- Opowiadanie: pantrupek - Sami

Sami

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sami

Jedną z rzeczy, które najbardziej go w niej pociągały, była… niedostępność. Naprawdę, nie znał żadnej innej dziewczyny, która wydawałaby się równie niezainteresowana chłopakami, co ona. Nie znał przyczyny tego, jak to określał, „spaczenia”, więc wydawało mu się to jeszcze bardziej tajemnicze i podniecające.

 

Miał szczęście, gdyż chodził z nią do klasy przez całą podstawówkę i gimnazjum. Jednakże dopiero w wieku trzynastu lat, w drugiej klasie, zaczęła mu się na serio podobać. Wcześniej patrzył na nią jak na przyjaciółkę, którą zresztą była, a od tego momentu zaczął czuć w niej piękną kobietę. To było przyjemne. Praktycznie nikomu innemu się nie podobała, może dlatego, że uważana była za kujona. Nie znaczy to, że była brzydka, broń Boże! Miała bardzo ciekawą urodę.

 

Często wyobrażał sobie ją i siebie razem. Zwykle widział ich, jak gdzieś razem idą i trzymają się za rękę. Uśmiechają się do siebie. Gdy to sobie wyobrażał, odczuwał nawet nutkę zwycięstwa. Udało mu się w końcu rozmrozić jej lodowate serce! W rzeczywistości była bardzo miła, urocza i uprzejma. Jednak w TYCH sprawach… Muszę wspomnieć, że kiedyś próbował się z nią umówić. Za pierwszym razem odpowiedziała, że ma mnóstwo zajęć i nie może znaleźć ani chwilki wolnego czasu. Za drugim zaś odpowiedziała wprost, że nie chce i kropka. Uraziło go to i nienawidził siebie za to, że nie udało mu się. Prawda, nie powinien siebie winić, ale tak to już było.

 

W międzyczasie minęła druga klasa gimnazjum i nim się wszyscy obejrzeli, na dobre trwał już drugi semestr trzeciej klasy. Cały czas czuł coś do niej, ale przez ten długi okres czasu nie odważył się na żaden krok. Oczywiście – spędzał z nią i jej przyjaciółkami sporo czasu na przerwach (w końcu wszyscy znali i lubili się od dawna) – i nawet lekko się do niej przystawiał, ale nic to nie dało.

 

Zbliżał się, jak co roku, bal trzecioklasistów. Zaprosił ją, aby partnerowała mu w czasie tradycyjnego tańca, poloneza. Dosiadł się do niej na ławce. W milczeniu słuchał o czym rozmawiała z przyjaciółkami. Nagle odwróciła się i grzecznie, z czarującym wyrazem twarzy, zapytała krótko:

 

– Hm?

 

– Chciałem się zapytać – przygotowywał tę kwestię od dawna. Strasznie chciał wziąć ją za ręce – czy zechciałabyś zatańczyć ze mną poloneza na balu?

 

Czuł, jakby istnieli tylko on i ona. Tak bardzo pragnął dotknąć jej dłoni! Wśród zalegającej między nimi ciszy rozległ się jej cudowny głos:

 

– No dobra.

 

Jego twarz przeszył szeroki uśmiech:

 

– Och, nawet nie wiesz, jak się cieszę! Dzięki. – Wstał i po prostu poszedł. Potem wskoczył z nią do autobusu. Choć miał blisko do domu, pragnął ją odwieźć. Było bardzo przyjemnie, tylko raz mocniej trząsnęło autobusem i przeszkodziło im w rozmowie, gdy jakiś kretyn w ciężarówce nie stosował przepisów ruchu. Zapewne chciał się popisać, albo tak bardzo mu się spieszyło.

 

Wieczorem nie pamiętał zbytnio tego, co się wydarzyło. To były dla niego zbyt silne emocje. Próbując sobie przypomnieć, jak zaprosił ją do tańca, w jaki sposób odpowiedziała, zasnął.

*

 

Sądzę, że większość ludzi, tak samo jak nasz bohater, widziałoby koniec świata jako spektakularny i niezwykle brutalny festiwal grozy i katastrof. Walące się wieżowce, wybuchy wulkanów, tsunami, grabieże, przestępstwa i gwałty, światowe wojny nuklearne, w końcu zmartwychwstanie trupów i Sąd Boży nad wszystkimi grzesznikami.

 

Jednak ten koniec wyglądał zupełnie inaczej.

*

 

Obudził się na dźwięk budzika. Spojrzał przez okno. Błękitne, czyste niebo. Wstał, przeciągnął się.

 

Dzień jak co dzień.

 

Pierwsze co go zdziwiło, to to, że jego mamy nie było w domu. „Może poszła po pieczywo” pomyślał i zrobił sobie kanapkę. Posiliwszy się, spakował plecak, umył się i ubrał, a potem wyszedł z domu. Zamknął drzwi mieszkania na klucz. Miał nadzieję, że mama wzięła swój.

 

Choć było słonecznie, przeważającym kolorem została szarość. Wydawało się, jakby wszystko nagle straciło część swojego koloru.

 

Kiedy zszedł po schodkach i postawił pierwszy swój dzisiejszy krok na chodniku, spod jego buta wzbił się mały obłok kurzu. Dopiero po chwili zauważył, że wszystko jest nim okryte. Chodnik, zabawki na placu zabaw, dachy budynków. W drobniutkie szpary tynku weszło tyle, że ściany wszystkich bloków, niezależnie jaką miały wcześniej barwę, zmieniły ją na szary.

 

Stawiał powolne kroki, gdyż nie rozumiał tej dziwnej sytuacji. Jak się okazało, że trawa i drzewa też są całe w kurzu.

 

Następne, co wydawało się podejrzane, to cisza. Nie wiał wiatr, nie przejechał – nawet w oddali – żaden samochód. Po drodze nie zastał nikogo. Spojrzał dookoła po chodnikach – żadnych śladów.

 

– Coś się stało – powiedział sam do siebie – coś niedobrego.

 

W szkole też nikogo nie było. Nie zdjąwszy nawet butów i kurtki, obszedł cały budynek, lecz nikogo nie spotkał. Usiadł na schodkach i westchnął.

 

Gdy wrócił, domofonem obdzwonił wszystkich sąsiadów. Zero reakcji. Zupełnie, jak gdyby wszyscy wyparowali!

 

W domu pił herbatę i myślał. Po chwili poczuł żal do samego siebie, że wcześniej zupełnie nie pomyślał o rodzicach. Gdzie byli? Co robili? Przecież nie zostawiliby go samego. Co się stało? Czy to jakaś nowa, niesprawdzona broń biologiczna? Może umarł. Albo tak wyglądał koniec świata? Jedno było pewne – wszyscy zniknęli i został sam.

 

Godzinę potem w końcu pogodził się ze swoją sytuacją. Prawdopodobnie był ostatnim człowiekiem na Ziemi. Zawsze, gdy czuł się podle, szedł na spacer. Uwielbiał swoje wędrówki. Patrzył wtedy na innych ludzi, słuchał wiatru, samochodów, rozmów.

 

Wyszedł na dwór.

 

Zero ludzi.

 

Zero wiatru.

 

Zero jakichkolwiek dźwięków.

 

To go wprawiło w jeszcze gorszy humor. Głupio tak być sam.

 

– Myśl realnie – powiedział sam do siebie. Teraz mógł. W końcu podobno był sam. – To niemożliwe, ktoś przecież musi jeszcze istnieć. Jeżeli byliby żywi ludzie, gdzie by się schowaliby? Na pewno skupiliby się gdzieś w poszukiwaniu bezpieczeństwa i towarzystwa. W filmach zawsze tak robili. Gdzie by się udali? Oczywiście, w jakieś miejsce publiczne.

 

Spojrzał w stronę szkoły. Uśmiechnął się.

 

Próbował zostawiać po sobie wyraźne ślady. Chciał, żeby ktoś, kto tak jak on, czuje się zagubiony, znalazł go i nawiązał kontakt. Nagle, w połowie drogi do szkoły pomyślał, że jeżeli drugą żywą osobą na tym świecie jest jakiś psychol, to na pewno by go zabił.

 

– Nigdy nic nie wiadomo – rzekł jak gdyby w powietrze i zamazał kilka ostatnich kroków. Nic to nie dało, ale czuł się trochę bezpieczniej.

 

Doszedłszy do szkoły, stanął w cieniu i rozejrzał się dookoła. Zaczęło lekko wiać, więc w powietrze wzbił się kurz i piasek, a liście drzew zaczęły przybierać swój zielony kolor. Jednak kurz wzbił się za bardzo i chłopak zmuszony został do wejścia do środka budynku.

 

Było tam ciemno. Podłoga zrobiona była z wielkich, wypolerowanych płyt. Ławki pomalowane na czarno. Na prawo znajdowały się szatnie. Tam, na hakach, jak co dzień, wisiały worki. Jedyne, co się zmieniło to to, że nie było ani jednej żywej duszy.

 

Wszedł na górę. Tam panowała większa jasność. Wszędzie stały ławki, zwykle pełne siedzących na nich uczniów, teraz jednak pustych.

 

Coś jednak odczuwało się w powietrzu. Czyjąś obecność. Jakiś… znajomy zapach.

 

Poszedł w stronę szkolnej biblioteki. Prowadziły do niej szerokie drzwi, obok na ścianach wisiały szkolne dyplomy, certyfikaty i gabloty z pucharami oraz nagrodami.

 

Drzwi były uchylone. Otworzył je powoli. Na podłodze leżał plecak. To był plecak TEJ dziewczyny. Poznał go od razu. Błękitno-szary, z malutką maskotką-koniem przypiętą do ekspresu. Wywnioskował, że musiała być gdzieś blisko. Serce zaczęło mu, nie do końca wiedział dlaczego, niemiłosiernie walić. Wszedł między półki z książkami. Stała tam, trzymając otwartą powieść detektywistyczną Artura Conana Doyle’a. Widział ją z profilu i przez chwilę podziwiał jej figurę. Idealne wcięcie, kształt nóg i pupy. Ciemne, lśniące włosy. Usta, które całowałby całymi miesiącami i piękny nos. Była tylko troszkę niższa od niego. Idealna wręcz.

 

Nie chciał jej przestraszyć, choć wiedział, że to prawie niemożliwe, więc jak najciszej rzekł:

 

– Hej.

 

Jak się spodziewał, podskoczyła. Wyglądała na niemało zaskoczoną i z pewnością taka była. Odrzekła:

 

– Cześć.

*

 

Siedzieli na podłodze. Dziewczyna przestała już płakać. Wcześniej, to znaczy kiedy zaczęła, chciał ją objąć, aby trochę zrobiło się jej lepiej, lub chociaż wziąć ją za rękę, ale nie wyraziła zgody. Rozumiał ją. Wpadła w szok – najpierw okazało się, że jej rodzina już nie istnieje, jest sama, a potem nagle widzi innego człowieka. Nazwać tą sytuację „niekomfortową” byłoby tragicznym niedopowiedzeniem.

 

Także, siedzieli w ciszy. Chłopak patrzył ślepo w stronę okna, za którym z wiatrem szybowała foliowa torebka z logiem hipermarketu. Dziewczyna wytarła nos i spojrzała mokrymi oczyma na twarz towarzysza.

 

– Przepraszam – powiedziała.

 

Popatrzył w jej oczy. Starał się mówić do niej jak najdelikatniej:

 

– Rozumiem cię. Sam nie wiem, co się w ogóle tu dzieje. Tak po prawdzie, to zaskoczyło mnie, że oprócz mnie ktoś jeszcze żyje. Cieszę się, że to ty.

 

Nie wiedział, czy wyszło to tak, jakby chciał ją poderwać, ale na razie nie miał takiego zamiaru. Nie w tej sytuacji.

 

– Chciałam zostać w domu – zaczęła nagle. – Dzwoniłam do wielu osób, lecz nikt nie odpowiadał. Bałam się, że z tej rozpaczy sobie coś zrobię. Postanowiłam przyjść. Myślałam, że może tu kogoś znajdę – „To tak jak ja” pomyślał chłopak. – Nikogo nie zastałam. Weszłam tutaj. Tu zawsze czuję się bezpiecznie.

 

– Wiem, zawsze to był taki twój „azyl”.

 

Już nic nie mówili. Chłopak jednak nie wytrzymał. Musiał coś mówić, aby nie przygniótł go natłok myśli.

 

– Co masz w plecaku? – Zapytał z ciekawości.

 

– Picie, książkę, dwie kanapki, bieliznę na zmianę – spojrzał na nią nieco dziwnym wzrokiem, chociaż wcale nie chciał. – No co? W końcu nie wiedziałam, ile tu zostanę.

 

Uśmiechnęła się. To był przepiękny uśmiech, lecz był w nim jakby… smutek. W końcu straciła wszystkich bliskich. Niby ją rozumiał, ale czuł, że zupełnie inaczej odbiera całą sytuację. Szybciej niż ona pogodził się z zaistniałą sytuacją. Nawet, pomyślał, trochę za szybko.

 

Pamiętał, że na pogrzebach nigdy nie płakał. Zawsze wierzył, że zmarła osoba trafiła do lepszego świata, że on też tam się znajdzie i będą żyć szczęśliwie. To mu zawsze pomagało.

 

Oczywiście, czuł się przygnębiony, kto by się nie czuł? Ale nie odczuwał braku rodziców tak mocno. Jego wiara w Niebo mu w tym pomagała. Zaś ona wydawała się straszliwie smutna z tego powodu. Chciał jej dodać otuchy, jednakże pozostawała zimna na jego pomoc. Czemu taka była? Od kiedy ją znał, zawsze sprawiała wrażenie takiej. Zdawała się interesować tylko i wyłącznie nauką…

 

Zdał sobie nagle sprawę, że szkoły już nie ma. Jeżeli nie ma ludzi, nie istnieją też żadne podziały ani instytucje. Nie ma już niczego – tylko on i ona. A, jeżeli jest ktoś jeszcze? Może nie tu, nie w promieniu nawet tysiąca kilometrów, ale gdziekolwiek? Postanowił jej o tym powiedzieć.

 

– A przecież… Nie jest powiedziane, że tylko my dwoje zostaliśmy… No wiesz – rozpoczął. Odwróciła głowę w jego stronę. To był śliczny ruch, aż go trochę rozkojarzyła. – Co byś powiedziała na to, gdyby istnieli jeszcze inni ludzie?

 

Nie odpowiedziała.

 

– To raczej niemożliwe, żebyśmy tylko my… byli – kontynuował. Przerwał na chwilę i próbował znaleźć odpowiednie słowa. – No, wysłowić się nie mogę – dodał z uśmiechem. – Ale rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?

 

Przytaknęła głową.

 

– Boisz się, prawda? – Zapytał.

 

Znowu, tym samym powolnym ruchem głowy, przytaknęła. Chcąc ją pocieszyć oraz po prostu się wygadać, powiedział:

 

– Nie martw się, ja też. Boję się o przyszłość. Z tym, co się dzisiaj stało, już się pogodziłem. Teraz próbuję się przystosować. Chyba dobrze mi wychodzi – uśmiechnął się do niej. Próbował być jak najbardziej przyjazny. Wiedział dobrze, że musi za wszelką cenę zdobyć jej zaufanie. Była zagubiona, nie wiedziała do końca, co się dzieje, czy komukolwiek może zaufać. Chłopak zastanawiał się, czy dziewczyna czuje, jakby była we śnie. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Wydawało mu się to nawet słodkie.

 

Wstał:

 

– Nie ma sensu tutaj tak siedzieć – powiedział. – Masz ochotę na herbatę?

 

– No dobra – zadziwiła go lekko jej otwarta odpowiedź. Ale w sumie to chyba nie miała wyboru. Podał jej rękę, by mogła wstać.

*

 

Zagotowawszy wodę, wlał ją do kubków, gdzie czekały już torebki herbaty. Wziął do ręki łyżeczkę, a do drugiej torebkę z cukrem.

 

– Ile słodzisz? – Zapytał.

 

– Wsyp jedną – odpowiedziała.

 

Byli w kuchni, w jego mieszkaniu. Siedziała przy stole, na drewnianym, pomalowanym na niebiesko krześle. Za dziewczyną znajdowała się lodówka. Na lewo od niej stał stolik, również pomalowany na niebiesko – zresztą, jak wszystkie meble w tym pomieszczeniu – a na nim radioodbiornik. Dalej było wyjście do przedpokoju. Zmieszała i wypiła pierwszy łyk w ciszy. Odetchnęła.

 

– Dopiero teraz… – rzekła cichutko – czuję spokój.

*

 

Spała. Postanowiła się położyć i już po chwili jej oddech stał się swobodny, a usta lekko uśmiechnęły się. Przykrył ją śpiącą kocem, a potem usiadł na fotelu obok i patrzył na nią. Później czuł się przez to źle, że tak bezwstydnie odważył się to zrobić i patrzeć na śpiącą, bezbronną dziewczynę. Wstał więc i usiadł do komputera. Włączył i wszedł do Internetu.

 

Ostatnia aktualizacja – 24. 05. 2009 rok” głosił napis u rogu ekranu na portalu internetowym.

 

Wczoraj był dwudziesty czwarty maja! – Szepnął chłopak do siebie. Sprawdził tą datę na komputerowym kalendarzu. Tam było napisane…

 

30 maja 2009 roku

 

– Co?!

 

Postanowił jeszcze raz się upewnić i powchodził na inne strony internetowe. Tam ostatnie wpisy jednogłośnie starały się mówić, że Ostatnim Dniem Ludzkości był dwudziesty czwarty maja dwa tysiące dziewiątego roku.

 

Kiedy dziewczyna się obudziła, powiedział jej o tym co odkrył i zapytał:

 

– Kiedy się obudziłaś po dwudziestym czwartym maja?

 

– Też dopiero dziś.

 

Zamyślił się. W końcu wstał i nerwowo chodząc po pokoju, rzekł:

 

– Musimy dowiedzieć się, co się stało! Ja nie mogę żyć w niewiedzy! – Odwrócił się do niej. – Co się mogło stać ze wszystkimi naszymi znajomymi? Z naszymi rodzinami?

 

– Po pierwsze: musimy myśleć racjonalnie i ułożyć się tu, w tym miejscu.

 

Mądrze mówiła. Chyba wyrwała się już z szoku, najwyraźniej to sen jej w tym pomógł. Zupełnie się zmieniała, nawet z wyglądu nie przypominała zagubionej nastolatki. Coś jej się przyśniło? A może po prostu dobrze wypoczęła…

 

– Mam ochotę na zakupy – powiedziała nagle.

 

Wzięli z piwnicy czyjeś rowery i pojechali do centrum miasteczka. Tam z niczyich już sklepów zabrali kilkanaście drogich i naprawdę ładnych ubrań.

 

Po raz pierwszy poznał ją z tej strony. Cały czas wesoła i roześmiana. Choć całe miasto było opuszczone i szare, jej to wcale nie przeszkadzało. Przebierała się, a w każdym zestawie wyglądała przepięknie.

 

– Pojedźmy do empiku – zaproponował nagle chłopak.

 

Gdy tam dojechali, byli bardzo zaskoczeni.

 

– Ktoś już tu był… – wywnioskowała dziewczyna. Ktoś wybił szybę w drzwiach. Kasa była zupełnie pusta i brakowało zawartości półki z pismami pornograficznymi.

 

– Zboczuch – podsumowała dziewczyna.

 

Nagle chłopak pomyślał, patrząc na pustą przestrzeń bo zbereźnych magazynach, że w tej nietypowej sytuacji będzie musiał skończyć z onanizowaniem się. W „normalnym” życiu robił to co dwa – trzy dni: dla poprawienia nastroju, rozluźnienia i przyjemności. Choć starał się z tym skończyć, nie dawał rady. A teraz będzie miał na głowie dziewczynę i ich wspólne przetrwanie. W tej sytuacji raczej nie będzie już TEGO potrzebował. Aż się uśmiechnął.

 

Do toreb wrzucili kilkanaście książek i komiksów, ze trzydzieści filmów oraz kreskówek na DVD, trochę płyt z muzyką i prasę. Chłopak spakował jeszcze przenośną konsolkę Nintendo i zestaw gier do niej. Wyszli i pojechali do mieszkania.

 

Krótko mówiąc, zakupy można było uznać za udane.

*

 

Wieczorem wyszli jeszcze do sklepu po coś na najbliższe dni do jedzenia. W mieszkaniu okazało się, że dziewczyna doskonale gotuje, także kolacja była przepyszna.

 

Obejrzeli film ze Scarlett Johansson i Ewanem McGregorem. Jedyne, co smuciło chłopaka to to, że ona usiadła po drugiej stronie pokoju. Przez cały seans nie czuł jej bliskości, co go denerwowało i przygnębiało zarazem.

 

Spali też – każdy w innym pokoju. Chłopak w łóżku rozmyślał o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Tęsknił za rodzicami, lecz wiedział, że z tym już nic nie da się zrobić. Były więc tylko dwie rzeczy, których pragnął w tej chwili najbardziej: jej bliskości i odpowiedzi.

*

 

Następny dzień był słoneczny. Po śniadaniu więc postanowili wyjść na spacer.

 

– Tęsknisz za koleżankami? – Zapytał.

 

– Tylko trochę.

 

– A lubisz ze mną rozmawiać?

 

– Oczywiście! Lubię – miło było słyszeć z jej ust takie słowa.

 

Szli dalej. Ich głównym tematem rozmowy był wczorajszy film. Jednak czasem zmieniali go na inny.

 

– Sąsiad miał ładne, małe auto. Sądzę, że w jego mieszkaniu powinny być klucze. Dobrze byłoby, gdybym w zaistniałej sytuacji nauczył się prowadzić. Przydałoby nam się to. – Był bardzo zadowolony, że mógł użyć słowa „nam”, a nie „mnie”.

 

– I tak po prostu weźmiesz sobie te klucze?! A co będzie, jak wróci? I osądzi nas o kradzież?

 

– Łudzisz się, że ktokolwiek tu wróci? – Starał się być miły, ale stanowczy. – Bo ja nie. Sądzę, że jednak jesteśmy sami.

 

– A co z wczoraj? Z tym w empiku?

 

– Nie sądzę, by to miało wpływ na to, co się tu dzieje.

 

To był koniec tego tematu. W głębi ducha chłopak miał nadzieję, że ktoś jeszcze żyje razem z nimi. Że ten ktoś będzie dobry, a jeżeli ich znajdzie, zaopiekuje się nimi, lub zostanie chociaż wiernym kompanem. Jednak i ją, i siebie próbował przygotować na najgorsze – że są zupełnie sami na tym zapomnianym padole.

 

Wieczorem dnia drugiego, leżąc już w łóżku wyobraził sobie wręcz niedorzeczną wizję – nawet, jak na jego targaną hormonami wyobraźnię. Pewnego dnia Bóg przyszedł do nich i powiedział, że oni właśnie są od dzisiaj samcem i samicą alfa, więc muszą zaludnić ziemię z powrotem. I żeby to się udało, muszą mieć jak największą liczbę potomków.

 

Od razu skarcił się za tak zbereźną fantazję. Nie powinien tak myśleć, bo w końcu zacznie uważać dziewczynę za przedmiot pożądania i nie wiadomo, co wtedy mógłby jej zrobić. A nie chciał jej skrzywdzić.

*

 

„Tylko ja, ta maszyna i droga” pomyślał chłopak.

 

Uczył się już drugi dzień i całkiem dobrze mu szło. Nie rwało samochodem tak bardzo, dosyć dobrze zmieniał biegi.

 

Często śniło mu się, że jeździ samochodem. Zwykle te sny kończyły się stłuczką. Jednak wszystko kończyło się jak w grze – tracił tylko siedem punktów zdrowia.

 

Koło szesnastej poszli na spacer. To już była chyba ich taka tradycja.

 

– Ostatnio wydajesz się szczęśliwa – stwierdził.

 

– No… chyba tak – Uśmiechnęła się, a jej policzki wtedy zrobiły się takie okrągłe, co zawsze bardzo podobało się chłopakowi.

 

– Bo wiesz… Tak sobie myślałem, że może mieć to jakiś związek z tym, jak wtedy zasnęłaś. Gdyż dopiero po tym stałaś się taka wyluzowana. Co ci się wtedy przyśniło? – Spojrzał na nią.

 

– Ech… Nie będziesz się śmiał, prawda?

 

– Nie. Przyrzekam.

 

– Śnili mi się moi rodzice.. Powiedzieli, że się jeszcze spotkamy i żebym się nie martwiła. A potem jakiś głos rzekł, żeby byli spokojni i że uda mnie się obudzić. A potem poczułam na swoich włosach dotyk ręki mojej mamy. On był taki czuły i ciepły, w nim wyrażonych zostało tyle emocji… Aż wiedziałam, że to co mówili, jest prawdą. Że się na pewno spotkamy… Że uda im się mnie obudzić.

 

Coś w tym było, musiał przyznać. Tylko jeszcze do końca nie wiedział co.

 

Szli jakąś boczną ścieżką, przed sobą widzieli tory, za sobą asfaltową drogę i domki jednorodzinne. Był tam sam chodnik i trochę trawy po bokach. Po prawej znajdowała się zardzewiała siatka, za którą był zaniedbany, obrośnięty sad, natomiast po lewej – wysoki na dwa metry mur.

 

Wtem zza rogu wyszedł jakiś bezpański pies. Nie wyglądał przyjaźnie. Chłopak złapał za leżący obok badyl. Bał się tych zwierząt, więc bezpieczniej czuł się z kijem w rękach. Pies zawarczał.

 

– Boję się – szepnęła cicho dziewczyna.

 

A pies wyglądał coraz groźniej. Z pyska leciała mu piana. Chłopak przytrzymał pewnie kij, choć straszliwie pociły mu się ręce.

 

– Schowaj się za mną – rzucił szybko. Dziewczyna od razu wykonała polecenie.

 

Wtedy pies ruszył do ataku. Resztki racjonalnego myślenia podpowiedziały chłopakowi, że jeżeli zrobi unik, odsłoni dziewczynę. W tym samym czasie zastrzyk adrenaliny przeszył jego ciało. Kopnął psa z całej siły czubkiem buta prosto pod pysk. Zwierzęciem odrzuciło blisko na półtorej metra, lecz, gdy wstało, cały czas wyglądało silnie. Z powrotem ruszyło, aby zagryźć dwójkę bohaterów. Skoczyło i rozdziawiło gębę, odsłaniając żółte, ostre kły. Wtedy chłopak mocno uderzył kijem od góry prosto w głowę psa, tak, że ten padł, jak porażony, nie wiedząc co się dzieje. Zwierzę ryczało, jakby chciało powiedzieć: „za chwilę wstanę i was zagryzę na śmierć”, więc chłopak jeszcze raz uderzył go w to samo miejsce. A potem kolejny raz.

 

Zwierzę leżało nieprzytomne.

 

– Oddycha? – Zapytała zapłakana dziewczyna.

 

– Tak – odpowiedział chłopak, dysząc z emocji. Był cały spocony, czuł oszalałe pulsowanie swojego serca, z trudem łapał oddech. – Lepiej stąd idźmy, bo nie wiadomo, kiedy się obudzi.

 

Dla pewności cały czas w prawej ręce trzymał badyl.

 

Dobiegli do dużego, brązowego budynku. Tam dopiero się zatrzymali. Wtedy chłopak, gdy jego emocje już tak nie szalały, zauważył, że dziewczyna cały czas płacze.

 

– Miałam… Miałam przed oczami całe moje życie. I nie tylko moje… Po raz pierwszy chyba… – Wzięła oddech. – Po raz pierwszy chyba martwiłam się też o kogoś, kto nie jest ze mną spokrewniony.

 

Wtedy ją przytulił. Chciał, żeby to był przyjacielski uścisk, taki, jakby ją pocieszał. I, wbrew oczekiwaniom, ona też go przytuliła. „Cii” powtarzał i głaskał ją po głowie, a ona mówiła „dobrze, już dobrze” i płakała dalej. Kiedy się uspokoiła, nie spojrzawszy mu w twarz, rzekła:

 

– Dziękuję.

*

 

Wieczorem weszli na dach jednego z bloków. Trochę uprzątnęli jego kawałek, gdzie rozłożyli potem koc i postawili kosz z jedzeniem. Stamtąd mieli doskonały widok na połowę miasta.

 

Powoli zachodziło słońce. Niebo i chmury przybierały piękne barwy.

 

– Co myślisz o tym psie? – Zapytała.

 

– Nie wiem… Czemu spotkaliśmy akurat psa? Dlaczego nie widać na niebie ptaków, po ulicach nie chodzą koty, a widzimy psa, w dodatku niesamowicie agresywnego?

 

– Właśnie o to mi chodziło. Czy na świecie jesteśmy tylko my i niezwykle groźnie psy? Nie chciałabym, już się trochę boję w ogóle wychodzić z mieszkania.

 

– Musi być jakieś rozwiązanie. Czuję, że niedługo na pewno się dowiemy, o co chodzi.

 

Potem zjedli owoce i złożyli koc.

 

– Wiesz co? – Powiedziała dziewczyna – Jeżeli inny ostatni człowiek na Ziemi jest tak samo agresywny, jak ten pies, to ja dziękuję.

 

Uśmiechnęła się. Słaby żart, ale chłopak cieszył się, że jest jej coraz lepiej. Ostatnio zbyt wiele się działo. Spojrzał na nią w świetle zachodzącego słońca. Wyglądała przepięknie. Jej gładka cera, kształt policzków i nosa, oczy, rozwiane włosy, to, w co była ubrana – wszystko to składało się na niesamowity obraz. Obraz kobiety idealnej. Być może jedynej kobiety na świecie, więc chłopak miał spore szczęście, że to właśnie on ją zna. Patrzył na nią cały czas, nie mogąc się napatrzeć. Aż w końcu spytała:

 

– Coś się stało?

 

– Nie – odpowiedział, choć wiedział, że było zupełnie inaczej. Powoli się zakochiwał.

*

 

Już wiedział, że jeżeli jej nie obudzi, to dziewczyna wstanie dopiero około dziewiątej. Miał więc trzy godziny czasu.

 

Powoli wykradł się z domu. Wyszedł na dwór. Włączył samochód niegdyś należący do sąsiada. Założył okulary przeciwsłoneczne i ruszył w stronę centrum miasteczka. Był tam salon samochodowy, gdzie sprzedawano najbardziej luksusowe wozy w mieście. Obejrzał wszystkie, ale najbardziej spodobała mu się srebrna terenówka z napędem na cztery koła. Wziął kluczyki, odpalił i przejechał się kilka kilometrów. Musiał przyznać, że to bardzo wygodny wóz. Można powiedzieć, że w wieku piętnastu lat dokonał pierwszego w swoim życiu zakupu auta. Tyle, że nie musiał za nie płacić.

 

Dziewczyna po śniadaniu nie wiedziała jeszcze, jaką niespodziankę szykuje jej chłopak. Za jego namową wyszła na dwór, mając na oczach chustę, aby nic nie widziała. Gdy poczuła na twarzy powiew wiosenno-letniego wiatru, zapytała:

 

– Tu już?

 

– Tak – odpowiedział chłopak i zdjął jej chustę. Aż pisnęła z wrażenia.

 

– Jej! Wiem, że to teraz nic, wziąć sobie takie auto, ale jestem pod wrażeniem! Umiesz go prowadzić?

 

– Jeździ się nim, jak marzeniem. Chcesz się przejechać?

 

– Oczywiście!

 

Gdy ruszyli, włożyła płytę do czytnika i z głośników zaczęła wydobywać się piosenka Charlesa Aznavoura pod tytułem „La Boheme”.

 

– Myślałem, że nikt już, prócz mnie i osób powyżej trzydziestki, tego nie słucha.

 

– Ty dzisiaj zaskoczyłeś mnie, to ja musiałam też ciebie.

 

Śmieli się, rozmawiali, odkrywali coraz to nowsze funkcje samochodu. Chłopak czuł się wspaniale – nareszcie miał czym zaimponować dziewczynie. Gdyby mógł, już nigdy nie wysiadłby z tego samochodu, aby cały czas ona cieszyła się z jazdy z nim.

 

Gdy jechali na przedmieściach, nagle krzyknęła:

 

– Patrz, tam ktoś jest!

 

Naprawdę, na schodach prawdopodobnie jakiegoś urzędu leżał mężczyzna. Jedyne, co chłopak zauważył z samochodu to to, że ten człowiek był już trochę podstarzały i miał na plecach plecak.

 

– Żyje? – Spytała się potem dziewczyna.

 

– Jego klatka piersiowa się rusza, więc żyje. Chyba jest tylko odwodniony.

 

Najpierw sprawdzili, czy ma przy sobie jakąś broń. W plecaku miał nóż. Chłopak wyjął go i schował w schowku dla pasażera. Potem wspólnymi siłami dociągnęli go do samochodu i położyli go na tylnym siedzeniu. Zabezpieczyli go pasami. Plecak schowali w bagażniku.

 

W połowie drogi otworzył oczy i ledwo dosłyszalnym głosem zapytał:

 

– Gdzie ja jestem?

 

– Jest pan w dobrych rękach. Za chwilę dowieziemy pana na miejsce i zaopiekujemy się panem.

 

Udało im się wnieść go do środka. Rozebrali go, tak że był w samej bieliźnie, spodniach oraz koszuli i położyli na łóżku. Chłopak przyniósł wodę.

 

– Chce pan pić?

 

Mężczyzna napił się przez rurkę. Potem zasnął.

 

Nie wiedzieli, co zrobić w tej sytuacji. Zupełnie nie wiadomo skąd, nagle przybywa człowiek, którego nawet nie znają, choć już coraz bardziej podejrzewali, że są sami. I biorą go jeszcze do ich mieszkania.

 

– Wiesz co, może przenieśmy go do mieszkania sąsiada – zaproponował chłopak.

 

– Nie, zrobimy to, jak trochę się prześpi i dojdzie do siebie.

 

– Masz rację. Może odpowie nam przy okazji na kilka pytań.

 

– Możliwe.

 

Całą resztę dnia przesiedzieli przy gościu, który cały czas spał. W nocy, każdy z nich przespał tylko połowę, gdyż trzymali na zmianę wartę. Często mężczyzna budził się, gdyż zżerało go pragnienie.

 

Rano już czuł się dobrze i z przyjemnością zjadł śniadanie, cały czas dziękując chłopakowi i dziewczynie. Oni zawsze odpowiadali mu, że nie ma za co i że cieszą się, że jest już lepiej.

 

Po śniadaniu jednak poprosili o kilka odpowiedzi.

 

– Zastanawiamy się – zaczął chłopak – czy… – Nagle odkrył, że sam nie wie, o co chciałby zapytać nowego gościa. Miał tyle pytań i nie wiedział, które pierwsze mu zadać. – Może zacznę tak. Jak się to u pana zaczęło? Kiedy pan odkrył, że nie ma już innych osób?

 

– To był… dwudziesty pierwszy października dwutysięcznego roku.

 

Zadziwiło ich to ogromnie.

 

– Na pewno? – Zapytała dziewczyna. – Jest pan tego pewien?

 

– Tak, jak tego, że was tu widzę.

 

– To muszę pana rozczarować, bo, jak się dowiedzieliśmy, ludzkość zniknęła dokładnie dwudziestego czwartego maja bieżącego roku!

 

– Słyszałem już coś podobnego. – Chłopak i dziewczyna spojrzeli na siebie. – W Warszawie w grudniu, trzy lata temu, spotkałem pewnego mężczyznę. Nazywał się bodajże Sebastian Szkomorowski. I utrzymywał, że znalazł się sam dopiero na początku grudnia, choć wiedziałem dobrze, że ludzkości nie było już w październiku kilka lat wcześniej.

 

Nie wiedzieli już co myśleć na ten temat. Patrzyli tylko, nie wiedząc, co teraz powiedzieć.

 

– Mówiłem wam, jak się nazywam? Ojej, to niedorzeczne, żebym nie powiedział – rzekł mężczyzna. – Jestem Wincenty Dorosiński, miło mi.

*

 

W Internecie pokazali mu datę na portalu internetowym. Powiedział, że widzi tam napis „20.10.2000r.”. Przyznali, że nie ma sensu już się z tym bawić.

 

Już dwa dni później, według niego, zbyt długo u nich został. Powiedział, że cały czas nosi go w świat. Był bardzo miły, ale wiedzieli, że nie mogliby na niego liczyć. Był za mało odpowiedzialny. Już ruszał dalej, gdy podbiegła do niego dziewczyna. Chłopak aż się zdziwił.

 

– Panie Wincenty, mam jeszcze do pana jedno pytanie – powiedziała cicho.

 

– Słucham, moje dziecko.

 

– Czy czasem nie śnią się panu głosy bliskich? Bliskich i lekarzy?

 

Zastanowił się.

 

– Czasem… Czasem czuję przy sobie swoją rodzinę. Zwłaszcza, kiedy śpię. Wtedy odczuwam, że są bardzo blisko, niekiedy nawet dotykają mnie i głaszczą. To bardzo przyjemne…

 

– Dziękuję panu. Żegnam.

 

– O co chodziło? – Zapytał chłopak, gdy dziewczyna wróciła.

 

– Nie, o nic, o nic.

 

Chłopak podszedł do okna. Wtem zobaczył pana Wincentego, który leżał bez ruchu na ulicy.

 

– Szybko! Chodź! – Krzyknął do dziewczyny, wybiegając z mieszkania.

 

Gdy dobiegli na miejsce, ciało Wincentego cały czas tam leżało. Chłopak dotknął jego szyi.

 

– Nie oddycha. Jest martwy. – Dziewczyna zaczęła płakać.

 

Nagle coś stało się z jego ciałem. Chłopak zobaczył tylko blask, który oślepił go na kilkanaście sekund, a potem zauważył, że ciała już nie ma.

 

– Co? – Rzekł.

 

– Gdzie jest ciało?

 

– Znikło! Nie ma go tu! – Chłopak rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, lecz nigdzie nie widział zguby.

 

– Oj, nie podoba mi się to – wyznała dziewczyna.

*

 

Trzy dni później znów zrobili sobie piknik na dachu. Był piękny dzień. Dziewczyna ubrała się w śliczną, lekką sukienkę i ułożyła sobie ładnie włosy.

 

– Czasami też trzeba wyglądać ładnie – wytłumaczyła.

 

Chłopak pomyślał, że tak jakby są razem. Spędzają ze sobą całe dnie, wszędzie są razem, rozmawianie ze sobą sprawia im przyjemność. Jednakże brakowało mu tego wszystkiego, co wiąże się bezpośrednio z „chodzeniem” – całowania, przytulania, czułych słówek. Może to się zmieni, może nie. Może wyszłoby im to na dobre, może wręcz odwrotnie. Nikt nie zna przyszłości. Chłopak nawet myślał, że to, co dzieje się w teraźniejszości też jest dla niego jedną wielką niewiadomą. Nagłe śmierci, wściekłe psy, znikające ciała, załamania czasowe – nic w tym świecie nie było już pewne.

 

Z zamyślenia wyrwała go dziewczyna słowami:

 

– Chcesz truskawki?

 

Z chęcią się poczęstował. Spojrzał jeszcze raz na nią – była przepiękna. Czy warto zaryzykować? Już wiedział. Pocałuje ją nagle, bez ostrzeżenia. Nie, to głupie. To może weźmie powoli za rękę i zobaczy co się stanie. Hm, nie wypali. Nie wiedział, jak do tego podejść.

 

– Całowałaś się kiedyś? – Zapytał.

 

– Nie, jeszcze nigdy.

 

– Ja też nie.

 

Zapanowała cisza. Popatrzyli na otaczające ich miasteczko w świetle zachodzącego słońca. Siedzieli tak dosyć długo. Chłopak czuł się bardzo źle, że jeszcze nie spróbował jej poderwać i wiedział, że to świetna okazja, by to zrobić. Popatrzył na nią, a ona na niego, jednak nic się nie stało. Wrócili do oglądania zachodu.

 

– A… Tak teoretycznie… Żebyś nie myślała, że ja chciał… bo chciałbym, ale… Oj – Spiekł raka.

 

Odwróciła się do niego i uśmiechnięta zarzuciła kosmyk włosów za ucho.

 

– Chciałabyś się teraz pocałować ze mną? – Wydusił chłopak w końcu z siebie.

 

Cały czas się uśmiechała. Zbliżyła się powoli do niego, a on do niej. W końcu ich twarze były bardzo blisko siebie. Odchylili głowy, każdy w swoje prawo. Wtem, nie wiedział nawet kiedy, ich usta dotknęły się i zaczęły swój namiętny taniec. Choć nie mieli jeszcze w tym żadnej wprawy, wychodziło im bardzo dobrze. Prawą dłonią wziął ją za rękę, a drugą objął w pasie. Zamknęli oczy i całowali się, przytulając. Widać, że dziewczynie też sprawiało to niemałą przyjemność. Pogładził ją po twarzy, a potem włożył palce między jej włosy. Ona trzymała go mocno, prawie wbijając paznokcie w jego plecy, lecz zupełnie mu to nie przeszkadzało. W końcu zwolnili tempa. Dziewczyna powoli puściła jego dolną wargę od swoich i, przytrzymawszy go jeszcze za głowę swoimi dłońmi, odsunęła swoją głowę od jego głowy, cały czas mając zamknięte oczy. Dziwnym zbiegiem okoliczności oboje otworzyli je w tym samym momencie.

 

– Było… nieziemsko – szepnął chłopak.

 

– Tak, to prawda… Pierwszy raz doświadczyłam czegoś takiego.

 

– Ja też.

 

Tego wieczora byli razem, tak na serio. Cieszyli się sobą, kilka razy pocałowali się jeszcze, mówili sobie czułe słówka. Wieczorem, gdy szli spać, chłopak powiedział:

 

– Już od dawna mi się podobałaś, wiesz?

 

– Wiem, kochany.

 

Tym razem spali razem. Przez całą noc trzymała jego rękę. Ta noc nie była już zimna i samotna. To była noc, za którą oboje tęsknili – noc, w czasie której mogli się do kogoś przytulić, poczuć jego bliskość, przegonić razem z kimś nocne koszmary – coś, czego od dawna potrzebowali.

 

Rano jakoś to wszystko minęło. Obudzili się, ale zachowywali się, jakby nic się wczoraj nie stało. Normalnie jedli śniadanie, śmiali się, rozmawiali. Jednak wszystko robili z powrotem jako przyjaciele, nie para.

 

Powód takiego zachowania był taki, że obydwoje bali się ze sobą związać. A jako przyjaciele czuli się idealnie.

*

 

Kilka tygodni później postanowili uciec. Nie mieli już tu nic do roboty. Pomyśleli, że przeprowadzą się na wieś.

 

Dzień był pochmurny, ale nie chcieli odkładać wyjazdu na później. W końcu mieli już wszystko spakowane! Postanowili, że najlepiej pojechać tam, gdzie mieszkali dziadek i babcia chłopaka: do małej wioski niedaleko jednego z dużych miast. Jak pamiętał, nawet, gdy żyli jeszcze ludzie, było tam spokojnie, zawsze było gdzie chodzić na spacery. Na zakupy mogliby wyjeżdżać do miasta piętnaście kilometrów dalej, co byłoby doskonałym powodem na przejażdżkę.

 

Ale nie chcieli tam jechać tylko dlatego, że znudziło im się w miasteczku. Drugi powód tego wyjazdu był już zupełnie inny. Obydwoje zgadzali się ze sobą, że ta wyprawa może przynieść im odpowiedzi. Istniało bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że spotkają kogoś, kto im pomoże i odpowie na kilka pytań.

*

 

Wybrali sobie trasę przez Stolicę.

 

Pomyśleli, że może tam kogoś znajdą, w końcu Stolica to najbardziej znane w kraju miasto.

 

Nagle chłopak zauważył coś bardzo dziwnego i powiedział do grzebiącej w schowku dziewczyny:

 

– Pamiętasz, jak zastanawialiśmy się, skąd może brać się prąd, jeśli ludzi już nie ma?

 

– No, pamiętam – odpowiedziała. – A co?

 

– Spójrz na prawo.

 

Tam, na miejscu starej elektrociepłowni, wyrosła wielka, purpurowa bulwa, kształtem przypominająca wyrośniętą, zabójczo wielką sałatę. Jej listki odchodziły na różne strony, a spod nich wydobywały się tysiące drutów i kabli. Z samego czubka bulwy leciał dym.

 

– Tu się dzieje coś bardzo niedobrego – powiedział chłopak. Szybko stamtąd odjechali, bojąc się, że coś im się stanie.

 

Nagle zaczął padać straszliwie mocny deszcz. Chłopak bał się jechać w taką pogodę, więc zaparkowali na podziemnym parkingu jednego z centrów handlowych.

 

– Chodź, zobaczymy, jak jest w środku – zaproponowała dziewczyna.

 

– Dobra, tylko zaparkuję bliżej wejścia – odpowiedział.

 

Weszli po ruchomych, lecz nie działających już, schodach. W centrum handlowym nie było włączonego światła, więc wyglądało ono ponuro i ciemno.

 

– No niezbyt przyjemnie – rzekła dziewczyna.

 

Trochę pochodzili, a później, w mieszczącym się tam kinie, prażyli sobie popcorn. Nagle, ze strony głównego wejścia, usłyszeli jakiś odgłos, jakby ktoś tam wchodził. Po cichu przekradli się do barierki, aby z góry zobaczyć kto to.

 

Ten ktoś był mężczyzną. Miał długie, mokre włosy i co najmniej trzydniowy zarost. Pod jego lewym okiem było widać szramę, może od noża, najwyraźniej zrobioną kilka lat temu. Był ubrany tylko w skórzaną, czarną kamizelkę oraz w takowe spodnie i buty. Na kamizelce, na plecach, miał napisane „Red Eagle” i wymalowanego orła. Na rękach widać było tatuaże. Na plecach nosił…

 

– To obrzyn – szepnął z przerażeniem chłopak.

 

Mężczyzna miał na sobie też pas z nabojami. Do prawego buta przymocowany był nóż. Straszliwie przeklinał, zapewne na pogodę.

 

– To jakiś złoczyńca, lepiej stąd uciekajmy – szepnęła dziewczyna.

 

– Nie możemy, on tu idzie.

 

Mężczyzna wchodził po schodach. Chłopak i dziewczyna ukryli się za koszem na śmieci. Złoczyńca spojrzał na sklepy.

 

– Chłam – burknął do siebie. Nagle zobaczył sklep z damską bielizną. Popatrzył na plakaty. – Niezła cizia – rzucił z uśmieszkiem.

 

– Jest już dosyć daleko – szepnęła dziewczyna.

 

– Poczekajmy jeszcze chwilkę.

 

Mężczyzna wszedł do sklepu z damską bielizną. Wtedy dziewczyna i chłopak przekradli się na drugą stronę korytarza, dobiegli do zakrętu. Zeszli na dół. Chłopakowi pulsowało w głowie. Dziewczyna trzymała go za rękę i szła krok w krok. Wtem z piętra dobiegł ich głośny głos, rozchodzący się echem po całym budynku:

 

– Słyszę was! Myśleliście, że nie?!

 

Najwyraźniej, choć starali się być cicho, nie udało się. Chłopak kilka razy złapał oddech i szepnął do dziewczyny:

 

– Idziemy dalej.

 

Skradali się najszybciej, jak umieli. Gdy przechodzili koło jednego z marmurowych słupów, wtem usłyszeli głośny huk i kawałek tynku oderwał się od niego.

 

– Prawie was trafiłem! – Krzyknął złoczyńca z uśmiechem. Zaczął ładować swojego obrzyna, na którym z boku miał napisane czarnym markerem „Peggy Sue”. Wtedy chłopak pociągnął dziewczynę i uciekli do wielkiego hipermarketu, który znajdował się po ich prawej. – I tak was złapię! Choć kości już nie te.

 

Chłopaka straszliwie bolały nogi, nie wiedział dlaczego. Czuł adrenalinę we krwi. Bał się straszliwie, raczej nie o siebie, co o dziewczynę i starał się pilnować, by nic jej się nie stało. Wyjrzał nad półkę z owocami i rozejrzał się. Zobaczył mężczyznę wchodzącego do środka pomieszczenia, w którym się znajdowali. Schował głowę.

 

– Jak powiem, ruszysz w tamtą stronę – starał się wymyśleć najbezpieczniejszy plan. – Biegnij jak najszybciej potrafisz, a ja udam się w drugą i spróbuję go zaskoczyć – wiedział, że to głupie, ale nie mógł narazić dziewczyny. A jak nie ją, to musiał siebie. – Najlepiej uciekaj na zaplecze, o, widzisz, tam są drzwi. Nie ma prądu, więc wejdziesz tam bez żadnych trudności – wiedział, że zawsze w takich hipermarketach są drzwi otwierane na kod. – A potem wybiegniesz tylnym wyjściem z centrum handlowego i schowasz się gdzieś, okej?

 

Przytaknęła głową szybko, przerażona.

 

– To trzy, dwa… Teraz!

 

Dziewczyna pobiegła skulona w stronę zaplecza, dokładnie tak, jak jej kazał. Natomiast on pobiegł w drugą stronę, robiąc przy tym jak najwięcej hałasu. „Proszę, weź mnie, nie ją! Proszę” krzyczał w myślach. I jego prośby zostały wysłuchane. Usłyszał huk wystrzału i tuż za nim pękło kilka arbuzów. Wpadł w dział dziecięcy. W biegu porwał z półki puder dla bobasów. Zabiegł przestępcę z drugiej strony, silnym ruchem ręki rozerwał nakrętkę i cisnął biały proszek prosto w twarz mężczyzny, nim ten zdążył zauważyć. Ten ryknął i zaczął przecierać oczy, a chłopak skorzystał z okazji i biegł dalej. Wybiegł z hipermarketu i, ile miał sił w nogach, uciekał przez główny korytarz centrum handlowego. Już był blisko wyjścia, gdy nagle znowu usłyszał huk i fragment ściany wręcz rozpadł się na kawałki. Jeden z nich mocno uderzył chłopaka w ramię, tak, że ten aż się przewrócił w biegu. Przy tym boleśnie się uderzył w nogę i ryknął z bólu. Do niego podbiegł złoczyńca.

 

– I co, gówniarzu?! Kto tu się śmieje ostatni, co?! – Odsłonił pełen zestaw zepsutych zębów. – Ostatni raz zadarłeś z Orłem, ty kupo świńskiego gnoju – chłopak łkając z bólu próbował doczołgać się do wyjścia, lecz niejakiemu „Orłu” to zupełnie nie przeszkadzało. – Chłopcze! Zadam ci tak śmiertelną dawkę bólu, że przez ten krótki okres czasu zesrasz się trzy razy i jeszcze zdążysz błagać mnie o wybaczenie! – Mówił, przeładowując „Peggy Sue”. – Słyszysz?! A potem… potem zajmę się twoją dziewczyną – zaśmiał się. I chyba to był jego ostatni śmiech w tym świecie, gdyż upadł na ziemię. Chłopak usłyszał tylko głuchy brzdęk.

 

To była dziewczyna. Trzymała w rękach resztki rozbitej donicy.

 

– Co z twoją nogą? – Zapytała.

 

– Chyba sobie tylko zbiłem, ramię też.

 

– Chyba tak, możesz wstać?

 

– Jeśli mi pomożesz…

 

Pomogła mu wstać. Przeszli z dziesięć metrów od nieprzytomnego złoczyńcy, gdy ten rzekł:

 

– A teraz powiedzcie wujkowi „do widzenia”, robaczki.

 

Strzelił z rewolweru, który wcześniej miał schowany pod kamizelką. Chłopak odepchnął dziewczynę i sam też upadł na ziemię. W ostatniej chwili. Kawał tynku odpadł, rozsypując się po posadce. Mężczyzna głośno przeklął i wstając, przeładował broń. Potem podszedł do chłopaka, otworzył usta, aby powiedzieć ostatnie słowa do niego i… znikł. Zostało po nim tylko trochę kurzu, rewolwer i nóż. Chłopak zdziwił się przeogromnie. Od razu pomyślał o dziewczynie, czy nic jej się nie stało. Była cała i zdrowa, siedziała na posadce i patrzyła w tuman kurzu, który niegdyś był niejakim „Orłem”. Potem, gdy już chłopak wstał, podbiegła do niego i przytuliła.

 

– Tak się o ciebie bałam! Nigdy o nikogo się tak nie bałam, jak teraz o ciebie!

 

– A ja o cie…

 

Nie dokończył, gdyż stało się coś nieprawdopodobnego. Pamiętał, że jej ostatnim wyrazem twarzy było bezgraniczne szczęście. Miała łzy w oczach, gdy mówiła swoje ostatnie zdanie.

 

Znikła.

 

Poczuł wielką żałość. Zaczął chodzić tam i z powrotem, nerwowo robić kółka, gdyż nic nie miało już sensu. Jego jedyna przyjaciółka właśnie latała gdzieś sobie, jako maleńkie drobinki kurzu. Zapłakał, chciał krzyknąć, ale nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa. Co miał teraz zrobić? Przez jego myśli przepłynęły tysiące obrazów z nią.

 

Kiedy zaprosił ją na bal.

 

Kiedy rozmawiał z nią na przerwach.

 

Kiedy organizowali wspólne wycieczki.

 

Kiedy pocieszał ją w bibliotece.

 

Kiedy razem, tylko we dwójkę chodzili na spacery.

 

Kiedy obronił ją przed agresywnym psem.

 

Kiedy ją pocałował.

 

Łkał żałośnie. Każde to wspomnienie kłuło go w serce tak mocno, niczym śrut. W końcu udało mu się wydać z siebie krzyk rozpaczy. Krzyk mówiący wszystko. To co do niej czuł od drugiej klasy gimnazjum, to, jak odkrył jaka z niej wspaniała przyjaciółka, to, jak wiedział już, że jest w niej zakochany. I, gdy myślał, że nie ma już ratunku, coś zasłoniło mu oczy.

 

Czuł, że jest w nicości.

*

 

– Synku, ty płaczesz – to pierwsze słowa, jakie usłyszał, kiedy się obudził.

 

To była jego mama. Obok stał też ojciec. Wyglądali na szczęśliwych. Matce łzy wydobywały się z oczu ciągłym strumieniem.

 

– Nasz syn się wreszcie obudził! – Rzekła zachrypniętym od płaczu głosem.

 

– Gdzie ja jestem? – Zapytał chłopak.

 

– W szpitalu. Nie pamiętasz wypadku?

 

– Nie.

 

– Dokładnie dwudziestego czwartego maja, wracałeś ze szkoły, razem ze swoją przyjaciółką, pamiętasz? Poszliście na przystanek autobusowy. Chciałeś ją odwieść, a potem wrócić.

 

– W autobus uderzyła ciężarówka – kontynuował tata. Chłopak słuchał zadziwiony. – Ty i twoja przyjaciółka zapadliście w śpiączkę. I ona i ty obudziliście się dzisiaj.

 

– A… mógłbym się z nią zobaczyć?

 

– Oczywiście, tylko spytamy się lekarza, czy możesz.

 

Gdy wstawał, nagle poczuł ból w kostce i ramieniu. Lekarz to obejrzał.

 

– On ma siniaki, jakby gdzieś się zbił – powiedział do rodziców. Chłopak zamyślił się. – Posadzimy cię na ten raz na wózku i nie będziesz musiał nadwyrężać nogi – powiedział do niego.

 

Rodzice odwieźli go do sali, gdzie leżała dziewczyna. Przywitał się z nią.

 

– Cześć.

 

– Cześć.

 

– Dowiedziałem się, że też się obudziłaś. Postanowiłem przyjść.

 

Rodzice obydwu wyszli. Nagle chłopak zaczął płakać.

 

– Tak bałem się, że coś ci się stało. Nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, gdzie jesteś, co robisz! Tak cholernie się martwiłem.

 

Nie przejmował się, że być może tylko jemu śniły się takie bzdury i dziewczyna może uznać go za głupiego.

 

– Też się o ciebie martwiłam – powiedziała nagle. – Masz siniaki? Ja, kiedy upadłam na pupę, sobie zrobiłam jeden, dosyć bolesny. – Uśmiechnęła się. Jak zwykle był to piękny uśmiech.

 

A potem długo rozmawiali. Czasem trzymali się za ręce, lecz nie jak para, lecz jak przyjaciele. A rodzice tylko podglądali przez okno.

 

Gdy chłopak wychodził ze szpitala, podszedł do lekarza, który go prowadził.

 

– Mogę o coś pana zapytać?

 

– Oczywiście. Mów.

 

– Czy znał pan pacjenta o nazwisku Dorosiński? Wincenty Dorosiński?

 

Lekarz zamyślił się.

 

– Ja nie, ale mój kolega ze szpitala na Wiązkowej tak. Paskudna sprawa. W dwutysięcznym roku miał wypadek w pracy. Uderzył, jadąc cysterną w betonowy mur, po prostu zasnął za kierownicą. Potem leżał w śpiączce. Rodzina zdecydowała się na odłączenie aparatury podtrzymującej go przy życiu. Zmarł bodajże trzeciego czerwca? Może trochę później, pamiętam, że jakoś na początku czerwca. A czemu pytasz?

 

– Nic. Kiedy byłem w śpiączce, śnił mi się.

 

Lekarz się zastanowił:

 

– Hm, to bardzo ciekawe.

 

– Do widzenia.

 

– Do widzenia! I życzę powrotu do zdrowia!

 

Jak się potem dowiedział, pies, który ich wtedy zaatakował, nazywał się Bruno i został uśpiony. Podobno w tym stanie psy zasypiają, aby potem umrzeć bez męki. Bruno za prawdziwego życia pogryzł jakiegoś malucha. Natomiast „Orzeł”? Tuż po wyzdrowieniu trafił do więzienia za gwałt i podwójny rozbój. „Powinien jeszcze odsiedzieć wyrok za usiłowanie zabójstwa” pomyślał chłopak.

 

 

 

Nie wiadomo, co się dzieje z ludzką duszą, gdy jej powłoka śpi. Czy wędruje gdzieś po bezkresnych lądach, czy zostaje w ciele na straży – tego nie dadzą rady uzgodnić nawet najwybitniejsi filozofowie, chirurdzy i duchowni świata. Na razie dla chłopaka i dziewczyny najważniejsze nie było to, dlaczego się tak zdarzyło, ale to, jakie skutki przyniosło. Nadal się przyjaźnią. I mogę przyrzec, że ta przyjaźń będzie trwała wieki wieków. Aż do prawdziwego końca świata.

Koniec

Komentarze

Bardzo szczegółowo przedstawiona fabuła lecz zabrakło trochę więcej opisu w dialogach.

Kurczę. Powiem to tak: mieszane uczucia. To opowiadanie nie jest złe, ani źle napisane. Jest ciekawe, fabularnie dojrzałe i dość dopracowane. Zdarzają się sporadyczne błędy, np. z cząstką -by, -byś itp. Ale nie zwróciłem na to zbytniej uwagi.

To chyba raczej kwestia tego, że to nie moje klimaty. Ostatni raz taki właśnie "klimacik" czułem, kiedy grałem w "Sanitarium". Jeśli nie znasz, gorąco polecam.

Wstrzymam się od oceny. Może dotrze do mnie sens tego opowiadania, jeśli jeszcze raz je przeczytam...

Łał, Baszsz81, dzięki wielkie, bo "Sanitarium" to było jedno z wielu dzieł kultury, które mnie zainspirowały do tego opowiadania. Uwielbiam tę grę. W sumie lista inspiracji jest długa. Zaliczłbym do niej "Noc..." i "Świt Żywych Trupów" George'a A. Romero, serię Silent Hill, "Drogę" Cormaca McCarthy'ego, serię "28 ... później", ale także muzykę Sigur Rós, Deerhunter, Coldplay (chodzi o klimat, nie teksty). Wszystko zmieszane i podane w wersji soft, bardzo takiej, nazwałbym to, "młodej" i "delikatnej". Opowiadanie ma już swoje lata, napisałem je dawno temu, zdobyło nawet nagrodę w miejscowym konkursie. W żadnym wypadku nie jest inspirowane "Incepcją", która do kin weszła ze 2-3 lata później;). Pozdrawiam!

Stolica pisze się z małej litery. Technicznie jest znośnie, choć to nie znaczy, że dobrze. Poszczególne sceny są jednak dość infantylnie przedstawione. Pewnie to dlatego, że autora inspirują jakieś gry, a nie dobra literatura.

Stolica jest napisane specjalnie z dużej, taka konwencja, brak nazw miast - niektóre rzeczy w prozie fantasy przyjmuje się na wiarę, czyż nie? "Jakieś gry" brzmi trochę nieprzyjemnie. Ale internet to internet, każdy pisze co chce, dlatego nie zgadzam się z opinią, by "jakieś gry" psuły całość, również dlatego, że mogą iść w parze z "dobrą literaturą" (Cormaca McCarthy'ego nie widać? No chyba, że chodzi ci o Mickiewicza). Tak samo mamy dobre gry i "jakąś literaturę". Ale to moje zdanie (autora). Proszę mi wskazać dobrą literaturę, a na pewno po nią sięgnę (chyba, że to starodawne fantasy, którego nie zdzierżę; niestety, z fantasy mam jak z metalem - mimo, iż doceniam niebywałą jakość, nie mogę tego ani czytać ani słuchać;).

Szanowny towarzyszu Agroeling... Przytoczony tytuł: "Sanitarium", to produkcja, która swoją złożnością fabularną przewyższa niejedną "genialną książkę". Dlatego proszę uniżenie o nieobrażanie tego arcydzieła. Dziękuję. :D

Gry komputerowe a literatura - nie widzę związku. Jeśli już, to raczej gry robi się na bazie tekstu literackiego, a nie odwrotnie. Tak jak ostatnio z "Wiedźminem", a wiadomo, że Sapkowski zrobił to dla łatwej kasy, bo sama gra g... go obchodzi. Ja sam nie gram ani nie rozumiem popularności tych gier.

Oczywiście McCarthy to dobra literatura, ale może byś także przeczytał jego "Krwawy południk"?

Ja nie zwykłem wyrażać się w temacie, o którym nie mam bladego pojęcia. I będę tego twierdzenia bronić do ostatniej kropli krwi.

Jak się piękne kobiety wyczuwa, po perfumach.

Arctur Vox - tak sądzę, że po perfumach. Wystarczy obejrzeć kilka amerykańskich filmów, by przyjąć taką głupotkę jak coś całkowicie strawnego;) (taki motyw czasem się powtarza)

Agroeling - "Krwawy południk" oczywiście przeczytałem, niestety długo po zakończeniu pisania tego opowiadania (jak mówiłem - powstało ono spory czas temu, stąd też może ta "infantylność"). Określiłbym tę powieść, jako "Jądro ciemności" twardo osadzone w historii Ameryki. Tak samo, jak reszta książek tego pisarza, bardzo mi się podobała; ten autor ma talent - zasłużona nominacja do Nobla.

Szanuję Twoje zdanie na temat gier, zwłaszcza, że sam nie grasz i raczej Cię to nie interesuje. Aczkolwiek właśnie tego zainteresowania tematem w Twojej wypowiedzi zabrakło.

Gry i literatura mają coraz większy ze sobą związek (o czym nawet niedawno pisałem krótką pracę). Już dawno skończyła się era wymagających tylko sprawności manualnej zręcznościówek. Od lat 90. widać, iż twórcy gier video zwracają uwagę na to, o czym mówią, poruszają coraz głębszą tematykę. Na przykład seria "Silent Hill" - w pierwszej części motyw rodzicielstwa, w drugiej motyw kary; zresztą "Silent Hill 2" uważane jest za jedną z najbardziej dojrzałych gier wszech czasów. "Bioshock" - motyw utopii i antyutopii. Mimo, iż w grach są inne środki wyrazu, co jest logiczne, gdyż w tego typu produkcjach musi się coś dziać, musi być ciąg akcji, tak w wielu pojawia się piękny język i wspaniale zarysowane postaci. "Planescape: Torment", seria "Baldur's Gate" i "Incewind Dale", jak i "Wiedźmin", który we wspaniały sposób przekłada literaturę Sapkowskiego (mimo, że, jak mówiłeś, nic go to nie obchodzi) na wersję cyfrową, o wiele lepiej, niż pożal się Boże film.

Gry to również coraz częściej polemika z literaturą, którą w wielu przypadkach wykorzystuje się w bardzo interesujący sposób, jako materiał źródłowy, a wielu twórców przyznaje, iż jednym z celów ich produkcji jest zainteresowanie odbiorców książkowymi pierwowzorami. "God of war" gra mitologią grecką, w tym roku ukaże się "Spec Ops: The Line" powstała na motywach "Jądra ciemności". Również "Piekło" Dantego doczekało się jakiś czas temu gry, lecz to zły przykład, gdyż "Dante's Inferno" niewiele miało wspólnego z literackim pierwowzorem.

Tak czy siak - moim zdaniem mówi się dziś o grach jak o kinie na początku XX wieku. Wtedy to ruchome obrazy były lekką rozrywką dla prostego ludu, a wielu literatów próbowało je tępić. Podobnie z komiksami. Dziś widzimy, iż ta "lekka rozrywka" może przekazywać treści równie głębokie, jak literatura (przykłady z komiksów: "Maus", "Persepolis"), a i potrafi być sztuką przez duże S. Myślę, że z grami jesteśmy na etapie, hm, może lat 30-40., kiedy to kino przestawało być prostackim przedsięwzięciem, bądź tubą propagandową, a zaczynało przekazywać piękne historie i głębokie treści. Inteligenci zaczęli się do kina przekonywać, tak jak dziś masy sceptyków przekonują się do gier. I na tym kończę mój długi wywód;).

zresztą "Silent Hill 2" uważane jest za jedną z najbardziej dojrzałych gier wszech czasów



CO

No tak:) A czemu niby nie?

Przygody zagubionego Jankesa latającego po lasach i górkach gonionego przez dusze i demony, do których strzela z pistoletu i który zapisuje kompulsywnie swije przeżycia na maszynach do pisania są dojrzałe?

 

No chyba dla ćpuna

Jeśli jesteśmy przy Silent Hillach, to na prawdę najlepsza fabularnie część to Shattered Memories. Zaskoczyła mnie. Poza tym nie widzę w grach niczego złego. Wiele z nich ma fabułę po stokroć ambitniejszą od często żałosnych hollywoodzkich filmów i taniej literatury. Tak jak pisze pantrupek - gry już dawno przestały być bezmózgą łupanką, a stały się raczkującą dziedziną cyfrowej sztuki.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Silent Hill, przynajmniej "dwójka", to powieść złożona głównie z symbolistyki. Jeśli patrzeć na płaszczyznę czystego gameplayu - tak, to jest gra o facecie biegającym z metalową rurą. Wystarczy jednak przeczytać jakikolwiek materiał o SH2, by wiedzieć, że gra ta przesiąknięta jest symbolami, nawiązaniami do sztuki, historii, kultury. Czy mówimy o Piramodogłowym czy (tu spojler) o potrójnej śmierci towarzyszki bohatera (koniec spojlera), mało jest gier, w której tyle rzeczy ma znaczenie. Zwłaszcza, iż mówimy tu o produkcji, która ukazała się ponad dekadę temu, gdy mechanizmy rozgrywki i fabuła dopiero raczkowały - stąd też i przestarzałe sterowanie i inne takie.

 

Ale z Twojego opisu, Arctur Vox wychodzi na to, że mówisz o "Alanie Wake'u" bardziej, niż o SH2.

 

Co do "Shattered Memories" - rzeczywiście, fabuła jest tam znakomita, ale dla mnie osobiście najlepszy i warty zauważenia w tej grze jest system, który tworzy profil psychologiczny gracza i ukazuje treści zgodne z jego fobiami i umysłem. To jest dopiero genialne rozwiąznie!

 

Pozdrawiam również;).

- pantrupek - Jako człowiekowi nie tak już młodemu wszelkie nowinki technologiczne, w tym i gry komputerowe, są mi raczej obce. Stąd moja niechęć {czy też niezrozumienie}, do nich. Zawszeobracałem się wśród papieru, to znaczy książek, i tak już zostanie.

Zaskoczyłeś mnie, że przeczytałeś więcej książek McCathego. Ja tylko "Równoleżnik",bo czytało się ciężko.

Wracając do meritum, czyli do Twojego opowiadania, napisałem, że fragmenatami jest infantylne, bo:

w scenie z psem - nie napisałeś, jaki to pies, jakiej rasy, czy duży, czy mały, a powinieneś to zrobić. Bo czytelnik sobie wyobraża, że to zwykły , niegroźny kundel. Nie wiadomo więc, dlaczego jest btaki groźny. No i że bohater zatłukł go badylem. Badyl to łodyga jakiegoś łopianu czy słonecznika i na pewno nie mógł nim zatłuc dużego w domyśle psa.

Również w podobny sposób razi scena w supermarkecie i parę innych. Pomijam już cały sens opowiadania.

To miałem na myśli, że gry komputerowe {czymkolwiek są} to jedno, a tekst literacki to drugie.

Dziękuję więc za wyjaśnienie.

Co racja to racja - zgodzę się do poszczególnych błędów, badyl zamienię na metalową rurkę i tak dalej. Jak widzę, opowiadanie wymaga kolejnej renowacji po kilku latach - wstawiłem (za co przepraszam) niesprawdzany od miesięcy tekst, którego warstwa językowo-narracyjna może trochę kuć w oczy. Czuję, że, gdy nadejdzie moment, w którym usiądę do tego tekstu jeszcze raz, mnie również boleśnie ukuje. Tak więc dziękuję za wskazanie błędów.

Chciałbym tylko zapytać, co miałeś na myśli, mówiąc o sensie opowiadania?

Mimo niewielu lat na karku, literaturę McCarthy'ego pokochałem. Za ten prosty, a jednocześnie niezwykle poetycki język (widać to doskonale "Krwawym południku", widać to też w "Drodze"), ale i za historie - np. przedstawioną z ogromną dozą czarnego humoru mroczną opowieść mordercy w książce "Dziecię boże". Bracia Coen, którzy zekranizowali jego "To nie jest kraj dla starych ludzi" mieli rację, mówiąc, że jego powieści to praktycznie gotowe scenariusze. Mimo właśnie prostoty języka, czytając dzieła tego amerykańskiego pisarza, widzę całe krainy, o których opowiada. A to jak dla mnie należy nazywać mistrzostwem.

I zgodzę się, że gry a literatura to dwie różne sprawy. Ale mogą przedstawiać te same wartości, lecz różnymi środkami. Tak czy siak do tego tematu będzie można powracać i powracać co kilka lat, a dziś tak naprawdę nie można przewidzieć, czy gry video pójdą w stronę bezmózgiej rozrywki, czy może zaoferują nam przeżycia podobne najlepszym powieściom Kafki, dziełom Goethego czy Prusa.

Pozdrawiam!

Pogładził ją po twarzy, a potem włożył palce między jej włosy^1). Ona trzymała go mocno, prawie wbijając paznokcie w jego plecy, lecz zupełnie mu to nie przeszkadzało. W końcu zwolnili tempa^2). Dziewczyna powoli puściła jego dolną wargę od swoich^3) i, przytrzymawszy go jeszcze za głowę swoimi dłońmi^4), odsunęła swoją głowę od jego głowy^5), cały czas mając^6) zamknięte oczy.  

^1) bardzo rzadkie musiała mieć włosy. Od centymetra do dwóch włos od włosa.

^2) nie ten przypadek. 

^3) puściła od swoich?

^4) żadna nowość. Gdyby go przytrzymała cudzymi, a, to już byłoby coś... 

^5) jak wyżej. 

^6) imiesłów pasuje tutaj, jak coś do czegoś... 

Tak wykwintnej polszczyzny nauczyć się można z jakiegoś podręcznika, czy jedynie z gier? 

Ogólne wrażenie odniosłem takie, jakbym czytał zapis marzeń nastolatka młodszego, dla niepoznaki przeniesionych w krainę snów. Sam na sam z wymarzoną, okazje do wykazania się bohaterstwem... Pomysł raczej często spotykany, nic w tym złego, ale szkoda, że realizacja taka trochę nie bardzo.

Sens opowiadania - trochę niejasny, bo nie wiadomo właściwie, gdzie trafili chłopak i dziewczyna.Do jakiejś wirtualnej rzeczywistości? No wiem, że pomysł teraz dość popularny, co nie znaczy, że sensowny. A jeśli im się to śniło, jak sugerujesz na końcu, to właśnie, ten sen dziwnie by przypominał grę komputerową. Mało zachęcająca wizja, jak dla mnie.

Radziłbym pisać Ci nieco krótsze opowiadania, i broń Boże, nie inspirowane grami. CormacMcarthy to świetny wzór. A tak przy okazji, czytałeś jego "Sutree"? Kupiłem to, ale jeszcze nie czytałem, trochę przeraża mnie ta objętość..

AdamKB - co do "zapisów marzeń nastolatka młodszego", jak to określiłem - opowiadanie pisane było (powtarzam to raz za razem) dawno temu, kiedy rzeczywiście mogło być "zapisami marzeń nastolatka" (i chyba było). Tak więc i polszczyzna i historia mogą być proste, niewyrafinowane, pełne błędów i tak dalej. Za co przepraszam, bo widzę, iż tekst powinien przejść przed publikacją (tak naprawdę w przeciągu tych kilku lat którąś z kolei - wcześniej nikt nie narzekał;) kolejną renowację. Dziś, po "Incepcji" sam pomysł już nie robi takiego wrażenia, jednak historii będę bronił - nie jako artystycznego dzieła, lecz jako prostą, acz dającą rozrywkę i jakieś emocje, zagwozdkę. To, za co lubimy Chrisa Nolana na przykład. Przyznaję, że całość opowiadania oparta jest na starym jak świat szkielecie, charakteryzującym setki filmów romantycznych - bohater teoretycznie pozbawiony szans u swej wybranej musi podjąć się szeregowi prób, by ją zyskać. Tu ukryte pod zmyślną ideą jakieś dziwnego świata, nie wiadomo czy to inny wymiar, sen, umysły bohaterów, czy może coś jeszcze innego?

Tak czy siak opowiadania (jeszcze raz) ma swoje lata, nie jest więc pozbawione typowo "młodzieńczych" błędów, co nie usprawiedliwia mnie, jako osoby, która taki tekst tu opublikowała. Dziękuję za wskazanie błędów.

Agroeling - część odpowiedzi na Twoje wątpliwości zawarłem w poprzednich akapitach. Opowiadanie inspirowane było wieloma tzw. "dziełami kultury", najbardziej zaś "Świtem żywych trupów" Romero i "Silent Hill". Czuć chyba tę drugą inspirację najbardziej. Zresztą raczej stawiam w opowiadaniach na akcję, coś, co dobrze sprawdziłoby się przed kamerą, słabiej na papierze. Myślę, że moje nowsze opowiadania są pod tym względem lepsze, ze względu na większy warsztat.

Nigdy nie zamierzałem wyjawiać, co to za świat, do którego trafili główni bohaterowie. Za dużo na to pomysłów. Kiedyś (co było głupim pomysłem) ich powrót do normalności miał być podstawą do kolejnych części - cieszę się, że kontynuacji nie było i nie będzie.

Chodzi o to, że to opowiadanie w tych dawnych dawnych czasach rzeczywiście było "marzeniem nastolatka", gdyż o czym oni marzą? O samodzielności i o miłości. Te dwie rzeczy ubrane w historię, którą nastolatki polubią może być kluczem do sukcesu. I chyba właśnie po to to opowiadanie wtedy powstało. Dziś zaś czuję, że powinno zostać napisane jeszcze raz (broń Boże nie będę zmieniał nic w historii, prócz pierdół), z mym dzisiejszym warsztatem.

"Sutree" stoi grzecznie na półce, kurząc się, od dnia polskiej premiery. Do tej książki podchodziłem ze trzy razy, jednakże (co dziwne w prozie McCarthy'ego) odrzuca mnie jej wstęp. Ta powieść poczeka do czasu, aż sam zwolnię trochę tempo i w końcu znajdę odpowiednią ilość czasu i uwagi na to opasłe tomisko:). Na razie więc zafundowałem sobie krótsze jego książki: "Strażnik sadu" i "W ciemność", może one okażą się lżejszym partnerem;)

Pozdrawiam!

No tak, "Silent Hill" oglądałem film. Jak pamiętam, miał genialny początek, taki bardzo klimatyczny, potem było trochę słabiej. Ze starymi opowiadaniami jest tak, że zawsze znajdzie się coś dp poprawienia. Bo po długim leżakowaniu widzi się wyraźniej wszystkie popełnione błędy

"Sutree" - przeczytam, jak będę miał urlop w sierpniu.

Pozdrawiam.

Jak widzę, udało mi się przerwać "namiętną" dysputę o wyższości czegoś nad czymś  i skłonić do wypowiedzi na temat. 

Różnica między Twoimi, Autorze, wypowiedziami w komentarzach a tekstem od początku czyniła widocznym "wiek" tekstu, jaki zaprezentowałeś, i stąd moja lekka kąśliwość --- mogłeś wszak przejrzeć opowiadanie po raz enty i chociaż te niezgrabności hiperzaimkozowe wygładzić, gdyż one stanowią najsłabszy moment historii, i językowo, i treściowo.

Teraz mogę już przyznać, że tekst, chociaż stary kalendarzowo i "młody wiekowo", nie wydał mi się zły. Środkowa strefa stanów średnich, a w porównaniu do niestety dość licznej grupy innych "młodych tekstów" --- dobry.

Ciekaw jestem Twoich nowszych dokonań. Pokażesz coś?

Do tematu pokazywania czegoś jeszcze oczywiście wrócę, ale za jakiś (mam nadzieję niedługi) czas. Kilka tekstów leży niedokończonych, kilka wymaga całkowitego remontu. Tak czy siak aktualnie mam moment, w którym mogę się w końcu za to wziąć i publikacja pierwszego opowiadania miała być dla mnie bodźcem do pracy;). Jednocześnie odkryto kilka innych rzeczy, na które przed ujawnieniem kolejnych utworów muszę zwrócić uwagę. Dziękuję jeszcze raz za wskazanie błędów i za słowo pochwały (tak to odebrałem:D). Widzę, że dobrze trafiłem, w miejsce, gdzie lwia część komentarzy to konstruktywna krytyka. Co jeszcze bardziej motywuje mnie do dalszej pracy;)

Pozdrawiam!

"Jego twarz przeszył szeroki uśmiech"
Dobrze, że nie seria z karabinu.

Nowa Fantastyka