
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nawet Bogu nie powiem. Część 2.
Wstałem z fotela. Goldschmidt nie musiał mi mówić, że impreza skończona. Wyszedłem na zewnątrz. Usłyszałem jeszcze jego śmiech. Jakiś trzask. Może przewrócił mebel. Nie chciałem o tym myśleć. Poszedłem wprost do swojego baraku. Wraz z Ezrą dzieliliśmy go z sześcioma rodzinami. Łóżka oddzielone były parawanami. Każda rodzina miała małą szafkę. Jako uprzywilejowany miałem dodatkowy materac dla mnie i dla Ezry. Gdy stanąłem nad łóżkiem, zakręciło mi się nagle w głowie i musiałem się przytrzymać poręczy łóżka by nie upaść. Brudny koc przykrywał Ezrę po szyję. Jej krótkie włosy zawsze wydawały mi się obrzydliwe. Sterczały jak włosie na wysłużonej szczotce. Ładne miała tylko oczy. Ale teraz były zamknięte. Joshua spał przytulony do matczynej piersi. Mały żydek, pomyślałem. I nic już nie można na to poradzić. Nagle zachciało mi się rzygać. Zamarzyłem o świeżym powietrzu. Wróciłem przed barak. Pomimo grudnia, noc była ciepła.
Nagle za sąsiedniego baraku wyszła ciemna postać. Na początku myślałem, że to jeden ze strażników, ale oni nie zapuszczali się na teren getta. Wystarczyło, że patrolowali obszar wokół murów, po ich drugiej stronie.
– Jourdain – usłyszałem szept.
Tylko Balavignus zwracał się do mnie po nazwisku. Do wszystkich się tak zwracał.
Poczekałem, aż do mnie podejdzie.
– Czego chcesz? – warknąłem.
To był inteligentny kundel. I wykorzystywał swoją pozycję. Nawet ja byłem od niego zależny. Nie mógł już uleczyć Ezry, ale opiekował się Joshuą. Zarośnięty był na całej gębie. To był jego przywilej. Z ta brodą bardziej przypominał chłopa niż uczonego lekarza.
– Porozmawiać – skulił się, przyjmując służalczą postawę.
Wiedział, jak ze mną rozmawiać.
– To gadaj.
Wyprostował się nieznacznie, zadowolony, że tak łatwo mu poszło. Byłem zbyt zmęczony, by go za to ukarać, choćby zganić.
– Copin nie przeżyje.
– Szkoda. Nie załatwię żadnych leków, choćbym chciał. – Wzruszyłem ramionami.
– Nie w tym rzecz.
– A w czym?
– Jeżeli Copin zemrze, to chciałbym, chcielibyśmy, żebyś tego nie zgłaszał Szmuelowi. Nie od razu, znaczy.
Zrozumiałem. Copin nie żyje. Sprytni Żydzi otrzymaną dla niego rację żywnościową dzielą między siebie.
– A może już nie żyje? – spojrzałem z ukosa.
Dopiero teraz zorientowałem się że stoję w lekkim rozkroku. Ręce miałem skrzyżowane na plecach, prawą dłoń na lewym przegubie. Jak niemiecki oficer! Nagle na coś wpadłem.
– Zgoda. Ale nie za darmo. Ja też muszę coś z tego mieć.
– Mów – szepnął zachęcająco.
Wyglądał, jakby miał za chwilę pocierać ręce z zadowolenia.
– Chcę mieć mundur!
– Co? – Balavignus wyprostował się na dobre.
Patrzał na mnie jak na durnia.
– Chcę żeby Belaset uszyła mi taki sam mundur jaki ma Goldschmidt.
Lekarz podrapał się po czuprynie.
– Muszę z nią o tym pogadać – mruknął do siebie.
– Nie rozumiem, w czym problem?
– Taki sam, powiadasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Nie byłem pewny czy dostrzegłem na jego twarzy uśmieszek.
– Tak. Taki sam.
Odchrząknął, znowu się podrapał po głowie.
– Jeżeli tak…
– Właśnie tak – udałem zniecierpliwienie.
– Więc zgoda. Pogadam z Belaset.
Wyciągnął w moją stronę dłoń.
– Umowa stoi?
– Stoi. – Łaskawie uścisnąłem jego grubą dłoń.
Żydki zawsze się dogadają miedzy sobą bez względu na okoliczności. Czysty interes.
Lekarz ukłonił się nisko i już chciał odchodzić, ale go zatrzymałem na chwilę.
– Wiesz co? Dobrze, że Copin umiera. Przynajmniej nikt nie skrytykuje mojego munduru.
Skinął głową. Zrozumiał, że to też część umowy. Wolałem się zabezpieczyć. Myśleć mogą, co chcą, ale mordy w kubeł, bo skończą jak tłuścioch.
***
Odszedł w noc, pozostając sam na sam z moimi myślami. Balavignus mną gardził, tak jak wszyscy w gettcie. Uważali, że Żyd musi pozostać Żydem. Nie podzielałem ich filozofii. Byli takimi samymi rasistami jak Niemcy. Odpowiadało mi bardziej przekonanie, że ludzie dzielą się na głupich i na mądrych. Podczas wojny ci mądrzy to ci, którzy przeżyją. Postanowiłem do nich należeć.
Spojrzałem na rezydencję Goldschmidta. Nadal w pokoju paliło się światło. Podszedłem bliżej pod okna. Zajrzałem. Szmuel leżał rozwalony na fotelu. Najwidoczniej chrapał, bo gębę miał rozdziawioną, a oczy zamknięte. Zmogło go morze alkoholu, które wyżłopał. Pewnie nawet nie skorzystał z usług Goldy. Dla mnie to była szansa. Uchyliłem drzwi, uważając by nie zaskrzypiały. Nawet nie zerkając w stronę pokoju prześlizgnąłem się do kuchni. Tak, jak się spodziewałem, Golda siedziała przy stole i popijała herbatę. Podszedłem do niej od tyłu i położyłem dłonie na piersi. Były ogromne i miękkie, nie takie wysuszone jak u Ezry. Golda spojrzała na mnie pytająco i gdy skinąłem zachęcająco głową, uklękła. Po kilku minutach czułem się spełniony. Kochałem ją – w romansach dodaliby, że na swój sposób. Pociągała mnie jej cielesność, ale i to, że była ode mnie zależna. To ja wybrałem ją spośród wielu innych Żydówek dla Szmuela. I choć na początku płakała, po kilku tygodniach przyzwyczaiła się i zaczęła korzystać z przysługujących jej przywilejów; wódki, herbaty, dodatkowej racji chleba, ciepłego koca, pryszniców i wystawnych kolacji w towarzystwie Alberta Gruna, który bardzo cenił jej inteligencję. Ponoć Golda przed wojną była aktorką. Nigdy mnie to nie interesowało. Bo co to znaczy być podczas wojny byłą aktorką w gettcie? Dla mnie liczyło się to, że była kobietą w moim guście.
Usiadłem przy niej i sięgnąłem po herbatę, ale mnie powstrzymała. Spojrzała w stronę pokoju, skąd dochodziły pomrukiwania starego. Czyżby się budził? Wolałem nie ryzykować. Pożegnałem ją czułym całusem w czoło i opuściłem kuchnie. Gdy stanąłem w przedsionku, zajrzałem do pokoju. Szmuel nadal spał. Zmienił tylko pozycję w fotelu. Spojrzałem na mundur, który wisiał obok na szafie. Coś mnie tknęło, żeby go zobaczyć z bliska, gdy Goldschmidt nie patrzy. Ale gdy wszedłem do pokoju, poczułem, że muszę go dotknąć. Przysunąłem się do szafy, uważając by niczego nieopatrznie nie potrącić; wszędzie po podłodze walały się puste butelki. Musnąłem dłonią grubej, szarej tkaniny, czarnych, grubych guzików, srebrnego przeszycia na kołnierzu. Mundur był piękny. Dzięki niemu wyróżniałbym się wśród tych parszywych Żydków. Miałbym coś swojego.
Stary zatrząsł się niespokojnie. Postanowiłem się wycofać. Opuściłem budynek po cichu i wróciłem do baraku. Gdy stanąłem na schodach poczułem czyjś wzrok na sobie. Spojrzałem ukradkiem w stronę rezydencji. Stary stał w oknie. Najwyraźniej mi się przyglądał. Szybko zniknąłem mu z oczu i schowałem się pod kocem. Czekałem czy przyjdzie. Nie przyszedł.
Nazajutrz, siąpił deszcz ze śniegiem. Aby przejść z baraku do pracowni, trzeba było grząźć w błocie. Wszyscy już pracowali, bo po gettcie roznosił się warkot maszyn do szycia i odgłosy krajalnic. Udałem się do Balavignusa. Pomimo że był lekarzem, on również musiał odpracować swoje w warsztacie. Ale dzisiaj siedział na krześle w odległym kącie i dłubał w nosie. Widocznie nad czymś myślał. Przeszedłem pomiędzy stołami, przy których żydówki szyły niemieckie mundury. Udawałem, że nie widzę wpatrzonych we mnie nienawistnych spojrzeń ich mężów pracujących w drugiej, mniejszej części warsztatu, gdzie krojono materiał. Przysiadłem się do Balavignusa i spytałem:
– No i jak z moim mundurem?
– A jak z dodatkową porcją chleba? – odpowiedział pytaniem.
Nie raczył nawet na mnie spojrzeć.
– Copin zdechł?
– Poszedł do nieba.
– Czyli od dziś przez cztery dni, na twoje ręce Golda będzie przynosić oddawać dodatkową rację chleba.
– Wiesz, gdy na nas patrzą, to pewnie myślą, że paktuję z diabłem – zamruczał, spoglądając na Żydów, którzy nie spuszczali z nas oka.
– Ale jeść chcą, prawda?
– Każdy chce jeść.
– Więc o co tyle hałasu? – Zapaliłem papierosa i, o dziwo, kazałem poczęstować się lekarzowi.
Przez chwilę, zaciągając się równocześnie dymem, wyglądaliśmy jak para przyjaciół.
– Mundur będzie na jutro. Jutro w południe. – Chrząknął, najwidoczniej czymś strapiony.
– Ale Belaset nawet mnie nie widziała – powiedziałem niepewnie.
– Wie jak wyglądasz. To jej wystarczy.
Podrapałem się po głowie. Może prawdę mówią, że jest czarownicą, czy jak?
– Więc przyjdę jutro. – Wstałem.
Skinął głową.
***
Dzień dłużył mi się w nieskończoność. Zaglądnąłem do Szmuela. Jak zwykle nie widać było po nim, że pił. Zajrzał nawet do warsztatu, żeby popędzić Żydków do pracy. Tak jak i ja, przez cały dzień nie mógł nigdzie zagrzać dłużej miejsca niż na chwilę. Był wyraźnie czymś podniecony. Dopiero wieczorem, gdy zaprosił mnie do siebie, zdradził mi sekret.
– Jutro w południe przyjdzie Albert Grun. – Stał i patrzał na swój mundur, nietknięty na szafie.
Ucieszyłem się. Naprawdę.
– Żydkom nic nie mówiłem. Porządek jest, a nie chcę ich denerwować.
– Pewnie już i tak się domyślają. Chodziłeś po warsztacie jak szalony.
– To prawda – mruknął niepocieszony. – Czasami trudno zachować spokój.
– Założysz mundur?
– To oczywiste. – Uśmiechnął się.
Skinąłem tylko.
Odprawił mnie machnięciem ręki.
Ile jest dni w życiu człowieka, w których może czuć się naprawdę wielki? – pomyślałem, gdy kładłem się spać. Między narodzinami, których nie pamiętamy, a śmiercią, której się boimy? Wszyscy mieli mnie za głupca i prostaka, ale ja chciałem wypełnić te dni pomiędzy tylko ważnymi wydarzeniami. Żałowałem, że nie mam na tyle odwagi, by również jutro ubrać swój nowy mundur i stanąć przed Albertem Grunem. Byłem ciekaw jego pobłażliwiej, może trochę ciekawej miny na widok dwóch wyprężonych przed nim Żydków w niemieckich mundurach. Obawiałem się bardziej reakcji Szmuela. To on miał zadecydować, kiedy włożę swój mundur. To on był panem i władcą tego królestwa. Nie ja.
Przez całą noc prawie nie spałem. Z rezydencji dochodziły jakieś potworne hałasy. Goldschmidt postanowił się zabawiać w nocy beze mnie, ale za to z Goldą. Wrzeszczała jak opętana. Ezra spoglądała na mnie w ciemności. Czekała czy zareaguje? Wariatka! Golda była własnością Szmulela. Nie mogłem się także nadziwić skąd u Ezry tyle litości dla niewydarzonej aktorki, która zawsze nią pogardzała – i z którą sypia jej mąż, o czym dobrze wiedziała. Taka litość była bardziej przerażająca od nienawiści do drugiego człowieka.
Wstałem o świcie. Ale nie dlatego, że chciałem, tylko zmusił mnie do tego niespodziewany lament Goldy. Wyła jak opętana. Wybiegłem przed rezydencję. Aktoreczka kucała na ziemi. Naga. Cała była we krwi. Podbiegłem do niej. Pomacałem. Nie miała żadnej rany. To nie była jej krew. Przez chwilę spanikowałem. Rozejrzałem się po gettcie. Z baraków wychodzili ludzie i spoglądali na mnie pytająco. Żaden się nie ruszył. Wbiegłem do rezydencji. Do pokoju. Szmuel Goldschmidt leżał na podłodze.
Nagi!
Pokrwawiony!
Musiał walczyć z Goldą, bo cała podłoga, pościel na łóżku były ubarwione na czerwono. Kilkadziesiąt ran kłutych zadanych nożem zrobiło swoje. Z nalanego brzuszyska, szyi i twarzy sączyła się krew. Wyglądał jak kupa gówna. W jednej chwili zapomniałem o tym, że kiedyś takie gówno mogło mi imponować. Postanowiłem zrobić szybko porządek, bo gdy Żydki dowiedzą się co się stało, gotowa wybuchnąć w gettcie anarchia. Żaden z pilnujących nas Niemców nie miał prawda wejść na teren getta. Wziąłem żelazny pręt Szmuela i wyszedłem przed rezydencję. Golda nadal wyła. Była odwrócona do mnie plecami. To ułatwiło mi zadanie. Rąbnąłem ją w głowę. Upadła zamroczona. Poprawiłem jeszcze kilka razy, mierząc dokładnie, aż z jej twarzy została tylko miazga.
Spojrzałem na pobladłe twarze dookoła. Kobiety się bały. Także te dwie, które od wczoraj tak utkwiły mi w pamięci, a których wcześniej nie znałem. Niektórzy z mężczyzn zaciskali pięści, gotowi na mnie napaść.
Rewolucja się szykuje.
Jeszcze chwila i rzucą się na mnie. Próbowałem nie trząść się ze strachu. I nie wiedzieć czemu, ale spojrzałem na okna jednego z baraków, tam, gdzie mieściła się komórka na zużyty sprzęt, który kiedyś jeszcze mógł się przydać w warsztacie. Za przybrudzonej szyby, spoglądała na mnie wychudła przerażona twarz. Nie poznałem od razu. Ale gdy tylko zrozumiałem, do kogo należały te wielkie oczy, postanowiłem to wykorzystać. Nie czekają aż Żydki ruszą w moją stronę, kilkoma susami dopadłem baraku. Myśleli, że uciekam. To ich ośmieliło. Rzucili się za mną w pogoń. Wiedzieli, że nie mam dokąd uciekać.
Dopadłem baraku. Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Przedarłem się pomiędzy gratami do położonej w głębi komórki i uderzeniem pręta rozwaliłem broniący dostępu łańcuch z kłódką. Pomimo zimna w środku cuchnęło moczem i zgnilizną.. Spojrzałem na siedzącego nadal przy oknie trzęsącego się tłuściocha i pociągnąłem go za sobą. Był większy ode mnie, ale zbyt słaby by mi się przeciwstawić. W niewoli przeżył tylko dzięki swojej tuszy. Gdyby mnie to spotkało już dawno był umarł.
Pociągnąłem go na środek placu, w samo błoto. Żydki rozstąpili się przed nami. Postanowili poczekać.
– Nawet go nie opatrzyłeś, Balavignus! – Przygwoździłem nogą trzęsącego się Copina do ziemi. Odszukałem w tłumie lekarza. – Jak wam smakował chlebek?
– Jeszcze go nie otrzymaliśmy – parsknął Zachariasz.
Przed wojną był nauczycielem historii. Podobno był komuchem.
– Przestań! Nie pora na żarty! – skarcił go Balavignus, wychodząc mi naprzeciw.
– Chcieliście żeby zdechł! – warknąłem.
– I tak by umarł. Nie miał szans.
– A więc od dziś nie tylko Szmuel bawi się w Boga. Postanowiłeś mu dorównać, Balavignus.
– To nie tak… – mamrotał.
Dopiero teraz do całej reszty doszło co się stało. Wiadomo. Nie wszyscy o tym wiedzieli. Spoglądali w osłupieniu to na mnie, to na Balavignusa. Nikt się jednak nie odezwał. Drewniane gęby. Wszystko ich przeraża, ale nic nie jest w stanie zmusić do reakcji. Byłem panem życia i śmierci. Zamachnąłem się prętem i jednym precyzyjnym uderzeniem skróciłem Copinowi mękę. Nie waliłem w tłuściocha tak jak Szmuel. Teraz zrozumiałem, że Goldschmidt wyglądał wtedy żałośnie.
Podszedłem do Balavignusa. Zasłonił się przede mną rękami.
– Nie, skurwysynu! – wycedziłem przez zęby, mocno ściskając narzędzie zbrodni. – Ty będziesz się opiekował Ezrą i moim Joshuą.
Skinął służalczo głową. Był uratowany.
Potrząsnąłem żelaznym prętem.
– A kto mi podskoczy, temu wsadzę to głęboko w dupę! Aż mu wyjdzie gardłem. Zrozumiano? A teraz do roboty! W południe przyjeżdża Grun.
Spoglądali na Copina, na Goldę. W stronę rezydencji. Obawiali się gniewu Gruna. Zaczęli na mnie zerkać z nadzieją w oczach. Tak, pomyślałem, jestem waszym wybawcą, tchórze!
– Do roboty – warknąłem.
Zaczęli się rozchodzić.
– Zachariasz! – krzyknąłem.
Nauczyciel stanął jak wryty.
– Pójdziesz ze mną. W mojej nowej rezydencji trzeba zrobić porządek.
Nie oponował. Poszedł za mną posłusznie. Na swojego pomocnika wybrałem najsilniejszego z żydowskiego plemienia. Jedynego, który mógłby mi się kiedykolwiek przeciwstawić. Wziąłem jeszcze ze sobą trzy żydówki. Kazałem umyć im podłogę, zwinąć brunatny od krwi dywan, złożyć do kupy Szmuela i zakopać za jednym z baraków. Do południa wszystko było przygotowane na wizytę Gruna. W nagrodę uraczyłem Zachariasza szklanką wódki. Przyjął ją z wdzięcznością. Sam postanowiłem się nie upijać.
– Wiesz, ludzie dzielą się na głupich i na mądrych, a nie na Żydów i Niemców – zagadnąłem gdy siedzieliśmy w fotelach. Ja na miejscu Szmuela, spoglądając na nieskazitelny mundur, a Zachariasz tam, gdzie kiedyś ja siadywałem. – Od ciebie zależy, czy to zrozumiesz.
Skinął powoli głową. Zrozumiał.
Pozwoliłem mu wyżłopać jeszcze pół butelki wódki i odprawiłem. Chciałem zostać sam. Żałowałem, że musiałem zabić Goldę. Ale nie mogła przeżyć. Nie miałem zamiaru jej niańczyć, a poza tym, zabiła zarządcę. Zastanawiałem się, czy pozwolić mojej żonie, wprowadzić się do rezydencji. Ale po chwili namysłu stwierdziłem, że to bez sensu. Muszę wybrać sobie jakąś ładną Żydówkę, która zaopiekuję się moją nową siedzibą. A Ezra będzie miała dodatkowy ciepły koc, większe racje chleba. Czasami będę brał do siebie Joshuę.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziło południe. Los mi sprzyjał. Ale wolałbym mieć trochę czasu, na przygotowanie się do inspekcji Gruna. Nie pozostało mi nic innego, jak włożyć mundur. Mundur Szmuela. Grun będzie lada chwila, więc nie mogłem czekać aż Belaset uszyje drugi dla mnie. Na początku wydawał się być za duży. W końcu Szmuel był kawał chłopa. Ale gdy się przeszedłem kilka kroków wokół stołu, wyprężyłem się przed kryształowym lustrem, nagle wydało mi się, że jest jak szyty na mnie. Zawołałem Zachariasza i kazałem przyprowadzić do siebie Belaset. Zależało mi na jej opinii. W końcu w oczach Gruna nie chciałem wyjść na barbarzyńcę.
Belaset weszła pewnie do pokoju. Nie czekając na pozwolenie, usiadła na fotelu. Rozglądała się dookoła tymi swoimi wyłupiastymi oczyma. Zatrzymała się na chwilę na obrazie z alejką i ławką na skraju jeziora.
– Kiedyś, po wojnie, znajdę to miejsce i tam zamieszkam – oznajmiłem dumnie.
– Ale nie z Ezrą. – Zamyśliła się.
– Nie. Ona umiera. – Zrobiło mi się nagle jakoś dziwnie.
Po plecach przeszły mnie ciarki. Mundur nagle zaczął uwierać.
– I jak wyglądam? – Próbowałem nie okazać przed Belaset zdenerwowania. – Proszę o szczerość.
– Jesteś bardzo przystojny.
– A może lepiej przymierze swój? Czy już jest dokończony? – spytałem z ironią.
– Ten jest twój. Mówiłam, że będzie gotowy do południa. – Zrobiła tajemniczą minę.
Przełknąłem ślinę. Coś ścisnęło mnie za gardło. Z trudem zacząłem oddychać. Dopiero gdy odpiąłem guziki przy szyj, poczułem się lepiej. Cały czas nerwowo obciągałem krańce munduru, gładziłem kanty spodni. Coś nie dawało mi spokoju. Belaset uśmiechała się tylko tajemniczo. I nie wiem czemu, ale w jednej chwili, poczułem do niej przypływ sympatii. Tak po prostu. Jakbym zajrzał w jej serce. Stara poczciwa kobieta. Dbała o wszystkich w getcie. Zawsze miała dla wszystkich czas. Nawet dla Joshuy, który lubił się z nią bawić. Nigdy jej za to nie podziękowałem. Już chciałem to zrobić, ale na zewnątrz rozległa się syrena. W ten sposób Grun zawsze oznajmiał swoje przybycie.
Wybiegłem przed rezydencję. Zachariasz, wedle moich wcześniejszych poleceń, kazał ustawić się Żydom w szeregu. Ale robił to zbyt brutalnie. Krzyczał na nich, wyzywał. Niepotrzebnie. Przecież byli zmęczeni po całym dniu pracy. Wygłodniali.
Nagle poczułem na swojej szyj czyjś ciepły oddech.
– Żegnaj – Belaset szepnęła mi do ucha i stanęła jak inni w szeregu.
Nie miałem czasu zastanawiać się nad jej słowami. Główna brama stanęła otworem. Mercedes Gruna przeciął błotnisty plac i zatrzymał się przed rezydencją. Esesman wyskoczył rześko z samochodu i rozejrzał się dookoła. Gdy nie dostrzegł Samuela, w jednej chwili stracił pewność siebie.
– Gdzie Goldschmidt? – warknął nieprzyjemnie i skinął na kierowcę, aby ten był gotowy do strzału.
Na placu wszyscy usłyszeli szczęk przeładowanej broni.
Spoglądałem na Alberta uważnie, przegryzając suche ze zdenerwowania wargi. Widziałem go kilka razy w życiu. Zawsze jednak wydawał mi się bardziej postawny, może nawet przystojny. Teraz jednak poraziła mnie jego sztuczna postawa. Prostował się jakby połknął kija. Jak mogłem podziwiać kiedyś tego człowieka?
Spojrzałem na zalęknione twarze dookoła. Wszyscy patrzyli na Gruna z lękiem. Nie tak jak ja – z obrzydzeniem. Dostrzegłem twarz Ezry. Spoglądała na mnie z troską.
– Nie bój się. Nie dam wam zrobić krzywdy – szepnąłem jakby do niej, bojąc się własnych słów.
– Co tam gadasz? – Ton Gruna był opryskliwy.
Nie traktował mnie jak Szmuela. Ale nie zmartwiłem się tym. Spojrzałem jeszcze raz na pobladłe twarze więźniów. Na ich wyłupiaste przerażone oczy. Na zwisające bezradnie ręce. Na ich mękę.
Grun! Parszywy gnój!
Spojrzałem w niebo. Chciałem prosić o przebaczenie. W jednej chwili pojąłem wszystko. W obronie moich braci, musiałem narazić swą duszę na potępienie.
Rzuciłem się w jego stronę z wyciągniętymi przed siebie rękami. Celowałem na ślepo. W twarz. Trafiłem w grdykę, potem w nos, w zęby. Czułem jak jego krew z nosa miesza się z moją z rozdartych dłoni. Przywaliłem go swoim ciężarem do ziemi i zacząłem dusić. Grun próbował najpierw bronić się rękoma. Zasłaniał twarz. A potem, przeklinając, sięgnął do kabury.
Wszystko musiało trwać chwilę. Dla mnie to była wieczność.
Potem usłyszałem strzał.
Kierowca wypuścił serię z karabinu.
W powietrze.
Obawiał się, że trafi esesmana.
– Puść, sukinsynu! – syknął.
Nie puściłem.
Trzymałem Gruna bardzo mocno, nawet wtedy, gdy ponownie rozległ się strzał. Tym razem poczułem paraliżujące ciepło w prawym boku. Kierowca podszedł do nas i ponownie wystrzelił. Uległem sile rażenia i zwaliłem się na ziemię.
Porucznik tryumfował. Poderwał się z ziemi i gdy nabrał wystarczająco powietrza w płuca, rzężąc przy tym i kaszląc, otrzepał się z piachu by po chwili, jakby z ociąganiem spojrzeć na więźniów. Stali nie poruszeni, tym co przed chwilą zobaczyli. Przynajmniej nie dali nic po sobie poznać. Taka postawa satysfakcjonowała Niemca. Uśmiechnął się tryumfalnie.
Nie miałem żalu do moich braci, że pozostali bierni. Nie każdy jest zdolny, by chwytać za broń. By walczyć w swojej obronie. Musieli być jednak świadomi konsekwencji.
– Co tu się wyprawia? – Grun przeszył ciszę swoim tubalnym głosem. – Gdzie Szmuel?
Zachariasz, nieproszony, wystąpił przed szereg i zaczął wszystko wyjaśniać, zwalając całą winę na mnie. Powiedział, że zabiłem Szmuela, Goldę, Copina, że oszalałem.
– Miejsce Żyda jest tam, gdzie ja je wskażę – poinstruował esesman spokojnie. – A wy tu sobie sami wymierzacie sprawiedliwość. Jakim prawem? – Zaśmiał się.
Gdybym miał siły, wyrwał bym mu ten jego niemiecki jęzor i kazał połknąć.
– A jego miejsce jest w piachu! – Wskazał na mnie palcem.
I tak już konałem. Kule porozrywały mi żyły.
– I zdejmijcie z niego ten mundur! – warknął.
Mój strój najwyraźniej wyprowadził go z równowagi.
Zachariasz pochylił się nade mną, ale Ezra odepchnęła go na chwilę. Uklękła przy mnie, pogłaskała czule. Szepnęła cicho do ucha.
– Niedługo do ciebie dołączę, kochanie. – W mojej ostatniej chwili chciała dodać mi otuchy, choć nie byłem pewny, czy dobrze usłyszałem.
Chciałem spytać co się wtedy stanie z Joshuą, ale Zachariasz odepchnął ją i bezlitośnie zaczął ściągać ze mnie mundur.
Musiałem mu to wybaczyć.
Tak czułem, gdy rozpinał mi guziki.
Jeden, dwa….
Gdzie mnie pochowają. Nie dbam o to.
Trzy.
Niech spalą. Albo chociaż przysypią.
Gwałtownym szarpnięciem Zachariasz zdarł ze mnie marynarkę.
Jak z trupa.
Zachariasz… to w gruncie rzeczy dobry człowiek.
Tak myślałem do czasu, gdy ściągnął mi spodnie i buty.
Gdy stałem się nagi, odepchnął moje ciało ze wstrętem. Pozwolił, by ciepła krew wsiąkała w chłód ziemi. Moja krew szła na zatracenie. Nie wyda przecież plonów.
Zachariasz złapał mnie za ręce i zaczął włóczyć po ziemi. Ziarenka piasku były szorstkie jak papier ścierny.
Znienawidziłem go w jednej chwili.
Byłem bez munduru!
Znienawidziłem całą resztę: swoje plemię, Belaset, nawet Ezrę, Gruna i jego pierdolonego kierowcę, który wpakował mi w brzuch jeszcze kilka ciężkich kulek.
Kurwa, jak ja was pierdolę!
***
– To pani ojciec? – spytałam oszołomiona.
– Nie, ależ skąd – usłyszałam głos starszej Pani.
Wolałam otworzyć oczy, żeby upewnić się, że siedzimy nadal przy biurku. Na chwilę wróciłam do pokoju nr 6.
– Zamknij oczy, idiotko! – krzyknęła stara, a mnie zmroziło.
Już wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby jeszcze kiedyś zażyć tabletkę. Gdy przyjdzie ktoś taki jak ta starsza pani. Może kategorii B lub C…
Tymczasem posłusznie wykonałam polecenie.
Zamknęłam oczy.
***
Pociąg jechał zdecydowanie za szybko. Z każdą milą oddalałem się od wspomnień tygodniowego urlopu – berlińskiego szampana i dziwek. Swoją droga dziwka była nie tylko piękna ale i rozmowna. Trafił mi się prawdziwy rarytas. Szeptała mi cały czas do ucha, że jest pewna, że po tej nocy będzie mieć ze mną dziecko. Żartowałem, że jeżeli już, to nich urodzi mi dziewczynkę.
Wracałem do kaprala Kutza, śmierdzącej breji, którą tylko kucharz nazywał zupą, i wszechobecnych bolszewików. A wszystko dla Wielkoniemieckiej Rzeszy. Szkoda, że ta Rzesza nie mogła się obyć beze mnie. Pogładziłem swój nowy mundur. Pomimo że mnie krępował, jakoś tak nie mogłem w nim swobodnie oddychać. Ponoć Żydzi wykonywali je w manufakturach gdzieś na terenie Kraju Warty dla niemieckich chłopaków. Paradoks historii. Bo w tych samych mundurach strzelaliśmy do Żydów. W jednej chwili zachciało mi się rzygać. Powstrzymałem wymioty.
Dojechaliśmy do jakiegoś białoruskiego zadupia i pociąg ze zgrzytem stanął na przymusowym postoju. Postanowiłem się napić. Może to przywróci mi oddech. Sięgnąłem za pazuchę po piersiówkę. Prezent od berlińskiej dziwki. Pociągnąłem spory łyk. Niestety. Nie dane mi było raczyć się spokojem. Przede mną stanął sierżant Horst. Przypierdalał się zawsze do wszystkich i o wszystko. Ponoć został zwolniony z obozu koncentracyjnego karnie na front wschodni. Jeszcze wczoraj myślałem o nim i o tym gdzie go wysłano jak o karze, ale teraz – w tym nowym mundurze, nie wiem zresztą dlaczego – wszystko było lepsze od roli oprawcy w obozie. Już prawie nie mogłem oddychać. Mundur uwierał mnie pod pachami, kołnierz jakby zaciskał się wokół gardła. Mógłbym przysiądź, że jeszcze tydzień temu sierżant Horst był dla mnie wzorem do naśladowania. Pieprzony służbista bez skrupułów, rzeźnik bolszewików. Skurwiel nie pił, nie palił i kochał wszystko co niemieckie. Teraz na jego widok miałem mdłości.
– Ober Schutze Brandt! – krzyknął. – Kiedy byłem w kiblu zastanawiałem się nad wami.
– Bardzo mi miło. Srał pan, szczał? – uśmiechnąłem się do chłopaków.
Ale nie odwzajemnili uśmiechów. Wiedzieli czym to grozi, ze strony Horsta. Dla nich w jednej chwili zostałem samobójcą.
Horst zacisnął pięści i uśmiechnął się przymilnie. W ten sposób już wydał na mnie wyrok.
– Coś mi w was nie pasowało, kiedy wróciliście z urlopu – potarł spocone dłonie. – I wiecie co? Już wiem. Macie nieprzepisowy mundur!
– Nie ja go sobie szyłem, sierżancie – wyjaśniłem rzeczowo, zastanawiając się czy mnie odstrzeli po cichu, gdzieś podczas akcji, czy wyda na żer pod sąd..
– Skąd ta srebrna nitka? – Dotknął mojego kołnierza z obrzydzeniem.
– Nie mam pojęcia. – Tym razem skapitulowałem.
Sam się długo nad tym zastanawiałem.
– Wracacie na front z jakiegoś cyrku, czy co?
Nie pytany o zdanie Fridrich, najmłodszy z nas, nachylił się do okna i szepnął:
– Cyrk nie cyrk, ale robią je dla nas Żydki. – On również miał taki sam nieprzepisowy mundur jak ja.
– I wypuszczają was na front w takim klaunowskim przebraniu? – Horst nie dowierzał.
– Może nas pan tam nie wpuścić – zakpiłem.
– O patrzcie! – Fridrich popukał w okno. – Esesmani prowadzą dezerterów.
Wszyscy obecni w przedziale spojrzeli. Nawet Horst był ciekawy. Istotnie. Pół plutonu z rękoma podniesiony w górę szło w asyście dwóch esesmanów wzdłuż torów.
– Jak baranki na rzeź. Nie będą się z nimi pieścić. Całe plutony dezerterują! – huknął wściekle Horst. – Do lasu i tratatatata!!! – Przepowiedział im przyszłość.
Nie zwracałem już uwagi na Horsta, choć pluł się dalej i starym zwyczajem narzekał na wszystko. Urzekł mnie spokój odmalowany na twarzach dezerterów, które przez dłuższą chwilę przesuwały się za oknem pociągu. Jakby nie szli na śmierć. Tylko mieli już wszystko za sobą.
I było jeszcze coś. Friedrich również to zauważył, bo spojrzał na mnie z przestrachem. Dezerterzy mieli takie same mundury jak my.
Ze srebrną nitką.
* * *
– Dziękuję wam – powiedziała starsza pani. – Że chcecie pamiętać.
I wyszła.
Kilka dni później napisała do mnie w liście.
“Nie opowiedziałabym o tym nawet Bogu, gdyby żył kiedyś, tutaj”.
Tutaj, pomyślałam.
Więcej już do pracy nie przyszłam.
Koniec.
Opowiadanie dostępne na www.katedra.nast.pl i www.rw2010.pl także w pliach epub, mobi i pdf
Bardzo fajny tekst. Dobrze napisany i z interesującą, wciagającą fabułą.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Od pewnego momentu poczułem się tak, jak gdybym czytał "Biednych ludzi z miasta Łodzi" Sandberga, ale w pigułce. Bardzo dobry tekst. Na jednym oddechu.
Jeszcze tego nie czytałem. "Nawet Bogu..." powstał dużoooo wcześniej. Jest wiele innych tekstów, które wpłyneły na klimat tego opowiadania - nawet reportaże z "Polityki" i bardzo ciekawa praca Kołacza - "Czasami trudno się bronić". (ale w tym drugim przypadku to może być kłamstwo, bo nawet nie pamiętam, czy wcześniej powstało moje opowiadanie, czy praca Kołacza - tak czy inaczej polecam:)
Przyznaję się, że niewiele czytałem i czytam na ten temat. Sandbergiem zainteresowałem się, ponieważ rzecz dotyczy mojego rodzinnego miasta, i zdążyłem byłem sporo opowieści dziwnej treści zasłyszeć jako jeszcze prawie szczeniak, i stąd pozostała we mnie ciekawośc, jak te kwestie widzi i opisuje ktoś z zewnątrz, nie kierujący się chyba żadnym pro lub anty. Bardzo podobnie podchodzę do interesujących mnie epizodów i postaci z lat II WŚ. Nowsze opracowania i analizy uważam za bardziej obiektywne, no i bogatsze o materiały już odtajnione... Ale wracam do spraw, bezpośrednio z Twoim tekstem związanych. Postawy --- to jest najistotniejsze. Pytania o granice, jeszcze możliwe do przekroczenia w obie strony, o granice, za którymi z człowieka wynurza się nawet nie bydlę, ale trudny do nazwania, szkaradny, prymitywny stwór. Pokazałeś to w interesujący sposób, precyzyjnie i logicznie prowadząc mnie, czytelnika, swoim śladem, i przekonałeś mnie do swoich racji, wizji bez, jak odczułem, epatowania czymkolwiek. Wszystkiego, moim zdaniem, było w sam raz.
"Żaden z pilnujących nas Niemców nie miał prawda wejść na teren getta." - Doprawdy?
Ciekawy pomysł, nieżle napisane. Dalekie poklosie autentycznej postaci Chaima Rumkowskiego i żydowskiego getta / obozu pracy w Łodzi., ostatnio wykorzystanej w literaturze polskiej przez Andrzeja Barta - z dość slabym efektem.
Trochę niejasności i nieprawdopodbieństwa - po zamachu na oficera SS co najmniej co dziesiąty Zyd z tego obozu stanąlby pod murem, jeżeli nie wszyscy. Niemcy nie tolerowali takich sytuacji o reagowali natychmiast i jednoznacznie, stosując zasadę odpowiedziałności zbiorowej.
Bie za bardzo też wierzę, że całe plutony Wehrmachtu dezerterowały. Niemcy walczyli do końca, a Volssturm stawiał zacięty, choć bezskuteczny opór. W przypadku Waffen SS dezercje pododdziałów praktycznie się nie zdarzyły --- nie ta formacja , nie ta ideologia, nie ten fanatyzm i nie ta wiara w III Rzeszę. Jeszcze w maju 1945r. pod Budziszynem dywizja SS "Hermann Georeng" spuściła potęzne lanie II Armii WP.
Ciekawe i w sumie wcigające opowiadanie, mimo pewnych usterek warsztatowych.
Pozdrówko.
4.6
Tak, tego wyjątkowego getta, w tym opowiadaniu. A co w tym dziwnego? Przecież to getto różni się też innymi elementami od tego "zwyczajowego".
AdamKB - pytanie, dlaczego wciąż o tym czytamy, piszemy... I podpisuję się całą łapą pod tym, co napisałeś. Bo nie chodzi o jakąś pornografię przemocy, tylko właśnie odpowiedź na pytanie - jak to możliwe. Kiedyś i dziś, nie tylko podczas II wojny światowej. Polecam "Łaskawe"
RogerRedeye - pomijając "Nawet Bogu... " Waffen SS też dezerterowało, ukazane to jest we wspomnieniach żołnierzy - u nas m.in wydawane przez wydawnictwo ArkadiuszWingert.
I masz rację, oczywiście Chaim był dla mnie tam jakimś "wzorem" do pokazania głównej postaci.
Nawet w dość nietypowaym obozie pracy / gettcie dla Żydów w Łodzi ( inni twierdzą, że jednak w sumie typowym) Niemcy w pełni kontrolowali teren getta i w każdej chwili mogli tam wejść. U wchodzili, jeżeli uznali to za celowe. Po prostu -- zlecali Rumkowskiemu wykonanie czarnej roboty, to jest selekcji starców, dzieci i osób słabych, systematycznie wysylając je do obozów śmierci. Nie musieli się sami fatygoać. Wyjobywał to zadanie żydowska policja. Podobnie bylo w Warszawie. To dla Niemców było wygodne, proste i oszczędne rozwiązanie. Między innym po to utrzymywali żydowski samorząd, przy okazji korzystając z zatrudniania Żydów w fabrykach, wytwarzających mundury, nosze, buty itp. Zresztą, niektórzy twierdzą, że w Auschwitz, dokąd w końcu trafil Rumkowski, Żydzi obslugujący piec / piece kreamatoryjne wsadzuli go tam i spalili żywcem.
Ksiązka Barta, o której wspomniałem, to "Fabryka muchołapek'. Niestety, według mnie - słaba. A oto link do jednej z pochlebnych recencji. ---> http://www.salonkulturalny.pl/andrzej-bart-%E2%80%9Efabryka-mucholapek%E2%80%9D-recenzja/ .
Podeyńcze przypadki dezercji w Waffen SS mogły się zdarzyć i się zdarzały. Ale nie dezrcje calych pododdziałow... Do końńca wojny Waffen SS stanowiła elitę armii niemieckiej. Poddawali się oczywiście, jeżeli juz musieli, z tym, że Amerykanom i Anglikom, bo Rosjanie nie mieli dla nich litości. Nota bene, siła psychologicna mitu Waffen SS do końca była mocna, o czym świadczy przypadek Guenthera Grassa, znanego pisarza, ochotnika z samego końca wojny.
W tym aspekcie jest to jednak przeklamanie.
Pozdrówko.
Ale RogerRedeye - teraz nie rozumiem o co Ci chodzi. Chcesz mnie uczyć historii? Przecież ja to wiem. Nie wystarczy Ci odpowiedź - że w tym (moim) gettcie jest jak jest. Bo dyskusja zaraz zostanie sprowadzona do tego, że nie możliwe było wszywanie nitek w mundury, które powodowały... nie będę spojlerował.
To, że Niemcy w "moim" gettcie nie wchodzili do środka nie wydaje mi się jakimś nadużyciem.
A co do Waffen SS upeiram się, że zdarzały się dezercje całymi grupami. Masz jakiś wyidealizowany pogląd na ten temat. A poddawanie się Anlikom to nie dezercja w myśl ideologii o której sam piszesz. A Grassa zostawmy,(dostało mu się ostatnio zupełnie niepotrzebnie) siedzę czasami na jego ławeczce we Wrzeszczu i dobrze mi z tym:) Pozdrawiam:)
Już sam fakt, że przeszłam do drugiej części świadczy dobrze o tym opowiadaniu.
Na pewno jeszcze do niego wrócę, to takie opowiadanie, które wypadaloby przeczytać co najmniej dwa razy, żeby się wypowiedzieć.
Co do Waffen SS, dezercje faktycznie wykluczone, chyba że incydentalnie. Właśnie trafiłem w internecie na taki przypadek, że ktoś, ale polskiego pochodzenia, zdezerterował z dywizji "Das Reich", choć do końca nie wyjaśniony.
Za to mogły się zdarzać dezercje, i to nawet całymi pododziałami, w dywizjach SS z krajów południa Europy, bo takie dywizje posiadały Węgry, Chorwacja czy nawet Albanie, choć rzecz jasna to nie byli Niemcy.
Samego opowiadania nie oceniam, bo naprawdę nie lubię takiej tematyki, obozy koncetracyjne, żydzi, i.t.p., choć widzę, że jest dobrze napisane.
Dobrze byłoby, Autorze, żebyś podał przyklady dezerji pododdziałów/ oddzałów Waffen SS, złożonych z Niemców, tak, powiedzmy, od szczebla drużyny. Jeżeli je znasz, to czemu nie... Co do facynacji Waffen SS. Gdzie ta... Ciekawy temat, i tyle. Podobnie zresztą jak SS - państwowa organizacja fanatyków i zbrodniarzy, rozwinięta w imperium i wielki koncern. Przy okazji - błędem jest twierdzenie, że za zbrodnie III Rzezy odpowiadali naziści. Odpowiadali wszyscy Niemcy, bo wszyscy Niemcy w swojej masie zostali zaczadzeni hitleryzmem i go akceptowali. Guenther Grass też.
Waffen SS odpowiada za szereg okrutnych zbrodni na terenie całej Europy.
Zastanów sie nad tym siadając na jego laweczce. I nad tym, czemu Grass milczal o tym tyle lat.
Jednej rzecyz mi brakuje: wyjaśnienia, jak tak właściwie działała tabletka. Bez tego cała płaszczyzna "współczesna" jest jakby na siłę i nie wiadomo po co. Ale ogólnie czytało się dobrze, co już wspominałam poprzednio. Całość jak dla mnie co prawda bez fajerwerków, ale naprawdę solidna.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Sorry, Roger, ale z tą dezercją, to mam wrażenie, że albo ja nadinterpretuję, albo Ty nie zrozumiałeś głównej zagadki tekstu. Może autor się wypowie.
www.portal.herbatkauheleny.pl
SuzukiM, ależ doskonale zrozumiałem...
"Jak baranki na rzeź. Nie będą się z nimi pieścić. Całe plutony dezerterują! – huknął wściekle Horst. – Do lasu i tratatatata!!! – Przepowiedział im przyszłość.
Nie zwracałem już uwagi na Horsta, choć pluł się dalej i starym zwyczajem narzekał na wszystko. Urzekł mnie spokój odmalowany na twarzach dezerterów, które przez dłuższą chwilę przesuwały się za oknem pociągu. Jakby nie szli na śmierć. Tylko mieli już wszystko za sobą.
I było jeszcze coś. Friedrich również to zauważył, bo spojrzał na mnie z przestrachem. Dezerterzy mieli takie same mundury jak my.
Ze srebrną nitką."
Aha, rozumiem. Czyli czepiasz się, że w fantastyce występuje fantastyka :) Jak Gwidon, któremu przeszkadzało, że moja czarownica czaruje.
www.portal.herbatkauheleny.pl
SusukiM, najpierw mi zarzucasz, że nie rozumiem, na czym polega zagadka przedstawiona przez Autora, a jak ją cytuję, zarzucasz, że czepiam się tego, iż w fantastyce występuje fantasystyka... Na coś się zdecyduj, bo odnoszę wrażenie, że po prostu szukasz na siłę dziury w całym.
Nie ta kwadra księżyca?
Tutaj idzie o to, że nie wydaje się prawdpodobne, aby cale niemicekie plutony Wehrmachtu, a tym bardziej Waffen SS, dezerterowaly. Autor mógł znależć znaczenie zręczniejsz sposób pokazania magicznych mocy mundurów, szytych przez Żydów. Zreszta, był na dobrym tropie.
Komentarze, jak każdy tekst, nalezy czytać ze zrozumieniem tekstu.
A stosunku SuzukiM --- Gwidon kompletnie mnie nie interesują.
Poozdrówko.
Ps. Powieść Barta jest tlumaczona na niemiecki i tam ma byc wydana. Ciekawa sprawa. Ciekawe, jakie będą recenzje. W sumie - to też jakby fantastyka....
Roger, to Ty zdajesz się nie czytać komentarzy ze zrozumieniem. Właśnie sam potwierdziłeś, że czepiasz się o to, że główny element potwerdzajacy przynależność tekstu do fantastyki, jest mało prawdopodobny.
Gdyby mundury pozwalały latać, pewnie czepiałbyś się o to, że w książkach historycznych takie możliwości nie występowały. Bez odbioru :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Argument "nie ta kwadra"? Jakie to smutne.
Z dezercja to ja juz sie zgubilem. Bo nie bede przeciez wyjasnial sensu opowiadanaia. A jezeli chodzi w ogole o problem dezercji to byla a, o czym wspomniano wyzej, chociaz we nieniemieckich oddzialach waffen ss, a przykladach gdzie ich szukac juz pisalem , przepraszam za brak pl znakow
To ja ponawiam pytanie o działanie tabletki, bo pewie gdzieś się też zgubiło.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Suzuki M. - Przepraszam, ze pominąłem Twoje pytanie. Jeżeli chodzi o tabletkę... jak mam wyjaśnić jej działanie? Nigdy czegoś podobnego nie brałem. Nie gniewaj się, ale trudno mi też polemizować z Tobą. Jeżeli uważasz, że przez brak wyjaśnienia działania tabletki coś tam w opowiadaniu zgrzyta, masz do tego prawo. Akurat w tym aspekcie nie zamierzam Ciebie do niczego przekonywać, ani objaśniać tekstu. Dziękuję też oczywiście za miłe słowa. Pozdrawiam
Po prostu jak dla mnie ta część współczesna jest tak właściwie niepotrzebna, bo nie dość, że za bardzo nie wiadomo, co się tam dzieje, to jeszcze niczego ta warstwa do tekstu nie wnosi, poza tym, że rozciaga go na długość.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Wnosi, wnosi. Nie za wiele, ale jednak.
Panowie, nie zrozumcie mnie źle. Nie zgadzam się z Wami, że ta "współczesność" mało wnosi, ale nie mogę na tym polu z Wami polemizować. Macie prawo do takiej oceny, tyle. I tak bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze. Pozdrawiam
Piszesz nieźle i ciekawie, więc przydałoby się odchwaścić Twój warsztat. Żeby nie było, że rzucałam słowa na wiatr pisząc pod częścią pierwszą, że jest co łapać...
„Nagle za sąsiedniego baraku wyszła ciemna postać.” - Zza baraku.
„Wystarczyło, że patrolowali obszar wokół murów, po ich drugiej stronie.” - Czepialstwo nad czepialstwem, ale jak dla mnie to oczywiste, że jak się robi coś wokół czegoś, to jest się na zewnątrz tego a nie w środku. ; )
„Z ta brodą bardziej przypominał chłopa niż uczonego lekarza.” - Literówka: tą.
„- Porozmawiać – skulił się, przyjmując służalczą postawę.” - Kiedy po myślniku nie następuje tzw. „odgłos paszczą” (rzekł, krzyknął, jęknął itp.), tylko opis, stanowi on oddzielną część dialogu. Nowe zdanie. Zatem po „Porozmawiać” kropka, bo to koniec jednego zdania (w pewnym sensie), a „Skulił” wielką literą, bo to początek nowego.
„- Szkoda. Nie załatwię żadnych leków, choćbym chciał. – Wzruszyłem ramionami.”
O, tu jest dobrze.
A zaraz potem znowu nieprawidłowo:
„- A może już nie żyje? – spojrzałem z ukosa.” - Tu też „Spojrzałem” wielką literą. I tak dalej, analogicznie.
„Podszedłem do niej od tyłu i położyłem dłonie na piersi. Były ogromne i miękkie...” - Jeśli „były” w liczbie mnogiej, to na piersiach a nie na piersi.
„Ponoć Golda przed wojną była aktorką. Nigdy mnie to nie interesowało. Bo co to znaczy być podczas wojny byłą aktorką w gettcie? Dla mnie liczyło się to, że była kobietą w moim guście.”
Poza tym nie w gettcie, tylko w getcie. Która to literówka jest powtarzana przez Ciebie często gęsto.
„Pożegnałem ją czułym całusem w czoło i opuściłem kuchnie.” - Literówka: kuchnię.
„Musnąłem dłonią grubej, szarej tkaniny, czarnych, grubych guzików, srebrnego przeszycia na kołnierzu.”
Raczej musnąłem co, a nie czego.
„Przeszedłem pomiędzy stołami, przy których żydówki szyły niemieckie mundury.” - Żydówki wielka literą.
(Widzę, że później się to powtarza. Czemu uważasz, że Żydek pisany wielką literą brzmi właściwie, a Żydówka już nie?)
„- Czyli od dziś przez cztery dni, na twoje ręce Golda będzie przynosić oddawać dodatkową rację chleba.” - Przynosić oddawać? A nie jedno z nich?
„Stał i patrzał na swój mundur, nietknięty na szafie.” - Mam mieszane uczucia co do „patrzania”. Poza tym „nietknięty na szafie”? Raz, że ogólnie brzmi mi to lekko dziwnie, dwa, że był tknięty przez samego narratora w nocy.
„Żałowałem, że nie mam na tyle odwagi, by również jutro ubrać swój nowy mundur i stanąć przed Albertem Grunem.” - A w co chciał ubrać ten mundur?
„Czekała czy zareaguje?” - Literówka: zareaguję.
„Przez chwilę spanikowałem.” - Raczej spanikowałem na chwilę, albo panikowałem przez chwilę (ale to drugie oczywiście brzmi bardzo źle).
„...aż z jej twarzy została tylko miazga.
Spojrzałem na pobladłe twarze dookoła.”
Powtórzenie.
„Za przybrudzonej szyby, spoglądała na mnie wychudła przerażona twarz.” - Zza.
„Pomimo zimna w środku cuchnęło moczem i zgnilizną..” - Podwójna kropka.
„Nie miałem zamiaru jej niańczyć, a poza tym, zabiła zarządcę. Zastanawiałem się, czy pozwolić mojej żonie, wprowadzić się do rezydencji.” - Zlikwidowałabym przecinki przed „zabiła” oraz po „żonie”.
„- A może lepiej przymierze swój?” - Literówka: przymierzę.
„Dopiero gdy odpiąłem guziki przy szyj, poczułem się lepiej.” - Literówka: szyi.
„Zrobiła tajemniczą minę. (...) Belaset uśmiechała się tylko tajemniczo.” - troszkę za blisko jak dla mnie.
„Zawsze jednak wydawał mi się bardziej postawny, może nawet przystojny. Teraz jednak poraziła mnie jego sztuczna postawa.”
„Prostował się jakby połknął kija.” - A nie raczej: kij?
„Spojrzałem na zalęknione twarze dookoła. Wszyscy patrzyli na Gruna z lękiem. Nie tak jak ja – z obrzydzeniem. Dostrzegłem twarz Ezry. Spoglądała na mnie z troską.”
„Porucznik tryumfował. Poderwał się z ziemi i gdy nabrał wystarczająco powietrza w płuca, rzężąc przy tym i kaszląc...” - brakuje mi jakoś „dużo” po „wystarczająco”.
„Stali nie poruszeni, tym co przed chwilą zobaczyli.” - Nieporuszeni łącznie. Całe zdanie zresztą brzmi jak dla mnie lekko dziwnie.
„Pół plutonu z rękoma podniesiony w górę szło w asyście dwóch esesmanów wzdłuż torów.” Z podniesionymi rękoma. Brońcie bogowie w górę. Nie podnosimy do góry, nie schodzimy na dół i nie cofamy się do tyłu.
Podobało mi się. Aczkolwiek podzielam zdanie Suzuki – przydałoby się co nieco więcej o tej tabletce i sposobie jej działania.
Zgadzam się też, że „bez fajerwerków”, ale tekst jest ciekawy. Tym bardziej na plus, że ja bardzo nie lubię podobnych tematów. A to przeczytałam bezproblemowo i gładko, ciekawa, co będzie dalej.
Jest może troszkę niejasności (dlaczego akurat wtedy Golda zabiła grubasa? Żeby było dogodniej fabularnie czy może z konkretnego powodu? W końcu lał ją i wykorzystywał już wcześniej?), ale czepiać się dalej nie będę. Niezła robota.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dziękuję za pracę redaktorską:) nie będę polemizował, bo literówki to zwyczjnie moje niechlustwo, a i kilka innych błędów też dostrzegłaś. No, ale z tymi Żydkami, Żydami - wszystko w tekście powinno być z dużej, także znów mój błąd.
A z tabletką - powtórze raz jeszcze - dla mnie wyjaśnienie jej działania nie ma żadnego znaczenia. A z Goldą to chyba jasne - sama sobie odpowiedziałaś (" w końcu lał ją i wykorzystywał już wcześniej") - myślę, że tutaj nie ma o czym dyskutować.
Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie
No patrz, a jednak dla czytelnika ma ta tabletka znaczenie, a Ty w tamtym miejscu najzwyczajniej w świecie odwaliłeś chałę, bo wymysliłeś coś, co ma kluczowe znaczenie dla opowieści i teoretycznie powinno spajać dwie płaszczyzny, ale już nie chciało Ci się wymyślić, co to tak właściwie robi. Kiszka i olewanie czytelnika.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Susuzki M., jak do mnie piszesz, to pisz kulturalnie, na tyle się nie znamy, żebyś mi tu kaszką i chałą rzucał. Myślę też, że Loża NF do czegoś zobowiązuje. Także wyłącznie pozdrawiam.
Skoro się nie znamy, to też nie czuję potrzeby, żeby traktować Cię jakoś specjalnie. Jeśli uważasz, że użycie słów "kiszka i chała", które najlepiej opisują mój pogląd na temat tego, jak się rozprawiłeś z tym temtem, to brak kultury, to na Twoim miejscu na serio zastanowiłabym się, czy publikowanie w miejscach, gdzie ludzie mogą się szczerze wypowiadać, jest w Twoim przypadku rozsądnym posunięciem. Bo "kiszka i chała" było tu wyjątkowo kulturalne :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Widzisz, jak chcesz to potrafisz łaniej pisać.
Ja tylko sugeruję inny ton wypowiedzi, nie wiedziałem, że to coś specjalnego. Jak chcesz pisać o kiszkach i czynnościach urologicznych, pisz, tylko, że mi to nie musi odpowiadać. Ale nie dajesz mi wyboru, jak mam teraz do Ciebie pisać? A z drugiej strony: masz, przyłapałeś mnie, twoim zdaniem tabletka spowodowała, że olewam czytelnika, a moje opowiadaine to kiszka. I ok, przecież masz do tego prawo, po to jest to forum, a dla mnie odbiór mojego opus diaboli przez czytelnika jest bezcenne. Tylko chodzi o poziom dyskusji. I jeżeli tylko tak potrafisz wyrażać szczerość, to też Twoja sprawa. A tekst umieściłem - i nadal bardzo się z tego cieszę. Przecież większość ludzi na tym forum pisze zupełnie normalnie. Pozdrawiam
Dla mnie działanie tabletki, przynajmniej ogólnie, jest oczywiste. I teraz nie wiem, nadinterpretowałam i ponad autora analizę zrobiłam, skoro autor nie wie, czy tylko tak się tutaj szarpią wszyscy z nudów?
Przede wszystkim możesz do mnie pisać w formie żeńskiej, bo, najwidoczniej nadal nie zauważasz, ja sama tak o sobie piszę.
Niezgoda, to może Ty mi wytłumaczysz, bo ja do tej pory nie mam pomysłu, co mogła zrobić ta tabletka i rozwala mi to cały odbiór tekstu.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Suzuki M. - przepraszam, że nie zauważyłem, jak o sobie piszesz, a tylko jak piszesz
niezgoda.b. Jest tak jak piszesz. Oczywiście, że jest działanie tabletki jest OGÓLNIE oczywiste:) Rozmowa o tabletce wydaje mi się bez sensu. Wszystko wyjaśniłem w tekście i w komentarzu (przypomnę: że ja takiej tabletki nigdy nie zażywałem:). A jeżeli Suzuki M. chce medyczno-technicznego-magiczego wyjaśnienia to go nie znajdzie. Nie chcę też bronić tego tekstu, bo autor w takich przypadkach wychodzi blado, a krytyk może poczuć się, że obniża się jego poziom "percepcji". Także myślę, że wszystko sobie już wyjaśniliśmy. Nic nie poradzę, Suzuki M., że tabletka Ci rozwaliła tekst. Twoje prawo. I pax romana. Tylko nie pisz, że ze mnie urolog, bo to nie prawda.
Pozdrawiam
Nie chodzi mi o techniczno-medyczne wytłumaczenia, tylko o proste "wzięły tabletkę i..."? Co się tak właściwie stało? Przeniosły się w czasie? Miały jakiegoś niewiadomego pochodzenia wizje? Zasneły i miały majaki?
www.portal.herbatkauheleny.pl
Suzuki M. Ok, rozumiem Ciebie. Ale ja staję na stanowisku, że czytelnik powinien sobie wiele samemu wyjaśnić - a to zalezy od jego doświadczenia i nie z tabletakami, tylko z choćby z holocaustem - w przypadku młodszego pokolenia wiedzą na ten temat. Ale niech tam... mój zamysł był taki, że tabletka przenosi konsumenta w czasie. Wg. mnie to widać w tekście. Ale gdyby ktoś odebrałby to jako wizję też nie przeszkadza, tylko zostawia pole do dalszych interpretacji. Pax Romana. Pozdrawiam serdecznie.
Nie wiem, co według Ciebie ma wspólnego sposób działania tabletki z holocaustem, ale dobra, zostawmy juz ten temat.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Ok, zeżarła tabletkę i nie dość, ze to taka fajna tabletka, co po niej się chce kolejnej tabletki, to jeszcze dzięki niej, jak mnie się wydaje, subiektywnie, wzmocniło to jej zdolności paranormalne, pozwalające odczytać przyniesiony mundur. Może gdyby jej nie wzięła, nie mogłaby tego zrobić. Nie wiem. Jeśli to nie tak, to mój błąd.
Tylko wiesz, skoro mogła odczytać mundur, to skąd jej się wzięły wizje z obozu? Musiałby móc odczytywać wizje z wszystkich mundurów na raz, żeby trafić za dwoma różnymi osobami w dwa różne miejsca...
www.portal.herbatkauheleny.pl
Suzuki M. Może faktycznie wyraziłem się mało precyzyjnie. Napisałem, że czytelnik może sobie dużo sam wyjaśnić, dopowiedzieć - także w sprawie holocaustu, ale to jak zinterpretuje tekst zalezy oczywiście od jego wiedzy, doświadczeń, itd. Nie chciałem zrobić warażenia, że same działanie tabletki ma jakiś związek z holocaustem.
Nizgoda b. Fajnie, żaden błąd, wolno Ci, tyle:)
Pozdrawiam
Opowiadanie ma klimat i się je dobrze czyta. Ale:
--- co do tej sławetnej tabletki: w sumie to jest niby tylko rekwizyt, ale z racji tego, że pojawia się na samym początku i jest kluczowy dla otwarcia głównego wątku, nie można go potraktowac po macoszemu bez narażenia się na zarzut niedopracowania,
--- może po prostu lepiej byłoby zrezygnować z tej tabletki i jako spinacz zastosować sam mundur, powiedzmy nasączony jakąś kabalistyczną magią żydowskich czarownic. Wtedy wystarczyłoby, żeby babka przyprowadziła ze sobą Żydówkę, która obudziłaby rzeczoną magię na tyle, że osoby dotykające materiał doznawałyby olśnienia co do przeszłości. Następnie wystarczyłoby zaznaczyć, że mundur należał do Goldszmita (wprowdzilibyśmy wątek obozowy), a potem trafił do żołnierza Wehrmachtu (wątek z pociągiem). A na koniec okazałoby się, że przyprowadzona Żydówka to ta sama, co szyła mundury i już w ogóle wątek fantastyczny po calaku, do którego nikt nie ma prawa się przyczepić.
--- reasumując, tabletka to jest byt ponad potrzebę. Wystarczyłby mundur w roli sokoła literatury, spinającego wszystkie wątki do kupy.
pozdrawiam
I po co to było?
Ostatecznie, niech archiwistka zwyczajnie będzie wiedźmą, bez żadnych tabletek. Wtedy i pozostałe mundury dają się logicznie wyjaśnić.
Dziękuję za propozycje. Pozostanę przy tabletce. Pozdrawiam