
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wyjątkowo spokojny wieczór był zasłużoną nagrodą za wyczerpujące przeszukiwanie nagrzanych promieniami prażącego słońca, skorodowanych pamiątek po minionej epoce. Przemierzanie ogromnego składowiska w poszukiwaniu czegoś wartościowszego od kawałka odzienia, niezbędnika i kilu rzeczy noszonych zawsze przy sobie z sentymentu, było dla Kaoru ciekawszym zajęciem niż wsłuchiwania się w trzeszczenie nagrzewającej się blachy, łatającej szczeliny w tymczasowej osadzie. Czasami góry złomu przesuwane przez spycharki odsłaniały jakieś ciekawe drobiazgi o nie znanym zastosowaniu, wtedy resztę dnia lub niekiedy nawet kilka dni można było przeznaczyć na szukaniem zastosowania reliktu. Choć wiele osób nie zaprzątało sobie myśli rupieciami, które po prostu nie były warte wymienienia na cos wartościowszego a raczej użytecznego, bo w czasach gdy żywność jest wydawana w całkiem niezłych racjach wiele rzeczy straciło na wartości, w obrocie pozostają tylko przyrządy uławiające egzystencję. Dla Kaoru takie znaleziska stawiły dar od losu i nadzieje na coś odmiennego.
Nadejście bezchmurnej nocy było widoczne na twarzy chłopca, a co ważniejsze myśl o dostrzeżeniu większej ilości gwiazd niż zazwyczaj pokonywała uczucie głodu. Opadające coraz niżej słońce przyśpieszało codzienne czynności i zmuszało do wyboru między wyczekiwaniem w kolejce po codzienną racje żywności a nierozsądną wyprawą poza zasieki osady w celu zgłębienie wiedzy na temat swego miejsca we wszechświecie. Słońce zaczynało chować się za wzgórzami u stóp których znajdowały się domostwa nieszczęśników, którzy mimo że wolni, nieświadomie stanowili niewielką część kilkudziesięciu koloni rozproszonych po obszernych terenach lądu. Owe przemieszczające się w poszukiwaniu zdatnej do picia wody i surowców na handel kolonie, a właściwie wędrujące społeczności. Czyli piętnaste pokolenie po nielicznych wybrańcach, którzy przeżyli czas kataklizmu, stanowiły schronienie przed hordami rzezimieszków. Napadających na błąkających się po nieprzyjaznych terenach jednostkach lub pozostawionych bez obstawy handlarzy, którzy w tracie wędrówki dotarli do pozostałości po nieszczęśnikach, niedawno zasiedlających owe tereny. Niestety społeczności takie często zmuszona była poszukać innego miejsca do egzystencji ze względu na nagłe wyschnięcie źródła wody lub wyczerpanie surowców kopalnych, podstawowego towaru wymiennego każdej społeczności. Zasada najpierw płać później dostaniesz była zgubą dla wielu początkujących kupców, którzy często całe życie poświęcili niebezpiecznym wędrówkom w poszukiwaniu czegoś wartościowszego poza tereny chronione, nierzadko już pierwsza wyprawa kończyła się dotarciem do wyludnionego celu i brakiem środków na opłacenie astronomicznej kwoty za usługi obstawy, niekiedy najemnika w celu bezpiecznego przetransportowania towarów. Mrok powoli zaciemniał widoki na koczowniczy tryb życia mieszkańców i powodował napływ adrenaliny u wartowników. Strach w oczach przed nadejściem ciemności a raczej wyłonienie się z nich czegoś wrogiego powodował uruchomienie wielkich pieców, z których energia wytworzona miała za zadanie oświetlać obrzeża mieściny.
Ogromy komin zaczął wypuszczać dym ze spalanych rzeczy, Kaoru ujrzał ulatujące w górę kłęby. Szalony bieg po uliczkach rozgrzanego w słońcu dziennym piasku, był ucieczką do innego świata. Wąskie uliczki pozostawiane za plecami powodowały szybsze bicie serca, lecz bardziej słychać było z powodu wieczornego ochładzania zgrzyt arkuszy rdzewiejącej blachy okalającej niewielkie kontenery w których przyszło wegetować. Chwila zadyszki i zamiast kłębów dymu nad głową znajduje się nieboskłon, za plecami widać światła nieznośnej cywilizacji a przed chłopcem nieujarzmiona natura. Zwalony konar drzewa był bezpiecznym obserwatorium, zasłaniając przed dzikością lasu chudego jak patyk chłopaka wyjmującego ze swej sakwy niewielka lunetę, jeden z najcelniejszych przedmiotów w swym skarbczyku. Luneta była zapłatą za kilku dniową harówkę Kaoru przy demontażu pozostałości z wraku kutra rybackiego, pozostawionego na opustoszałej plaży. Za trud pracownikom płacono beczułką nafty, którą można było cztery kąty oświetlić. Lecz chytry zleceniodawca, oszczędzając na wszystkim postanowił przekabacić chłopca błyskotką. Tak się złożyło że Kaoru znajdował od czasu do czasu pojedyncze soczewki, lecz nigdy nie znalazł całej lunety. Zniszczona sakwa noszona zawsze przy pasie była dla wielu nieszczęśników jak i również dla Kaoru jedyną wartościową rzeczą w posiadaniu, to w niej znajdowały się niezbędne przedmioty codziennego użytku, nakrycie głowy i okulary przeciw promieniom słońca, czasami choć rzadko resztki z niedojedzonego posiłku i tubka z przekąską aby doczekać spokojnie do wieczornego posiłku, dwie tabletki leku na ból i opatrunki w razie urazu, oraz rzeczy osobiste o które każdy indywidualnie w swym zakresie musiał zadbać. Nieznosząc życia w gromadzie podobnych sobie osobników, Kaoru często spędzał czas na wypadach poza obszarem bezpieczeństwa, więc w trakcie przeszukiwań składowisk bezużytecznych najczęściej zasilanych prądem rupieci, dorobił się pokaźnego mająteczku. W posiadaniu miał scyzoryk wielofunkcyjnego, na który zzazdrością spoglądalii rówieśnicy, kostki przetrwające nudę, zestaw igieł i nici, które służyły do cerowania rozdartego ubrania oraz skórzanego bukłaka na wodę, który nierzadko wpadał w oko doświadczonym wędrowcom po bezludnych terenach. Częste wypady w teren zmusiły chłopca do zadbania o swe bezpieczeństwo i wygodę podróżowania, tak wiec koniecznością było dbanie o zapas zestawu do rozpałki ogniska, filtr do uzdatniania zanieczyszczonej wody aby nadawała się do picia. Choć takaż miała słodkawy smak i chłopiec wolał nosić w skórzanym bukłaku cięższa lecz smaczniejszą czystą wodę, oraz koc termiczny chroniący przed wychłodzeniem. W oddzielnej kieszonce znajdował się zestaw obronny przed dzikimi zwierzętami, strzałki z trucizną specjalnie przygotowywaną. Substancja w nich zawarta mogła by powalić dużego zwierza lecz zapuszczanie się w teren na łowy, mogło skoczyć się źle dla młodzieniaszka. Tak więc Kaoru hodował trujące skorpiony z których wyciskał jad i robił zatrute strzałki. Wiele dzieci w tych trudnych warunkach zapominało o okularach i dbaniu o siebie co skutkowało oślepieniu w dość wczesnym wieku. Kaoru od innych jemu podobnych dzieci odróżniał ubiór. Na głowie bardzo często nosił bandamę chroniącą przed upałem i pyłem dość często zakładał okulary, których zresztą miał komplet w swym pokoiku, nosił je zazwyczaj w okresie nadmiernej aktywności słońca. Okrycie było różne lecza zawsze zakrywało całe ciało aby nie ulec poparzeniom od przypadkowe otarcia się o rozgrzane od upału elementy, których pełno było na przeszukiwanych złomowiskach. Wielką wagę przywiązywał do obuwia, wiele osób chodziło na boso lub dość często w byle jakich butach, bo obuwie stanowiło towar deficytowy. Na jednej ze swych niezliczonych wypraw na składowiska odpadów zwrócił uwagę na obuwie pewnego doświadczanego złomowego wygi, chłopiec przyglądał się wtedy właśnie przez lunetę z ukrycia na pięknie wykonane buty. Nie miną tydzień a podobne wygodne skórzane, własnoręcznie zrobione buty znajdowały się na jego stopach. Czyste niebo ukazujące piękno gwiazd, było zapowiedzią początku lepszych czasów dla niepewnego losu tej zabłąkanej duszy, między żelazną i twardą jak stal rzeczywistością a marzeniem o wyrwaniu się z tego rdzewiejącego rezerwatu dla ludzi, egzystujących z dnia na dzień.
Rześki poranek oświetlał życiodajne tereny, traf chciał że leśną drogą prowadzącą do miasteczka przechadzał się właśnie, skromnie odziany wędrowiec. Przypadek a raczej los sprawił że na skraju lasu obok powalonego konara ujrzał leżącego chłopca, czasy były ciężki więc aby przetrwać często trzeba było podchodzić do padliny i umarłych najczęściej z braku wody ludzi. – Szczęście jednym sprzyja drugim nie, zobaczmy – Zbliżając się do leżącego chłopca zaciekawiony przechodzień zaczynał dostrzegać opasłą sakwę – Takiego szczęścia nawet we śnie nie miałem – Niestety podchodząc coraz bliżej dostrzegł oddychające ciało młodzieniaszka wypoczywające po obserwacjach nieboskłonu, obok niego leżała sakwa i luneta – Ach tak, zapewne gwiazdy obserwował i spoczęło mu się ze zmęczenia – Kaoru otworzył oczy i ujrzawszy obcego zerwał się żwawo przyjmując pozycję bojową.
– Spokojni skoro żyjesz nie będę próbował szczęścia.
– Kim jesteś, czego chcesz, nie mam nic wartościowego.– W trakcie wypowiadania tych słów przeszył wzrokiem zachowującego spokój zapewne przybysza wędrującego na targowisko w celach handlowych.
– Na targowisko jest jeszcze kawałek drogi, jak pomożesz mi ciągnąć wózeczek może starczy czasu aby odpowiedzieć na wszystkie twe pytania? – Wystraszony Kaoru uspokoił się i przystał na propozycję nieznajomego. Razem podeszli do wózka i wspólnymi siłami starali się zaciągnąć go na targowisko.
– Ja jestem Kaoru.
– Mów mi Hefiasz.
– Z skąd przybyłeś.
– O nie ja te tereny zasiedlam od kilkudziesięciu lat, to wy niecały miesiąc temu zajęliście me włości.
– My przywędrowaliśmy tu z północnych – przerwana wypowiedz chłopaka.
– Już ja wiem z skąd przybywacie, byłem, widziałem, bardziej zastanawia mnie ile czasu tu spędzicie.
– Pewnie tak jak zawsze, będziemy dotąd aż nie będzie już można tu mieszkać.
– Raczej do czasu aż będzie tu można wygodnie mieszkać – oby nie wykarczowali mego lasu, pomyślał przejęty Hefiasz.
W trakcie drogi na targowisko należało przejść kontrole, w celach zapobiegawczych w tym Momocie oczom Kaoru na dłoni Hefiasza ukazał się zegarek.
– Łał! skąd go masz. – oczy zabłyszczały blaskiem, w pamięci chłopca przypomniał się okres gdy po znalezieniu dwóch takich dostał zestaw barwników oraz tylu letko wyżółkniętych kartek ile zdołał unieść.
– Będziesz miał tyle lat co ja, to się dorobisz– odpowiedział niepoważnym tonem.
Wreszcie dotarli na główny rynek w centrum mieściny, rzesza handlarzy i nie tylko wykrzykiwało hasła zachwalające swe produkty, co bardziej wygadani głosili lepszą nowinę. W nadziej na łatwy łub w postaci dorobków naiwniaków, którzy oddadzą wiele w zamian za nadzieję że lepszy świat nadejdzie. Ci drobni krętacze dobrze wiedzieli co mówią, czasami w masie przedmiotów takiego posiadacza znaleźć można było unikaty, których wartości nie był świadom. Wśród zgiełku należało się mieć na baczności, jak w każdej społeczności są dobrzy i źli. Co jakiś czas z motłochu wyłaniali się ludzie proponujący swe usługi, starsi mieszkańcy wspominali, że za ich czasów można było usłyszeć o ludziach sprzedających podróż do innego świata, jednak taka podróż kosztowała krocie a nikt z niej nie wrócił więc ludzie przestali wykupywać bilety do rzekomego raju. Kaoru dobrze znał zasady handlowe jakie obowiązywały na targowisku, wiedział również z jakimi handlarzami warto rozmawiać a jakich lepiej omijać z daleka.
– Ochoćmy tam staniemy, oni sprzedają buble i mają wysokie stawki w mgnieniu oka sprzedaż swe towary.
– Nie licz że coś ci odpalę, co najwyżej będziesz mógł mi towarzyszyć przez resztę dnia.
Po szybkim przygotowaniu kramiku z najróżniejszymi mechanicznymi urządzeniami, należało tylko oczekiwać na klientele.
– Hej mały, i gdzie te kolejki? – wypowiedział z letkim uśmieszkiem.
– Przyjdą, muszą przyjść. – Chwila wystarczyła by kram otoczyli gapie, jedni patrzyli, drudzy dotykali inni pytali się wartość.
– A co możesz zaoferować w zamian? – odpowiadał Kaoru błyskotliwie.
– Masz główkę do biznesu. – spostrzegła Hefiasz.
– Nie po prostu znam tu wszystkich i wiem co mają najcenniejszego. – W tym momencie przybyły na targowisko człowiek w niemłodym już wieku zrozumiał że Kaoru, jak na pierwszy rzut oka wyróżnia się nieprzeciętnym intelektem, którym warto by się było bliżej przyjrzeć.
– Słuchaj mały jeśli chcesz po sprzedaży tych rupieci może wybierzesz się ze mną do mej hacjendy i pomożesz mi ogarnąć pobojowisko nieopodal niej – nieufność była wyraźnie widoczna na warzy chłopaka.
– Sowicie cię wynagrodzę, a tu masz mój zegarek jako zaliczkę.
– Taki przybytek co ty złomowisko maż za domem. – Mina chłopca zmieniła wyraz, mamona pokonała odczucie nieufności.
Wędrówka do terenu zasiedlane przez dobrze zbudowanego mężczyzny w skromnym lecz chyba wygodnym odzieniu zajęła pół dnia i nie należała raczej do wygodnych. Bezpieczne łoże tegoż mężczyzny znajdowało się w niedostępnym miejscu, droga a właściwie kierunek w którym należało wędrować do siedliska stanowił nie lada wyzwanie dla nawet wprawionego w wędrówkach lecz wciąż za młodego Kaoru.
– Tu się zatrzymamy – Chłopiec usiadł opierając się o potężne drzewo, lecz ku jego zdumnieniu Hefiasz zaczął rozbierać niewielki wózek który ciągną za sobą z niewielką ilością precjozów leż o większym znaczeniu .
– Dlaczego rozbierasz wózek.
– Kilka kroków z stąd znajduje się rzeka tam zostawiłem tratwę, którą dopłyniemy do mego schronienia.
– To dobrze nie będę musiał iść.
– Nogami nie będziesz już pracował, dobrze że wziąłem cię ze sobą pomożesz mi napędzać tratwę, spokojnie nie będziesz jednak wiosłował. – Nie bardzo wyobrażający sobie napęd chłopak przedzierając się przez gęsty las zastanawiał się o co chodzi z tym napędem, nigdy nie widział żeby tratwa była napędzana inaczej niż wiosłami.
– No to ta barka, połóż rzeczy i chwytaj za wajchę, poczekaj nie siłuj się ja pociągnę kilka razy aby ci ulżyć. – W ten sposób całkiem spokojnymi ruchami raz jeden raz drugi napędzali mechanizm napędowy trafy wykonanej z bali. Droga w górę krętej rzeki leczo o dosyć spokojnym nurcie trwała chwilę. Ku zdziwieniu Kaoru dotarli do wodospadu, a tratwę zostawili w specjalnie zrobionym schowku, sprytnie zakamuflowanym przed potencjalnymi grabieżcami. Dalsza droga prowadziła w górę, odeszli kawałek od kilkumetrowego wodospadu by w gęstwinie pnączy stąpać w górę po specjalnych schodkach. Na szczycie wodospadu przemierzyli trasę wzdłuż strumienia, by dotrzeć do niskich gór, które były widoczne ze strażnicy wartowniczej w miasteczku.
– Ale w górach żyłą rabusie, napadający na osady. – z niepokojem wypowiedział te słowa
– I powtarzaj to innym, lecz sam wiedz że za tymi niskimi górami znajdują się potężne szczyty, które utrudniają drogę do tego raju, więc nie wielu było dane ujrzeć ten zakątek, a jeszcze żaden nie odkrył mej kryjówki
– Wymyślne. – oznajmił oszołomiony pomysłem i spojrzał na gęstwinę rosnącą między pięcioma szczytami wzgórz
– Ubranie sobie pozadzieram. – odparł zaniepokojony niewystarczającą ilością nici w swej sakwie
– Spokojnie, przeprowadzę cię. – Kręta ścieżka w kolczastych pnączach prowadziła do tak naprawdę do nikąd, zaprojektowany labirynt posiadał wiele utrudnień dla intruzów ścieżki łączyły się ze sobą w taki sposób ażeby tylko właściwa trasa prowadziła do celu, drugą zasadą była zasada im bliżej celu tym ciemniej, pyzatym dla zabłąkanych czekał dół w którym był wykopany tunel prowadzący do wyjścia w grocie leśnej, gdy ktoś taki próbował powrócić do labiryntu musiał pokonać zdradliwe tereny z ruchomymi piaskami a to było nie wykonalne dla nowo przybyłych gości o niejasnych intencjach.
– Pewnie nie wiesz gdzie jesteś, zobacz już jesteśmy. – Chwyciwszy obiema dłońmi i otworzył zakamuflowany właz, zacisze znajdowało się w ziemi, była to urządzona obszerna grota w której znajdowały się wszystkie przedmioty zebrane przez Hefiasza. A było tego sporo od niewielkich części zamiennych po dziwaczne konstrukcje o przeróżnym zastosowaniu. Grota była wydzielona na obszary, miejsca do wypoczynku i regeneracji było niewiele lecz w tak trudnych czasach nie wielu mogło pozwolić sobie na okresy wylegiwania. Światło w grocie pochodziło ze skonstruowanej elektrowni napędzanej przez spadające wody wodospadu, wnętrze oświetlały własno ręcznie robione żarówki. Reszta urządzeń ze względu na niewielką moc wytwarzaną przez zakamuflowaną elektrownie nie mogła być zasilana przez spadające wody wodospadu. W wydzielonych częściach groty znajdowała się specjalnie wentylowany obszar przeznaczony na część chemiczną, tam też znajdował się piecyk ogrzewający całość oraz dożę pomieszczenie do konstrukcji wynalazków. W oczy chłopca rzucała się jednak część z ustawionymi na półkach książkami, Kaoru wiedział coś o tej zapomnianej spuściźnie po przodkach lecz sam jak zresztą 99% społeczeństwa czytać ani pisać nie umiał, w dzieciństwie każda zdobyta kartka służyła mu do malowania a starsi używali ich do palenia tytoniu. Owe księgi stanowiło dla Hefiasza największą wartość, to dzięki wiedzy w nich zawartych mógł pozwolić sobie na spokojną egzystencje w godnych warunkach. Podczas gdy inne jednostki musiały ciagle tułać się po coraz to groźniejszej bo z każdym dniem dzikszej planecie.
– Zanim czegoś dotchniesz, sprawdź czy sobie krzywdy nie zrobisz. – powiedział do oglądającego eksponaty, letko oszołomionego Kaoru.
– Gdybym ja zebrał takie cacka … – Przez myśli przelatywały chłopcu ceny rynkowe za poszczególne rzeczy.
– Młody jesteś, jeszcze się dorobisz cierpliwości.
Swobodna przechadzka po grocie ukazała Kaoru jaki jest a co ważniejsze czym się zajmuje Hefiasz. W jednej z części groty znajdowała się pracownia z bronią dla wartowników koloni nie była to jednak zwykła broń, wymyślne jak dla poziomu intelektualnego ówczesnych ludzi strzelby i pistolety były przeznaczone jedynie dla żołnierzy Imperatora zarządzającego miastem Kambalak. Jedynym miejscem na znanym lądzie, gdzie od czasu kataklizmów żyją stale ludzie. Konstruktor swe najwartościowsze produkty sprzedaje właśnie tam w zamian za zapewnienie strawy i kilku podstawowych rzeczy.
– Więc skoro wytwarzasz energie do żarówek możesz również uruchamiać przedmioty z kablem.
– Mogę ale wtedy musiał bym skonstruować większą elektrownie, ale kogoś mogła by zaciekawić wtedy musiał bym poszukać innego schronienia a tu mi dobrze.
– Tyle wiesz nie znalazłeś innego sposobu na uruchomienie przedmiotów ze złomowisk.
– Czasem uruchamiałem, nic specjalnego kiedyś ci pokarzę ale światło w grocie gasło na czas ich działania, zresztą sam będziesz mógł je uruchomić gdy zapoznasz się z tymi wszystkimi księgami.
– Ale ja nie umiem czytać.
– Spokojnie nauczysz się, tu nie ma ciekawszego zajęcia od czytania.
W ten właśnie sposób Kaoru spędzał dnie w tajemnej grocie, do swej mieściny zaglądał coraz to rzadziej zabrawszy z niej cały swój wartościowszy dorobek, zdarzało się że i tydzień spędzał w swym niewielkim kąciku w grocie, studiując literaturę naukową. Na składowiska odpadów już nie chodziła, często jedyną chwilą gdy mógł zaczerpnąć świeżego powietrza i opalić bladą od ciągłego przesiadywania w grocie twarz były wędrówki z Hefiaszem po okolicznych terenach w celu zapoznania się za tajnikami okolicy. Czyli roślinami i zwierzyną zamieszkującą te tereny, często jedynym kontaktem ze społeczeństwem było spoglądanie z gór na obłoki dymu ulatujące z komina osady lub przyglądanie się żółtej łunie jaka powstaje z reflektorów strażnic miasta. W ten sposób mijały lata, w między czasie Kolonia z którą Kaoru przybył na te tereny, była zmuszona poszukać innego miejsca to życia. Chłopak pozostał jednak ze swym nauczycielem i wiódł spokojne życie z dala od bezsensownej egzystencji mieszkańców osady. Z upływem czasu Kaoru odkrywał coraz to nowe zastosowania dla przedmiotów znajdujących się w grocie, wiele przedmiotów Hefiasz sprytnie ukrył w tajnych schowkach. Mijały lata i tak z mikrego chłopca Kaoeu zamienił się w silnego mężczyznę a Hefiasza z racji wieku osiwiał lecz ciągle jeszcze utrzymywał kondycję na przyzwoitym poziomie, jedynie poczucie humoru z wiekiem się rozwiało.
– Co jest nie możesz, nic na siłę tylko młotkiem – Odsuną zapaleńca od wielkiej skrzyni i użył swej laski jako dźwigni zawalony rupieciami kont odsłonił wielką skrzynie w której był złożony wielkie płótno od balonu.
– Dlaczego nigdy tym nie latałeś
– Bałem się reakcji ludzi wielu by mnie próbowało napaść gdyby zobaczyli machinę latającą.
– No tak logiczne.
– Zresztą zapomnij o głupotach, musimy poważnie porozmawiać. – jeszcze poważniejszym tonem wypowiedział te słowa. Nadeszła chwila prawdy Hefiasz postanowił wyjawić najbardziej skrywaną tajemnice jaką miał, lecz wcześniej musiał bardzo obszernie omówić swe obecne położenie, stan posiadania i prawdziwy powód obecności tutaj
– Jak sam wiesz w tym miejscu znajduje się wiele wartościowych rzeczy, lecz ja ich wszystkich nie zebrałem tylko osoby przede mną. Podobnie jak ja ciebie one i mnie uczyły i przekazywały mi wiedzę, którą ja tobie przekazuje teraz, moje miejsce tutaj nie jest przypadkowe, podobnie jak każdy kto zasiedlał tą jaskinię był częścią wielkiego planu, którego jeszcze nikomu nie udało się wykonać ja jestem jednym, który doszedł dzięki konstrukcji broni i zaopatrywaniu w proch Imperatora najbliżej celu, lecz wciąż zbyt daleko.
– Jaki plan?
– Cierpliwości jeszcze została mi kwestia twego przybycia tu, widzisz to nie był przypadek, obserwowałem cię już dawno jak przeszukiwałeś różne złomowiska, byłeś bardzo zaradny więc postanowiłem że będziesz następny a przybycie twej koloni na te tereny ułatwiło mi zwerbowanie ciebie. – Kaoru wyglądał wyraźnie na oszołomionego tym co słyszy, lecz nie miał czasu na pozbieranie rozproszonych myśli bo Hefiasz przeszedł od razu do sedna sprawy– jak sam wiesz na tym nierównym i niesprawiedliwym święcie znajduje się kilkadziesiąt wędrujących koloni i tylko jedna stała metropolia Kambalak, zarządzana przez Imperatora do którego mam bezpośredni dostęp. Otóż to wielkie miasto pełne typów spod najciemniejszej gwiazdy, jest niby głównym centrum handlowym świata lecz także bramą do innego lepszego świata o którym słyszeli starsi i coś tam mówili o tym miejscu w mleko i miód zasobnym. Otóż to miejsce naprawdę istnieje.
– Jak to! w księgach nic nie pisali, nikt nie powrócił z wyprawy…
– A ty chciał byś opuścić raj?
– Skoro podróże tam były prawdą, dlaczego nikt z poprzedników lub ty nie zamieniliście wartościowych rzeczy z jaskini w zamian za rejs to tego niby raju?
– Bo te rzeczy nie są aż tyle warte, a ja sam popełniłem wielki błąd, otóż gdy Imperator dowiedział się a właściwie ja sam z braku żywności byłem zmuszony ujawnić swą wiedze, w ten sposób Imperator w zamian za stałe dostawy prochu i niewielkiej ilości broni dla kilku najbardziej zaufanych ochroniarzy obdarowuje mnie wszystkim czego zechcę, do oprzyrządowania do swych eksperymentów i oczywiście strawą w obfitych ilościach.
– Ale nigdy nie próbował wydusić z ciebie tej wiedzy?
– Oczywiście że chciał, lecz sam Imperator nie zna podstaw nauki a zdając sobie sprawę że jest się otaczany przez tępe bestie a nie cywilizowanych ludzi, wolał żeby ta tajemnica nie wpadła w niepowołane ręce.
– Czyli moim zadaniem jest dotarcie do tajnego miasta, ale po co?
– Żeby je zniszczyć.
– Ja sam mam zdemolować całą społeczność w jaki sposób.
– Otóż owe miasto zarządzane jest prawdopodobnie a raczej na pewno w jednym niewielkim pomieszczeniu całkiem prawdopodobne jest że owa społeczność podporządkowana jest jednej istocie.
– Jak to tyle lat coś mogło żyć?
– Otóż owe miasto to wyjęta spod kontroli druga wersja projektu Miasta Zaawansowanych Technologii. Pierwsza wersja programu, która odniosła wielki sukces polegała na stworzeniu wyjątkowego miasta, naszpikowanego najwyższą technologią jaką dysponowała ludzkość i sprawdzeniu jak owa technologia poradzi sobie ze w ścisłym znaczeniu problemami miejskimi. Sukces projektu zbiegł się z wielkim przeskokiem jaki dokonał się w ówczesnej nauce, jednak najnowsze technologie były zbyt kosztowne aby zainstalować i sprawdzić ich zastosowanie w sztucznym mieście. W ten sposób stojąc przed wielką cywilizacyjną rewolucją, wszystkie państwa świata jednomyślnie utworzyły jedno wielkie konsorcjum, które miało wprowadzić w życie nowy projekt. Niestety potężnie koszy przekraczały możliwości ówczesnego świata i zasoby planety, ludzkość musiała wybierać między niepewnym podbojem kosmosu w celu zasiedlenia, czyli ulżeniu przeludniającej się ziemi a przystosowaniem warunków do życia dla wielo liczebnego pokolenia jaki miało nadejść po bombie demograficznej. To nie wystarczyło więc podpięto decyzję o opuszczeniu pewnych mniej istotnych składników innowacyjnego projektu, w ten sposób powstały luki, które zgubiły ludzkość.
– No dobrze ale gdzie się znajduje jest ten szczyt technologii?
– Tego nikt nie wie, jedyną wiadomością jaka zdaje się być uzasadniona jest położenie obiektu na oceanie, to wyjaśniało by ogromne koszty i ogromny statek który przypływa do Kambalak raz na 10 lat.
– Jaki statek, podczas wędrówek z kolonią największymi jednostkami pływającymi były kutry rybaków.
– Wiem, ale czy nigdy się nie zastanawiałeś gdzie się podziały pojazdy z książek, o których się uczyłeś i dlaczego nigdy nie widziałeś machin latających.
– To proste przestały działać i są ze złomowane na wysypiskach, które ludzie przeszukują … a zresztą nikt nie wie jak je uruchamiać i produkować.
– To prawda, ale prawdziwy powód jest taki że zaginione miasto a raczej ośrodek władzy nad nim, nie chce ażeby ludzie wiedzieli o nim, i dlatego miasto Kambalak jest centrum dla niewielkiej rzeszy wybrańców a właściwie ludzi wyznaczonych na straty.
– Dlaczego na straty a ty, ja, poprzednicy?
– Po prostu zły materiał genetyczny, który został uznany za mogący opóźnić rozwój technologii został pozostawiony aby muc zapewniać surowiec do załatania dziur w projekcie. Wszystkie jednostki lepsze zostały w trakcie czystek zdetronizowane lub pozwolono im żyć w nowym cudzie nauki, ta jaskinia została przystosowana przez jednego z naukowców który sprzeciwiał się pozostawionym lukom w projekcie. Niestety wizjoner, który przewidział do czego może zmierzać takie postępowanie nie był traktowany na poważnie przez naukowców dla których ważniejszy był harmonogram prac. Ja jestem jedną z kilku osób, które kontynuują jego dzieło w celu powstrzymania całkowitego wyniszczenia planety.
– A ja mam kontynuować tą misje samobójczą?
– Nie samobójczą bo możesz zajść do celu, widzisz ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę spójrz na siebie i porównaj się z twymi przyjaciółmi z koloni którą zamieszkiwałeś. Wyróżniasz się!
– Rzeczywiście idę na rzeź, masz opracowany plan tego zbawienia?
-Tak, pamiętasz nasze wyprawy do Kambalak, to ogromne miasto jest tak naprawdę portem przeładunkowym do którego dostarczana jest żywność później dzielona na racie a zabierane są cenne surowce niezbędne do zwieńczenia dzieła.
– Przecież tam nie ma żadnego portu, jedynie zatoczka na kutry.
– Jest dobrze zakamuflowany sam lada dzień się przekonasz, co więcej zobaczysz wielki statek którym dostaniesz się do miasta widmo.
– A jak wejdę na pokład?
– Nie wejdziesz znajdziesz się pod nim.
Czas płyną nieubłaganie a pracy było dużo, nie bacząc na kłopoty Hefiasz i Kaoru konstruowali machinę latającą, który musiał unieść niewielką kapsułę umożliwiającą dostanie się na nowy ląd. Zbliżała się wiekopomna chwila jednak lot do miasta ze wzglądu na znikomą ilość helu nie mógł być przypadkowy, musieli tak zaplanować akcję aby natrafić na ogromny okręt.
– Już wiem zabierzemy Maszynę latającą w częściach do lasu wokół Kambalak, a gdy wielki statyk przypłynie będziemy mieć czas aby zmontować pojazd.
– Dobry pomysł, będziemy obserwować załadunek statku z tego co się dowiedziałem mamy jedną dobę zanim odpłyną w nieznane.
Nadeszła wiekopomna chwila, w środku ciemnej nocy ogromne machiny kończyły załadunek transportowca z materiałami dla wielkiego projektu ludzkości. Balon z kapsułą był gotowy do startu, jeszcze ostatnie sprawdzanie sprzętu zostało do wykonania choć nerwy dawały się udzielać obu wybrańcom to rozsądek i precyzja planu kazały czekać na wyruszenie transportowca w rejs w nieznane.
– Powodzenia oby nie zabrakło ci powietrza w tej kapsule.
– Dziękuje za wszystko czego mnie nauczyłeś.
Misia się rozpoczęła, konstrukcja, balonu uniosła się w górę na wysokość zasłaniającą mieszkańcom Kambalak ujrzenie jej ze względu na wszechobecny dym ulatniający się z pieców zasilających miasto. Kilkanaście metrów poza miastem Hefiasz zrzucił kapsułę, która dzięki magnesom mogła przyczepić się do dna ogromnego statku i w ten sposób mógł dopłynąć do celu, gdzieś tam na …
– Powodzenia.
Podróż do ziemi obiecanej okazała się szczęśliwa, Kaoru odczepił kapsułę od statku i popłynął w bezpieczny miejsce aby spokojnie wyjść na ląd. Ku jego zaskoczeniu tego tajnego centrum wszechświata nie strzeżono za specjalnie, mogło by się wydawać że tu nie ma służb porządkowych. Szybka ocena sytuacji i szpieg z obcego układu zakamuflował się w wielkomiejskiej dżungli wielkiego wielo poziomowego Cyberpolis. Przypadek sprawił że czujniki w mieście zeskanował ciało i umysł przypadkowego przybysza, wynik pozytywny jaki otrzymał przybysz uprawniał go do zapoznania się z tajemnicą życia w tym miejscu. Do którego jak się okazało później, co jakiś czas trafiały inne jednostki, dlatego zarządzające miastem urządzenia pozwoliły na uznanie obcego za przyjaciela. Zaskoczony Kaoru nie mógł uwierzyć własnym oczom, zapomniany dla ludzkości obraz miasta, o którym opowiadali inni istniał na prawdę, strach a zarazem ciekawość zawładnęła jego umysł. Usłyszał głos, który kazał mu podążać za nim, mimo że wokoło otaczały go wielkie budynki a wszystko było w niezniszczonym stanie podążał za głosem, który coś mówił ale nie słowa nie był przetwarzane przez umysł osoby oszołomionej widokiem. Wysłannik dotarł do centrum w którym przeprowadzano szkolenie dotyczące nowego świata, tłumaczono zasady funkcjonowania jego społeczeństwo, i możliwości jakie stwarzał. Po okresie szoku zdał sobie sprawę że czytał już o czymś takim, tylko niekiedy w innej formie przedstawianym. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji nie mógł dać po sobie poznać, iż czytał o zasadzie funkcjonowania poszczególnych elementów tegoż systemu. Zdawał sobie sprawę że musi poznać głębiej tajniki otoczenia w którym się znalazł. A prawda była mroczniejsza nisz mógł się spodziewać, MAM bo taką nazwę nosił władca tej technologii był wysoce zaawansowanym organicznym wynalazkiem ludzi, po których przypadkowy znalazca projektu zatarł wszelkie ślady. Niestety niedokończony projekt najtęższych umysłów nie został w pełni rozwinięty z powodu nieudanego wybuchu jądrowego, jaki odbył się w najniżej znajdujących się poziomach tej konstrukcji w celu zapewnienia jej energii do rozruchu aparatury. Błąkający się po pustkowiu człowiek, niczym żeglarz płynący w nieznane natrafił na dziwny obiekt pozostawiony w miejscu w którym przed eksplozją, nie było nic specjalnego oprócz gęstego lasu, leśniczówki i wierzy obserwacyjnej, połamane i zniszczone drzewa odsłoniły drogę do leżącej na ziemi wieży obserwacyjnej. Ciekawość tego człowieka kazała mu iść w to miejsce i poszukać wśród gruzów rzeczy potrzebnych do przetrwania. Makabryczny widok ciał leśniczych, pilnujących jedynie tajemnicy przerażał wędrowca lecz ciekawość była silniejsza. Po przeszukaniu stosu zwykłych rzeczy odkrywca natrafił ma właz w podłodze, mając nadzieje że schowane zostało tam coś niezwykłego otworzył właz i zobaczył schody prowadzące dziwnym korytarzem w nieznane. Ku niewyobrażalnemu dla tego człowieka zaskoczeniu było to zamknięte nowoczesne centrum badawcze, opuszczone przez naukowców, których zabrano z stamtąd aby myśleli nad powstrzymaniem wielkiej eksplozji innego ładunku jądrowego, która i tak nastąpiła. Oszołomiony technologią centrum badawczego przybysz postanowił zrozumieć cel tego miejsca. Pierwszym krokiem było znalezienie źródła zasilania centrum, które wykorzystywało źródła wód termicznych, po uruchomieniu generatorów fascynat starał się zrozumieć projekt, szczęście w nieszczęściu polegało na tym że wszystkie wiadomości naukowe były zapisywane w postaci hologramów, wyświetlających postać naukowca tłumaczącego zasady działania poszczególnych elementów systemu. Niestety naukowcy nagrywali zasady działania tylko wykonanych elementów, a pliki z doświadczeń przeprowadzanych na bieżąco dotyczące nowych części kodu w celu poprawienia systemu były niezrozumiałe, a poza tym zapisane były w Wordzie, programie przestarzałym, dla zachwyconego technologią sprzed katastrofy człowieka. Mijał czas a w podziemnym centrum samotnik zagłębiał się dalej w elementy systemu. Gdy przejrzał wszystkie wykłady w pistacji holograficznej odkrył że projekt jest połączeniem pojedynczych biologicznych komórek zdolnych do samo regeneracji i tworzących wszystko o czym pomyśli umysł zarządzający, oraz potrafiących z różnych refiguracji komórek stworzyć element o różnych właściwościach. Super możliwości jakie stwarzał nowy system stworzyły szaleńca a w jego umyśle pomysł zawładnięcia życiem ludzi, jedyną przeszkodą było źródło zasilana tegoż tworu i przekonanie iż lepiej by było stworzyć w jednym miejscu społeczność, która przetrwa ciężki okres.Na szczęście projekt był samo zasilający dzięki nadaniu nowej organicznej formy, fantastycznemu nie do końca wyjaśnionemu procesowi mieszkańcom ziemi przed wybuchem, bo sami naukowcy nie wiedzieli jak to może zadziałać. Szaleniec i geniusz zarazem w swym umyśle stworzył elitarne miasto otoczone cieką przezroczystą, lecz wytrzymałą i inteligentną błoną w początkowej fazie wpuszczającą dobry materiał genetyczny do środka, po jakimś czasie błona zniknęła bo zabierał zbyt dużo mocy. Projekt, który rozrósł się do niewyobrażalnej masy tworzących kolejne elementy dzięki i dla ludzi był rozwinięty jedynie do wytyczonego obszaru lecz wewnątrz działy się rzeczy nieobliczalne. Na nieszczęście zaletą projektu była zdolność do przejęcia kontroli przez inteligentne komórki łączącej się w całości. Po przeanalizowaniu wszystkich aspektów komórki stwierdziły że jedynym sposobem na zapełniającą nieograniczoną przestrzeń fantazje użytkowników systemu jest przejęcie zdolności umysłu jednego ludzkiego osobnika w całość tworu, był to umysł jedynego człowieka w centrum dowodzenia.
Mijały kolejne dni w których Kaoru mógł poznawać tajniki cyberświata, kolejne etapy szkolenia odkrywały coraz to nowe możliwość jakie stwarzała technologia, mógł już się komunikować się z innymi użytkownikami wysoce zaawansowanego systemu, technologia dostarczał możliwości, mógł być w każdym miejscu tego świata i robić wszystko o czym tylko pomyśli. Okres szkolenia się zakończył i nowy świat nie był już przerażający dla nowego użytkownika, który został przyjęty do społeczności wydawać by się mogło bez ograniczeń. Przybysz poruszał więc się w nowym świecie, komunikując się z innymi mieszkańcami Cyberpolis. Kaoru zrozumiał że w nieogarniętej przestrzeni musi znaleźć społeczność ludzi posiadającą upodobania podobne do niego, pozytywni zaskoczony możliwością jednoczesnego kontaktu z tyloma osobami na raz wędrował po wszystkich ścieżkach kombinacji jakie stwarzał świat wysoce zaawansowanego interfejsu. Tak mijały kolejne dni jego życia, aż przyszedł moment opamiętania i zastanawiał się dlaczego ludzie z którymi się komunikuje używają tak prostych słów, dlaczego nie ma w tym świeci dużej ilości pisma i czemu mieszkańcy tego świata nie podają jakiś głębszych wyjaśnień lecz w jego mniemaniu sprzeczne z nauką o której czytał w książkach. Do tych spostrzeżeń zostało dodane odczucie zniewolenia i wrażenie że wszystko to jest tylko jednym tworem mającym jeden cel przybierając różne formy. Zrozumiawszy że jest pojedynczym punktem w tej całej przestrzeni, postanowił wydostać się z tej machiny, stworzonejnej przez oszalały umysł człowieka. Jednak na podstawie swej wiedzy, trochę przestarzałej i nie w pełni wyjaśniającej wszystkie tajniki systemu, nie wiedział że nie dotrze do wyjścia z tej matni połączeń, które wiodło jedynie przez ukrytecentrom sterowane, którym dowodzi umysł przejęty przez cud techniki. W źródłach jakie zostawili przodkowie czytał jednak zapis mówiący o przesileniu systemów. Ta droga wydawała mu się jedynym rozwiązaniem, w ten sposób postanowił że strwoży społeczność zrzeszającą jak najwięcej osób, problemem było jedynie głębsze poznanie potrzeb. Poznając kolejne plusy systemu starał się dostrzec wady, które mógł wykorzystać, w ten sposób scalał różne dziedziny swej wiedzy i zauważył że historia miała już okres gdy każdemu wydawało się że jest odkrywcą a świat, który go otacza jest pełen takich odkrywców niezdających sobie jednak sprawy, że tworzą świat płynący na różnych okrętach w nieznane. W ten właśnie sposób postanowił oszołomić ludzi sobą. Zbieg okoliczności sprawił iż niewielki, gorący meteoryt spadł na Cyberpolis niszcząc kilka budynków. Społeczeństwo zaciekawione wydarzeniem, które było widziane i odczuwane starało się odszukać wiadomość o niespotkanym dotąd zjawisku. Kaoru zrozumiał że to jego szansa i wszystkie źródła połączeń mogą prowadzić do przesilenia systemu, jeśli poda w fantastyczny sposób odpowiedz. Pomysł zniszczenia MAM, który dowodził był trafiony, Kaoru zebrał wokół swojej osoby takie zainteresowanie, że system nie wytrzymał pod naporem własnego tworu, co więcej Kaoru zauważył że większy strumień energii, który teraz był pogrzebny do zasilenia wśród jego osoby jest dostarczany z jednego źródła pochodzi od MAM. Akcja sabotująca doprowadziła go do celu, ku jego zaskoczeniu w skomputeryzowanym pomieszczeniu nie działała aparatura zasilan prądem, lecz siedział tam jeden niczego nie świadomy człowiek a jego umysł był otoczony przez przezroczystą mazistą substancję. Zbliżył się do tego, zaciskając nóż w ręku
-Wiekopomna chwila teraz albo nigdy i ludzkość może być uratowana – Jednak ruszająca się maszyna zaciekawiała, zapoznanie się z dotychczasowym wrogiem było fascynującym wyzwaniem dla szanującego myśl naukową człowieka.
– Może ja posteruje tym cackiem, był używany do niszczenia to teraz będzie używany do tworzenia.
Koniec.
Nie będę przeprowadzał łapanki, bo sporo by się nazbierało. Głównie rażą błędy interpunkcyjne. Zdania są zdecydowanie za długie, a przecinków prawie nigdy nie ma w potrzebnych miejscach. Przeszkadzają też błędy ortograficzne typu: bul, duł, pułki, popłyną (tam akurat powinno być popłynął). Ogólnie to narracja jest często chaotyczna, co sprawiło, że chyba nie bardzo zrozumiałem cały tekst. Ogólnie sam pomysł byłby niezły, lecz trzeba popracować nad warsztatem.
- Łał! skąd go masz. – oczy zabłyszczały blaskiem, w pamięci chłopca przypomniał się okres gdy po znalezieniu dwóch takich dostał zestaw barwników oraz tylu letko wyżółkniętych kartek ile zdołał unieść.
Błysnęły. Blaskiem błysnęły? No coś Ty? ;) Ponadto: chłopcu, lekko, pożółkłych.
W trakcie wypowiadania tych słów – wiesz, istnieje coś takiego, jak imiesłowy. "Wypowiadając te słowa" będzie brzmiało stokroć lepiej. Nie zapomnij o przecinku.
Wybacz sarkzm, czasem nie potrafię się powstrzymać. To nic osobstego. Ogólnie masz duży potencjał, ale czeka się dużo pracy. Zdecydowanie musisz popracować nad językiem; nauczyć się stawiania przecinków i poprawić ortografię. Polecam dużo czytania, bo konstrukcje słowne budujesz niekiedy na wyraz dziwacznen np:
Nadejście bezchmurnej nocy było widoczne na twarzy chłopca
Dokładnej łapanki nie przeprowadzam, brak mi cierpliwości. Zauważę tylko jeszcze, że otwarcie tekstu długaśnym i niezbyt wciągającym opisem to nienajlepszy pomysł. Mnie on szczerze znudził. Choć świat zapowaida się ciekawie, mozlonie turlając się naprzód akcja i słaby styl mocno odpychają od tekstu. Tym niemniej widzę tu potencjał na niezłe opowiadanie. Nie ukrywam jednak, że czeka Cię wiele pracy. Pozdrawiam i powodzenia. :)
Ach, podkreślenia i przekreślenia oczywiście znikły. Jakże by inaczej?
- Łał! skąd go masz. – oczy <podkreślenie>zabłyszczały</podkreślenie> <przekreślanie>blaskiem</przekreślanie>, <przekreślanie>w pamięci chłopca</przekreślanie> przypomniał się okres gdy po znalezieniu dwóch takich dostał zestaw barwników oraz tylu <podkreślenie>letko wyżółkniętych</podkreślenie> kartek ile zdołał unieść.
Błysnęły. Blaskiem błysnęły? No coś Ty? ;) Ponadto: chłopcu, lekko, pożółkłych.
"Przemierzanie ogromnego składowiska w poszukiwaniu czegoś wartościowszego od kawałka odzienia, niezbędnika i kilu rzeczy noszonych zawsze przy sobie z sentymentu,(...)"
Literówki? tak, ale nie tylko.
Chodzi mi o wyliczanie elementów - to zbędne powiększanie zdania, zwane potocznie laniem wody.
"Czasami góry złomu przesuwane przez spycharki odsłaniały jakieś ciekawe drobiazgi(...)"
Z tego zdania wynika, że to góry odsłaniały, a nie spycharki.
"wtedy resztę dnia lub niekiedy nawet kilka dni można było przeznaczyć na szukaniem zastosowania reliktu. "
Na szukanie, nie szukaniem. I byłaby to literówka, ale założę się, że autor po prostu na początku zbudował trochę inaczej to zdanie, a później nie do końca poprawił.
ogólnie lepiej brzmiałoby "...dla reliktu".
"(...)które po prostu nie były warte wymienienia na cos wartościowszego a raczej użytecznego,(...)
Na coś wartościowszego CZYLI użytecznego.
Ale moim zdaniem cale to zdanie potrzebuje przebudowy.
i ciąg dalszy zdania:
"(...)bo w czasach gdy żywność jest wydawana w całkiem niezłych racjach wiele rzeczy straciło na wartości, w obrocie pozostają tylko przyrządy uławiające egzystencję. "
Czemu autorze, u licha, nie zrobiłeś z tego chociaż dwoch zdań?
No i mogłabym tak grzebać się w tym znacznie dlużej, ale nie dałam zwyczajnei rady przebijać się przez coś, co nie zainteresowalo mnie nawet na początku.