- Opowiadanie: SirSolan - Northworld - Kaplica Cieni cz.2

Northworld - Kaplica Cieni cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Northworld - Kaplica Cieni cz.2

Rozdział 2

– O Kaplicy–

 

W tym samym czasie do królewskiego miasta Mivon, położonego na zachodzie Szklistych Gór przybyła grupka wynędzniałych rycerzy. Ledwo żywi, bez słowa wjechali na koniach przez bramę i skierowali się w stronę zamku, w którym przebywał król Darland II. Władca akurat szykował się do codziennego przejścia po mieście, gdy drzwi Sali tronowej otwarły się ze zgrzytem i stanęło w nich trzech rycerzy, podtrzymujących czwartego, który wyglądał, jakby był nieprzytomny. Król natychmiast odwrócił się w ich stronę, a gdy w końcu ich rozpoznał, zawołał:

– Wreszcie jesteście! Tak długo na was czekałem! Ale… Co… Jest was tylko czterech?!

– Panie! Panie! Wysłuchaj nas…

– Co się stało?! Wyglądacie co najmniej tak, jakby zaatakowała was armia krashaków! Na Boga, gdzie pozostali?!

– Gorzej, gorzej, panie! – wysapał rycerz. – Mieszkańcy Noviel nie żyją, do miasta wdarły się wilki. Podążaliśmy tropem czegoś, co zniszczyło bramę…

Darland słuchał uważnie, uniósłszy w zdumieniu obie brwi.

– Nie mieliśmy szans. Zaatakował z ukrycia. Potwór. Wielki, straszny potwór, z czterema rogami!

Król wydawał się nieco rozbawiony. Stwierdził, że najwyraźniej jego wysłannicy postradali zmysły.

– Chyba nie chcecie mi wmówić, że zaatakował was Karood, albo coś równie niedorzecznego? No dalej, mów prawdę, Nammet!

– Karood. Mamy… Mamy dowody, sir. Zmarł dzisiejszej nocy. – z tymi słowy pokazał królowi plecy martwego kompana. Przez całą długość zbroi ciągnęły się wielkie, krwiste zadrapania. – Przecinał zbroje, jakby były z papieru. I to nie wszystko. – Nammet pogrzebał chwilę w swej sakwie i wyjął z niej duży płat grubej, szarej skóry. Pokryty był wielkimi łuskami i pomarszczona. Widniał na nim wypalony symbol, przedstawiający podwójne „X” z podłużnym rombem między górnymi ramionami.

Król z szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma wpatrywał się w ów znak. Po dłuższej chwili wysapał słabym głosem:

– To… Toż to symbol Kaplicy Cieni!

Zwykły człowiek nie zrozumie zapewne, co tak przeraziło Darlanda. W Northworldzie jednak znana jest legenda o Ciemnym Klasztorze, zwanym również Kaplicą Cieni. Opowiada ona o pewnym wielkim magu i arcykapłanie, Narahoodzie, który przed wiekami zbudował dla siebie olbrzymią fortecę, sięgającą swymi wieżami wyżej, niż sięgają najwyższe góry. Odkrywszy, jak potężną posiada moc, zwariował z obłędu. Wmówił sobie, że jest w stanie pokonać w walce samego szatana. Przyzwał więc go i wyzwał na pojedynek. Diabeł oczywiście bez trudu wyssał życie ze starca. Nie chciał jednak wracać pod ziemię. Postanowił przywłaszczyć sobie fortecę, aby stała się jego naziemnym królestwem, wielkim i majestatycznym. Przebił swym płomiennym mieczem serce kapłana. Z rany zaczęło wypełzać tysiące demonów i przerażających bestii, żyjących dotychczas jedynie w ludzkiej wyobraźni. Od tamtego czasu szatan siedzi w najwyższej wieży zamku i dogląda stamtąd poczynania ludzi na całym świecie. Forteca zaś zwana jest Kaplicą Cieni.

Wielu podróżników i poszukiwaczy przygód chciało odnaleźć Ciemny Klasztor. Nikomu się jednak to nie udało. Wszyscy ci, którzy wybrali się na poszukiwania, albo porzucili nadzieje po paru latach, albo po prostu zniknęli, a słuch o nich zaginął. Dopiero dwanaście lat temu król podczas jednej ze swych wypraw udowodnił istnienie Kaplicy. Zawędrował wraz ze swą armią na daleką północ Środkowego Northworldu. Ujrzał wówczas olbrzymi zamek, wznoszący się wysoko ponad górskie szczyty. Władca nie wiedział nic o fortecy na tych niegościnnych terenach. Wszystkie mapy ukazywały to miejsce jako jałowe, górzyste pustkowie. Samo dojście tam było trudne, a przejście, wąski tunel wykopany w zboczu skalnej ściany, oddział odnalazł przypadkiem. Król wraz z rycerzami ruszył w stronę budowli, chcąc dowiedzieć się, do kogo należy ów niesamowity zamek. Sądził, że wznieśli go żyjący w górach Zwimbahowie. Nie przyszła mu nawet do głowy myśl o starej legendzie. Wówczas niebo rozjarzyło się błyskawicami, a z czubka najwyższej wieży, skrytej w gęstych chmurach trysnął w stronę oddziału strumień ognia. Bombardował on rycerzy, kruszył skały, konie zmieniały się w pył zanim zdążyły upaść na ziemię. Ocalał jedynie król wraz z grupą trzydziestu paru wojowników. Połowa z nich zmarła po paru dniach z niewyjaśnionej przyczyny.

Dzień ten Darland pamiętał tak dobrze, jakby to wczoraj stał pod bramą Ciemnego Klasztoru. Teraz przerażonymi oczyma wpatrywał się w symbol na skórze karooda, przedstawiający ranę zadaną Narahoodowi przez diabła.

– Nigdy dotąd bestie nie opuszczały Kaplicy, prawda? – przerwał ciszę jeden z rycerzy. – W dodatku karoody to przecież zwierzęta, nie demony.

Władca jedynie kręcił głową z niedowierzaniem.

– Jak…? – wyszeptał.

– W kronikach Noviel znaleźliśmy taki wpis: „…miała tysiąc wież, a komnat tyle, ile kropli wody w bezkresnym oceanie.” Strzeżcie się, wy, którzy czytacie me ostatnie słowa, gdyż gniew tego, co zasiada nad szczytami, dosięgnie i was. Wojna. Zbliża się wojna. Król musi wiedzieć. On poprowadzi was, kimkolwiek jesteście, do walki.

– Pierwsze zdanie to ani chybi cytat z księgi Ahena z Vuldűck traktującej o Kaplicy Cieni. – stwierdził Nammet. – Ale nie wiem, co to wszystko znaczy. Napawa mnie to przerażeniem, panie. Co to może oznaczać? Że diabeł chce zaatakować?

– Nie wiem, co o tym myśleć. Skoro kronikarz wiedział, że są to jego ostatnie słowa, widać, że bardzo mu zależało na tym, by wiadomość dotarła do mnie.

– Tak też się stało. Co teraz?

– Dajcie mi czas. Muszę to przemyśleć w ciszy i spokoju.

Akurat w chwili, gdy rozmowa się skończyła, przez wciąż otwartą bramę wbiegł zasapany, młody mężczyzna odziany w ciemnożółty strój lordowskiego posła. Dysząc ciężko obrzucił obojętnym spojrzeniem rycerzy i ich martwego kompana, po czym zwrócił się do roztargnionego króla:

– Wasza Wysokość, toż to skandal! Już drugi raz napadnięto i splądrowano jedną z twoich wiosek! Tym razem majątek ziemski na zachodzie poszedł z dymem! Spalili! Spalili wieś!

– Kto u licha?! Mówżesz do rzeczy!

– Najeźdźcy, panie! Najeźdźcy! Nie wiadomo, skąd przybyli, ale każdy z nich miał na szyi… – spojrzał na skórę karooda trzymaną przez Nammeta i wyrwał mu ją z rąk. – …Taki symbol! Ten sam! – zawołał, wskazując palcem podwójne „X”.

– Mówisz, że to już drugi raz? – upewnił się Darland ze zdumieniem.

– Tak. Cztery dni temu spalono Arneię. Nie wiedziałeś, panie? – dodał, nieco zdezorientowany poseł.

– Nie. – warknął król. Na jego twarzy odmalowała się bezradność. Zwrócił się do rycerzy. – Umiecie mi to wyjaśnić?

– Niestety. Zdaje się, że…

– … Że diabłu zachciało się wojny. – dokończył za niego władca. – Źle. Bardzo źle. – pokręcił głową, próbując uporządkować szalejące myśli. – On werbuje armię!

Przez moment wyglądał jak opętany, ale uspokoił się.

– Jest tylko jeden problem, panie. A mianowicie, nie wiemy nawet, czy on istnieje naprawdę.

– Co? Przecież zaatakował nas! Byliście tam, dwanaście lat temu, pod bramą Kaplicy Cieni! Cóż wtedy mogło powybijać kilkuset ludzi naraz, jak nie diabeł?!

Rycerze nie wiedzieli, co powiedzieć. Oni pamiętali ów dzień równie dobrze, jak Darland.

– Tak… Coś tam było. – odrzekł po chwili milczenia Nammet.

– Zwołać naradę. Dziś wieczorem chcę widzieć wszystkich obecnych w mieście lordów i rycerzy w sali biesiadnej.

– Tak jest.

Król Darland powoli ruszył w górę schodów prowadzących do jego komnat. Po głowie tłukło mu się tak wiele myśli, że nie był w stanie ich opanować. Szatan, który według legendy od niepamiętnych czasów siedzi spokojnie w Kaplicy, teraz niespodziewanie wypowiada wojnę ludziom? Czy może to po prostu jakiś żart? Może ktoś specjalnie to wszystko zaplanował, po to, by ośmieszyć króla przed ludem i sam przejąć tron? Tak, to miało by sens. Gdyby Darland ogłosił światu, że szykuje się wojna z diabłem, a później okazałoby się to nieprawdą, straciłby poparcie poddanych. Uznaliby go za wariata. Tylko kto mógłby posunąć się tak daleko? Poświęcać wsie i miasta, zabijać ludzi, tylko po to, by upokorzyć władcę? Darland wiedział, że jest ogólnie lubiany i szanowany. Nie znał nikogo, kto byłby w stanie posunąć się do tak haniebnego czynu. Stwierdził więc po długim namyśle, że wszystko co usłyszał od Nammeta i posła… jest prawdą. Że zaczęła się wojna.

Rozdział 3

– Posłaniec –

 

 

Sir Donan powoli odzyskiwał przytomność. Leżał w obszernym, zastawionym meblami pokoju. Była noc. Przez małe okienka wpadało błękitne, mdłe światło księżyca. Widział nad sobą strwożone twarze Basvina i starca z długą, siwą brodą, odzianego w fioletowe szaty. Z początku nie mógł wypowiedzieć ani słowa. Paliło go w gardle, choć z każdą chwilą czuł się coraz lepiej. Zamrugał parę razy powiekami i spytał słabym głosem.

– Co się… stało?

– Och, dobrze, że dochodzisz do siebie, panie. – rzekł Basvin, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Ktoś próbował cię otruć, lecz na szczęście wyleczył cię nasz mag, Dorsnell.

– Co?! Jak do tego doszło?! – Donan podniósł się z łóżka z jęknięciem. Jego oczy zabłysły wściekłością. – Przecież wokół mojego namiotu stała straż!

– Właśnie. – mag pokiwał głową. –Ten, który chciał cię zabić, podszywał się pod strażnika. Złapaliśmy go. Teraz siedzi w celi zamkowej i pewnie zostanie stracony.

– Co za czasy, co za czasy… Już nawet spokojnie rycerz wina nie może się napić, nie martwiąc się o swoje życie! – opadł na łożko. –A co z turniejem?

Basvin i Dorsnell wymienili ukradkowe spojrzenia.

– Według regulaminu, giermek może zastąpić rycerza… – zaczął starzec.

– Niemożliwe! Basvin walczył z Abortanem?! I… chyba nie…

– Pokonał Abortana i dwóch następnych. Wygrał turniej!

Donanowi zaschło w ustach. Patrzył na swego giermka z niedowierzaniem i nieukrywanym podziwem.

– Chłopcze! Ależ to… To cudowne! Wspaniałe! – roześmiał się wreszcie. Basvin i Abortan! Kto by pomyślał, kto by pomyślał! Jestem z ciebie dumny, chłopcze. Naprawdę, nie wiesz, jak bardzo.

– Oto twoja nagroda, panie. – Basvin uniósł złotą szkatułę, wypełnioną pobrzękującymi monetami.

– Zatrzymaj ją. Należy ci się bardziej, niż mnie. Przecież to ty wygrałeś turniej. – z tymi słowami uśmiechnął się do swego giermka, który wręcz oniemiał z radości.

– Naprawdę, panie? – spytał drżącym głosem.

– A jakże!

Basvin głębokim ukłonem podziękował Donanowi i popędził w stronę swojego domu, by obwieścić rodzicom radosną nowinę. Rycerz zaś do późnej nocy rozmawiał z magiem na temat człowieka, który próbował go otruć.

Niespełna tydzień po owej nocy, pod wieczór, gdy Basvin akurat miał zabrać się do kolacji, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Ojciec chłopca, Lotar, zerknął z niepokojem w ich stronę. Przypomniał sobie pewną sytuację, która miała niedawno miejsce, tak samo, jak jego syn i żona. Ona jednak zerknęła przez uchylone okno i ujrzała samotną postać, czekającą niecierpliwie na wpuszczenie do środka.

– Kto tam? – spytała, gdyż nie mogła dostrzec wyraźnie rysów nieznajomego.

– Wysłannik króla Darlanda. Otwórzcie mi. – na dowód mężczyzna podszedł do okna i pokazał matce Basvina złotą odznakę na piersi. Kobieta pospiesznie ominęła stół, przekręciła klucz w zamku i wpuściła mężczyznę. Ten omiótł izbę spojrzeniem, zatrzymując na chwilę wzrok na Basvinie. Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. Gdy ujrzał leżącą na szafce szkatułkę, upewnił się w swym przekonaniu. Mimo to spytał:

– To nagroda turniejowa?

– Tak, panie. Nasz syn walczył w imieniu sir Donana…

– Więc to Basvin, tak?

Kobieta pokiwała głową.

– A więc znalazłem cię, chłopcze. – odetchnął mężczyzna, po czym rozsiadł się wygodnie na jednym z krzeseł. –Zostałem wysłany razem z paroma innymi. Naszym zadaniem jest odnaleźć jak najwięcej nastoletnich, inteligentnych chłopców, którzy umieją jako tako posługiwać się bronią. Sądzę, że przede mną siedzi właśnie jeden z tych nielicznych. – uśmiechnął się do Basvina.

– Ale… Dlaczego, panie? Czy coś się dzieje? Chyba Basvin nie będzie musiał nas opuścić?

Mężczyzna westchnął po raz kolejny i spojrzał prosto w oczy ojca chłopca. –Syn razem z innymi musi na jakiś czas udać się na coś w rodzaju… królewskiej służby. Od razu mówię, że nie stanie mu się nic złego. Jeśli jednak coś się wydarzy, zostaniecie natychmiast poinformowani.

– Jak długo? I chcę wiedzieć dokładnie, po co u licha, królowi potrzebny jest mój syn! – tupnął o ziemię swoją jedyną nogą i posłał wysłannikowi groźne spojrzenie. Tamten jedynie pokręcił spokojnie głową.

– Skoro tak bardzo pragniesz tej wiedzy, wyjawię ci, że dotyczy to nadchodzącej wojny. Albo raczej takiej, która trwa już od kilkuset lat. Nasz król szykuje się do bitwy.

– Z kim?! I co, chce te dzieci wyszkolić na swoich wojowników?! Nie zgadzam się!

– Niezupełnie. Nie będą walczyć. W każdym bądź razie nie wszyscy. Nie chcę być niemiły, ale niestety w tej sprawie nie ma pan nic do gadania.

Ojciec Basvina wydał zduszony okrzyk oburzenia i gniewu. Na szczęście w porę się opanował i wycedził, pochyliwszy nisko na krześle:

– A więc weź go do Darlanda. Byle na krótko. Ale jeśli coś mu się stanie, przysięgam, że…

– Już dobrze. – przerwała mu drżącym głosem żona. –Nic nie poradzimy. Rozkaz to rozkaz. Kiedy go zabierzesz, panie?

– Jak najszybciej. Nie ma dużo czasu.

Kobieta ze smutkiem spojrzała na syna, który przysłuchiwał się w milczeniu rozmowie. Na jego twarzy malowało się przerażenie, choć próbował to ukryć i nie dać po sobie znać, że się boi.

– Jutro? – podsunęła.

– W takim razie z samego rana. Musimy dojechać do Mivonu za dnia.

– Więc pojutrze.

– Hm… Niech będzie. Zakwateruję się w gospodzie. Przykro mi, chłopcze – mężczyzna zwrócił się do Basvina. –ale musisz opuścić dom. Obiecuję ci, że wrócisz tu najszybciej, jak tylko będziesz mógł.

– To znaczy?

– Sam nie wiem. – rzucił na koniec nieznajomy, po czym podziękował i wyszedł na zewnątrz.

– Chamstwo! – zagrzmiał głos Lotara. –Zwykłe chamstwo! Powinni nas powiadomić wcześniej! Po co, do cholery, potrzebny im jest Basvin?! Elynn, powiedz mi, po co!

Matka objęła chłopca i westchnęła.

– Nie wiem, Lotarze. Naprawdę nie wiem.

Król Darland popijał w swoim saloniku kratellańską herbatę, opierając się wygodnie o miękkie oparcie fotela. Pokój był duży i bogato urządzony, właściwie z lekkim przepychem. Na samym środku stał wykonany przez rzemieślnika ze wschodu, pokryty całkowicie płytkimi ornamentami i żłobieniami. Cztery solidne nogi wykonano z posplatanych korzeni drzew, a całą resztę z wytrzymałego, dębowego drewna. Wypolerowany blat odbijał jaskrawy blask płonącego w kominku ognia, kontrastującego z ciemnym meblem. Za oknami po granatowym, wieczornym niebie snuły się podłużne, strzępiaste chmury. Naprzeciw Darlanda, na mniej wygodnym krześle o prostym oparciu siedział zachmurzony rycerz, dowódca królewskich wojsk. Obracał smętnie między palcami złotą monetę.

– Czemu to wydarzyło się tak nagle, Wasza Miłość? – odezwał się wreszcie.

– Masz na myśli ataki?

– Pięć wsi i dwa miasta napadnięte! W ciągu miesiąca! Jak mogliśmy tego nie zauważyć?

– Pytanie brzmi raczej: Dlaczego dowiedzieliśmy się o tym tak późno? Przecież zawsze wieści rozchodziły się w niewiarygodnym tempie. Wciąż obawiam się, że ataki się nie zakończyły. Że nadal nasze miasteczka są najeżdżane, jedno po drugim. A my dowiemy się o tym dopiero wtedy, gdy będzie już za późno.

– Najeżdżane, ale przez kogo, panie? Przez wilki, karoody… Czort wie, co jeszcze!

– To właśnie czort je na nas nasyła, Kralwanie.

Rycerz złożył dłonie pod brodą, wpatrując się w chybotliwe płomienie.

– Wciąż nie pojmuję, dlaczego zaatakował teraz. Że się tak wyrażę, nie naprzykrzał nam się przez parę wieków, a teraz nagle opętuje ludzi i zwierzęta, by się nas pozbyć? Coś tu jest nie tak.

– Masz rację. Ja również uważam, że może być to po prostu głupi żart ze strony jakiegoś lorda lub barona.

– Niewykluczone, choć śmiem zauważyć, że raczej żaden z nich nie byłby skłonny do takich poczynań, jakikolwiek miałyby one cel.

– Kto tam wie, co mogą knuć za moimi plecami? Tak czy owak, wysłałem już paru ludzi, by sprowadzili mi tu jak najwięcej nastoletnich chłopców obeznanych z mieczem i na tyle inteligentnych, by nie wypaplać nikomu moich zamiarów.

– Jakich zamiarów, Wasza Miłość?

– Sprawdzę osobiście, co dzieje się w pobliżu Kaplicy Cieni i czy te wszystkie plotki i opowieści są prawdziwe. Czy rzeczywiście szatan szykuje się do wojny. A ty, mości sir Kralwanie, pojedziesz z nami jako mój zastępca.

Koniec

Komentarze

Zwykły człowiek nie zrozumie zapewne, co tak przeraziło Darlanda. W Northworldzie jednak znana jest legenda o Ciemnym Klasztorze, zwanym również Kaplicą Cieni. Opowiada ona o pewnym wielkim magu i arcykapłanie, Narahoodzie, który przed wiekami zbudował dla siebie olbrzymią fortecę, sięgającą swymi wieżami wyżej, niż sięgają najwyższe góry. Odkrywszy, jak potężną posiada moc, zwariował z obłędu. Wmówił sobie, że jest w stanie pokonać w walce samego szatana. Przyzwał więc go i wyzwał na pojedynek. Diabeł oczywiście bez trudu wyssał życie ze starca. Nie chciał jednak wracać pod ziemię. Postanowił przywłaszczyć sobie fortecę, aby stała się jego naziemnym królestwem, wielkim i majestatycznym. Przebił swym płomiennym mieczem serce kapłana. Z rany zaczęło wypełzać tysiące demonów i przerażających bestii, żyjących dotychczas jedynie w ludzkiej wyobraźni. Od tamtego czasu szatan siedzi w najwyższej wieży zamku i dogląda stamtąd poczynania ludzi na całym świecie. Forteca zaś zwana jest Kaplicą Cieni. --- to jest nawet fajne, jakby cała historia była w tym klimacie, to wyszłoby znacznie lepiej.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka