- Opowiadanie: szoszoon - Opowiesc Żemojda

Opowiesc Żemojda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowiesc Żemojda

Żemojd, gnany dziwnym i trudnym do odgadnięcia pragnieniem, przeszedł rzekę i ponownie skierował się ku znajomej mu już chacie. To w niej całkiem niedawno po raz pierwszy przełamał ostatnią granicę swego okrucieństwa. Ogarnęła go przemożna chęć zabicia Lestka. Umknął niepostrzeżenie strażom Herkusa, który dał za to głowę. Uciekinier był jednak zdrowo pokaleczony, przeto stanowił łatwą zdobycz.

Odezwał się instynkt.

Przystanęło nieruchomo pod drzewem i nasłuchiwało. W nozdrzach poczuło ponownie tę samą, dziwną a zarazem kuszącą woń. Jakby zioła jakieś. Ale zmieszane z zapachem krwi. Ciałem wstrząsnęły dreszcze. Ruszyło pędem ku drzwiom, wywarzyło. Wpadło do środka i zamarło. Pusto! Cisza. Żadnego zapachu, tak oczekiwanej woni smacznej krwi. I nagle tępy ból pod czaszką. Uginają się nogi, spojrzenie przesłania mrok coraz ciemniejszy, gęstniejący.

 

Cisza.…

Przebudził się z okropnym bólem głowy. Otworzył oczy, ale przez chwilę niczego nie mógł dojrzeć. Ostrość spojrzenia nie chciała wrócić. Czuł się otępiały i słaby. W nozdrzach poczuł woń dymu. Tę samą, za którą podążył wtedy do chaty. Chciał poruszyć ręką, jednak zorientował się, że leży związany. Skrępowane na plecach dłonie ktoś przywiązał do stóp. Wyswobodzenie się było praktycznie niemożliwe. Mrugnął powiekami, wytężył wzrok. Spostrzegł, że znajduje sie w szałasie.

Ktoś położył go na posłaniu z suchej trawy i liści. Przed wejściem do środka palił się ogień przy którym siedział człowiek.

 

Rozpoznał go. Oto niedoszła ofiara stała się myśliwym.

 

Otulony w grube, niedźwiedzie futro, zarośnięty, martwym wzrokiem wpatrywał się w płomienie.

Dojrzał, że dzikie i zimne oczy ofiary wpatrują się weń pytająco, jednak nie zwracał na nie uwagi. Sięgnął za futro i wyjął garść ziela, które wrzucił w ogień. Płonienie strzeliły żwawo do góry w towarzystwie kłębów wonnego dymu.

– Czego od mnie chcesz? – Zagadnął niepewnie Żemojd.

Lestek milczał. Jego twarzy nie wykrzywił żaden, najmniejszy choćby grymas, oblicza nie poruszył najmniejszy gest. Pozostawało martwe, choć skrywało pod sobą bijące i tłoczące krew do członków serce.

– Pomsty za syna chcesz? – warknął z rosnącą złością.

Siedzący kiwnął nieznacznie głową.

– To zabij mnie na miejscu! Na co czekasz? -– Po ostatnich słowach Żemojd zaczął krztusić się, a jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Poczuł w trzewiach narastający głód a w ustach pragnienie. Pragnienie krwi.

Kolejna garść ziół opadła na ognisko. Uniosły się gęste kłęby dymu.

Żemojd wciągnął do płuc wonne powietrze i zrozumiał, że to właśnie go zgubiło.

– No zabij! -–Jęknął.

Siedzący przy wejściu pokiwał przecząco głową.

– Myślisz, że chciałem stać się tym, kim jestem? Że bycie Nieczłowiekiem to wybór? Albo pragnienie? To kara niezaspokojonej wiecznie żądzy krwi, która zabija! Pragnienie, które pali i nigdy nie zostanie ugaszone! To męczarnie i strach!

– Strach…– rzucił ponurym głosem. -–Czego ty się bać możesz?

– Tych, których pomordowałem. Ich dusze żyją we mnie i czekają tylko, żebym osłabł. Żeby moja siła zmalała, a wtedy…– zamilkł na chwilę i jęknął. Głód i pragnienie stawały się nie do zniesienia. Nie wiedział, jak długo tu leżał, i ile jeszcze tu pozostanie.

– Dopadną Cię i opętają!

– Więc lepiej mnie zabij. Wbij mi w serce zimną stal! Oszczędź mi cierpienia.

– Popatrzę, jak cię nawiedzają i rozrywają twoją głowę – odparł głosem zimnym jak lód odwracając w jego kierunku głowę.

Słowa Lestka dotknęły Żemojda ostrzej niż wyczekiwana stal. Zrozumiał, że zemsta to nie kara, i że kara poniesiona w wyniku zemsty po stokroć gorsza od całej ludzkiej nienawiści. Oblał go zimny pot. Członkami wstrząsały coraz gwałtowniejsze dreszcze. Zwrócił z siebie to, co zalegało w żołądku: cuchnącą flegmę i żółć.

– Chcesz wiedzieć, kim jestem? – krzyknął wijąc się w konwulsjach.

– Mów. Ale i tak ci to w niczym nie pomoże.

– Przybyłem z dalekiej północy, z krainy spowitej bielą i skutej wiecznym lodem – zaczął Żemojd zaciskając z bólu oczy. – Tam się urodziłem i tam rosłem wśród swego plemienia. Było to -…przerwał i zacharczał – dawno temu, w czasach tak odległych -…khr…– kiedy ludzka mowa jeszcze nie niosła się po świecie. Żyliśmy w swoich klanach, przemierzając skute śniegiem i lodem bezkresy, w pogoni za stadami renów i mamutów. Żywiliśmy się ich mięsem, a ich skór robiliśmy odzienie, namioty. Rodziliśmy się i umieraliśmy.

Siedzący westchnął głęboko i dorzucił ziół do ognia.

– Nie rób tego… proszę! – Jęknął Żemojd. Daj mi skończyć a potem zabij! Zakończ mój żywot, zakończ okrutną historię mego plemienia!

Mężczyzna spojrzał w oczy leżącego. Nic się w nich nie odbijało, nawet płomienie ogniska. Pozostawały niezmiennie takie same, zimne, błękitne jak niebo północy.

– Wreszcie, zapędzając się za daleko na południe, natrafiliśmy na nich. Lud dziki i krwiożerczy. Wyglądem przypominali bestie podobne do wilków, ale poruszali się na dwóch łapach. W dzień kryli się po jaskiniach i lasach. W nocy napadali na nasze osady i zabijali. Z każdym dniem było nas coraz mniej a ich przybywało. Nie potrafiliśmy się obronić. Atakowali znienacka, wywoływali w nas przerażenie i paraliżujący strach. W tym strachu umieraliśmy. I nie potrafiliśmy go nawet wykrzyczeć, wpadając w ostre i bezlitosne szpony bestii. W końcu zostałem sam. Poraniony, ale zostawiony samemu sobie. Przeżyłem jakimś okrutnym zrządzeniem losu, aby wieść swój zwierzęcy, targany instynktami żywot. Zabijałem wszystko, co żyło, ale głód zaspokajała tylko krew. Wysysając ją ze zwierząt, stawałem się coraz bardziej dziki i nienasycony. Aż spotkałem ludzi. Gdy zabiłem pierwszego człowieka, posiadłem jego duszę. Ona nauczyła mnie waszej mowy i uczyniła ludzkim. Kolejne ofiary sprawiały, że stawałem się taki jak one. Więc wędrowałem tam, gdzie było was więcej i więcej. Zostawiałem za sobą strach i przerażenie. Dziwne, że sam tego akurat nie odczuwałem. Aż wreszcie, po wiekach tułaczki, dotarłem do Nadrzecza. Stałem się Nieczłowiekiem, choć nikt o tym nie wiedział. I postanowiłem zostać tu. Wieść w tych lasach swój samotny, pozbawiony przyszłości nieśmiertelny żywot.

– Do teraz! – Odparł siedzący przed szałasem. Wstał powoli, wyjął garść ziół i rzucił je na szałas. Wziął do ręki płonącą żagiew i w milczeniu przyglądał się płomieniom.

– Zrób to! Na co czekasz!? – Krzyknął Żemojd błagalnie. Nie chciałem zabić tego dziecka! Ale to było silniejsze ode mnie.

Mężczyzna podłożył pod szałas ogień. Starannie, w kilku miejscach. Płomienie strzeliły wesoło w górę. Z głębi dochodziły krzyki krztuszącego się Żemojda. Po chwili szałas płonął żywym ogniem.

– Żadna żywa istota nie powinna żyć dłużej, niż powinna – powiedział sam do siebie – tylko kto ma o tym decydować? Bogi? Jeśli robią to naszymi rękoma, to znaczy, że same boją się odpowiedzialności!

Gdy żar dogasł, mężczyzna odszedł. Za nim zostały zgliszcza.

Koniec

Komentarze

Chyba jednak raczej "Opowieść Żemojdy", drogi Autorze... 

Sorry, instynktownie przyjąłem, że bohater to " Żemojda", a in ma na imię "Zemojd". Mój błąd. Pardon. Jedmakże literówki w tytule na pewno można poprawić.

Pozdrówko.

"Umknął niepostrzeżenie strażom Herkusa, który dał za to głowę." Kto? Lestek? Żemojd? W ogóle nie rozumiem.

Zmiana perspektywy bez zaznaczania, kto jest kim nieźle mota czytelnikowi. Nie wiem, czy każdemu, ale mnie na pewno.

Ogólnie dobrze, aczkolwiek nie beznadziejnie.

Cholera, znów szoszoon i wyjdzie, że cię prześladuję :D Ale zaznaczam, że przynajmniej przeczytałam całe, zamiast olać po pierwszym akapicie, jak czasem jestem zmuszona robić.

niezgoda.b.... znowu Ty;)

Jego twarzy nie wykrzywił żaden, najmniejszy choćby grymas, oblicza nie poruszył najmniejszy gest.

Twarz i oblicze to praktycznie to samo, twarzą nie wykonujemy gestów. Co wyszło? Masło margarynowe...

Po chwili szałas płonął żywym ogniem.
- Żadna żywa istota nie powinna żyć dłużej, niż powinna - powiedział sam do siebie - tylko kto ma o tym decydować?

 Kto powiedział? Szałas? Pułapka zaimkowa... Kropka po 'siebie', 'tylko' z dużej.

No nie powiem, koncepcja, że razem z krwią ofiary przyswaja się jej duszę, chociaż nie nowa, na pewno dałaby się interesująco rozwinąć. Ale nie na jednej stroniczce tekstu... Pomyśłisz nad tym?

AdamKB - jasne, ciągle myślę:)

Hej. Bardzo przypadła mi do gustu Twoja twórczość. Mam do Ciebie sprawę. Mógłbyś się ze mną skontaktować drogą e-mail? seba000pl@gmail.com. Pozdrawiam

Nowa Fantastyka