- Opowiadanie: Clod - Za Koronę

Za Koronę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Za Koronę

Ciemnogranatowe chmury kłębiły się daleko na horyzoncie, przesłaniając wieczorne niebo, które przybrało czerwono-pomarańczową barwę. Zmrok nadchodził nieubłaganie, a cienie stawały się coraz dłuższe. Ludzie tłoczyli się przed dwoma szeroko otwartymi skrzydłami bramy, aby jak najszybciej dostać się za kamienne mury grodu, a raczej miasta, jakim był Treol. Mieszkańcy zmęczeni długim dniem wypełnionym pracą na polach uprawnych , przy karczowaniu lasu, czy budowaniu utwardzanej drogi, chcieli wrócić do swych domostw, gdzie byliby bezpieczni i nie musieliby obawiać się o swe życia. Mimo iż porządku pilnowali Strażnicy Miejscy, trudno było zapanować nad rozgorączkowanym tłumem. Nikt nie chciał przebywać poza kamiennymi murami dłużej niż to było konieczne.

 

Pomiędzy tępymi zębami blanków stał mężczyzna odziany w czarny, postrzępiony u dołu płaszcz. Młodą twarz okalały ciemnobrązowe, falowane włosy. Przyglądając się całej scenie z góry, oparł dłoń na obsydianowej głowicy bastardowego miecza i westchnął:

 

– Cztery lata…

 

– Coś mówiłeś, Garell? – pytanie zostało zadane przytłumionym, wibrującym kobiecym głosem.

 

Garell oderwał wzrok od obywateli Cesarstwa Trójkoronnego i spojrzał na kobietę stojącą w odległości kilku stóp. Cała jej sylwetka ukryta była pod fałdami sięgającej do ziemi, czarnej atłasowej szaty. Jej dłonie niknęły w szerokich rękawach, a gładka obsydianowa maska z dwoma wąskimi szparkami umożliwiającymi widzenie, zasłaniała jej twarz. Z kapturem na głowie, od stóp do głów przyodziana w czerń, przypominała bardziej cień, niźli człowieka. Zarówno krój, jak i kolor jej szat, były charakterystyczne dla Opiekunek, których zadaniem było nie odstępować choćby na krok powierzonych im Strażników Koronnych.

 

– Nie mówiłem do ciebie, Tayro. – Odparł chłodno Garell, odwracając się z powrotem w kierunku otwartej przestrzeni, rozciągającej się tuż za murami miasta. Wrócił pamięcią do chwili, gdy po raz pierwszy stanął na blankach i spojrzał w kierunku ziemi Dzikich. Zaledwie staja dzieliła wtedy Treol od gęstej ściany puszczy, która zdawała się niemożliwa do sforsowania, pomyślał. Wszystko się jednak zmieniło, a potrzebne były tylko czas i nieustępliwość. W sukurs ludziom przyszły siekiery i piły, a także żywioł – ogień. Wystarczyły ledwie cztery lata, aby po widnokrąg wykarczować knieję i w jej miejscu zaaranżować pola uprawne.

 

Strażnik potrząsnął głową, aby odegnać od siebie wspomnienia. Ważna jest teraźniejszość i zadanie, które mam wykonać, upomniał się.

 

– Powinien już być – mruknął pod nosem, przyglądając się pomarańczowej łunie zachodzącego słońca.

 

– No i jest – odparła Opiekunka. – Stoi przed drzwiami wieży strażniczej. W pobliżu nie widzę nikogo innego, więc możecie liczyć na odrobinę prywatności… – w nienaturalnie błękitnych oczach Tayry, widocznych przez otwory w czarnej masce, zajaśniała iskra rozbawienia. A raczej złośliwości, poprawił się w myślach Garell.

 

– Jestem Strażnikiem Koronnym i nie muszę ukrywać się w cieniu, jak jakiś opryszek czy rabuś. Działam w imieniu Cesarstwa i, kto jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.

 

Garell zachował pozorny spokój, choć wewnątrz kipiał ze złości. Długie lata treningów w Akademii Koronnej nauczyły go, jak panować nad sobą, a chociaż nad tymi odruchami, które mogły mu utrudnić pracę na rzecz dobra Cesarstwa.

 

– W każdym razie, radzę ci nie zbliżać się do tego typka. Jest brudny, tak naprawdę brudny – kobieta przemawiała z wyczuwalnym obrzydzeniem. – Na twarzy ma ślady po francy, a dłonie pokrywają siniaki i strupy, z których sączy się ropa. Nie wiem jak dobrze chcesz się z nim zapoznać, Garell, ale ja na twoim miejscu bym zachowała co najmniej dwumetrowy dystans – syknęła, odwracając się w przeciwną stronę.

 

– Zapamiętam – rzucił oschle i ruszył przed siebie pewnym krokiem. Choć nie przepadał za swoją Opiekunką, nie mógł jej odmówić pewnych przydatnych cech. Jedną z nich był zmysł wzroku, w wielu aspektach przewyższający zdolność widzenia zwykłych ludzi. Uczennice Klasztoru Koronnego, tak jak i uczniowie Akademii Koronnej, poddawane były różnorakim modyfikacjom, mającym na celu uczynienie ich bardziej przydatnymi Cesarstwu. Jednym z efektów tych modyfikacji była zmiana właściwości oka i bardzo głęboki kolor tęczówek. Dzięki owej przemianie, Opiekunki widzą znacznie dalej i lepiej. Co jednak najważniejsze, Opiekunki potrafią dostrzec Iskry zdradzające Skażonych magią.

 

Strażnik zbliżył się do mężczyzny stojącego w cieniu wieży i odruchowo odrzucił poły czarnego płaszcza, ukazując tym samym swój mundur i symbole rozwiewające wszelkie wątpliwości, co do tego, kim jest. Na ciemnogranatowej tunice, którą nosił narzuconą na kolczugę, widniał piękny haft, starannie wyszyty srebrnymi nićmi, a przedstawiał on dwie litery – SK. Nad nimi widniała złota korona o trzech jednakowych sterczynkach, na których widniały litery ATE, będące pierwszymi literami nazw królestw, składających się na zjednoczone Cesarstwo Trójkoronne.

 

– Witaj panie… – zaczął niepewnie mężczyzna o szczurzej twarzy i małych, ciemnych oczkach.

 

– Do rzeczy, nie interesują mnie pogaduszki.

 

– Już, już panie… – paciorkowate ślepia błysnęły chytrze, co nie umknęło uwadze Strażnika. – Chciałem jedynie zapytać, jak wysoko cenisz sobie, panie, to, co ja wiem, a ty chciałbyś wiedzieć…

 

Obdartus przybył na spotkanie z nadzieją na łatwy zarobek. Niestety, miał pecha, gdyż Garell nie zwykł płacić za informację. Zdarzały się wyjątki od tej reguły, jednakże w tym wypadku nie mogło być mowy o jakiejkolwiek kwocie. Szanse na datek za współpracę zostały przekreślone w momencie, gdy pazerność i chciwość wygrały ze zdrowym rozsądkiem.

 

Strażnik Koronny milczał wymownie przez dłuższą chwilę. Para bursztynowych oczu wwiercała się w skurczoną postać, aż ten nie wytrzymał i wybuchnął:

 

– Na co się tak gapisz?! Wyciągaj srebro, albo zapomnij, że ci cokolwiek powiem, cesarski ps… – Nie zdążył jednak dokończyć.

 

Poły czarnego płaszcza załopotały dziko, a spod nich, niczym piorun, wystrzeliła pięść, trafiając śmierdziela prosto w nos. Słychać było chrzęst, a zaraz po nim rozległ się stłumiony krzyk. W następnej chwili mężczyzna klęczał przed Garellem, chowając w zakrwawionych dłoniach połamany nos.

 

– Chyba coś ci się pomyliło – mruknął oschle Strażnik. – Nie waż się zapomnieć, z kim masz do czynienia! Nie przyszedłeś tu, aby się dorobić, tylko by mi pomóc i tym samym pprzysłużyć się Cesarstwu. Jako mieszkaniec tego grodu masz takie prawo, a raczej obowiązek, więc to żadna łaska z twojej strony. Teraz słucham, co masz mi do powiedzenia?

 

Wychudzony mężczyzna podniósł czarne, zionące nienawiścią oczka na Garella i krzywiąc twarz w okropnym grymasie, syknął:

 

– Gówno, bękarcie!

 

Strażnik bez zastanowienia wymierzył klęczącemu mężczyźnie soczystego kopniaka prosto w twarz. Coś chrupnęło, a brudas upadł z głuchym hukiem na ociosane kamienne bloki. W następnej sekundzie z jego gardła wydostał się przeraźliwy, wręcz nieludzki krzyk, który na moment wypełnił okolicę i poniósł się echem od murów obronnych aż po sam rynek.

 

Koronny zbliżył się do leżącego. Ten miał złamaną kość jarzmową, rozkwaszone usta i połamane zęby, które za wszelką cenę próbował wypluć, celując w skórzane buty stojącego nad nim mężczyzny. Garellowi na moment zrobiło się żal tego człowieka, na sekundę zawładnęły nim wątpliwości, lecz te rozwiało wspomnienie mentora. „Nie możesz mieć skrupułów, jeśli chodzi o dobro Cesarstwa” – mawiał Aeden Heyryn. „Musisz być gotów do poświęceń, do podejmowania ryzyka i wydawania wyroków – to zadania Strażnika Koronnego. Wątpliwości rodzą niepewność, a ta może prowadzić do wahania i braku reakcji. Na to nie możesz sobie pozwolić. Nie waż się zapomnieć, że jesteś mieczem sprawiedliwości i robisz to dla obywateli Cesarstwa. Za koronę!”

 

– Za koronę… – powtórzył z cicha Garell, a jego szeptowi towarzyszył syk wysuwanej z pochwy stali. Po głęboko fioletowym ostrzu aramitowej klingi prześliznęły się promienie zachodzącego słońca, nadając broni niezwykłego blasku.

 

Strażnik nadepnął na nadgarstek leżącego mężczyzny i spojrzał nań z góry. W jego oczach nie było współczucia, tylko chłód i przerażający spokój. Krótki świst, nieprzyjemny gruchot i lepkie mlaśnięcie; sztychem miecza przebił dłoń mężczyzny, przygwożdżając ją do brudnych kamieni. Po raz drugi ciszę gwałtownie przerwał przeraźliwy wrzask.

 

– Będziesz mówił? – Garell zapytał ze stoickim spokojem. Cierpienie zranionego mężczyzny nie robiło na nim żadnego wrażenia.

 

Mężczyzna o zakrwawionej, opuchniętej twarzy z wielkim trudem utrzymał przy sobie ducha, nie tracąc przytomności. Na ile mógł pokiwał głową, by potwierdzić chęć współpracy. Raczej nie martwił się już o zapłatę, pragnąc jedynie zachować życie i dłoń.

 

– W takim razie słucham uważnie – szepnął Garell i pochylił się nieco, starając się nie poruszyć ostrzem, które wciąż tkwiło w dłoni informatora.

 

– Dzieeee… skooo… – wycharczał z niemałymi trudnościami, Szczurek. Opuchnięte wargi, wybite zęby, krew zalewająca gardło i połamane kości nie ułatwiały mu zadania.

 

– Dziecko? Dobrze zrozumiałem? Chodzi ci o dziecko? – dopytywał się zdziwiony Strażnik. Niemożliwym wydał mu się fakt, aby ktokolwiek ryzykował tak wiele, tak bardzo dał się obić, by mówić o jakimś dziecku. Garell doszedł do wniosku, że musi chodzić o coś więcej i nie zamierzał odpuścić.

 

– Dzieeeskooo… – powtórzył ranny i potakująco kiwnął głową. Splunął i próbował kontynuować. – Fiiiceeeeliiii… Isssssklyyyyyy… – mówienie sprawiało mu coraz większe trudności.

 

Garella zamurowało na moment. Szerzej rozwarł oczy i mało brakowało, aby i otworzył usta, w tak wielkim był szoku.

 

– Iskry?! Powiedziałeś, Iskry?! – nieświadomie uniósł głos i mocniej zacisnął palce na rękojeści miecza.

 

Na potwierdzenie uzyskał zdawkowe skinienie.

 

– Kto je widział?! – warknął wściekle na ledwie żywego mężczyznę.

 

– Guuu… Gussslaaaaraaaa… – wyjąkał, z trudem łapiąc oddech.

 

– Czy wie o tym ktoś jeszcze? – Strażnik nie dawał za wygraną.

 

Tym razem, jako odpowiedź ujrzał przeczące kiwnięcie głową.

 

– Doskonale. W takim razie już nikt się o tym nie dowie – szepnął z cicha i jednym szybkim ruchem wyciągnął ostrze z dłoni brudasa. Ten próbował się podnieść, w głębi duszy planują skrytobójczy atak na Strażnika Koronnego, gdy nagle, jak grom z jasnego nieba, wraz z uderzeniem strażniczego miecza spadła na niego śmierć. Garell dokonał dekapitacji jednym, pewnym cięciem.

 

Krew tryskała z truchła pieniąc się i spływając z murów obronnych, gdy Strażnik spokojnym krokiem zmierzał w stronę Opiekunki. Tayra przyglądała się całemu spektaklowi z bezpiecznej odległości. Gdy ją mijał, obdarzyła go obojętnym spojrzeniem swych nienaturalnie niebieskich oczu i szepnęła:

 

– To już trzeci w tym miesiącu, Garell.

 

– Spokój Korony wymaga poświęceń – odpowiedział jej, jak gdyby nic wielkiego się nie stało.

 

Ta westchnęła i ruszyła za nim.

 

– Dowiedziałeś się chociaż czegoś ciekawego? – zapytała po chwili.

 

– Będziemy potrzebowali ludzi. Szykuje się coś większego. – Zamilkł, nie mając zamiaru mówić nic więcej. Była jego Opiekunką, lecz nie darzył jej zbyt wielkim zaufaniem. Rozmyślał natomiast, kogo wziąć ze sobą i jak rozegrać na coś tak ważnego, jak polowanie na Skażonego.

 

* * *

 

Ciężkie chmury przyniosły ze sobą oczyszczający deszcz, który od bladego świtu lał strumieniami. Z nieba dobiegały złowróżbne pomruki, mogące oznaczać tylko jedno – burzę z piorunami.

 

Grupa składająca się z ośmiu osób szparkim krokiem przemierzała zatłoczone mimo deszczu uliczki Dystryktu Biedoty. Błoto chlupało pod butami, rozbryzgując się na wszystkie strony przy każdym stąpnięciu. Na czele kolumny szedł Zack Bracken, jeden z ośmiu, tak jak i Garell, Strażników Koronnych, którzy urzędowali w Treolu. Był trzy lata młodszy od Garella, także nieco niższy i gorzej zbudowany, lecz niezrównany w szybkości i gibkości. Jako broń służyły mu dwa krótkie, aramitowe miecze, które przewieszone na skórzanych pasach, nosił na plecach. Jasnowłosemu młodzianowi, o mocno wybuchowym temperamencie, towarzyszyła niezwykle spokojna i zrównoważona Opiekunka o szmaragdowo zielonych oczach. Annira, bo tak miała na imię, szła w środku grupki, mając po swojej prawej stronie Tayrę. Po bokach Opiekunek maszerowali Strażnicy Miejscy, podlegający komendzie dowodzącego całą eskapadą, Garella. Ten szedł na samym końcu, zamykając grupę.

 

Garell i jego konfratrzy byli nie lada atrakcją, skupiając na sobie uwagę całej okolicy. Publiczność składała się wyłącznie z ledwie żywych żebraków, zawszawionych, starych dziwek, najróżniejszych bandytów i złodziei oraz bandy brudnych, zaślinionych, i wydawałoby się, niczyich bachorów, które mimo deszczu kręciły się wszędzie. Cała ta śmierdząca zbieranina spoglądała na nich bez krzty sympatii, knując jakby ich wymordować, zgwałcić, okraść i zjeść, z czego kolejność „atrakcji” nie miała raczej wielkiego znaczenia. „Cesarskie psy” i „królewskie ścierwa” to tylko niektóre z epitetów, bez ustanku rzucanych w ich stronę. Zdarzało się, że słowom towarzyszyły kamienie.

 

Garell parł przed siebie, starając się nie myśleć o okropnym smrodzie, towarzyszącym im od chwili, gdy przekroczyli Bramę Plebejską, przez pospólstwo nazywaną Gównianą Bramą. Trudno mu było pogodzić się z tym, co miał przed oczyma. Gdzie nie spojrzał, tam czekała śmierć w swej najgorszej postaci. W ciemnych zakamarkach leżeli ludzie, dogorywający z głodu. Sami, jeszcze za życia, stając się pokarmem dla robactwa, bądź padlinożernych zwierząt. Reszta, brudna i wyzuta z ludzkich odruchów, przyglądała się temu z obojętnością. Strażnik dobrze wiedział, że każdy z tych ludzi był zdolny do wszystkiego, aby tylko przeżyć kolejny dzień. Jednocześnie, Garell doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy trafili do tego miejsca nieprzypadkowo. Zesłanie do tego Dystryktu było karą za popełnione przestępstwa.

 

Jego rozmyślania przerwało stado wron, które głośno kracząc wzbiły się w powietrze, odegnane do padliny przez wściekłego psa.

 

– Z drogi! – Ponad kakofonię uniósł się głos Zacka, odganiającego od siebie żebraków. – Z drogi mówię, bo poczęstuję was czymś, czego nie zapomnicie do końca waszego zasranego życia. – Na gładkiej twarzy młodziana odmalował się perfidny uśmieszek.

 

– Nie prowokuj ich, Zack – uspokajała go Annira.

 

– Daj spokój, Ann. To zwierzęta i trzeba z nimi w taki sposób postępować. – warknął, patrząc z wyższością i nieskrywaną pogardą na biedotę, która zawrzała niczym rój os, gdy ten sięgnął prawą dłonią nad bark, aby zacisnąć palce na rękojeści miecza.

 

– Annira ma rację – wtrącił się Garell, piorunując wzrokiem towarzysza ze Straży Koronnej. – Nie chcę tu żadnej jatki. Daruj sobie i idź dalej.

 

– Taaaa… – westchnął znudzony młodzik i splunął na jakiegoś opryszka, opuszczając rękę. – Jesteś gorszy nawet od tych starych pryków, d’Artian. Avery to przy tobie hulajdusza.

 

Garell puścił porównanie do Rycerza Korony mimo uszu i szedł dalej, rozglądając się uważnie. Ulżyło mu nieco, gdy udało się zażegnać rozlewu krwi, który mógłby im tylko zaszkodzić.

 

– Dziękuję, panie d’Artian – z zamyślenia wyrwał go głos Opiekunki Zacka.

 

– Mówiłem ci pani, abyś zwracała się do mnie po imieniu. Nazwisko Strażnika traci znaczenie w chwili, gdy ten opuszcza rodzinę i oddaje życie Cesarstwu. Nie ma więc powodu, abyś zwracała się do mnie w taki sposób. – Mało brakowało, a na twarzy Strażnika pojawiłby się uśmiech. Garell przepadał za Annirą i miło wspominał nieliczne spotkania i nazbyt rzadkie rozmowy.

 

– Wybacz, panie d’Artian, ale i ty wciąż zwracasz się do mnie w tenże sposób. – Za jednolitą czernią obsydianowej maski pojaśniały szmaragdowe oczy, zdradzając wesołość Opiekunki. – Jeśli zaś mowa o rodzinie – dziewczyna zawahała się na moment, ale w końcu się przemogła i kontynuowała. – Mógłbyś mi zdradzić coś o swojej przeszłości? Nigdy nie wspominałeś skąd trafiłeś do Treolu… – pytanie zadała z wyraźną nieśmiałością.

 

– Oczywiście – odparł nieco zaskoczony Strażnik. Nie widział przeszkód, aby rozmową umilić przechadzkę w strugach deszczu. Odgarnął mokre włosy z twarzy i zaczął opowiadać: – Pochodzę z królestwa Treadoru, położonego na północ od Aretanii. Moja rodzina posiada ziemię w zachodniej części królestwa. Wychowałem się w lasach u podnóży Szarej Ściany…

 

– Szara Ściana? – Annira przerwała monolog Strażnika. – Co to takiego?

 

Garell uśmiechnął się pod nosem i kontynuował:

 

– Mogłem się spodziewać, że nie znasz tej nazwy. Szara Ściana to pasmo górskie będące wschodnią granicę Cesarstwa Trójkoronnego.

 

– Rozumiem – zreflektowała się Opiekunka. – Chodzi ci o Ostatnie Góry. Tak chociażby u nas mówi się na góry leżące na wschodzie Treadoru. Lecz to nie jest takie ważne, bardziej interesuje mnie twoja rodzina… – Annira nagle zamilkła. Garell dostrzegł jak spuściła głowę, chowając ją pod obszernym kapturem. – Wybacz, chyba się nieco zagalopowałam. Nie powinnam być tak natarczywa…

 

– Ależ to żaden problem – Garell wszedł zielonookiej Opiekunce w słowo, nie mając do niej żalu. – Jestem najmłodszym z trzech braci. Od dnia narodzin wiedziałem, że Artur odziedziczy po ojcu tytuł lorda i ziemie, Heorth zaś zostanie grafem i lennikiem Artura. Mi zaś przypadło w udziale kontynuowanie dwustuletniej tradycji rodu, w którym zawsze najmłodszy z braci odchodzi, aby bronić Cesarstwa zostając Strażnikiem Koronnym. – Wspominając przeszłość prawie zebrało mu się na sentymenty. – Jednakże o tym możemy porozmawiać innym razem, teraz powinniśmy skupić się na naszym zadaniu.

 

– Tak, masz rację – Opiekunka na moment zamilkła zmieszana. Nie wiedziała, co powiedzieć, ani jak się zachować. Jej ciepły, łagodny głos dobiegł Garella dopiero po kilkunastu krokach. – Chciałam jeszcze tylko podziękować za to, że pilnujesz Zacka. On nazbyt często zapomina o tym, co najważniejsze, o swej roli i powołaniu. Zamiast czynić wszystko, aby pomagać obywatelom Cesarstwa, on tylko szuka walki i rozlewu krwi. Zupełnie, jakby Strażnicy byli powołani do zabijania, a nie do utrzymywania porządku.

 

– Rozumiem ten problem i szczerze nad nim ubolewam. Wydaje mi się jednak, że to wszystko ma swoje korzenie w sytuacji, która nas tu zastała. Treol jest grodem położonym, jak na razie, najdalej na terenie rebeliantów, to też i Ruch Antykoronny jest tu niezwykle silny. Ludzie, którzy znaleźli się na marginesie i zgubili drogę, często uciekają w świat kłamstw, którymi karmią ich Dzicy i Rebelianci. Zaczynają wierzyć w bajki o bóstwach strzegących świata i ludzi, dają się przekonać, że magia to coś normalnego, a nie wynaturzenie. Przestają wierzyć w ideały tworzące Cesarstwo, nadające mu spójność i rację bytu. Takie zachowania szkodzą im i ich otoczeniu, dlatego trzeba ich izolować, a gdy to nie przyniesie skutku… Zresztą, wiesz sama. A że ostatnimi czasy coraz częściej nie mamy wyboru, nasze miecze znacznie częściej spływają krwią… – Garell spochmurniał nieco, pogrążając się w pesymistycznej refleksji.

 

– Rozumiem, choć trudno jest przejść obok tego obojętnie. Śmierć nie powinna być rozwiązaniem wszystkich problemów… – dziewczyna przerwała na moment, uważając, aby nie wjeść w odchody, których wszędzie było pełno. – Mimo wszystko, Zack jest zbyt porywczy. Brak rozsądku i odpowiedzialności; te cechy nie powinny charakteryzować Strażnika Koronnego. On ma bronić ludzi, a nie ich zabijać. – Ciepło w głosie Anniry ustąpiło miejsca gorzkiej nucie, którą Garell wyczuł od razu.

 

– Nie martw się tym. Zrobię, co w mojej mocy, aby przywrócić tego dzieciaka do porządku. A teraz chodźmy, czeka na nas coś wielkiego. – W bursztynowych oczach Strażnika błysnęła ognista iskra. Opiekunka nic nie odpowiedziała, ale jej wzrok zdradzał ogromną wdzięczność.

 

Garell wysforował się na przód grupy, prowadząc wszystkich w stronę największego placu w dzielnicy biedoty. To właśnie w pobliżu owego rynku miała znajdować się rudera, w której przyszedł na świat Skażony.

 

 

 

* * *

 

 

 

Strażnicy Miejscy trzymali się w pobliżu dwóch Opiekunek, gdy dwaj Strażnicy Koronni w pełnych mundurach dobijali się do rudery, w której miało czekać na nich niemowlę skażone Iskrą magii.

 

Dom, a raczej to, co z niego zostało, był jednym z wielu położonych w centrum Dystryktu. Sam plac wyłożony został brukowaną kostką, a na jego środku znajdował się z dawna nieużywany pręgierz. Obok kamiennego słupa stał drewniany szafot, na którym wisiały trzy ciała, z czego dwa zostały już mocno nadjedzone przez wrony i kruki. Kilka czarnych ptaków siedziało na drewnianych belkach, przekrzywiając ciekawsko głowy i przyglądając się całemu zajściu małymi, paciorkowatymi ślepiami.

 

Zarówno Zack jak i Garell prezentowali się niezwykle efektownie, gdy pozbyli się czarnych płaszczy, skrywających ich mundury i ekwipunek. Granatowe, atłasowe tuniki, które nosili narzucone na kolczugi, lekko błyszczały, wilgotne od deszczu. Na piersiach i pelerynach spływających im z ramion, widniały misternie haftowane srebrnymi i złotymi nićmi herby Straży Koronnej. Podobna inkrustacja widniała także na kunsztownie wykonanych aramitowych naramiennikach, których segmenty chroniły lewy bark i ramię, gdzie mieli wszczepione Kronery, jak również na aramitowych karwaszach zwieńczonych licznymi, drobnymi ostrzami.

 

Dom przed którym stali, jak większość zabudowań w Dystrykcie Biedoty, w całości został wzniesiony z drewna. Nie było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, gdyż jedna iskra mogła wywołać pożar, popielący całą okolicę.

 

– Otwierać! Otwierać, powtarzam! Tu Straż Koronna! – Zack darł się w niebogłosy. Po raz kolejny nie uzyskał odpowiedzi.

 

Garell tym czasem rozejrzał się po okolicy i doszedł do wniosku, że obserwuje ich znacznie mniej ludzi, niż przedtem, gdy wędrowali szerokimi uliczkami w stronę rynku. Logicznym, pomyślał, byłoby gdyby na rynku zebrała się jeszcze większa banda. Tak się jednak nie stało, co zaczęło budzić pytania i wątpliwości.

 

– Daj spokój, bo zedrzesz sobie gardło, a na odpowiedź i tak nie masz co liczyć. Rozejrzyj się, prawie nikogo tu nie ma. Coś mi tu śmierdzi i nie chodzi mi o odór tego miejsca – mruknął, posępniejąc. Garell rzucił przez ramię porozumiewawcze spojrzenie uzbrojonym w kusze i krótkie miecze strażnikom. Ci w mig zrozumieli przesłanie i przybrali pozycje gotowe do obrony.

 

– Zack i Tayra, idziecie ze mną. Wy czterej – przeniósł wzrok na Strażników Miejskich – zostajecie tu i pilnujecie, żeby drugiej Opiekunce nic się nie stało. – Jak tylko skończył wydawać rozkazy, sięgnął po miecz. Na głęboki fiolet aramitowego ostrza spadło kilka kropel deszczu, zmywając resztki zaschniętej nań krwi

 

– Za mną – warknął, mrużąc oczy i mocniej zaciskając zęby.

 

Garell wzmocnił chwyt, dokładając drugą dłoń na rękojeści, po czym wzniósł bastardowy miecz nad głowę i jednym potężnym uderzeniem wyrąbał przejście w spróchniałych drzwiach. Wszedł do środka jako pierwszy i rozejrzał się uważnie. Za nim wśliznął się Zack, trzymając w dłoniach swe ostrza. Na samym końcu trzymała się Tayra, która miała wszystko obserwować, jak nakazywało cesarskie prawo.

 

Znaleźli się w tonącej w cieniach sieni. Wyjście na podwórze, znajdujące się na końcu korytarza, było kompletnie zagracone, nie było szans, by choćby szczur się tamtędy przecisnął, toteż przeszli do kolejnego pokoju. Następne pomieszczenie było dość spore, ciemne i okropnie zakurzone. Na podłodze leżały rozrzucone najróżniejsze śmieci, połamane krzesła i resztki stołu. Garell od razu spostrzegł pozostałości paleniska, do których podszedł, przyklęknął i dotknął wciąż ciepłych popiołów.

 

– Ktoś tu był i to całkiem niedawno – mruknął cicho, wstając. – Ten ktoś bardzo chciał, byśmy pomyśleli, że to miejsce jest z dawna opuszczone. – Gdy Strażnik przemawiał, Zack udał się w przeciwległy koniec pokoju, aby przyjrzeć się staremu i mocno zniszczonemu regałowi. Opiekunka zaś wciąż stała w przejściu i przyglądała się poczynaniom obu Strażników, aby w końcu przemówić:

 

– To prawda, Garell. W tej ruderze był Skażony – rzuciła sucho.

 

– Czyli mówił prawdę – Strażnik wspomniał już nieżywego informatora.

 

– Chyba jednak nie całą – dodała tajemniczo Tayra.

 

– Co masz na myśli? – zapytał Zack.

 

– Jeśli się nie mylę, ktoś nas uprzedził. I to nie byle kto, a inny Skażony.

 

Ta wiadomość wywołała w Strażnikach antagonistyczne reakcje. W oczach Zacka zapłonął ogień, zdradzający podniecenie i chęć walki. Garell, choć się z tym nie zdradził, odczuwał niepokój. Miał już kiedyś do czynienia ze Skażonymi, lecz nigdy w towarzystwie tylko jednego, w dodatku młodszego i dużo mniej doświadczonego kompana. Nie miał pojęcia, na jakim poziomie ów Skażony zaznajomił się ze swym magicznym wynaturzeniem.

 

– Potrafisz powiedzieć ile czasu minęło odkąd odeszli? – kontynuował, znów mocniej zaciskając zęby.

 

– Według mnie, powinni być jeszcze w pobliżu. – W błękitnych oczach Opiekunki czaiło się coś nieprzyjemnego, tak chociaż myślał Garell. Dałby bardzo wiele, aby tylko móc odczytać jej myśl, bądź choć ujrzeć twarz.

 

Jego rozważania przerwał Zack, który znalazł drogę do kolejnego pomieszczenia, odsuwając regał, blokujący przejście.

 

– Patrzcie! – uniósł głos z rosnącym podnieceniem. – Schody na wyższe piętro, a tu obok drugie, pewnie prowadzące do piwnicy. – Na twarzy młodziana wymalował się szyderczy uśmieszek. – Dopadniemy tych wykolejeńców i damy im krwawą nauczkę.

 

– Nie tak prędko… – Zapędy konfratra powstrzymał starszy Strażnik. – Możemy mieć do czynienia z przeważającymi siłami, bądź potęgą, z którą nie możemy się mierzyć, mając nadzieję na równą walkę – Garell miał bardzo złe przeczucia, co do całej sytuacji.

 

– Zapomniałeś, że mamy aramitowy ekwipunek?! – warknął młodzian. – Przecież aramit osłabia Skażonych i odbija te ich kuglarskie sztuczki.

 

– W teorii tak, w praktyce jest z tym różnie – westchnął, spoglądając na pogrążone w ciemności schody. – Widziałem już jak aramit zawiódł, a raczej nie dał rady potędze Skażonego.

 

– Co się stało? O czym mówisz?

 

– Miało to miejsce ponad cztery lata temu, kiedy byłem jeszcze na terminie u Heyryna. Podczas jednego z zadań, strażnikowi, niewiele starszemu od ciebie, na moich oczach zwęglono głowę. Kuglarski, jak to nazwałeś, płomień, uderzył w naramiennik, ale aramit nie zdołał go w pełni zneutralizować. Ogień pomknął na wszystkie strony, trafiając też w twarz chłopaka. Trwało to zaledwie sekundę, a wystarczyło, aby z jego głowy została śmierdząca spalenizną, oblepiona kilkoma płatami skóry czaszka. Oczy wypłynęły mu, gdy jeszcze żył…

 

Historia zrobiła na młodym Strażniku niemałe wrażenie. Garell ujrzał na jego bladym licu cień zwątpienia.

 

– Rozumiesz już, czemu powinniśmy być bardzo ostrożni?

 

– Tak, oczywiście… – mruknął skwapliwie Zack, po czym z obrzydzeniem splunął na ziemię. – Co powinniśmy więc uczynić? Mamy tu stać, czy może się wycofać? Nie miałoby to sensu… Trzeba działać!

 

– Tu się z tobą zgadzam – przytaknął Garell i zrobił dłuższą pauzę. – Jednakże – kontynuował po chwili zastanowienia – musimy mieć plan, i ja chyba taki mam. Tay, zbliż się tu.

 

Opiekunka podeszła doń, czemu towarzyszył szelest aksamitnej szaty.

 

– Ty i Zack udacie się do piwnicy, ja zaś pójdę na górę…

 

– Nie – przerwał mu jasnowłosy Strażnik. – To twoja Opiekunka i to tobie powinna towarzyszyć. Ja dam sobie radę w pojedynkę – dodał buńczucznie.

 

Miała rację, pomyślał Garell, wspominając słowa Anniry, traktujące o braku rozwagi ze strony Zacka. Pokręcił tylko głową i posłał wymowne spojrzenie swojej Opiekunce, która zrozumiała go bez słów.

 

– To rozkaz – mruknął po chwili i tym samym uciął dyskusję. Choć Zack był nieokrzesany i pragnął chwały, to nie sprzeciwiłby się starszemu Strażnikowi i Garell doskonale o tym wiedział. – Idźcie i pamiętajcie, aby nie podejmować niepotrzebnego ryzyka. To tyczy się przede wszystkim ciebie, Zack. A ty, Tay, uważaj na niego. Jest zbyt młody, by miał w tej przeklętej dziurze znaleźć śmierć.

 

Odprowadził ich wzrokiem, dopóki nie zniknęli objęci w czułym uścisku ciemności. Sam, wziąwszy wpierw głęboki oddech i mocniej zaciskając spocone dłonie na rękojeści miecza, ruszył powoli w górę po spróchniałych schodach.

 

 

 

* * *

 

 

 

Każdy krok stawiał bardzo ostrożnie, nie chcąc zdradzić swej obecności przez jakieś skrzypnięcie, bądź inny niepożądany dźwięk. Domyślał się, że może nie wyjść cało z tej eskapady, lecz nie było mowy o odwrocie. Za Koronę – powtarzał w myślach, wspominając swego mentora. Wciąż poprawiał chwyt na rękojeści miecza, mimo że nie było to wcale potrzebne – nerwy dawały o sobie znać. Choć Strażnicy Koronni byli doskonale wyszkoleni, nie byli nieśmiertelni, ani tym bardziej, pozbawieni uczuć, czy emocji. Przez lata uczono ich jednak jak panować nad sobą i nie okazywać strachu, bądź zdenerwowania. Podawano im różnorakie wywary, przygotowujące ich ciała na zabieg, mający uczynić ich Strażnikami Cesarstwa Trójkoronnego. Zwykły człowiek, choć byłby i najlepszym szermierzem, nie mógł się równać ze Strażnikiem po zabiegu. Ci jednak, mimo wszystko, w skrajnie trudnych sytuacjach pocili się, a spokój ich umysłów był zakłócany przez niepewność i wątpliwości. Tak było właśnie z Garellem, choć wiedział, że jeszcze chwila i wszystko ulegnie diametralnej zmianie.

 

Strażnik rozglądał się nerwowo, próbując dojrzeć cokolwiek w mroku. W opuszczonym domu nie mógł liczyć na kandelabry, ni na najzwyklejsze świece, musiał zdać się na swoje oczy. Z każdym kolejnym stopniem był coraz pewniejszy, coraz bardziej swobodny.

 

Wdech – wydech. Wdech – wydech. Wszystko zaczynało zwalniać, tylko on pozostał niezmiennie szybki, zwinny i zabójczy. Garell czuł jak mięśnie niczym stalowe nici zaczynają się napinać i rozluźniać przy każdym ruchu. Spływało na niego Cesarskie Błogosławieństwo, stanowiące przyczynę i efekt pobytu w Akademii Koronnej, będące manifestacją Cesarskiej potęgi zamkniętą w ciele Strażnika.

 

Ludzie różnie nazywali stań, w który wchodzili Strażnicy w czasie walki. „Cesarskie Szaleństwo”, „Furia Cesarza”, lecz najczęściej padało określenie „Szkarłatny Rankor”. W tym stanie, wraz z adrenaliną do ciała Strażnika uwalniana była substancja zwana przez Opiekunki „Balsamem”. „Balsam” wydzielały pasożyty zwane Kronerami, hodowane specjalnie na potrzeby Straży Koronnej. Operacja wszczepienia Kronera w mięsień naramienny była niebezpieczna nie tylko ze względu na zabieg chirurgiczny, ale i na agresywny charakter pasożyta, który często doprowadzał nosicieli do szaleństwa. Dlatego aby zostać Strażnikiem Koronnym potrzebne były lata morderczych treningów i przygotowań, mające dać kandydatowi jak największe szanse na przeżycie. Jednym z efektów ubocznych „Rankoru” była zmiana koloru białek ocznych na czerwony, co wiązało się z rosnącym ciśnieniem krwi. Wraz z owym stanem nadchodził spokój i pewność, co do umiejętności, a także uczucie zwolnienia czasu, będące efektem przyśpieszenia wszystkich reakcji.

 

Był już praktycznie na samej górze, gdy coś usłyszał. Gdzieś w głębi korytarza, w jednym z pomieszczeń zaskrzypiała deska. Nie oznaczało to jeszcze czyjejś obecności, ale Garell nie miał zamiaru tego bagatelizować; wiedział, że mogłoby go to zbyt wiele kosztować.

 

Głośny huk, a chwilę później jasny błysk. Pokój na moment został rozświetlony przez błyskawicę, a cienie zatańczyły niespokojnie, jakby oburzone, że ktoś śmiał zakłócić ich spokój.

 

Burza na dworze rozszalała się na dobre, ukazując swą potęgę i nieokiełznaną wściekłość w niezwykle spektakularny sposób. Co kilka chwil ciemnogranatowy nieboskłon rozrywały pioruny, które pędząc w dół przypominały mityczne bestie, chcące uderzyć w ziemię, by rozszarpać ją na strzępy.

 

Garell znalazł się w wąskim korytarzu, co w ogóle mu się nie podobało. Zasadzka w takim miejscu mogłaby mu przysporzyć sporo kłopotów. Mimo wszystko postanowił iść dalej, kierując się w stronę wcześniej usłyszanego dźwięku.

 

Ostrożnie przywarł plecami do jednej z ścian, sunąc w ten sposób dalej. Powoli zbliżył się do futryny i zatrzymał w niewielkiej odległości od przejścia, w którym brakło drzwi. Nie wydając żadnego dźwięku, zmienił chwyt z dwuręcznego na jednoręczny i już wolną lewą rękę przesunął po ścianie tak, aby tylko przedramię wysunęło się poza deski. Nie minęło jedno uderzenie serca, a w aramitowy karwasz uderzyła strzała, odrzucając ramię, ale nie robiąc mu krzywdy.

 

Od tamtej chwili wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.

 

Garell oderwał się od ściany i na lekko ugiętych nogach wpadł do pokoju. Odruchowo odskoczył, kątem oka wychwytując szybki błysk z lewej strony. Nie zastanawiając się, ciął płasko z pod pachy. Aramitowe ostrze ledwie otworzyło brzuch wysokiego mężczyzny z nożem, a Garell już sunął ku łuczniczce, która z szeroko otwartymi oczyma próbowała założyć kolejną strzałę na cięciwę. Strażnik chwycił miecz oburącz, aby wykonać potężne uderzenie znad głowy, gdy zza szafy wyskoczyła Leśniaczka. Była tylko nieco niższa od Garella, prawie naga, a jej smukłe, sprężyste ciało pokrywała mieszanka różnych kolorów, tworzących swoisty kamuflaż. Dziewczyna przepasana w biodrach spódniczką uplecioną z traw i liści zakołysała się lekko, rzucając mu tym samym wyzwanie. Na ciemnej od maskujących farb twarzy Garell zauważył pewność siebie, popartą przez nienawiść i wściekłość.

 

W następnej sekundzie Leśniaczka cięła z nad ramienia, szeroko, krótkim mieczem, jednak Strażnik sparował to uderzenie bez większych problemów wykonując prostą gardę. W mgnieniu oka wzniósł miecz, którego ostrze przecięło tylko powietrze, gdyż ciemnowłosa wojowniczka odskoczyła w porę. W międzyczasie łuczniczka opanowała nerwy i mierzyła w stronę Strażnika Koronnego, który, zdawać by się mogło, zapomniał o niej. Nic bardziej mylnego, Garell doskonale orientował się w sytuacji. Miękko dopadł Leśniaczki, sparował karwaszem jej cięcie i w szybkim, zwinnym piruecie chwycił ją za nadgarstek, obracając dziewczyną tak, że w efekcie końcowym zamienili się miejscami.

 

Strzała syknęła.

 

Piękne, jasnozielone oczy Leśniaczki prawie wyszły jej z orbit, gdy została trafiona przez swą towarzyszkę pod żebra. Powoli osunęła się na ziemię, życie ulatywało z jej bezwolnego ciała, a Garell pędził, niosąc w dłoniach śmierć. Łuczniczka nawet nie próbowała się bronić, szok po zabiciu kompanki był zbyt wielki, a wybawienie od win nadeszło błyskawicznie. Strażnik uderzył raz, rozrąbując dziewczynę od barku, przez pierś, prawie po pachwinę. Jego oczy wciąż gorzały czerwienią, ale trans, w którym się znalazł, zelżał nieco, reakcje zwalniały, ciało przeszło na powrót w stan gotowości.

 

Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że mężczyzna, któremu otworzył brzuch, jeszcze rzęzi konając, a ostatnim co widzi, to własne flaki, wylewające mu się z rozpłatanego ciała. Podobnie było Leśniaczką, która ostatkiem sił obróciła się, by ujrzeć makabryczny widok – jej kompanka została wszak rozcięta prawie że na pół – i wydać z siebie ostatni, rozrywający wrzask.

 

Wtem do jego uszu doszedł jeszcze jeden dźwięk, którego w bitewnym amoku nie wychwycił. Teraz wyraźnie słyszał płacz dziecka. Niedaleko kwili noworodek, pomyślał Garell. Zastanawiał się, czy malec przeczuwa, że jego życie skończy się, nim się tak naprawdę zaczęło. Potrząsnął jednak głową, chcąc oddalić od siebie uporczywe myśli, i już miał ruszyć na poszukiwania dziecięcia, gdy w drzwiach ujrzał kolejną, nową postać.

 

Pierwsze, na co zwrócił uwagę to włosy. Mlecznobiałe pasma swobodnie opadały na ramiona, okalając trójkątną kobiecą twarz. Duże, szare oczy w kształcie migdałów spoglądały na Strażnika ze spokojem i opanowaniem. Wąskie usta nie drgnęły, tylko perkaty nos zmarszczył się nieco, pewnie przez intensywny odór krwi.

 

– Widać, że wiele się nauczyłeś młody Gryfie – zaczęła swobodnie Skażona, wkraczając w głąb pomieszczenia. Miała na sobie luźną, szarą tunikę i nic poza tym. – Szkoda tylko, że twe umiejętności ograniczają się do szlachtowania niewinnych, jakobyś był zwykłym rzeźnikiem. – Wokół jej sylwetki zaczęły migotać drobne iskierki.

 

Garell zdziwił się ogromnie słysząc, jak kobieta go nazwała. Zachował jednak spokój i nie dał się sprowokować.

 

– Robię to, czego mnie uczono. Bronię naszego świata, świata normalnych, zdrowych ludzi przed takimi odmieńcami jak ty. – Pozostał w delikatnym, kołyszącym ruchu, aby być gotowym tak do ataku, jak i do obrony.

 

– Jak możesz mnie nazywać odmieńcem, Strażniku? – mruknęła przeciągle, z wyraźną pogardą w głosie. – Widziałeś kiedyś siebie w stanie, w którym się teraz znajdujesz? Widziałeś swą twarz i te krwawe oczy? Wiesz, że kobiety straszą wami dzieci? Jesteście demonami, prawdziwymi mutantami, zrodzonymi z chorej myśli, z obsesji cesarza na punkcie władzy. Jesteście tworami jego trwożnego umysłu, nie mogącego pogodzić się z tym, że nie ma racji, a system, na którym oparł swe rządy, jest jednym wielkim błędem. Straszliwym błędem, przez który każdego dnia giną dziesiątki…

 

– Gówno prawda! – przerwał jej obcesowo Garell, mocniej zaciskając palce na rękojeści. – To wy każdego dnia zabijacie cesarskich obywateli! Co dzień karmicie ludzi kłamstwami, mrzonkami, jakoby cesarz o nich nie dbał. Namawiacie ich do rebelii, do odrzucenia idei wspólnego królestwa, łączącego wszystkich, zapewniającego każdemu z osobna godne warunki do życia. To przez was giną ludzie, mający zbyt ciemne umysły, aby zrozumieć, że wasze gadanie to tylko puste słowa.

 

– Wierzysz w to Strażniku? Wierzysz, choć widzisz, jak muszą żyć ludzie, którzy dziś obrzucili was wyzwiskami? Gdyby rzeczywiście było im tak dobrze, gdybyś rzeczywiście był strażnikiem, a nie mordercą i stręczycielem, zachowaliby się inaczej… – Złowróżbna aura stężała wokół Skażonej, a powietrze wypełnił dziwny, niepokojący zapach.

 

– Nie trafili tu przez przypadek. Gdyby nie złamali cesarskiego prawa, wciąż cieszyliby się pełnią wolności. Za występki i przestępstwa trzeba jednak płacić i w tym wypadku nie ma wyjątków – warknął, mając już serdecznie dość rozmowy ze Skażoną, próbującą zmącić jego umysł.

 

– Zapamiętaj więc swoje słowa, młody Gryfie, nie waż się o nich zapomnieć, i obserwuj. Niech nic nie umknie twej uwadze, pozostań sprawiedliwy i, niech nasza Pani ma cię w swojej opiece, dożyj następnego spotkania, aby mi powiedzieć, kto miał rację. – Białowłosa kobieta poruszyła dłonią, jakby chciała odegnać muchę, a w Garella uderzyło wyładowanie elektryczne, które z wielką siłą rzuciło nim o ścianę.

 

Co to było, pomyślał, próbując pozbierać się z ziemi. Uderzenie było jednak na tyle silne, że ledwo mógł się ruszać. Uniósł głowę, aby zobaczyć, co się dzieje. Kobieta bez pośpiechu kroczyła w jego stronę. Błysk rozświetlił pomieszczenie, nadając drobnej kobiecej postaci strasznego wyglądu. Oszołomienie sprawiało, iż wydawało mu się, że zmierza ku niemu sama śmierć.

 

– Żegnaj młody Gryfie – szepnęła i już zaczęła kreślić kolejny gest, gdy, w akompaniamencie gromu, do pokoju wpadła ogromna postać, od stóp do głów zakuta w czarną zbroję. Avery, pomyślał Garell i nabrał pewności, gdy w kolejnym błysku ujrzał ogromny, dwuręczny miecz z aramitu, który mógł należeć tylko i wyłącznie do Rycerza Korony, Averego Sterara, dowódcy Straży Koronnej w Treolu.

 

Choć zakuty w płytową zbroję, był niezwykle szybki. Dwuręczny miecz przeciął powietrze ze świstem, a Garellowi wydawało się, że podobnym orężem nie można władać z taką prędkością – mylił się jednak.

 

Widowisko było przednie. Avery nacierał, a Białowłosa, niczym kocica, umykała przed potężnymi zamachami. Gdyby spóźniła się choćby sekundę nie zostałoby z niej wiele, skończyłaby żywot w dwóch częściach. Była jednak bardzo szybka i niezwykle zręczna, choć jej sylwetka tego nie zdradzała. Rycerz nie dawał za wygraną i sunął za nią z ogromną zawziętością, niczym wilk za uciekającą sarną. Normalny człowiek zmęczyłby się po kilku ciosach tak wielkim mieczem, po nim zaś nie było widać najmniejszego zmęczenia.

 

Huk! Skażona znalazła wystarczająco dużo czasu i miejsca, aby posłać w stronę Rycerza kulę utkaną z piorunów, co jednak nie przyniosło żadnego efektu. Czar trafił w napierśnik, a aramit zneutralizował magię.

 

Walka trwała nadal, a Garell odzyskał trzeźwość umysłu. Kucnął, aby po chwili powstać. Śledząc wzrokiem Białowłosą, próbował włączyć się do walki, lecz nie był w stanie nadążyć za Rycerzem i Skażoną.

 

Avery kątem oka dostrzegł Strażnika i natarł na białowłosą kobietę, przez co ta cofnęła się w stronę okien.

 

– Wiesz, co masz robić. Szukaj tego, po co tu przyszedłeś, Garell! – dowódca wrzasnął w stronę Strażnika Koronnego i płazem miecza odbił wiązkę piorunów, posłaną w jego stronę.

 

Garell w mig zrozumiał i nie tracąc czasu, skierował się w stronę drzwi, aby odszukać malca skażonego Iskrą. Kobieta próbowała mu w tym przeszkodzi, lecz na to nie pozwolił wojownik odziany w płytową zbroję.

 

– Tylko ty i ja, wywłoko. To nasza walka!

 

Tylko tyle usłyszał Strażnik, nim opuścił pomieszczenie, gdzie znów błysnęło. Jeszcze lekko zamroczony przeszedł korytarz, kierując się za płaczem dziecka. Stanął w drzwiach, prowadzących do ostatniego pokoju na piętrze i ujrzał w środku młodą, zaniedbaną kobietę o ciemnych, skołtunionych włosach. Białogłowa bezskutecznie próbowała uspokoić niemowlę, tuląc je do wychudłej piersi. Ujrzawszy Strażnika zbladła i rzuciła się do bezsensownej ucieczki, ostatecznie zatrzymując się w rogu pokoju.

 

Garell zbliżył się do niej z wolna. Nękał go ból, który czaił się gdzieś na granicy świadomości. Wskutek doznanych obrażeń czas, przez który utrzymywał się efekt Rankoru został skrócony, a Strażnik zaczynał odczuwać związane z tym konsekwencje. Muszę to szybko skończyć, pomyślał, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności.

 

– Za koronę – powtórzył po raz kolejny, chcąc dodać sobie odwagi i odpędzić od siebie wyrzuty sumienia, tak bardzo dające mu się we znaki.

 

– Nie! – wrzasnęła kobieta, klęcząc. – Nie zabijaj mojego dziecka! Nie pozwolę! Zostaw nas w spokoju, ty potworze! Ty bestio, bydlaku! – krzyczała, kręcą głową, jakby chciała odegnać od siebie zły sen, bądź koszmarną zjawę.

 

– Za koronę… – szepnął Strażnik i silnym pchnięciem zagłębił filetowe ostrze w ciele kobiety. Trysnęła krew, a kobieta wciąż krzyczała. Garell naparł mocniej, klinga rozrywając ciało weszła jeszcze głębiej.

 

– Bądź przeklę… – nie zdążyła dokończyć. Wojownik najpierw wbił ostrze do połowy długości, by w następnej chwili obrotowym ruchem brutalnie je wyrwać. Z ogromnej rany wylała się kaskada krwi i blade węże wnętrzności, gdy jej nieżywe ciało bezwładnie upadło na zmurszałą podłogę.

 

Dopiero wtedy Strażnik Koronny zauważył, że dziecku nic się nie stało. Wciąż leżało na kobiecej piersi, wrzeszcząc i machając malutkimi rączkami i nóżkami. Garell przyglądał się maleńkiej dziewczynce, która w niczym nie różniła się od zwykłych, zdrowych dzieci. Była różowiutka, miała pełne, okrągłe policzki i jasne, kędziorkowate włosy. Jednak nie miał wątpliwości, że nosi w sobie Iskrę, że jest skażona.

 

– Wybacz mi, ale takie jest prawo i od niego nie ma wyjątków – szepnął, usprawiedliwiając się samemu przed sobą, chcąc zagłuszyć głosy, które kazały mu przestać. Mocniej zagryzł wargę i poczuł metaliczny smak krwi. Uniósł miecz, a po plecach przebiegł mu zimny dreszczy. Czuł jak drżą mu ręce, jak pocą się palce w skórzanych rękawicach. W końcu przemógł się i zdławił wątpliwości, zabijając je jednym wyrażeniem, jak cięciem, którym miał zabić dziecko.

 

– Za koronę! – warknął i posłał ostrzę w dół.

 

– Stój!

 

Usłyszawszy znajomy głos zamarł, zatrzymując ostrze tuż nad beczącym dzieckiem. Spojrzał przez ramię, w drzwiach stała kobieta w poszarpanej, czarnej szacie, spoglądająca na niego nienaturalnie niebieskimi oczyma.

 

– Nie zabijaj dziecka – jej głos był jak zwykle przytłumiony przez maskę, choć tym razem zdradzał podenerwowanie. – Daj mi je. Wezmę je ze sobą i Rycerz Korony zadecyduje, co z nim zrobić.

 

Strażnik poczuł ulgę, ale zaraz potem zaczął się zastanawiać, skąd jego Opiekunka wiedziała o obecności Averego. Już miał zacząć zadawać pytania, gdy rozrywający ból odezwał się w prawym boku. Mężczyzna upuścił miecz i padł na kolano, mając ogromne trudności ze złapaniem tchu. Opiekunka przeszła obojętnie obok niego i wzięła płaczące niemowlę na dłonie. Wtedy do pokoju wszedł wojownik odziany w płytową zbroję. Garellowi kręciło się w głowie. Dostrzegł, że Rycerz w jednej dłoni trzyma miecz, zaś w drugiej bladą dłoń, należącą do Skażonej.

 

– Uciekła – rzucił krótko, po czym skierował wzrok ukryty za zasłoną rogatego hełmu na Opiekunkę trzymającą dziecko. – Ale jak widać nie ma to znaczenia. Mamy to, po co przyszliśmy.

 

– Dokładnie – zawtórowała mu kokieteryjnie Annira.

 

– A co z tobą? – Avery Sterar, Rycerz Korony i dowódca Straży Koronnej w Treolu, zwrócił się do Garella, lecz ten nie odpowiedział. Leżał bez ducha, straciwszy przytomność.

 

 

 

* * *

 

 

 

Znajdował się w jakiejś ruderze śmierdzącej pleśnią i butwiejącym drewnem. Krążył po domu, z którego nie mógł się wydostać. Nie było w nim ani okien ani drzwi, tylko korytarze, pomieszczenia i schody. Był sam, zdezorientowany i zagubiony. Nie wiedział, co począć. Nie miał swojego miecza. Po czasie, którego upływu nie potrafił określić w żaden sposób, znalazł się na ostatnim piętrze, gdzie ujrzał okno, przez które jednak nie wpadało światło. Podszedł do niego i ujrzał rzekę. Rzekę krwi.

 

– To twoje dzieło, rzeźniku. – Za plecami usłyszał głos. Odwróciwszy się, ujrzał kobietę o mlecznobiałych włosach w szaro-czerwonej tunice. Tkanina jej odzienia od pasa w dół przybrała brudno brunatną barwę. Była czerwona od krwi, która wciąż płynęła z kikuta po odciętej dłoni.

 

– Nie waż się zapomnieć! – nieludzki krzyk wypełnił jego umysł, a ciałem wstrząsnęły dreszcze.

 

Padł na kolana i skrył twarz w dłoniach. To obłęd, pomyślał.

 

Usłyszał płacz.

 

Otworzył oczy i przez palce spoglądał na kwilące dziecię, leżące na piersi zaszlachtowanej matki. Chciał wstać i podjeść do niemowlęcia. Jednak, gdy już się podniósł, malec zaczął wrzeszczeć. Ten krzyk rozdzierał mu umysł. Wtem niemowlę zamilkło i stanęło na nogach, a jego pulchną, pucułowatą twarz wykrzywił nienaturalny grymas. Jasne włosy w jednej chwili zbielały, a białka oczu zaszły czerwienią.

 

– Nie waż się zapomnieć! – wrzasnął upiorny maluch, a komnatę zalała krew.

 

 

 

* * *

 

Garell obudził się zdyszany, ledwie mogąc złapać oddech. Był spocony, jak po długim męczącym treningu i tak samo obolały. Z początku nie wiedział, gdzie jest, ani co się stało. Nerwowo rozglądał się po niewielkim, skąpanym w półmroku pomieszczeniu. Gdy w końcu zdał sobie sprawę, że leży w swojej celi, zdziwił się wielce, że tak długo zajęło mu rozpoznanie tego miejsca.

 

Strażnik odetchnął głębiej i poczuł bolesne ukłucie w prawym boku. Chcąc się podnieść, uświadomił sobie, że ktoś na nim leży, a raczej ucina sobie drzemkę na jego brzuchu.

 

– Ekhem – odchrząknął znacząco, lecz nie odniosło to żadnego skutku. – EEEEEkhem! – ponowił próbę, ale zdecydowanie głośniej. Nie doczekał się reakcji. Już miał zamiar uwolnić lewą rękę spod koca, którym był okryty, gdy to coś leżące na nim, poruszyło się, tym samym uwalniając przyjemny delikatny zapach cytrusów.

 

– Nareszcie zbudziłeś się pan… Znaczy, Garell. – Na ładnej dziewczęcej twarzy pojawił się uśmiech, przywołujący dołeczki w lekko zaróżowionych policzkach. Annira wyprostowała się i odgarnęła złote pasma prostych włosów, które sypały jej się na twarz i uparcie pchały do szmaragdowych oczu. – Spałeś trzy dni. Wszyscy zaczynali się już martwić, czy… Czy się wybudzisz… – Radość na chwilę ustąpiła miejsca zmartwieniu. Trwało to jednak nie dłużej niż uderzenie serca. Opiekunka, niewiadomo skąd, wynalazła kubek z jak się okazało sortu winem. Garell upił kilka łyków, lekko się krztusząc. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo miał wysuszone gardło.

 

– Co się właściwie stało? – zapytał, uporawszy się z dusznościami. Spróbował się nieco podnieść, lecz okropny ból w piersi mu to uniemożliwił.

 

– Jak tylko Rankor przestał działać padł pa… Padłeś bez przytomności. W pierwszej chwili nie wiedzieli, znaczy Tayra i Rycerz Korony, co ci dolega. Zawołali więc mnie i strażników, abyśmy pomogli nieść ciebie i Zacka, a…

 

– Zack! – Garell poderwał się nagle, przypominając sobie, że zupełnie zapomniał o swym konfratrze. – Co z nim? Żyje?! Nic mu się nie stało? – Z przejęcia zapomniał o bólu.

 

– Spokojnie. Został lekko ranny, strzała przebiła mu dłoń, ale zajęłam się nim i jest na najlepszej drodze do tego, by odzyskać pełną sprawność. – Dziewczyna uśmiechnęła się i już miała podać kubek z winem, gdy Garell raz jeszcze się ożywił.

 

– A co z Tayrą i dzieckiem? – Strażnik był mocno przejęty całą sytuacją, chciał się jak najszybciej dowiedzieć, co się wydarzyło po tym, jak stracił przytomność.

 

– Tayrze nic się nie stało, ze wszystkiego wyszła bez większego szwanku. Pomogła Zackowi, gdyby nie ona, mógłby skończyć dużo gorzej. Jeśli zaś chodzi o dziecko, to wiem tylko tyle, że Avery zawiózł je do stolicy…

 

Przez moment Garell myślał, że dziewczyna jeszcze coś doda, lecz tak się nie stało. Czyżby coś ukrywała?

 

– Wybacz pytanie – zaczął niepewnie Strażnik. – Ale co robisz tu, ze mną? Nie, żebym był niewdzięczny, ale czy nie powinnaś być ze swoim Strażnikiem? – Odszukał dwa lśniące szmaragdy na dziewczęcej twarzy. Można by w nich utonąć, pomyślał.

 

– Zack czuje się na tyle dobrze, iż może dać sobie radę sam… W przeciwieństwie do Ciebie. – Kąciki pełnych, różowych ust uniosły się w subtelnym uśmiechu.

 

Garell chcąc temu zaprzeczyć raz jeszcze podjął próbę podniesienia się, która po raz kolejny zakończyła się kompletnym fiaskiem, okraszonym w dodatku żałosnym jękiem.

 

– Chyba jest w tym coś z prawdy… – przyznał jej rację, acz z przykrością. – Jednakże – kontynuował – czy mną nie powinna się zająć Tayra?

 

Odpowiedziała mu długa cisza. Opiekunka o złotych włosach na moment spuściła głowę, a potem odpowiedziała, jakby ze wstydem:

 

– Nie było jej tu ani razu…

 

– Nie dziwi mnie to specjalnie – mruknął obojętnie Strażnik i raz jeszcze podniósł wzrok na dziewczęce lico. – Ty zaś masz swoje obowiązki. Nie przejmuj się mną. Wyzdrowieje, jak zawsze. – W samotności, dodał w myślach. – Wracaj do Zacka.

 

Opiekunka zabrała swoje rzeczy, dolała jeszcze wina do kubka Garella i postawiła go na taborecie tuż obok jego pryczy. Już miała wychodzić, gdy usłyszała.

 

– Dziękuję, Ann… – Na nieogolonej twarzy Strażnika Koronnego pojawił się dziwny w jego wykonaniu, acz szczery i niewymuszony uśmiech.

 

Blondwłosa Opiekunka spłoniła się, a w szmaragdowych jeziorach jej oczu błysnęły jasne iskry radości.

 

Gdy drzwi się zamknęły, na twarzy wojownika pojawił się grymas bólu, a w sercu gorzki zawód. Znów o mnie zapomniała, pomyślał, wspominając swoją Opiekunkę.

 

– Walczysz za koronę, nie waż się o tym zapomnieć… – szepnął do siebie, zaciskając ze zgrzytem zęby i zamykając oczy. Pod przepoconą tkaniną koszuli, palcami lewej dłoni odszukał wisiorek z obsydianu, który wyobrażał wspiętego na tyle łapy gryfa.

 

Zasnął i śnił o szmaragdach.

Koniec

Komentarze

Pierwsze dłuższe opowiadanie, które udało mi się dokończyć. Tekst napisany prawie dwa lata temu, więc to na pewno nie literackie wyżyny, ale jestem ciekaw, czy da się to czytać. Całość poprawiłem, starając się wyłapać jak najwięcej błędów i niedociągnięć, mam nadzieję, że w miarę mi się to udało. Życzę miłej lektury.

Musiałeś, musiałeś w mój dyżur? ; P Niestety, dopiero jutro wydrukuję w pracy i zacznę czytać. ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tylko w miarę. Przeskanowałem, nie przeczytałem, i niestety... Ale na skanowaniu nie poprzestanę, więc drżyj, Autorze...

 

@Joseheim - wybacz, ale nie orientuję się, kto kiedy ma dyżur ;p i szczerze wątpię, czy ten tekst jest wart drukowania.

@AdamKB - żeby uniknąć wszystkich, musiałbym całość przepisać od początku, a to raczej bez sensu :) Tym nie mniej, będę wdzięczny za wytknięcie najbardziej rażących błędów, choć przez te dwa lata czegoś musiałem się nauczyć ^^

" Pomiędzy tępymi zębami blanków stał mężczyzna odziany w czarny, postrzępiony u dołu płaszcz, który przyglądał się wszystkiemu z góry." Tylko kto przyglądał się wszystkiemu z góry --- mężczyzna czy płaszcz? Niby wiadomo, że męzczyna, ale zdecydowanie należy umnikać zda o takiej konstrukcji ( ten męzczyna, ten płaszcz -- i mamy maluteńki kociokwik) ...

Pozdro.

Jeśli o mnie chodzi, kupuję to opowiadanie. Jedynie zakończenie nie satysfakcjonuje --- chyba, że będzie / ma być kontynuacja, w której wyjaśnią się role i znaczenia Opiekunki Garrella, zabranej do stolicy Skażonej dziewczynki.

@Roger - Dzięki, nie rzuciło mi się to w oczy, zaraz poprawię :)

@AdamKB - Dziękuję, szczególnie, że pisałęm ten tekst naprawdę bardzo dawno temu i nie wydaje mi się, żeby był specjalnie dobry. Kiedyś planowałem kontynuację, ale cały świat i jego założenia z czasem wydały mi się zbyt infantylne. Były też głosy, że całość za bardzo kojarzy się z Wiedźminem, więc porzuciłem ten pomysł. Ale skoro nie jest tak źle, to może kiedyś... :)

Pozdrawiam Panów

Nie może kiedyś, a biegusiem.:-)

Podobieństwo do Wiedźmina? No i co z tego? Kto nie uważa Wiedźmina za niedościgły wzór, a jakiekolwiek podobieństwo za kompromitujący plagiat, nic na to nie powie.

Założenia możesz zweryfikować i zmodyfikować. Skoro tak napisałeś dawno temu i na podstawie "infantylnych" założeń, to jak napiszesz dzisiaj, "oddziecinniwszy" to i owo z konstrukcji świata i bohaterów?

Ale ja już piszę, tak jakby ;) "Rycerz do towarzystwa" był wprowadzeniem w świat, który przez dwa lata mocno się zmienił. Teraz pracuję nad dwoma opowiadaniami, które powinny całość rozbudować, więc pomysłu nie porzuciłem, a ubrałem w nowe szaty :)

Tak, zdecydowanie da się to czytać. Chociaż na początku jest niewielkie stężenie błędów, które nieco rażą, ale z czasem widać nabrałeś rozpędu i im dalej, tym jest zdecydowanie lepiej. Nie mniej błędy Ci wytknę, może jeszcze zdążysz poprawić co nieco:

"Młodą twarz okalały mu ciemnobrązowe, falowane włosy."

"Oparł on dłoń na obsydianowej głowicy bastardowego miecza i westchnął."

Zarówno "mu" jak i "on", to naprawdę zbędne dodatki. Nie musisz w kazdym zdaniu podkreślać, że to na pewno o

NIEGO chodzi.

"Pytanie zadał przytłumiony, wibrujący, kobiecy głos" - Yyy zastanów się nad tym zdaniem jeszcze raz...

Pytanie zadał głos?! A kim jest ów głos?

(...)których zadaniem było nie odstępować(...) Brzmiało by zdecydowanie lepiej.

"Różnorakim modyfikacjom." !

"Usta roztworzył." - Dziwnie to brzmi.

"Ciężkie chmury przyniosły ze sobą porywisty wiatr i oczyszczający deszcz."

Hmm, a to nie wiatr przynosi ze sobą przypadkiem chmury?

"Po plecach przebiegło mu stado dreszczy" - Stado dreszczy nie jest najlepszym określeniem, jakie mogłeś tutaj użyć.

"Coraz" - Zdecydowanie piszemy łącznie!

Mam też uwagę odnośnie dialogów, musisz być bardziej konsekwentny, wypowiedź bohatera

uzupełniasz opisem, zaczynając raz z malej, a raz z dużej litery, nie widać w tym żadnej konsekwencji.

Trochę mi tu nie pasuje przejście naszych bohaterów przez Gównianą Bramę. Budujesz klimat tego miejsca opisem tych wszystkich ludzi z marginesu, demonsturjesz ich nienawiść do bohaterów, co jeszcze bardziej zwiększa napięcie, po czym nagle bohaterowie na terenie wrogim, wdają się w beztroską pogawędkę o przeszłości jednego z nich.

W moim odczuciu, w tym właśnie momencie, cały klimat miejsca ch** strzelił za przeproszeniem:)

Oprócz tego jest kilka drobnych literówek, które z powodzeniem sam wyłapiesz ( o ile będzie Ci się chciało). Ogólnie, to tekst jest niezły, a błędy, które Ci wytknęłam nie ujmują mu nazbyt wiele, większość da się edytować.

Pozdrawiam

Oczywiście nie traktuj tego jako wypowiedzi specjalisty, bo nim rzecz jasna nie jestem. Zajrzałam ot tak, z ciekawości, a skoro już zajrzałam, to pewnie i mogę mieć zastrzeżenia:)

Moim skromnym zdaniem zmienił się aż za bardzo --- poprzeglądałem "Rycerza...", komentarze pod nim i nie widzę, by te światy miały coś wspólnego poza nomenklaturą magnaterii. Albo ja jestem niedociapszy, albo Ty za bardzo odszedłeś od pierwotnych koncepcji, albo, co też możliwe, wina w tym, że w "Rycerzu..." skupiasz się na jednej postaci, w "Za koronę" natomiast operujesz szerszymi horyzontami, wydarzeniami wpływającymi (w domyśle) na losy całego Trójkrólestwa.

@Prokris - wielkie dzięki za wskazanie błędów. Czytałem całość dwa razy przed wstawieniem, ale jak widać nie dość dokładnie. Poprawię ile zdołam :) Kurczę, z tym klimatem to w sumie racja, ale jak pisałem całość jakoś się nad tym nie zastanawiałem ;/ Teraz już za późno, żeby dodać tam kilku żebraków rzucających fekaliami, dla urozmaicenia scenki ;p

@Adam - rzeczywiście, świat jako taki znacznie się rozrósł, zmieniła się też sporo innych spraw, ale główna idea pozostaje ta sama. Ponadto nad "Rycerzem" pracowałem jeszcze po wstawieniu go na stronę i jeszcze mam zamiar troszkę czasu spędzić nad tamtym opowiadaniem. W dwóch kolejnych, które zamierzam w wstawić w nieokreślonej przyszłości powiązania ze światem przedstawionym w "Za koronę" powinny być bardziej widoczne. Zdradzę tylko, że Straż Koronna zmieniła sie w pewien zakon, a i wątków i postaci się namnożyło, ale to na razie tyle. 

Zdecydowanie da się czytać ten teskt. Nawiązania do Wiedźmina są bardzo jasne i mnie trochę w oczy kłują. Ale to, jak widać kwestia gustu. Tym niemniej, mimo podobieństw, koncepcja Straży Koronnej mi się podobała, nawet bardziej od tamtego zakonu. Jak na "początki twórczości", opowiadanie jest wręcz bardzo dobre. Czytało się przyjemnie, a język - mimo pewnych niżej wytkniętych potknięć - jest przyzwoity, nawet ładny. Zakończenie wyraźnie domaga się kontynuacji.

 

Nie wiem, jak miałbym ten tekst ocenić - czy w odniesieniu do Twojego obecnego poziomu, czy może biorąc poprawkę na "debiutnackość"? Dlatego poprzestaję na stwierdzeniu, że mi się podobało.

przyczynić się dla Cesarstwa - przyczyniamy się do kogo?/czego?. Moźemy przyczynić się do korzyści Cesarstwa, chociaż to też nie brzmi mi zbyt dobrze. Może "przysłużyć się Cesarstwu"?

 

Publiczność składała się wyłącznie z ledwie żywych żebraków, zawszawionych, starych dziwek, najróżniejszych bandytów i złodziei oraz bandy brudnych, zaślinionych, i wydawałoby się, niczyich bachorów, które mimo deszczu kręciły się wszędzie - przed pogrubionym "i" - przecinek. Raz, że to drugie "i" w tym zdaniu, a ponadto po nim zaczyna się wtrącenie, które tak czy inaczej, zawsze oddziela sioe przecinakami z obu stron. Poprawcie mnie, jesli się mylę.

 

gdy udało się zażegnać rozlewu krwi - zażegnać kogo?/co?

 

Mówiłem tobie pani - sztuczne ugrzecznienie. W takich przypadkach używa się skróconej formy zaimka: "ci" i nie ma w tym nawet cienisa nieuprzejmości.

 

Pochodzę z królestwa Treadoru, położonego na północ od Aretanii. - czy rozmówcy naprawdę nie wiedzą takich rzeczy?

 

zmywając resztki zaschniętej nań krwi - wątpię, by deszcz tak po prostu zmył ze stali zaschniętą krew.

 

na jakim poziomie owy Skażony - ów!

Choć Strażnicy Koronni byli doskonale wyszkoleni, lecz nie byli nieśmiertelni - jeden ze spójników jest zbędny i winien zniknąć. Do wyboru.

 

Ludzie różnie nazywali stań, w który wchodzili Strażnicy w czasie walki. „Cesarskie Szaleństwo”, „Furia Cesarza”, lecz najczęściej padało określenie „Szkarłatny Rankor”. W tym stanie, wraz z adrenaliną do ciała Strażnika uwalniana była substancja zwana przez Opiekunki „Balsamem”. „Balsam” wydzielały pasożyty zwane Kronerami, hodowane specjalnie na potrzeby Straży Koronnej. Operacja wszczepienia Kronera w mięsień naramienny była niebezpieczna nie tylko ze względu na zabieg chirurgiczny, ale i na agresywny charakter pasożyta, który często doprowadzał nosicieli do szaleństwa. Dlatego aby zostać Strażnikiem Koronnym potrzebne były lata morderczych treningów i przygotowań, mające dać kandydatowi jak największe szanse na przeżycie. Jednym z efektów ubocznych „Rankoru” była zmiana koloru białek ocznych na czerwony, co wiązało się z rosnącym ciśnieniem krwi. Wraz z owym stanem nadchodził spokój i pewność, co do umiejętności, a także uczucie zwolnienia czasu, będące efektem przyśpieszenia wszystkich reakcji. - ten akapit bardzo mi się podoba. Jest tak ważny cień oryginalności w tym objaśnieniu, a przede wszystki, wszystko trzyma się kupy. Taką fantastykę lubię! :)

 

na lekko ugiętych nogach wparował do pokoju. - kolokwializm!

Szczerze przyznam, że nie spodziewałem się, że ten tekst tak bardzo przypadnie wam do gustu :) Koncepcja Straży i wszystkiego dookoła wydaje mi się dziś zbyt czarno-biała, co miało wyjść w kolejnych opowiadaniach. Jeśli zaś chodzi o zakon, to, patrząc z perspektywy czasu, źle go nakreśliłem w "Powtworze...". Piszę to opowiadanie raz jeszcze, z perspektywy kapitana straży - tak zresztą miałobyć napisane od początku - kończę też inne opowiadanie, rozbudowany "Ogień" i wydaje mi się, że tam zakon nabierze nieco charakteru :)

Ale wracając do tematu, dziękuję za komenytarz, mam czas do 14, więc postaram się poprawić błędy. Ehh... po tylu miłych słowach, chyba posuzkam notatek dotyczących cesarstwa Trójkoronnego i pomyślę, czy jednak czegoś nie napisać w wolnym czasie ;p

Pozdrawiam

Da się to czytać, ale tekst nadal nadaje się do generalnego remontu... Przykładowo,  weżmy taki oto fragment:   

" Garell oderwał wzrok od obywateli Cesarstwa Trójkoronnego i spojrzał na kobietę stojącą w odległości kilku stóp. Cała jej sylwetka ukryta była pod fałdami sięgającej do ziemi, czarnej atłasowej szaty. Jej dłonie niknęły w szerokich rękawach, a gładka obsydianowa maska z dwoma wąskimi szparkami umożliwiającymi widzenie, zasłaniała jej twarz. Z kapturem na głowie, od stóp do głów przyodziana w czerń, przypominała bardziej cień, niźli człowieka. Zarówno krój, jak i kolor jej szat, były charakterystyczne dla Opiekunek, których zadaniem było nie odstępować choćby na krok powierzonych im Strażników Koronnych.

Czyta się dość makabryczne i  lektura tego passusu przypomna nieco stąpanie po swieżym rżysku bosymi stopami.  Długie, statyczne zdania, najeżone zaimkami i czaownikiem "być". Po co? Więcej dynamiki... Nie zapominajmy także o przecinkach. Maly remoncik i byłoby chyba lepiej...

A tak po szybkim liftingu. 

" Garell oderwał wzrok od obywateli Cesarstwa Trójkoronnego. Spojrzał na kobietę stojącą w odległości kilku stóp. Całą jej sylwetkę okrywały fałdy sięgającej do ziemi, czarnej, atłasowej szaty. Dłonie niknęły w szerokich rękawach. Twarz zasłaniała gładka, obsydianowa maska z dwoma wąskimi szparkami umożliwiającymi widzenie.  Z kapturem na głowie, od stóp do głów przyodziana w czerń, przypominała bardziej mroczny cień, niźli człowieka. Zarówno krój, jak i kolor szat wskazywały,ze jest jedną z Opiekunek, kobiet/ dziewic/ niewiast.  mającących jedno  zadanie -- nie odstępować choćby na krok powierzonych im Strażników Koronnych. "

No i mamy w cytowanym fragmencie tylko dwa zaimki -- do zlikwidowania przynajmniej jeden -- natomiast pozbylismy się całego zbędnego balastu słownej waty.  Przynajmniej tak myslę. Większość  tekstu  należaloby dozslifować w ten sposób...

Pozdrówki poświąteczne.

Że trzebaby nad nim popracować, przyznałem na początku ;p Nie mniej dzięki za komentarz i wybacz, że musiałem się zmagać z tak niedoszlifowanym tekstem. Postaram się, aby następne były przyjemniejsze w odbiorze ;)

Najpierw łapanka.

 

„...przed dwoma szeroko otwartymi skrzydłami bramy...” - po co to dwoma? Niezgrabnie brzmi, pod dwoma skrzydłami... Po prostu pod skrzydłami.

 

„...aby jak najszybciej dostać się za kamienne mury grodu, a raczej miasta, jakim był Treol. (...) Nikt nie chciał przebywać poza kamiennymi murami dłużej niż to było konieczne.” - Powtórzenie. Przecinek po „dłużej”.

 

„...gładka obsydianowa maska z dwoma wąskimi szparkami...” - dwiema szprakami.

 

„...sylwetka ukryta była pod fałdami sięgającej do ziemi, czarnej atłasowej szaty (...) od stóp do głów przyodziana w czerń...” - jak na mój gust zbędne powtórzenie w opisie.

 

Pamiętaj o właściwym zapisie dialogów. W większości przypadków jest ok, ale też już na początku jest np. '– Nie mówiłem do ciebie, Tayro. – Odparł chłodno Garell", gdzie "odparł" powinno być małą literą, a po Tayrze nie powinno być kropki.



„Długie lata treningów w Akademii Koronnej nauczyły go, jak panować nad sobą, a chociaż nad tymi odruchami, które mogły mu utrudnić pracę na rzecz dobra Cesarstwa.” - Nie pasuje mi to „a chociaż”. Może: „a raczej”, „a przynajmniej”.

No i na rzecz dobra? Dziwne. Albo na „rzecz cesarstwa” albo „dla dobra Cesarstwa”.



„Nie wiem jak dobrze chcesz się z nim zapoznać” - przecinek po nie wiem.



„Dzięki owej przemianie, Opiekunki widzą znacznie dalej i lepiej. Co jednak najważniejsze, Opiekunki potrafią dostrzec Iskry zdradzające Skażonych magią.” - Piszesz w czasie przeszłym więc tu też powinno być raczej widziały i potrafiły.

 

„– Witaj panie…
(...)
– Już, już panie…”

Przez bezpośrednim zwrotem do osoby, powinien być przecinek. „Witaj, panie”. „Już, panie”.

 

„Słychać było chrzęst, a zaraz po nim rozległ się stłumiony krzyk.”

„W następnej sekundzie z jego gardła wydostał się przeraźliwy, wręcz nieludzki krzyk...”

„Po raz drugi ciszę gwałtownie przerwał przeraźliwy wrzask.”

Otóż, to już był trzeci krzyk informatora, nie drugi. ; P

 

„Koronny zbliżył się do leżącego. Ten miał złamaną kość jarzmową, rozkwaszone usta i połamane zęby, które za wszelką cenę próbował wypluć, celując w skórzane buty stojącego nad nim mężczyzny. Garellowi na moment zrobiło się żal tego człowieka, na sekundę zawładnęły nim wątpliwości, lecz te rozwiało wspomnienie mentora. „Nie możesz mieć skrupułów, jeśli chodzi o dobro Cesarstwa” – mawiał Aeden Heyryn. „Musisz być gotów do poświęceń, do podejmowania ryzyka i wydawania wyroków – to zadania Strażnika Koronnego. Wątpliwości rodzą niepewność, a ta może prowadzić do wahania i braku reakcji. Na to nie możesz sobie pozwolić. Nie waż się zapomnieć, że jesteś mieczem sprawiedliwości i robisz to dla obywateli Cesarstwa. Za koronę!”

Ten, ta, to.... Dużo tego jak na jeden akapit. Staraj się zwalczać.

 

„...tylko by mi pomóc i tym samym pprzysłużyć się Cesarstwu.” - Literówka.

 

„...z wielkim trudem utrzymał przy sobie ducha...” - strasznie dziwnie mi to brzmi.

 

„...potakująco kiwnął głową.” - Dla mnie to jest pleonazm, bo kiwanie kojarzy mi się wyłącznie z ruchem głowy w pionie, z góry na dół. Dlatego to dalsze: 'Tym razem, jako odpowiedź ujrzał przeczące kiwnięcie głową.” ...brzmi dla mnie okropnie, bo przecząco to się głową kręci. ; / Takie jest przynajmniej moje zdanie.

 

„– Kto je widział?! – warknął wściekle na ledwie żywego mężczyznę.
– Guuu… Gussslaaaaraaaa… – wyjąkał, z trudem łapiąc oddech.”

Zmieniasz podmiot. Wściekle warczy Strażnik, więc w drugiej kwestii dialogowej wypada zaznaczyć, że wyjąkał ten (ten mężczyzna, na którego warknął Strażnik).

 

„Rozmyślał natomiast, kogo wziąć ze sobą i jak rozegrać na coś tak ważnego...” - Bez na. Rozgrywa się coś, a nie na coś.

 

„...miecze, które przewieszone na skórzanych pasach, nosił na plecach...” - Coś tu nie brzmi. Jak przewieszone, to przez plecy. Jak nosił na plecach, to zawieszone na pasach, raczej. Poza tym po „które” przecinek, bo to jest wtrącenie w zdanie.

 

„...podlegający komendzie dowodzącego całą eskapadą, Garella.” - Bez przecinka przed Garella.

 

„...najróżniejszych bandytów i złodziei oraz bandy brudnych zaślinionych, i wydawałoby się, niczyich bachorów” - to podchodzi pod powtórzenie. Przecinek przed „wydawałoby”.

 

„Jednocześnie, Garell doskonale zdawał sobie sprawę” - Bez przecinka po jednocześnie.

 

„Jego rozmyślania przerwało stado wron, które głośno kracząc wzbiły się w powietrze, odegnane do padliny przez wściekłego psa.”

„Głośno kracząc” powinno być wydzielone przecinkami. Poza tym literówka: jest do zamiast OD.

 

„Z drogi mówię” - Przecinek po drogi.

 

„...gdy udało się zażegnać rozlewu krwi...” - UNIKNĄĆ rozlewu krwi. Zażegnać by się nie dało, bo przecież jeszcze się nie rozpoczął, a poza tym to i tak niegramatyczne.

 

„...pasmo górskie będące wschodnią granicę Cesarstwa Trójkoronnego.” - Literówka: granicą.

 

„Garell dostrzegł jak spuściła głowę” - Przecinek po dostrzegł.

 

„Opiekunka na moment zamilkła zmieszana” - Przecinek po zamilkła.

 

„Treol jest grodem położonym, jak na razie, najdalej na terenie rebeliantów, to też i Ruch Antykoronny jest tu niezwykle silny.” - Toteż łącznie.

 

„A że ostatnimi czasy coraz częściej nie mamy wyboru, nasze miecze znacznie częściej spływają krwią…” - Wygląda bardziej na powtórzenie niż celowy zabieg, jeśli takim miał być.

 

„Dom przed którym stali, jak większość zabudowań w Dystrykcie Biedoty, w całości został wzniesiony z drewna. Nie było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, gdyż jedna iskra mogła wywołać pożar, popielący całą okolicę.
(...)
Garell tym czasem rozejrzał się po okolicy...”

Powtórzenie, ponadto przecinek po dom.

 

„Na głęboki fiolet aramitowego ostrza spadło kilka kropel deszczu, zmywając resztki zaschniętej nań krwi” - Brak kropki na końcu zdania. Poza tym, eee, że niby co, wielki rycerz nie czyści swojego miecza z krwi? Niewyobrażalne, żeby ktoś tak ważny tak zaniedbywał swoją broń i był takim brudasem. ; /

 

„Ta wiadomość wywołała w Strażnikach antagonistyczne reakcje.” Mimo wszystko nie użyłabym tego słowa w podobnym kontekście. Po prostu odmienne reakcje. Gdyby Zack chciał wszystkich wyrżnąć, a Garell za wszelką cenę ocalić, to może. A tak to Zack się rwał do bitki, a Garell tylko był niespokojny. To nie antagonizm. Intuicyjnie rezerwuję podobne słowa dla poważnych konfliktów.... ale to tylko takie moje czepialstwo.

 

„...zdradzający podniecenie i chęć walki. Garell, choć się z tym nie zdradził...” - Powtórzenie.

 

„W błękitnych oczach Opiekunki czaiło się coś nieprzyjemnego, tak chociaż myślał Garell.”

Chociaż? Co to znaczy? Raczej: przynajmniej, może.

 

Możemy mieć do czynienia z przeważającymi siłami, bądź potęgą, z którą nie możemy się mierzyć, mając nadzieję na równą walkę – Garell miał bardzo złe przeczucia, co do całej sytuacji.”

Powtórzenie. Poza tym zbędny przecinek po przeczucia.

 

„– W teorii tak, w praktyce jest z tym różnie – westchnął, spoglądając na pogrążone w ciemności schody.”

Kto westchnął? Zmieniasz podmiot. Ostatnio mówił młodzian, czyli Zack, czyli teraz trzeba dookreślić, kto westchnął.

 

„Choć Strażnicy Koronni byli doskonale wyszkoleni, nie byli nieśmiertelni, ani tym bardziej, pozbawieni uczuć, czy emocji.”

Przecinek po ani. Poza tym mimo wszystko uczucia i emocje stanowią dla mnie synonim, więc to zbędny pleonazm jest.

 

Strasznie wiedźmińska ta teoria o wywarach i zabiegach, którym podlegali Strażnicy, zaiste...

 

„...będące manifestacją Cesarskiej potęgi zamkniętą w ciele Strażnika.” Potęgi zamkniętej.

 

„Ludzie różnie nazywali stań, w który...” - Literówka: stan.

 

„Wraz z owym stanem nadchodził spokój i pewność, co do umiejętności...” - Bez przecinka po pewność.

 

„...pioruny, które pędząc w dół przypominały mityczne bestie, chcące uderzyć w ziemię, by...”

Wydzieliłabym „pędząc w dół” przecinkami, ale jak kto woli.

 

„Nie zastanawiając się, ciął płasko z pod pachy.” - Raczej: spod pachy.

 

„Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że mężczyzna, któremu otworzył brzuch, jeszcze rzęzi konając, a ostatnim co widzi, to własne flaki...” - Wydaje mi się, że albo ostatnim co widzi, są jego flaki, albo ostatnie, co widzi, to flaki.

 


„Pierwsze, na co zwrócił uwagę to włosy.” Przecinek po uwagę.

 

„– Widać, że wiele się nauczyłeś młody Gryfie” - Przed młody przecinek.

 

„– Wierzysz w to Strażniku?” - Przed Strażniku przecinek.

 

„...wyładowanie elektryczne, które z wielką siłą rzuciło nim o ścianę.
Co to było, pomyślał, próbując pozbierać się z ziemi. Uderzenie było jednak na tyle silne, że...”

Powtórzenie.

 

„Błysk rozświetlił pomieszczenie, nadając drobnej kobiecej postaci strasznego wyglądu.” - Nadając jej... raczej zastosowałabym tutaj biernik niż dopełniacz: Nadając postaci straszny wygląd.

 

„– Tylko ty i ja, wywłoko. To nasza walka!
Tylko tyle usłyszał Strażnik, nim opuścił pomieszczenie, gdzie znów błysnęło. Jeszcze lekko zamroczony przeszedł korytarz, kierując się za płaczem dziecka.”

Powtórzenie „tylko”. Raczej pomieszczenie w którym coś się stało niż gdzie. No i też kieruje się raczej czymś, niż za czymś, więc kierował się płaczem dziecka, bez „za”.

 

...zagłębiłfiletowe ostrze w ciele kobiety. Trysnęła krew, a kobieta wciąż krzyczała. Garell naparł mocniej, klinga rozrywając ciało weszła jeszcze głębiej.

Powtórzenie. Co to jest filetowe ostrze?...

 

„Z ogromnej rany wylała się kaskada krwi i blade węże wnętrzności, gdy jej nieżywe ciało bezwładnie upadło na zmurszałą podłogę.”

Okropne zdanie, naprawdę.

 

„Dopiero wtedy Strażnik Koronny zauważył, że dziecku nic się nie stało.”

Przecież celował wcześniej w kobietę, czemu dziecku miałby się coś stać?

 

„szepnął, usprawiedliwiając się samemu przed sobą” - raczej sam przed sobą.

 

„Czuł jak drżą mu ręce, jak pocą się palce w skórzanych rękawicach.” - Przecinek po czuł.

 

„– Za koronę! – warknął i posłał ostrzę w dół.” - Literówka: ostrze.

 

„...i wzięła płaczące niemowlę na dłonie.” - Raczej bierze się dzieci na ręce, niż na same dłonie.

 

„Leżał bez ducha, straciwszy przytomność.” - Pleonazm, dwa razy podajesz tę samą informację w jednym zdaniu...

 

„Nie było w nim ani okien ani drzwi, tylko korytarze...” - Przecinek po okien.

 

„– To twoje dzieło, rzeźniku. – Za plecami usłyszał głos.”

W takich wypadkach chyba bardziej dynamicznie jest napisać: „Za plecami usłyszał głos:”, a dopiero potem to, co ten głos mówi. Tutaj jest to jakby troszkę spóźnione.

 

„Był spocony, jak po długim męczącym treningu i tak samo obolały.” - Przecinek po treningu.

 

„Gdy w końcu zdał sobie sprawę, że leży w swojej celi, zdziwił się wielce, że tak długo zajęło mu rozpoznanie tego miejsca.” - Um, stwierdzenie, że „coś zajęło mi długo”, wydaje mi się mocno naciągane. Coś zajęło mi dużo czasu. Albo długo trwało, nim coś zrobiłam. Ale długo zajęło? Nie.

 

„...gdy to coś leżące na nim, poruszyło się...” - Zbędny przecinek po nim.

 

„...wynalazła kubek z jak się okazało sortu winem.” - Jakiego sortu?

 

„W przeciwieństwie do Ciebie.” - ciebie małą literą.

 

„Garell chcąc temu zaprzeczyć raz jeszcze podjął próbę podniesienia się, która po raz kolejny zakończyła się kompletnym fiaskiem, okraszonym w dodatku żałosnym jękiem.”

No przecież już raz się poderwał, na myśl o Zacku. Poza tym „chcąc temu zaprzeczyć” wypadałoby z obu stron wydzielić przecinkami.

 

„Wyzdrowieje, jak zawsze.” - Literówka: wyzdrowieję.

 

„Już miała wychodzić, gdy usłyszała.” - Po usłyszała dwukropek, a nie kropka.

 

Co do fabuły... nie zachwyciła mnie. Pomysł Strażników mocno wiedźmiński, jak już zostało wspomniane, już widać, że dziecko będzie super ważne, widać też niespełniony romans z czyjąć Opiekunką... a nawet jak spełniony, to i tak nie pomaga. Nie widzę tu nic, co by mnie zahaczyło i sugerowało powiew świeżości, dla którego warto kontynuować, niestety. Dodatkowo tekst niedopracowany pod względem drobiazgów, które mnie osobiście bardzo irytują.

 

No ale pisz, pisz, z każdym tekstem będzie lepiej. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Właśnie dlatego zastanawiałem się, czy warto ten tekst wstawić, no ale... Dziękuję za unaocznienie błędów, z których w pewnym stopniu zdawałem sobie sprawę, jednak najcenniejsza dla mnie jest notka na końcu. A żeby pokazać ten progres, następne opowiadanie wrzucę w Twój dyżur, mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złę ;p

Pozdrawiam 

A żeby pokazać ten progres, następne opowiadanie wrzucę w Twój dyżur, (...).

No to będzie pojedynek... :-) Zaklepuję sobie miejsce na trybunie wraz z prawem wtrącania od dwóch do czterech swoich groszy. :-)

Drogi Adamie, ten tekst zostanie rozbity na conajmniej 3 części (teraz ma 95k znaków, a zostały mi ze 2-3 sceny do napisania), więc postaram się go wrzucić tak, żeby każdy z loży mógł się z nim pomęczyć ;p

:-) Nie mniej drogi, a przy tym szanowny Clodzie, zważ, czy rzucanie wyzwania graniczącego z groźbami karalnymi pod adresem Loży nie podwyższa ryzyka, iż --- hm, precyzować chyba nie muszę... :-)

 

Robię wszystko, co w mojej mocy, żeby tekst o takiej długości okazał się raczej zjadliwy ;p Jeśli nie będzie, to chyba będę musiał się po prostu pogodzić z konsekwencjami. Ale na razie możecie być spokojni, jeszcze sporo pracy przede mną, zanim opowiadanie uznam za zakończone :)

Nowa Fantastyka