- Opowiadanie: Calmin  Fen - Kolumban Starszy

Kolumban Starszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kolumban Starszy

________________________

 

Zanim zagłębią się Państwo w lekturę krótkie wyjaśnienie:

 

 

 

Otóż tekst ten powstał na zaliczenie pewnych zajęć i jest "autobiografią" historycznej postaci. Oczywiście Kolumban (bo o nim mowa) nie napisał własnej biografii (a nawet jeśli to nic o tym nie wiadomo gdyż nic takiego się nie zachowało). Była to praca pisana z założeniem że staram się trzymać faktów a to co np. myślał w danej chwili czy okoliczności powiedzmy "wymyślam".

 

 

 

Uznałem że słowo wstępu jest niezbędne gdyż praca ma bardzo specyficzny charakter i bez powyższych informacji mogła wydawać by się bezsensowna.

 

 

 

Zdaję sobie sprawę że jest to portal poświęcony fantastyce którą z całego serca kocham. Niemniej jednak bardzo jestem ciekaw jak zareagują użytkownicy na tekst tego typu.

 

________________________

 

Urodziłem się w bożym roku 561 w zachodniej prowincji Irlandii – leinster. Moi rodzice byli ludźmi prostymi i bogobojnymi. Krążyły plotki że przed mymi narodzinami matka doznała jakiejś wizji ale nie udało mi się dociec co przedstawiała. Między innymi dlatego moja matka sprzeciwiła się panującemu wśród ludu obyczajowi i nie oddała mnie do rodziny na wychowanie gdyż uważała że kto inny mógł by zmącić mój jasny umysł i wychowywała mnie sama. Już od wczesnej młodości zdradzałem zainteresowanie nauką dlatego rodzice pozwolili mi bym pobierał nauki u miejscowego duszpasterza. Uczyłem się gramatyki i nauk wyzwolonych. Mój nauczyciel nie miał zbyt lotnego umysłu, jednak to on nauczył mnie wielu przydatnych rzeczy i swym dobrym przykładem pokazał jak być dobrym chrześcijaninem. W młodości nie ominęły mnie szatańskie podstępny. Zły duch postawił na mojej drodze rozpustne dziewczęta a ja będąc jeszcze nie dość rozsądnym poczułem słabość do jednej z nich. Postanowiłem oddać się w ręce opatrzności. Gdy szedłem przez las w pewnym momencie spostrzegłem pustelnię w której mieszkała stara pustelnica. Opowiedziałem jej o dręczących mnie wątpliwościach. Zagroziła mi że jeśli dam się ponieść swoim namiętnością zatracę swoją duszę, stwierdziła że jedynym wyjściem jest wyruszenie na pielgrzymkę z miłości do Chrystusa (peregrinatio pro Christi amore). Posłuchałem jej i postanowiłem wyruszyć. Moja matka była temu przeciwna i próbowała mnie przekonać bym pozostał, gdy jej nie posłuchałem zagrodziła mi wyjście. Jednak po rozmowie z pustelnicą podjąłem stanowczą decyzję i wyruszyłem mimo głośnych protestów matki.

 

Po opuszczeniu domu rodzinnego udałem się do klasztoru Clerish Island na wyspie Erne. Był to w owym czasie jeden z najsłynniejszych klasztorów w całej Irlandii. Jego opatem był Sinella uczeń samego św. Finnana! Był on dobrym nauczycielem uczył mnie łaciny i Pisma Świętego. Przy nim intelektualnie rozwinąłem skrzydła. Dość szybko poczułem chęć do dalszej pielgrzymki, Sinell polecił mi bym udał się do Bangor gdzie opatem był Comgall. W Bangpr kontynuowałem naukę i rok po przybyciu do klasztoru zostałem wyświęcony na kapłana. Po kilku latach opat widząc moje zaangażowanie i pasję w studiowaniu powierzył mi rolę przełożonego szkoły klasztornej. Był to wspaniały okres. Miałem wielu uczniów razem czytaliśmy Biblię i modliliśmy się. Pewnej nocy przyśnił mi się nietypowy sen: stałem na łodzi i na brzegu zobaczyłem tłum biedaków proszących bym przybył do nich i wskazał drogę do Boga gdyż co prawda byli chrześcijanami ale w swej drodze pobłądzili i bardzo z tego powodu cierpieli. Sygnał był jasny – trzeba ruszać w dalszą pielgrzymkę. Bardzo dużo czasu straciłem na przekonaniu Comgalla do swojego zamiaru a sprzeciwić się mu nie mogłem gdyż jak każdy mnich podlegałem jego ojcowskiej władzy. Po 40 dniach zrozumiał jednak moje intencje – że chcę wyruszyć by pomóc innym a nie dla własnej sławy i pozwolił mi wraz z 12 towarzyszami wyruszyć.

 

Wypłynęliśmy nie mając sprecyzowanego celu, zawierzyliśmy opatrzności bożej i nie zawiedliśmy się. Po 7 dniach i 7 nocach dotarliśmy do brzegów Bretanii. Zaczęliśmy wieść życie w pełni ascetyczne z dala od siedzib ludzkich. Dość szybko jednak wieść o naszym przybyciu dotarła do samego króla Austrazji Childeberta II. Ponieważ nigdy wcześniej nie miał okazji spotkać się z żadnym Irlandczykiem zaprosił nas na swój dwór. Przyjął nas bardzo gościnnie, wiele z nim dyskutowaliśmy. Okazał się być władcą rozumnym i miłującym Boga. Prosił nas byśmy osiedlili się w jego królestwie i przyczynili się do poprawy wiary wśród jego poddanych gdyż ta ostatnio upadła. Jako miejsce gdzie mamy założyć klasztor wskazał nam pewne pustkowie w Wogezach – Annergray gdzie mieścił się przed wiekami obóz rzymski. Udałem się więc tam wraz z towarzyszami, było to miejsce prawdziwie godne ascetów! Wokół tylko góry i lasy. Na miejscu znajdowały się kamienne fundamenty – pozostałość po rzymskim obozie a także świątynia pogańska którą przekształciliśmy w kaplicę i poświęciliśmy św. Marcinowi. Po uporządkowaniu kaplicy przystąpiliśmy do budowy zabudowań mieszkalnych udało nam się je ukończyć w kilka tygodni dzięki naszej wspólnej ciężkiej pracy. Nasz klasztor utrzymywał się z pracy mnichów i datków. Był to nasz świadomy wybór chcieliśmy przez ciężką pracę być bliżej Boga. Gdy podczas pobytu na dworze Childebert zaproponował mi że klasztor będzie utrzymywał się z renty stanowczo odmówiłem, było by to niezgodne z moim sumieniem by ktoś płacił na moje utrzymanie. Życie w klasztorze gdy zakończyliśmy uporządkowywanie okolicy zaczęło biec spokojniej i miałem więcej czasu na medytację. Pamiętam gdy pewnego razu przechadzając się leśną drogą zacząłem się zastanawiać co bym wolał – towarzystwo złych ludzi czy dzikich zwierząt, zdecydowałem że to drugie było by rozsądniejsze. Gdy tak postanowiłem otoczyła mnie wataha wilków postanowiłem nie uciekać tylko stanąłem w miejscu i zacząłem się modlić prosząc o ratunek. Po jakimś czasie wilki odeszły pozostawiając mnie w spokoju. Gdy zacząłem wracać do klasztoru spostrzegłem na polanie liczny oddział Swewów o których słyszałem że w ciągu ostatniego miesiąca splądrowali kilka okolicznych wsi. Podziękowałem więc opatrzności że wybrałem towarzystwo zwierząt gdyż gdybym wybrał towarzystwo złych ludzi i zaczął uciekać przed wilkami niechybne wpadł bym w ręce bandytów i zginął.

 

W Annergray po kilku latach zaczęło brakować miejsca. Nowych uczniów ciągle przybywało a miejsca było niewiele, z wyżywieniem rosnącej liczebnie wspólnoty też były problemy gdyż gleby wokół były nieurodzajne. Wybrałem się więc do naszego dobrodzieja króla Childeberta z prośbą o możliwość założenia kolejnego klasztoru. Monarcha nie chciał się zgodzić upierając się że w Annergray miejsca jest wystarczająco. Był ze mną Chagnoald jeden z moich najpilniejszych uczniów a zarazem syn wpływowego dworzanina Chagneryka. Dzięki jego wstawiennictwu uzyskaliśmy zgodę na założenie filii. Na miejsce wskazano nam Luxeuil oddalone od Annergray o 12 kilometrów. Było to również miejsce po obozie rzymskim z tym jednak że było znacznie większe i niektóre budynki nadawały się do zamieszkania już po niewielkich przeróbkach. Ponad to w okolicy znajdowały się gorące źródła. Bardzo szybko bo nawet nie minęły dwa lata okazało się że i tu zaczyna brakować miejsca więc ponownie udałem się na dwór królewski by uzyskać zgodę na założenie drugiej filii. Tym razem król wyraził zgodę niemal natychmiast i jako miejsce wskazał nam Fontaines. Wszystkie trzy klasztory znajdowały się w odległości jednego dnia drogi i podlegały one mojemu bezpośredniemu zwierzchnictwu. Zwykłem odwiedzać każdy klasztor przynajmniej raz w tygodniu. Ponieważ opiekowałem się tymi klasztorami (choć formalnie był to jeden klasztor podzielony na 3 części) by poprawić w nich poziom życia duchowego postanowiłem napisać Regułę i Księgę Pokutną. Nie było to dla mnie proste zadanie gdyż jestem człowiekiem czynu a nie pióra, uznałem jednak że jest to konieczne by moje klasztory nie podupadły. Postanowiłem więc pościć przez 40 dni i w trakcie postu napisać owe dzieła. Udało się i dziś wiem że moje postanowienie było słuszne gdyż widać wyraźnie jego owoce a moja reguła została wprowadzona w kilku innych klasztorach w Galii.

 

Od momentu założenia Annergray moje stosunki z galicyjskimi biskupami układały się bardzo niepomyślnie. Byli oni do mnie wrogo nastawieni gdyż nie chciałem poddać się ich władzy i oraz wypominałem im ich grzeszne życie niegodne biskupa. Moja sytuacja z biegiem czasu pogarszała się. W 603 biskupem Lyonu został Arigiusz prowadził on agitację w Rzymie oraz na dworach możnowładczych chcąc mi jak najbardziej zaszkodzić. Nie na wiele się zdały moje listy wysyłane do Rzymu. Z początku nie mogli mi oni jednak zbytnio zaszkodzić gdyż moje stosunki z nowym królem Burgundii Teodorykiem układały się doskonale, niekiedy król osobiście wizytował mój klasztor podczas objazdu swojego kraju. Nie mogłem jednak patrzeć bezczynnie na niemoralny tryb życia króla i zacząłem mu wypominać rozwiązły tryb życia. Król posłuchał mych napomnień i ożenił się z księżniczką Ermenebergą. Gdy pewnego razu przebywałem u króla na dworze w Brocariacus Brunhilda (babka Teodoryka) rozmyślnie przyprowadziła przed me oblicze czterech jego synów zrodzonych z nieprawego łoża bym ich pobłogosławił. Oczywiście odmówiłem gdyż podług prawa bożego nie są oni dziedzicami tronu i nie zasługiwali na błogosławieństwo. Króla bardzo rozwścieczyło moje zachowanie gdyż zgodnie z prawem panującym w jego kraju synowie dziedziczyli tron niezależnie czy zostali spłodzenie w legalnym związku czy też nie. Nie byłem w stanie przemówić mu do rozsądku i przekonać że nadrzędne jest prawo boskie a nie ludzkie. Brunhilda zarządziła blokadę moich klasztorów tak że zostaliśmy odcięci od kontaktu ze światem. Interweniowałem w tej sprawie u króla i blokadę zdjął. Odmówiłem jednak gdy zaproponował mi wspólny posiłek gdyż odesłał on swoją prawowitą żonę i powrócił do grzesznego życia. Dopiero po dłuższej rozmowie król obiecał poprawę więc zadowolony wróciłem do Luxeuil. Po niedługim czasie Teodoryk osobiście przybył do mnie napominając że łamię panujące w jego kraju prawa. Ale jak można ich nie łamać skoro stoją w sposób oczywisty w sprzeczności z naczelnym Prawem Bożym? Wywiązała się między nami cierpka rozmowa i król wyjechał poirytowany. Król będąc w gniewie wysłał oddział który wywiózł mnie siłą do Becancon. Dzięki opatrzności bożej wkrótce udało mi się powrócić do Luxeuil. Teodoryka poirytowało moje zachowanie i postanowił deportować mnie na moją rodzinną wyspę – Irlandię. Przysłał do klasztoru liczny oddział żołnierzy, zupełnie jak bym był bandytą a nie opatem! Eskorta wywiozła mnie do Nantes. Był to dla mnie bardzo trudny okres, ogromnie tęskniłem za wspólnotą i martwiłem się o jej przyszłość. Oczekując na statek napisałem list w którym powierzyłem wspólnotę kierownictwu Waldelenusa gdyż on wydał mi się najodpowiedniejszy na stanowisku opata. Dzień przed tym jak przypłynął statek mający wywieść mnie z Galii we śnie usłyszałem wyraźny nakaz by pozostać na kontynencie. Tak więc uczyniłem. Z ucieczką nie miałem specjalnych problemów gdyż podczas podróży zaprzyjaźniłem się z ludźmi którzy mnie eskortowali. Postanowiłem udać się do Rzymu gdyż do moich braci w Burgundii nie mogłem z powodu wrogości Teodoryka. Wyruszyłem więc do Neustrii rządzonej przez króla Chlotara (Chlotar II). Przyjął mnie wielce gościnnie, zaproponował nawet bym się osiedlił w jego królestwie. Odmówiłem gdyż bardzo chciałem udać się do Italii. Gdy wyruszałem w dalszą drogę król przyszedł do mnie po radę. Spytał po czyjej stronie ma się opowiedzieć w trwającym właśnie konflikcie między Teodorykiem a Teudebertem. Gdy jeszcze byłem w klasztorze w Luxeuil doznałem objawienia że obydwaj bracia tj. Teodoryk i Teudebert w ciągu trzech lat zginą a ich królestwa przypadną Chlotarowi. Poradziłem mu więc by pozostał neutralny wobec toczącej się wojny a za 3 lata ziemie walczących zostaną zjednoczone pod jego berłem. Na jego szczęście posłuchał mnie wtedy i dziś rządzi zjednoczonym królestwem franków. Po udzieleniu rady królowi zyskałem jego sympatię i mogłem udać się w dalszą podróż. Wybrałem drogę przez Austrazję w której rządził Teudebert. Gdy przemierzałem jego kraj kierując się do Italii zaprosił mnie na swój dwór do Metzu. Państwo tego władcy graniczyło z poganami co rodziło liczne konflikty. Król poprosił mnie bym założył w jego kraju klasztor który mógł by zajmować się działalnością misjonarską. Byłem temu przeciwny gdyż to znacznie wydłużyło by moją podróż jednak nie mogłem odmówić królowi pragnącemu zadbać o dusze swoich poddanych. Na miejsce założenia klasztoru wybrałem Bregnez które leży nad Jeziorem Bodeńskim. Wybrałem się tam więc wraz z kilkunastoma braćmi którzy przybyli z Luxeuil. Niedługo jednak dane mi było pozostać w Bregnez. Ledwo ukończyliśmy przebudowę świątyni pogańskiej na kaplicę oraz zabudowań klasztornych doszła do nas wiadomość o śmierci naszego dobrodzieja Teudeberta. Austrazja wpadła w ręce Teodoryka i jego babki Brunhildy i nie chcąc narażać co dopiero założonego klasztoru na konfrontacje z królem postanowiłem wyruszyć ostatecznie do Italii.

 

Podróżowaliśmy przez przełęcz Św. Gotharda a następnie wzdłuż Laggo Magiore. Po przybyciu na Półwysep Apeniński udałem się wraz z towarzyszami na dwór króla Agilulfa który choć jest arianinem jest człowiekiem prawym i bogobojnym. Gdy przebywałem na jego dworze miałem okazję do wielu dysput teologicznych z arianami. Wielu z nich było by gotowych przejść na katolicyzm gdyby nie trwająca schizma[1]. Po pewnym czasie król w swej łaskawości zaproponował bym osiedlił się w jego królestwie a na miejsce gdzie moglibyśmy się osiedlić wskazał to gdzie jestem obecnie – czyli Bobbio. Bardzo chętnie zgodziłem się tu osiedlić gdyż już wtedy czułem że zbliża się kres mojego pielgrzymowania. Praca przy budowie zabudowań klasztornych szła nam bardzo sprawnie – w końcu ja i niektórzy bracia mamy w tym już spore doświadczenie. Około 2 miesiące temu przybyło poselstwo od króla Chlotara na czele z Eustazjuszem – obecnym opatem Luxeuil. Przekazał mi wiadomość że spełniła się moja przepowiednia – Chlotar zdobył dwa pozostałe królestwa. Zaproponował mi bym powrócił do Luxeuil i objął ponownie stanowisko opata. Wieści te niezmiernie mnie uradowały czułem wtedy jednak że kres mojej ziemskiej wędrówki jest już bardzo blisko i odmówiłem powrotu do Galii. Teraz siedzę w swojej celi mocno już chory i cierpliwie czekam aż nastąpi nieuniknione. Mam nadzieję że moja krótka autobiografia będzie przechowywana tutaj w Bobbio i że wyjaśni wszystkim to jak Irlandczyk pragnący żyć prawdziwie ascetycznie trafił aż tutaj – do państwa Longobardów.



[1] tzw. spór o „trzy rozdziały”

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie ma przecinków.

Połączenie prezentowanej składni i gramatyki z wizją siwowłosego mędrca, spisującego w zaciszu pustelni/klasztoru/uniwersytetu dzieje swojego życia, może lekko rozbawić. Kompletnie niewiarygodne.

Nuuudy.

Bardzo nudne, niestety. Nie dotrwałem do końca.

Rozumiem. W sumie to spodziewałem się podobnej reakcji ale mimo to chciałem sprawdzić.

Kulawa interpunkcja oraz liczne powtórzenia nie ułatwiają lektury tego niezbyt ciekawego tekstu. Jak na biografię jest zdecydowanie zbyt krótki i za mało szczegółowy. To zaledwie pobieżny szkic. Na tyle zwięzły, by nie przyciągnąć uwagi i nie zaciekawić, a dostatecznie długi, by serdecznie znudzić. Postaci są płaskie i bez charakteru; nic o nich właściwie nie wiadomo i główny bohater nie jest tu specjalnym wyjątkiem. Wiemy, że jest święty i doskonały. Zero osobowości. No i ten styl rodem z dziennikarskiego sprawozdania. Z początkowym objaśnieniem, czy bez niego - dokładnie tak samo mi się nie podobało (mimo, żem fan wszystkiego, co średniowieczne!).

Zbyt święty, zbyt doskonały, przez to płaski jak kartka papieru. Żadnych wątpliwości, rozterek, wyborów? Myślę, że gdybyś to przepracował, tchnął w Kolumbana ducha, drogi jego życia stałyby się ciekawsze.

Nowa Fantastyka