- Opowiadanie: SirSolan - Northworld - Kaplica Cieni cz.1

Northworld - Kaplica Cieni cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Northworld - Kaplica Cieni cz.1

Jest to pierwsza część jak na razie pięciotomowej sagi, którą zacząłem pisać parę lat temu, gdy byłem jeszcze uczniem szkoły podstawowej. Pisząc Kaplicę Cieni nie byłem jeszcze zbyt doświadczony w pisaniu powieści, lecz trzeba ją przeczytać, by zrozumieć kolejne części. Chcę też na wstępie wytłumaczyć, że Wielka Zima o której mowa w prologu nie ma nic wspólnego z Grą o Tron. Książkę pisałem dawno temu, a powieść Georga Martina przeczytałem po raz pierwszy w tym roku, tak więc podobieństwo to jest jedynie zbiegiem okoliczności.

Prolog

Pradawna brama ze starego mitu, kto przez nią przejdzie, nie doczeka świtu. Znajdzie ją ten, kto pilnie ją wzywa, a prowadzi w nicość i śmiercią się nazywa.

 

Ahen z Vuldück, 1786, fr. Traktatu o tzw. Kaplicy Cieni

 

 

Wśród wirujących w powietrzu płatów śniegu, powiewów mroźnego, świszczącego w koronach nagich drzew wiatru oraz nieustającego wycia wilków poruszało się kilkanaście postaci. Rycerze nie widzieli praktycznie nic, posuwając się stopniowo krok po kroku, otuleni grubą warstwą futer i szali. Lodowe drobiny wdzierały się przez wąskie szpary do ich oczu i ust, drażniąc i kłując. Była zima. A dokładniej, koniec stycznia, 264 roku b.e. Wszyscy mieszkańcy środkowego Northworldu, nie mówiąc już o tych mieszkających na zachodzie, mieli serdecznie dosyć skrajnych warunków, jakie panowały od ponad dwóch miesięcy. Ludzie pamiętali jeszcze Wielką Zimę, która miała miejsce dwadzieścia lat temu. Nazwano ją tak nie bez powodu, trwała bowiem niemal cały rok i wyginęło wówczas wiele gatunków zwierząt, a połacie lasów zamarzły, by nigdy już się nie zazielenić. Były to ciężkie czasy a starcy przepowiadali, że niebawem Zima znów nadejdzie. Bano się więc zawsze, gdy spadł pierwszy śnieg, że już nigdy nie przestanie padać. Wilki, dotychczas ukrywające się w głębi Gór, na dalekiej północy, w niegościnnych krajach opanowanych przez dzikie plemiona Zwimbahów, pojawiały się coraz częściej na południu i zachodzie kontynentu, siejąc strach, szczególnie wśród wieśniaków, którzy nie mieli gdzie się skryć przed hordą wygłodniałych bestii. Krótko mówiąc, ludziom nie wiodło się najlepiej.

Rycerze szli pieszo, gdyż konie nie przeżyłyby w zamieci. A nawet jeśli, poruszałyby się wolniej od mężczyzn. Wreszcie, wymęczonym i zmarzniętym, ukazały się przed oczami kamienne mury niewielkiego, acz warownego miasta.

– Noviel. – wydyszał, wyraźnie uradowany przywódca grupy.

– Nareszcie. Stęskniłem się już za ciepłem kominka i innymi wygodami.

– Wygodami! Jakoś mi tu wygodami nie pachnie, Nammet. Wygląda na to, że król miał powody do obaw. Spójrzcie tam.

– wskazał ręką w stronę olbrzymiej, starej bramy, niedaleko od nich. Powinna znajdować się w swym miejscu, a tymczasem leżała na ziemi, roztrzaskana na kawałki. Częściowo pokrywał ją gęsty śnieg.

– DO STU DEMONÓW! – przeraził się przywódca. Odchylił nieco chustę z twarzy, by lepiej przyjrzeć się temu, co ujrzał wewnątrz miasta. A ujrzał coś, co przywiodło mu na myśl senny koszmar. – pobojowisko. Wielkie pobojowisko. Wśród grubej warstwy białego puchu leżały na ziemi setki ciał – zarówno ludzkich, jak i wilczych. Gąszcz do połowy zasypanych włóczni i mieczy, sugerował, że miała tu miejsce krwawa bitwa.

– Wilki? Białe wilki? – wyszeptał Nammet, tak cicho, że nikt inny go nie usłyszał. – To niemożliwe. – dodał już nieco głośniej, spoglądając znów na roztrzaskane resztki potężnej bramy. – Jak?!

– Sprawdźmy, czy ktoś przeżył. – zaproponował jeden z mężczyzn.

– Wątpię w to. Od tygodnia nie docierają do nas żadne wieści z miasta. Starosta nie odpowiada na listy króla. Ale dobrze, poszukajmy czegoś. Ciekawym, co tam się stało. Trzeba to wyjaśnić.

Każda uliczka, każdy plac i podwórze usłane były ciałami i śladami krwi. Porozdzierane cielska zwierząt wydzielały tak okropny smród, że nawet w mrozie rycerze zasłaniali usta grubą warstwą szali. Nic. Żadnej żywej duszy. Słychać było jedynie smętne zawodzenie wiatru w oknach opuszczonej katedry. Wycie i świszczenie, jednostajnie monotonne. Poza tym cisza. Głucha cisza. Nie odezwał się żaden ludzki głos, nic się nie poruszyło. Wszystko było tu martwe i zimne.

Rycerze, bez słowa przeszukujący opustoszałe domy, przypominali sobie, jak Noviel wyglądało przedtem. Było wypełnione nieprzerwanym gwarem głosów, radosne i tętniące życiem. Poza tym było jednym z największych miast Norvadów, a także drugą siedzibą króla, który często tu gościł. Nie mieli pojęcia, w jaki sposób ktokolwiek mógł być w stanie w tak krótkim czasie podbić miasto. Tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że napastnikiem były wyłącznie… wilki. Wprost nieprawdopodobne.

Wreszcie, gdy dotarli do zamkowych archiwów, Nammet ujrzał leżący na niskim stole stos arkuszy pergaminu. Wziął do ręki ten z samej góry i omiótł spojrzeniem.

– Mam – rzekł do towarzyszy. – Wygląda na to, że stary Ahen wszystko zapisał.

Mężczyzna zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie słowom, wypisanym starannym, acz mało czytelnym pismem.

– Wilki – szepnął, a pozostali zgromadzili się w ciszy wokół niego. – Wilki nadchodzą. Od trzech dni słychać ich okropne wycie. Ludzie boją się wychodzić z domów. Krążą wśród nich plotki o bestiach, które przyszły z północy i kryją się za murami miasta. Żadnych wieści z Mivonu. Z wilkami są jeszcze jakieś nieznane mi stworzenia, wczoraj zabiły strażników. Narasta panika. Słyszę dzwony. Alarm. Na zewnątrz jakieś krzyki i warczenie. Wilki!… Na tym się urywa – rycerz obrócił w dłoni pergamin, po czym schował go za pazuchę kurty.

– Nie podoba mi się to – rzekł, przerywając narastającą ciszę.

– Jak myślicie, powinniśmy zająć się tą sprawą? Król musi przecie wiedzieć o tym, jakie bestie czają się w pobliżu jego lenn. A jestem pewien, że to nie te cholerne wilki zniszczyły bramę. Było tu coś jeszcze… Coś, co nie zginęło, gdyż nie widzieliśmy jego ciała.

– Może zostało już przykryte śniegiem.

– Nie. Z pewnością musiało być większe od człowieka, albo było ich po prostu wiele. A teraz to coś kręci się nieopodal, czekając na kolejne ofiary. Czuję to.

– Chyba nie myślisz o Krashakach? – strwożył się jeden z rycerzy.

– Mam nadzieję, że to byli Krashakowie. Bo wydaje mi się, że coś znacznie groźniejszego. Poszukajmy jakichś śladów.

 

 

Rozdział 1

– Rycerz i giermek–

 

 

 

 

 

Odgłos kroków biegnącego chłopca odbijał się echem od kamiennych murów miasta. Jego prosto przycięte, jasne włosy falowały na lekkim wietrze, gdy pędził pustymi uliczkami w stronę bramy. Błękitne oczy skrzyły się podnieceniem, a zarazem lekkim strachem. Niedługo miał się odbyć turniej, a on, jako giermek, musiał pomóc swemu panu. Tymczasem spóźniał się. Przebiegł brukowaną ścieżką w stronę olbrzymiej leśnej polany, na obrzeżach której ustawiono już wielkie trybuny. Zewsząd otaczała ją gęsta puszcza, było to więc najbardziej stosowne miejsce na tego typu uroczystości.

Turniej odbywał się raz do roku, w dniu wiosennej równonocy. Zjeżdżali na niego wszyscy sławni rycerze środkowych rubieży, a nawet ci z dalekiego wschodu. Tłumy mieszczan gromadziły się na owej polanie nieopodal Astonu (tak bowiem nazywało się miasteczko), by oglądać walkę potężnych wojowników. Gwar głosów słychać było już z daleka. Rozbrzmiewał nim cały las, więc z pewnością wszelkie zwierzęta, demony i wszystko inne, co w nim siedziało, uciekło w popłochu.

Chłopiec, przeciskając się wśród ludzi, dotarł wreszcie do dużego, żółtego namiotu. Dyszał ciężko, próbując złapać oddech po wyczerpującym biegu.

– No, wreszcie jesteś, Basvinie. Sądziłem już, że się nie zjawisz! – szorstki, niski głos dobiegł z wnętrza namiotu.

– Prze… Przepraszam, panie. Przysięgam, że to się już nie powtórzy.

– Mam nadzieję – odrzekł głos. Po chwili zasłony rozsunęły się i przed chłopcem stanął rosły, barczysty mężczyzna, z krótkimi czarnymi włosami i o przenikliwym spojrzeniu człowieka, który dużo w życiu przeszedł. Był to sir Donan, najbardziej znany i szanowany rycerz Astonu. W turniejach brał udział od bardzo dawna i zwyciężał w prawie każdym starciu. Dzięki niemu tak niewielkie miasteczko jak Aston zyskało dużą sławę.

– Chodź. – rzucił swemu giermkowi. – Pomożesz mi włożyć zbroję. Nie ma na co czekać, wolę być już gotowy.

Słońce zbliżało się do zenitu. Nic nie wskazywało na to, żeby pogoda miała się pogorszyć. Na niebie unosiły się jedynie nieliczne, białe, gnane lekkim, wiosennym wietrzykiem chmurki. Olbrzymie, drewniane trybuny ułożone w podłużny owal całkowicie wypełniły się ludźmi, którzy z niecierpliwością wyczekiwali na rozpoczęcie turnieju.

Wreszcie na tle karmazynowej tkaniny zdobiącej trybunę władcy, ukazały się postacie lorda Kraaza i pięciu baronów Środkowych Rubieży. Zza nich wyszła królowa Deliana, żona Darlanda II, którego ważne sprawy zatrzymały w zamku. Gdy dzwony kościelne wybiły dwunastą i zabrzmiały echem fanfary, Lord Kraaz, który miał go zastępować, uniósł obie ręce w geście pozdrowienia i przemówił donośnym głosem. Zaległa głucha cisza.

– W imieniu naszego czcigodnego władcy, króla Darlanda, witam wszystkich zebranych! Przybyliście tu ze swych odległych miast, aby uczestniczyć w pierwszym tegorocznym turnieju rycerskim. Mam nadzieję, że wasze oczy nacieszą się widokiem walczących o sławę i bogactwo rycerzy. Niech ręka boża wskaże tego, który jest ich godzien. Turniej rozpoczęty!

Zabrzmiały gromkie oklaski i wiwaty. Jako pierwszy ze swego namiotu wyszedł sir Vancan, przybyły z miasta Dalakor. Po chwili stanął naprzeciw niego Zarian, rycerz z Kratellanu. Zagrzmiał róg. Giermkowie w biegu podali swym panom lance. Jeźdźcy, oddzieleni od siebie niskim płotkiem, ruszyli z kopyta, wzbudzając chmurę kurzu. Bojowe rumaki z pochylonymi nisko głowami pędziły do przodu bez lęku, młócąc kopytami ubitą ziemię. Lanca Vancana uderzyła w ramię przeciwnika, nie strąciła go jednak z konia. Widownia zaczęła dopingować rycerzy rozentuzjazmowanymi głosami. Wojownicy zrobili szybki zwrot i znów pomknęli ku sobie. Obaj lekko się pochylili i zacisnęli dłonie na uprzężach. Tym razem to Zarian trafił w napierśnik przeciwnika. Lanca ześliznęła się po zbroi i z impetem zrzuciła Vancana z siodła. Tłum na trybunach wydał okrzyk radości. Zabrzmiały głośne wiwaty. Powalony rycerz podniósł się ciężko z ziemi i powlókł smętnie w stronę namiotu, uprzednio pozdrowiwszy gestem ręki widzów.

Teraz przyszła pora na sir Donana. Podczas, gdy Zancan sprawdzał uprząż i siodło, Donan i jego giermek wyszli zza żółtej kotary.

– Basvin, podaj mi lancę. – rzekł rycerz do chłopca. – Tę czerwoną. No, dalej!

Chłopak w pośpiechu wręczył swemu panu broń. Pomimo, że Donan zwracał się do niego w szorstki i surowy sposób, Basvin wiedział, że ma dobre serce. Był dla niego jak ojciec. Uczył go od czterech lat i opiekował się nim. Rodzice Basvina byli starzy i biedni, choć chłopiec miał zaledwie czternaście lat, i jedynie dzięki wsparciu sir Donana mogli prowadzić normalne życie.

Zabrzmiał róg. Rycerze pognali na siebie w pełnym galopie. Lanca Donana była wycelowana dokładnie w ramię przeciwnika. Zarian uniósł broń, próbując trafić w jego napierśnik. Ten jednak spostrzegł to i w ostatnim momencie schylił nisko głowę. Jego lanca z uderzyła w naramiennik Zariana, strącając go z impetem na ziemię. Z tłumu widzów wydarły się przemieszane ze sobą okrzyki radości i żalu.

– Tak! Brawo! – zawołał Basvin, gdy jego pan powrócił przed namiot.

– Dziękuję chłopcze, ale to starcie nie było trudne. Obawiam się bardziej następnego. – odparł Donan. – Będę musiał pokonać sir Abortana, władcę miasta Noloris. Jest świetnie wyszkolony w walce. Brał udział w Bitwie pod Aslatrą. To trudny przeciwnik, nawet dla mnie.

– Wygrasz ten turniej, panie! – odrzekł pewnym tonem Basvin.

W następnych turach turnieju walczyli jeszcze czterej rycerze. W końcu nadeszła pora na sir Donana. Przez chwilę na trybunach zaległa grobowa cisza. Z namiotu nikt nie wychodził. Rozległy się stłumione szepty. Dwóch strażników, pilnujących dotychczas królewskiej ławy, ruszyło żwawym krokiem w stronę namiotu. Weszli do środka.

Sir Donan leżał na drewnianym łożu, a nad nim stał Basvin z zatroskaną miną.

– Co mu się stało? – spytał zaniepokojony strażnik, przyglądając się bladej twarzy mężczyzny.

– Chyba zasłabł. Stracił przytomność. Dałem mu już okład na czoło, ale nie reaguje.

– Ale oddycha?

– Tak, wszystko raczej w porządku, choć nie jest zdolny do walki.

– Och… Wielka szkoda. – odparł strażnik. – Ale to jeszcze nie koniec…

Basvin dobrze wiedział, o czym myśli mężczyzna. Zasady turnieju mówiły wyraźnie, że gdy rycerzowi coś się stanie, musi go zastąpić… jego giermek. Zrobiło mu się dziwnie słabo.

– Muszę?… – spytał błagalnym tonem. Zabrzmiało to dość dziecinnie.

– Tak, o ile sir Donan cokolwiek dla ciebie znaczy. Chodźże, pomogę ci ubrać zbroję. Wiem, żeś w boju nie zaprawiony, lecz lepsze to niż nic.

Chłopiec stał bezradnie, przerażony, podczas gdy strażnik nakładał na niego kolejne warstwy stali. Służył Donanowi od dawna, nigdy jednak nie musiał zastępować go w turnieju. Nic więc dziwnego, że wprost nie mógł wydobyć z siebie głosu. Po paru minutach był odziany w pełną, kilkunastokilogramową zbroję. Ledwo utrzymywał się na nogach.

Wyszedł z namiotu. Na trybunach znów zaległa cisza, przerywana co jakiś czas stłumionymi śmiechami. Basvin poczuł się bardzo głupio, wiedząc, że nie ma najmniejszych szans. Spróbował mimo wszystko zachować zimną krew i przypomnieć sobie wszystko, czego uczył go jego pan o jeździe konnej oraz władaniu kopią.

Z namiotu naprzeciw wyjechał na czarnym, bojowym rumaku sir Abortan, znany w całym Northworldzie z licznych bitew, które przeżył i cudownych czynów, których dokonał. Był istną ikoną rycerstwa, mężem prawym i odważnym.

Konie ruszyły ku sobie na dźwięk rogu. Basvin poczuł, że serce wali mu w piersi jak oszalałe. Widział, jak sir Abortan mknie w jego stronę, trzymając pewnie lancę na wysokości serca chłopca. Zbliżali się do siebie z każdą chwilą. Basvin wysunął przed siebie własną lancę i schylił głowę, próbując naśladować sir Donana. Bronie ze zgrzytem zderzyły się w połowie drogi. Abortan zachwiał się, tak samo jak kurczowo trzymający się uprzęży giermek. Z tłumu wydarł się okrzyk podziwu i zdumienia. Obaj zrobili zwrot i znów ruszyli w swym kierunku niczym rozjuszone bestie. Basvin wiedział, że za chwilę zostanie strącony. Ze strachu poluźnił uchwyt. Zatrzęsła mu się ręka trzymająca broń. Rycerz ujrzał to i przyspieszył, pragnąc wykorzystać ów moment. W ostatnim momencie, niespodziewanie Basvin uchylił się. Uniósł lancę, która z olbrzymim impetem uderzyła w rękę przeciwnika. Abrotan z łoskotem spadł na ziemię, powalony ciosem chłopca.

 

CDN

 

 

Koniec

Komentarze

"Wreszcie, wymęczonym i zmarzniętym, ukazały się przed oczami kamienne mury niewielkiego, acz warownego miasta" - "acz" jest przeciwstawne. Miasto może być i warowne, i każdej wielkości, duże albo małe, czy nawet średnie. A "ukazały się przed oczami" też brzmi źle. Całe zdanie powinno brzmieć - "Wreszcie, wymęczeni i zmarznięci, zobaczyli mury niewielkiego, warownego miasta." Opowiadanie jest zachwaszczone takimi niezręcznościami. Co np. znaczą Srodkowe rubieże? Raz pisane dużą literą, raz małą, w obydwu przypadkach bez sensu. Jako nazwa musi sie odnosić do czegos, rubieże są tylko rubieżami, jako takie nie odnoszą się do niczego.

Nie będę doszukiwał się błędów, gdyż nic specjalnie nie rzuciło mi się w oczy. Czytało mi się przyjemnie. Jak dla mnie, sprawnie napisane. Trochę jednak domyślałem się zakończenia i miałem nadzieję, że się mylę. Liczyłem, że rozwój wypadków będzie brutalnie realny i giermek przegra z kretesem, ale to tylko moja całkowicie subiektywna opinia. Jak znajdę chwilę, to chętnie przeczytam drugą część.

Pozdrawiam.

Krótko mówiąc, ludziom nie wiodło się najlepiej. --- Krótko mówiąc, najgorzej też nie. Tragiczne podsumowanie opisu,

Rycerze szli pieszo, gdyż konie nie przeżyłyby w zamieci. A nawet jeśli, poruszałyby się wolniej od mężczyzn. --- czyli koni w ogóle nie brali, jedzenie, broń i ubrania taszczyli na plecach. Zresztą, wydaje mi się, że dużemu zwierzaczkowi łatwiej niż małemu człowieczkowi będzie przeżyć zamieć,

stos arkuszy pergaminu. Wziął do ręki ten z samej góry i omiótł spojrzeniem. --- to jest tak melodramatyczne, że aż głupie,

nieopodal Astonu (tak bowiem nazywało się miasteczko) --- trudno było się domyślić,

Zabrzmiał róg. Rycerze pognali na siebie w pełnym galopie. Lanca Donana była wycelowana dokładnie w ramię przeciwnika. Zarian uniósł broń, próbując trafić w jego napierśnik. Ten jednak spostrzegł to i w ostatnim momencie schylił nisko głowę. Jego lanca z uderzyła w naramiennik Zariana, strącając go z impetem na ziemię. Z tłumu widzów wydarły się przemieszane ze sobą okrzyki radości i żalu. --- zaimek na zaimku zaimkiem pogania i nie wiadomo, kto kogo i czym.

Jeżeli pisałeś to w podstawówce, to zaskakująco dobrze ci wyszło. Ogólnie rzecz biorąc tekst jest słaby --- językowo i merytorycznie. Tym niemniej, gdyby pozbyć się bubli słownych, to --- zdaje się --- wyszłaby z tego czytliwa literatura dla małolatów.

pozdrawiam

I po co to było?

Dziękuję za szczere komentarze i rzeczywiście, zgadzam się z tym, co napisaliście. Niestety, czego jestem jak najbardziej świadomy, tragicznie idzie mi pisanie wstępów do książek i rozpoczynanie od zera powieści. W tej części sagi popełniałem co jakiś czas mniejsze lub większe błędy, lecz w miarę pisania szło mi coraz lepiej. Tak w każdym razie stwierdzili wszyscy, którzy przeczytali wszystkie części. Chciałem, by fabuła z początku wydawała się błaha, ale późniejsze wątki odbiegają znacznie od klasycznych. Oczywiście nie bronię się przed surową krytyką, gdyż specjalnie dla niej udostępniłem Wam swój tekst, mam jednak nadzieję, że parę wstępnych stron nie zniechęci was do przeczytania reszty.
Kolejne fragmenty zamieszczę najprawdopodobniej dopiero w następny weekend.

A ja tak z ciekawości zapytam: wspomniałeś, Autorze, o pięciu tomach. Ile konkretnie już tego napisałeś? Tak, powiedzmy, w słowach?

I co więcej - czy teraz już jestes bardziej doświadczony w pisaniu powieści?

Tak, sądzę, że jestem bardziej doświadczony,  tym bardziej że oprócz pięciu tomów w międzyczasie napisałem też parę osobnych książek. Ogółem każda część Northworldu ma mniej więcej 150 stron, a najgrubsza czyli trzecia, około 300.

Nowa Fantastyka