
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Głowa mi pękała w kilku miejscach. Było mi na przemian zimno i gorąco, chciałam się obudzić. Z trudem otworzyłam oczy, co spowodowało bolesne pulsowanie w skroni. Próbowałam się podnieść, ale związane ręce i nogi skutecznie mi to uniemożliwiały, jak również nierówny grunt, coś wbijało mi się w łokieć.
"W męczarniach" doczołgałam się do zimnej, kamiennej ściany i oparłam się. Było potwornie ciemno. Uniosłam wzrok. W oddali widziałam małe, jasne koło. Nagle przysłonił je jakiś cień i rozległ się donośny śmiech, co nasiliło ból głowy. Mimowolnie się skuliłam. Cień na górze znikł i z powrotem widziałam tylko jasny okrąg.
Chwilę później mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Koło mnie leżała drobna postać, a trochę dalej jeszcze dwie. Coś powoli sobie przypominałam – pojedyncze zamazane obrazy. Siedziałam tak jeszcze przez chwilę i dopiero zrozumiałam, co się stało: ja i trójka moich przyjaciół zostaliśmy porwani.wyglądało to tak, jakbyśmy się znajdowali w wyczerpanej studni. Jej dno obłożone było zimnymi, ostrymi kamieniami tak samo jak ściana, co dopiero teraz sobie uprzytomniłam. Jak oparzona pochyliłam się do przodu, ponieważ jeden bardzo boleśnie wbił mi się w plecy.
Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. Schowałam głowę między kolanami i siedziałam tak skulona bardzo długi czas. Zupełnie do mnie nie docierało, że jacyś bandyci wrzucili mnie i moich przyjaciół do starej, wyschniętej studni, że jestem związana, że nie mam stąd jak wyjść, że nie mam jak wezwać pomocy.
Głośne echo oznajmiło mi, że studnia została zamknięta przez co straciliśmy jedyne źródło światła. Jedna z osób poruszyła się po drugiej stronie studni. W zupełnych ciemnościach nic nie widziałam.
– Kto to? – spytałam cicho
– Tyko ja – rozpoznałam głos Dominiki. Podpełzłam do niej. Oparłyśmy się o siebie plecami i nic nie mówiłyśmy. Nie było o czym.
Nagle zaczęło mnie zastanawiać jak zmieściliśmy się w takiej studni we czwórkę. Przecież zazwyczaj studnie były niewielkie, na tyle szerokie, żeby weszło tam wiadro. Przeniosłam ciężar ciała na Dominikę i z trudem wstałam. Jednak nie mogłam się przemieszczać – miałam związane nogi. Ale stać mogłam. Związanymi z tyłu rękami obmacałam trochę ścianę. Potem pomogłam wstać Dominice.
Wyglądało to na jaskinię. Z powierzchni musiał prowadzić tylko wąski, pionowy tunel, który rozszerzał się na końcu tworząc przestrzeń na tyle dużą, że we czwórkę się tu zmieściliśmy. Ale jakie to było duże? I jak nas tu wrzucili? Gdybyśmy zostali brutalnie wrzuceni do środka, to nie dość, że leżelibyśmy na sobie to prawdopodobnie mielibyśmy roztrzaskane czaszki.
Z powrotem usiadłam i podpełzłam do chłopaków. Jeden z nich poruszył się niespokojnie, ale nie wiem który. W tych ciemnościach nie było nic widać. Szturchnęłam go, a on po chwili się obudził.
– Yh… Moja głowa… Gdzie… Gdzie jestem? HALOO?! – ten przerażony głos należał do Arka.
– W jakiejś studni, jak nam się zdaje – odpowiedziała mu Dominika załamanym głosem.
– Ale jak?
– Nic nie pamiętasz?
Chłopak zastanawiał się przez chwilę potrząsając głową.
– O matko…
– Też tak sądzę. Trzeba obudzić Jaśka.
Podpełzłam do niego i lekko kopnęłam – nie dałam rady wyciągnąć się na tyle, żeby tylko go szturchnąć. Niestety nie poruszył się. Kopnęłam go jeszcze raz.
– Obudź się! Jak można spać w studni?! – krzyknęłam starając się jak najbardziej nachylić do jego ucha. Jasiek ruszył się niespokojnie i po chwili siedział oparty o ścianę jak reszta i tak jak my co chwilę zmieniał pozycję, bo kamienie wbijały mu się w plecy.
– Musimy się stąd wydostać, musimy! – powtarzał ciągle Arek doprowadzając nas do szału.
– Może zamiast gadać o niczym weźmiesz się do działania? – warknęła Dominika. Arek uspokoił się na chwilę, jednak zaraz zaczął uderzać nogami o podłogę i po studni roznosiło się ogłuszające echo.
– Skończ wreszcie!
– Czekajcie, przypomniałem sobie, że w domu chyba wkładałem mini-latarkę do kieszeni spodni przy łydce – stęknął jeszcze raz uderzając nogą o podłogę. Podpełzliśmy do niego, a Dominika rękami związanymi za plecami próbowała wymacać na jego nogawce rzepę. Usłyszeliśmy głośne otwieranie się kieszeni, z której coś wyleciało. Arek przez chwilę szukał po omacku tej rzeczy. Nagle zatrzymał się, usiadł i tym razem rozległ się odgłos korbki – to była mała latarka z Decathlonu, której baterie można było naładować poprzez kręcenie małym uchwytem.
Za plecami Arka rozbłysło białe światło. Pisnęłam z radości.
Teraz wreszcie dokładnie widziałam, gdzie się znajdujemy. Tak, jak przeczuwałam, była to jaskinia, do której prowadził wąska „szyja” służąca kiedyś za studnię.
Został nam jeszcze tylko jeden problem – jak rozwiązać ręce? Nie mieliśmy żadnego noża, nie było tego jak przepalić…
– Musimy znaleźć coś ostrego! – oparłam się o ścianę i po chwili musiałam zmienić pozycję. – No tak! Przecież ze ścian wystają kamienie o ostrych krawędziach!
– Na tyle ostrych, żeby przeciąć sznur? – zakpił Arek cały czas kręcąc korbką. Potem położył latarkę na ziemi, bo była już wystarczająco naładowana.
– Cóż… Przekonajmy się – zaczęłam pełzać koło ściany szukając odpowiedniego kamienia. Wreszcie usiadłam i pocierałam sznurem o ostrą krawędź. Ledwo dosłyszalne pęknięcie świadczyło o tym, że jestem na dobrej drodze. – Ej, to chyba działa…
Reszta również zaczęła szukać.
Poczułam, że sznur zsuwa się znad nadgarstków na dłoń. Chwila gimnastyki i moje ręce znalazły się przede mną. Z westchnieniem ulgi rozruszałam ramiona i zabrałam się za ściąganie resztek liny. Kiedy skoczyłam podeszłam do latarki i rozwiązywałam sznur na nogach.
Wreszcie byłam wolna!
Pomogłam rozplątywać supły innym i w przypływie szczęścia nuciłam jakąś piosenkę. Wreszcie zaczęłam wierzyć, że mamy szansę się stąd wydostać.
***
Każdy z nas dokładnie oglądał podziemną jaskinię. Nie wyglądała na zrobioną przez człowieka, chyba, że ktoś niezbyt się do tego przykładał. Kamienie tkwiły solidnie w ścianie i nie dało się ich ruszyć, z kilku miejsc, w którym ściany pochylały się do środka i urywały się przy krawędzi otworu tworząc coś w rodzaju sklepienia, zwisały stalaktyty. Poza tym była mała – ledwie 20 kroków średnicy.
Ale przede wszystkim szukaliśmy jakichś uchwytów, które umożliwiłyby nam wydostanie się na powierzchnię, jakichkolwiek podmuchów wiatru, które oznaczałyby, że gdzieś jest szczelina i innych rzeczy mogących pomóc nam stąd wyjść.
Zupełnie zdołowana usiadłam na ziemi i podkuliłam nogi. Moje nadzieje znikły prawdopodobnie bezpowrotnie.
– Kicha! – westchnęłam i zaczęłam bawić się jakimś kamieniem. – Może trzeba powiedzieć hasło? Pewnie gdzieś są ukryte drzwi, lub tunel…
Popatrzyli na mnie jak na dziwadło.
– Sezamie otwórz się…? – zakpili i usiedli koło mnie.
Na głowy posypało nam się trochę piasku, spadł mały kamyk, kolejny i coraz większe… Zerwaliśmy się na równe nogi i stanęliśmy po drugiej stronie. Nad miejscem, gdzie siedzieliśmy ściana zaczęła się kruszyć i odpadać. Po chwili ukazał nam się niewielki otwór, z którego sączyło się jasne światło. Otworzyliśmy oczy ze zdumienia: czy to faktycznie było hasło? Jednak nie zastanawialiśmy się nad tym za bardzo, tylko podeszliśmy do otworu. Widzieliśmy z niego tylko duże, zielone wzgórze i błękitne niebo.
Podsadziliśmy Arka, który jako najmniejszy na pewno zmieściłby się w otworze. Ostatnie, co widziałam, to jego nogi, zanim… spadł. Podbiegliśmy do otworu, jednak nie widzieliśmy nic, poza zieloną trawą – był trochę za wysoko. Patrzyliśmy po sobie z trwogą i czekaliśmy.
Kilka minut później w otworze znowu pokazała nam się twarz rozradowanego Arka:
– Chodźcie! Nie ociągać się! – wychylił się przez dziurę i wyciągnął rękę, aby nam pomóc. Jednak ziemia i kamienie zachwiały się pod nim i nagle miejsce, na którym stał chłopak zawaliło się razem z nim. Cały brudny, w ziemi i kurzu wstał, otrzepał się i zaśmiał chrapliwie. – Teraz przynajmniej będzie wam się łatwiej wdrapać, wielkoludy!
Każdy z nas ostrożnie stanął na stromym wzgórzu i patrzył na inne identyczne wzniesienia rozciągające się przed nami i za nami. Zeszliśmy wyżej, a ze szczytu na horyzoncie dostrzegliśmy ciemną linię, która, jak nam się zdawało, była lasem.
Schodziliśmy powoli po stromym zboczu i kierowaliśmy się w stronę drzew. Zaczynałam się bać, bo nie pamiętam, żebym słyszała o miejscu podobnym do tego. Mimo wszystko ciekawiło mnie to, że wszystkie wzgórza były identyczne!
Arek potknął się o wystający kamień i wpadł na Jaśka. Oboje zaczęli turlikać się w dół.Razem z Dominiką wybuchłam śmiechem i też "rzuciłam" się za nimi. Czułam, jak świeża, miękka trawa muska mi policzek i ramiona. Zupełnie zapomniałam, że nie wiem, gdzie jestem… C.D.N.
Mam mocno mieszane uczucia. Tekst wydaje mi się mocno... dziwny (?). Może obiecany ciąg dalszy rozwieje moje wątpliwości.
„Głowa mi pękała w kilku miejscach.” - O jeżu kolczasty.
Było potwornie ciemno, ale jednak coś widziała?
„Jak oparzona pochyliłam się do przodu, ponieważ jeden bardzo boleśnie wbił mi się w plecy.” - No, to dużo czasu potrzebowała, odkąd oparła się o ścianę, by zauważyć, że coś jej się wbija w plecy.
„- Kto to? – spytałam cicho” - a kropka na końcu zdania?
Powtórzenia, powtórzenia...
„- Obudź się! Jak można spać w studni?!” - Lol.
„- Czekajcie, przypomniałem sobie, że w domu chyba wkładałem mini-latarkę do kieszeni spodni przy łydce” XDDD
No tak, to taka zwykła czynność, której każdy dokonuje przed wyjściem na spacer...
Czy studnia ma podłogę, czy może raczej dno?
Jak kręcić korbką przy latarce, jeśli ma się związane ręce?
„Tak, jak przeczuwałam, była to jaskinia, do której prowadził wąska „szyja” służąca kiedyś za studnię.” - Literówka: prowadziła.
„- Cóż… Przekonajmy się – zaczęłam pełzać koło ściany szukając odpowiedniego kamienia.” - Po przekonajmy się kropka lub wielokropek, Zaczęłam wielką literą.
„Kiedy skoczyłam podeszłam do latarki i rozwiązywałam sznur na nogach.” - Najpierw podeszła, potem rozwiązała, tak?
„– ledwie 20 kroków średnicy.” - W tekstach literackich raczej zapisujemy liczby słowami, nie cyframi.
„Oboje zaczęli turlikać się w dół.Razem z Dominiką...” - brak spacji. Ekhm, turlikać?
Tekst jest rzeczywiście dziwny. Mam nadzieję, że ciąg dalszy jednak nie nastąpi podczas mojego dyżuru, bo ten kawałek jest zbyt niewiarygodny, by mnie zaciekawić.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Mnie też kiedyś głowa pękała w kilku miejscach, ale to było jak mi przesuszopna skóra po opalaniu zaczęła odłazić. Czemu \ "w męczarniach \ a nie \w męczarniach\ - czyli skąd pomysł, że potrzebny jest tam cudzysłów?
I mogłabym tak dalej, ale myślę, że na razie wystarczy.
Dziękuję za przeczytanie i komentarze ;)
joseheim:
„Głowa mi pękała w kilku miejscach.” - Przecież wiesz, że to przenośnia. Poza tym, nigdy się nie udeżyłeś w głowę???
Było potwornie ciemno, ale jednak coś widziała? - To, że było potwornie ciemno nie znaczy, że było ZUPEŁNIE ciemno!
"Jak oparzona pochyliłam się do przodu, ponieważ jeden bardzo boleśnie wbił mi się w plecy.” - No, to dużo czasu potrzebowała, odkąd oparła się o ścianę, by zauważyć, że coś jej się wbija w plecy. - Może kiedy rozmyślała poruszyła się i oparła na ostrym kamieniu? Może była tak przerażona, że nawet nie zauważyła?
„- Obudź się! Jak można spać w studni?!” - Widzę, że ktoś tu nie ma poczucia chumoru...
„- Czekajcie, przypomniałem sobie, że w domu chyba wkładałem mini-latarkę do kieszeni spodni przy łydce” XDDD
No tak, to taka zwykła czynność, której każdy dokonuje przed wyjściem na spacer... - Sorki, ale akurat ta postać jest "rzeczywista", bo faktycznie opisywałam kolegę i uwież, że zawsze nosił ze sobą mini-latarkę z Decathlonu.
Jak kręcić korbką przy latarce, jeśli ma się związane ręce? - Jak nigdy nie próbowałeś, to nie komentuj. Wierz mi, że da się. Ręce wiąże się nie za samych nadgarstkach, tylko odrobinkę wyżej, żeby więzień się nie rozplątał, więc poruszanie dłońmi jest w takim wypadku możliwe.
„Kiedy skoczyłam podeszłam do latarki i rozwiązywałam sznur na nogach.” - Najpierw podeszła, potem rozwiązała, tak? - Przyznaję się, pomyłka...
Oboje zaczęli turlikać się w dół.Razem z Dominiką...” - brak spacji. Ekhm, turlikać? - A co jest złego w słowie turlikać???
...bo ten kawałek jest zbyt niewiarygodny, by mnie zaciekawić. - A czego się spodziewać po opowiadaniu fantasy? gdybym pisała o elfach, smokach itp, to też by nie zaciekawiło? Bardziej prawdopodobne jest porwanie jakichś dzieciaków w dzisiejszych czasach niż istoty z bajek!
Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie ;)
Tekt wydaje mi się mocno... hm... naiwny to chyba dobre słowo. Pisząc o wiarygodności, Joseheim miała zapewne na myśli nie samo porwanie, czy cokolwiek, co sprawiło, że bohaterowie znaleźli się tam, gdzie się znaleźli. Chodziło raczej o:
-> Niewiarygodną psychologię bohaterów. Spójrz na narratorkę - w jednej chwili jest załamana, zaraz potem zupełnie nagle skacze z radości, po czym znów jest kompletnie załamana i znów skacze ze szczęścia. Ma wprawdzie powody, ale normalni ludzie tak nie reagują. Zdecydowanie potrzebne jest tu wycieniowanie przejść między nastrojami: od rozpaczy, przez nieśmiało świtającą nadzieję, podbudowywaną kolejnymi zdarzeniami do kolejnego załamania itd.
-> Na wszystkich bogów, już w momencie, kiedy pierwszy raz pojawiła się wzmianka o więzach i ostrych kamieniach, wiedziałem, że bohaterowie zaraz przetrą sznury o te ściany. Proszę, spróbuj zaserwować czytelnikowi choć odrobinę mniej przewidywalną akcję. Pomijam już fakt, że jaki rozsądny porywacz nie zadba o takie szczegóły jak możliwość uwolnienia się przez... potarcie sznurów o skałę i wypowiedzenia trzech słów, które mogę paść zupełnie przypadkiem w rozmowie? To jest kolejny element niewiarygodności.
-> Przypuszczam, że otwarcie drzwi za pomocą sztampowego hasła miało być elementem rozrywkowym w tekście? Niestety, ja się nie uśmiechnąłem. A dodatkowo to hasło rozbija całkowicie logikę tekstu (z wyżej wymienionych względów).
-> O bohaterach nie wiadomo zupełnie nic poza tym, że narratorka jest kompletnie niezrównoważona emocjonalnie (patrz wyżej). Pozostali również nie reagują zbyt wiarygodnie. Albo są skrajnie zrozpaczeni (dzwiczyny), albo od pierwszego słowa zupełnie trzeźwo rozumujący, bez cienie zawahania czy zwątpienia (chłopacy) - stereotypowe to strasznie, a w dodatku - znów - brakuje wycieniowania nastrojów.
-> Skąd wiadomo, że inne wzgórza są takie same? By to sprawdzić, należałoby się tam chyba wdrapać i zobaczyć, czy również mają studniowate otwory w szczytach? Podobnych potknięć logicznych jest kilka; konstrukcja paru zdań też szwankuje. Np. tu:
Jej dno obłożone było zimnymi, ostrymi kamieniami tak samo jak ściana, co dopiero teraz sobie uprzytomniłam.
A czy nie można napisać: "Dopiero teraz uprzytomniłam sobie, że jej dno..."? Będzie to brzmiło dużo bardziej po polsku. Zagmatwane konstrukcje językowe naprawdę nie są - wbrew, jak się zdaje, opinii niektórych - nieodzownym elementem tekstu literackiego. A nade wszystko trzeba odpowiedniego wyczucia i doświadczenia, by je z powodzeniem stosować. Póki się go nie ma, lepiej poprzestać na stylistycznej prostocie, ktora też ma swoje uroki.
Podsumowując, tekst jest słaby, ale nie beznadziejny. Sam fakt, że poświęciłem mu tyle czasu świadczy o tym, że ma w sobie coś rokującego nadzieje na przyszłość. Jest to przede wszystkim język: niepozbawiony potknięć, ale jak na początkującą Autorkę, zupełnie przywoity. Wszystko jest to do poprawienia i wypracowania. Popracuj znad interpunkcją, ale nade wszystko dużo czytaj. To niestety jedyny sposób na nabranie obycia i językowej intuicji, koniecznych w budowaniu własnego stylu.
No i nad logiką opowieści też trzeba pracować. Nim coś napiszesz, zastanów się kilka razy, czy to naprawdę ma sens. No i - również - dużo czytaj. Doświadczenie literackie, podbnie, jak własne, życiowe - powinno tu pomóc. Pozdrawiam i powoidzenia! :)