- Opowiadanie: rockenroller87 - Powstanie 2275

Powstanie 2275

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powstanie 2275

POWSTANIE 2275

 

 

 

Jason siedział na podłodze, w rogu sali. Był zamyślony. Miał zmartwioną minę. On nie pamiętał już czasów, gdy wszyscy byli równi, gdy klony uważano za ludzi. Od dzieciństwa wmawiano mu, że jest gorszy, że jest tylko nieudolną kopią, laboratoryjnym produktem. Pamiętał wyzwiska i groźby oryginałów (tzw. prawdziwych ludzi), a także wszechobecną pogardę i wyzysk. Potem przyszło powstanie, którego koniec właśnie się zbliżał. Jason rozejrzał się po sali. W obszernym pomieszczeniu było bardzo tłoczno. Klony siedziały koło siebie na podłodze, jeden przy drugim, stykając się ciałami. Ciszę co chwila przerywały: huk wybuchających na powierzchni bomb i płacz przerażonych dzieci. W sali znajdowały się głównie kobiety, dzieci i starcy. Mężczyzn było niewielu. Wszyscy zdatni do walki uczestniczyli w obronie miasta. Także Jason jeszcze kilka godzin temu obsługiwał działko przeciwlotnicze. Wtedy został wezwany do sztabu generalnego, który mieścił się w atomowym bunkrze. Mężczyzna przetarł dłonią zmęczone oczy, poderwał się z podłogi i zdecydowanym krokiem ruszył do centrum dowodzenia.

 

Gdy wszedł do niewielkiego pokoju, skupiły się na nim oczy dowódców.

 

– Zrobię to. Wezmę udział w akcji – powiedział.

 

Te słowa ucieszyły przełożonych.

 

– Ruszacie jutro rano – usłyszał.

 

– Tak jest.

 

Potem strażnik zaprowadził Jasona do specjalnego pokoju przeznaczonego dla uczestników akcji. Znajdowały się w nim trzy wygodne łóżka, telewizor i pełna jedzenia lodówka. Strażnik otworzył drzwi i oznajmił:

 

– Odpoczywaj, bracie. Wszystko w waszych rękach.

 

W pomieszczeniu siedziało dwóch mężczyzn: Michael, dobrze zbudowany, przystojny młodzieniec i znacznie starszy, szczupły, niski brodacz o imieniu Travis.

 

– Jednak się zdecydowałeś?! – zapytał z wyrzutem Michael.

 

– Tak – odparł Jason.

 

– Najwyższa pora! Dobrze, że nie poczekałeś z decyzją do desantu!

 

– Daj mu spokój – wtrącił Travis – Nie czas na kłótnie. Teraz jesteśmy jedną drużyną.

 

Travis wskazał na łazienkę i powiedział do Jasona:

 

– Umyj się i ogól. Na szafce leżą nowe ubrania.

 

Jason udał się do łazienki. Stanął na wprost lustra, zdjął brudną, podartą kurtkę, a potem spojrzał na swoją twarz. Ta pokryta była potem, krwią i pyłem. Jason obmył się wodą, a następnie zgolił brodę. Teraz znów wyglądał młodo. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz się kąpał. Powstańcy oszczędzali wodę. Używali jej tylko do picia. Po kąpieli wyszedł na korytarz, aby zapalić papierosa. Tam spotkał pułkownika Francisa, jednego z dowódców. Starszy, siwy mężczyzna podszedł i zapytał:

 

– Jeszcze nie śpisz?

 

– Nie wiem czy w ogóle zasnę, pułkowniku.

 

– Macie być jutro wypoczęci.

 

– Zaraz się położę. Chciałem jeszcze skorzystać z przywilejów, które przysługują uczestnikom akcji – Jason pokazał żarzącego się papierosa.

 

– Rozumiem.

 

– Może pułkownik ma ochotę zapalić?

 

– Nie uczestniczę w misji, więc fajki mi się nie należą.

 

– Która to już próba?

 

– Chodzi ci o próbę zniszczenia rejestru?

 

– Tak.

 

– Jesteście czwartym zespołem.

 

– Trzy nieudane akcje. Mała szansa, że akurat nam się uda – powiedział zmartwionym głosem Jason.

 

Generał opuścił wzrok, po czym odpowiedział:

 

– Musimy spróbować.

 

Następnego dnia samolot powstańców przedarł się za linię wroga. Jason, Travis i Michael wyskoczyli na wysokości czterech tysięcy metrów i za pomocą odrzutowych lotni wylądowali na rozległej polanie. Śmiałkowie zrzucili lotnicze kombinezony i podbiegli do szosy. Tam czekał na nich niebieski Sky-car – pojazd cywilny służący do transportu naziemnego i powietrznego. Sky – car potrafił się wznosić na wysokość dwustu metrów. Michael, który usiadł obok pilota rzucił nerwowo:

 

– Szybko! W drogę! Mogli nas namierzyć.

 

– Spokojnie. Linia frontu znajduje się dwieście czterdzieści kilometrów za nami – odpowiedział długowłosy mężczyzna, który siedział za sterami.

 

Sky – car wzniósł się w powietrze i skierował na wschód. Jason z zainteresowaniem obserwował tereny, przez które przelatywał. Wojna pozostawiła po sobie ogromne spustoszenie. W dole było widać olbrzymie leje po bombach, zniszczone drogi i ruiny budynków.

 

– Minie dużo czasu zanim uda się to wszystko odbudować – rzucił pilot.

 

– To już nie nasze zmartwienie. Przynajmniej tak im się odpłaciliśmy – odparł złowrogim głosem Michael.

 

Wkrótce krajobraz pokonywanych terenów zaczął się zmieniać. Było mniej zniszczeń, po ulicach chodziło coraz więcej ludzi. Po pewnym czasie pilot oznajmił:

 

– Opuściliśmy strefę zero. Tu życie toczy się już normalnie.

 

Mężczyźni dolecieli do małego miasteczka Charming. Tam ze względów bezpieczeństwa przesiedli się do pociągu. Hektor, który prowadził sky – cara, cały czas był ich przewodnikiem. Jason rozsiadł się na fotelu w czwartym przedziale i zapytał:

 

– Za ile dotrzemy do Nowego Jorku?

 

– Sześć godzin – odparł Hektor.

 

Na ekranie wbudowanym w ścianę były wyświetlane wiadomości. Powstańcy wysłuchali relacji z frontu. Według korespondentów powstanie miało upaść w przeciągu kilku dni. Zaniepokojeni rebelianci wymienili się spojrzeniami. Nie mogli skomentować relacji, gdyż w przedziale znajdowali się inni ludzie.

 

– Kiedy ta wojna się w końcu skończy? – rzuciła kobieta, siędząca obok Travisa – Tylu ludzi już zginęło.

 

– Ludzi na szczęście niewielu, a tych genetycznych podróbek mi nie żal – odparł jeden z pasażerów.

 

Jason spojrzał na Michaela, który był znany z porywczego charakteru. Gestem dłoni poprosił go o spokój.

 

– Niech pan, nie będzie taki bezwzględny – odparł kobieta.

 

– Mają co chcieli. Pierwsi chwycili za broń. Albo my, albo oni. Przeludnienie jest faktem. Wolę, aby głodowały te niedoroby niż moje dzieci.

 

– To nie przez klonów ziemia jest przeludniona.

 

– A przez kogo?! Jest ich o 2 miliardy za dużo! Tylko ich stopniowa eliminacja uchroni nas od głodowej klęski. Pani widziała co się dzieje w Europie?! Żywność już jest regulowana.

 

Nowy Jork był jednym z najbardziej przeludnionych miast na świecie. Powstańcy odczuli to już na dworcu. Piesi co chwila na siebie wpadali. Ulice metropolii także byłby bardzo zatłoczone. A to wszystko pomimo tego, że w mieście zabroniono używać pojazdów naziemnych. Mieszkańcy mogli korzystać jedynie z transportu powietrznego i podziemnego. Aleje i ulice były przeznaczone wyłącznie dla pieszych. Powstańcy polecieli taksówką do mieszkania Hektora, które znajdowało się na sto osiemdziesiątym siódmym piętrze bloku mieszkalnego.

 

– Czujcie się tu, jak u siebie w domu – rzucił przewodnik po dotarciu na miejsce, po czym dodał – przepraszam za bałagan.

 

W apartamencie panował nieporządek. Na podłodze leżały ubrania, a na stole, pośród porozrzucanych papierów, stała otwarta puszka z konserwa mięsną. W powietrzu unosił się smród przeterminowanego, zgniłego jedzenia. Hektor od razu po wejściu zabrał się za sprzątanie. Tymczasem uwagę Jasona przykuły artykuły, którymi wyklejone były ściany w salonie. Wszystkie dotyczyły rebelii Klonów. Można było dobrze poznać nowożytną historię czytając tylko ich nagłówki. ,,Pierwszy sklonowany człowiek”, ,, Klonowanie coraz popularniejsze”– to tytuły najstarszych artykułów sprzed ponad dwustu lat. ,,Przeludnienie!”, ,,Czeka nas głód” ,,Eliminacja klonów”, ,, Każdy klon po przekroczeniu 50 roku życia otrzyma zastrzyk śmierci!”, ,,Powstanie” – tak brzmiały nagłówki gazet z ostatnich kilkudziesięciu miesięcy. Do Jasona podszedł Travis i powiedział:

 

– Ten gość ma jakąś obsesję. Każdy artykuł jest o klonach. Po co mu to wszystko?

 

– A bo ja wiem?

 

Hektor wszedł do pokoju i oznajmił:

 

– Zbieram te artykuły, reportaże już od kilku lat.

 

– Ale po co? – spytał zdziwiony Travis.

 

– Jeśli walczysz, warto wiedzieć o co i dlaczego?

 

– I potrzebne są ci do tego jakieś durne artykuły? – wtrącił Michael – mi wystarczy, że wspomnę jak mnie traktowano.

 

Hektor nie skomentował tych słów, dalej porządkował mieszkanie. Po pewnym czasie Michael spojrzał na niego podejrzliwie, tak jakby sobie coś uświadomił:

 

– Jak ci się udało pozostać tak niezależnym? – zapytał.

 

– To znaczy?

 

– Nie znałem dotąd klona, który by miał własne mieszkanie, sky – cara? Kim jest twój opiekun?

 

– Nie mam opiekuna.

 

– Jak to? – zdziwił się Michael – Każdy klon musi mieć opiekuna. Do kogo należysz?

 

– Kto ci powiedział, że jestem klonem?

 

Zaskoczeni powstańcy wbili wzrok w Hektora, oczekując, że ten rozwinie ostatnią wypowiedź. Przewodnik tajemniczo się uśmiechnął, po czym powiedział:

 

– Nie jestem klonem, lecz człowiekiem-oryginałem, poczętym w naturalny sposób.

 

Michael zmarszczył brwi, a dłoń położył na kolbie pistoletu, który trzymał za paskiem od spodni.

 

– Chyba mnie teraz nie zastrzelisz? – rzucił Hektor.

 

– Jeśli jesteś oryginałem, czemu nam pomagasz?

 

– Pomagam wam, bo walczycie w słusznej sprawie.

 

– Walczymy przeciwko takim jak ty.

 

– Wielu ludzi nie zgadza się z tym, jak traktowane są klony.

 

– Wielu?! – Michael nerwowo zaśmiał się pod nosem – Gdzie byliście, gdy decydowano o eliminacji klonów?! Gdy coraz bardziej sprowadzano nas do roli zwierząt, zbędnych zwierząt?!

 

Hektor bezradnie opuścił wzrok. Gdy wyszedł z salonu, Michael szeptem zwrócił się do Jasona i Travisa:

 

– Mogli uprzedzić, że będzie nam pomagał oryginał.

 

– To nieistotne. Ważne, że jest po naszej stronie – oznajmił Jason.

 

– Nieistotne? – oburzył się Michael – Ja mam zaufać komuś takiemu?!

 

– A masz inne wyjście?!

 

Późnym wieczorem Jason siedział przy stole i pił zimne piwo. Travis i Michael, zmęczeni podróżą, położyli się wcześniej spać. Mężczyzna spoglądał przez szerokie okno na centrum Nowego Jorku. Strzeliste drapacze chmur wznosiły się wysoko ponad chmury. Kolorowe neony rozświetlały niebo nad miastem. Dolinami (tak nazywała się się przestrzeń powietrzna, pomiędzy wieżowcami) latało mnóstwo sky-carów. Nowojorczycy rozpoczynali nocną zabawę. Jason oczami wyobraźni widział wypełniające się kluby i bary. Wtedy od razu wspominał stłoczonych w bunkrach, głodnych i brudnych powstańców. Te dwa przeciwstawne światy dzielił jedynie dzień podróży. W pewnym momencie Hektor dosiadł się do stołu.

 

– Czemu nie śpisz? – zapytał, spoglądając na zamyślonego powstańca.

 

– Od pewnego czasu mam problemy ze snem.

 

– Bezsenność. Wielu żołnierzy na nią cierpi. Co cię trapi?

 

– Trapi?

 

– Co nie daje ci zasnąć? Złe wspomnienia? Podczas powstania widziałeś pewnie wiele zła.

 

– Zła? – Jason popatrzył na Hektora i dodał – Raczej bezsensownego cierpienia. Tak… Ciężko zaakceptować śmierć niewinnych dzieci, przyjaciół.

 

Hektor głęboko westchnął i opuścił wzrok.

 

– Chciałbym wierzyć, że ta walka ma sens – powiedział nieoczekiwanie Jason.

 

Te słowa zdziwiły przewodnika. Hektor odparł od razu:

 

– Niewielu powstańców ma takie wątpliwości.

 

– Domyślam się. Kiedyś też ich nie miałem. Ale prawda jest taka, że powstanie przyniesie nam tylko zagładę. Ułatwiliśmy zadanie tym, którzy chcieli się nas pozbyć.

 

– Jeśli zniszczymy rejestr…

 

– Wierzysz, że się uda?

 

– Gdybym nie wierzył, by mnie tu nie było. Zrobimy to, a wszyscy znów będą równi. Nie będzie podziału na ludzi i klony, oryginały i kopie.

 

– Tylko do czasu. W ten sposób nie zmienimy mentalności ludzi. Wywołamy tylko chaos, który pozwoli nam przetrwać.

 

– Staniecie się ludźmi, pełnoprawnymi obywatelami. Czy nie o to walczymy?

 

– A świadomość? Świadomość każdego z nas. Siebie też oszukamy? Wmówimy sobie, że mieliśmy matkę, ojca, rodzinę? Nie, Hektor. Zawsze będziemy klonami.

 

– Nie widzę w twoich oczach nadziei. Czemu zgłosiłeś się do akcji?

 

– Zostałem wybrany przez dowódców. Nie mogłem odmówić. Wymagała tego przyzwoitość. Ktoś musi spróbować.

 

– Rozumiem. Spróbuj jednak zmrużyć oczy. Jutro czeka nas ciężki dzień.

 

Hektor wstał od stołu i skierował się do wyjścia. Jason zatrzymał go pytaniem:

 

– Jesteś księdzem? Widziałem w szafie sutannę.

 

Przewodnik odwrócił się i odparł:

 

– Byłem, ale czy ma to jakieś znaczenie?

 

– Kościół nie popiera klonów.

 

– I dlatego nie mam już z nim nic wspólnego.

 

Nazajutrz, w południe, Hektor zebrał powstańców przy stole. Za pomocą trójwymiarowego wizualizatora wyświetlił makietę budynku, w którym mieścił się Instytut Nadzoru Klonowania.

 

– Oto cel naszej misji – oznajmił poważnym głosem – Symbol współczesnego niewolnictwa. To tam znajduje się Rejestr Istot Sklonowanych, który mamy zniszczyć.

 

Jason, Michael i Travis uważnie spoglądali na makietę. Przewodnik mówił dalej:

 

– Musimy dostać się na sto trzydzieste czwarte piętro tego budynku. Tam znajduje się komputer główny, na którego dyskach przechowywane są dane wszystkich żyjących klonów.

 

Hektor wcisnął przycisk w pilocie. Na stole wyświetlił się trójwymiarowy plan sto trzydziestego czwartego piętra. Przewodnik wskazał placem duże pomieszczenie i powiedział:

 

– Komnata dostępu mieści się w tej sali. Prowadzą do niej pancerne drzwi, które mogą otworzyć tylko trzy osoby: dyrektor Instytutu i dwóch wice-dyrektorów.

 

– Czemu tylko oni? – wtrącił Jason.

 

– Ze względów bezpieczeństwa zabroniono wchodzić do pomieszczenia innym osobom. Drzwi otwierają się po przeprowadzeniu weryfikacji personalnej. Weryfikacja polega na zeskanowaniu siatkówki oka osoby wchodzącej.

 

– Czyli żeby wejść do komnaty potrzebujemy oka jednego z dyrektorów? – zapytał Travis.

 

– Dobrze to ująłeś.

 

– Czemu po prostu nie wysadzimy tego budynku? – włączył się do rozmowy Michael.

 

– To byłaby zbyt skomplikowana akcja. Skasujemy rejestr za pomocą komputera, znajdującego się w komnacie dostępu.

 

– Nowoczesny system alarmowy, strażnicy, a do tego jeszcze te pancerne drzwi, które nie wiemy jak otworzyć… To nie brzmi optymistycznie – stwierdził zmartwionym głosem Jason.

 

– Nie brzmi optymistycznie? Ta akcja to pewna klęska! – oburzył się Michael – Ale czego innego mogliśmy się spodziewać. W końcu to plan oryginała!

 

– Jeszcze nie przedstawiłem swojego planu – oznajmił Hektor – Mam zamiar zrobić to właśnie teraz.

 

– Więc zamieniamy się w słuch!

 

– Jak słusznie zauważył Travis, musimy dotrzeć do jednego z dyrektorów.

 

– I wyrwać mu oko? – rzucił złośliwie Michael.

 

– Mam lepszy pomysł. Bardziej finezyjny.

 

– Chcesz ich porwać? – spytał zaciekawiony Jason, po czym nie czekając na odpowiedź dodał – Nawet jeśli się uda, jak dostaniemy się do budynku?

 

– Nie dałeś mi dokończyć. Jeden z wice-dyrektorów ma pewną słabość… a mianowicie kobiety. Dotarłem do jego kochanki. To prosta dziewczyna, nie było trudno zawrócić jej w głowie.

 

– Poderwałeś kochankę dyrektora? –spytał z niedowierzaniem Travis.

 

– Można tak powiedzieć.

 

– Chcesz powiedzieć, że pomoże nam kobieta dyrektora? – wtrącił Jason.

 

– Nieświadomie pomoże. Tak naprawdę już pomogła.

 

– W jaki sposób?

 

– Zdobyła dla nas te cztery zaproszenia – Hektor pokazał cztery dyskietki – Dzięki nim wejdziemy do budynku.

 

– Przynajmniej jeden problem mamy z głowy.

 

– To nie wszystko. Dyrektor lubi gdy Sharon odwiedza go w pracy. Chyba nie muszę mówić po co. Zabawiają się najczęściej w sali numer sześć na sto trzydziestym pierwszym piętrze. Dyrektor zadbał o to, by w sali nie działał monitoring.

 

– Są wtedy sami. To idealna okazja… – powiedział Travis.

 

– Dokładnie. Wtedy go dorwiemy.

 

– Jak zmusimy dyrektora do współpracy? – spytał Jason.

 

– Jest zakochany po uszy w Sharon. Wykorzystamy to.

 

– Wszystko brzmi super, ale skąd będziemy wiedzieć, kiedy panienka zechce się spotkać z dyrektorem? – wtrącił Michael.

 

– Chwaliła się że robią to w środy i piątki.

 

– Chwaliła się o której?

 

– Aż tak dobrze nie ma. Będziemy ją śledzić.

 

– Jutro jest środa – zauważył Travis.

 

– A my nie możemy czekać. Jutro przeprowadzimy akcję – stwierdził stanowczo Hektor.

 

Rebelianci popatrzyli na siebie. Żaden nie zaprotestował. Hektor ponownie użył pilota i wyświetlił na ścianie zdjęcie mężczyzny w średnim wieku.

 

– Dobrze zapamiętajcie tę twarz. To Jean Ludovic Certoin, wiek siedemdziesiąt sześć lat, żona, trójka dzieci. Od 50 lat pracuje w instytucie – objaśnił – Zaczynał jako laborant, teraz jest wicedyrektorem. Jego dziadek Jacques Certoin’a był pierwszym dyrektorem instytutu i pomysłodawcą rejestru. Pewnie już o nim słyszeliście. To on pomoże nam dostać się do Komnaty Dostępu.

 

Po chwili na ścianie pojawiło się zdjęcie młodej kobiety.

 

– To jego kochanka, Sharon Pfeier – kontynuował Hektor – lat dwadzieścia sześć, typowa utrzymanka, dzięki Certoin’owi znalazła pracę, to on płaci jej za mieszkanie. Nie za mądra, ale jak widzicie piekielnie ładna.

 

Travis spojrzał na Hektor i z uśmiechem na ustach oznajmił:

 

– Widzę, że połączyłeś przyjemne z pożytecznym.

 

– Uwierz mi, że nie przepadam za takimi kobietami.

 

– Trzeba zdecydować, kto z nas będzie obserwować Pfeier – wtrącił Jason.

 

– Nie ma takiej potrzeby.

 

Hektor położył na stole przenośny komputer, a powstańcy zobaczyli na ekranie obraz z kamer zamontowanych w mieszkaniu kochanki dyrektora.

 

– Podłożyłem kamerkę i podsłuch także w jej sky-carze.

 

– Odwaliłeś kawał dobrej roboty – przyznał zadowolony Jason.

 

– Teraz pokażę wam budynek i okolicę instytutu.

 

Powstańcy i Hektor polecieli na nowy Manhattan, nazywany często ,,Miastem Na Wodzie”. Dzielnica potężnych drapaczy chmur, najwyższych w Nowym Jorku, została wybudowana na gigantycznej platformie, na rzece Hudson. Po obu stronach szerokiej Alei Baracka Obamy, na najniższych piętrach wieżowców znajdowały się sklepy i restauracje. Jason krocząc ulicą, co chwila spoglądał na sklepowe witryny. Zauważył to Hektor, który od razu zapytał:

 

– Stęskniłeś się za zakupami?

 

– Stęskniłem się za normalnym życiem, za zakupami też.

 

Powstańcy napotykali na ulicy osoby, które miały założone na ramieniu jaskrawy sygnalizator. Michael złowrogo na nie patrzył. W pewnym momencie nie wytrzymał i powiedział ściszonym, lecz pełnym emocji głosem do Travisa:

 

– My walczymy, a oni liżą oryginałom tyłki. I jeszcze te kolorowe obroże… Gdzie tu honor?

 

– Nie każdy musi walczyć – odparł brodaty towarzysz.

 

Prawo nakładało na klony obowiązek noszenia jaskrawych sygnalizatorów. Czerwony kolor oznaczał, że klon nie urodził się w naturalny sposób, lecz w laboratorium (był to tak zwany KPS: Kopia Pierwszego Stopnia). Osoby, których rodzice byli KPS – ami znakowano kolorem żółtym. Sygnalizator zielony nosiły klony, których choć jeden przodek(przynajmniej jedno pokolenie wyżej niż rodzice) był kopią.

 

Wkrótce Hektor zatrzymał się i uniósł głowę. Powstańcy stali przed budynkiem w kształcie odwróconego, ściętego stożka. Wyższe piętra wieżowca spowite były chmurami.

 

– Zawsze marzyłem by wysadzić ten budynek w powietrze – powiedział do siebie Michael, patrząc na Instytut Nadzoru Klonowania .

 

Hektor wskazał ręką parking dla sky-carów po drugiej stronie ulicy.

 

– Tam się jutro zatrzymamy – powiedział – Gdy Pfeier opuści mieszkanie będziemy mieć około pięćdziesięciu minut na to by wejść do instytutu i przedostać się do sali numer sześć.

 

– Wyrobimy się? – spytał niepewnym głosem Jason – Przy wejściu do budynku czeka nas kontrola. Poza tym będziemy musieli poczekać na przewodnika.

 

– Mam nadzieję, że nie zabraknie nam czasu.

 

– Mam nadzieję? – zirytował się Michael.

 

– Zawsze tak narzekasz? –zdenerwował się Hektor – Mam dość tych uwag.

 

Michael był zaskoczony taką reakcją. Chciał już coś odpowiedzieć, lecz Travis klepnął go w ramię i poprosił:

 

– Daj spokój.

 

Powstańcy obeszli kilka razy instytut, słuchając przy tym cennych wskazówek Hektora. W pewnym momencie przewodnik zawiesił głos, odwrócił się i powiedział:

 

– To wszystko co chciałem wam przekazać. Mam nadzieję, że moje rady zaprocentują podczas akcji. Jutro z samego rana musimy być zwarci i gotowi. Nie wiem, o której Sharon spotka się dyrektorem, przypuszczam, że koło południa, ale to tylko domysły. O ósmej rano mamy już być na parkingu koło instytutu.

 

Rebelianci ze zrozumieniem pokiwali głowami. Hektor mówił dalej:

 

– Czeka nas jutro ciężka akcja. Nie wiadomo, czy z niej wrócimy. Każdy przeżywa to wszystko na swój sposób. Być może chcecie w tych ostatnich godzinach porozmawiać z przyjaciółmi, rodzinami, obejrzeć ulubiony film lub odwiedzić stadion Jankesów. W to nie wnikam. Wszyscy do dziesiątej mają być w apartamencie. Gdyby coś się działo, macie telefony, dzwońcie.

 

Po tych słowach powstańcy rozdzielili się. Jason nie miał rodziny, był KPS-em, zaś jego najbliżsi przyjaciele zginęli w powstaniu. Ponadto nie znał dobrze Nowego Jorku. Nie wiedział, zatem gdzie pójść, ani co zrobić. Po dłuższej chwili namysłu postanowił przespacerować się alejami Nowego Manhattanu. Szedł wolnym krokiem i spoglądał na potężne drapacze chmur. Wieżowce były wybudowane bardzo blisko siebie, tworząc ciasne, pełne ludzi uliczki, które dochodziły do szerokich alei. Aleja, którą spacerował Jason także była zatłoczona. Co chwila ktoś go szturchał. Uczucie ciasnoty, zaduch i harmider budowały charakterystyczną dla metropolii atmosferę. Nowy Jork przypominał napompowany do granic możliwości ludźmi i klonami balon. Brak wolnej przestrzeni był uciążliwy i bardzo męczący. Jason rozglądał się za miejscem, w którym mógłby poczuć odrobinę swobody. Po pewnym czasie dotarł do niewielkiego placu, znajdującego się tuż nad rzeką. Roztaczał się z niego imponujący widok na Stary Manhattan. Pośród drzew z bujnymi, zielonymi koronami stały schludne ławeczki, na których siedzieli ludzie. Jason podszedł do barierki, oddzielającej ląd od wody i poczuł powiew świeżego morskiego powietrza. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w panoramę historycznej części Nowego Jorku.

 

– A tobie się nudzi, że tu przyszedłeś? – usłyszał nagle z boku.

 

Obok Jasona, przy barierce, stał Hektor.

 

– Ty też tutaj? – zdziwił się powstaniec.

 

– To dobre miejsce na odpoczynek od tego zgiełku. Lubię tu przybywać. Poza tym przy tym placyku znajduje się mój kościół.

 

– Twój kościół?

 

– Przez jakiś czas byłem w nim księdzem. Czasami go odwiedzam – przewodnik zawiesił głos, po czym spojrzał na Jasona i zapytał – Masz ochotę się pomodlić? Jutro przyda nam się wsparcie z góry.

 

– Pomodlić? Do kogo? Nie, dziękuję. To Bóg ludzi, nie klonów.

 

– Stwórca kocha wszystkie istoty, także was.

 

– Chyba zapomniałeś, że to człowiek jest stwórcą klonów. W pewnym sensie to jest nasz bóg, a my wypowiedzieliśmy mu posłuszeństwo. Chyba nie najlepiej to o nas świadczy.

 

– Ciekawe spostrzeżenie. I przyznam, że trafne. To był właśnie największy błąd człowieka.

 

– Błąd człowieka? – zaciekawił się Jason.

 

– Człowiek chciał być bogiem. A nie jest powołany do tej roli.

 

– Mówisz, jak typowy ksiądz. Klonowanie jest nieetyczne, niebezpieczne, jest dziełem samego diabła – powstaniec zaśmiał się pod nosem.

 

– Sam widzisz, że klonowanie doprowadziło do cierpienia tysięcy istnień. To cierpienie jest dziełem ludzkiej pychy.

 

– Więc jesteśmy złem, złem, które trzeba zlikwidować… Prosta logika – oburzył się Jason – Ludzie właśnie naprawiają swój błąd. I wiesz między innymi czemu? Przez tą durną, pseudo-filozofię, którą głoszą księża.

 

– Kościół nie popiera prześladowań. Można mu zarzucić jedynie bierność.

 

– Klon nie jest boskim stworzeniem, kto nie rodzi się w naturalny sposób nie może nim być nazywany. To nie są słowa polityków.

 

Hektor głęboko westchnął, po czym odpowiedział:

 

– Żyjemy w skomplikowanych czasach, odpowiedź na pewne pytania nie jest już tak prosta, a większość dogmatów została obalona. Widzisz, że sam mam wiele wątpliwości.

 

– Widzę, a słuchając twoich poglądów, wciąż nie rozumiem, czemu ryzykujesz dla nas życie?

 

– Robię po prostu to, co powinienem. Walczę o to by świat stał się, choć odrobinę lepszy.

 

– Możesz walczyć, ale nie zmienisz ludzi, ich nastawienia do klonów. Zawsze będą uważali się za lepszych, za tych prawdziwych. Tacy już jesteście.

 

– Mówisz, jak Michael. A on postrzega świat w podobny sposób, jak ludzie, z którymi walczy.

 

– To znaczy?

 

– On nienawidzi oryginałów. Uważa nas za gorszych. Mam rację?

 

– Jest zdania, że klon to ulepszona wersja człowieka. Modyfikacje genetyczne czynią nas odporniejszymi, bardziej sprawnymi…

 

Hektor zaśmiał się pod nosem.

 

– Z czego się śmiejesz? – zareagował Jason.

 

– Z tych ciągłych porównań. My jesteśmy prawdziwsi a, my odporniejsi… Na siłę szukamy tego, co nas dzieli, zapominając o tym jak wiele nas łączy.

 

– Niestety, tacy jesteśmy.

 

Hektor spojrzał za Jasona i zmarszczył groźnie brwi. Coś wyraźnie go zaniepokoiło.

 

– Chodźmy stąd! – powiedział stanowczo.

 

Przewodnik ruszył szybkim krokiem w kierunku Alei Baracka Obamy.

 

– Szybciej! Szybciej! – pośpieszał Jasona.

 

– Co się dzieje?

 

– Ktoś się chyba nami zainteresował.

 

Hektor chciał, jak najszybciej ukryć się w tłumie. Co chwila nerwowo oglądał się za siebie. Będąc już na zatłoczonej alei, zwolnił i oznajmił:

 

– Chyba go zgubiliśmy.

 

– Kogo?

 

– Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że namierzył nas jeden z tajniaków. Być może słyszał o czym rozmawialiśmy.

 

– Spokojnie przecież mam fałszywe dokumenty.

 

– Dokładniejsza kontrola i tajniak by się na nich poznał. Nie muszę chyba mówić, co to by dla nas oznaczało.

 

Mężczyźni wrócili do sky-cara zaparkowanego przy stacji metra. Hektor włączył silnik i chciał już wznieść maszynę w powietrze, lecz usłyszał pukanie w boczną szybę. Ku swemu przerażeniu przewodnik zobaczył w oknie twarz mężczyzny, przed którym uciekał kilkadziesiąt minut wcześniej. Hektor wysiadł ze sky-cara i nie zdradzając zdenerwowania zapytał:

 

– jakiś problem?

 

Mężczyzna w krótkiej, skórzanej kurtce bezczelnie się uśmiechnął, po czym wyjął pistolet.

 

– Połóż ręce grzecznie na maskę i poproś kolegę by wysiadł – powiedział nieznajomy.

 

Hektor zaczął powoli obracać się w kierunku sky– cara.

 

– Jason wysiad…

 

Przewodnik gwałtownie się odwrócił, wytrącił pistolet z reki napastnika i z całej siły uderzył go w twarz. Mężczyzna padł na ziemię. Wtedy otrzymał jeszcze kilka mocnych kopnięć w brzuch. Hektor, czym prędzej wsiadł do sky-cara i odleciał z parkingu.

 

– Kto to był?! – zapytał zdenerwowany Jason.

 

– To ten gość, który nas śledził.

 

– Jeśli skopałeś tajniaka, zaraz będziemy mieć na plecach kilka radiowozów!

 

– Spokojnie, to nie był tajniak.

 

– A to niby skąd wiesz?

 

– Tajniacy najpierw pokazują odznakę, zanim machną ci przed nosem bronią. To był jeden z łowców klonów. Jest coraz więcej tych szumowin. Łapią klony, które nie mają założonego sygnalizatora i oddają je w ręce policji. Oczywiście dostają za to pieniądze.

 

– Coraz bardziej mnie zaskakujesz… – stwierdził z podziwem Jason – Ksiądz, który podrywa śliczne dziewczyny i nokautuje jednym ciosem…

 

– Na usprawiedliwnie powiem, że jestem byłym księdzem – odparł Hektor.

 

Zgodnie z planem, o ósmej rano czerwony sky-car wleciał na parking, znajdujący się na wprost Instytutu Nadzoru Klonowania. Hektor posadził maszynę na ziemi i oznajmił:

 

– Teraz pozostaje nam czekać.

 

Przewodnik wprowadził odpowiednią komendę za pomocą komputera pokładowego. Na ekranie w kokpicie pojawił się obraz z kamer zainstalowanych w mieszkaniu Sharon Pfeier. Kobieta leżała na łóżku i smacznie spała. Widząc to Travis powiedział:

 

– Chyba się trochę pośpieszyliśmy z przyjazdem.

 

– Lepiej być za wcześnie niż za późno – odparł Jason.

 

– Nie ma sensu byśmy wszyscy gapili się w ekran. Proponuję zmiany co godzinę. Ja rozpocznę – stwierdził Hektor.

 

Przez kilka godzin nic się nie działo. Sharon Pfeier wstała dość późno, zjadła śniadanie, a potem szwendała się po mieszkaniu w koszuli nocnej, co wzbudziło entuzjazm uczestników akcji.

 

– Przynajmniej jest na co popatrzeć – zażartował Jason.

 

Było południe. Hektor spojrzał na zegarek i westchnął, miał poważną minę, powoli zaczynał się niepokoić. Zauważył to Michael, który od razu wtrącił:

 

– Może ślicznotka znudziła się dyrektorowi.

 

W tym momencie w mieszkaniu Sharon rozległ się dzwonek telefonu. Hektor szybko przełączył coś w komputerze. Po chwili powstańcy wysłuchali rozmowy Pfeier z dyrektorem.

 

– Jest! Mamy ich! – ucieszył się Jason.

 

– Będzie w instytucie o czternastej. Doskonale. Wszystko układa się po naszej myśli – powiedział Hektor.

 

Powstańcy opuścili parking. Nie musieli się śpieszyć. Do spotkania w sali numer sześć miało dojść dopiero za półtorej godziny. Tuż przed wejściem do instytutu, Hektor zwrócił się do towarzyszy:

 

– Co by się nie działo mamy robić swoje!

 

Szerokie, przeszklone drzwi rozsunęły się i mężczyźni wkroczyli do obszernego holu. Na prawo znajdowała się recepcja, zaś na wprost punkt kontrolny, przy którym stało dwóch strażników. Hektor podszedł do okrągłego, wysokiego biurka, przy którym siedziała recepcjonistka. Oparł się o blat i powiedział:

 

– Dzień dobry, przyszliśmy zwiedzić instytut.

 

– Mają panowie zaproszenia?

 

Powstaniec wręczył recepcjonistce cztery dyskietki. Ta przyłożyła do nich skaner, a potem spojrzała na monitor.

 

– Zwiedzanie indywidualne?

 

– Tak.

 

– Poproszę panów dokumenty.

 

Recepcjonistka zeskanowała dowody osobiste. Oczywiście powstańcy posługiwali się fałszywymi tożsamościami.

 

– Niestety będą panowie musieli poczekać na przewodnika.

 

– Poczekać? – zaniepokoił się Hektor.

 

– Tak. Instytut można zwiedzać jedynie w obecności przewodnika.

 

– Rozumiem. Myślałem, że przewodnik przydzielany jest od razu.

 

– Zwykle tak się dzieje. Jednak dzisiaj mamy małe opóźnienie – recepcjonistka szeroko się uśmiechnęła.

 

Do rozmowy włączył się Michael:

 

– Mamy VIP-owskie zaproszenia. To chyba do czegoś zobowiązuje.

 

– Oczywiście. Jeszcze raz bardzo panów przepraszam. Przewodnik pojawi się w przeciągu dwudziestu minut.

 

Jason i Hektor wymienili się spojrzeniami. Nie mieli zadowolonych min.

 

– Za punktem kontrolnym znajdują się wygodne fotele. Proszę tam poczekać – dodała recepcjonistka.

 

Mężczyźni ruszyli w kierunku bramki prześwietlającej. Skaner wykrywał jakiekolwiek niebezpieczne narzędzia. Nie było mowy o przemyceniu do budynku broni.

 

– Miłego zwiedzania – powiedział strażnik, gdy ostatni z uczestników akcji przeszedł pomyślnie kontrolę.

 

Hektor przysiadł na skórzanym fotelu. Michael nachylił się do niego i cicho zapytał:

 

– Co robimy? Nie zabraknie nam czasu?

 

– Na razie nie. Czekamy na przewodnika.

 

Zaniepokojony Hektor co chwila spoglądał na zegarek. Jason nerwowym korkiem krążył po korytarzu. W końcu, po kilkunastu minutach oczekiwania pojawił się przewodnik. Szczupły, siwy mężczyzna kulturalnie się ukłonił, po czym oznajmił:

 

– Przepraszam, że musieli panowie czekać. Pozwólcie za mną.

 

Mężczyźni wjechali windą na dziesiąte piętro. Tam udali się do pierwszego, historycznego laboratorium.

 

– Znajdujemy się w miejscu, w którym 236 lat temu, 4 maja roku 2039 pierwszy raz sklonowano człowieka – przemówił przewodnik – Sklonowany mężczyzna nazywał się Floyd Pirsom. Na jego cześć pierwszą kopię nazwano Floyd II. Pierwsza kopia nie różniła się niczym od pierwowzoru. Modyfikacje genetyczne zostały wprowadzone dopiero dwadzieścia lat później.

 

Przewodnik zaprowadził powstańców do kolejnego pomieszczenia. Ta sala była dużo większa od poprzedniej, znajdowały się w niej tysiące inkubatorów.

 

– Klonowanie stało się w krótkim czasie bardzo popularne – kontynuował mężczyzna – Instytut inżynierii genetycznej, który mieścił się niegdyś w tym budynku, nie nadążał z realizowaniem zamówień. Aby sprostać oczekiwaniom społeczeństwa budowano nowe laboratoria, w tym także to, którym teraz jesteśmy. Budynek instytutu z miesiąca na miesiąc powiększał się o kolejne piętra. Przez to liczy dziś sobie czterysta siedemnaście metrów.

 

Powstańcy udawali, że pilnie słuchają przewodnika. Zadawali dużo pytań, sprawiali wrażenie zaciekawionych. Półgodziny przed czternastą, w jednej z sal na trzydziestym szóstym piętrze, Hektor kiwnął głową do towarzyszy. Na umówiony znak Travis wpadł na przewodnika i oblał go napojem, który trzymał w ręku.

 

– O, przepraszam! – powiedział powstaniec.

 

Przewodnik miał zalaną całą koszulę. Zdenerwowany rzucił:

 

– Mógłby pan uważać!

 

– Przepraszam, zagapiłem się.

 

– I co ja teraz zrobię?! Jestem cały w jakimś soku. Proszę tu poczekać. Zaraz wrócę.

 

Przewodnik udał się do łazienki. Jason uśmiechnął się do Hektora. Powstańcy właśnie na to liczyli. Toalety były jedynymi niemonitorowanymi pomieszczeniami w budynku. Gdy mężczyzna czyścił koszulę, Hektor wszedł do łazienki. Upewnił się, że w pomieszczeniu nie ma innych osób i ogłuszył przewodnika uderzeniem w tył głowy. Potem z Jasonem szybko wciągnął go do kabiny, związał i skneblował. Travis i Michael pilnowali, aby nikt w tym czasie nie wszedł do toalety.

 

– Wzięliście identyfikator? – zapytał Travis, gdy Jason i Hektor wyszli z łazienki.

 

– Tak.

 

Teraz Hektor, z identyfikatorem na szyi, wyglądał jak przewodnik, który oprowadza turystów po instytucie. Powstańcy szybkim krokiem ruszyli w kierunku wind. Jak najszybciej wjechali na sto trzydzieste pierwsze piętro, gdzie znajdowała się sala numer sześć. Gdy dotarli przed pojedyncze, drewniane drzwi, Hektor oznajmił:

 

– Jesteśmy. Piętnaście minut do czternastej.

 

– Idealnie – odparł Travis.

 

Hektor przystawił identyfikator do czytnika. Drzwi otworzyły się, a mężczyźni weszli do środka. Pomieszczenie było niewielkich rozmiarów, znajdowało się w nim kilka stołów ze sprzętem elektronicznym. Po środku stało duże, puste biurko. Travis spojrzał na nie i zadowolony powiedział:

 

– Już wiem gdzie to robią.

 

– Nie czas na żarty – rzucił Hektor – Dyrektor i Sharon mogą w każdej chwili się tu pojawić.

 

Mężczyźni skryli się za meblami i czekali. Kilka minut po czternastej do pomieszczenia wtoczyła się wtulona w siebie para. Dyrektor i Sharon byli przekonani, że są sami. Namiętną zabawę przerwał im Hektor, który oznajmił:

 

– Wystarczy już tych czułości!

 

Sharon, jak poparzona odepchnęła dyrektora. Ten odwrócił się i spanikowanym wzrokiem spojrzał na Hektora. Zauważył identyfikator przewodnika i stanowczym tonem oznajmił:

 

– Jeszcze dzisiaj stracisz pracę gówniarzu! Wypieprzaj stąd.

 

– Hektor?! Co tu robisz? – rzuciła zdenerwowana kobieta.

 

– Wy się znacie?!

 

– Tak, to znaczy nie!

 

– Twoja ślicznotka nie tylko z tobą lubi się zabawiać – wtrącił Jason, gdy wyszedł zza szafy, za którą się ukrywał.

 

– Co tu się dzieje?! – wściekł się dyrektor.

 

Po chwili zobaczył także Travisa i Michaela. Dyrektor szarpnął mocno Sharon za rękę i powiedział:

 

– Wychodzimy stąd!

 

Na drodze stanął mu jednak Hektor.

 

– Nie tak prędko!

 

– Zejdź mi z drogi albo pożałujesz!

 

Hektor chwycił dyrektora za gardło, po czym rzucił go na ziemię. Michael złapał stojącą obok Sharon. Ta chciała już krzyczeć, lecz powstaniec dłonią zamknął jej usta.

 

– Radzę się uspokoić.

 

– Kim jesteście?! – zdołał wydusić z siebie przestraszony dyrektor.

 

– Nieważne. Teraz nam w czymś pomożesz, dyrektorku.

 

– Chyba żartujecie. Zaraz zjawią się tu strażnicy. Już po was.

 

– Wątpię. Sam wyłączyłeś monitoring w tym pomieszczeniu. Nie chciałeś by się ktoś dowiedział , jak wiernym jesteś mężem.

 

– Czego chcecie?

 

– Pojedziesz z nami na sto trzydzieste czwarte piętro i wpuścisz do komnaty dostępu.

 

– Klony… Mogłem się spodziewać. Nie uda wam się zniszczyć rejestru.

 

– Michael, złam mu jeden palec – powiedział Hektor.

 

Powstaniec zbliżył się do dyrektora. Ten przestraszony zdołał wykrztusić:

 

– Błagam nie!

 

– Za późno.

 

Chwilę później Jean Marie Certoin zawył z bólu.

 

– I tak cię nikt nie usłyszy. Ściany i drzwi są dźwiękoszczelne.

 

Hektor poprosił Jasona, aby ten podał mu torebkę Sharon.

 

– Dzięki twojej panience mamy już nawet pistolet – oznajmił dowódca powstańców.

 

Hektor wyjął z torebki broń, którą Pfeier dla bezpieczeństwa nosiła przy sobie.

 

– Malutka, poręczna spluwa, ale łeb potrafi nieźle rozkwasić.

 

– Ty draniu! – rzuciła kobieta – wykorzystałeś mnie!

 

Hektor w ogóle na nią nie spojrzał, tylko zapytał dyrektora:

 

– Łamiemy palce dalej, czy odstrzelimy kolano twojej ślicznotce?

 

Po tych słowach wycelował broń w nogę Sharon.

 

– Boże, nie!! – pisnęła przerażona kobieta.

 

– Liczę do trzech… Raz, dwa…

 

– Jean, proszę zrób coś.

 

– Trz…! – podniósł głos Hektor.

 

– Czekaj! – powiedział dyrektor – Pomogę wam – dodał zrezygnowany.

 

– Travis zostanie tu ze ślicznotką. Ty pójdziesz z nami. Jeśli będziesz chciał nas wykiwać, dostaniesz kulkę, a mój człowiek skręci tej damie kark. Rozumiemy się?

 

– Tak.

 

– Więc idziemy.

 

Dyrektor skierował się do wyjścia.

 

– Popraw garnitur i krawat – zatrzymał go Hektor.

 

Mężczyźni przeszli korytarzem do wind. Po drodze minęli kilku pracowników instytutu. Dyrektor zachowywał się spokojnie, nie próbował robić żadnych sztuczek. W windzie powiedział do Hektora:

 

– Jeszcze możecie się wycofać, nikomu nic nie powiem.

 

– Jesteś wspaniałomyślny. Niestety nie skorzystamy z propozycji.

 

– Nie uda wam się. Nie rozumiecie tego?!

 

– Milcz! – podniósł głos Hektor.

 

Na zawieszonym nad drzwiami windy wyświetlaczu pojawiła się liczba: sto trzydzieści cztery. Charakterystyczny krótki dźwięk zasygnalizował dotarcie do celu. Srebrne, szerokie drzwi rozsunęły się, a powstańcy wraz z dyrektorem wyszli na korytarz, który prowadził do Komnaty Dostępu. Dyrektor zatrzymał się, odwrócił głowę i chciał powiedzieć coś do Hektora, lecz ten pchnął go i stanowczo stwierdził:

 

– Idź.

 

Korytarz był pusty. Było w nim bardzo jasno. Jason musiał mrużyć oczy. Sufit, podłoga i ściany były niezwykle gładkie i śnieżnobiałe. Wraz z mocnym oświetleniem tworzyły surrealistyczny klimat.

 

– Czemu tu nikogo nie ma? – spytał zaniepokojony Michael.

 

– Sale, w których pracują operatorzy rejestru znajdują się za nami, na drugim końcu korytarza – odparł dyrektor.

 

Męzczyźni skręcili w prawo i ujrzeli przed sobą duże, podwójne drzwi, nad którymi migała czerwona lampka. Przed wejściem do Komnaty Dostępu stało dwóch strażników.

 

– Zachowuj się spokojnie – szepnął Hektor do ucha dyrektora – nic nie kombinuj.

 

Gdy dyrektor podszedł do strażników, ci ze zdziwieniem popatrzyli na Hektora, Jasona i Michaela.

 

– To dziś jakaś wizytacja komnaty, panie dyrektorze? – spytał jeden z nich.

 

Hektor trzymał dłoń blisko broni, ukrytej za marynarką. Uważnie spoglądał na strażników. Dyrektor nic nie odpowiedział, tylko podszedł do czytnika, znajdującego się tuż obok drzwi. Stanął na wprost urządzenia, skanującego oczy. Aby otworzyć drzwi do komnaty, musiał teraz jedynie zbliżyć twarz i spojrzeć w małą szybkę. Jeden ze strażników zauważył identyfikator zawieszony na szyi Hektora i powiedział:

 

– Przewodnicy mają zakaz wstępu na sto trzydzieste czwarte piętro.

 

Po chwili zapytał:

 

– Panie dyrektorze, co tu robi przewodnik?

 

Dyrektor gwałtownie się odwrócił, nerwowo popatrzył na Hektora, a potem na strażników.

 

– To klony! Uważajcie! Mają pistolet! – krzyknął.

 

Strażnicy chwycili za broń. Michael rzucił się na jednego z nich. Obalił go i szybko obezwładnił. Drugi strażnik postrzelony przez Hektora, padł na ziemię. Tymczasem Jason ruszył w pogoń za uciekającym dyrektorem. Był młodszy i sprawniejszy, dlatego dopadł go dość szybko, kilkadziesiąt metrów od wejścia do komnaty. Chwilę później włączył się głośny alarm. Wszyscy pracownicy instytut zostali poinformowani o zagrożeniu.

 

– Cholerny monitoring! – rzucił wściekle Hektor, po czym krzyknął do Jasona, który prowadził dyrektora – Szybciej!

 

– Zdążymy?! – spytał zdenerwowany Michael – zaraz będzie tu kilka oddziałów policji.

 

Hektor złapał dyrektora za wraki, a następnie przystawił jego głowę do czytnika.

 

– Spójrz się w tą szybkę! – wrzasnął.

 

Dyrektor wykonał polecenie cały przy tym drżąc. Chwilę później powstańcy usłyszeli z głośnika nad czytnikiem komunikat: Jean Marie Certoin, tożsamość potwierdzona. Drzwi prowadzące do Komnaty Dostępu otworzyły się. Hektor wepchnął dyrektora do wnętrza pomieszczenia, a Jason i Michael wciągnęli do komnaty strażników. Po środku okrągłej sali, na niskiej kwadratowej kolumnie znajdował się niewielki komputer. Jason zabrał dyrektorowi identyfikator i za jego pomocą zalogował się do systemu.

 

– Zaraz będą tu antyterroryści. Nie macie szans – rzucił jeden ze strażników.

 

Zaniepokojony Michael szepnął do Hektora:

 

– On ma rację. Możemy nie zdążyć. Alarm włączył się bardzo szybko.

 

Hektor zbliżył się do Jasona i zapytał:

 

– Ile potrzebujesz czasu?

 

Jason energicznie stukając w klawiature, odparł:

 

– Pięć, dziesięć minut.

 

Hektor głęboko westchnął, po czym podszedł do urządzenia sterującego drzwiami wejściowymi.

 

– Co robisz? – spytał Michael.

 

– To co muszę – odparł Hektor.

 

Po chwili zamknął drzwi i serią z pistoletu zniszczył urządzenie, które nimi sterowało.

 

– Uwięziłeś nas?! Jak teraz stąd wyjdziemy?! – zdenerwował się Michael.

 

– Nie wyjdziemy! Ale minie dużo czasu, nim komandosi dostaną się do komnaty. Jason będzie miał tyle czasu, ile potrzebuje.

 

Michael opuścił głowę, wiedział co oznaczają te słowa.

 

– Co on robi? – spytał ranny strażnik, wskazując Jasona.

 

– Kasuje rejestr.

 

– Po co?

 

– Po co? – zdziwił się Hektor, odpowiedź na to pytanie wydawała mu się oczywista –Posiadanie numeru w tym rejestrze to jedyne, co różni klon od oryginału, co różni klon od tak zwanego : prawdziwego człowieka. Jeśli zniszczymy rejestr, nikt nie będzie wiedział kto jest kopią, a kto oryginałem. Wszyscy znów będą równi, a klony odzyskają wolność i prawo do godnego życia.

 

W tym momencie ktoś uderzył w drzwi, prowadzące do komnaty.

 

– Gliny już są! – rzucił Michael.

 

– Spokojnie. Tak szybko tu nie wejdą – odpowiedział Hektor, a potem zapytał Jasona:

 

– Jak ci idzie?

 

– Jeszcze chwila! Zaraz skasuję ten cholerny rejestr!

 

Po chwili Jason podniósł głos:

 

– Potrzebuję hasła!

 

– Jakiego hasła?! – zdziwił się Michael.

 

– Hasła weryfikującego.

 

Hektor doskoczył do dyrektora i zapytał:

 

– Jak brzmi hasło?

 

– Nie pamiętam – odparł przestraszonym głosem Certoin.

 

– Kłamiesz!

 

Tymczasem policja coraz głośniej dobijała się do drzwi.

 

– Naprawdę nie pamiętam.

 

Hektor przystawił pistolet do skroni dyrektora. Ten zaczął histerycznie płakać.

 

– Mów! – wrzasnął powstaniec.

 

– Odstrzel mu kolano, to sobie szybko przypomni – rzucił Michael.

 

– Dobry pomysł.

 

Hektor przycisnął lufę pistoletu do nogi dyrektora.

 

– Powiem wam, powiem wam, co chcecie – powiedział rozpaczliwym głosem Certoin.

 

Hektor podniósł go z ziemi i postawił na wprost komputera:

 

– Wpisz hasło!

 

Dyrektor wprowadził odpowiednią kombinację cyfr. Na ekranie pojawił się komunikat: do całkowitego usunięcia rejestru pozostały 3 minuty. Wskaźnik, który określał procent wykonania zadania, powoli zaczął się przesuwać. Na ekranie wyświetlało się kolejno: 1%,2%…

 

– Udało się! – krzyknął zadowolony Jason.

 

– Uwierzę, gdy zobaczę sto procent – dodał Hektor.

 

Nagle rozległ się głośny trzask. Antyterroryści zaczęli rozcinać drzwi wejściowe specjalną piłą. Jason nerwowo spojrzał na monitor. Do tej pory usuniętych zostało 7% danych rejestru.

 

– Szybciej! Szybciej! – zamamrotał Hektor.

 

Tymczasem Michael wbił wzrok w dyrektora. Jego twarz przybierała coraz bardziej złowrogi wyraz.

 

– My tu zginiemy – powiedział głośno, nie odrywając oczu od Certoina.

 

Powstańcy spojrzeli na Michaela. Ten podszedł do dyrektora i dodał:

 

– Zginiemy przez niego, przez durny rejestr, który stworzył jego dziadek. To ta sama krew, krew naszych katów. Pora ją przelać.

 

Michael uniósł broń.

 

– Michael, nie warto. Jego zabicie nic ci nie da – starał się uspokoić towarzysza Hektor.

 

– Mylisz się. Będę miał satysfakcję. Przynajmniej jeden z tych skurwysynów oryginałów zapłaci za swe zbrodnie.

 

Powstaniec wycelował pistolet między oczy dyrektora. Ten trząsł się ze strachu.

 

– Błagam nie! Ja nic nie zrobiłem! – prosił Certoin.

 

– Niestety zrobiłeś. Jesteś oryginałem, a to już mówi samo za siebie. Teraz też uważasz się za lepszego ode mnie?

 

– Michael, nie rób tego! – stanowczo stwierdził Hektor.

 

Nacięcie drzwi stawało się coraz większe. Procedura usuwania rejestru była zrealizowana dopiero w czterdziestu procentach. Michael wpatrując się w dyrektora powiedział:

 

– Teraz czujesz się jak klon tuż przed eliminacją. Ciekawe doznanie, prawda?

 

– Proszę! Nie rób tego – wyrzucił z siebie drżącym głosem Certoin.

 

– Policzę do trzech. Potem pociągnę za spust – na twarzy Michaela pojawił się złowieszczy uśmiech – Jeden… , dwa…

 

– Błagam! – krzyknął dyrektor, po czym szlochając padł do stóp powstańca.

 

– Tak zachowuje się prawdziwy człowiek, oryginał, korona stworzenia?!

 

Michael przystawił lufę pistoletu do głowy Certoin’a. Chciał już pociągnąć za spust, lecz zatrzymały go słowa zrozpaczonego dyrektora:

 

– Błagam, tylko nie strzelaj! Nie jestem oryginałem! Nie jestem nim!

 

– Nawet tego się gnido wyprzesz?! Nie masz honoru – Michael złapał dyrektora wściekle za gardło.

 

– To wszystko oszustwo! Nawet ten rejestr! Wszyscy daliście się zmanipulować!

 

– Co ty bredzisz?

 

– Wszystko wam powiem, tylko nie strzelaj! – wyrzucił z siebie dyrektor, dławiąc się łzami.

 

Michael przycisnął dyrektora do ściany i zapytał:

 

– Co takiego nam powiesz?!

 

Certoin milczał. Powstaniec krzyknął:

 

– Mów!

 

– Rejestr, który skasowaliście był listą żyjących oryginałów, listą prawdziwych ludzi.

 

– Bredzisz! Rejestr służył identyfikowaniu klonów! Dobrze o tym wiesz.

 

– To kłamstwo, w które uwierzyliście!

 

– Więc czemu miałem w nim swój numer, czemu znajdowały się w nim moje dane?!

 

– Nie rozumiesz?! Nie jesteś klonem, wszyscy nie jesteście klonami. To całe wasze powstanie, to powstanie oryginałów, nie klonów.

 

– On gra na czas! To bzdury! – oburzył się Hektor.

 

– Musieliśmy was zastąpić, przejąć rolę tych prawdziwych!

 

– Wy? Czyli kto?!

 

Certoin nie chciał odpowiedzieć, jego twarz ociekała łzami.

 

– Mów kto?! – Micheal ponownie wycelował w niego broń.

 

– Wcześniej, czy później uznalibyście nas za zbędnych. Bractwo bliźniaków to wszystko przewidziało. Teraz, dzięki nam, to klon dominuje nad człowiekiem!

 

Michael puścił dyrektora i z niedowierzaniem kręcił głową:

 

– To niemożliwe, nie wierzę ci!

 

– To jakaś wymyślona bajka. Piętnaście miliardów ludzi nie może żyć w kłamstwie! – rzucił Hektor.

 

– Piętnaście miliardów klonów i dwa miliardy ludzi – poprawił go dyrektor.

 

Jason nie odrywając wzroku od Certoin’a powiedział:

 

– Słyszałem kiedyś o bractwie bliźniaków. To jest tylko miejska legenda.

 

Dyrektor zaśmiał się przez łzy, po czym oznajmił opanowanym już głosem:

 

– Czego byście nie zrobili, nie cofniecie czasu. Klony już was zastąpiły. Bractwo zrobiło swoje.

 

W tym momencie powstaniec podszedł do dyrektora i rozdarł mu koszulę na wysokości torsu. Powstańcy zobaczyli niewielki tatuaż na prawej piersi Certoin’a, przedstawiający trzymających się za ręce bliźniaków.

 

– Boże! Czy to może być prawda?

 

Nagle Hektor strzelił do dyrektora. Ten osunął się bezwładnie na ziemię.

 

– czemu to zrobiłeś ? – spytał zaskoczony Jason.

 

– Nie wiem. Po prostu nie mogłem dłużej słuchać tych bredni.

 

Nagle rozległ się głośny huk. Fragment drzwi runął na ziemię. Antyterroryści wbiegli do komnaty i wycelowali broń w powstańców. Na ekranie komputera pojawił się komunikat: Usuwanie rejestru zakończone pomyślnie.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

- Znajdujemy się w miejscu, w którym 236 lat temu, 4 maja roku 2039 pierwszy raz sklonowano człowieka (...).

OK, tyle lat może wystarczyć do "wyprodukowania" na oba --- techniczny i naturalny --- sposoby 15 miliardów klonów, ale to chyba za mało, żeby ludzie, ci "naturalni", zapomnieli wszyscy bez wyjątku, kim są. Dlatego uwierzyłbym w założenie, że resztki ludzi walczą przeciw klonom, ale nie w założenie, leżące u podstaw opowiadania.

Dziwnie łatwo została przekroczona "linia frontu". Dalej: dlaczego nowojorski opiekun i przewodnik wypuścił ich na spacer? Wiedział, że "pracują" łowcy klonów, czyli de facto łowcy ludzi, i ani słówka ostrzeżenia, instruktażu? Dyrektor. Klasyczny kiks. Figura, sprowadzająca sobie do biura kochankę. Niemal z ulicy. Firma czy burdel, w obu znaczeniach, czyli również nieprzestrzeganie elementarnych zasad bezpieczeństwa. Komputer kasuje tajne i strategiczne dane na polecenie jednego człowieka? Dziwne. Kolegium dyrektorów, zgoda, mogłoby zniszczyć dane z jakiegokolwiek, byle istotnego powodu, ale kolegium, nie jeden z nich. Same dane: pojedynczy zbiór? Mniej ważne dane dubluje się, potraja dla bezpieczeństwa... I komputer nie pyta o powody wydania polecenia zniszczenia tak ważnego zbioru? Jego twórcy, tego zbioru danych twórcy, administratorzy też, chyba byli z lekka niedociapszy...

Na "Terminatorach" i podobnych produkcjach Hollywoodu można nauczyć się, jak nie pisać SF.

Sharon Pfeier to jakaś sklonowana krzyżówką Sharon Tate i Michelle Pfeifer?

 

Ah pszyszłości!

Nie Sharon Tate, a Sharon Stone. Ale z tą druga strzał w dziesiątkę;)

Dzięki za uwagi, przydadzą się na przyszłość.

Bardziej niż Terminatorem inspirowałem się Łowca Androdiów;) Ale niestety rockenroller to nie Philip Dick;)

Pozdrawiam

Byłam, czytałam.

Nowa Fantastyka