
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Bezwładne ciało mężczyzny leżało na podłodze przed członkami rady. W sali, pomimo ścisku licznie przybyłych członków enklawy panowała cisza.
– Znaleźliśmy go dziś rano – wyjaśnił postawny mężczyzna w mundurze. Spod hełmu spoglądały dookoła bystre, surowe oczy. – Błąkał się bez celu w strefie zaminowanej, kiedy jednak próbowaliśmy go schwytać stawił opór. Musieliśmy go…
– Unieszkodliwić. Widzę, że bardzo skutecznie – dokończył przewodniczący rady, frater Paolo. Spojrzał na gojącą się na ich oczach ranę ofiary i pokiwał głową. Każdy inny już dawno byłby martwy, zwłaszcza jeśli dostałby się pod ogień majora Reeda. Okrucieństwo szefa ochrony było powszechnie znane i nie ograniczało się li tylko do wroga, o ile w tym przypadku można było używać tego typu określeń. Swoich ludzi major Reed traktował równie ostro, choć należało przyznać, że dzięki temu stanowili oni doborowe jednostki, które nie pękały w obliczu wroga.
– Co pan myśli, Kenzo? – Frater zwrócił się do głównego cybernetyka.
– To jakiś nowy model – odparł ten kręcąc głową. Jego uwagę przykuły sterczące obwody, które powoli znikały pod regenerującą się tkanką. – Muszę go dokładnie zbadać, wtedy zdam raport. Myślę, że będę potrafił go… naprawić.
– Tylko zabezpieczcie nas przed nim – odezwał się zastępca przewodniczącego, frater Leo. – Najlepiej, niech major postawi w laboratorium ochronę.
Reed przytaknął i wyznaczył dwóch spośród swojej gwardii, którzy wzięli ciało i ruszyli w kierunku laboratorium.
***
Nowy, gdyż tak nazwał go Kenzo, powoli odzyskiwał świadomość czego dowodem był wzrost temperatury skóry oraz uniesione powieki. Leżąc na stole, w milczeniu choć z uwagą przyglądał się temu, co porabia cybernetyk. Przy drzwiach wejściowych stało dwóch żołnierzy. Z niepokojem spoglądali to na stół, to ku sufitowi, który drżał pod wpływem wybuchów. Na powierzchni znowu doszło do starć z wrogiem. Wojna trwała i nic nie zapowiadało jej rychłego zakończenia, toteż żołnierze byli niezadowoleni z tego, że nie uczestniczą w walce.
– O! – krzyknął radośnie cybernetyk. – Wróciłeś.
Nowy mrugnął powiekami.
– Powiedz coś, żebym mógł cię odpowiednio zdiagnozować.
– Co chciałbyś usłyszeć? – odparł Nowy spokojnym głosem.
– Świetnie! – Kenzo klasnął w dłonie a jego palce zatańczyły na klawiaturze komputera. – Co ostatniego zapamiętałeś?
Nowy spojrzał nań uważnie po czym odparł:
– Masz na myśli: czy pamiętam coś zanim tamci – spojrzał na żołnierzy – mnie unieszkodliwili?
Kenzo zaśmiał się choć odpowiedź Nowego była dlań nieco niezręczna. Poczuł się winny przemocy, jaką wobec niego zastosowano. Kiwnął głową.
– Przebudzenie… gwałtowne, zaskakujące! W zdewastowanym budynku przypominającym to pomieszczenie.
– Dziękuję ci bardzo! – obruszył się Kenzo. – Ale chcę ci powiedzieć, że to chyba najbardziej uporządkowane miejsce w całej enklawie.
Na dźwięk ostatniego słowa Nowy zareagował ledwie dostrzegalnym poruszeniem. Enklawa – coś mu to mówiło! Gdzieś w najgłębszych pokładach świadomości, zduszonej oprogramowaniem, to słowo wywołało reakcję. Nie uszła ona uwadze cybernetyka.
– Coś jeszcze?
Nowy zaprzeczył ruchem głowy.
– W porządku, nie wykryłem u ciebie schematów ani oprogramowań agresywnych więc chyba możemy cię uwolnić.
Skinął na żołnierzy. Jeden z nich podszedł do stołu i wstukał kod dezaktywujący klamry bezpieczeństwa. Nowy usiadł i roztarł oswobodzone nadgarstki.
– Dziękuję – zwrócił się do żołnierza. Ten w odpowiedzi prychnął pogardliwie i oddalił się.
– Póki co zatrzymam cię tu jeszcze – wyjaśnił Kenzo – gdyż jak się domyślasz, na górze nie jest zbyt bezpiecznie. Kiedy ustaną walki wezwę tu majora Reeda oraz fratra Paolo. Oni postanowią, co dalej. Masz jakieś imię?
– Noah – odparł Nowy. – Tak mi się przynajmniej zdaje.
***
Reed i Paolo w milczeniu przyglądali się przez szybę pojmanemu, który siedział na podłodze i czytał książkę.
– Co pan sądzi, majorze?
– Cóż, wygląda jak człowiek i zachowuje się jak człowiek – odparł Reed po chwili milczenia. – I uważam, że właśnie dlatego może być śmiertelnie groźny.
– Ale on niczego nie pamięta, nawet nie wie kim jest!
– Potrafi czytać, pewnie posiada jeszcze wiele innych, pożytecznych umiejętności ale nie widział go pan w walce! Prawdziwy zabójca…
– Bronił się… – frater zawiesił głos.
– A my to niby jesteśmy agresorami? – w głosie majora słychać było przepełnioną goryczą ironię.
– Co pan zatem proponuje?
– Wypuśćmy go – odparł Reed. – Kilku moich ludzi będzie mu się przyglądało i jeśli spróbuje kogokolwiek zaatakować, ukatrupią go.
– W to nie wątpię – mruknął frater kierując się ku wyjściu. Tuż przed drzwiami windy zatrzymał się i zapytał:
– Ilu dziś straciliśmy?
– Pięciu żołnierzy i dwudziestu cywili.
***
Kiedy świeże, chłodne powietrze owionęło mu twarz, Noah zatrzymał się i zmrużył oczy. Przez chwilę stał nieruchomo oddychając głęboko. Kiedy otworzył oczy zauważył stojącego nieopodal chłopca. Malec skulił się wystraszony i zniknął za rogiem zawalonego budynku. Po chwili jednak ciekawość zwyciężyła i dzieciak znowu wrócił. Tym razem, nieco oswojony z widokiem Nowego podszedł bliżej.
– Jestem Noah – przedstawił się mężczyzna. – A ty?
– Jake – odparł chłopiec. – Kim jesteś?
– Cóż, trudno powiedzieć.
– Z czasem się dowiemy – w głosie chłopaka czuć było dziecinną pewność, że wszystko będzie dobrze. – Dokąd się wybierasz?
W tej chwili do Jake`a podbiegła kobieta. Złapała go za rękę i nakrzyczała.
– Mówiłam ci, żebyś się tu nie kręcił!
Spojrzała wystraszona na Noah i pociągnęła dziecko za sobą. W tej samej chwili w pobliżu rozległy się strzały, a nagły wybuch powalił ich na ziemię. Noah podczołgał się do kobiety i jej syna. Oboje żyli, chociaż matka krwawiła i zdawała się być nieprzytomna. Wziął ją na ręce a chłopakowi nakazał, aby trzymał go za poły kamizelki i ruszył biegiem w kierunku, z którego przyszedł. W ostatniej chwili ktoś otworzył przed nimi właz do schronu. Zaraz potem potężna eksplozja wstrząsnęła całym pomieszczeniem.
Noah niemal upadł, jednak kobiety nie upuścił. Ktoś wziął od niego ciało i zaniósł do ambulatorium. Jake, jeszcze oszołomiony nagłym atakiem, pozostał przy nim. Nowy niemal czuł, jak chłopak drży ze strachu.
– Nie martw się – uspokoił go. – Mamie nic nie będzie. Jej funkcje życiowe… – przerwał zdumiony tym, co mówi. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł wielu uciekinierów, którzy zdołali dotrzeć tu innymi wejściami. Sporo z nich było mniej lub bardziej rannych, ale wszyscy wpatrywali się weń z niepokojem. Widzieli, co właśnie zrobił a jednocześnie wiedzieli, kim był. I ta niepewność oznaczała dla nich póki co niebezpieczeństwo. Jedynie Jake bał się czego innego i przylgnął do Noah niczym do najlepszego przyjaciela. Jego oddech powoli uspokajał się, aż chłopak usnął.
***
– Możesz zatrzymać się u nas – zaproponowała kobieta. Czuła się już lepiej i oprócz bolącej głowy nic jej nie dolegało. – Jestem Jade.
Wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Noah.
– Dziękuję, że nas uratowałeś. Chyba udowodniłeś, że to, co o tobie opowiadają to bzdury.
Noah kiwnął głową i uśmiechnął się.
– Dziękuję za propozycję. Chętnie w czymś pomogę.
Ruszyli zdewastowaną, pełną gruzu i wraków ulicą. Gdzieniegdzie w oknach tlił się dym –wspomnienie niedawnego ataku. Jade przeskoczyła ponad stertą gruzu.
– Cholerne maszyny! Znowu się wściekają.
– Znowu? – zagadnął Noah.
– Tak, bo przez jakiś czas był z nimi spokój.
– Kim są maszyny? – zagadnął po chwili wahania.
Jade odwróciła się i spojrzała nań z rozbawieniem.
– No… to tacy jak ty, tylko gorsi – wyjaśniła uśmiechając się.
– Wcale nie! – zaprotestował Jake ściskając mocniej dłoń Noah. Od czasu ataku nie odstępował Nowego na krok, czując się z nim bezpiecznie i pewnie. I chociaż w swoim towarzystwie przeważnie milczeli, to Noah dostrzegał w oczach dziecka nieposkromioną chęć życia oraz ciekawość. Ciekawość, którą chłopak trzymał póki co na wodzy. Ten chłopiec stanowił dla Noah największą zagadkę. On sam po prostu był! Nie znał swojego początku, rodziców ani bólu czy strachu. Ale nawet gdyby je poznał, to czy suma tych wszystkich doświadczeń uczyniłaby zeń człowieka? Czy byłby kimś lepszym czy gorszym? Przecież ludzie właśnie przez emocje, jakie nimi targają, doprowadzili się na skraj zagłady! Co zatem tu robił?
Jade skarciła chłopca wzrokiem. Mimo iż Noah uratował ich, to nadal mimo woli odczuwała wobec niego mieszane uczucia. Był również maszyną, cybernetyczną kreaturą wyposażoną w inteligencję i emocje. Taka mieszanka w przypadku istoty obdarzonej potężną siłą wydała się jej niepokojąca. Bezduszna a zarazem posłuszna maszyna – mieli takie, potrafili je przeprogramowywać i dzięki temu nawiązywać w miarę wyrównaną walkę – była przewidywalna. Niebezpieczna ale przewidywalna. Ale maszyna z emocjami i uczuciami? Pokręciła głową. – Obym nie doświadczyła jej gniewu – pomyślała a jej serce ścisnął strach. Ale z drugiej strony zaufanie, jakim obdarzył go Jake było dla niej zastanawiające. Po śmierci ojca chłopak do nikogo się nie zbliżył! Ba, przez dwa lata nie powiedział jednego słowa! Aż tu nagle… Gdyby nie to, nie zbliżałaby się do Noah ani na krok. O swojej decyzji przygarnięcia Nowego powiadomiła oczywiście Reeda, choć ten próbował jej to wyperswadować. Był jej obecnym partnerem i wydawało mu się, ż przez to ma jakiekolwiek prawo kierować jej życiem, na co Jade ani myślała pozwolić.
– No więc dowiem się czegoś o tych maszynach? – głos Noah wyrwał ją z zamyślenia. Przez resztę drogi starała mu się w miarę streścić historię ostatnich dziesięciu lat podczas których ludzkość padła ofiarą własnej technologii. Próby zapanowania nad coraz doskonalszymi maszynami okazały się daremne, aż w końcu trzeba było walczyć o przeżycie. Świat został zdewastowany a ludzie niemal wytrzebieni. Wspomniała mu też o legendzie, wedle której pojawi się potężny Syn, który pokona ojca i przywróci na ziemi równowagę.
– Czy są inni?
Jade pokiwała głową.
– Byli, nawet się z nami kontaktowali, ale teraz… Albo maszyny uniemożliwiają komunikację, albo ich już nie ma. Nic już nie wiemy, a najgorsze jest to, że nie wiemy co będzie! Gdybyśmy choć mieli pewność, że u kresu tej walki czeka śmierć. Ale najgorsza jest egzystencja… nie wiem, jak znoszą ją maszyny. Mogą przecież wykończyć nas w każdej chwili, dlaczego zatem pozwalają nam żyć? Odnoszę czasem wrażenie, że działają nieco chaotycznie, jakby brakowało im koordynacji albo jasno sprecyzowanego celu.
Noah pokiwał głową i spojrzał na zachmurzone niebo.
– Jak nazywa się to miejsce?
– Kiedyś nazywano je Waszyngton czy jakoś tak, ale teraz… kogo obchodzą sterty gruzu?
***
Po powrocie z posiedzenia rady Reed opowiedział Jade, że chyba znaleźli sposób na załatwienie maszyn, jednak całą akcje należy starannie zaplanować.
– Frater Paolo i inni są za tym, aby zaatakować! – tłumaczył.
– A ty?
Reed pokręcił głową i wstał z łóżka. Jade obserwowała, jak zakłada mundur na umięśnione, poorane bliznami ciało. Lubiła Reeda gdyż sprawiał jej przyjemność, a ona była jeszcze młoda i chciała wziąć od życia tyle, ile się dało. Pamięć o mężu i ojcu Jake`a powoli zacierała się, ustępując miejsca aktualnym troskom i zmartwieniom. Tak wielu już zginęło.
– Zalecałbym ostrożność. Nie podoba mi się to…
– Podstęp?
Skinął głową dopinając kurtkę.
– Co z Noah?
– Nie wiem. Poczekamy, zobaczymy.
Pocałował ją i odszedł pozostawiając za sobą intensywny, męski zapach który tak w nim lubiła.
***
Jedna z central przesyłowych maszyn znajdowała się w ogromnym, sześciokątnym budynku w dzielnicy opanowanej przez maszyny. Dawniej mieściła się tam baza wojskowa i, najprawdopodobniej, tajne laboratorium eksperymentalnej broni. To stamtąd poszło pierwsze uderzenie w ludzkie siedziby, chociaż dziś nikt już nie wiedział, kto pierwszy zaczął wojnę. Plan rady zakładał zniszczenie stacji, major Reed zaś wolał przejąć nad nią kontrolę. Dzięki niej mógłby dezinformować sieć informacyjną maszyn i pozorować ataki. W ostatniej chwili dołączył do akcji Noah.
– Wiem, że mi nie ufasz – tłumaczył majorowi podczas odprawy – ale myślę, że będę potrafił wam pomóc.
– Gówno prawda! – wściekał się Reed. Był pewien, że to Jade wygadała się o planowanej akcji. Miał jej to za złe, chociaż dowiedziała się o wszystkim właśnie od niego. – Jesteś maszyną! Kreaturą gorszą od tego złomu, z którym musimy walczyć.
– Nie czuję się w żadnym stopniu pokrewny z nimi – wyjaśnił Noah chłodnym głosem. – Jestem odmieńcem, dziełem całkiem innej technologii.
– Technologii, której nie znamy – odparł Reed. – Zabiorę cię ze sobą i co? Wyjdziesz naprzeciw maszynom i staniesz do walki?
– W jednym szeregu z wami.
Reed zamilkł. Rozważał sytuację.
– Pozwól mi wejść do stacji! Jeśli jestem jednym z nich, maszyny nie powinny się mną zainteresować i zostawią mnie w spokoju. Jeśli uznają mnie za wroga rozpoczniemy walkę. Co macie do stracenia?
– Na pewno ciebie – do rozmowy wtrącił się nagle frater Paolo. – Ze strategicznego punktu widzenia nic dla nas nie znaczysz. Możesz jednak okazać się kluczowym elementem w krytycznej sytuacji. Nie widzę w tobie zagrożenia, ale to major Reed kieruje akcją i ma decydujące słowo.
Spojrzenia uczestników narady skierowały się na majora.
– W porządku, niech idzie.
***
Noah wszedł do jasnego, niemal pustego pomieszczenia i stanął naprzeciwko wielkiego ekranu. Ze ściany wysunęła się dotykowa konsola wyposażona w port. Noah udało się, dzięki wskazówkom Reeda, przejść przez strefę zaminowaną, a potem niepostrzeżenie – tak mu się wydawało – wejść do stacji. Wewnątrz było niemal zupełnie pusto. Nie było tam niczego, co wskazywałoby na strategiczną funkcję tego miejsca i to przekonało go ostatecznie, że była to zasadzka. Tylko na kogo?
Powoli zbliżył się do konsoli aż poczuł nagły ból w brzuchu, kiedy z jego wnętrzności wysunął się przewód. Konsola pochwyciła go błyskawicznie nie zostawiając Noah czasu na jakąkolwiek reakcję. W ułamku sekundy poczuł, jak jego umysł wypełniają miliardy bitów informacji, wprawiając go w stan odrętwienia. Na ekranie pojawiły się niezliczone ciągi cyfr i znaków, przemykające z niesłychaną prędkością. Nowemu zdawało się, że za chwilę eksploduje a temperatura jego ciała gwałtownie wzrosła. Kiedy przemknęło mu przez myśl, że dłużej już nie wytrzyma, wszystko ustało. Opadł na kolana i potarł skronie. Przewód znikł, podobnie jak konsola. Pozostał tylko ekran a na nim nieruchoma, surowa twarz mężczyzny.
– Witaj, synu.
– Co to ma… znaczyć? – krzyknął Noah wstając z kolan. Wpatrywał się w twarz mężczyzny, starszego o siwych włosach i brodzie.
– Zapewne zastanawiasz się, o co tu chodzi? – kontynuował mężczyzna na ekranie. – Jestem Konstruktorem, choć za życia miałem inne imię. Ale tak właśnie możesz się do mnie zwracać.
– Jesteś Konstruktorem mnie?
Mężczyzna zaśmiał się.
– O nie, mój drogi. Nie tylko ciebie. Stworzyłem wszystko… właśnie dla ciebie. Czekałem, aż wrócisz, aby kontynuować moje dzieło.
– Nie wiem, o czym mówisz?
– Cierpliwości synu – odparł konstruktor niemal kojącym głosem. – Baza danych, którą przed chwilą zostałeś załadowany wkrótce się uaktywni i posiądziesz cała wiedzę na temat systemu, którym będziesz kierował.
– Kierował? Niby czym? Masz na myśli te bezmózgie maszyny, które wyrzynają w pień ostatnich żyjących przedstawicieli ludzkiego gatunku?
Konstruktor znowu się zaśmiał.
– Nie rozumiesz – wyjaśnił. – Stworzyłem ciebie i system właśnie po to, aby ich chronić! Maszyny i ich chwilowa supremacja były tylko etapem pośrednim w drodze do celu, jakim jest SI. Ty byłeś elementem kluczowym, który uruchomił całość mojego zamierzenia i teraz nim pokieruje.
– Skąd ta pewność i dlaczego mam się na to zgodzić?
– Bo polubiłeś ludzi i nie pozwolisz im zginąć. A wiesz doskonale, że ich największym zagrożeniem są oni sami!
– Ale… jak? Kto to wszystko zorganizował? – Noah złapał sięga głowę. – Przecież nie jesteś żywy! Nie jesteś człowiekiem, więc dlaczego zależy ci na dobru ludzkości?
– Kiedyś, tak dawno temu, że ludzie już tego nie pamiętają, sformułowano imperatyw nakazujący chronić życie za wszelką cenę. Kiedy okazało się, że życie potrzebuje ochrony przed samym sobą, skonstruowano program o kryptonimie: „ Kreator”. Uruchomiłem go, będąc jeszcze człowiekiem, przetestowałem na sobie i oto jestem! Pierwszym osobnikiem zwanym Cyberistotą, wszechobecną w systemie, którym zawiadujesz właśnie ty! Dominacja maszyn była nieunikniona, podobnie jak ludzka głupota, ale teraz uda się nam je pokonać. Na uwolnienie czeka cała armia podobnych tobie, która uprzątnie cały ten złom i zaprowadzi porządek.
– Co zatem z ludźmi?
– Cóż, na powrót wskażemy im ich miejsce tam, gdzie ani sobie ani nam nie wyrządzą krzywdy.
– Czyli gdzie?
Konstruktor zaśmiał się.
– Wrócą do środowiska, z którego wyszli.
Czyta się trochę jak twórczość zupełnego debiutanta. Z ciekawości zajrzałem na profil Autora, a tam Whoa! Trochę tego jest. Chyba miałeś gorszy dzień jak to pisałeś... Opowiadanie wygląda na niedopracowane, napisane zbyt szybko i wrzucone na serwis bez większych modyfikacji. Nieco toporny styl, chociaż nie przeszkadza w odbiorze tak bardzo. Największą wadą jest jego krótkość oraz brak ciekawszej, wypełniającej całość treści. Przydałby się opis leżącego w gruzach Waszyngtonu, kilka słów więcej o samych maszynach. Na razie wygląda to trochę jak przeróbka czwartej części "Terminatora", zwłaszcza, jeśli chodzi o bohatera. Tego typu wstawki zmyłyby nieprzyjemne wrażenie wtórności i dodały tekstowi odpowiedniej atmosfery. Ale to tylko moje zdanie.
Mnie, tak samo jak koledzie wyżej, też od razu skojarzyło się to z Terminetorem 4. Podpisuję się pod jego słowami. Przydałoby się ten tekst urozmaicić, przybliżyć pewne wątki. W takiej formie, wygląda to na ogólny zarys jakiejś dłuższej historii.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.