Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rozdział pierwszy zawiera mało fantastyki, ponieważ to dopiero początek. W miarę możliwości wszystko będzie się z czasem rozwijać.
Szare smugi chmur okrywają niebo niczym puszysta pierzyna ocieplająca zziębnięte ciała ludzi. Lodowate dłonie i wychłodzone twarze stają w bezruchu nocnego mroku. Wszystko śpi, nawet świerszcze, prócz kołyszących się cieni w strumieniu bladego ognia świecy. Cisza w każdym zakamarku domu, milczy wszystko. Zmrok nie mija, on się dłuży, lecz wszystko ma kiedyś swój koniec, również noc.
Gospoda na rozdrożu w dzień nadal pochmurny. Deszcz podmywa ścieżki wiodące oraz koryta nieprzebrane wodą nieopodal tawerny. Wszystko w wilgoci łez tak szarej pory dnia. Przemoknięte skurzane płaszcze, ubłocone szmaciane buty oraz skąpane mżawką filcowe kapelusze. Zza budynku ciągnący się gąszcz rozmaitych roślin, w którym zamieszkują wolne zwierzęta oraz owady niczym harde byki. Wszędy pełno kąsających much i kłujących swymi igłami komarów. Rosowy poranek to idealna pora dla ciem i ślimaków podgryzających świeżo wyrośnięte czapki grzybów. Hordy wygłodniałych wilków podchodzących pod same chaty szukając mięsa i krwi. Dziki ryjące pola i pogranicza lasów. Lecz drzewa wtem czują, że żyją i składają ukłon kołysząc się pod wiatru rozkazem.
Brzask smutny, chodź w sierpniowy dzionek nadany. Nie wszystek ludzi żal ogarnął umysł. Któż się cieszy z tak mokrego światu nazywając niebo srebrnym kielichem wylewającym wino, a mgłę białą zasłoną, za którą znajduje się okno na wszystko co żyje? Kto uznaje podmoknięte podłoże miękkim miodem dla stóp, a dźwięki kropel uderzających o strzechy słomianych dachów za dzwony bijące w ratuszu po wygranej wojnie? Hmm? Otóż nikt inny jak ciężko pracujący w polu chłopi. Taka pogoda daje im wytchnienie od gorąca promieni słońca parzących ich zmarnowane twarze. Za tym idą napełnione studnie pożywnej i słodkiej deszczówki, która chroni przed haniebną śmiercią przez spragnienie lichego ciała. Do tego skąpanie w czystej diamentowej wodzie plonów skromnych, ale zawsze będących podporą nieszczęsnego życia głodującego.
Budynek pełen wilżonych bladych twarzy zerkających w każdy kąt, szukających miejsca dla siebie na krótki odpoczynek i przeczekanie rozpaczy nieba. Przepełniony ludźmi starannie się patrzących na ręce innych ze strachu. Pełen wina, browaru, rozpusty i hazardowej gry oraz co lepsza nie braknie także kobiet. Chamidło na każdym kroku czekające tylko na moment by zaspokoić ciało niechlujstwem. Warte pogardy, brak szacunku i rozwagi, nie kierują się honorem i prawością, lecz popędem i chciwością– zaraza! Każdy szepcząc „Nie brak mi niczego” nie zastanawia się nad żadnym głębszym sensem! Nic, chciwość, pewność siebie, martwienie się wyłącznie o siebie, obłuda! Zaczną się martwić, gdy stracą.
Usiadłszy przy drewnianej ladzie mężczyzna zdjął swój już przestarzały kapelusz, na którym widniała jedna łata i wyrzekł karczmarzowi :
-Chłodna noc , w której jadąc deszcz wystukiwał brzdęk kopyt mego rumaka, a jam przemoknięty z zlodowaciałym ciałem tu przybywam by przyjąć ofertę prędkiego rozgrzania mej człowieczej powłoki. A żeby mości pan w pędy zareagował oto te złote monety w ofierze złożę, w ręce gospodarza.
Wyjmuje wtem trzy błyszczące złote monety i na ladę raptownym ruchem składa, by właściciel zabrać je mógł i do mieszka schować. Olaf tak karczmarz na imię się zwie, wyciąga pomarszczoną i suchą dłoń zabierając po chwili podarunek od gościa, którego po ujrzeniu wynagrodzenia zaczyna szanować. Gruby gospodarz zabiera i chowa monety, gdyż dla niego to najważniejsze dobro. Oczy zaczęły mu się świecić jak ogniki i myśli jakby tu więcej od tak rozrzutnego człowieka wyłudzić mówiąc ze szczęściem i pełen humoru:
-Czuj się jak w domu u żony gościu zacny nam i drogi! Browaru sobie życzysz czy winnej pożogi, a może to i to paniczu nam drogi? Dziewkę zawołam, kurczę usmażę… ehh zapraszam w nasze progi gościu nam drogi.
-Dziewki nie pragnę, to Boża dziecina. Chodź na rozgrzanie ciała i duszy bezwzględnie zachłystnął bym wina. Szykuj ogień, patelnie i garnce, bo dobrym i smacznym kurczem również nie pogardzę.
-W te pędy ruszam i biorę się do roboty, bo klientów w ten czas w mej tawernie przybywa od joty. Biorę szybko za pas nogi i już za chwilę podaję gościu nam zacny i drogi.
Właściciel starannie nalewa wino w najlepszy i najczystszy kielich jaki posiada, a kucharzowi rozkazuje usmażyć udziec kurczaka na złoto, by czuć chrupkość i aromat smaku w ustach.
Tajemniczy i zamężny człowiek rozgląda się po kątach drewnianej budowli, zerka na masywne belki i ozdobne trofea wiszące na ścianach. Wzrok jego przyciąga pysk niedźwiedzia brunatnego niczym jesienny kasztan dojrzewający dłuższy czas w słońcu. Spogląda w dal, w stronę kominka pięknie z kamieni ułożonego, który rozświetla mroczne wnętrze sprawiając, iż pomieszczenie staje się pełne barw, a cienie tańczą od podłogi, aż po sufit z pomocą melodii radosnej jak śpiew kanarka o świcie i wróbli. Rozbrzmiewa muzyka grajków na lutni ciągnących i szarpiących na przemian struny swych instrumentów. Rośnie takt porywającej do zabawy gry bębniarzy i dmuchających w butle trubadurów. Przeciąga wzrok od zwęglonego, ciągle się palącego drewna w rozżarzonych do czerwoności kominku coraz wyżej. Nagle spostrzega na drodze swych oczu rogi, ale nie byle jakie rogi, żadne tam proste, krótkie i małe rogi krowy czy bydlęcia. Po prostu rozgałęziono, olbrzymią, pełną tajemnicy i chwały broń morderczą wiodącą do walki o byt i przetrwanie. Chwilę potem gospodarz przynosi zamówione jadło i trunek dla gościa. Od mięsa wydziela się jeszcze ciepła para, aromat ciągnący się przez cały buduar, przyciągający nosy największych koneserów oraz głodujących, którzy przełykają ślinę i wytężają gardła by móc choć trochę skosztować tak wykwintnego smaku.
Przybysz się zajada pożywnym daniem niczym szlachcic na swym dworze. Pewnemu mężczyźnie się nie spodobało zachowanie tak kulturalne, że aż podniósł swe otyłe cielsko z krzesła robiąc miejsce dla innych zmęczonych rówieśników i rusza w stronę lady, gdzie przebywa miły nam gość. Podszedł w miarę możliwości jak najbliżej, uderzając zaciśniętą pięścią z frustracją w drewniany blat i mówi zgorzkniałym głosem.
-Przybysz nadto szlachetny niczym paź na królewskim dworze zajada się gdyby to z królową delektował się przy stole. Gdyż to karczma nie trybuna by wychwalać się swym bytem, browar, a nie wino i to kufel walny, tłuste prosie spożyj, a nie kurczy udziec marny.
Patrzy wprost na mówiącego z brzuchem niczym dwa dorosłe dziki, oczy skośnie, piwne i każde w inne stronę patrzące. W szmaty byle jakie, z dziurami ubrany mądrzy się i skarży, jakby do niego tawerna należała, a twarz jak barana, jęcząca i smęcąca. Tajemniczy gość złością się zalał i jakoś zaradzić próbuje na słowa obraźliwe dla jego dumy, honor ratuje i się wypowiada.
-Mój czyn, moja sprawa, a nie wielmożnego pana. Słowa Twe dla mej duszy niczym duża, krwawa rana. Nie zaradzę niczym na te trujące słowa, wniosek złóż panie ze skargą w ręce biskupa do Krakowa.
Oprych nie jest zadowolony z tak kłujących słów, łapie za swój żelazny sztylet z rączą dębowego drewna i zamach robi siłą całego ciała by wroga nowego dotknęła boleść. Mężczyzna w kapeluszu unik robi zwinny i raptowny zarazem, wyjąć broni nie może, gdyż jej nie posiada. Pijaczyna uderza, próbuje trafić i ogłuszyć cel, lecz marne jego starania. Podróżnik porusza się niczym wąż wijący się i atakujący swoją zdobycz, nie daje szans przeciwnikowi i wybija nóż z rąk rywala. Przybysz zręcznie powala grubasa na ziemię i stawia jedną nogę na piersi jego mówiąc głosem dość podniosłym.
-Kara za zbrodnie i chamstwo goni każdego, a Ciebie schwytała za nogi i wiesza na brzozie głową w dół by tak na kolejne siedem nocy zostawić na mękę. Chodź nie zabije Cię, ni skrzywdzę, bo mam serce szlachetne, a to by mojemu umysłowi przytrafiło udrękę. Me imię Roderyk dla wiedzy mości pana by zapamiętać z kim była ta walka przegrana.
Pokonany nie próbuje nawet wstać, ani nic mówić, gdyż zdziwienie i pogarda do jego osoby było nadto wysokie. Roderyk dopija wino stojąc już i wychodzi by w dalszą ruszyć drogę. Niebo nadal pobielane, lecz łez już nie puszcza, wtem podróżnik idzie na północ, ale po co nie wiadomo.
Masywne kamienne mury niczym wzgórza nie zdobyte dotychczas, a przy nich gigantycznych baszt szeregi , których wygląd zraża najgroźniejszych dzikusów. Na pomoc blanki szerokie przypominające koronę pokazującą chwałę i władzę. Wieże ciągnące się od samej fosy poprzez jedwabne olbrzymie floty płynące po oceanie nieskończonym do góry nogami nad nami. Po środku brama niczym mamut stojący i broniący swego terytorium przed żądnymi mięsa drapieżnikami, a na jej szczycie chorągiew w zieleni barwna i żółtego koloru po części powiewa, gdyż jej wiatr posłuszeństwo nakazał i lojalnie załopoczę, a żeby wrogów odstraszyć i swoich na duchu podnieść w chwili ich słabości. A wszem za murami lasy się ciągną, busz ogromny i urodzajny w bogactwa przez Boga nadane. Chwiejące się sosny i w obronie nie ruszone stoją dęby i brzozy. Jałowców brody na dwa chłopa się jeżące. Czerwień korali jarzębin się rzuca. Nie ma pustki i bladej szarości podłoża, lecz ogromny dywan puchaty. Fiolet jagód soczystych i borówek bordowe krocie. Seledynowe i bujnej zieleni wzory, a obok obwódki białe.
Podgrodzie urodzajne w rzemiosła rodzaju wszelakiego, by ludziom nie brakło niczego, a mało tego by bezrobocia za wiele nie było. Pełno kowali, płatnerzy, szewców, garncarzy, do tego stajenni, hodowcy, piekarze, grabarze oraz młynarze. Murowane domy rzemieślników i biedniejszych drewniane chaty. Znajduje się także rynek wypełniony handlarzami po brzegi, sprzedają, kupują, handlują. Kręcą się interesy, wzbogacają się i biednieją. Rozwinęły się także gildie kupieckie i różne cechy, od inżynierii po budowniczych. A dalej postawiona katedra wysoka, kolorowe witraże, obrazy i krzyże wraz z posągami, gdzie kapłani spacerują i nawracają. Brązowe szaty i tuniki braci kroczących po kamionkowych chodnikach z drewnianą laską do podpory, a na ich szyjach krzyże ozłocone jako wisiory.
Dalej kolejna brama, lecz ta nie dla każdego dozwolona, gdyż przejścia broni do królewskiego dworca. Na jej straży dwóch wojaków w halabardy uzbrojonych stoi i wejścia chroni, a żeby zbiry, ni wrogich jednostek tabuny się nie przedostały i zamętu nie zrobili dla straty królestwa. W środku za bramą w samym centrum placu budynek wielki i piękny, jedyny w swym rodzaju, szlachetny zamek od wieków stojący, za chwałę i władzę narodu patriotycznie walczący. Od frontu po prawej stronie kaplica święta z bratem na jej czele, blask od niej bije od trzonu po krzyż na szczycie kopuły, ozdobiony złotem. A co za zamkiem, kolejna brama? Już nie, tym razem wzgórz wysokich palisada. Wielkich szczytów granie sięgające gwiazd zorza. Kamienne giganty, których zdobyć nikt nie zdoła.
Niebo czyste już i nie srebrne lecz szkarłatne. Spoczywa w swej komnacie księżniczka piękna i młoda, siostra władcy tego zamku, księcia Gregora. Jej twarz jasna i cudowna, niczym powiew bryzy znad morza chłodzącej rozpalone ciała marynarzy. Oczy szmaragdowe przypominające jaskrawe niebo w południe dnia bez deszczu, ani chmur. Usta różowe przypominające wiosenne kwiaty brzoskwini ledwie rozwiniętych w dzień ciepły i majowy. Niżej dłonie delikatne jak tulipanowy kwiat i gładkie niczym czereśni liść od spodu, gdy deszcz pozwolił sobie go ucałować. Szczupła i smukła sylwetka, którą zdobi najpiękniejsza aksamitna suknia z błękitnej tkaniny, po prostu anioł lub Bóg we własnej osobie. Kołysze się i tańczy pod skowronka śpiewem, a jej rozpuszczone włosy złote jak kościelne kielichy powiewają i wirują, gdy blask słońca padający przez otwarte okno rozświetla ciemny pokój. Szykuje się by wyjść na spacer wśród dębowego gaju.
Schodzi już po stopniach schodów śpiesząc się lekko, żeby zdążyć na przechadzkę z wujem po lesie. Przybiega zafascynowana do stajni by do siodłać swego białego konia, a na nią już krewny czeka i rzekł radosnym głosem.
-Gotowa ma Pani w las naturę poznawać, a żeby w zgodzie z przyrodą żyć na wieki, by to ona przysługę dla Ciebie Pani miała?
-Chęć i fascynacja mną nadto kieruję, iż wycofać się nie mogę, a ciało i dusza ciągnie mnie dalej, by zgiełk poznać nie tknięty człowieczą postacią.
-A więc ruszajmy Lady mi droga, galopem nadążaj za kopytami mego konia, a niech twój rumak powiedzie Cię Pani tam, gdzie człowiek podążyć się bał. W konie!
A więc wyruszyli w głąb dziczy, gdzie hordy wilków się panoszą i roje robactwa się kręcą. Podążają na swych wiernych koniach przez knieje i krzewy. Czują powiew świeżego wicherku we włosach i na twarzy. Dotrzeć chcą do polany, zagajnika dębów prastarych, gdzie rosną i rosną od wieków z trzysta lat i parę.
Niestety, nie doczytałem do końca. Dziwna stylizacja i raczej nieporadny warsztat nie zachęcają do lektury. Zdania nie dość, że są mocno przekombinowane, to jeszcze dziwne. Do tego dochodzą problemy techniczne (np. zapis dialogów) i nieznajomość zasad interpunkcji.
Ja nie dałem rady, może ktoś inny się skusi i przebrnie przez całość. Poniżej zamieszczam kilka rzeczy, które rzuciły mi się w oczy. Od oceny się powstrzymam.
Pozdrawiam
"w którym zamieszkują walne zwierza" chodziło o 'wolne zwierzęta'?
"kujących swymi igłami komarów" kuć to może kowal żelazo, a komary co najwyżej kłują.
"Nie wszystek ludzi żal ogarnął umysł." o co chodziło Autorowi?
A ja jakoś doczytałam tekst do końca, chociaż nie bez zgrzytania zębami i chęci mordu... No więc tak... Ekhem...
Zdanie mam podobne do mojego szanownego przedpiścy. Masz bardzo duży problem z interpunkcją i gramatyką, błędnie zapisujesz dialogi (w sensie że nie dajesz spacji po myślnikach). Musisz koniecznie nad tym popracować. Dużo pisz, czytaj swoje teksty na głos i samodzielnie wyłapuj błędy albo daj je komuś do przeczytania, choćby rodzicom czy rodzeństwu. Tacy czytelnicy też mogliby ci pomóc.
Poza tym bardzo dużo czytaj, co już powtarzam po raz n-ty. Jeśli dopiero zacząłeś swoją pisarską przygodę, nie oczekuj laurów od razu - musi minąć sporo czasu, a poza tym musisz dużo pisać, by ćwiczyć i być może nawet polepszyć warsztat.
Mermaids take shelfies.
Jestem kolejną osobą, która nie doczytała.
"Zmrok nie mija, on się dłuży, lecz wszystko ma kiedyś swój koniec, również noc." Otóż to zdanie jest złe. Przeczytaj to, proszę, autorze, na glos. Nie uważasz, że masz w tym zdaniu np. o jedną kropkę za mało?
Gdzieś mignęlo mi również "wyrzekanie" użyte zamiast "rzeczenia". Serena ma rację, sytlizacja jest mocno nieporadna - radzę czytać więcej, chociażby Kraszewskiego. Pomoże podchwycić niektóre słowa w bardziej naturalny sposób.
To by mogło być nawet bardzo przyjemne w czytaniu, Ajranie, gdybyś nie przeginał ze stylizacją i formułowaniem zdań.
Wieże ciągnące się od samej fosy poprzez jedwabne olbrzymie floty płynące po oceanie nieskończonym do góry nogami nad nami.
Roztłumacz mi, o co chodzi w cytacie. Wtedy przeproszę, że aż taki durny jestem, że najprostszych rzeczy nie pojmuję... Albo przestań poetyzować tam, gdzie nie ma to sensu.