- Opowiadanie: Apokaliptis - Manekiny cz.2

Manekiny cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Manekiny cz.2

-Spokojnie dziecko, moja żona jest pielęgniarką, zajmie się tobą. – zabrzmiał lekko ochrypnięty głos. Zasnęła. Znowu stali przy drodze. Zerkali na siebie, ukradkiem uśmiechając się. Stali zmęczeni, ale szczęśliwi. Brał głębokie wdechy, rozkoszował się jej zapachem. Wiedziała o tym i o innych syndromach, które wskazywały jakby mu za bardzo zależało. Tym razem nie irytowała się tym, była nawet zadowolona z tego faktu. Dobrze jest wiedzieć, że komuś na nas zależy. Chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia o co mu chodzi i czego by chciał. Normalnie to miała to gdzieś, nie żeby go nie lubiła, ale bez przesady. To nawet lepiej dla niej, bo on sam nie za bardzo wiedział czego chce. Ciężkie od łez i zmęczenia powieki powoli podnosiły się. Z początku obraz był niewyraźny. W końcu pomarszczone rysy twarzy wyłoniły się z białych plamek. Gdy ujrzała przed sobą bezzębny uśmiech, zaczęła się szamotać z kołdrą. Chciała uciec. Udało się jej wyswobodzić z sideł pościeli, ale zaraz po tym silne, męskie dłonie, złapały ją w pasie.

 

-Uspokój się, nic ci nie zrobimy. Chcemy pomóc. Łagodny głos wydobył się z górnej części ciała, do którego należały trzymające ją ręce. Opadła bezwładnie z powrotem na łóżko. Zrobiła to bardziej z braku sił, aniżeli z ufności.

 

-Spałaś prawie cały dzień, żona opatrzyła ci rany. Chodź na dół, zjesz coś i pomyślimy co dalej. –Mężczyzna z uśmiechem wskazał na drzwi, przez które chciała przed chwilą uciekać. Powoli wstała. Zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się. W ostatniej chwili mężczyzna złapał ją, broniąc przed upadkiem. Zeszła powoli, starannie stawiając stopę na każdym schodku, co powodowało rytmiczne skrzypnięcia, które dudniły jej w okolicach potylicy. Posadzili ją na drewnianym krześle, na skraju wielkiego stołu. Widziała jak w oddali, po kuchni, krząta się kobieta. Mężczyzna gdzieś zniknął. Patrzyła przed siebie na białą ścianę, gdzie wisiała jakaś rodzinna fotografia. Z odębienia wyrwał ją talerz pełen kanapek, lądujący przed jej twarzą. Spojrzała na niego z odrazą, jakby miała przed sobą czyjeś zwłoki.

 

-Jedz! –Rzuciła kobieta i gdzieś wyszła, obrażona jej postawą. Przemogła się i podniosła jedną kromkę, trzęsącą się dłonią. Przybliżała kanapkę do otwartych ust bardzo powoli, by tuż przed włożeniem jej do środka, odłożyć ją z powrotem. W głowie kłębiło się jej tysiąc myśli. Wszystkie o nim i o tym co się stało. Dochodziła do siebie, zaczynała trzeźwo myśleć. Rozejrzała się. To był ten moment. Jej szansa na ucieczkę. Podparła się o blat. Nie zdążyła nawet wstać, bo właśnie wróciła kobieta.

 

-Nie smakuje?! –Spojrzała na nią ze wstrętem.

 

-Nie, nie. Bardzo dobre. –Zapewniła zdenerwowaną kobietę. Czym prędzej wzięła kanapkę i ugryzła. Przeżuwała powoli i bardzo dokładnie jakby szukała ości w rybie. Połknęła pierwszy kęs z wielkim trudem. Kobieta bacznie obserwowała jej poczynania. Wyrwała jej kanapkę z ręki. Odłożyła na talerz, który zaraz schowała do lodówki. Usiadła naprzeciwko niej. Siedziały tak w milczeniu gapiąc się na siebie. Włosy z nosa kobiety lekko falowały na wietrze, który ochoczą zatańczył w pomieszczeniu po tym jak mężczyzna otworzył wejściowe drzwi. Usiadł między nie przy stole. Poczuła ostry zapach potu. Zakotłowało jej za oczodołami. Przez chwile miała wrażenie, że odlatuję. Odleciała.

 

Obudził ją chłodny powiew. Pośpiesznie otworzyła oczy. Znowu czyjaś twarz pchała się przed jej oczy. Facjata lekko kołysała się i uśmiechała. To był on. Miała ambiwalentne odczucia. Nie wiedziała jak to wyrazić, więc się skrzywiła.

 

-Piękna, nawet w grymasie. –Szepnął jej do ucha, lekko je muskając wargami. Przeszedł ją dreszcz. Nawet całkiem przyjemny, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuacje. Przeciągnęła się i zaczęła niepewnie mówić.

 

-Ale przecież, ty…ja…nie wiem.

 

-To tylko zły sen. –Przerwał jej i pogłaskał po skroni. Uśmiechnęła się. Kolejny zimny powiew zatoczył krąg po pokoju. Chwilową ciszę przerwał głośny trzask. To jej otwarta dłoń, która spotkała się z jego twarzą. Chłód spowodował, że stanęły jej sutki, a że miała na sobie tylko cienką bluzeczkę, wszystko było widać. On niezwykły był tracić takich okazji. Zaczął się perfidnie gapić i ślinić, więc oberwał. Gdy dostał siarczystego liścia, odwrócił się i złapał rękami za twarz. Mamrotał coś pod nosem.

 

-Przepraszam, nie chciałam. Jestem cała roztrzęsiona. –Wstała. Chciała go przytulić, ale ją odepchnął.

 

-Nic się nie stało. Usiądź. Przyniosę ci herbatę. –Był nad wyraz spokojny. Nie zwróciło to jej uwagi, wciąż nie mogła dojść do siebie po tym o czym śniła. Rozejrzała się. Nie poznawała tego miejsca. Wszystko w drewnie. Kilka książek na dużej półce, nad zupełnie pustym biurkiem. Nie zdążyła się zaniepokoić, bo on wrócił. Podał jej kubek z herbatą i szczerym uśmiechem zachęcił do wypicia. Teraz nie przeszkadzał jej nawet ten jego nachalny i głupkowaty uśmiech. Pierwszym łykiem poparzyła sobie język, ale była tak spragniona, że wypiła duszkiem całą zawartość kubka. Podszedł do niej, przytulił. Położyła głowę na jego ramieniu. Po chwili osunęła się na podłogę. Złapał ją w pasie, przerzucił przez ramię i wyniósł z pokoju.

 

Ostre dźwięki gitar rozbrzmiały w jej głowie. Otworzyła oczy, ale nic nie widziała.

 

-To tylko sen, to tylko sen. –Dudniło jej w uszach między kolejnymi riffami. Nagle muzyka ucichła. Ciemność przed jej oczami nie zniknęła.

 

-Mówiłem ci debilu, żebyś nie włączał tego gówna. Pracować się nie da. –Krzyczał jakiś ochrypły głos, z jej prawej strony.

 

-Tak tato, ale ja tylko chciałem… -Coś grzmotnęło, jakby kawał mięsa rzucono na podłogę.

 

-Mówiłem ci gówniarzu, żebyś nie mówił do mnie tato, nie jestem twoim ojcem. –Wydzierał się ten ochrypły.

 

-Dobrze tato. –Zadźwięczało gdzieś z poziomu stóp.

 

-Co za idiota! Nie mam do ciebie siły kretynie. Idź ją ocuć, bo on zaraz przyjdzie. –Przygłupi młodzieniec wstał, przez chwilę dotykał się po twarzy, podszedł do niej.

 

-Ona już nie śpi. –Rzucił do ochrypłego, po czym przejechał szorstkim językiem po jej policzku. Wzdrygnęła się. Nadal niewiele widziała. Co gorsze uświadomiła sobie, że ten głos jest taki sam jak tego, który dał jej herbatę. Tylko, że ten głos nie należał do niego. Wtedy zaoferowana całą sytuacją, nie zwróciła uwagi, że z jego ust wydobywa się nie jego głos. Powoli odzyskiwała kolory i kontury przed twarzą. Gdzieś z boku dało się słyszeć powolne szuranie. Gdy ono ustało, w końcu przejrzała. Przed nią stały trzy postacie. Jeden mały, przygarbiony, w maseczce chirurgicznej. Ten sam co w jej koszmarze. Ich oprawca. Z lewej strony stał on, jej towarzysz podróży. Miała pustkę w głowie. Nie wiedziała skąd on się wziął, przecież wisiał na haku. Umarł, a stoi wśród tych tam, plugawych. Płakała. Przez łzy ledwo widziała trzecią postać. Mimo słabej ostrości, rozpoznała go. To facet, który zabrał ją z ulicy, była w jego domu. Za oknem był właśnie piękny zachód słońca. Słaby niebieski kolor przechodził w silny fiolet. Ognista kula jeszcze w połowie nad horyzontem, mocno ogrzewała ostatkiem sił, dziurawiąc jednocześnie wątłe stratocumulusy, swoimi promieniami. Temu wszystkiemu z zielonej trawki przyglądał się mały zajączek. Pokręcił noskiem uniesionym ku pierwszej widocznej gwieździe, po czym pokicał do swojej zajęczej mamy. Razem z nią wrócił do nory przed zapadającym zmrokiem. Mężczyzna, który był jeszcze niedawno jej ostatnią deską ratunku, rozebrał się. Gęste, czarne włosy na jego ciele powodowały, że wyglądał jak małpa, a woń jego potu była wyczuwalna na kilka metrów. Oblizał się lubieżnie i tak łapczywie, że ślina spłynęła mu po brodzie i kapnęła na wielki brzuch. Podskakując, okrążył kilka razy pozostałe dwie postacie, po czym w podskokach zmierzał w jej kierunku. Jego wielkie piersi kołysały się razem z nim. Komicznie wyglądał, ale jej nie było do śmiechu. Chciała coś zrobić. Jedyne co było jej dane to zamknąć oczy, ale nie zrobiła tego, wolała wiedzieć co się dzieje. Mężczyzna doskoczył do niej. Przystawił swoją twarz do jej twarzy i zamachał jęzorem przed oczami. Kropla jego ustnej wydzieliny spadła na jej nagą pierś. Poczuła obrzydzenie i dopiero teraz zorientowała się, że jest całkiem naga. Okrążył ją jeszcze kilka razy, ciągle podskakując i klaszcząc. W końcu zatrzymał się przed nią, zrobił krok do tyłu. Lekko się pochylił i wystawił rękę z wyprostowanym palcem wskazującym. Opuszek jego krzywego palucha wskazywał jeden z jej sutków. Czuła jego ciepło. Zaczerpnęła więcej powietrza, żeby się uspokoić. Nie chciała pokazywać, że się boi. Nie chciała dać im pieprzonej satysfakcji. Jej płuca napełniały się powoli nieświeżym powietrzem. W punkcie kulminacyjnym stało się najgorsze co mogła sobie w tej chwili wyobrazić. Gdy powietrze w płucach osiągnęło maksimum, jej pierś zbliżyła się do mężczyzny. Sutek dotknął jego palca. Ten jakby tylko na to czekał. Wyrwało go to z chwilowego osłupienia w jakim się znajdował. Przejął inicjatywę. Poruszał palcem w górę i w dół, drażniąc jej brodawkę. Zacisnęła zęby. Uniosła źrenice do sufitu i zaczęła się modlić do wszystkich bogów jakich znała. Mężczyzna znudzony zabawą, zaprzestał jej. Zapragnął czegoś innego. Włożył sobie jej pierś do ust. Ssał ją niemiłosiernie mocno. Gryzł, ściskając ją przy tym swoją wielką dłonią. Najmłodszy z trójki oprawców widząc to, prześmiewczo jego ustami, wykrzykiwał.

 

-Nie leci! Nie leci! Nie będzie pićku! –Jak ona tęskniła za jego prawdziwym głosem. Po prostu za jego głosem. Przez chwile wyłączyła się całkowicie. Odpłynęła. Znowu była po drugiej stronie okna. Razem z nim. Oboje zmęczeni, prawie nie odzywając się do siebie, stali przy drodze. Spojrzała na niego, ale szybko odwróciła głowę by nie patrzeć na jego twarz. Chciała coś powiedzieć. Ruszała ustami, ale żadne dźwięki się nie wydobywały. Podszedł do niej. Położył ręce na jej ramionach. Przysunął głowę tak, że ich policzki połączyły się. Poczuła zimno i ciepło jednocześnie.

 

-Patrz jaki śmieszny królik. –Powiedział

 

-Zając. –Poprawiła go.

 

-No tak zając. –Zamknęła oczy. Rozkoszowała się tembrem jego głosu. Uśmiechnęła się. Ciepło jego policzka zniknęła. Otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć.

 

-Zostawcie mnie! Popaprańcy! Czego chcecie?! –Przygarbiona postać w maseczce chirurgicznej skinęła palcem na pozostałych. Mężczyzna zdziwiony wypuścił sutek z ust. Podszedł do sterty swoich ubrań. Założył je, wcześniej odrywając jeden rękaw z koszuli. Wrócił do niej. Wepchnął jej śmierdzący materiał do ust. Zrobił to tak niezdarnie i głęboko, że prawie się udusiła. Po chwili mężczyzna i ten drugi z jego twarzą wyszli. Przygarbiona postać podstawiła plastikowe pojemniki pod jej ręce. Naciął jej nadgarstki. Krew spływała, powoli wypełniając naczynia. Gdy ujrzał, że odpływa, zatamował krwawienie.

 

-Królik! Królik! –Obudziło ją jakieś szaleńcze nawoływanie. Przecież…to był on. Jego głos! Pomyślała i straciła ponownie przytomność.

Koniec

Komentarze

Mój mózg chyba został właśnie brutalnie zgwałcony... Może to ze zmęczenia, ale za cholerę nic nie rozumiem.

Nie doczytałem pierwszej części, więc za tą nawet się nie biorę. Mam jednak pytanie: po kiego grzyba wrzucać opowiadanie w dwóch częściach tego samego dnia, jeżeli limit znaków pozwala na wrzucenie calości?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Królikozającoinietylkotaka mania prześladowcza.

Zaznaczam swoją obecność. To niestety jedna w miarę konstruktywna rzecz, jaką jestem w stanie tu napisać.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niedopracowania tekstu wytknięto już po pierwszą częścią; nie będę tego dublować. Zaznaczam, że przeczytałem. W nienajlotnijeszym stanie umysłowym. to fakt, ale obawiam się, że nawet gdybym się przedtem porządnie wyspał, i tak niewiele bym zorumiał. Nie wiem, o co tu chodzi, więc treści nie ocreniam. Stylistyczniue jest marnie.

Nowa Fantastyka