
CHWILA
* * *
– Widziałeś kiedyś, jak kwitnie cebula? – spytała cicho.
– Nie.
– Czy to, że nie widziałeś jej kwiatu oznacza, że ona rzeczywiście nie kwitnie?
– No nie – zaprzeczył niechętnie. – Chyba kwitnie…
– Na pewno kwitnie. Wygląda wtedy jak fajerwerk na niebie.
– Nie wiedziałem – przyznał skruszony.
– No właśnie. Nie wiedziałeś, ale z gruntu chciałeś zaprzeczyć.
– Ale co to ma wspólnego z ….
– Też nie widziałeś – weszła mu w słowo – i starasz się zaprzeczyć, zanegować!
– Bo to niemożliwe! – Uderzył ręką w stół, aż podskoczyły szklanki i kilka kropel herbaty wyskoczyło na blat.
– Nie wal tak! – mitygowała go. – Stół niczemu nie winny.
– Wiem – podniósł nieco głos – ale opowiadasz takie bzdury, że mi się jeszcze bardziej niż zwykle trzęsą ręce. Ze złości!
– Nie ze złości, tylko ze starości.
– Właśnie, że ze złości. Sama jesteś stara i do tego głupia, jak pięcioletnie dziecko!
– Może i jestem stara, ale pamięć ciągle mam dobrą. Za to ty jesteś uparty jak muł i ślepy jak kret.
– Tak, a przeczytasz ten napis bez okularów? – Wskazał nagłówek w gazecie. – Bo ja tak!
– Nie, tego już nie przeczytam, ale ja widzę to, czego ty nie chcesz dostrzec.
– Jasne. A wiesz, co ci powiem? – Znowu się zaperzył. – Powinnaś pójść do specjalisty i przebadać sobie głowę!
Stara kobieta zgarbiła się jeszcze bardziej niż zwykle. Jej siwe włosy wysunęły się ze spinek i przesłoniły twarz. Kiedy po chwili odgarnęła je niecierpliwym gestem, można było dostrzec bladą skórę pokrytą siecią zmarszczek i wyjątkowo piękne oczy, płonące teraz gniewem.
– Zestarzałeś się i oślepłeś zanim jeszcze dotknął cię ząb czasu – rzuciła mu w twarz i zabrała się za sprzątanie ze stołu.
Jej ruchy były powolne i nieporadne. Szklanki niebezpiecznie chybotały się na spodeczkach, czyniąc w zapadłej nagle ciszy wyjątkowy hałas. Odstawiła je do zlewu i poczłapała do pokoju, żeby znów zasiąść w swoim fotelu.
– Wymyśliłaś to wszystko, żeby ubarwić sobie życie ze mną – powiedział cicho i jakby ze skargą w głosie.
Chciała zaprzeczyć i powiedzieć mu, że ich życie nie było złe, że go kochała, tyle że była to już inna miłość, ale tylko wzruszyła ramionami
Zanim usiadła, otworzyła komodę i wyjęła z niej chusteczkę w kolorach jesiennego lasu, delikatniejszą i cieńszą od wszystkich innych, jakie miała kiedykolwiek w ręku. Przytuliła ją do policzka i przymknęła oczy. Była zmęczona i stara. I coraz częściej nawiedzały ją wspomnienia, które przez wiele lat trzymała ukryte w najdalszych zakamarkach pamięci.
– Niepotrzebnie mu o tym opowiedziałam – pomyślała. – Nie uwierzył. Poczuł tylko zazdrość!
Prychnęła pod nosem. Stary głupiec. Po pięćdziesięciu latach jest zazdrosny.
* * *
Zaraz za domem zaczynał się las. Taki gęsty, prawdziwy. Zimą pod ich ogrodzenie podchodziły sarny i dziki. Szukały pożywienia. Czasami tata pozwalał jej wynieść naręcze siana. Rzucała je wtedy za płot, najdalej jak mogła, siadała na pieńku i czekała w bezruchu, aż wrócą zwabione kuszącym zapachem. Niekiedy nie wracały, a ona marzła tak długo, dopóki mama jej nie zawołała. Na wiosnę zwierzęta odchodziły w głąb kniei, by cieszyć się dostatkiem traw i ziół i wydać na świat potomstwo.
Lubiła las o każdej porze. Rano, kiedy na igłach sosen i źdźbłach trawy perliła się rosa, a mgła rozmywała kontury drzew. W upalne południe, kiedy nawet ptaki cichły otumanione wszechogarniającą duchotą. Wieczorem, gdy ożywał milionem tajemniczych szeptów i szelestów. Nawet w nocy, kiedy wzbudzał lęk, bo w świetle księżyca konary wyciągały do niej szponiaste ręce, a za każdym krzakiem czaiło się groźne nieznane. Ale najbardziej lubiła las tuż przed burzą. Liście zastygały w bezruchu, bo wiatr umknął gdzieś daleko ze strachu przed tym, co ma się wydarzyć. Zwierzęta leżały w chłodnych wykrotach i tylko od czasu do czasu któreś unosiło głowę, węsząc ruchliwym nosem. Przytulała się wtedy do ogromnego dębu, obejmowała go i chłonęła całym ciałem jego energię i ciepło. Trwała tak zwykle do pierwszych grzmotów. Potem, w pośpiechu, umykała do domu. Czasami chroniła się w szałasie, który wybudowała w swojej kotlince. Okryła ją, gdy miała z dziesięć lat i uznała za własność. Miała nadzieję, że oprócz niej nikt nie zna tego miejsca. Kryła się tu, gdy była smutna. Biegła tu, by wykrzyczeć swoją radość.
Tego późnego popołudnia też tu przyszła. Była zła i nieszczęśliwa. Zbierało się na burzę, a jej na płacz. Przytuliła się do swojego dębu.
– Nic od nich nie chcę. – Siąknęła nosem. – Mogą zapomnieć o mnie na zawsze!
Przycisnęła czoło do chropowatej kory i objęła pień ramionami. Wdychała cierpki zapach pozwalając, by łzy płynęły jej po twarzy. Dziś kończyła piętnaście lat. Mama obiecała jej, że tego dnia pojadą do miasta i wreszcie będzie mogła przekłuć sobie uszy. Ale w obórce cieliła się krowa. Rodzice biegali wokół niej. Zwierzę ryczało od południa, a ona została zapomniana. Normalnie do głowy by jej nie przyszło, żeby mieć o to pretensje, ale dziś był jej dzień. Dzień, na który czekała od bardzo dawna.
Pierwsza błyskawica przecięła granatowe niebo ognistym zygzakiem, ale grzmot usłyszała dopiero po kilku chwilach. Drugi piorun uderzył już nieco bliżej. Kolejne następowały po sobie bardzo szybko. Spadły ciężkie, grube krople deszczu. Nie chciało jej się odchodzić. Dąb osłaniał ją gałęziami. Ale nagle wyładowanie nastąpiło tak blisko, że poczuła mrowienie na całej skórze jak po dotknięciu pokrzyw i przez dobrą chwilę nic nie słyszała. Wystraszyła się trochę i postanowiła jednak pobiec do domu. Odwróciła się plecami do drzewa i rozejrzała, szukając miejsca, gdzie uderzył piorun. Mimo że krzaki porastające dno kotlinki bez przerwy falowały w strugach deszczu, zauważyła miejsce, gdzie trafił w niewielką skałkę i oderwał ją od ściany. Utworzył się kopczyk z gliny, żwiru i drobnych kamieni. Odwróciła wzrok na ścieżkę, którą sama wydeptała podczas regularnych spacerów do kotliny, ale coś znowu przyciągnęło jej spojrzenie ku usypisku. Miała wrażenie, że coś się tam poruszyło.
Pewnie deszcz wypłukuje piasek i glinę, a wtedy kamienie się obsypują – pomyślała, ale mimo to wpatrywała się intensywnie w to miejsce.
Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu uchwyciła ponownie ruch. Zdawało jej się, że zobaczyła rękę. Strach ścisnął jej żołądek. Cofnęła się znowu i oparła o dąb. Po kilku minutach opanowała panikę. Dotyk drzewa podziałał na nią uspokajająco.
– Nie masz się czego bać! – Uspokajała sama siebie. – Tu nikogo nie ma!
Ale jakby na zawołanie usłyszała jęk. Ludzki i bardzo bolesny.
– Ki czort? – przeklęła cichutko i skryła się za dębem.
Zerknęła ostrożnie, ale kupa gliny nie ruszała się i nie wydawała żadnych dźwięków. To ośmieliło ją na tyle, że wychyliła się mocniej. Wreszcie podjęła decyzję.
– Jeśli tam ktoś leży, to zapewne potrzebuje pomocy.
Krok za krokiem posuwała się ostrożnie, gotowa w każdej chwil rzucić się do ucieczki. Kilka metrów przed osypiskiem zaczęła dostrzegać ludzki kształt. To odkrycie, nie wiedzieć czemu, uspokoiło ją. Podeszła bliżej i kucnęła. Wzrokiem starała się oddzielić ciało od piasku i gliny, ale zlało się w jedność. Człowiek, o którym myślała, że nie żyje, wykonał nagły ruch ręką. Tak ją to wystraszyło, że szarpnęła się do tyłu i upadła w błoto. Deszcz sprawił, że leżący został przykryty warstwą ziemi. Zebrała się na odwagę i dotknęła jego dłoni. Była ciepła, ale nie tak ciepła, jak być powinna. Chwyciła go za ramiona i próbowała odwrócić na plecy. Ruch wywołał kolejny bolesny jęk.
– Już, chwila! – Starała się mówić spokojnie. – Próbuję ci pomóc.
– Muszę wracać. – Usłyszała szept mężczyzny.
– Tak, tak, oczywiście, ale chyba trafił cię piorun. Miałeś szczęście, że w ogóle przeżyłeś!
Wreszcie udało się go odwrócić. Odgarnęła mu z twarzy długie i mokre, zlepione błotem włosy i zobaczyła najpiękniejszą twarz na świecie. Chłopak wyglądał na niewiele starszego od niej. Miał gładką, śniadą cerę, czarne brwi wygięte w łagodny łuk i długie rzęsy. Lekko wystające kości policzkowe. Wąski, prosty nos i delikatne, prawie dziewczęce usta.
– Muszę wracać – powtórzył.
– Dobrze, – zgodziła się – ale najpierw spróbuj wstać. Musimy schronić się przed deszczem. Tu niedaleko mam szałas. Tam przeczekamy.
Podparła chłopaka i pomogła mu usiąść. Wtedy zobaczyła, że w jego ramieniu tkwi strzała. STRZAŁA? Tutaj? Teraz? Znowu poczuła strach.
– Możesz wstać?
– Chyba tak. Jeśli oprę się na tobie…
Kilkanaście kroków w ulewnym deszczu po śliskiej ścieżce wyczerpało go zupełnie. Kiedy wreszcie dotarli do szałasu, zwalił się na ziemię jak kłoda.
– Połóż się tutaj! – Wskazała mu deski, na których ułożony był siennik. Przyniosła go już dawno, bo lubiła tu leżeć i czytać. – Zaraz rozpalę ognisko.
Zakręciła się szybko. Swoje schronienie zbudowała wykorzystując jamę w ścianie kotliny. Poszerzyła ją, a z przodu dostawiła wiatę ze starych desek i gałęzi przykrytych słomą, którą wycyganiła od taty. Podłogę wysypała piaskiem i z ogromnym wysiłkiem przytaszczyła kilka sporych głazów, które robiły za cembrowinę ogniska.
– Mam tu nawet czajnik – pochwaliła się i zawiesiła na rusztowaniu wysłużony garnek. – Zrobię nam herbaty. A ty ściągnij te mokre ciuchy i przykryj się tym! – Rzuciła mu koc.
Chłopak, mimo, że ledwie żywy, posłusznie zaczął ściągać ubranie.
– Daj to – poleciła mu. – Spróbuję to trochę opukać z błota.
Deszcz nadal jeszcze padał, ale nie przeszkadzało jej to. Wyszła przed szałas i zanurzyła ubrania w starym korycie do pojenia krów. To też dostała od ojca. Błoto dało się łatwo spłukać, nie zdążyło przyschnąć. Zachwycił ją materiał. Zielona koszula była mięciutka jak puch porastający szczeniaka. Spodnie, w kolorze kory drzewa, były cienkie i mocne. Wyżęła je i wróciła do środka, żeby je rozwiesić koło ognia.
– Jak się czujesz?
– Nieźle. Ale tę strzałę trzeba wyjąć. Pomożesz?
– Zwariowałeś? Z tym trzeba do szpitala!
– Nigdzie nie pójdę. Albo mi pomożesz, albo zrobię to sam.
– Dobrze. – Zgodziła się, choć wiedziała, że nie powinna. – Co mam robić?
– Daj jakąś czystą szmatę i gorącą wodę.
Podała mu, o co prosił, a potem przyklęknęła obok posłania.
– Wsyp to do wody. – Podał jej niewielkie zawiniątko. Musiał to wyjąć, zanim oddał rzeczy do prania.
– Teraz przecedź, ale fusów nie wyrzucaj.
Zrobiła, jak jej polecił. A potem znowu klęknęła przy nim. Wpatrzyła się w strzałę. Była ułamana, prawie bez lotek. Tkwiła wbita tuż nad obojczykiem.
– Bawiliście się w Indian? – zażartowała.
– W co?
– W Indian. Nieważne. Jak chcesz się tego pozbyć?
– Zwyczajnie. Przepchniemy to na drugą stronę.
– Zwariowałeś? – krzyknęła ponownie.
– Nie – zaprzeczył spokojnie. – Grot ma zęby, ustawione skośnie. Jeśli będziesz wyciągać strzałę, rozszarpiesz sobie ciało jeszcze bardziej. Jeśli uda się ją wypchnąć na drugą stronę, to jesteś uratowany.
– A jeśli na drodze stoi serce, albo płuca, to giniesz? – Domyśliła się dziewczyna.
– No właśnie. Bierz się do roboty. Sam nie zdołam tego zrobić. Gdybym zemdlał – poprosił jeszcze – przemyj ranę tym wywarem, a resztę zostaw do picia. Z fusów zrób okłady i przyłóż je po obu stronach. Rozumiesz?
Dziewczyna tylko pokiwała głową i głośno przełknęła ślinę.
– Wiesz, co? – Chłopak przytrzymał jej rękę. – Jeszcze jedno.
– Tak?
– Zrób to za jednym zamachem. Pchnij mocno, będzie krócej bolało.
– Postaram się.
Podsunęła mu pod plecy zrolowany koc i nabrała powietrza do płuc.
– No już, pchaj!
Podłożyła sobie złożoną chusteczkę, żeby nie poranić dłoni o ostre końce drzewca i nie patrząc w twarz chłopakowi, pchnęła z całej siły. Poczuła, że strzała zagłębiła się w mięśnie i wreszcie przebiła na drugą stronę. Ranny stęknął głośno i jego ciało zwiotczało. Wzdrygnęła się i otarła pot z czoła, który pojawił się, mimo że właściwie było jej zimno. Dalej postąpiła zgodnie z instrukcjami chłopaka.
– Nieźle ci poszło – pochwalił ją słabym głosem, gdy kończyła mocować opatrunki używając do tego celu swojej chusty. Porwała ją na szerokie pasy.
– Dzięki. Mam nadzieję, że nigdy nie będę zmuszona tego powtarzać.
Zaczął zapadać zmrok. Podniosła się.
– Możesz chodzić? – spytała. – Zaprowadzę cię do moich rodziców.
– Nie – zaprzeczył gwałtownie. – Nie, wolałbym tu zostać. Jeśli oczywiście mi pozwolisz.
– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Ale oni by ci pomogli. Tata zawsze pomaga zwierzętom…
– To miłe. – Chłopak roześmiał się.
– Nie o to mi chodziło – zmieszała się. – Jeśli umie pomóc zwierzętom, będzie potrafił i człowiekowi.
– Zrozumiałem. Ale dziękuję. I mam prośbę.
– Tak?
– Nie mów im nic o mnie. To dla mnie ważne.
– Jak chcesz. Tu masz jabłko i stare ciastka. Pewnie twarde. Jutro przyjdę, to przyniosę ci coś konkretnego.
– Dzięki.
Wróciła do domu, kiedy było już ciemno. Miała nadzieję, że uda jej się dostać cichaczem do swojego pokoju, ale rodzice czekali na nią w kuchni.
– Gdzie byłaś? – spytała mama.
– Tam gdzie zawsze, w kotlince – rzuciła zaczepnie, ale zmitygowała się. – Byliście zajęci. Jak tam Krasula?
– W porządku. – Tata miał wory pod oczami. – Dopiero niedawno skończyliśmy. Mamy byczka.
– Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło.
– Nie myśl, że zapomnieliśmy o tobie! – Kobieta podniosła się zza stołu. – Wszystkiego najlepszego, córeńko. A tu masz prezent od nas.
Mama wręczyła jej niewielkie pudełeczko, na dnie którego błyszczały śliczne, malutkie kolczyki.
– O rany, dziękuję. Są takie piękne.
Ucałowała rodziców serdecznie.
– A uszy pojedziemy przekłuć trochę później.
Poszła do siebie z mieszanymi uczuciami. Cieszyła się z kolczyków, ale gnębiło ją poczucie winy, że zwątpiła w rodziców. Do tego jeszcze dołączył się niepokój o chłopaka. Ale kiedy wreszcie wsunęła się pod kołdrę i rozgrzała, zasnęła kamiennym snem. Wszystkie przeżycia zmęczyły ją niemiłosiernie. Dobrze, że są wakacje i nie musi rano wstawać.
* * *
Obudziła się jednak na tyle wcześnie, że pomogła mamie w obrządku. Potem powiedziała, że musi naprawiać szałas i spędzi tam cały dzień. Zabrała prowiant i pobiegła do lasu. Zastała swojego gościa w trakcie mycia w korycie. Koszulę i spodnie rozwiesił w słońcu. Usłyszał kroki, mimo że starała się nie robić żadnego hałasu. Odwrócił się w jej stronę. Długie włosy przewiązał rzemykiem.
– Witaj! – Uśmiechnął się do niej.
– Cześć! – odpowiedziała z uśmiechem. – Widzę, że już ci lepiej.
– O tak. Rana prawie nie boli.
– Chodź, przyniosłam ci jedzenie.
Weszła pierwsza do szałasu i zaczęła wszystko rozkładać. Chłopak pomarudził jeszcze chwilę, ale kiedy pojawił się we wnętrzu, był już kompletnie ubrany.
– Właściwie to jak masz na imię? – spytała, podając mu chleb.
– Ari. A ty?
– Marysia. Maria – poprawiła się.
– Co oznacza twoje imię?
– Nie mam pojęcia. A ty wiesz?
– Moje imię oznacza wierny, oddany.
– Z jakiego języka to pochodzi?
– Zobacz – przerwał jej – wiewiórka.
– Aha, to moja znajoma. Przyszła sprawdzić, czy mam dla niej orzeszka. Chodź, Baśka, mam tu coś dla ciebie. – Wyciągnęła rękę.
Zwierzątko podbiegło parę kroczków, przystanęło słupka i ruchliwym noskiem łapało nowe zapachy.
– Nie zna cię i boi się – szepnęła dziewczyna.
Chłopak wydał z siebie serię dziwnych, świergotliwych dźwięków. Wiewiórka uspokojona podeszła do nich i chwyciła orzech. Odbiegła kawałek i przysiadła niedaleko, żeby go schrupać.
– Umiesz gadać po wiewiórczemu? – zażartowała.
– Nie całkiem, ale nauczyłem się od pewnego starego… człowieka paru nieprzydatnych rzeczy. Między innymi, jak uspokajać zwierzęta. Ale ty też to potrafisz!
– Wystarczyła tylko odrobina cierpliwości. Przychodzę tu od dawna i zawsze brałam ze sobą albo suchy chleb, albo owoce. Zostawiałam je w pobliżu szałasu na kawałku mojej starej sukienki. W ten sposób Baśka przyzwyczaiła się do mojego zapachu i kojarzyła go z jedzeniem.
– Bardzo mądrze – pochwalił Ari. – A gdzie mieszkasz?
– Tam – dziewczyna wskazała – razem z rodzicami. A ty?
– Tam. – Chłopak machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Za lasem? – Starała się odgadnąć Maria.
– Właściwie to w lesie. Z rodziną.
Rozmawiali jak para starych przyjaciół. Marysi zawsze brakowało kogoś takiego. Mieszkała z dala od wioski. Jej znajomości kończyły się po lekcjach. Ari słuchał i pytał. Był ciekaw jej odpowiedzi. Zmieniła mu opatrunek. Zaskoczyło ją, że rana prawie się zasklepiła.
Po południu znowu zaczęły gromadzić się chmury. Siedzieli w szałasie pijąc ziołową herbatę. Marysia zwróciła uwagę, że Ari z niepokojem spogląda w niebo.
– Boisz się burzy? – spytała.
– Co? – spytał z roztargnieniem. – A tak.
– Nie masz się czego bać. Tu jest tyle wysokich drzew, że pioruny będą nas omijały.
Jak na ironię, rozległo się straszliwie głośne wyładowanie tuż za krawędzią kotlinki.
– Zbieraj się szybko! – Ari poderwał się na nogi. – Musimy stąd uciekać!
– Zwariowałeś? – oburzyła się. – Zaraz zacznie lać!
– To nieważne. Musimy stąd zniknąć.
– Nigdzie się stad nie ruszam. I tobie też nie radzę. Rana na deszczu rozmoknie i rozjątrzy się.
– Nieważne. – Ari szarpnął ją za rękę.
– Przestań. To boli!
– Przepraszam, ale ty nic nie rozumiesz.. Za chwilę pojawią się tu i spróbują dokończyć to, co im się wcześniej nie udało! – Wskazał na ranę. – Przy okazji oberwiesz i ty.
– Żartujesz? – spytała, ale już wiedziała, że nie żartuje. Coś w jego oczach podpowiedziało jej, że sprawa jest poważna.
Podniosła się i zebrała jedzenie do torby. Sama nie wiedziała dlaczego, ale to wydało jej się ważne.
– Jestem gotowa. Dokąd idziemy?
– Tam! – Chłopak wskazał stronę przeciwną od jej rodzinnego domu.
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Pobiegli. Marysia ślizgała się po wilgotnych korzeniach i, żeby nie Ari, leżałaby już ze sto razy.
– Zwolnij trochę – poprosiła zdyszana.
– Nie, oni są tuż tuż!
– Kiedy odpoczniemy?
– Jak spadnie deszcz i zatrze nasze ślady.
Jak na komendę zaczęły kapać pierwsze krople. Najpierw grube i rzadkie, po chwili zmieniły się w ulewę. To był najwyższy czas, bo Marysia goniła resztką sił. Kiedy wreszcie pozwolił jej usiąść, rozkaszlała się próbując złapać oddech.
– Powąchaj to! – poprosił Ari i podsunął jej pod nos zioła. Głaskał ją przy tym uspokajająco po plecach. – Zaraz ci przejdzie!
Zapach był przyjemny. Na pewno wyczuwała miętę, ale poza tym było tam całe mnóstwo innych aromatów, których nie znała. Ale przestała kasłać.
– Teraz bądź cicho – nakazał jej szeptem. – Chwilę odpoczniemy i pójdziemy dalej.
– Dobrze – zgodziła się – ale będziesz musiał mi sporo wyjaśnić!
Posuwali się nadal szybko, ale przynajmniej już nie biegli. Maria patrzyła pod nogi. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Była tak zmęczona, że kiedy Ari zarządził postój, po prostu padła na ziemię. Wszystko wydawało jej się wariactwem, ale nie miała siły protestować.
– Zjedz coś! – Chłopak podsunął jej pod nos kawałek chleba i sera.
– Nie mogę. – Marysia odwróciła głowę. – Jeśli teraz coś zjem, to zwymiotuję.
– Dobrze, to przynajmniej napij się! – Podał jej wodę w zwiniętym liściu.
Posłusznie wypiła. Było jej jednocześnie zimno i gorąco. Mokre od deszczu ubranie kleiło się do niej i dodatkowo chłodziło. Chłopak widział, że dostaje dreszczy.
– Chodź – poprosił ją miękko – jeszcze kawałeczek. Potem ogrzejemy się i odpoczniesz!
Podniosła się jak drewniana lalka i podążyła za nim. Właściwie to, gdyby nie ciągnął jej za rękę, zatrzymałaby się w miejscu i przewróciła. Po jakimś czasie, ile to trwało nie była w stanie określić, dotarli do niewielkiego pagórka. Ari padł na kolana i pociągnął ją za sobą. Na klęczkach wpełzli do wykopanej w ziemi jamy. Chłopak pomógł jej i ułożył na posłaniu z gałęzi i mchu. Nakrył ją jakimiś skórami i zabrał się za rozpalanie ogniska. W garnku zagotował wodę i wsypał zioła. Poczekał aż wywar nieco przestygnie i zmusił dziewczynę do wypicia. Ten wysiłek tak ją zmęczył, że głowa opadła jej bezwładnie na posłanie i zasnęła. Ari wygasił ogień i wsunął się na legowisko obok Marii. Przytulił ją i ogrzewał własnym ciepłem.
* * *
– Gdzie jesteśmy? Kto nas gonił?
– Najpierw coś zjedz, potem pogadamy. – Podsunął jej lekko rozmoczony chleb i podał kubeczek z wywarem z ziół. Pochłonęła wszystko do ostatniego okruszka i wypiła herbatę.
– Zjadłam, wypiłam, teraz mów!
Chłopak podniósł się bez słowa i wyszedł na dwór. Podążyła za nim, czując, że narasta w niej złość i gniew. Ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo zaskoczył ją widok po wyjściu z ciemnej jaskini. Słońce raziło jaskrawym blaskiem, ale wystarczyło przesunąć się dwa kroki w bok, by skryć się w rozedrganym półcieniu. Zadarła głowę i wydała z siebie pełne zachwytu sapnięcie. Nad nimi, gdzieś bardzo, bardzo wysoko rozpościerał się zielono-złoty baldachim. Drzewa były tak wysokie i potężne jak filary gotyckiej katedry. Stała z zadartą głową i patrzyła.
– Gdzie jesteśmy? – spytała szeptem, sama nie wiedząc dlaczego.
– U mnie.
– To znaczy? – Spojrzała Ariemu prosto w oczy. – I kim byli ci ludzie, którzy nas gonili?
– To nie ludzie. To Cienie.
– Kto?
– Cienie. Próbują skraść kilka bardzo ważnych dla nas rzeczy.
– Jakich rzeczy? Kim są Cienie? Gdzie jesteśmy? Jak się tu znaleźliśmy?– Na usta cisnęły jej się tysiące pytań.
– Zacznę od najprostszego. – Uśmiechnął się Ari. – Jesteś w moim lesie. To pradawna puszcza. Przeniosłem nas w obawie przed pościgiem.
– Przeniosłeś nas? – W jej głosie brzmiało niedowierzanie. – Jak?
– Dzięki burzy.
…
– Wykorzystujemy pioruny, żeby przenosić się w różne miejsca. Ale Cienie też to potrafią. Piorun zostawia po sobie ślad. Jeśli Cień jest blisko i szybko zorientuje się, że uciekamy, to podąży za nami z kolejnym piorunem. Z reguły wyładowania następują blisko siebie, więc stosunkowo łatwo jest odszukać uciekiniera. Ci, którzy mnie ścigali, byli nieco za daleko. Trochę czasu zajęło im odszukanie mojego tropu. Ale zdążyli mnie zranić.
– Ale dlaczego cię ścigają?
– Bo mam to! – Ari sięgnął za koszulę i pokazał jej niewielki woreczek zawieszony na rzemyku.
– Co to jest?
– Nie mogę ci powiedzieć. Ale jest bardzo cenne.
– Tak cenne, że warto narażać swoje życie?
– Znacznie cenniejsze! – potwierdził poważnie.
– No dobrze. I co dalej?
– Muszę dotrzeć do Jaskini Przepowiedni dokładnie za trzy dni. Spotkam tam kilka osób.
– I to jest takie ważne? – spytała trochę kpiąco, bo nie bardzo wierzyła w to, co jej opowiadał. Choć z drugiej strony ten las…
Ari nie wiedział, czy może jej zaufać, ale wreszcie podjął decyzję. Przecież, gdy stracił przytomność w szałasie, mogła mu zabrać wotum.
– Każdy z nas ma na szyi taki woreczek. O odpowiedniej porze należy umieścić wszystkie wota w Czarze Jedności. Dzięki temu będziemy istnieć dalej.
– Bredzisz. Istniejemy i będziemy istnieć dopóki jakaś kometa w nas nie walnie, albo jakiś idiota nie odpali bomby albo sami nie podusimy się spalinami!
– Domyślam się, że mówisz o swoim świecie.
– Tak. A ty, o czym mówisz?
– Też o swoim świecie.
– To chyba ten sam, co?
– No nie – zaprzeczył niepewnie. – Istniejemy obok siebie. Czasami możemy do siebie zajrzeć. Odwiedzamy się, ale nie możemy się zatrzymać na dłużej.
– Tobie poprzestawiało się w głowie od uderzenia piorunem – stwierdziła kategorycznie. – A jak wyjaśnisz, że najpierw ty znalazłeś się w moim świecie, a teraz ja podobno jestem w twoim?
– Tego nie umiem wyjaśnić. Trzeba by zapytać Starszych. Będą czekać przy Jaskini, żeby odprawić ceremonię.
– No dobrze. Powiedz mi jeszcze jedno. Jeśli te woreczki są takie cenne, to po jasny gwint dają to jakimś gołowąsom i każą im lecieć przez pół świata, żeby na koniec wrzucić do jednego gara. Nie można tego trzymać cały czas w tej Czarze, czy jak tam?
– Każde plemię ma swój skarb o ogromnej mocy, a Jaskinia stoi otworem dla każdego. Musimy chronić nasze wota. Dlatego szczepy dostały każdy swoje i opiekuje się nim.
– Niech ci będzie. Co teraz? – Poddała się.
– Idziemy dalej.
– A Cienie?
– Na razie jesteśmy stosunkowo bezpieczni. Zapewne czają się bliżej Jaskini. Ale tam czekają też na nas Starsi.
Na początku szło im się bardzo wygodnie. Las był wysoki i gęsty, nie przepuszczał światła, dzięki temu poszycie było bardzo ubogie. Ale wkrótce teren się zmienił. Drzewa nadal były ogromne, ale rosły rzadziej. To pozwoliło na rozwój mniejszych roślin. Mniejszych w proporcji do tego lasu. Maria patrzyła z podziwem na paprocie, które przerastały ją dwukrotnie, na trawy, których źdźbła były szersze od jej dłoni, albo kielichy kwiatów, w których swobodnie zmieściłaby się jej głowa. Na szczęście zwierzęta i ptaki, które udało jej się dostrzec, miały normalne rozmiary, to znaczy zbliżone do tych, które znała. Wzdrygnęła się, bo wyobraźnia posunęła jej obraz pająka wielkiego jak pięść.
– Co się stało? – Ari zauważył to wzdrygnięcie.
– Nic. Wszystko tu jest gigantyczne. Wyobraziłam sobie ogromniastego pająka i to mnie przeraziło.
– Zwierzęta nie są groźne. Trzeba tylko umiejętnie postępować, a będą przyjazne.
– Niedźwiedzie i wilki też?
– Też.
Las przerzedził się bardzo, za to poszycie zgęstniało. Przedzierali się między paprociami i pnączami. W mchu nogi zapadały się po kostkę. Po kilku chwilach Maria była już bardzo zmęczona. Ari chwycił jej rękę i prowadził po swoich śladach.
– Jeszcze kawałek – pocieszył ją. – Wkrótce odpoczniemy.
Postój zrobili w południe. Ari nazbierał nasion znanych sobie roślin. Niektóre smakowały jak orzechy, inne przypominały suche ziarna zbóż. Najważniejsze, że znakomicie zaspokoiły ich głód. Tuż przed wieczorem znaleźli dogodne stanowisko na nocleg. Powalone drzewo stworzyło niewielką polankę. Chłopak sprytnie powiązał czuby trzech rosnących obok siebie paproci i tym samym stworzył szałas. Rozpalił też małe ognisko. Siedzieli przy żarzących się głowniach. Dym gryzł trochę w oczy, ale odpędzał owady i dawał poczucie bezpieczeństwa. Maria położyła się na brzuchu i podparła głowę rękami, żeby móc patrzeć na płomyki. Za to Ari zapatrzył się w dziewczynę. Jej włosy rozsypały się wokół twarzy i na plecach. Od strony ognia nabrały barwy miedzi. Tam, gdzie światło nie sięgało, były czarne jak skrzydło kruka. Rzęsy rzucały głęboki cień na policzki. Nagle Maria westchnęła ciężko.
– Czemu wzdychasz? – spytał ją cicho chłopak.
– Martwię się rodzicami. Pewnie odchodzą od zmysłów. Tyle czasu mnie nie ma.
– Nawet nie zauważyli – uspokajał ją.
– Zwariowałeś? Nie ma mnie dwa dni, a oni nie zauważyli?
– Nie o to chodzi – tłumaczył spokojnie. – Wrócisz do siebie prawie w tej samej chwili, w której zniknęłaś. Czas, który spędzisz tutaj, w twoim świecie nie istnieje.
– Nie rozumiem!
– Zobacz – Ari wziął do ręki patyk i oczyścił kawałek gruntu przed sobą. – To jest rzeka, czyli czas. Płynie sobie prosto, a z nią łódka, czyli ty. Nagle woda wpływa do kolistej zatoki. Prąd powoduje, że łódka opływa ją szerokim łukiem, a potem z powrotem wpada do rzeki prawie w tym samym miejscu, w którym skręciła do zatoczki. Rozumiesz?
– Teoretycznie tak. Ale to się nie mieści w głowie. Czas to czas.
– Uwierz mi – chłopak uśmiechnął się szeroko – sprawdziłem to! Dla nich minie jedna chwila.
– Mam nadzieję, że wiesz, co mówisz!
– Wiem – zapewnił ją poważnie.
Uspokojona usiadła i dorzuciła parę gałązek do ogniska. Ogień strzelił iskrami. Maria zapatrzyła się w ciemną ścianę lasu. Dobiegały stamtąd nieznane i czasem przerażające odgłosy, ale ponieważ Ari nie reagował, uznała, że nie ma się czego bać. Kiedy płomienie ponownie przygasły, dostrzegła świecące ślepia. Były tak blisko, że wydawało się, że może ich dotknąć.
– Tam coś jest – szepnęła przestraszona.
– Aha! – Chłopak podniósł się. – Chodź, pójdziemy zobaczyć co.
– Oszalałeś? To może być jakiś drapieżnik.
– Nie bój się. Zobaczysz coś fantastycznego. Chodź.
Pomógł jej wstać i nie puszczając jej dłoni, pociągnął w stronę lasu, z dala od ogniska. Kiedy opuścili krąg światła, otoczyła ich gęsta ciemność. Ari chyba miał wzrok sowy, bo poruszał się bardzo pewnie. Za to Maria czuła się jak ślepa. Po chwili oczy nieco przywykły i zaczęła rozróżniać kształty.
– Zamknij oczy! – poprosił ją po kilku minutach. – Poprowadzę cię!
– Zabiję się na tych wykrotach.
– Nie. Ale zamknij. Otworzysz, kiedy ci powiem.
Zaufała mu i zamknęła. Sama nie wiedziała dlaczego, ale przy nim czuła się bezpiecznie. Po kilku krokach Ari zatrzymał się.
– Teraz możesz otworzyć!
Posłusznie otworzyła oczy. Przed nią rozpościerało się niebo usiane gęsto gwiazdami. Dopiero po chwili zorientowała się, że nadal są w lesie, a otaczają ich ogromne paprocie. Miliony świecących punktów migotało, skrzyło i ciągle zmieniało swoje miejsce. Jakby ktoś trzepał połyskliwy materiał.
– Co to? – spytała szeptem.
– To gody świetlików. Zbierają się tu niezliczone ilości. Raz do roku przez kilka dni mają swoje święto. Potem rozlecą się po całym lesie.
– To jest przecudne. Bajkowe. Fantastyczne.
Chłopak wyciągnął rękę i dotknął jej włosów.
– Co robisz? – spytała zaskoczona.
– W twoje włosy zaplątał się jeden – odpowiedział cicho i delikatnie przesypywał jej loki, żeby odszukać owada. Maria nie była pewna, czy rzeczywiście ma we włosach świetlika, ale jego dotyk sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność.
– Już. Jest wolny – Ari zabrał rękę, a ona miał ochotę prosić go, żeby nie przestawał.
– Wracajmy. Musimy trochę odpocząć. Jutro znowu czeka nas długi spacer.
Wrócili do ogniska, ale nastrój już nie powrócił. Dzień rozpoczął się dla nich wraz ze wschodem słońca i przywitał jazgotem ptactwa. Maria miałaby ochotę pospać jeszcze, ale Ari ponaglał.
– Zaczyna się niebezpieczna część naszej wędrówki.
– Czemu tak sądzisz? – spytała, tłumiąc ziewanie.
– Zaraz kończą się paprocie. Las będzie wysoki i przejrzysty. Do tego zaczną się pagórki usiane skałami. Łatwo tam o zasadzkę.
Zanim wyruszyli, Maria postanowiła jeszcze obejrzeć ranę i zmienić opatrunki. Ari zdjął koszulę, a ona odwinęła bandaże. Zioła już wyschły i w większości odpadły. Pozostałości Maria delikatnie zebrała i usunęła.
– Goi się niesamowicie szybko – zauważyła zaskoczona. – To te zioła, prawda?
– Tak – potwierdziła Ari. – Dostałem je od Starszego.
Maria delikatnie wyskubywała resztki zaschniętej paćki. Przykucnęła obok chłopaka. Jej włosy łaskotały go w ramię. W słońcu lśniły jak świeże kasztany. Ari przymknął oczy i wdychał jej zapach. Pachniała przede wszystkim paprociami, na których spała. Ale jej skóra wydzielała oszałamiające fluidy. Chłopak zwrócił twarz w stronę dziewczyny. Miała brązowe oczy, czyste i niewinne. Chciał pogładzić ją po policzku i przytulić, ale bał się, że ją spłoszy. Była młoda. Bardzo młoda. Oboje poczuli zażenowanie swoją bliskością.
– Gotowe! – Maria podniosła się i otrzepała ręce. – Możemy ruszać.
Paprociowy zagajnik skończył się szybko. Weszli znowu w wysoki las. Tutaj Ari nakazał ciszę. Sam poruszał się prawie bezszelestnie, ale Marii wychodziło to gorzej. Poprosił, żeby szła po jego śladach, a sam wybierał drogę. W południe odpoczęli chwilę pod niewielką skałą. Znowu zjedli orzechy i nasiona. Mieli właśnie ruszać, kiedy Ari schwycił ją za rękę i wepchnął pod gałęzie jakiegoś krzewu, nakazując milczenie. Sam przyklęknął przed nią, chroniąc własnym ciałem. Cały las ucichł. Maria miała wrażenie, że wszystko zamarło w przerażeniu. Sama nie potrafiła określić, skąd bierze się to uczucie, ale bała się nieprzytomnie. Serce łomotało jak oszalałe. Miała wrażenie, że ten łomot słychać w obrębie kilometra. Przycisnęła twarz do pleców Ariego i objęła go w pasie. To ją trochę uspokoiło. Tym bardziej, że chłopak położył rękę na jej dłoniach. Dziewczyna starała się coś zobaczyć przez plątaninę liści. Nagle poczuła chłód. Niesamowity, przenikający do szpiku kości. Wstrzymała oddech. Wydawało jej się, że na skraju pola widzenia dostrzega przemykające cienie. Zamarła w bezruchu. Ile to trwało, nie potrafiła powiedzieć, ale cała zdrętwiała. Po jakimś czasie las zaczął pulsować zwykłym życiem. Ari poklepał ją po dłoniach.
– Poszli. Możemy ruszać.
– Co to było? – spytała gramoląc się z ukrycia.
– To właśnie były Cienie. Pochłaniają wszystko na swojej drodze. Wysysają życie. Dlatego zwierzęta zmykają bądź kryją się przed nimi. Czują instynktownie, że to najgorszy wróg.
– A ludzie? Co by się stało, gdyby nas znaleźli?
– My potrafimy walczyć! – powiedział z dumą Ari. – Ale staramy się tego unikać. Starcie z jednym, dwoma można przeżyć. Ale jeśli jest ich więcej, to tylko doświadczony Starszy może sobie z nimi poradzić.
– Czyli jak najszybciej musimy odszukać Starszego?
– Tak. To byłoby najlepsze. Albo dotrzeć do Jaskini. Ona sama i zagajnik wokół niej to miejsce święte. Tam nawet Cienie nie odważą się nas napastować.
– Więc ruszajmy.
Poszli dalej trzymając się za ręce. Nie było to już właściwie potrzebne, bo poruszali się po głębokim mchu, który skutecznie tłumił odgłos ich kroków, ale oboje chcieli czuć swoją bliskość. Nie zdawali sobie sprawy, co ich tak ku sobie ciągnie, ale za to byli świadomi, że każdy krok przybliża ich do rozłąki. O obu tematach nie potrafili rozmawiać, dlatego szli w milczeniu, zatopieni w myślach. Zapewne to było przyczyną, że Ari zbyt późno zareagował na to, co działo się w lesie. Kiedy zauważył, że znowu zapadła grobowa cisza, było już za późno. Zostali zauważeni.
– Pod drzewo – zakomenderował ostro i pchnął dziewczynę pod ogromny dąb. Oparła się o pień plecami i patrzyła przerażona na Ariego.
Chłopak sięgnął do kieszeni i ukrył coś w dłoni. Po namyśle podszedł do Marii i ściągnął z szyi woreczek.
– Załóż to – polecił, podając jej wotum. – Spróbuję odwrócić ich uwagę, a ty w tym czasie biegnij tam! – Wskazał kilkanaście luźno rozrzuconych skałek. – Kiedy je miniesz, zacznij krzyczeć. Któryś Starszy powinien być w pobliżu i pomoże ci.
– Nie, Ari – chwyciła go za rękę – nie zostawię cię.
– Nie bądź głupia! – Pogłaskał ją po włosach. – Jeśli jest ich więcej, nie mamy szans. A to – wskazał na woreczek – jest zbyt ważne. Za wszelką cenę musimy to ratować.
– Ari… – zaczęła płaczliwie.
– Będzie dobrze. – Zakręcił jej włosy wokół dłoni i przyciągnął ją do siebie. A potem dotknął delikatnie wargami jej ust. Jakby musnęły ją skrzydła motyla. – Będzie dobrze! Tylko obiecaj, że zrobisz to, o co cię proszę!
– Obiecuję! – szepnęła cichutko połykając łzy.
Odwrócił się i odszedł kilkanaście kroków. Maria miała wrażenie, że nadciąga noc. Taka najokropniejsza, najgorsza, noc jak w najstraszniejszym koszmarze. Czuła ogarniający ją chłód. Pragnęła zamknąć oczy, ale musiała obserwować Ariego. Chłopak stał spokojnie. W ręku, przyciśniętym do piersi, trzymał jakiś przedmiot.
– To ma być broń przeciwko Cieniom? – myślała przerażona. – Nie miecz, nie łuk, nie armata?
Wokół Ariego powietrze zaczęło gęstnieć i ciemnieć. Chłopak nie wykonywał żadnego ruchu. Miał przymrużone oczy, ale bacznie obserwował otoczenie. Potem zaczął się obracać wokół własnej osi. Najpierw powoli, potem coraz prędzej, w miarę jak chłód i ciemność gromadziły się obok niego. Maria miała wrażenie, że potrafi odróżnić dwie postacie. Ale mogło to być tylko wrażenie. Racjonalnie nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlaczego uważa, że są dwa Cienie.
Ari wirował w oszałamiającym tempie. Cienie zbliżały się do niego i oblepiały go jak nici, które nawijają się na szpulkę. Kiedy prawie nie było go widać, a Maria pogryzła do krwi usta, zobaczyła wreszcie światełko nadziei. Dosłownie. Pomiędzy strzępami ciemnej mgły zaczęły strzelać jaskrawe iskry. Zrozumiała, że teraz nadeszła pora na nią. Opierając się plecami o pień i nie spuszczając oczu z walczących, przesunęła się do tyłu. Potem pochyliła się jak najniżej mogła i kuląc się za krzakami, przesuwała się w stronę skał. Kiedy zasłoniły ją paprocie, puściła się biegiem. Dopadła do kamiennych odłamków i pozwoliła sobie na kilka głębszych oddechów. Trwało to moment i ruszyła dalej. Przebiegła kilkanaście metrów i znalazła się na odsłoniętej przestrzeni. I wtedy poczuła nadciągający chłód. Przerażenie ścisnęło jej gardło. Nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Pomyślała o Arim i jej ręka powędrowała do woreczka zawieszonego na szyi. Kiedy zacisnęła na nim dłoń, poczuła, że z jej serca ustępuje chłód.
– Powinnam krzyczeć – przypomniała sobie słowa Ariego i zaczęła wrzeszczeć najgłośniej jak potrafiła. Strach dodał jej sił. Krzyczała i biegła przed siebie najszybciej jak mogła. Mimo to na plecach czuła coraz zimniejsze podmuchy. Jakby ktoś dotykał ją lodowatą dłonią. Kiedy zaczęła tracić oddech, a nogi odmówiły jej posłuszeństwa, zobaczyła przed sobą zagajnik. Mimo zmęczenia dostrzegła, że drzewa lśnią jakimś nieziemskim blaskiem. Ale nie mogła już biec. Jej organizm odmówił współpracy. Gardło wyschło na wiór, w płucach świszczało, a wszystkie mięśnie paliły żywym ogniem. Musiała odpocząć. Stanęła, a po chwili osunęła się na ziemię. Charcząc nabierała powietrza. Kiedy prawie wyrównała oddech, otaczały ją gęste, lepkie ciemności i przenikliwe zimno. Nie miała już sił, żeby się bronić. Ściskała tylko w dłoni powierzone wotum. Podciągnęła kolana pod brodę i przytuliła miękki woreczek do policzka. Przymknęła oczy godząc się z losem. Chłód zmienił się w mróz. Wysysał z niej resztki ciepła i życia. Podobno, kiedy się umiera na mrozie, nie czuć bólu. Człowiek po prostu zasypia. Maria tak właśnie się czuła. Senna i zmęczona. Tuliła wotum do twarzy i osunęła się na trawę. Była już na granicy świadomości, kiedy poczuła, jakby ktoś szarpał ją za ramię. Nie chciała się budzić, ale ten ktoś był natrętny i nie dał się odpędzić.
Gdy otworzyła oczy, ujrzała nad sobą starą, pomarszczoną twarz okoloną długimi, siwymi włosami.
– No, nareszcie! Nie miałaś ochoty wracać! – Starszy pomógł jej usiąść.
– A Ari? – spytała i przerażenie znowu ścisnęło jej serce.
– Poradził sobie. Zaraz go zobaczysz, a na razie wypij to.
Posłusznie połknęła zawartość kubeczka i poczuła, że po jej żyłach rozlewa się miłe ciepło. I wtedy zobaczyła go. Za plecami świeciło zachodzące słońce opromieniając jego sylwetkę. Był wysoki i smukły. Kiedy nachylił się nad nią, poczuła zapach lasu i ziół. Miał ochotę zrzucić mu ramiona na szyję i wtulić się w jego objęcia. Ale wokół stali ludzie. Musnęła więc tylko jego dłoń i uśmiechnęła się.
– Żyjesz – szepnęła z ulgą.
– Żyjemy oboje i udało się dostarczyć wotum. Teraz Cienie już nam nie grożą.
– Tak. Oboje spisaliście się bardzo dzielnie – pochwalił Starszy. – Jutro wieczorem odbędzie się Ceremonia. Teraz możecie odpocząć.
Wszyscy rozeszli się, zostawiając ich samych. Tylko Starszy obejrzał się na nich kilka razy.
– Chodź, przejdziemy się – zaproponował Ari.
Podał jej rękę i pomógł podnieść się z trawy. Mimo odpoczynku i wzmacniającego naparu była jeszcze słaba. Chłopak otoczył ją ramieniem w talii i poprowadził w stronę Jaskini.
– To tu jutro odbędzie się Ceremonia. Zapewni to spokój na dłuższy czas. Cienie znikną.
– I będę mogła to zobaczyć?
– Nie. Tylko Starsi wejdą do środka. To potrwa całą noc. Nazajutrz rano otrzymamy nasze wota z powrotem i powrócimy do domów.
– A ja? – spytała cichutko.
Zapadła cisza. Potem Ari poprosił, żeby poszli jeszcze kawałek dalej.
– To są nasze święte drzewa. Rosną tu od początku świata. Naszego świata. Zobacz, wyglądają jakby były ze srebra i złota, ale one są żywe.
Usiedli na kamieniach. Ari objął ją i przytulił. Słońce prawie schowało się za horyzontem.
– Co będzie ze mną? – zapytała znowu.
– Wrócisz do siebie. – Ari przycisnął ją mocniej. – Pytałem Starszego. Nie możesz tu zostać. Teraz. To wbrew naturze. Żyłabyś ciągle zatoce – nawiązał do swojego tłumaczenia o przenikaniu światów – a wszyscy musimy płynąć swoją rzeką. Inaczej porządek będzie zachwiany, a to prowadzi do nieprzewidywalnych zmian.
– I nie zobaczymy się już nigdy? – Spuściła głowę, żeby ukryć napływające łzy.
Ari przyklęknął przed nią i zajrzał jej w twarz.
– Zobaczymy – powiedział pewnym głosem. – Jeśli nie zapomnisz i naprawdę będziesz tego pragnęła.
– Chcę. Chcę pamiętać i chcę tu wrócić. – Zdobyła się na odwagę i dodała: – Do ciebie!
Pogładził ją dłonią po policzku i kciukiem starł pojawiającą się łzę.
– Nie płacz – poprosił i delikatnie uniósł jej podbródek. Jej usta znalazły się na wysokości jego warg. Zbliżył się powoli, jakby się bał, że gwałtowny ruch może ją wystraszyć. Ale ona się nie bała. Zastygła w oczekiwaniu. I kiedy wreszcie poczuła dotyk jego warg, po jej ciele rozlała się fala ciepła i rozkoszy. Przylgnęła do niego i zanurzyła dłoń w jego włosach. Zrozumiał, że to przyzwolenie i całował namiętnie, do utraty tchu.
Oprzytomnieli dopiero, gdy posłyszeli nawoływania Starszego.
– Musimy wracać! – Ari niechętnie wypuścił Marię ze swoich objęć. Schwycili się za ręce i powrócili do reszty. Przy rozpalonych ogniskach siedziało kilkunastu mężczyzn. Czekali na nich z posiłkiem. Na niebie zaczęły gromadzić się czarne, burzowe chmury.
– Wyruszysz do domu jeszcze dziś w nocy – powiedział Starszy podając Marii kubeczek z naparem z ziół. – Musimy tylko poczekać na piorun.
Maria skuliła się i przylgnęła do Ariego, który otoczył ją opiekuńczo ramionami.
– Nie bój się – pocieszył ją. – Nic nie poczujesz. Będzie tak samo, jak wtedy, gdy sprowadziłem cię tutaj!
– Ja się nie boję. – Spojrzała mu w oczy. – Ja nie chcę odchodzić.
– Wypij to – polecił Starszy, a jego słowom towarzyszył pierwszy grzmot.
Wypiła herbatę, ale nawet nie czuła jej smaku.
– Już czas. – Starszy stanął przed nią.
Ari podniósł się i wyciągnął do niej obie ręce. Wtuliła się w niego z rozpaczliwą pewnością, że już go nigdy nie ujrzy. Łzy same pociekły po policzkach.
– Proszę, to dla ciebie. – Chłopak podarował jej chustkę w kolorze jesiennych liści. – To ci będzie przypominać.
– A ty? Nie zapomnisz?
– Nigdy! – zapewnił ją poważnie i dodał: – Pamiętaj, przeżyj szczęśliwie darowane ci w twoim świecie życie. To tylko jedna chwila. Potem się spotkamy.
– Weź to! – Zdjęła z szyi cieniutki łańcuszek z wizerunkiem swojej patronki.
– Już czas – powtórzył Starszy.
Młodzi przywarli do siebie. A potem Ari pocałował ją na oczach wszystkich zgromadzonych. Starszy wziął dziewczynę za rękę i wyszli na brzeg zagajnika. Ari patrzył za nimi, a serce ściskało mu się z bólu. Rozbłysnął piorun i wtedy zobaczył Marię po raz ostatni.
* * *
Wszedł do pokoju i spojrzał na żonę. Siedziała w swoim fotelu. Głowę odchyliła na oparcie, siwe włosy rozsypały się wokół twarzy, a na ustach igrał lekki uśmiech.
– Znowu śni o nim – pomyślał, ale już nie był zły. Ogarnęła go czułość. Tyle lat razem. Uważał, że trafiła mu się, jak gwiazdka z nieba. Był za nią wdzięczny Bogu, za darowane wspólne lata. Ale zawsze podejrzewał, że w jej życiu był ktoś ważny. Godził się z tym, bo kochał ją nieprzytomnie. Wreszcie mu powiedziała, ale on nie uwierzył. Podszedł bliżej i zauważył, że jej pierś nie unosi się w oddechu. Wokół dłoni miała owiniętą cieniutką apaszkę w kolorze jesiennych liści.
– Wróciłaś do niego – szepnął cichutko i delikatnie przygładził jej włosy.– Mam nadzieję, że on na ciebie czekał!
Krótka rzecz o zapisie dialogów tutaj: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html O odgłosach paszczą, interpunkcji i całej reszcie nauk zakazanych by Selena.
Ja ograniczę się do poprawienia gdzie trzeba.
Z dialogami zresztą jest o tyle zabawnie, że raz piszesz je tak, jak trzeba, a zaraz potem nie. Dziwna niekonsekwencja. ; )
„- Bo to niemożliwe! - uderzył ręką w stół, aż podskoczyły szklanki.” - Uderzył wielką literą.
„- Wiem, - podniósł nieco głos – ale opowiadasz takie bzdury” - A ten przecinek po „wiem” to co jest? W dialogach w podobnych sytuacjach przecinki są zbędne, poza tym wyglądają nieładnie jakoś.
„Czasami tata pozwalał jej wynieść naręcze siana. Rzucała je wtedy za płot, najdalej jak mogła, siadała na pieńku i czekała w bezruchu, aż wrócą zwabione kuszącym zapachem. (...)
Ale najbardziej lubiła las tuż przed burzą. Liście zastygały w bezruchu...”
Trochę przerwy jest, ale zwróciłam uwagę, więc kwalifikuje się to dla mnie jako powtórzenie.
„Okryła ją, gdy miała z dziesięć lat i uznała za własność.” - Literówka: Odkryła.
„Podeszła bliżej i kucnęła Wzrokiem starała się oddzielić ciało od piasku i gliny” - Brak kropki po kucnęła.
„- Chłopak, mimo, że ledwie żywy, posłusznie zaczął ściągać ubranie.” - Zbędny myślnik na początku, wszak to opis, nie dialog.
„- Dobrze. - zgodziła się, choć wiedziała, że nie powinna. - Co mam robić?” - Zbędna kropka po dobrze.
„- Tam gdzie zawsze, w kotlince. - rzuciła zaczepnie, ale zmitygowała się.” - Jak wyżej, zbędna kropka po kotlince.
„W porządku. – tata miał wory pod oczami – Dopiero niedawno skończyliśmy. Mamy byczka.” - Tutaj zaś Tata wielką literą, a po oczami kropka.
„Wszystkiego najlepszego córeńko.” - Przecinek przed córeńko. W takich wypadkach, kiedy ktoś zwraca się do kogoś bezpośrednio, przed zwrotem przecinek. „Wysłuchaj mnie, panie”. „Chodź, koleżanko”. Itp., itd.
„- Zobacz, – przerwał jej – wiewiórka.” - Zbędna kropka po zobacz.
„Chodź Baśka, mam tu coś dla ciebie” - przecinek przed Baśka.
„- Nie całkiem, ale nauczyłem się od pewnego starego ... człowieka paru nieprzydatnych rzeczy.” - Zbędna spacja przed wielokropkiem.
„- Tam, – dziewczyna wskazała – razem z rodzicami. A ty?
- Tam – chłopak machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.”
Znów zbędny przecinek przed myślnikiem w dialogu. Tym dziwniejszy, ze dosłownie linijkę niżej go nie wstawiłaś (i dobrze). Dalej tego tylko przecinków nie wymieniam.
Poza tym że brak tu „odgłosów paszczą”, powinno raczej być tak:
„- Tam. – Dziewczyna wskazała. – Razem z rodzicami. A ty?
- Tam. – Chłopak machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.”
„- Nigdzie się stad nie ruszam.” - Literówka: stąd.
„Marysia ślizgała się po wilgotnych korzeniach.” - Wydaje mi się, że raczej „na”, nie „po”.
„- Powąchaj to! – poprosił Ari i podsunął jej pod nos zioła.
(...)
- Zjedz coś – chłopak podsunął jej pod nos kawałek chleba i sera.
- Nie mogę – Marysia odwróciła głowę. - Jeśli teraz coś zjem, to zwymiotuję.”
1. Podsunął pod nos za blisko jedno drugiego, powtórzenie.
2. Po zjedz coś kropka, chłopak wielką literą.
3. Po nie mogę kropka.
„- Jakich rzeczy? Kim są Cienie? Gdzie jesteśmy? Jak się tu znaleźliśmy?- Na usta cisnęły jej się tysiące pytań.” - Brak spacji po znaleźliśmy
„- Przeniosłeś nas? - w jej głosie brzmiało niedowierzanie. - Jak?” - „W” wielką literą.
„- Dzięki burzy.
...
- Wykorzystujemy pioruny.”
Ten wielokropek, jako że znamionuje milczenie Marysi, powinien być za myślnikiem, w końcu to też dialog: „- ...”
„- Bredzisz. Istniejemy i będziemy istnieć dopóki jakaś kometa w nas nie walnie, albo jakiś idiota nie odpali bomby albo sami nie podusimy się spalinami!” - Brak przecinka przed drugim albo.
„Wzdrygnęła się, bo wyobraźnia posunęła jej obraz pająka wielkiego jak pięść.” - Literówka: podsunęła.
„- Jeszcze kawałek. – pocieszył ją. - Wkrótce odpoczniemy.” - Zbędna kropka po kawałek.
„- Nawet nie zauważyli. - uspokajał ją.” - Zbędna kropka po zauważyli.
„- Nie o to chodzi. - tłumaczył spokojnie.” - Zbędna kropka po chodzi.
„To jest rzeka czyli czas. Płynie sobie prosto, a z nią łódka czyli ty.” - Brakuje przecinków przed oboma czyli.
„- Aha – chłopak podniósł się.” - Po aha kropka, chłopak wielką literą.
„Pomógł jej wstać i nie puszczając jej dłoni, pociągnął w stronę lasu, z dala od ogniska.” - Brak przecinka przed nie puszczając. To jest wtrącenie w zdanie (nie puszczając jej dłoni), więc powinno być wydzielone przecinkami z obu stron, albo wcale.
„- Już. Jest wolny – Ari zabrał rękę, a ona miał ochotę prosić go, żeby nie przestawał.” - Po wolny kropka.
„Wrócili do ogniska, ale nastrój już nie powrócił. Dzień rozpoczął się dla nich wraz ze wschodem słońca i przywitał jazgotem ptactwa.”
Tu raczej od nowego akapitu, ten nowy dzień w końcu stanowi też jakby nowy wątek i zaczyna nowy fragment.
„Jej włosy łaskotały go w ramię. W słońcu lśniły jak świeże kasztany.”
Po trzech dniach niemycia, po przemoczeniu w deszczu i spaniu na ziemi dziewczyna jest taka zachwycająca i ma lśniące włosy? Niesamowite, ja też tak chcę. ; /
„- Gotowe – Maria podniosła się i otrzepała ręce.” - Brak kropki po gotowe.
„Mieli właśnie ruszać, kiedy Ari schwycił ją za rękę” - Intuicyjnie stwierdzam, że „chwycił” brzmi ładniej niż schwycił, ale to subiektywna opinia. ; P
„wskazał kilkanaście luźno rozrzuconych skałek.” - Brak mi w tym momencie czegoś w stylu „widniejących w oddali”, czy czegokolwiek, co umiejscowiłoby te skałki w przestrzeni. Teraz jakoś tak wiszą nigdzie.
„- Nie, Ari – chwyciła go za rękę.” - Po Ari kropka, chwyciła wielką literą.
„- Nie bądź głupia – pogłaskał ją po włosach.” - Po głupia kropka, pogłaskał wielką literą.
„A to – wskazał na woreczek – jest zbyt cenne. Za wszelką cenę musimy to ratować.” - Powtórzenie.
„- Będzie dobrze – zakręcił jej włosy wokół dłoni i przyciągnął ją do siebie.” - Raz, że po dobrze kropka, a zakręcił wielką literą, ale... Co to właściwie znaczy, że zakręcił jej włosy wokół dłoni? Wszystkie czy tylko kosmyk? Jakoś trudno mi jest to sobie wyobrazić...
„- To ma być broń przeciwko Cieniom? – myślała przerażona. - Nie miecz, nie łuk, nie armata?”
Tu zrobiłam LOL. Jeśli miało być dramatycznie i w ogóle, ta kwestia zepsuła klimat. Jaka znowu armata? Skąd ta armata? A widziała, żeby Ari jakąś za sobą targał? I w ogóle jak z armaty strzelać w cienie? ; P
„Racjonalnie nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlaczego uważa, że są dwa Cienie.” - Ładniejszy szyk: „...dlaczego uważa, że Cienie są dwa.”
„Potem pochyliła się jak najniżej mogła i kuląc się za krzakami, przesuwała się w stronę skał.” - Brak przecinka przed kuląc. Znów wtrącenie w zdanie.
„I wtedy poczuła nadciągający chłód. Przerażenie ścisnęło jej gardło. Nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Pomyślała o Arim i jej ręka powędrowała do woreczka zawieszonego na szyi. Kiedy zacisnęła na nim dłoń, poczuła, że z jej serca ustępuje chłód.”
Powtórzenia.
„Stanęła, a po chwili osunęła się na ziemię. (...) Tuliła wotum do twarzy i osunęła się na trawę.”
No przecież już raz się osunęła, ledwie kilka zdań wcześniej.
„Żyłabyś ciągle zatoce, – nawiązał do swojego tłumaczenia o przenikaniu światów” - Raz, że znów przecinek, dwa, brakuję „w” przed zatoką.
„- I nie zobaczymy się już nigdy? - spuściła głowę, żeby ukryć napływające łzy.” - Spuściła wielką literą.
„Zdobyła się na odwagę i dodała. - Do ciebie!” - Po dodała dwukropek, a nie kropka.
- Musimy wracać – Ari niechętnie wypuścił Marię ze swoich objęć.
- Ja się nie boję – spojrzała mu w oczy. - Ja nie chcę odchodzić.
- Już czas – Starszy stanął przed nią.
- Proszę, to dla ciebie – chłopak podarował jej chustkę w kolorze jesiennych liści.
- Wróciłaś do niego – szepnął cichutko i delikatnie przygładził jej włosy.- Mam nadzieję, że on na ciebie czekał!
Tyle z kwestii technicznych. Co do warstwy fabularnej: a wiesz, że nawet mi się podobało? Czytało się przyjemnie, tak że przeszłam przez cały tekst na monitorze właściwie bezboleśnie i dość szybko (zrobiłam sobie wcześniej wydruk, ale oczywiście zostawiłam go w pracy ; P).
Mnie ogólnie nie odpowiada konwencja i założenie tego konkretnego konkursu (nadprzyrodzony romans, bleh), ale w Twoim wykonaniu jest to jadalne. No i podoba mi się pomysł, że nie wampir, że nie jakiśtam wojownik czy coś, tylko całkiem świeże podejście.
(Milczeniem pomijam konieczną głupotę bohaterki – spotyka rannego obcego w lesie, i to zranionego strzałą, tak niewspółcześnie, i nie zadaje sobie pytań na ten temat, jednak nie zawozi go do szpitala, nikogo nie informuje, leci do niego jak głupia następnego dnia... Ech, ta dzisiejsza młodzież. ; P I właściwie jak te Cienie są w stanie utrzymać łuk i posłać strzałę? Odniosłam wrażenie, że są raczej bezcielesne a ich moc to wysysanie energii?).
Że pominęłam powyższe milczeniem, pozdrawiam i życzę powodzenia przy kolejnych tekstach. ; ) Tylko te dialogi przyswój, bez nich nie bardzo miałabym się czego czepiać. ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Ha, zajrzałam teraz na początek tekstu i nie wiem czemu wcześniej nie wypisałam tego:
"- Ale co to ma wspólnego z ...." - Wielokropek ma trzy kroki, zawsze! Poza tym zbędna spacja przed nim. ; P
Poza tym wróciłam żeby powiedzieć, że stawiam 4.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Joseheim, dzięki za poprawiki. W znaczącej części masz rację. Pisałam ten tekst jakiś czas temu i po przeniesieniu tutaj pogubiłam masę rzeczy - zostałam zmuszona do poprawiania ręcznie, co dało niezbyt dobry efekt. Zastanawiam się tylko, czy to, co zrobiłaś, było potrzebne? Z reguły takimi rzeczami zajmują się korektorzy w redakcjach czy wydawnictwach. No i oczywiśćie robi się to przed drukiem. Tutaj natomiast chodziło raczej - w dużym skrócie - o to, czy się podoba, czy nie. Korekta, której zapewne poświęciłaś masę czasu, zajęła kilkadziesiąt linijek tekstu, natomiast Twoja ocena i uwagi merytoryczne zaledwie kilka!
Przyznaję rację - głupota dziewczyny była konieczna, żeby pociągnąć opowiadanie dalej. I zgadzam się, że strzała w ciele Ariego była trochę naciągana, ale przecież mamy do czynienia z istotami magicznymi, a one podobno mogą wszystko!
Dziękuję za wysoką ocenę. Mam zamiar zamieścić też opowiadanie na DUCHACH i postaram się, żebyś nie musiała już tak wiele poprawiać!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ha, czy to było potrzebne? Jeśli nie było potrzebne Tobie - to najwyraźniej nie. ; )
To jest po prostu coś, co robię, a że Twój tekst przypadl akurat na mój dyżur czytania, nie mogłam swojej pracy nie wykonać. A proporcja oceny "podobało mi się/nie podobało mi się" do poprawek tehcnicznych zawsze zależy tylko i wyłącznie od autora. ; ]
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
No dammit, dopiero teraz zauważyłam, że pod koniec mojego pierwszego komentarza przy kilku ostatnich skopiowanych zdaniach nie napisałam, o co mi chodzi. O.o Zmęczona już widać byłam, wybacz. W każdym razie wszystko to była kwestia dialogów. VV"
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Przepraszam Cię, po raz pierwszy zamieściłam coś na tym portalu. Nie wiedziałam, że jest taka procedura! Sorki! Twoje uwagi wzięłam sobie do serca i przeczytałam załączonego linka Seleny. Dzięki temu poprawiłam opowiadanie na Duchy. Mam nadzieję, że nie będzie tylu wpadek, co tutaj.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Hej, nie masz za co przepraszać! ; ) Procedura jest eksperymentalna, no i nie każdy skupia się na pierdołach tak, jak ja. ; P
Ale jeśli tylko dzięki temu, że ktoś zamieszcza komentarz pod czyimś tekstem, ten ktoś jest się w stanie czegoś nauczyć i uczyć się chce, to zawsze, zawsze warto. ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
"Zastanawiam się tylko, czy to, co zrobiłaś, było potrzebne? Z reguły takimi rzeczami zajmują się korektorzy w redakcjach czy wydawnictwach" - nie, autorko, takimi rzeczami powinnaś zajmować się ty. Publikując tekst w internecie czy gdziekolwiek indziej, sama musisz zadbać o to, by odbiorcy czytało się go najlepiej. Błędy są świadectwem nieuwagi autora - często również jego lenistwa. Poza tym, trzeba szanować własnych czytelników.
Jeśli chodzi o uwagi, których udzieliła ci Joseheim, to nie jest żadna procedura, ani odgórny przymus. Ona po prostu ma w sobie tyle dobrej woli, żeby przeczytać dokładnie tekst i wyszukać w nim błędy, żebyś wiedziała co robisz źle i unikała robienia tego w przyszłości. Doceń to i zbuduj jej jakiś mały ołtarzyk czy coś. Wiesz, z wdzięczności i w ogóle.
A teraz na poważnie, twoje opowiadanie zdecydowanie nie jest moją broszką. Raz, że nie przepadam za romansami paranormalnymi, a dwa, że tekst mnie po prostu znudził. Jest bardzo niepotrzebnie przegadany. Jeśli już budujesz świat, oparty na zasadach, które musisz czytelnikowi wytłumaczyć, nie rób tego w dialogach - a jeśli już, to nie w taki "opisowo-tłumaczeniowy" sposób. To wygląda sztucznie. Poza tym, kiepsko czyta się coś, co w dużej mierze składa się z wyjaśnień dawanych jednej postaci przez drugą. Dobry autor kreuje świat trochę "mimochodem" - wtrącając tylko gdzieniegdzie sugestie, zdając się na domyślność czytelnika i wyjaśniając tylko to, co naprawdę konieczne.
Ode mnie trzy.
vyzart, ile razy mogę przepraszać? Ale dobra, czynię to jeszcze raz - mea culpa. Uwagi joseheim wzięłam sobie do serca, "podręcznik" Seleny przyjęłam do wiadomości i stosowania.
Jeśli chodzi o Twoją opinię - oczywiście, że może Ci się nie podobać. O ile rozumiem, że nie pasuje Ci mój styl, o tyle nie mogę pojąć, po co czytasz, skoro nie lubisz Paranormal Romance? Przecież wiadomo, co tutaj może być. A moje opowiadanie dokładnie odpowiada konwencji tego gatunku. Czy jest dobre, czy nie - to już zupełnie inna sprawa!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Czytam właśnie dlatego, że m dopisek "paranormal 2012". Liczę na to, że ktoś weźmie utarty schemat i zrobi z nim coś nowego i fajnego. Na tym właśnie polega cały dowcip, że nie wiadomo, co może tutaj być. Otwierając stronę z opowiadaniem mogę równie dobrze znaleźć coś "kiepskiego i typowego", jak i "fajnego i nietypowego".
Ale cieszę się, że sama dostrzegasz największy problem twojego opowiadania. Jeśli coś "dokładnie odpowiada konwencji gatunku", to opowiada coś, co już zostało opowiedziane wiele razy i siłą rzeczy nie może być dobre. Konwencja jest po to, żeby się z nią trochę bawić i w ogóle.
Dla odmiany mnie wierność konwencji nie przeszkadza. Fakt, że to i owo możnaby nieco skrócić, zmienić, ale --- to nie zarzut, to konstatacja --- autorką jest kobieta i to wiele tłumaczy.
bemik, ja też zdumiałem się Twoją reakcją na komentarz joseheim. Dostajesz w prezencie wskazówki, gdzie i jakie trafiają się Tobie pomyłki, a Ty o korekcie przed drukiem... Tylko przed drukiem wypada zrobić korektę? Poczytaj komentarze pod "Dominium" z działu opowiadań, poza tym zadaj sobie pytanie, czy ja, czy ktokolwiek inny z tego portalu nie jest czytelnikiem pomimo, że nie wertuje książki, lecz przewija ekrany,,,
Nie do końca rozumiem, AdamKB. Jesteś już trzecią osobą, która zwraca mi uwagę. Ile razy mam przepraszać? Poza tym w głównej mierze (nie mając pojęcia, że takie są tu zwyczaje) chodziło mi o to, że joseheim napracowała się straszliwie, ale w tym przypadku było już po sprawie - zajrzałam ponownie na tę stronę po upływie 24 godzin. Według mnie - powtarzam - nie wiedziałam, że tak to się odbywa - wystarczyło mi napisać, że mam całkowicie skopane dialogi, pokazać przykładowe błędy i odesłać do linka Seleny (notabene bardzo dobrego).. Oczywiście, że uwagi joseheim przeczytałam wnikliwie, ale nie mogłam już poprawić w zamieszczonym opowiadaniu. Tymczasem napadacie na mnie, jakbym co najmniej kogoś zamordowała. Z drugiej strony podziwiam waszą solidarność z koleżanką i jej obronę. Tylko, że ja nie miałam zamiaru nikomu szkodzić, ani być złośliwa.
Z drugiej strony wiem, że to nie jest aż tak istotne. Wysyłałam swoje opowiadania na inne konkursy i parę razy znalazłam się wśród wróżnionych lub nagrodzonych. Moja niekompetencja przy zapisie dialogów nie miała chyba wpływu na ocenę, dlatego poczułam się nieco zaskoczona i zdezorientowana, kiedy ujrzałam wpis joseheim.
AdamKB - jeśli chodzi o korektę mającą na względzie szacunek dla czytelnika - robiłam ją, lecz jeśli nie wiesz, że robisz błąd, nie jesteś w stanie go poprawić. Dlatego wdzięczna jestem joseheim za linka do Seleny, bo przeczytałam tam sporo interesujących i ciekawie podanych rzeczy i już poprawiłam niektóre swoje teksty.
Mam nadzieję, że na tym skończymy temat.
vyzart - konwencje rzeczywiście po to są, żeby je łamać. Ale też po to, żeby się ich trzymać. Nie należę do młodych- gniewnych. Raczej do staroświeckich i zawsze idę zgodnie z wytyczonym kierunkiem. Łamanie pozostawiam ludziom takim jak Ty, bo Tobie to wychodzi, a mnie raczej by nie wyszło. I zamiast czegoś nowatorskiego powstałoby ... lepiej tego nie nazywać!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
"Z drugiej strony wiem, że to nie jest aż tak istotne."
Nie jest? Jeśli Tobie nie zależy na dbałości o tekst, na jego jakości, na tym, by stawał się coraz lepszy - niekoniecznie tu, wystarczy, że w wersji, którą masz dla siebie, na dysku - to dlaczego czytelnikowi ma na czymkolwiek zależeć?
Wybacz, ale stwierdzenie "co tam, korektor poprawi przed publikacją" z mojego punktu widzenia zawiera podstawowy błąd logiczny.
Ale że nie ma co ciągnąć tej dyskusji, niniejszym się wyłączam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
bemik, to, co nazwałaś solidarnością, zawiera jeszcze jeden element. Taką samą lub podobną wrażliwość językową.To dużo wyjaśnia; prawda? Pax, pax...
Mimo błędów w zapisie dialogów i kilku drobnych potknięć językowych, czyta się bardzo lekko i przyjemnie. Aż nie wiem, co napisać. Po prostu bardzo mi się podobało. Aż żal pomyśleć, że gdyby nie dyżur, pewnie bym tego nie przeczytal. ;)
Bardzo dziękuję. Tak jak mówiłam - zbyt późno weszłam ponownie na stronę i niestety nie mogłam wprowadzić poprawek, które wypisała mi Joseheim. W oryginale wszystko poprawiłam. W innych tekstach zresztą też robię korektę. Strasznie mozolne zadanie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
...Przeczytałem.
Jak dla mnie, trochę za bardzo naiwno-sentymentalne. Ale rozumiem – takie wymogi konkursu. :-)
Babska logika rządzi!
O, Finklo, widzę, że zajrzałaś do najstarszego mojego tekstu. Dzięki.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
A łażę tu sobie wieczorami i zaglądam… Ale na "Ogary" wywołane z ciemnozielonego lasu już dzisiaj nie mam ochoty. Poczekają, mam nadzieję. ;-)
Babska logika rządzi!
I pomyśleć, że dopiero teraz dotarłam do pierwszego bemikowego tekstu! Może to i dobrze, bo przypomniawszy sobie początki Twojej twórczości, widzę ogrom wykonanej pracy i to, jak bardzo się rozwinęłaś.
A z Chwilą spędziłam kilka naprawdę miłych chwil. ;-)
– Ale co to ma wspólnego z …. – Co znaczą te cztery kropki? ;-)
…i zabrała się za sprzątanie ze stołu. – …i zabrała się do sprzątania ze stołu.
– Dobrze, – zgodziła się… – Zbędny przecinek przed półpauzą.
…przytaszczyła kilka sporych głazów, które robiły za cembrowinę ogniska. – Raczej: …które stanowiły obmurowanie ogniska.
…i zawiesiła na rusztowaniu wysłużony garnek. – Może: …i zawiesiła na trójnogu wysłużony garnek.
Wyżęła je i wróciła do środka, żeby je rozwiesić koło ognia. – Drugi zaimek zbędny.
Marysia ślizgała się po wilgotnych korzeniach i, żeby nie Ari, leżałaby już ze sto razy. – Raczej: Marysia ślizgała się na wilgotnych korzeniach i gdyby nie Ari, leżałaby już ze sto razy.
Nakrył ją jakimiś skórami i zabrał się za rozpalanie ogniska. – …zabrał się do rozpalania ogniska.
Ten wysiłek tak ją zmęczył, że głowa opadła jej bezwładnie na posłanie i zasnęła. – Może: Ten wysiłek tak ją zmęczył, że bezwładnie opuściła głowę na posłanie i zasnęła.
Jak się tu znaleźliśmy?– Na usta cisnęły jej się tysiące pytań. – Brak spacji po pytajniku.
– Dzięki burzy.
…
– Wykorzystujemy pioruny… – Kwestię Marii zapisałabym: – …?
W mchu nogi zapadały się po kostkę. – Po jedną kostkę?
Powalone drzewo stworzyło niewielką polankę. Chłopak sprytnie powiązał czuby trzech rosnących obok siebie paproci i tym samym stworzył szałas. – Powtórzenie.
Pomógł jej wstać i nie puszczając jej dłoni… – Czy oba zaimki są niezbędne?
…i poczuła, że po jej żyłach rozlewa się miłe ciepło. – …i poczuła, że w żyłach rozlewa się miłe ciepło.
Miał ochotę zrzucić mu ramiona na szyję i wtulić się w jego objęcia. – Pewnie miało być: Miała ochotę zarzucić mu ramiona na szyję i wtulić się w jego objęcia.
Żyłabyś ciągle zatoce… – Żyłabyś ciągle w zatoce…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Och, Reg, aleś mnie zaskoczyła! To prawda, że zmiany zaszły ogromne. I w dużej mierze właśnie dzięki portalowi i takim użytkownikom jak TY. Mogę Ci spokojnie kadzić, bo wiem, że juz tu niewiele osób zajrzy. Niektóre wytknięte przez Ciebie błędy odeszły w siną dal i nie wrócą już nigdy. Już nie wchodzę w górę ani nie schodzę w dół, na zaimkozę już tak bardzo nie choruję, oddech to też już wiadoma sprawa. Mogłabym mnożyć przykłady. Oczywiście, nie ma tak dobrze, żeby błędów wcale nie popełniać, ale są to nowe błedy, “wymyślone” na poczekaniu. Aż czasem się zastanawiam, jak wiele autor może sknocić
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Mam nadzieję, że to było miłe zaskoczenie. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo miłe!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ładne :)
Przynoszę radość :)
Och, Anet! I Ty dotarłaś pod mój pierwszy oficjalnie zamieszczony w Internecie tekst? Miło mi bardzo!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Tak się kręcę i w kąty zaglądam ;)
Przynoszę radość :)
Nie powiem, ale to bardzo miłe, jak ktoś odkurza stare teksty.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Wzruszające. Bardzo sympatyczne. Warte odkurzenia piórko. Cieszę się, że w moim ‘rajdzie’ piórkowym dotarłem do niego. Tu nie mam wątpliwości czy zasłużone. Polecam
Dziękuję. Miło coś takiego przeczytać po blisko dziesięciu latach.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.