- Opowiadanie: Dvergary - Kolos

Kolos

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kolos

Kolos

 

 

 

Wstrząs.

Grzmot bębna. Ktoś bił na alarm. Po co uderzać tylko raz?

„Mjohrr…”

Sen spłynął z niego gwałtownie, brutalnie przypominając o niewygodach twardego łoża. Poczuł oślizgły smak powietrza wypełniającego komnatę, zapach potu i żelaza. Brudnej, zakurzonej narzuty zmiętoszonej u wezgłowia. Powoli podniósł przymknięte, zlepione słodyczą powieki.

 

Gardło miał wysuszone na wiór. Płomień tańczący wewnątrz lampy stojącej na wieku drewnianej skrzyni ujawnił kryjówkę pucharu z resztką wina. Dźwignął się z trudem, łapczywie sięgnął po naczynie. Woda. Nie wybrzydzał. Wypił zawartość jednym haustem.

Słyszał na zewnątrz kroki. Nie, tupot raczej. Nikt nie walił w bęben. To drżała ziemia i mury fortecy.

Od trzech dni wiedzieli o źródle wstrząsów. O jego istnieniu. Resztę stanowiły spekulacje, snute przez rozgorączkowane umysły teorie.

Ktoś krzyknął, odrzwia strzegące wejścia do komnat oficerskich rozwarły się z hukiem. Jakby wyważono je barkiem, w pośpiechu. Heriagh stłumił ochrypły kaszel. Chyba nie byli do końca gotowi.

Mężczyzna przeczesał tłuste, sklejone łojem włosy. Rozmasował obrzmiałą twarz, oprzytomniał. W przeciwieństwie do poprzedniczek, drzwi wiodące do osobistej kwatery kapitana uchyliły się lekko i powoli. Estens.

Twarz oficera była blada jak ściana. Żołnierz stał w pełnym rynsztunku, oparty o framugę. Dygotał, oddychał z trudem. Heriagh Brenn patrzył na niego z niepokojem.

– Jest aż tak źle? – wymruczał. Potarł obolały kark.

Pobladły sierżant przylgnął rękę do ust, zgiął się w pół.

Brenn czekał cierpliwie.

– To – wyksztusił oficer uspokoiwszy zbuntowane trzewia – trzeba zobaczyć. Na własne oczy.

– Daleko? – Heriagh dźwignął ciało z łoża. Zakołysało nim, gdy ustał. – Pomóż mi.

– Podpiera się Metularą – rzekł Estens, ruszając w stronę zatopionego w mroku stojaka na pancerz.

Kapitan walczył z obluzowanym pasem. Po chwili zmarszczył brwi, zastygając bez ruchu.

– Jak to: podpiera się ? – warknął – Chyba opiera sięMetularę, górą ma się podpierać? Estens…

Podkomendny bez słowa podał dowódcy żelazny hełm.

Kapitan zaklął.

 

-----------------------------------------

 

Chłód łapczywie zlizał z niego resztki ciepła. Brenn natychmiast ściągnął przy piersi wysłużony płaszcz. Zakołysał nim silny wiatr wiejący od strony czarnego pasażu zamglonych szczytów na północy. Przez warownię Mi’ojr przelewało się strumieniem lodowate powietrze, bezlitośnie chłostając zebrane na murach wojsko. Wypłowiałe i postrzępione proporce zatknięte na basztach bez walki poddawały się wilgotnemu oddechowi Gór Śniedzi. Heriagh stłumił kaszel, pospiesznie wodził spojrzeniem po zbrojnych tłumach. Omiótł zaspanym wzrokiem gładkie lufy GrevaraMio’ffasa, prężących się ku strzelającym w zachmurzone niebo szczytów. Potężne działa przytłaczały sobą całą twierdzę. Mniejszy Suudo, czaił się w głębi warowni.

Wstrząsy ustały. Heriagh wtulił policzki w miękki kołnierz kaftana sterczącego spod kolczugi i napierśnika. Powitały go pobladłe oblicza i ponure spojrzenia żołnierzy. Byli jakby w transie. W końcu Brenn zdobył się na odwagę i podniósł wzrok.

Prześlizgnął nim po górskim łańcuchu. Stroma, bezśnieżna iglica Turgora po prawej, przełęcz, dalej kilka poczerniałych wierchów u podnóża masywnego Gl’estra. Metulara tonęła w chmurach. Ulepiona z granitu, pomarszczona szczelinami królowa świata trwała jednak samotnie pośród towarzyszącej jej bezimiennej, skalistej świty.

– Wyżej, sir.

Estens niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Heriagh posłuchał. I jęknął.

Kształt był ledwo widoczny pośród opasujących go strzępów mgły. Latał, unosił się? Zachmurzoną przestrzeń przemierzyła potężna dłoń. Brenn zadrżał, zrozumiał, że musi wejrzeć jeszcze wyżej. Masywny tors, barki szerokie niczym pasaż wzgórz. Ramiona oplątane czarnymi węzłami gładko zaokrąglonych mięśni. Szyja podobna obwarowaniom fortu.

Kapitan w milczeniu rejestrował kolejne szczegóły nie zdając sobie sprawy ze swojego stanu. Oddychał coraz szybciej. Czoło żołnierza obficie skroplił pot. Z ust wydobyła się strużka śliny.

Głowa… Zatopione w niej ogniste ślepia.

Nagle poczuł, jak wzburzony żołądek wędruje mu do gardła. Odruchowo, w bezsensownym geście szarpnął za broń. Zacisnął zęby, do bólu, upadłby, gdyby nie podtrzymał go czujny Estens.

– Spokojnie, sir.

– Jest ogromny… – wycharczał dowódca – Trzeba… Co mi…?

– Robi wrażenie… – szepnął sierżant – Ale tu nie o rozmiar chodzi. Każdy tak miał. Gdy się pojawił, niektórzy ledwo to przeżyli. Krzyki, wymioty… Koszmar. Chyba tylko pański znajomy jakoś to przetrwał.

– Właśnie… – Heriagh chwycił się za głowę i próbował dojść do siebie. – Gdzie jest Cleed?

– Na północnej baszcie, sir – odparł Estens – Stoi tam od pół godziny, jeszcze zanim to… coś zrównało się z Metularą.

– Farz, Mzetres! – Brenn starał się nie patrzeć na zatopionego we mgle lewiatana. Żołądek wciąż nie dawał o sobie zapomnieć.

- Sir? – brodaci kanonierzy wyrośli jak spod ziemi.

– Przygotujcie Grevara i Mio’fassa.

Myśli pan, że zaatakuje?

Heriagh poprawił hełm. Nie odpowiedział.

 

-----------------------------------------

 

Baldachim rozpięty nad drewnianym stołem łopotał dziko, walcząc z gwałtownymi podmuchami. Człowiek w długim, sięgającym kostek brunatnym płaszczu i wzorzystej karmazynowej szacie nie wyglądał na przejętego całą sytuacją. Lecz, podobnie jak wszyscy, co i rusz zerkał w stronę czerniącego się w chmurach kolosa.

– Mistrzu – przywitał się Brenn.

– Kapitanie – odparł Cleed nie podnosząc posiwiałej głowy znad ogromnej mapy przytrzymywanej na rogach kuflami od piwa. Mężczyzna miał krótkie, przeczesywane przez bystry wiatr włosy. Obrośnięta jasnym, szczeciniastym zarostem młoda twarz ostro kontrastowała ze zniszczoną licznymi rytuałami i spożytymi miksturami cerą.

– Źle wyglądasz, Fitzo – mruknął kapitan pochylając się nad mapą. Spoczywało na niej kilka rysunków przedstawiających humanoidalne machiny.

– Magia to okrutna kochanka – Cleed zatarł dłonie obwiązane szarym materiałem. Uniósł je, przecierając pospiesznie oczy. Mankiety szaty spłynęły aż do łokci, odsłaniając przedramiona poorane pajęczyną blizn. Pod cienką, przypominającą błonę skórą błyszczały błękitne światła emitowane przez niewielkie, wybrzuszające ciało mechanizmy. Dla zwiększenia swoich talentów manipulowania rzeczywistością, czarodzieje z Asferiji byli w stanie posunąć się naprawdę daleko. Fitzo Cleed nie należał do wyjątków.

– Nic mi tu nie pasuje – mruknął mag biorąc jedną z kartek do ręki – Nic co przywiozłem ze sobą nie tłumaczy tego… czegoś.

Heriagh podniósł głowę, kierując wzrok na kolosa.

– Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy… – zakończył ponuro czarodziej.

– Fitzo, nie ściągnąłem cię tutaj, żebyś się czegoś nie spodziewał.

– Co mam ci powiedzieć…? – Cleed rozpostarł szeroko ramiona. – Przed twoją warownią stoi olbrzym grubo przerastający smocze standardy.

– Smocze?

– Mam na myśli, że nawet legendarny Amestofeaz nie osiągnął takich rozmiarów. Truchło odnalezione pod Strummn liczyło w kłębie nie więcej niż pół mili. A ten moloch? Na jednej na pewno się nie skończy.

– Co proponujesz?

Czarodziej wzruszył ramionami.

– Czekać.

– Idiota. Nie widzisz co tu się dzieje?

– Wymyślisz coś mądrzejszego? Spójrz tylko na niego. Co zrobią mu twoje działa?

– Pozwól mi się mu chociaż przyjrzeć.

Heriagh wskazał na lunetę zatkniętą za zdobiony pas czarodzieja.

– Nie napatrzyłeś się do tej pory? Masz, nic ci po niej – Cleed podał przyrząd kapitanowi i ponownie pochylił się nad mapą.

– Jakieś wieści z Asferiji? – żołnierz ostrożnie wydłużał instrument o kolejne segmenty, w końcu przylgnął lunetę do oka.

– Podobno jeden z członków Rady stracił przytomność, gdy przekazałem transmisję z criopelitu – odparł niemrawo mag – Odparli, że przemyślą ów przypadek.

– Zuchy, sucza ich mać… Kamień? – zastanawiał się na głos Heriagh studiując ciało kolosa.

Czarodziej przytaknął.

– Może rzadki metal – rzekł – Chociaż nie sądzę, żeby komuś udało się niepostrzeżenie zbudować konstrukta aż takich rozmiarów.

– Kamienia nie da się zakląć?

– Próbowaliśmy, bez skutku.

– A więc to nie magiczny wytwór?

– Zgadza się.

– I co o tym myślisz?

Fitzo uśmiechnął się słabo.

– Myślę, że twoi ludzie mają się czego bać.

Kapitan chrząknął nerwowo.

– Obłęd… – mruknął pod nosem.

– Uważaj, nie patrz mu w ślepia – poradził Cleed.

– Dlaczego?

Heriagh podniósł lunetę. Wpatrzył się w gorejące oczodoły.

 

-----------------------------------------

 

Sir?

Twardy, zimny kamień. Lodowate powietrze.

Sir?

Ktoś zdjął mu hełm, rozluźnił sznur związujący kaftan. Czuł zapach skórzanych rękawic. Estens. Chwycił za wyciągniętą dłoń. Brenn z trudem stanął na rozdygotane nogi. Wstrząsnął nim atak kaszlu.

– Mówiłem, nie patrz mu prosto w ślepia… – usłyszał z dali niewyraźne słowa Cleeda. Rozejrzał się. Czarodziej stał tuż obok – Mogłeś od tego sczeznąć…

Fitzo garbił się, dygotał. Wyglądał okropnie. Heriagh próbował coś powiedzieć.

– To jedno udało mi się ustalić – ciągnął mag nie zważając na wysiłki przyjaciela – Uczucie, którego doświadczyliście widząc kolosa po raz pierwszy to łaskotki porównaniu do ataków pod wpływem jego spojrzenia. Nie patrz, do cholery!

Fitzo przesłonił oczy kapitanowi.

– Cleed, co ty… – wychrypiał w końcu Brenn – Czemu wszyscy klęczą? Albo stoją tyłem…?

– Patrzy na nas.

– Co?

– Patrzy na nas – Cleed podniósł palec do ust, ściszając głos. – Nawet nie próbuj, znowu zemdlejesz.

– Jasna cholera, Fitzo!

– Wcześniej zachowywał się jak ślepiec. Teraz…

Czarodziej wyjrzał zza skraju baldachimu.

– Ścierwo! – mężczyzna odwrócił się zlany potem – Gdybyście to widzieli…

– Czemu tobie nic nie jest…? – warknął Heriagh.

– Zwykle, gdy proszą mnie o pomoc jestem gotowy na wszystko… Albo przynajmniej na wiele. Wypiłem ekstrakt z castanijary. Łagodzi skutki emitowanego przez zębiszczuje ułudy Pierwotnego Strachu.

– To strach można emitować? Cleed, na boską litość… I co mają do tego…?

– Zębiszczuje wydalają specjalny hormon wpływający na system nerwowy… Tyle, że to iluzja. Wydaje ci się, że się boisz. Kolos… sprawia, że boisz się naprawdę. Pierwotnie. Nic tu po męstwie i doświadczeniu…

– Masz tego więcej?

– Zapomnij. Kogoś pozbawionego wszczepów to gówno zabija od razu.

Heriagh Brenn zaklął.

– Jak on to robi? Co to jest do wszystkich piekieł…?

– Nie wiem – jęknął czarodziej – Nic już nie wiem…

– Uspokój się!

– Pochyla… – szeptał dygocząc mag – pochyla się nad przełęczą… Jest niemal zgięty w pół. I wpatruje się prosto w nas… Te oczy są jak dwie gwiazdy… Heriagh, mam nadzieję, że to nie przez ciebie…

Brenn przełknął ślinę.

Mjohrr…– wyszeptał kapitan.

– Co?

Mjohrr.

Czarodziej zmarszczył brwi.

– Gdzieś ty to usłyszał? – spytał.

– Nieważne…

– Poczekaj, to z sakry… – rzekł zdumiony – Ten język umarł wcześniej niż ostatnie smoki… Znam raptem kilkanaście słów, skąd ty…?

– Wiesz co to oznacza?

– Chyba… „czemu” ?

– Uwaga!!!

Ruch wykonany przez olbrzyma był tak gwałtowny, że drgania powietrza młóconego przez jego masywne ramiona odczuto aż w warowni. Potężny podmuch omiótł twierdzę, rzucając okutych w pancerze żołnierzy na kolana. Drzewca podtrzymujące baldachim pękły na pół, Heriagha oślepiło białe słońce, szatkujące promieniami opasłe chmurzyska. Spojrzał w stronę gór. Kolos oparł się o granie.

 

I przemówił.

 

 

 

 

KONIEC

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Gdyby ten tekst był melodią, powiedziałabym Ci, że okropnie fałszujesz. Szczególnie w kwestii opisów i porównań. Są ciężkostrawne i miejscami tak nagromadzone, że przez tekst idzie się jak przez smołę.

Co do fabuły, to jak dla mnie tekst leniwca. Zalążek pomysłu, z którym nie chciało się nic więcej zrobić, mimo że ma potencjał.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Drzewce podtrzymujące baldachim pękły na pół, (...) ---> drzewca, jeśli już. Baldachim podnoszony na jednym drzewcu? Byłby wtedy parasolem...

W każdym przypadku wypowiedzi dialogowej, przerwanej wstawka narracyjną, brakuje kropek.

Poczatek jak początek, ale zakończenie, a właściwie jego brak, kładzie tekst na łopatki. Niestety. To jest urwanie, a nie zakończenie. A szkoda, bo całość stanowiłaby niezły zalążek czegoś dłuższego. Po dopracowaniu, oczywiście.

No to lecimy;

1) nie za bardzo rozumiem początku Po co uderzać raz?

2) Budujesz patetyczny klimat i używasz słowa zmiętoszony, jak dla mnie to nie pasuje, psuje efekt

3) O co chodzi z płomieniem tańczącym "wewnątrz" lampy? 

3) na skrzyni mógłby ustawić ewentualnie kandleabr, świecznik czy coś, lampe chyba byłoby mu ciężko po za tym to bez sensu. Drewno jest łatwo ppalne.

4) Nie chcę się czepiać szczegółó, ale lepiej pasowałby chyba smok, Lewiatan jest morskim potworem, w powietrezu latają smoki, mantikory, wywerny etc.

5) humanoidalne machiny poważnie?Ale całkiem nieźle się czytało. Pzdr

Co do "zmiętoszonej" narzuty, masz trochę racji. Ale:

Ad 1. Gdy bijesz na alarm, walisz w bęben ile wlezie, hm? Heriagh śpi, czuje wstrząs, głuchy odgłos. Jako żołnierz kojarzy go sobie z bębnem i sygnałem alarmowym. Więc zastanawia się: po co uderzać tylko raz? Tuż po gwałtownym wyrwaniu ze świata sennych marzeń nie myśli się zbyt trzeźwo...

Ad 3. Na zewnątrz lampy płomień tańczyć raczej nie może. A drewno tak, jest łatwopalne, stąd solidna lampa, a nie świeca, ani tym bardziej kandelabr. To forteca, nie królewski pałac...

Ad 4. Terminu "lewiatan" użyłem dla podkreślenia rozmiaru kolosa. Lewiatan - gigant, olbrzym. Jeśli się pomyliłem, przepraszam.

Ad 5. Poważnie. To przecież fantastyka, nie?

Kajać się nie będę, bo nie o to tutaj chodzi. Być może w przyszłości dopracuję "Kolosa", faktycznie mogłem przy nim więcej posiedzieć i trochę go dopieścić, zamiast wstawiać półprodukt, z którego skądinąd byłem zadowolony. Próżność Autora. Ot, Pierwotna Siła jawi się światu i patrząc na niego swoim wszechwidzącym okiem pyta: "czemu - po co to wszystko". Cała opowiastka ubrana w kostium dark fantasy plus odrobina magii, to co lubię. No nic, może komuś innemu się spodoba.

Ach, z jednym tylko się nie zgodzę. Ja nie fałszuję. Ja używam swoich instrumentów.

Nie powiedziałęm, że mi się nie podoba, no wzyciu, ciakwe było, Za niedługo też coś wrzuce to ty bedziesz mógł mwytknąć mi kilka jak nie kilkanaścię błędów;) W sumie to nawet czekam na część drugą, bo ro, że smok przemówił i wszystkich zabił jakoś mnie nie przekonuje.

Pozdrawiam

Fałszujesz :) Ale to kwestia wprawy.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nawet przyjemne, choć niektóre zdania i zwroty jakoś mi zgrzytają. Wizja sama w sobie jest dość ciekawa, wykonanie pozostawia juz troszkę do życzenia, ale nie jest źle. Trochę pracy nad stylem i warsztatem, a powinno być dobrze, może nawet bardzo.

Pozdrawiam

Ale to ma calkiem ciekawy rytm, tylko koniec do kitu. Bo ja chcę wiedzieć, co było potem. Nie wierzę, że nie było żadnego potem.

Ani skladniowo, ani ortograficznie się czepiać nie będę, mam za mało cierpliwości. Podobało mi się. Wciągnęło mnie. Jest git.

Hmm... Może istotnie należałoby dać Kolosowi odrobinę więcej szans na zaprezentowanie się? Być może Istota Pierwotnego Strachu nie powiedziała ostatniego słowa, pragnąc podzielić się nim z mieszkańcami innych zakątków Świata? Pomyślę nad tym, podobnie jak czarodzieje z Asferiji. Dzięki za opinie.

Nie dałem mu rady. Już pierwszy fragment nie prezentuje się najlepiej. Co się tam właściwie dzieje? O co chodzi w tym akapicie:

Mężczyzna przeczesał tłuste, sklejone łojem włosy. Rozmasował obrzmiałą twarz, oprzytomniał. W przeciwieństwie do poprzedniczek, drzwi wiodące do osobistej kwatery kapitana uchyliły się lekko i powoli. Estens.

Który mężczyzna, skoro na scenie masz w tym momencie co najmniej dwóch? Drzwi są rodzaju nijakiego. Poza tym, jakie poprzedniczki mogą mieć drzwi? W jakim sensie?

 

przylgnął rękę do ust - co to znaczy? Przylgnąć  można tylko sobą, ewentualnie jakąś częścia siebie, i do kogoś lub czegoś.

 

I tak dalej. Niestety, Twój warsztat wymaga wiele pracy. Ale nie zrażaj się, widzę, że tekst przynajmniej częsci czytelników w jakims stopniu się podobał. Znaczy to, że nie jestes skazany na porażkę. Powodzenia! :)

W którym momencie mam przynajmniej dwóch mężczyzn? W momencie, gdy bohater przeczesuje swoje włosy? Skoro do tej pory wspomniałem jedynie o Heriaghu i dokonywanych przez niego czynnościach, a postać Estensa pojawia się ( wchodzi do pomieszczenia, w którym dzieje się akcja ) dopiero pod koniec akapitu, to oczywiste, że wspominając o "mężczyźnie" na długo przed choćby zająknięciem się o Estensie, mam na myśli właśnie Heriagha... Te drzwi, te poprzedniczki. Poprzedniczki w tym sensie, że wcześniej wspomniałem o innych drzwiach. "Przylgnąć" zastosowałem jako synonim "przycisnąć". Widocznie niesłusznie, dzięki, ale ogólny sens zdania na pewno nie powinien stanowić zagadki.

Wiem, że niektóre sformułowania były niedopracowane, jestem wdzięczny za ich wytknięcie. Ale to już drugi komentarz, gdzie przewagę treści stanowią wyrzuty co najmniej nieuzasadnione. Nieuważne czytanie? Przyzwyczajenie do pewnych schematów, które nie znajdują tutaj zastosowania? W myśl zasady "Kto milczy, ten się zgadza" odpieram owe zarzuty, bo nikt tego za mnie raczej nie zrobi. Choć powiem szczerze, że jestem już odrobinę zmęczony. Cheers.

Zanim mężczyzna przeczesuje ręką włosy, dokładnie akapit wcześniej drzwi rozwierają się z hukiem i ktoś przez nie wpada. Przynajmniej ja tak to zrozumiałem.

 

Nie odbieraj tego jako zarzuty. Nikt tu Cię nie atakuje, ani źle Ci nie życzy. Przychodzisz tu z tekstem, żeby dowiedzieć się, czy się spodoba czytelnikom i ewentualnie, żeby wskazali Ci, co im się nie podoba. Więc to robimy. Tylko tyle i aż tyle. ;)

W porządku. Po prostu człowiek może się pogubić, gdy zbiera pozytywne opinie odnośnie warsztatu za jedno opowiadanie, a za drugie, cóż... Wręcz przeciwnie. Taka Karma.

Na początek powiem, że ewidentnie nie zrozumiałam zamysłu Autora.

 

Przecinków i potknięć w zapisach dialogów nie wymieniam. Ale są takowe. Zwłaszcza te drugie.

 

Jakoś "poprzedniczki" gryzą mi się z drzwiami.

 

"Przylgnął rękę do ust, zgiął się w pół" - Po pierwsze, zgina się "wpół", łącznie. A o co chodzi z tym przyleganiem? Bo jest i niegramatycznie, i bez sensu. Raczej przyglnał ustami do ręki. Albo przycisnął rękę do ust...

 

"ku strzelającym niebo szczytom", nie szczytów.

 

Jak dla mnie "konstrukt" to taki termin filozoficzny. W sensie maszyny, czegoś zrobionego przez człowieka zawsze użyłabym słowa konstrukcja.

 

Nie oceniam bo, jak wspomniałam, nie bardzo wiem, o co chodzi. Przeczytałam i tyle.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Szczerze powiedziawszy, chętnie przeczytałbym rozwinięcie tego opowiadania. Sam motyw kolosa bardzo mi się podoba i ciekaw jestem co autor mógłby z niego wyciągnąć. Zarzutów o niezrozumiałość tekstu, wysnutych przez przedpisców nie popieram - dla mnie jest jasny i klarowny. W miarę. Na klarowność negatywnie wpływa stężenie nazw własnych. Fajnie, że potrafisz nazywać wszystko i wszystkich, ale jeśli wrzucasz tyle nazw w tak krótkim fragmencie tekstu, czytelnik trochę się w nich gubi (zwłaszcza jeśli większość z tych nazw nie ma żadnego znaczenia fabularnego). Podsumowując, tekst jest fajny, ale byłby lepszy, gdyby tak rozszerzyć go i zrobić z niego prawdziwą, skończoną historię

Nowa Fantastyka