
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Słońce zachodziło nad Północną Równiną Łez.
Michael wyszedł przed szereg aniołów odzianych w złote zbroje i poruszających nerwowo
złotymi skrzydłami, a po jego bokach stanął Raphael i Gabriel. W tle gasnące nad horyzontem
słońce opiewało czerwono pomarańczową poświatą zastępy niebieskie. Skrzydła archaniołów
błyszczały opalizującą czernią, tak samo jak skrzydła stojącego po przeciwnej stronie równiny
Lucyfera.
-Jeszcze nie jest za późno.-wyszeptał Michael w języku aniołów.
-Swoją mową kaleczysz moje uszy.-odpowiedział Lucyfer, naśladując mowę Ludzi.
-Możesz wrócić.-kontynuował archanioł.
-Gówno prawda!-warknął wściekle.-A nawet jeżeli to nie po to walczyłem o wolność by teraz
z niej zrezygnować.
-Nie walczyłeś o wolność.-wtrącił Gabriel.-Walczyłeś o władzę.
-Czy to nie to samo? Władza nad sobą, bym mógł być wolny. Czy nie brakuje ci tego
Gabrielu?-wysyczał Lucyfer. Jego skrzydła zafalowały od tłumionej wściekłości.
-Nigdy mi tego nie brakowało, ponieważ nigdy tego nie zaznałem.-wzruszył ramionami
Gabriel.
-A tobie Raphaelu?-tamten pokręcił przecząco głową.
-Źle postępujesz Luke.
-Nie, postępuję według moich własnych pragnień. Podążam za tym czego ja chcę, a nie za
tym czego On chce.
-Nigdy mnie to nie przeszkadzało.-odparł Gabriel. Raphael pokiwał głową.
-A mnie tak! Wieczne życie pod jego dyktandem? Chyba śni!
-Nie mnie to oceniać.-rzekł spokojnie Raphael.-Wróć. Przyjmie cię. Wybaczy. Przecież wiesz,
że cię kocha.
-Nikt nie kocha swoich podwładnych. Nie kocha swoich sług. Woli tych brudnych i skażonych
grzechem ludzi.
-Sam ich stworzył.
-Nas także!-wrzasnął Lucyfer.
-Ta rozmowa prowadzi do nikąd.-przerwał nagle Michael. Patrzył na Lucyfera z wystudiowaną
obojętnością, a na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień choć Lucyfer już dyszał ciężko.
Powiódł wzrokiem po równinie. Ponad setka aniołów czaiła się za plecami trzech
archaniołów. Drugie tyle znajdowało się za Lucyferem. Przetarł dłonią zmęczoną twarz. Jego
złote włosy zaplecione w gruby warkocz, zafalowały mu na plecach. Jego ciało się napięło,
szykując się do ataku.
-Bracie.-zaczął Michael.-Wracasz do nas czy nie?
-Nie jestem twoim bratem.-warknął Lucyfer.
-Uznam to za nie.-odwarknął po czym w jego ręku zmaterializował się ognisty miecz. Gabriel i
Raphael z bólem w oczach zrobili to samo.
Za Lucyferem stanęli jego trzej zaufani przyjaciele – Azazel, Asmodeus i Belial. Azazel
poklepał Lucyfera po ramieniu.
-Jesteśmy z tobą.-szepnął.
Anioły po stronie Michaela poruszały się niespokojnie. Każdy z nich trzymał miecz.
Lucyfer zmaterializował swoje ostrze. Było tak czarne jak jego skrzydła, a klingę pokrywał
pomarańczowy płomień. Usłyszał pomruki za swoimi plecami. Zatrzepotał skrzydłami. Po jego
przeciwnej stronie Michel wraz z uniesionym mieczem ruszył na niego, a za nim pozostali
archaniołowie. Lucyfer zrobił to samo. Po chwili mocno odepchnął się stopami od ziemi i
machnął skrzydłami wzbijając się w powietrze.
Ciała setek aniołów wzbiło się ku niebu jak stado spłoszonych ptaków. Lucyfer ciął
mieczem swoich przeciwników, którzy tak naprawdę nie stanowili dla niego zagrożenia.
Odpychał ich łokciami, aż zobaczył w oddali swój cel – Michela. Walczył z jednym z jego
żołnierzy i Lucyfer musiał mu przyznać, że był wspaniałym wojownikiem. Machał mieczem jak
biczem, a ten dosięgał celu. Anioły padały od jego ciosów jeden po drugim. Lucyfer wyszedł
mu na przeciw. Kątem oka dostrzegł Azazela i Asmodeusa walczących ramię w ramię
przeciwko pięciu aniołom Michaela. Ponad odgłosami bitwy uniósł się śmiech Beliala. Walczył
z Gabrielem. Byli godnymi przeciwnikami.
Lucyfer pchnął miechem nieszczęśnika, który stanął ma na drodze. Cały czas wzrok
miał wlepiony w Michela. Anioły opadały w dół z wysokości ponad kilkudziesięciu metrów i
roztrzaskiwały się o ziemię, która była usłana skrzydlatymi ciałami jak kwieciem. Michael był
w zasięgu ręki i Lucyfer już wyciągał miecz by zadać cios, ale został zablokowany.
Czarnowłosy anioł skrzyżował z nim swój oręż.
-Nathanielu nie spodziewałem się, że wybierzesz ich stronę. – odezwał się Lucyfer.
-To było do przewidzenia. – odparł spokojnie, odpychając od siebie miecz Lucyfera.
-Nie dla mnie. Myślałem, że byliśmy przyjaciółmi na tyle długo byś poszedł za mną. -
powiedział smutno Lucyfer. Zrobił wypad, ale Nathaniel schylił się i zamachnął się swoim
mieczem, zadając słabe cięcie w ramię.
-Ja myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi dostatecznie długo byś nie odwrócił się od rodziny.
Przez chwilę nie było słychać nic oprócz szczęku stali, jęków bólu czy triumfalnych
krzyków. W końcu zdyszany Lucyfer nie wytrzymał.
-Przyłącz się do mnie.
-Nie. – odparował jego czarnowłosy przyjaciel.
-Dlaczego?
-Bo tak jest właściwie. -zacisnął wargi jakby nie chciał dodać niczego więcej.
-W takim razie żegnaj Nathanielu. Gdziekolwiek będę, będzie mi ciebie brakować. – Lucyfer
ciął anioła na odlew, nie dając mu szansy na złapanie oddechu. Jego mocne uderzenia
wstrząsały słabszym aniołem, ale to już nie był jego problem. Uderzył go pięścią, po czym
rzucił się na niego całym ciałem. Spadali ku ziemi z niezwykłą prędkością. Litość i przyjaźń na
twarzy Lucyfera ustąpiły bezwzględności i mrożącej krew w żyłach obojętności. Nathaniel był
przerażony ziemia zbliżała się nieubłaganie, a Lucyfer zamachał dodatkowo skrzydłami by
zwiększyć prędkość. Jego włosy szarpał wiatr, niemal wyplątując je z warkocza. Lucyfer
okładał bezsilnego przyjaciela pięścią, aż kilkanaście metrów nad ziemią cisnął go w dół a sam
ledwo wyhamował. Nathaniel wyrżnął w ziemię. Jego złote skrzydła były połamane i
zakrwawione, odarte z piór. Lucyfer wylądował na ziemi z gracją, wzniecając tumany kurzu.
Wpatrywał się w niebo, na anioły zderzające się ze sobą w locie, w błyszczące ostrza i zbroje.
Wypatrywał czarnych skrzydeł. Michel spadł z nieba kilka metrów przed nim. Zamortyzował
upadek uginając nogi w kolanach. Zamachał skrzydłami dla równowagi, a po chwili stał
dumnie wyprostowany z uniesionym mieczem.
-Zakończmy to. – powiedział do Lucyfera.
-Z chęcią.
Zderzyli się ze sobą, raniąc się nawzajem. Okładali się pięściami i zadawali ciosy
mieczami. Co chwila na ziemi lądował albo Lucyfer, albo Michael. Byli zbyt równi sobie. Kiedy
po raz kolejny Michel leżał na plecach Lucyferowi udało się zdobyć przewagę. Przyciskał
miecz do szyi archanioła i patrzył na niego pałającymi oczami.
-Podaj mi choć jeden dobry powód, abym darował ci życie. Może bym się zastanowił. -
wycedził przez zęby Lucyfer.
-Nie ma mowy. – Michael wygiął szyję dając Lucyferowi lepszy dostęp. – Jeśli chcesz to mnie
zabij. Ale wiedz, że nic dzięki temu nie zyskasz.
-Może i władzy tym nie zyskam, ale nie będę cię musiał więcej oglądać.
W Lucyferze aż się gotowało. Chciał zabić anioła leżącego przed nim, ale jakaś cząstka
niego się przed tym wzdrygała. Patrzył w te bezchmurne oczy i podnosił do góry miech, gdy
nagle niebo się rozstąpiło. Niebieskie światło spłynęło na ziemię. Anioły przestały walczyć.
Zaległa głucha cisza.
-Dość się naoglądałem waszej krwi i wspólnej nienawiści. -zagrzmiał Głos. – Zejdźcie na dół.
Anioły rozdzieliły się z powrotem. Za Lucyferem stanęła większość aniołów. Dostrzegł
pośród nich Beliala, Asmodeusa i Azazela. Byli cali w anielskiej krwi, podrapani, ale nie widział
na nich większych obrażeń. Za Michelem stanęła połowa jego aniołów.
-Patrzyłem na was z Góry i myślałem, że może zdrowy rozsądek powróci wam wraz z
upuszczoną krwią. – Ojciec przerwał. Lucyfer nie mógł dostrzec jego twarzy. Widział zaledwie
zarys postaci. Wszystko kryła niebieska poświata. – Niestety. Jesteście jak knąbrne dzieci. Nie
uczycie się na błędach. Wstyd mi za was. – zgromił ich Bóg. Anioły pochyliły pokornie głowy.
Lucyfer wręcz przeciwnie. Wyprostował się i uniósł wysoko głowę i spojrzał na Stwórcę
obojętnym wzrokiem.
-A ty, Gwiazdo Poranna? Nie wstydzisz się? – Głos dotarł aż po cebulki włosów Lucyfera.
-Nie. – odrzekł spokojnie, choć w jego ciele panował chaos. Starał się panować nad sobą. – Non serviam. – wypluł z siebie te słowa jakby były palącym kwasem.
– Jesteś butny, mój synu.– powiedział Ojciec.
-Nie jestem twoim synem. – warknął Lucyfer. Przy Stwórcy zawsze tracił nerwy.
-Zawsze będziesz moim synem, Zarówno ty, jak i twoi anielscy buntownicy. – rzekł Bóg. -
Jednak są pewne zasady. Podzieliłeś Królestwo Niebieskie. Śmierć ponieśli zarówno moi jak i
twoi. Ty wzniosłeś bunt. I poniesiesz za to karę.
Przez moment zapadła taka cisza, że Lucyfera zabolały od niej uszy. Krew szumiała
mu w skroniach, a serce waliło głośno.
-Od tej pory nie masz wstępu do Królestwa. Od tego momentu przestajemy być rodziną.
Krew już nas nie łączy. Od dziś ty i twoi rebelianci nie macie prawa nosić miana aniołów.
Jesteście wygnańcami, mrocznymi aniołami, upadłymi. Jesteście demonami. – zagrzmiał.
-Jak sobie życzysz. – Lucyfer skłonił lekko głowę. Lekceważenie Stwórcy było idiotyzmem.
-Taka jest moja wola. Od teraz i po wieki wieków trwa między nami wojna. Jeśli moi
aniołowie spotkają was gdzieś pośród ludzi to was unicestwią. Czy to jest jasne?
-Tak.
-A teraz zejdźcie mi z oczu. Nie mogę na was patrzeć. Zawiodłem się na was. – machnął ręką. -
Jesteście teraz potworami. Strącam was do Otchłani Piekielnej, gdzie jest miejsce wszystkich
buntowników. Gwiazdo Poranna, twoje ostatnie słowa?
-Właśnie o to walczyłem.
Równina zniknęła, Stwórca, Michael, bitwa. To wszystko rozmyło się w plamę. Serce
Lucyfera rozdarło się na kawałki. Nici, które wiązały go z Bogiem przestały działać. Odczuwał
ogromny ból, jakby był rozrywany na strzępy i palony żywcem. Teraz nie był aniołem. Był
demonem. Plugawym, czarnym demonem.
Leżał na gołej skale. Nie miał zbroi. Skulił się i zapłakał cicho nad swym losem.
Pozwól mi zgadnąć - lubisz Kossakowską! :o
Jeśli tak, to tak samo jak ja, więc za samo to masz ode mnie plusika.
Co do tekstu, to nawet niezły, aczkolwiek zauważyłam kilka błędów.
szereg aniołów odzianych w złote zbroje i poruszających nerwowo
złotymi skrzydłami - No niby jest dobrze, jednak osobiście z natury unikam powtórzeń tych samych słów. Także zamiast "złotych" skrzydeł dałabym np. "złociste" albo "lśniące".
-A tobie Raphaelu?-tamten pokręcił przecząco głową. - "Tamten" z dużej litery, gdyż jest to czasownik niemówiony. Gdy po myślniku w takim dialogu masz np. "mówił", "powiedział", "odparł", "odpowiedział", wtedy piszesz je małą literą, gdyż to są właśnie czasowniki mówione. Wszystkie inne piszesz z dużej litery.
-A teraz zejdźcie mi z oczu. Nie mogę na was patrzeć. Zawiodłem się na was. - machnął ręką. - Tu tak samo, patrz wyżej.
To takie tam, co mi się w oczy rzuciło. Poza tym brakuje w wielu miejscach przecinków, no i nie ma odstępów po myślnikach w dialogach, przez co dziwnie się czyta.
Jak już napisałam, sama historia jest nawet ciekawa, chociaż w sumie można by dodać więcej szczegółów, np. więcej krwi i brutalności do sceny walki.
Ogólnie nie zaszkodzi, a tylko pomoże, jeśli będziesz więcej czytać i trenować się w pisaniu.
Pozdrawiam ^^
Mermaids take shelfies.
Ja tylko nadmienię, że "tamten" to zaimek, a nie czasownik ;)
Siostra ma rację :) Ja mogę jeszcze dodać, że zauwazyłam pewną nieścisłość w opisach.
Na początku tekstu opisujesz skrzydła wszsytkich aniołów po jednej i drugiej stronie jako błyszczące opalizującą czernią, jednak w trakcie dowiadujemy się, że ziomkowie Michaela mają skrzydła złote. Więc jak czarne czy złote?
Kilka razy strzeliłeś literówkę pisząc Michel zamiast Michael.
Jest dobrze. :) Nic więcej nie rzuciło mi się w oczy.
Clod - no tak, racja x_x Ja chyba jeszcze najwidoczniej śpię xD
A dobra, nevermind...
Mermaids take shelfies.
Siostra - to jest Autorka, a nie Autor :P Sprawdziłam ^^
Mermaids take shelfies.
Oh, ja mówię o tobie głuptasie. ;P
A, to przepraszam droga autorko. Ja też dziś spię, pewnie cały dzień będę dziś gadać głupoty.
Się zakręciłam. o.O
Co do skrzydeł to w moim zamyśle każdy stopień ma inny kolor. Archaniołowie np. mają czarny, inni wojownicy złote jakieś chórki anielskie białe czy beżowe. Powinnam wspomnieć o tym. Wiem, że są błędy bo nie redagowałam dość dokładnie tekstu:( a to wszystko dlatego, że ten dobrze przerobiony miałam na drugim komputerze do którego nie miałam dostępu, a że bardzo chciałam dowiedzieć się co sądzą ludzie o moim pisaniu to wrzuciłam, to co miałam. Kossakowskiej nie czytałam, ale jest na mojej liście. Sporo osób mi mówiło, że mam podobną wizję do niej.Poza tym dzięki wielkie, że pokazujecie mi gdzie mam błędy zamiast wyśmiewać, to taka miła odmiana:)
Spoko, od tego tu jesteśmy ^^ Chociaż ja na początku dostawałam niezły ochrzan, no ale tu ludzie są przynajmniej odrobinę milsi niż na Weryfikatorium, skąd odeszłam (bo tam masakra normalnie teraz)...
Tak, masz trochę podobną wizję do Kossakowskiej. Jeśli jest na twojej liście, to bardzo dobrze :P
Mermaids take shelfies.
PS. Jeśli możesz to użyj funkcji "Edytuj" i popoprawiaj wytknięte błędy, a także sama postaraj się trochę ich wyłapać. No i porób spacje w dialogach ;)
Mermaids take shelfies.
po jego bokach stanął Raphael i Gabriel
Rozumiem, że Rafałek i Gabryś to jedna osoba?
gasnące nad horyzontem słońce opiewało
Pisało peany czy może hymny?
-Jeszcze nie jest za późno.-wyszeptał
Spacja przed i po kresce przystankowej. Po „późno” nie powinno być kropki. W hajd parku jest temat „Porady dla początkujących”, znajdziesz w nim instrukcję zapisu dialogów opracowaną przez Mortycjana.
naśladując mowę Ludzi.
Dlaczego „Ludzi” a nie „ludzi”?
Ponad setka aniołów czaiła się za plecami trzech archaniołów
Czaili się przebrani za krzaczki i kamienie czy może jednak wszyscy zmieścili się za skrzydłami?
Jego złote włosy zaplecione w gruby warkocz, zafalowały mu na plecach. Jego ciało się napięło,
Myślę, że tego nie trzeba dodatkowo komentować. Powtórzeń jest w tekście kilka.
Ciała setek aniołów wzbiło się ku niebu jak stado spłoszonych ptaków
Jeśli ciała, to „wzbiły się”. I te „spłoszone ptaki”… Czyli co, zaczęli spieprzać?
Odpychał ich łokciami, aż zobaczył w oddali swój cel – Michela
Nie łapię. Są w powietrzu, tak? Dwie setki aniołów lata w takim ścisku, że muszą się rozpychać łokciami? Gdzie miejsce na rozłożenie skrzydeł? Poza tym mówimy o Lucyferze. On nie może być tak głupi żeby nie wpaść na pomysł podlecenia wyżej i wypatrzenie przeciwnika z góry, zamiast przepychać się przez ciżbę.
Walczył z jednym z jego żołnierzy i Lucyfer musiał mu przyznać, że był wspaniałym wojownikiem. Machał mieczem jak biczem, a ten dosięgał celu. Anioły padały od jego ciosów jeden po drugim. Lucyfer wyszedł mu na przeciw.
Nie jestem pewien czy sama ogarniasz podmiotowe zamieszanie występujące w powyższym fragmencie.
która była usłana skrzydlatymi ciałami jak kwieciem
Bez przesady, przecież walkę zaczynało circa dwustu skrzydlatych…
Litość i przyjaźń na twarzy Lucyfera
To zdanie boli. Jak wygląda „litość i przyjaźń na twarzy”?
Okładali się pięściami
Tylko kobieta może napisać coś takiego w kontekście dwóch archaniołów (w tym dowódcy armii Boga), walczących na śmierć i życie.
Byli zbyt równi sobie
Nie można być „zbyt równym”. Równym się jest albo nie. Poza tym, gdyby byli równi, żaden nie wylądowałby na ziemi, po prostu okładaliby się aż w końcu padliby z wyczerpania.
Przyciskał miecz do szyi archanioła
A Michał miał szyję z trzymilimetrowej stali, że przyciskany miecz, wbrew logice, nie wbił się…
Chciał zabić anioła leżącego przed nim, ale jakaś cząstka niego się przed tym wzdrygała
Rys psychologiczny Twojego Lucka naprawdę mnie zadziwia. Czy to nie on przed chwilą w bardzo bestialski sposób rozpłaszczył na ziemi swojego długoletniego przyjaciela?
Patrzył w te bezchmurne oczy i podnosił do góry miech
Bezchmurne oczy to, wg mnie, jedno z głupszych wyrażeń wymyślonych przez człowieka. A ten miech... Kurczę, dopiero po długiej salwie śmiechu zorientowałem się, że to literówka.
-Patrzyłem na was z Góry i myślałem, że może zdrowy rozsądek powróci wam wraz z
upuszczoną krwią
Anioły są boskimi marionetkami, ex definitio nie mają zdrowego rozsądku, bo robią co się im każe.
Wstyd mi za was
Wstydzący się Bóg? Na wszystkich bogów dalekiej północy, przed kim miałby się wstydzić? To jest absurdalne. Mogłoby mu być smutno, mógłby być rozgoryczony, cokolwiek! Ale wstyd?
Głos dotarł aż po cebulki włosów Lucyfera
Nie będę pytał o szczegóły. Nie będę.
choć w jego ciele panował chaos
Wątroba spierała się z lewą nerką, serce obijało płuca, a pęcherz protestował dla samej zasady.
-Nie jestem twoim synem. - warknął Lucyfer
Wkurzony piętnastolatek… To, że się buntujesz nie zmienia faktu, że ojca masz tylko jednego. Niezależnie od tego czy go słuchasz, czy nie.
Śmierć ponieśli zarówno moi jak i twoi
Coś kiepsko wczułaś się w Boga. Jego dzieciaki właśnie wyciągnęły zabawkowe mieczyki i próbują nimi machać, wybijając sobie wzajemnie oczy. Tu nie ma mowy o „moich” i „twoich”, to nadal są jego dzieci (co nawet u Ciebie przed chwilą powiedział). Poza tym ten koleś może wszystkie aniołki, w tym i zaszczanych buntowników, zmieść z powierzchni jedną myślą. Lucek o tym wie, powinien srać w gacie.
Dalsza przemowa Stwórcy jest tak sztuczna i kiepska, że powstrzymam się od szczegółowego komentowania. Zdecydowanie brakuje Ci zasobu słów i… Trochę jednak wyobraźni. Nie potrafisz wczuć się w opisywaną postać. Pracuj nad tym.
Ponadto temat jest tak oklepany, że chyba każdy go kiedyś przerabiał w jakiejś formie. Sam lata temu spłodziłem tekścik o upadku aniołów, na szczęście wtedy nie było Web2.0.
W każdym razie, fabularnie nie ma co komentować. Zrealizowałaś pewien schemat i tyle. Choć muszę przyznać, że sam bardziej wolę wersję, w której anioły się zbuntowały, bo chciały uprawiać seks. Bardziej do mnie trafia.
Michael, gabryel, Raphael, Lucypher.. Pardon! Lucyfer, który znienacka stał się Lukiem (a błeee, podajcie mi wiadro).
A przy okazji - wolna wola została dana także istotom niebieskim, proponuję przeprowadzić tzw. "risercz" przed napisaniem opowiadania.
Exturio mnie zastąpił. Dublować ani dodawać --- a było by co --- nie będę.
Formatowanie tekstu --- okropność. Skład w chorągiewkę wynalazł wróg czytelników. Istnieje opcja: wyrównaj do obu marginesów...
Klasyczne, seryjne historie o aniołkach, ich buntach i upadkach wzbudzają we mnie --- jeśli w ogóle to czynią --- emocje, że tak napiszę, przyzerowe. Więc samego tekstu nie skomentuję w żaden sposób. Za co przepraszam.
Tekst niestety niczym mnie nie zaskoczył. Zabrakło jakiegoś "haka" na czytelnika, czegoś, co by sprawiło, że zapamiętam opowiadanie na dłużej. Czegoś, czego nie brakuje właśnie u Kossakowskiej. Poczytaj, jak ona sobie poczyna z aniołami, najlepiej w "Siewcy wiatru", bo kolejne tomy niestety są już kiepściejsze (i składają się głównie z narzekań bohaterów, jak to im na świecie źle). Nieustannie czymś zaskakuje, a to sytuacją, a to metaforą, a to dowcipem, a to jakimś opisem. U ciebie, tak jak już zauważył exturio, jest banał na banale. Ale na pewno nie znaczy to, że nie potrafisz pisać - wręcz przeciwnie, potrafisz i pisz ;)