- Opowiadanie: exturio - Wariant skoczka

Wariant skoczka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wariant skoczka

– Czerwoni wkroczyli do C2!

Dowódca podniósł głowę znad szachownicy, odgarnął z czoła rude włosy. Żołnierz, który dopiero co wtargnął do gabinetu, poczuł się bardzo nieswojo. Jasnozielone oczy Andrieja nie wyrażały niczego.

– Ilu?

– Około dwudziestu.

Andriej obrzucił wzrokiem szachownicę, przesunął bierkę. Jego czarnowłosy przeciwnik syknął.

– Daj Kovackowi wolny ogień. Niech pozamiata śmieci.

Żołnierz skinął głową i wybiegł. W Oporze nie uznawano wojskowych procedur. Nikt nikomu nie salutował, nikt nie był „panem”.

Po krótkiej chwili zza drzwi dało się słyszeć wykrzykiwane do mikrofonu komendy.

Czarnowłosy przesunął figurę.

– No, Olek, tak łatwo mnie nie zaskoczysz. – Dowódca uśmiechnął się. – Gambit królewski to cholernie niebezpieczna strategia.

– Nie gadaj, tylko graj. Przyjmujesz?

Rudy zbił. Olek uśmiechnął się.

– Szach i mat – powiedział, przesuwając skoczka.

Andriej zaklął. Szybko przeanalizował wszystkie możliwości.

– Skurwysynu – starannie zaakcentował każdą sylabę. – Co to było?

– Wariant skoczka. Gambit odciąga uwagę. Kiedy go przyjmujesz, masz wrażenie, że otwieram sobie centrum, jednocześnie pozwalając ci rozwinąć figury, a tak naprawdę wszystko rozgrywa się za twoją pierwszą linią.

– Sam to wymyśliłeś? – Andriej podejrzliwie przyjrzał się przeciwnikowi. Jego oczy momentalnie pojaśniały. – Mógłbyś to zastosować w walce?

Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz Olka. Błyskawiczny awans miał doprowadzić właśnie do tej sytuacji. Do momentu, w którym Rudy Kot, Andriej Miczurin, poprosi o pomoc. Długie godziny spędzone nad szachownicą podczas kolejnych partii w zatęchłej podziemnej kwaterze Oporu właśnie zaczynały wydawać owoce.

– Mógłbym.

Andriej zgarnął bierki z planszy, rozłożył je na nowo, łamiąc wszelkie zasady szachów. Każdy pion symbolizował niewielki oddział. Figury służyły za oddziały specjalne.

– To – Miczurin chwycił między palce czarnego hetmana – to jest Nancy Bates.

– Głównodowodząca – Olek udał, że słucha. W rzeczywistości rozpracowywał planszę. Oczyma wyobraźni widział, jak sytuacja na szachownicy przekłada się na rzeczywistość: piony utrzymywały pozycje ogniem zaporowym z wysłużonych M16 ósmej generacji, wieże i laufry przeprowadzały desant z kolosalnych, czterowirnikowych śmigłowców, a hetman wszystkim dyrygował. Tylko symbolizowany przez króla prezydent Evans siedział w Twierdzy – centrali Konglomeratu.

Olek uśmiechnał się. Nieznaczne, delikatnie. Tak, żeby nie pokazać zadowolenia. Od dłuższego czasu wiedział, w jaką pułapkę wciągnie przeciwnika, a teraz jego wizja zaczynała się spełniać.

– Od pierwszego spotkania chciałem cię o to spytać. – Rudy przeszył go wzrokiem. – Skąd ten tatuaż?

Czarnowłosy odruchowo podrapał kark, zakrywając nieco wyblakłe ślady tuszu. Pod opuszkami poczuł delikatne blizny, układające się w kartę: czarnego asa.

– Oddział snajperski – skłamał. – Było nas czworo, stąd cztery czaszki. A że uważaliśmy się za najlepszych, wytatuowaliśmy sobie asy. Taki znak rozpoznawczy. Przydatny przy identyfikacji zwłok.

Andriej odchrząknął. Wskazał na szachownicę.

– Jaka jest twoja strategia?

Olek pochylił się nad planszą. Przesuwał bierki, krok po kroku tłumacząc kolejne posunięcia i rozdzielając zadania poszczególnym jednostkom. Dowódca słuchał w skupieniu, co jakiś czas zadając pytania. Snajper tłumaczył. Kiedy Olek skończył odchylił się na krześle, badawczo przyglądając się twarzy Andrieja. Ten cmoknął z zadowoleniem, roześmiał się.

– To ostateczne: poczęstujemy ich gambitem królewskim – zawyrokował. Przez twarz Olka przemknął cień satysfakcji. Mężczyzna zapalił cygaro.

– Wydać rozkazy?

– Nie – Ruda czupryna przesłoniła matowe oczy, kiedy zatrząsnął głową. – Bez zbędnego ryzyka. To będzie as, niemal pewniak, ale nie chcę niczego spalić.

– Nie mamy kreta…

Dowódca odgarnął grzywę, wpijając blade tęczówki w rozmówcę.

– Pewnie nie mamy.

– Rozumiem.

Olek wypuścił kłąb dymu, na chwilę przesłaniając sobie twarz dowódcy. Andriej spokojnie lustrował szachownicę, a szary słupek popiołu na cygarze stawał się niebezpiecznie długi. Możliwe, że rozważał wszystkie posunięcia. Możliwe też, że po prostu myślał o czymś całkowicie innym, a czarne i białe pola pozwalały mu się skupić.

W końcu oderwał spojrzenie od planszy.

– A jeśli coś nie pójdzie?

As zaciągnął się głęboko, zmrużył oczy. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą nawet nutkę wątpliwości.

– Wszystko pójdzie świetnie. – Jego głos był twardy i stanowczy. – Zorganizuj mi prowokację, a ja osobiście zajmę się hetmanem na Gruzowisku.

 

~*~

 

Gruzowisko płonęło. Siły Konglomeratu błyskawicznie zmieniły okolicę w piekło termitowych i napalmowych ognisk. Teraz, kiedy w niebo wzbijały się kłęby smolistego dymu, a powietrze śmierdziało spalenizną i toksycznymi wyziewami, z opancerzonych transporterów wysypywali się żołnierze.

Nieliczni lokatorzy zdewastowanej części miasta wiedzieli co robić. Walki pomiędzy grupami anarchistów były tutaj na porządku dziennym, więc zbieracze złomu swoim zwyczajem zniknęli w bezpiecznych piwnicach. Zdziczałe psy przy każdym wybuchu podkulały ogony, nastawiały uszy i stroszyły sierść na dźwięk krótkich serii wystrzałów, ale nie przerywały na dłużej tarmoszenia gnijących zwłok. Były przyzwyczajone. Gruzowisko rządziło się swoimi prawami.

Dach wieżowca ział dziurami i straszył powyginanymi drutami anten. Olek leżał z dalmierzem przyciśniętym do oczu. Dwadzieścia pięter niżej, na zawalonym żelbetowymi odłamami placyku, grupka żołnierzy przygotowywała się do szturmu. Gorączkowo sprawdzali uzbrojenie, poprawiali skafandry, dostrajali sprzęt.

Olek naciągnął na oczy rozszerzające wizję gogle. Przestarzały model nie powalał funkcjonalnością. Na tle najnowszych wynalazków wyglądał raczej jak dziecięca zabawka, ale mimo to dysponował niewielkim przybliżeniem oraz obszarową korektą jasności, co pozwoliło lepiej przyjrzeć się grupce na dole.

Bez trudu odnalazł Bates. Kobieta nie nosiła hełmu. Na tle asfaltu, wśród opancerzonych najemników, blond czupryna świeciła jak pochodnia.

Oglądał ją jak na niemym filmie: wskazującą cele i wydającą rozkazy. Wyglądała na poirytowaną. Zdradzały ją nerwowe, urywane ruchy.

Grupka stała zbyt blisko budynku. Żeby uskutecznić prowokację snajper musiałby mocno wychylić się za murek, zaś taki kąt nie pozwalał na oddanie pewnego strzału, więc pozostawało mieć nadzieję, że skrupulatnie zaplanowana pułapka spełni swoją rolę. Bates była kluczem do planu Olka, a zgodnie z wytycznymi Andrieja ściągnięcie jej było pierwszym krokiem do zwycięstwa.

Drewniany uchwyt przerobionego na karabin poddźwiękowy Dragunowa sprawił, że Olek poczuł się jak dziecko przed otwarciem gwiazdkowego prezentu. Przyjemny dreszcz wstrząsnął łopatkami, przeszedł po całych plecach.

Oddziałek wszedł do budynku. Olek nakręcił tłumik, spuścił się w czeluść dziury. Przypięta do pasa wyciągarka zaśpiewała wysokim tonem i po chwili snajper wylądował dwa piętra niżej. W pomieszczeniach smród dymu nie był tak dokuczliwy. Wydawało się, że czarne kłęby omijały wieżowiec, pozostawiając w nim zapach starego, skruszonego betonu.

Na końcu długiego korytarza z boksami dla urzędników otwierała się pokaźna sala. Niegdyś przeciwległą ścianę zajmowały olbrzymie okna, po których teraz pozostały jedynie szczerzące się ułomkami szyb dziury. Szkło chrupało pod butami.

 

 

~*~

 

Bates wynurzyła się z klatki schodowej. Towarzyszący jej czterej najemnicy sprawnie zabezpieczyli korytarz i od razu zabrali się do przetrząsania boksów. Wyglądało to tak, jakby już wiedzieli, że zostali wrobieni w atak na nic nieznaczące terytorium. Z ich ruchów biła pewność siebie i niemal całkowite rozluźnienie.

Świat widziany przez zamocowaną na karabinie lunetę wydawał się być o wiele przyjaźniejszym miejscem. Problemy stawały się nagle błahe, godne najwyżej jednego pociągnięcia cyngla. Olek zdążyłby ściągnąć całą piątkę w mniej niż trzy sekundy. Pozwalały mu na to nie tylko umiejętności, ale i samokalibrujący się system celowniczy, uwzględniający poprawkę na odległość i ewentualny wiatr.

Zgrał krzyż celownika z głową celu, wypuścił powietrze z płuc.

Bates zareagowała z niewielkim opóźnieniem, zanim drugi z żołnierzy trzasnął o podłogę. Nie zważając na pozostałych odskoczyła i wpadła do boksu. Ostatni najemnik spanikował: odwrócił się w kierunku, który uważał za słuszny szyjąc nabojami na ślepo. Kula roztrzaskała mu hełm i skroń.

Olek odetchnął.

Nancy wychylała się z boksu, rzucała krótkie spojrzenie i znów znikała za bezpieczną osłoną betonu. Szybko zlokalizowała snajpera. Kule z jej małego automatu zabębniły na ścianie i filarze, za którym leżał Olek. Posypał się tynk i farba.

Snajper odrzucił karabin, wstał. Chciał mieć pewność całkowicie czystego strzału. Bates posłała kolejną serię, znów chybiając. Kiedy zobaczyła przeciwnika pewnie wyprostowanego i bez broni, wyszła na korytarz.

– Chodź tu, tchórzu! – krzyknęła. – Załatwimy to po męsku.

Po męsku, jasne, pomyślał Olek. Załatwimy to po mojemu. Ale wcześniej możemy się pobawić.

Nancy czekała bez broni, przygotowana do ataku. Już wcześniej zauważył, że kobieta jest częściowo maszyną: z pewnością wspomagał ją syntetyczny endoszkielet, nie mógł wykluczyć sztucznego poprawienia wizji i koordynacji. Bates była nie tyle godnym przeciwnikiem, co sprawną maszyną do zabijania. Olkowi to odpowiadało.

– Jak chcesz to zakończyć? – Uśmiechnął się nieznacznie.

Kobieta nie odpowiedziała. Była niemal na wyciągnięcie ręki. Wyluzowana, pewna siebie.

Rozwiązanie miało być szybkie. Bezbolesne. Prowokacja, a potem oddanie inicjatywy.

Szybki cios w gardło. Zauważyła, uniknęła dłoni skręceniem tułowia. Chwyciła wyciągniętą rękę, przekręciła. Coś chrupnęło. Olek chciał się wyrwać, ale uścisk był zbyt silny, a ból paraliżował ramię. Wykręcił się, wbił pięść w jej nerkę. Kobieta stęknęła ale nie puściła. Kopnął pod kolano. Poskutkowało. Wyswobodził rękę. Uderzył Nancy w potylicę, zwalił na kolana.

Błyskawicznie wyciągnął z kabury pistolet.

Powinien był odejść, pewnie wycelować i wystrzelić. Ściągnąć hetmana z szachownicy. Tego oczekiwał Miczurin.

Jak na razie, perfekcyjnie, pomyślał, podchodząc dwa kroki bliżej.

Bates oddychała głęboko, ale nie można było poznać po niej zmęczenia. Olek dławił się tlenem, łowiąc kolejne oddechy. Adrenalina robiła swoje, serce pompowało krew jak oszalałe. Trudno było powiedzieć czy bardziej ze zmęczenia i bólu, czy z podekscytowania.

– Zakończmy to – powiedział, starając się ukryć uśmiech.

Kiedy lufa dotknęła czoła, Nancy chwyciła pistolet, wyrwała z ręki. Wystrzeliła jak sprężyna, kopnęła Olka w krocze, wbiła kolano w mostek. Mężczyzna padł na beton, skulił się.

Szybko i bezboleśnie, kurwa, pomyślał. Jasna cholera, kurwa mać.

Nancy Bates mierzyła do leżącego. Przenikliwym spojrzeniem starała się przewiercić lustrzaną powłokę gogli. Trwało to sekundę, może krócej, jednak Olek czuł się jakby minęły wieki.

Bates uśmiechnęła się, pociągnęła za spust. Pistolet plunął ogniem.

Stała jeszcze dłuższą chwilę wpatrując się w martwe ciało. Ziejąca w czaszce dziura miała w sobie coś przykuwającego wzrok. Była niemal jak arcydzieło. Zapierające dech w piersiach rozwiązanie partii. Jak nieoczekiwany wariant skoczka.

Komunikator zaskrzeczał, zgłuszony głos żołnierza oznajmił:

– Strefa wyczyszczona, pani kapitan! Baza była…

– Podpuchą – Bates dokończyła za żołnierza. Jej głos brzmiał obco i nienaturalnie. – Wiem. Zbieramy się stąd.

 

~*~

 

– Masz moje pozwolenie. – Prezydent lekceważąco machnął dłonią. Szary garnitur upodabniał pochyloną nad stosem papierów sylwetkę do zapracowanego księgowego. W rzeczywistości Evans nie miał nic do roboty, a jedynie chciał jak najszybciej pozbyć się Bates z prywatnych apartamentów. Doceniał jej zdolności, ale jednocześnie nie umiał znieść myśli, że oto siedzi przed pół-robotem, pozbawioną uczuć zabójczynią. Kto wie, może za odpowiednią cenę zdradziłaby go? Odpędził od siebie tę myśl, bojąc się nawet zastanawiać, co by się mogło stać, gdyby Nancy Bates stanęła przeciw Konglomeratowi.

– Masz pozwolenie – powtórzył – tylko w końcu zakończ tę cholerną rebelię.

Nancy skłoniła głowę, powstrzymała się od odpowiedzi. Bała się, że mogłaby się zdradzić nieodpowiednim tonem lub słowem.

Wyczuwała strach, emanujący z całej postaci prezydenta. Każdy jego ruch, każda poza i mina miały zamaskować dyskomfort wynikający ze spotkania z dowódczynią armii.

Pozwolenie było dla Bates jedynie uciążliwą biurokracją. Oddziały Konglomeratu już wcześniej zostały poinformowane o akcji, dowódcy jednostek otrzymali plany i wytyczne. Wszyscy trwali w gotowości. Na jeden znak uruchomiona została maszyna ostatecznej zagłady.

 

~*~

 

– Konglomerat zmobilizował praktycznie wszystkie oddziały!

Rudy Andriej westchnął ciężko. Dopiero co stracił najlepszego snajpera, ledwo udało się sprowadzić ciało Olka, a już pojawił się kolejny, o wiele poważniejszy problem. Dowódca nie zakładał, że wrogom udało się poznać prawdziwą lokalizację bazy Oporu. Ta była świetnie ukryta, a w terenie działało kilkanaście jednostek imitujących kwaterę główną. Ich zadaniem było, podobnie jak bazy na Gruzowisku, odciąganie i rozproszenie uwagi wroga, oraz skupianie na sobie ewentualnych ataków.

Właśnie taki scenariusz był brany pod uwagę i tym razem.

– Andriej, kurwa, oni kierują się ku centrum!

Miczurin poderwał się z fotela. Pobladł na twarzy, minę miał nietęgą.

– Jak to do centrum?

Żołnierz ruchem głowy wskazał na kilka ekranów błyskotaniem rozświetlających kwaterę. Obraz z kamer miejskich był niewyraźny. Skakał i klatkował, niektóre monitory śnieżyły. Jednak z całą pewnością można było dostrzec maszerujące przez miasto oddziały.

Wojsko zbliżało się od wschodu. Według doniesień z pola, zachodnia baza została kilkanaście godzin wcześniej związana walką z anarchistami. To mogło ją na jakiś czas unieruchomić.

– Nadajcie BTB Kovackowi i Jaszyńskiemu.

Łącznik zaczął wywoływać oddziały.

– Mają tu być tak szybko, jak tylko się da. Wszystkie jednostki na wschód od miasta mają SIP i AF do odwołania. Jeśli nie nawiążemy kontaktu w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, działają na własną rękę.

– Ale…

– Stand in position, avoid fight – dowódca niemal wrzasnął. – Bez dyskusji. Przez dwa dni, później niech robią co chcą.

– Tak jest!

– Ewakuujcie personel cywilny – kontynuował Andriej. – Łącznie z medykami i zaopatrzeniowcami. Nie chcę mieć tu nikogo bez stopnia wojskowego. Żołnierze mają się przygotować do obrony.

Stare przysłowie mówi, że najciemniej jest pod latarnią. Miczurin doskonale o tym wiedział, dlatego lokując kwaterę główną brał pod uwagę tylko centrum miasta. Tutaj ludziom żyło się dobrze, a gdzie jest dobrobyt, tam nie ma buntowników. Taka lokalizacja miała być jego asem. Pomylił się.

 

~*~

 

Miczurin był pewien porażki jeszcze zanim z uliczek wysypali się szaro-czarni najemnicy i poborowi. Ryk helikopterowych wirników zagłuszył tupot butów żołnierzy, z fasady budynku posypały się miliony kawałków betonu i szkła. Dopiero po chwili okolica zadudniła niskim warkotem trzydziestomilimetrowych działek.

– Skurwiele! – Kovack odchrząknął i splunął. Powietrze zmieniło się w zawiesinę betonowego pyłu, wszędzie leżało szkło. – Suki!

Hełmofon zatrzeszczał.

– Żyjesz?

– Miczurin, oni tu mają Orły! – wykrzyczał do mikrofonu. – Zmiotą nas jak karaluchy!

– Wiem. Nic tam po was, wracajcie do schronu. Over.

Spokój w głosie dowódcy przeraził Kovacka bardziej niż helikoptery wroga. Machnął na swoich ludzi. Oddziałek błyskawicznie znalazł się na schodach. W samą porę, helikoptery ponowiły atak. Kule zadudniły na ścianach wzbudzając kurzawę pyłu i grad betonowych odłamków. Ostatni z żołnierzy nie zdążył się ukryć, ogień błyskawicznie zmienił jego ciało w bezkształtną masę.

– Kurwa, żeby tylko nie użyli rakiet…

– W mieście?

Huknęło, budynek zatrząsł się w posadach.

– Niech ich popierdoli… Mavericki?

Novack przytaknął.

– Gdzieś wyżej. Gdyby trafili w nas, rozjebaliby całe piętro.

– Te łyse chuje rozpierdolą pół miasta! – W słuchawce zapiszczał głos Jaszyńskiego. – Kovack, co u ciebie?

Dowódca odgiął pałąk mikrofonu, odkaszlnął. Pył dławił, zapychając nos i usta. Załzawione oczy piekły, trudno było cokolwiek zobaczyć.

– Całkiem nieźle – wycharczał, zbiegając po schodach. – Mam prawie wszystkich ludzi, rakiety trafiają gdzieś wyżej!

– Trafiają w moich! Słuchaj, ja jestem odcięty… Rozpierdolili mi schody i chyba szyb windy.

Novack zaklął.

– Mniejsza z tym – głos w słuchawce był zimny. – Dwa poziomy niżej miałem kilku chłopaków. Kazałem im przejść na twoją pozycję.

– Jasza, my stąd spierdalamy!

– Wiem, kurwa. Wiem. Mógłbyś ich przejąć?

Działko znów zaśpiewało basowo. Tym razem kule poleciały gdzie indziej, trudno było dokładnie określić gdzie.

– Przejmę. Powodzenia, over.

 

~*~

 

– Andriej! – Novack wszedł na prywatną linię dowódcy. Fonia skrzeczała i trzeszczała. – Wysyłam ci moich chłopaków! Jasza został, czekam na resztę jego oddziału.

– Jaszyński jest odcięty?

– Potwierdzam!

Kolejne wybuchy wstrząsnęły bazą. Coś na górze runęło z hukiem.

Miczurin pochylił się nad mikrofonem.

– Powodzenia, Chris. Pamiętaj, potrzebuję cię tutaj. Over.

Poderwał karabin. W piwnicach miał do dyspozycji kilkunastu żołnierzy i łącznika.

– Nadaj wszystkim oddziałom poza bazą rozkaz rozwiązania.

Młody chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem. Ociągał się. Miczurinowi się to nie spodobało.

– To rozkaz, kurwa! – ryknął mu w twarz. – Wykonać!

Łącznik zaczął łamiącym się głosem wykrzykiwać wywołania. Dopiero po chwili zorientował się, że w eterze zapanowała całkowita cisza.

– Panie dowódco! – Nagle jego głos stał się pewny i silny. – Nie mamy łączności.

Miczurin przetarł czoło wierzchem dłoni. Niemal od razu kolejne krople potu wystąpiły mu na twarz.

– Powiem to teraz, bo później może nie wystarczyć czasu – zwrócił się do podkomendnych. – To był honor, móc wami dowodzić.

Odpowiedział mu szczęk karabinowych zamków. Żołnierze uśmiechali się pod nosem, przekazywali sobie wiązki granatów i magazynki.

– Andriej, cała przyjemność po naszej stronie.

 

~*~

 

Kovack skulił się pod ścianą, kiedy Maverick huknął kilka pokoi dalej. Ściany i podłoga zatrzęsły się, drzwi powylatywały razem z framugami, kawałkami cegieł i betonu. Wyczekiwał kolejnego uderzenia. Kiedy przez dłuższą chwilę panował spokój, podniósł się z podłogi i skulony pędem ruszył ku schodom. Nadzieja, że jeszcze się trzymały była nikła, ale ryzyko mogło się opłacić.

Chłopcy Jaszyńskiego nie pojawili się. Jeśli wciąż żyli, musieli zostać odcięci lub zgubić drogę. Kovack nie mógł dłużej czekać, z każdym momentem stawało się bardziej niebezpiecznie. Wpadł na schody. Zbiegał, przeskakując po dwa stopnie. W połowie drogi w dół zatrzymało go nagłe przeczucie. Cisza była zbyt głęboka, zbyt niepokojąca. Działka nie śpiewały już basowo, Mavericki przestały uderzać w budynek.

Zawrócił, pędem puścił się w górę, na piętro. Nie przeskoczył nawet dziesięciu schodów, kiedy w dole wybuchł granat. Owionęła go fala gorącego powietrza, podmuch cisnął nim w przód. Utrzymał równowagę, wypadł na piętro. Granaty dudniły również kilka kondygnacji wyżej. W głuchy bas wbiło się szczekanie karabinów. Krótkie, urywane serie. Po nich nastąpił długi, bębniący skowyt. Konglomerat musiał trafić na chłopców Jaszyńskiego.

Kiedy Kovack wbiegł na trzecie piętro, wymiana ognia była już skończona. Kilka trupów w czarno-szarych uniformach leżało na ziemi, żołnierze Oporu przeładowywali karabiny. Chris stanął gwałtownie, widząc wycelowaną w siebie lufę.

– Paweł zostaw, to nasz.

Łysy zakapior opuścił karabin, uśmiechnął się. Braki w uzębieniu idealnie dopełniały wizerunku.

– Kolejny oddział – Kovack wskazał na trupy – idzie z dołu. Macie granaty?

Zaprzeczyli.

– A oni raczej mają. Zbieramy się stąd.

– Góra – wychrypiał zakapior – jest rozwalona. Mavericki. Jedyna droga to dół.

Gdzieś niżej zabębnił granat.

– Szyb windy.

– Zatrzymamy ich przez chwilę. – Jeden z żołnierzy, może dwudziestoletni młodzian, przepchnął się między kolegami. Za nim podszedł drugi, na oko dwa razy starszy.

– Damy radę wszyscy – powiedział Kovack.

Dopiero teraz zauważył, że starszy kończył wiązać prowizoryczny opatrunek. Nie miał połowy dłoni. Młodszy oddychał ciężko, przyciskając lewe ramię do boku.

– Nam się nie uda…

Kovack przerwał mu ruchem głowy.

– Powodzenia.

 

 

~*~

 

Dochodzące z góry odgłosy granatów stawały się coraz wyraźniejsze. Z każdym kolejnym wybuchem wróg zbliżał się do piwnic, mieszczących siedzibę Oporu.

Żołnierze kończyli niszczyć sprzęt i dokumenty. Andriej nie chciał, żeby ktokolwiek z innych jednostek lub pomagających cywili wpadł tylko dlatego, że on, dowódca, zaniechał procedur bezpieczeństwa. Wszystko zbliżało się do końca.

– Dasz radę jeszcze wywołać Kovacka? – spytał łącznika.

Chłopak po raz kolejny zaprzeczył, potwierdzając zagłuszenie łączności krótkofalowej. Miczurin zaklął. Zaraz potem wyciągnął pistolet, oddał kilka strzałów w aparaturę.

– W takim razie to się już nam nie przyda – powiedział, oddając chłopakowi broń. – Wiesz, jak się tym posługiwać? Zrób z niego jak najlepszy użytek.

Młody wziął klamkę. Trzymał ją niepewnie, ale nie protestował. Szybko dołączył do reszty oddziału. Trwało nerwowe wyczekiwanie.

W końcu jeden z żołnierzy nie wytrzymał.

– Andriej, kurwa! – ryknął w stronę dowódcy. – Jebać to! U góry giną nasi, a my siedzimy na dupach?

– Właśnie, co nam z tego? – zawtórował drugi, podnosząc karabin. – Rozpierdolmy trochę czarnych!

Miczurin uśmiechnął się. Adrenalina wypełniała żyły, wzmagała bicie serca.

– Wychodzimy.

 

~*~

 

Konglomerat związał ich ogniem zanim jeszcze weszli do potężnego hallu. Wyglądało to tak, jakby czekali z wymierzonymi karabinami, wiedząc dokładnie skąd wyjdzie oddział. Kule zaświszczały w powietrzu, rozbrzmiały na ścianach. Rozrywały ciała chłopaków z pierwszych linii.

Ranieni nie wydawali nawet najcichszego dźwięku. Umierali szybko. Ci, którym się nie poszczęściło, wykrwawiali się na marmurze, do bólu zaciskając zęby i rozgryzając wargi. Czarni nie znali litości.

– Do składzika! – Miczurin przekrzyczał hałas. – Do składzika, kurwa!

Topniejący oddział zaczął wycofywać się z powrotem w głąb korytarza. Przeciwnicy nie ruszyli się nawet o krok. Pozwolili na odwrót.

Składzik w rzeczywistości był sporym magazynem. Opustoszałym, pozbawionym zawartości. Żołnierze, którzy mieli jeszcze magazynki, przeładowali broń. Reszta sięgnęła po pistolety. Miczurin oddał swoje uzbrojenie najbliższemu kompanowi, rzucił na ziemię hełm. Przeczesał rudą czuprynę.

– Skurwiele chcą mnie. Pójdę negocjować.

– I tak nas zabiją – zaprotestował ktoś.

– Trzeba było o tym myśleć, kiedy oni się tu wybierali – dodał inny.

– Spróbuję. Gdyby mi się nie udało…

Ktoś klepnął go w ramię.

– Wiemy co robić.

 

~*~

 

Konglomerat nie strzelał. Pozwolono Miczurinowi spokojnie wejść do hallu. Z podniesionymi rękami przeszedł nad martwym ciałem Kovacka, leżącym w kłębowisku innych trupów. Bezbronny dowódca wiedział, że nie jest dla Bates żadnym partnerem do rozmów, ale jednocześnie miał nadzieję, że mając jego, przeciwnicy wycofają się, zostawiając resztę żołnierzy w spokoju. Zdawał sobie sprawę z faktu, że była to płonna nadzieja.

– Poddaję się – powiedział pewnym głosem. Echo zwielokrotniło słowa, które powróciły z zimnym brzmieniem.

Ktoś wyszedł mu naprzeciw. Poznał blond fryzurę Bates, całkowicie różną od czarnych hełmów żołnierzy. Kobieta ruchem głowy wskazała drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Zrozumiał.

 

Stał pod ścianą. Ruda czupryna zasłaniała spory kawał twarzy, ale dowódca nie śmiał się poruszyć, wciąż trzymając drętwiejące ręce w górze. Od wejścia tutaj, Bates miała go na muszce.

Krew gotowała się w żyłach Miczurina. Wszystkie jego wątłe nadzieje na ratunek dla reszty oddziału spłonęły wraz z dwoma słowami, wypowiedzianymi wypranym z emocji głosem: „zabijemy wszystkich”.

– Ty suko – wycedził w końcu przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie ja, dopadnie cię ktoś inny. Sprawiedliwość…

Nancy uśmiechnęła się pod nosem, szybkim ruchem odgarniając włosy z karku. Andriej urwał. Nawet mimo rudej burzy przed oczami nie mógł nie zauważyć czarnego asa, wytatuowanego na boku szyi. Przez chwilę milczał, wpatrując się w linie tuszu.

– Służyłaś w tym samym oddziale, co jeden z moich podkomendnych.

Bates przesunęła przełącznik karabinu w tryb półautomatyczny.

– Nie było żadnej jednostki. To ja, ryży debilu.

Dowódca głośno przełknął ślinę, w końcu zdecydował się opuścić ręce.

– Nawet nie próbuj – głos kobiety był zimny i stanowczy. – Ręce w górze.

– Czym ty do cholery jesteś?

– Jestem asem. Kartą, którą znudzony diabeł rzuca na stół podczas partyjki z Bogiem. Jestem iluzją. Zdradą. Chaosem.

Karabin ze szczękiem wypluł kulę, łuska zabrzęczała metalicznie na posadzce. Andriej osunął się po ścianie, znacząc poszarzałą farbę krwawą smugą.

– Pożałujesz… – wycharczał resztką sił, opluwając przy tym brodę krwią. – Pożałujesz tego.

– Nie sądzę.

 

 

~*~

 

– Wyeliminowani… – Prezydent Evans delektował się brzmieniem tego słowa. Wypowiadał je po raz kolejny i ani na chwilę nie przestawał się uśmiechać. Nagle z przygarbionego księgowego zmienił się w pewnego siebie dowódcę.

Wstał zza biurka, położył wypielęgnowaną dłoń na ramieniu Nancy.

– Zostaniesz sowicie wynagrodzona – powiedział, wpatrując się w beznamiętne oczy Bates. Kobieta nie spoglądała na prezydenta. Wpatrzona była prosto przed siebie, co upodobniało ją do bezrozumnej maszyny. Tej, której Evans tak bardzo się lękał.

W momencie stracił pewność siebie.

– To teraz mój gabinet – rozbrzmiał zgrzytliwy kobiecy głos. – Wygrany bierze wszystko.

Prezydent odskoczył, skrył się za osłoną biurka. Wyszarpnął szufladę, drżącą dłonią wyciągnął rewolwer.

Bates nie drgnęła.

– Nie masz jaj – powiedziała całkowicie beznamiętnie.

Evans pocił się i drżał. W tym momencie był miną, potrzebującą tylko delikatnego szturchnięcia żeby wybuchnąć.

Bates zrobiła krok wprzód.

Rewolwer szczęknął. Ciało Bates padło na ziemię.

 

Evans usiadł przy komputerze, uśmiechnięty i wyluzowany. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na trupa przed biurkiem i z rozbawieniem pokręcił głową.

 

Z dniem dzisiejszym – wpisał na klawiaturze ­­­– anarchistyczna organizacja „Opór” przestała istnieć. Jej dowódcy zginęli lub zostali pojmani. Wierzę, że to wydarzenie stanie się początkiem nowej ery w dziejach naszego państwa. Ery pokoju i dobrobytu.

W związku z zaistniałą sytuacją ja, prezydent Jakub Evans, nie widzę potrzeby utrzymywania sił wojskowych wewnątrz naszego państwa. Nie widzę również sensu istnienia Konglomeratu, organizacji wojskowo-przemysłowej, utworzonej po ostatniej wojnie w celu zaprowadzenia pokoju i tymczasowego sprawowania władzy.

Nadaną mi wszechwładzą polityczną i wojskową, niniejszym rozwiązuję Zbrojne Ramię Konglomeratu jak i sam Konglomerat. Jednocześnie rozwiązuję wszystkie organy kontroli oraz stanowienia prawa, służące Konglomeratowi do utrzymywania władzy.

Na koniec niech będzie mi dane zrzec się pełnionej funkcji oraz wszelakich przywilejów z nią związanych. Oddaję władzę tam, gdzie należy: w ręce Ludu.

 

Evans przejrzał tekst, śmiejąc się pod nosem. Uwiarygodnił go odciskiem palca oraz obrazem siatkówki i wysłał do wszystkich liczących się agencji prasowych.

 

~*~

 

Karminowe płomienie lizały ściany Twierdzy. Broniony jedynie przez kilkunastu ochroniarzy budynek nie mógł wytrzymać naporu wściekłego tłumu wspieranego przez anarchistów, resztki żołnierzy Oporu, a nawet zwolnionych ze służby poborowych Konglomeratu. Siedziba molocha została splądrowana, a później podpalona. Powstańcom nie udało się dotrzeć na najwyższe piętra. Dostępne tylko z prywatnej windy prezydenta, chronione kilkoma parami pancernych drzwi apartamenty pozostały nienaruszone. Tłum zadowolił się tym, co było łatwe do zdobycia.

Po zrabowaniu lub zniszczeniu wszystkiego, co było do zrabowania i zniszczenia, ludzie wycofali się, a anarchiści, na znak zwycięstwa, postanowili spalić budynek. Niższe piętra stały się piekłem, pożar powoli ogarniał kolejne kondygnacje.

Evans, ostatni, a teraz już były Prezydent z ramienia Konglomeratu, śledził doniesienia portali informacyjnych. Internet szalał od komentarzy i opinii na temat jego rezygnacji. Na temat rozwiązania Konglomeratu. Komentatorzy, w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości, prześcigali się w pomysłach ustanowienia nowego systemu, zaś na zewnątrz, w realnym świecie, walka zataczała coraz szersze kręgi. Panowało bezkrólewie i każdy chciał uszczknąć odrobinę tortu dla siebie.

W tej wojnie domowej wszyscy byli stronami. Każdy walczył z każdym. Ludzie łapczywie odzyskiwali wolność, bojąc się, że ktoś może im ją ponownie odebrać. Chaos ogarnął miasta.

Evans po raz ostatni uśmiechnął się wyłączając komputer. Wyciągnął schowaną w biurku broń, sześciostrzałowy rewolwer małego kalibru. W bębenku nadal pozostawało pięć kul.

W dole, grupa anarchistów terroryzowała cywilów. Po pierwszej euforii, kiedy wspólnie zdobywali i grabili Twierdzę, nadeszła pora na ustanowienie nowego lokalnego reżimu. Anarchiści mieli ludzi i broń, stali się więc samozwańczymi panami. Co chwilę panoramę rozjaśniały błyski wybuchów, zgłuszone dźwięki wystrzałów dochodziły nawet na tę wysokość.

Ostatni Prezydent podrapał tatuaż, przedstawiający czarnego asa.

Skoczek dosięgnął króla, pomyślał. Czarny as zatryumfował. Zapanował chaos. Dokonało się. Parsknął, zdając sobie sprawę, że kilkadziesiąt wieków wcześniej jeden z jego znajomych użył podobnego zwrotu, choć w z goła innym kontekście. Bawiła go ta myśl.

 

Zanim znów będzie tu potrzebny może minąć kilka, a równie dobrze i kilkaset lat. Nie było sensu czekać. Miał lepsze rzeczy do roboty.

Przyłożył wylot lufy do skroni. Rewolwer szczeknął urwanie.

Koniec

Komentarze

Hm, rozumiem, że całe moje poprawianie formatowania mogę sobie... Mniejsza z tym.

Opowiadanie powstało na konkurs "Karta bogów", dlatego motyw przewodni jest jaki jest. W gruncie rzeczy całość jakoś szczególnie ambitna nie jest, w związku z czym nie dziwi, że na liście laureatów ani wyróżnionych się nie pojawiłem. Jest to niewątpliwa okazja do rzucenia tekstu na pastwę Waszych opinii i komentarzy.

Bawcie się dobrze.

Ot, taka strzelanka, czyta się bez emocji. W dodatku zakończenie niejasne, a właściwie w ogóle go nie zrozumiałem. Ta Bates dała się zabić jakoś dziwnie łatwo.

Na marginesie - to gambit hetmański, z ofiarą pionka, uchodzi za szczególnie ryzykowny i właściwie się go już nie stosuje. A królewski to wciąż najbardziej popularne otwarcie.

Nieźle napisana strzelanka, mam tylko jedno pytanie co to zakończenia - What the hell is going on? Bates zabiła samą siebie w postaci Olka (wtf?) który tak naprawdę nie był Olkiem, ale.. Bates? Kiedy już wprowadza się siły pozamaterialne to opowiadania wartałoby to jakoś zaznaczyć, inaczej czytelnik czuje się "nieco" zdezorientowany.

I jeszcze nie mogłem się powstrzymać od skomentowania jednego fragmentu (spoiler alert).

"– Kurwa, żeby tylko nie użyli rakiet…

– W mieście?

Huknęło, budynek zatrząsł się w posadach.

– Niech ich popierdoli…" :).

Ta Bates dała się zabić jakoś dziwnie łatwo. 

Eee... Wow. Sorry, ale jestem w szoku, bo nie spodziewałem się, że można tego nie zrozumieć. W ogóle nie brałem tego pod uwagę. Tłumaczyć nie będę, po co spoilować. Może ktoś się połapie. 

 

Na marginesie - to gambit hetmański, z ofiarą pionka, uchodzi za szczególnie ryzykowny i właściwie się go już nie stosuje. A królewski to wciąż najbardziej popularne otwarcie.

Chyba Ci się gambity pomieszały (BTW, oba ofiarowują pionka). 

 

Pozdrawiam, 

M.W.

 Kiedy już wprowadza się siły pozamaterialne to opowiadania wartałoby to jakoś zaznaczyć, inaczej czytelnik czuje się "nieco" zdezorientowany.


Nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że można tego nie zrozumieć. Pierwotna wersja zawierała dodatkową scenę wyjaśniającą to w sposób łopatologiczny, ale wtedy gdzieś w 1/3 opowiadania właściwie wszystko było jasne. Dlatego ją usunąłem, licząc na domyślność czytelników.

Może po prostu powiem, że kluczowy dla zrozumienia jest tatuaż. Nie bez powodu przy Bates i prezydencie jest wspomniany dopiero po dość łatwym zabiciu przeciwnika.

 

Pozdrawiam,

M.W.

Wiem tyle, że coś przechodzi na morderców i że oboje (Bates i Olek) chcieli być zabici, no, w przypadku Olka to tylko przypuszczenie. Ale czym to coś było? Nie mam pojęcia.

Trzeba uwzględnić, że czytelnicy mogą okazać się niezbyt bystrzy. Jak dla mnie to prawdziwa łamigłówka. A ja akurat nigdy ich nie lubiłem.

Dawno nie grałem w szachy i jakos nie moge sobie przypomniec, by gambit królewski ofiarowywał pionka. Albo ja tak grałem, starając się go zachować.

Nie da się wyprowadzić gambitu królewskiego nie tracąc pionka. Sensem tego otwarcia jest właśnie ofiarowanie piona w zamian za otwarcie linii f i przyspieszenie tempa rozwoju centrum planszy. Oczywiście czarne mogą gambitu nie przyjąć (szczególnie częste wśróg spokojnych graczy, gambit królewski jest bardzo agresywnym otwarciem).

Ryzykiem związanym z g.k. jest fakt, że to posunięcie jest rozpracowane na prawie wszystkie sposoby, więc powstało również wiele systemów gry defensywnej przwciw niemu. Niemniej wprawny agresywny gracz może wykorzystać dynamizm przyjętego gambita i stosunkowo szybko pokonać przeciwnika.

No tak, ja zwykle wybieram obronę caro-cann, bo wolę ostrożność. Zresztą, jak to amatorzy, nie gra się podręcznikowo.

Wracając do opowiadania, po prostu nie wyjaśniłeś, o co chodzi z tym tatuażem pik. Albo ja coś przeoczyłem, bo czasem przeskakuję jakies zdanie, jeśli tekst nie jest zbyt wybitny... I dlatego nie mogę zrozumieć, czy zakończenie miało jakiś związek z tym gambitem królewskim, czy jest jakoś z innej bajki.

Spojrzałem na tytuł , faktycznie, mogłoby to wskazywać, że był to wynik tego gambitu. Tyle że to naprawdę nie jest zbyt klarownie napisane. Jestem pewien, że jurorzy tego konkursu byli podobnie zdezorientowani.

No nie wiem, ja nie miałem żadnych problemów ze zorientowaniem się. Co prawda przy "pojedynku" Olka z Bates pomyślałem sobie "WTF? jak można być takim debilem?", ale dalsza lektura wyjaśniła mi, że on właśnie chciał polec. Po prostu miał w sobie jakieś dziwne, poczuwające się do pokrewieństwa z Bogiem/bogami ("dokonało się"), przechodzące na mordercę opanowujące jego osobę. Tak to zrozumiałem.

 

Całkiem przyjemna strzelanka, chociaż nie lubię tego typu tekstów. Przyznam, że skusił mnie motyw szachowy, o którym za moment. Jak dla mnie mocne cztery lub słabe pięć. Zwolennik gatunku postawi pewnie pięć, sceptyk jak ja - raczej skłoni się ku czwórce. Dlatego powstrzymuję się od oceny.

 

Co do motywu szachowego, to właśnie gambit królewski jest tym groźnym. Gambot hetmański jest zupełnie bezpieczny. Wiem, bo stosuję nagminnie. ;) Gambit królewski był niezmiernie popularny w XIX w. Od tamtego czasu doczekał się dogłębnych analiz (wspomnianych przez exturio), które wykazały, że przy dobrej grze czarnych zwykle jednak obraca się na szkodę białych. Z tej przyczyny współcześnie raczej się go nie gra. Tak przynajmniej czytałem, bo osobiście nie znam tego debiutu zbyt dobrze. Frapuje mnie natomiast ten "wariant skoczka", dający rzekomo błyskotliwego mata w kilku ruchach. Nie bardzo sobie go jednak mogę wyobrazić, a pobieżny opsi partii na początku wcale tego nie ułatwia. A szkoda -szachiści doceniliby takie smaczki. Chyba, że wcale nie wymysliłeś tego wariantu w szczegółach, karząc przyjąć czytelnikowi na wiarę, że coś takiego da się wykonać. Jeśli tak to fuj, nie rób mi tego więcej, bo przestanę Cię czytać. :p

No dobrze, ale czym to coś w ogóle było? Ktoś mi to wyjaśni?

@Świętomir:

W końcu ktoś zrozumiał. Dzięki.

Co do "wariantu skoczka" -- jego istnienie jest czysto teoretyczne i niesprawdzone. Znaczy -- zmyśliłem. Pomysł przyszedł mi do głowy kiedy przypomniałem sobie znajomego, który lata temu ograł mnie przy użyciu gambita skoczka (który faktycznie jest wariantem gambita królewskiego, ale nie aż tak dynamicznym i cudownym). :)

@Lassar:

Sęk w tym, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Mógł to być bożek chaosu (moja ulubiona wersja), zwykły demon z kiepskim poczuciem humoru ("Niektórzy po prostu chcą patrzeć jak świat płonie") czy po prostu ślepa siła niszcząca wszystko na swojej drodze. 

Poza tym rozwiązanie masz w tekście. Po prostu potraktuj dosłownie słowa o diable.

Oczywiście przyznaję teraz, że pokręciły mi się po prostu nazwy tych gambitów.

Obstaję jednak przy tym, że coś tu nie zostało wyjaśnione do końca, skąd się wziął ten bożek chaoso czy co to tam miało byc.

@Agroeling:

Pewnie to ze względu na moją niechęć do łopatologicznych tekstów niczego nie dałem na tacy. Niemniej w tekście jest wyjaśnienie takich problemów jak: skąd, po co i dlaczego to zabawne. Z tym, że to wskazówki domyślne, które łatwo przeoczyć. 

Może faktycznie przeliczyłem się z domyślnością Czytelników, może zaszwankował przekaz.

Ja też zacząłem się domyślać, że ta Bates przechodziła do ciała tego, kto ją zabił. Sam tekst przyjemny, jest akcja i strzelanka, czyli jest ok :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przykro mi, ale tekst nie poruszył we mnie żadnej z refleksyjnych strun. Być może dlatego, że coś, co dałoby się potraktować jako social fiction, okazuje się zabawą demonicy.

No cóż, albo ScienceF, albo BajubajuF. Wolę tę pierwszą.

@AdamKB:

Nie miałem zamiaru poruszać żadnej z refleksyjnych strun. Chodziło tylko o trochę rzezi z demonem ("skakanie po ciałach" zaczyna się od zabicia Olka).

Dzięki za komentarz. :)

No dobra.

Wymiotuję za każdym razem jak czytam odblogaskowe identyfikowanie bohaterów po kolorze włosów, więc to bym zmienila.

Ten angielski znienacka (po co wydawać jeden rozkaz po angielsku??) trochę mnie wkurzył. Jakieś wyjaśnienie na to masz, autorze, czy niekoniecznie?

Poza tym czyta się z dużą frajdą. bardzo sprawnie napisane sceny walki, dialogi nienudne, cała historia interesująca. Spokojnie nadaje się do wydania.

@niezgoda.b:

Można równie dobrze identyfikować po bliznach na gębach albo stroju (słynne "postaci w czerni"). Na potrzeby pojedynczego opowiadania nie będę przecież wymyślał nic innowacyjnego, prawda? ;) (dokładne wprowadzanie postaci, oswajanie Czytelnika z nimi... To jest dobre dla długiego tekstu, cyklu albo powieści, a nie dla lekkiego, bezrefleksyjnego tekściku na dwadzieściakilka tysięcy znaków)

Angielski -- tak, jest na to dobre wyjaśnienie. Komendy w stylu SIP czy EOT są popularne we wszystkich armiach, co jest pochodną działań międzynarodowych. Armia po prostu wypracowała swój "corporate english" i wplecenie tego w opowiadanie miało dodać odrobinkę klimatu. Poza tym polskie komendy są często po prostu przydługawe.

Dzięki za komentarz. :)

Można nie wprowadzać, a jakoś inaczej to rozwiązać. A może jestem przewrażliwiona.

Hm, co do tego angielskiego, to czy "Granat!" czy "Fire in the hole!"... Corporate jakoś nie jest wystarczającym argumentem - po prawdzie dla mnie to nadal zapożyczenie z CoD. Polski czasem brzmi nam chropowato, bo niektóre gatunki wędrowały do nas okrężną drogą poprzez anglojęzyczne gry czy filmy, co nie oznacza, że polskich odpowiedników (jak najbardziej używanych np. w ogniu walki) nie mają.

Nie ma za co, to przyjemność komentować dobre opowiadania.

Jasne, z pewnością dałoby się to rozwiązać inaczej, nie mówię, że nie. Problem w tym, że nie jestem jeszcze na takim poziomie, który by mi to umożliwiał. Kwestia wprawy.

Co do "corporate", daleki jestem od zapożyczeń z CoDa. Jedyna gra wojenna w jaką grywam to F22:TAW, ale żargon z tej akurat gry był kompletnie nieprzydatny. Opierałem się na nagraniach z misji w Iraku i Afganistanie (z udziałem żołnierzy różnych nacji: od Amerykanów przez Polaków, Francuzów, Niemców aż po Holendrów). Nie mówię, że nie ma polskich odpowiedników: są, wiem o tym. Ale, wciąż, są w znacznej części dłuższe i gorzej się komponujące niż angielskie. :)

I za to będę cię gnębić. Jak nie masz mieszanki kulturowej, gdzie trzeba używać jakiejś współczesnej łaciny, to ma być polski i koniec. Źle się komponują, bo za dużo angielskiego odbierasz.

Oczywiście to takie pitu-pitu, nie związane z opowiadaniem. Tylko prześladowania językowe.

Wezmę to pod uwagę następnym razem. :)

SID - siedzcie na dupie. I co, można wymyślić równie zgrabny polski skrótowiec, nie da się?

Akurat wystarczyłby "siad". Moim skromnym zdaniem tłumoka oczywiście. A ja wróciłam, bo ostatnio czytałam tyle złego, że postanowiłam wystawić ocenę. Tak sprawnych, wartkich, interesujących scenek już dawno nie widziałam. Ale że prześladuję językowo, to odejmę trochę.

Sprawnie napisane, ale niestety nie wciąga. Szybkość fabuły niestety spłaszczyła postaci. Mimo to miłośnicy opowieści akcji powinni być zadowoleni.

pozdrawiam

I po co to było?

Dzięki za komentarz, syf. :)

Nowa Fantastyka