
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
W tak upalnym dniu, powiew wiatru był łaską. Nie był to najdogodniejszy czas na podróż, ale nigdy nie lubiłem spędzać w jednym miejscu zbyt dużo czasu. Pociągnąłem łyk wody z niemal pustego już bukłaka i uderzyłem piętami w boki konia. Cwał pozwalał na zapomnienie przez chwilę o żarze lejącym się z nieba, jednak mój wierzchowiec wkrótce zwolnił, dysząc ciężko. On też nienajlepiej znosił tę podróż.
Minęło już wiele godzin od kiedy wyruszyłem z Barrie, niewielkiej mieściny położonej przy Trakcie. Nie mógłbym rzec o niej złego słowa – ludzie byli sympatyczni, dziewki gorące a piwo nierozwodnione.
Jechałem samotnie, raz tylko mijając równie osamotnionego kupca. Można by nazwać go szaleńcem, wszak wiózł ze sobą cały dobytek, jednak na Trakcie panowała niepisana zasada azylu. Nie można było tu spotkać nawet bandytów.
Gdy dzień miał się już ku końcowi, dotarłem pod niewielką gospodę. W tym miejscu Trakt przecięty był przez dwie, znacznie węższe ścieżki. Przy karczmie znajdowała się także stajnia. Zeskoczyłem więc z siodła i podprowadziłem tam konia.
Gospoda tylko pozornie była niewielka. W rzeczywistości jej rozległa piwnica mieściła wiele osób – tam też znajdowała się główna izba. Schodząc po stromych schodach, patrzyłem zafascynowany na pokrytą freskiem ścianę, oświetloną przez skromny świecznik. Karczma musiała przynosić olbrzymie dochody albo też właściciel był niespełnionym malarzem – w każdym razie dzieło budziło nieprzeciętne wrażenie, a jego wykonanie kosztowałoby fortunę. Korytarz za schodami był tak wąski, że ledwo można by się w nim minąć. Za uchylonymi drzwiami znajdowała się główna sala.
Składało się na nią kilkanaście ław, bar, oraz znajdujący się na uboczu ring, na którym rozrywkę zapewniali nieudolni amatorzy boksowania. Izba była mocno oświetlona za sprawą pochodni na ścianach i świec przy stołach. Przy kilku obecnych klientach krzątała się blond włosa kelnerka o uwydatnionych kształtach, z którą to usiłowała flirtować większość zebranych. Miłym zaskoczeniem był na pewno fakt, że nie śmierdziało tu ani szczurami, ani wymiocinami, co często zdarzało się w podobnych gościńcach. Mogłem nawet zaryzykować stwierdzenie, że było tu przytulnie.
Podszedłem do baru, starając się nie spoglądać natarczywie na młodzieńca wciskającego rękę pod spódniczkę uśmiechniętej kelnerki.
– Co dzisiaj serwujecie, panie? – zagaiłem karczmarza, sprawiającego wrażenie zafascynowanego oglądaniem dna pustego kufla. – Od rana nie miałem nic w ustach.
– Cały dzień w podróży, hę? Mogę upiec dla ciebie zająca. Nic bardziej sycącego nie dostaniesz.
– Świetnie. Ile zapłacę za wszystko, wliczając nocleg?
– Śliczny, srebrny dukacik powinien wystarczyć – oberżysta wyszczerzył kły w uśmiechu.
Fakt faktem, nie cenicie się zbyt tanio, pomyślałem i z bólem serca otworzyłem sakiewkę i zakręciłem monetą na stole.
– Daj mi jeszcze czegoś mocniejszego do popicia.
Usiadłem przy najbliższym stole, czekając na strawę i kątem oka dostrzegłem wbity we mnie wzrok jednego z gości lokalu. Po chwili wstał i ruszył w moim kierunku. Spuściłem głowę.
– Lav! W życiu bym nie przypuszczał, że spotkamy się w takim miejscu! Poznajesz mnie, druhu?
Mam być szczery czy miły?
– Przypomnij mi imię, nie mam pamięci do twarzy – rzekłem.
– Aryg, nie mów mi, że zapomniałeś! Musisz pamiętać, jak walczyliśmy ramię w ramię!
– Chciałbym powiedzieć, że pamiętam, ale nie chcę łgać. W dodatku nie walczę już od kilku lat.
– Dlaczego? Talent do wojaczki miałeś nieprzeciętny. Wszak sam baron był tobą zachwycony! Pamiętasz bitwę o Fort Tacar? Utłukłeś tam chyba setkę ludzi!
Na to wspomnienie uśmiechnąłem się. Pamiętałem doskonale tę potyczkę. Jakiś samozwańczy lord uznał, że fort należy do niego i mamy bezwarunkowo kapitulować, by ocalić życie. Przytargał ze sobą kilka setek wieśniaków, myśląc, że jak odzieje ich w zbroje automatycznie uczyni z nich rycerzy. W Tacar było nas niecała czterdziestka, w dodatku nie dla każdego wystarczyło uzbrojenia – pierwszego oponenta zabiłem skacząc na niego z wieżyczki i zabrałem mu miecz. Później się okazało, że tę zuchwałą szarżę przypłaciłem urazem biodra, ale walczyłem do samego końca. Aryg, Aryg…
– To ty częstowałeś skurwysynów bełtami? Teraz pamiętam! Cholernie się zmieniłeś przez te lata – powiedziałem dość głośno, by inni zainteresowali się naszą rozmową.
W tym samym momencie kelnerka położyła przede mną tacę ze ślicznie zaróżowionym zającem, a Aryg chwycił ją za rękę i powiedział coś cicho. Ta pokiwała ze zrozumieniem głową i po chwili przyniosła nam dwa pełne kufle piwa.
– Opowiadaj, co tam rozrabiałeś przez ostatnie lata – zacząłem – zawsze byłeś pierwszy do rozróby.
– I niewiele się w tej kwestii zmieniło – roześmiał się donośnie, odchylając płaszcz za którym wisiała wciąż ta sama, stara, poczciwa kusza i mały sztylet. – Jeżdżę po świecie i szukam okazji do postrzelania. A takie, wierz mi, trafiają się wszędzie. A tobie dokąd śpieszno? Czego szukasz na Trakcie?
– Włóczę się, zarobię trochę grosza, wydam wszystko w karczmie czy w burdelu i tak cały czas – odparłem zgodnie z prawdą. – Nic ciekawszego ten świat nie ma do zaoferowania.
– I tu się mylisz – splunął soczyście na podłogę i ściszył głos. – Chodzą pogłoski, że ten stary skurwiel, jak mu tam było, Vack czy Veck, każe się teraz tytułować monarchą i planuje wywołać rewolucję. Sam wiesz, że nasz poczciwy i jakże miłościwie nam panujący Jego Miłość Oakir traci siły, poparcie społeczeństwa i armię. Podobno nawet jego żonka się od niego odsunęła. Nie dość, że Vack solidnie płaci każdemu, kto stanie po jego stronie, to w dodatku ma całkiem solidny pomysł na poprawę sytuacji w tym grajdole. Rzekomo zyskał w jakiś sposób trzy ważne fortece na zachodzie wraz z ich skarbcami i obiecuje góry złota. Czemu miałbyś ze mną tam nie pojechać?
– Rewolucja? Czyś ty do reszty zdurniał? Chcesz obalić tron? A jeśli cały plan weźmie w łeb?
– To umrę z pieśnią na ustach, wbijając w kogoś cholerny bełt!
– To jest szalone.
– Życie jest szalone. Chcesz je przeżyć czy przeczekać? Ruszaj ze mną!
Ma trochę racji. Od kilku lat siedzę bezczynnie i czekam sam nie wiem na co.
– Nie… Daj mi trochę czasu, muszę się z tym przespać. Twój plan jest niedorzeczny, ale może jest w nim odrobina racji? Muszę to przemyśleć.
– Jutro o świcie ruszam w drogę. Jeśli chcesz – siodłaj konia i pędźmy na zachód, albo kiś się w jakichś paskudnych wiochach. Wybierz mądrze, Lav.
Nie uznałem za stosowne odpowiadać. Dojadłem zająca i wypiłem piwo. Nie czekając na „coś mocniejszego” wyszedłem na korytarz, szukając zamówionej dziś izby.
Nie była ona może szczytem wygody, ale przynajmniej nie pełzało tu żadne robactwo. Ułożyłem się na twardej pryczy w nadziei na sen, ale wiedziałem, że nie mogę na niego liczyć. Przewróciłem się na plecy i zacząłem zastanawiać się nad największym szaleństwem, jakie miałem popełnić w swoim życiu.
Przejrzałem i w zasadzie mogę jedynie czekać, jak to się rozwinie. Muszę jednak dodać. że całe spotkanie dawnych towarzyszy wydaje mi się sklejone na siłę, a rozterki przyzwyczajonego do niebezpieczeństw najemnika dziwne. Ja wiem, że bunty są trochę bardziej niebezpieczne od pogranicznych wojenek, ale to głównie z tego powodu że trudniej się wycofać, a dostać przez łeb mieczem za wiekszą czy mniejszą rację to naprawdę niewielka różnica. Pozdrawiam.
BTW: No właśnie, wydaje mi się, że powinno być bunt, a nie rewolucja, która to dotyczy już walki klas.
Powtórzenie "jednak" w pierwszym akapicie.
"Składało się na nią kilkanaście ław, bar, oraz będący na uboczu ring" - Będący na uboczu? Raczej: znajdujący się, umieszczony, ale nie będący...
"kelnerka o uwydatnionych kształtach" - uwydatnionych?
"- Co dzisiaj serwujecie, panie? – zagaiłem karczmarza, sprawiającego wrażenie zafascynowanego oglądaniem dna pustego kufla – Od rana nie miałem nic w ustach." - Po "kufla" kropka.
"Usiadłem przy najbliższym stole, czekając na strawę i kątem oka dostrzegłem wbity we mnie wzrok jednego z gości lokalu. Po chwili wstał i ruszył w moim kierunku."
Jak dla mnie brzmi to tak, jakby to wzrok gościa wstał, a nie gość. ; )
"- Włóczę się, zarobię trochę grosza, wydam wszystko w karczmie czy w burdelu i tak cały czas – odparłem zgodnie z prawdą – Nic ciekawszego ten świat nie ma do zaoferowania." - Po prawdą kropka.
"- I tu się mylisz – splunął soczyście na podłogę i ściszył głos – Chodzą pogłoski, że..." - Po "głos" kropka.
Lassar ma rację, spotkanie znajomych jest nienaturalne, podobnie jak i to że gość, którego imienia bohater nawet nie pamięta, od razu mu się przyznaje, że bierze udział w buncie. Dialogi są sztywne, wszystko dzieje się za szybko... Przydałoby się trochę tła i klimatu, czegoś, w co czytelnik mógłby się wczuć. Na razie - mało, za mało.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Poza tym przydałoby się wykosić anachronizmy.
Cześć,
- Co dzisiaj serwujecie, panie? – zagaiłem karczmarza, sprawiającego wrażenie zafascynowanego oglądaniem dna pustego kufla – Od rana nie miałem nic w ustach. Wydaje mi się, że powinieneś zmienić zwrot z zagaiłem, psuje efekt wypowiedzi, to slang który pasuje do baru a nie do karczmy.
Przyznaję się, że nie mogę się odnaleźć w ramach czasowych tekstu, bo niby mamy konia, bukłak, trakt (dlaczego z dużej? To nazwa własna?), ale z drugiej strony jest kelnerka, ring, boks... I z "gościńcem" mam problem, bo w moim mniemaniu oznaczał drogę, a u Ciebie oznacza hotel... Czegoś nie wiem?
Dużym plusem tekstu jest to, że nie zniechęca do czytania już na samym początku. Może nie ma tu fajerwerków, fabuła występuje w wersji "absolutne minimum", ale czyta się dosyć dobrze, pomimo małych niedociągnięć.
www.portal.herbatkauheleny.pl