- Opowiadanie: MMencore - Rok za ścianą

Rok za ścianą

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rok za ścianą

ROK ZA ŚCIANĄ

1

 

David poznał Elizabeth, kiedy przyjechał do El Paso. Była piękną brunetką, którą spotkał w barze Lestera Drake’a. Postawił jej pierwszego drinka. Od początku świetnie się ze sobą dogadywali, co wróżyło udany związek.

 

Zostali parą niedługo po tym jak David zdobył numer jej telefonu. Na jednym z wielu romantycznych spotkań obiecali sobie, że nic ich nie rozdzieli.

 

Niestety los spłatał zakochanym figla. Po trzech latach od ślubu przestało się im układać. David był bardzo zazdrosny, a Elizabeth – jak się później okazało – należała do grona niepokornych kobiet.

 

Jej zdrada wyszła na jaw dopiero w dniu trzeciej rocznicy ślubu. Tamtego wieczora David wrócił z pracy, trzymając w ręku pęk tulipanów. Otworzył drzwi zapasowym kluczem i zakradł się do sypialni, w której zastał żonę zupełnie nagą.

 

Nie było z nią nikogo, ale w powietrzu unosił się zapach papierosów i słodka woń wody kolońskiej. David zapytał ją czy znalazła kochanka, ale kobieta bez słowa wyjaśnienia uciekła do łazienki.

 

Mężczyzna był zdruzgotany. Wyrzucił kwiaty do śmieci i zamknął się w swoim gabinecie. Kiedy wyszedł, Elizabeth już nie było.

 

Kilka dni później stanęła przed drzwiami ich wspólnego mieszkania.

 

– Przyszłam po moje rzeczy – powiedziała na powitanie.

 

David nie odezwał się ani słowem. Wskazał palcem walizki stojące na prawdo od wejścia. Widząc jak Elizabeth podnosiła je z podłogi, zaczął przeklinać w duchu dzień ich pierwszego spotkania.

 

– Przepraszam – szepnęła, wychodząc.

 

 

 

To był koniec ich pięknego, choć krótkiego małżeństwa. David chodził jak struty. Uważał Elizabeth za tą jedyną.

 

Jego ojciec mawiał, że nie warto w pełni ufać kobietom, bo też został oszukany. Zdarzyło się to kilka razy, ale David nie dowiedział się w tej sprawie niczego konkretnego.

 

Żałował, że nigdy nie prowadził z nim poważnych rozmów. Mógłby wówczas nabrać nieco więcej doświadczenia w wielu sprawach.

 

Niestety jego ojciec nie żył od trzech lat. Już od dawna nie mógł wspomóc syna radą.

 

Kilka dni po odejściu żony David stanął przed poważnym problemem. Zastanawiał się, czy jego pisarska kariera legnie w gruzach. Rozstanie z Elizabeth doprowadziło go do blokady twórczej. Nie potrafił jej przeciwdziałać, bo nie miał w tej kwestii żadnego doświadczenia.

 

Zaczął przyjmować płynne „lekarstwa” o wysokiej zawartości alkoholu. Doszedł do wniosku, że poddanie się nie wchodziło w grę.

 

Po kilku nieprzespanych nocach postanowił wyjechać do El Paso. Miał powieść do ukończenia i życie do poukładania.

2

 

 

Zdecydował, że przeprowadzi się na jakiś czas do domku letniskowego w lesie otulającym rodzinne miasteczko jego ojca. Wcześniej David wpadał tam od czasu do czasu z Elizabeth. Oboje byli znani przez mieszkańców. Każdy lubił młodego, odnoszącego sukcesy pisarza i jego piękną żonę.

 

 

 

Któregoś dnia opuścił mieszkanie w Newburgh i wyruszył trasą numer 95 w kierunku El Paso.

 

Po godzinie męczącej jazdy skręcił w Smith Road prowadzącą bezpośrednio do leśniczówki ojca. David był prawdopodobnie jedynym użytkownikiem drogi.

 

 

 

Na widok drewnianego dachu wyłaniającego się zza koron starych dębów poczuł wewnętrzny spokój.

 

Zaparkował Dodge’a przy werandzie. Kluczyk od drzwi leśniczówki nosił zawsze przy sobie. Trzymał go w portfelu, na wypadek gdyby kiedykolwiek był potrzebny.

 

Kiedy przekroczył próg domku, uderzyła go woń stęchlizny.

 

– Trzeba tu trochę przewietrzyć – powiedział do siebie, po czym obszedł wszystkie pokoje, by pootwierać okna. Leśniczówka ciągle przywodziła mu na myśl czasy dzieciństwa. Jego ojciec był pisarzem i często zabierał syna do swojego świata, który bardzo różnił się od miejskiej rzeczywistości. Jako mały chłopiec, David uważał artystów za prawdziwych czarodziejów.

 

Kto wie? Może właśnie dlatego poszedłem w ślady staruszka? – pomyślał.

 

W saloniku z widokiem na zachwaszczony ogród stał zielony fotel. David lubił rozsiadać się w nim z laptopem na kolanach. Napisał w tam wiele opowiadań.

 

Wieczorami rozpalał ogień w kominku i wracał do własnego, jednoosobowego świata. Wówczas Elizabeth siadała na wykładzinie, by ogrzać dłonie i przyglądać się pracującemu mężowi. Spędzali w milczeniu wiele wieczorów. Ludziom mogło się to wydawać dziwne, ale tamte chwile miały w sobie coś, co oboje lubili.

 

W końcu każde małżeństwo miewa swoje dziwactwa. Jest to jedno z niepisanych praw, które rządza dobrymi i złymi związkami.

 

 

 

Kiedy wyrwał się z zamyślenia, poszedł na piętro, gdzie znajdowały się dwa gabinety. Jeden z nich należał do jego ojca. David od lat nie był w środku. Za każdym razem zamykał się w swoim, o wiele mniejszym, gabinecie, gdzie całymi dniami pisał.

 

Uchylił drzwi pokoiku, w którym miał zamiar przez najbliższych kilka tygodni pracować nad niedokończoną powieścią. Od progu przywitał go chłodny powiew wiatru.

 

– Co u licha?! – zdziwił się, widząc wybitą w oknie szybę. Drobne kawałeczki szkła leżały na podłodze i biurku, tworząc błyszczącą mozaikę.

 

Ściany i sufit pokrywał grzyb, a w biurku Davida wyrosła pleśń. Pisarz bez zastanowienia zdecydował o przeniesieniu się do gabinetu ojca.

 

– Przepraszam – powiedział, unosząc głowę ku sufitowi.

 

David traktował drugi gabinet jak najświętszą relikwię. Po śmierci ojca zamknął pokój na klucz, nie zabierając stamtąd żadnego przedmiotu. Elizabeth uważała to za absurdalny pomysł. Twierdziła, że powinien w inny sposób zachować pamięć o ojcu. Wspominała nawet o spaleniu jego pamiątek, żeby stłamsić ból.

 

Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do zagospodarowania pustej przestrzeni.

 

Mężczyzna nie zgodził się na to. Od tamtego czasu zawsze nosił kluczyk od gabinetu na szyi.

 

 

3

 

 

Pisarz przekręcił klucz w zamku, który wydał z siebie głośny zgrzyt. Kiedy drzwi ustąpiły oczom Davida ukazało się duże pomieszczenie, po środku którego stało dębowe biurko. Leżało na nim mnóstwo papierów, a obok maszyny do pisania stała pusta butelka po whisky. Gdzieś wśród starych szpargałów leżała książka Miasteczko Salem z zakładką wetkniętą w środek.

 

David podszedł bliżej. Dostrzegł kartkę wystającą ze starej Olivetti. Wziął ją do ręki i przeczytał urwane w połowie zdanie, nad którym widniał napis: Rozdział piąty.

 

– Szkoda, że nie zdążył tego skończyć – powiedział do siebie, odkładając kartkę na biurko.

 

Na miejscu maszyny znalazł się laptop Davida. Jego ojciec nie korzystał z komputera. Prawdopodobnie w pokoju nigdy nie było urządzenia bardziej skomplikowanego niż telefon stacjonarny.

 

David uruchomił komputer i rozejrzał się za whisky, którą ojciec trzymał w barku obok dębowego giganta.

 

Wydobył z oszklonej szafki butelkę Jack’a Daniels’a.

 

– Jeszcze raz przepraszam, ale musiałem – rzucił, spoglądając w niebo za oknem. Potem zasiadł na wygodnym krześle i otworzył edytor tekstu. Zatrzymał się na osiemdziesiątej pierwszej stronie.

 

Siedziała na sofie i spoglądała w dal. – Brzmiało ostatnie zdanie. Zastanowił się chwilę, układając palce na klawiaturze. Próbował stworzyć w wyobraźni kolejną scenę, ale niestety miał pustkę w głowie. Zdarzało się tak zawsze, kiedy na dłużej przerywał pracę nad tekstem.

 

Jednak tym razem powód był inny. Nie mógł przestać myśleć o tym, że Elizabeth okazała się być zdradliwą ździrą. Odwrócił się tyłem do ekranu.

 

Jego oczom ukazał się widok z niedużego okna. Zobaczył w oddali jezioro otoczone grubą ścianą lasu.

 

Pomyślał, że powinien ochłonąć, więc wyszedł z domku. Ruszył kamienista ścieżką prowadzącą w głąb lasu. Wokoło słychać było cichy szum drzew i łamane gałązki. Zupełnie jakby gdzieś w gęstwinie biegały stada saren, które David niechcący spłoszył.

 

 

4

 

 

 

Spokój i towarzysząca mu cisza wprawiły go we względnie dobry nastrój. Ciągle rozmyślał o nowej powieści i nawet nie zauważył, kiedy wyszedł z lasu. Przed nim rozciągała się kamienista plaża.

 

Wyrwany z zamyślenia podszedł do brzegu jeziora. Stał tam przez chwilę, obserwując słońce pochylające się nad gęstym lasem.

 

David czuł się na tamtej plaży jak we własnym, wyimaginowanym świecie. Odniósł wrażenie, że nad jeziorem Paso nawet najdrobniejszy kamień mógłby zainspirować artystę.

 

 

 

Jakieś pięćset metrów dalej był mostek. David poszedł tam, próbując nie myśleć o Elizabeth. Chwilę później usiadł na drewnianej kładce i podziwiał widoki.

 

Zerknął za siebie. Las, z którego wyszedł kołysał się bezustannie. Na niebie pojawiły się białe obłoki przygnane ze wschodu przez wiatr. Słońce grzało i miało tak być aż do wieczora.

 

W takie dni David kochał pisać na świeżym powietrzu.

 

– Ciekawe ile razy ojciec tu był? – myślał na głos. Zanurzył dłoń w chłodnej wodzie.

 

Nie miał pojęcia jak brzmiała odpowiedź na nurtujące go pytanie, ale cieszył się, że mógł o tym rozmyślać. Dzięki próbom odgadnięcia tajemnic ojca łatwiej było mu zapomnieć o Elizabeth.

 

– Pomóż mi napisać tę cholerna powieść. Muszę wyrobić się w terminie, bo… Zresztą, po co ja ci to mówię? Przecież wiesz wszystko. – David, mówiąc to zaśmiał się. Przypomniał sobie kilka historii ze swojego życia, o których nigdy nie mówi ojcu i matce. Miał nadzieję, że zmarli nie mieli możliwości śledzenia całego życia śmiertelnika.

 

– W sumie tam już nie grozi ci żaden zawał, co? – zapytał, unosząc głowę. W wodzie plusnęła się duża ryba. – To była twoja odpowiedź staruszku?! – zdziwił się. Jego serce nieco przyspieszyło, bo plusk wody był nieoczekiwany.

5

 

Po godzinie wrócił do domu. Rozsiadł się w salonie z laptopem na kolanach. Otworzył edytor tekstu i zaczął wystukiwać kolejne słowa. Po długim spacerze pisanie przychodziło mu znacznie łatwiej. Przez moment przyszło mu do głowy, że ojciec mógł wysłuchać jego prośby o pomoc.

 

Po godzinie udało mu się napisać cztery strony i skończyć piąty rozdział. Postanowił przerwać pracę. Drzemka przed kolejną „sesją” to było to, czego potrzebował.

 

 

 

Kiedy zasnął, przyśniło mu się, że spadał z dużej wysokości. Pogrążał się w bezkresnej ciemności, wymachując rękami z przerażeniem wypisanym na twarzy.

 

Krzyczał jak opętany. Obudził się, kiedy spadł z sofy. Dyszał ciężko, miał wilgotne od potu czoło.

 

– O mój Boże – wysapał. Kiedy wstał, poszedł do kuchni, by się czegoś napić.

 

– Ale ten czas zapierdala – stwierdził, patrząc na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Nie miał zamiaru pisać, więc wyszedł do ogrodu znajdującego się na tyłach domku. Był nieco zaniedbany, ale David uważał, że można to zmienić. Potrzebował nieco więcej sił i chęci.

 

Póki co, mógł jedynie patrzeć na chaszcze rosnące między kwitnącymi różami.

 

Elizabeth kochała te kwiaty najbardziej na świecie, przypomniał sobie. Przystanął na chwile przed zaniedbaną rabatką.

 

Dziwił się, że róże zdołały zakwitnąć wśród chwastów, na niepodlewanej ziemi.

 

Włożył dłonie w kieszenie spodni, zastanawiając się co porabiała jego żona. Nigdy nie sądził, że rozstania mogły być takie trudne. Zawsze uważał, że najtrudniej pożegnać się z ojcem i matką. W końcu rodzina towarzyszy człowiekowi od samego początku.

 

Rodzice sprowadzają swoje pociechy na świat, by potem zostać przez nich odprowadzeni do wieczności. Trudno jest zburzyć taki porządek świata, i chwała za to Panu – pomyślał.

 

Po rozstaniu z Elizabeth zdał sobie sprawę jak bardzo ją kochał. Wspomnienia przygalopowały z powrotem.

 

Wszystko przez te cholerne kwiaty! – krzyknął w duchu. Nie chciał widzieć w swoim ogrodzie żadnych róż. Musiał zapomnieć o związku z Elizabeth i o tym, że kochał ją na zabój.

 

 

6

 

 

Następnego dnia od samego rana siedział w gabinecie i pisał. Planował skończyć kolejny rozdział powieści, która również przypominała mu o Elizabeth. Zaczął ją pisać, kiedy byli szczęśliwą rodziną, której brakowało jedynie dziecka. David chciał je mieć, ale Elizabeth się nie zgadzała. Miał do niej o to żal. Jednak po rozstaniu był jej ogromnie wdzięczny, bo dziecko przysporzyłoby wielu kłopotów podczas sprawy rozwodowej.

 

 

 

David pisał przy włączonej muzyce. Ostatnimi czasy szczególnie polubił utwór Kim, Eminema.

 

Kobieta w czarnym żakiecie szła chodnikiem w kierunku kancelarii adwokackiej. Wyglądała jakby była w żałobie, ale to chyba nie było to… – pisał.

 

– To jest małżeńska żałoba! – powiedział, unosząc w kierunku monitora literatkę wypełnioną whisky.

 

Uśmiechnął się i wypił całą zawartość.

 

– Twoje zdrowie kochana! – dodał i wrócił do pisania.

 

Skończył napisawszy sześć stron. Wstał od biurka, by rozprostować kości i przewietrzyć umysł. Nie były to jednak jedyne powody nagłej przerwy.

 

David zauważył, że historia, którą opisywał zaczęła niebezpiecznie zbaczać z wyznaczonego toru. Pisząc kolejny rozdział ciągle myślał o żonie i o tym, że został sam.

 

– Nigdy więcej zdrad! Nigdy więcej cholernego ślubu! – wycedził przez zęby, dopijając ostatni łyk alkoholu. Zamknął laptopa, po czym zszedł na dół.

 

W kuchni przy drzwiach wisiała mała półeczka, na której zwykł trzymać najpotrzebniejsze rzeczy.

 

Zgarnął z niej pęk zakurzonych kluczy, po czym zaczął obracać go w palcach. Chwilę trwało zanim znalazł interesujący go kluczyk.

 

Otworzył nim szopę przylegającą do tylnej ściany domu. Trzymał w niej narzędzia ogrodowe i kilka innych rupieci (połowa z nich należała do Elizabeth, ale David zupełnie o tym zapomniał).

 

W małej klitce było nieprzyjemnie gorąco. W powietrzu unosił się woń stęchlizny. Mężczyzna jak najszybciej znalazł parę roboczych rękawic i szpadel, po czym wyszedł na zewnątrz.

 

– Raz na jakiś czas trzeba przewietrzyć tę syfiarnię – powiedział na odchodne. Zatrzymał się przed różaną rabatą, pośrodku ogrodu. Wbił szpadel w ziemię, potem nałożył rękawice.

 

– Dosyć tego dobrego różyczki! – warknął i zabrał się za wykopywanie krzewów. Otrzepywał rośliny z wilgotnej ziemi. Deptał je i rozrywał na strzępy, nie zważając na kolce. Wszędzie leżały rozdrobnione, czerwone płatki.

 

Dokopawszy się do korzeni zaczął wyrywać je rękoma, a te które wrosły najgłębiej poszatkował szpadlem. Wbijał go w ziemię tak głęboko, jak pozwalały mu siły. Cały czas zaciskał zęby ze złości, która zamiast maleć ciągle w nim narastała i ten wrzód musiał w końcu pęknąć.

 

– Nienawidzę róż – powtarzał, dysząc ze zmęczenia. – Kłujące chwasty! – rzucił, wyrywając kolejny długi korzeń.

 

W ciągu niecałej godziny rabatka przekształciła się w dziurę przypominającą krater po uderzeniu meteorytu.

 

Pisarz wypełnił dołek suchymi gałęziami znalezionymi w ogrodzie, a potem dorzucił wszystkie wyrwane róże.

 

Kiedy na dworze zaczęło się ściemniać, podpalił wykarczowane rośliny i usiadł obok, by w spokoju obserwować jak płonęły.

 

Wyobrażał sobie, że unoszący się nad rabatką dym, to wszystkie wspomnienia po Elizabeth. Ciągle popijał whisky, która rozgrzewała go od środka.

 

Widząc, że płomień zaczął przygasać wypełnił literatkę alkoholem i oblał nim żarzące się gałązki. Rozległo się syknięcie i niemal od razu zapłonął niebieskawy ogień.

 

– Już mi lepiej – powiedział do siebie. Spojrzał w czarne niebo. Rozległ się grzmot, a za chwilę zaczęło padać.

 

Rozżarzony chrust syczał i dogasał coraz szybciej.

 

– Od teraz nie obchodzi mnie, kto rucha cię po nocach! – wycedził przez zęby i splunął do ogniska. Ślina niemal od razu wyparowała, przeradzając się w obłoczek, który zniknął zanim David wrócił do domu.

 

Kiedy zamknął za sobą drzwi frontowe, poszedł do kuchni, skąd wziął czystą literatkę. Kiedy dotarł na piętro, otworzył drzwi gabinetu, i po omacku szukał przełącznika światła. Klepał wytapetowaną ścianę aż natrafił na wybrzuszenie.

 

– Co to?! – zdziwił się. Przesunął dłoń wzdłuż uwypuklenia.

 

Jest! – pomyślał. Rozległo się pstryknięcie, wraz z którym zapanowała jasność. Nagle czarne niebo za oknem przecięła błyskawica, której towarzyszył głośny grzmot. David zadrżał.

 

– Matko święta – westchnął, z trudem łapiąc powietrze.

 

Jakieś dwadzieścia centymetrów od przełącznika światła namacał wybrzuszenie. Zupełnie jakby ktoś wraz ze ścianą wytapetował wiszący na niej obrazek.

 

David zawsze nosił przy sobie scyzoryk. Przy pomocy ostrego nożyka wyciął duży, prostokątny fragment tapety, odsłaniając stary kalendarz ścienny.

 

– Ciekawe. – Zdjął go ze ściany i usiadłszy za biurkiem zaczął przeglądać. Na pierwszej stronie widniał granatowy napis głoszący: ROK 1996 JEST W TWOICH RĘKACH!.

 

– Czemu ojciec cię nie wyrzucił? – zapytał, zupełnie jakby rozmawiał z żywą osobą. Przez chwilę próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział podobny kalendarz wiszący w tamtym miejscu. Kiedy był dzieckiem, ojciec często zabierał go do gabinetu i pozwalał przeglądać swoje książki.

 

– Dziwne – mówiąc to przewrócił kilka stron, na których znalazły się wizerunki postaci przypominających elfy Tolkiena.

 

Spojrzał na kartkę zatytułowaną WRZESIEŃ. Po prawej stronie była postać kobiety patrzącej Davidowi głęboko w oczy.

 

– Czemuś taka smutna? – zapytał, gładząc palcem jej malowane oblicze. Potem rzucił posępne spojrzenie na kolejne dni, z których jeden był otoczony czerwonym okręgiem. Pod zaznaczoną szesnastką widniał jakiś napis.

 

– W tym miesiącu czuwa nad tobą anioł siedmiu nieszczęść – przeczytał na głos. – Jakbyś zgadła – dodał, patrząc w oczy pięknej panienki. Kiedy znudziło mu się przeglądanie starego kalendarza, odniósł go na miejsce i przewertował kartki do pierwszej strony.

 

W TYM MIESIACU CZUWA NAD TOBĄ ANIOŁ SIEDMIU NIESZCZĘŚĆ!!! – krzyczał napis z okładki.

 

– Co kurwa?! – rzucił, odskakując od ściany. Rozległ się kolejny grzmot, a gabinet rozjaśnił snop iskier sypiących się za oknem. David był zdezorientowany. Jego umysł nie pojmował, gdzie podział się pierwotny nadruk. Zapadła cisza.

 

Próbował poukładać sobie w głowie wszystko, co zobaczył. Kiedy był gotowy, podszedł do kalendarza z wyciągniętą wprzód ręką. Rozległ się kolejny grzmot. Mężczyzna zadrżał z przerażenia. Zawahał się.

 

Co jeśli ktoś podrzucił ten kalendarz i nadal był w domu? Może chciał odwrócić moją uwagę i zaatakować w dogodnym memencie?! – Przez jego głowę przegalopowały tysiące czarnych myśli.

 

Ostatecznie ciekawość wzięła górę. Dotknął napisu na okładce, farba była jeszcze świeża.

 

– Dziwne – stwierdził, rozcierając czerwony barwnik w palcach. Na stronie tytułowej pozostawił odcisk kciuka. Trzy wykrzykniki kończące zdanie stały się czerwoną, rozmazaną plamą.

 

David ostrożnie zdjął kalendarz ze ściany i powędrował z nim do kuchni. Wrzucił go do kosza na śmieci pod zlewozmywakiem.

 

Pamiętaj o nieproszonych gościach – pomyślał. Zanim wrócił do pisania sprawdził wszystkie miejsca, w których mógłby się ktokolwiek ukryć.

 

W salonie znalazł telefon stacjonarny. Wziął go do gabinetu w nadziei, że ktoś do niego zadzwoni.

 

 

 

Zanim wrócił do pisania wypił kilka drinków.

 

– Żeby podleczyć zszarpane nerwy – usprawiedliwił się, spoglądając w sufit. Zauważył, że whisky dostarczała mu pomysłów, a efekty pracy były imponujące.

 

– Wódka jest bardziej inspirująca niż ty, pierdolona ździro! – zawołał. Jego głos poniósł się echem po pustym domu. – Twoje, kurwa, zdrowie! – dodał, opróżniając literatkę.

 

Ułożył palce na klawiaturze. Miał zamiar napisać kilka stron, zanim zrobi się naprawdę późno.

 

– Tato, jeśli ten pierdolony kalendarz to twoja sprawka, wiedz, że żart był idiotyczny – powiedział, nie spuszczając wzroku z monitora.

 

Kilkanaście minut po północy zasnął z głową na klawiaturze.

 

 

 

Obudził się następnego ranka. Jak tylko otworzył oczy, spojrzał na przeciwległą ścianę. Odetchnął z ulgą, widząc, że na zardzewiałym gwoździku nie wisiał żaden kalendarz.

 

– Na czym to ja skończyłem? – zapytał siebie, zerkając na ekran komputera.

 

Ostatnie zdania na dziewięćdziesiątej stronie brzmiały:

 

 

 

Annie i George kłócili się jak stare dobre małżeństwo, choć nie byli jeszcze parą. Czasami ludzie będący w ich otoczeniu uważali oboje za dzieciuchy, które nie potrafiły wyjaśnić sobie wszystkiego raz na zawsze.

 

– Dlaczego ciągle wypominasz mi to, że kiedyś… – zawiesiła na chwilę głos, bo to co chciała powiedzieć nie było łatwe.

 

– Że byłaś dziwką?! Nie, ja nie wypominam! – krzyczał George, żywo gestykulując. –Stwierdzam fakt! – Annie była bliska płaczu.

 

– Nie wiesz jak było naprawdę!

 

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć – odparł. – A może nadal się puszczasz?! Czy jednak odeszłaś na wcześniejszą emeryturę?

 

Annie miała łzy w oczach i przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć.

 

– To miał być żart, do cholery?!

 

– Nie, to nie żart. We wrześniu nie ma żartów!

 

 

7

 

 

– Potrzebuję dzień wolnego – zdecydował, czytając to co napisał nocą. Godzinę później sprawdził zapasy jedzenia. Lodówka była prawie pusta, a w dodatku kończył się alkohol.

 

David po raz pierwszy od tygodnia musiał wybrać się do miasta.

 

Uświadomił sobie, że dawno nie był w centrum El Paso. Nadarzyła się jedyna dobra okazja do odwiedzenia starych znajomych.

 

Jednym z nich był właściciel sklepu spożywczego Andrew Sanders. David poznał go na pogrzebie ojca. Od tamtego czasu rozwijała się ich wieloletnia przyjaźń. Andrew od czasu do czasu sprawdzał, czy jacyś wandale nie zniszczyli leśniczówki pod nieobecność właściciela.

 

 

 

Pisarz po kilku minutach zajechał na parking przed sklepem Sandersa. Kiedy otworzył oszklone drzwi, rozległ się melodyjny dźwięk dzwoneczka zawieszonego ponad futryną.

 

– Witaj stary pryku! – zawołał David z uśmiechem na twarzy. Andrew podszedł do lady z wyciągniętą na przywitanie ręką.

 

– Gdzieś ty się podziewał? – zapytał.

 

– Pomieszkiwałem w Bostonie, potem przeniosłem się do Newburgh – odparł. – Tydzień temu przyjechałem do leśniczówki. Jakieś chujki wybiły szybę w moim gabinecie.

 

Andrew zasępił się na chwilę.

 

– Myślałem, że Elizabeth ci o tym powiedziała – rzucił, zdejmując z półki chleb i kilka innych rzeczy. Dobrze wiedział czego zażyczyłby sobie jego przyjaciel.

 

– Dzwoniłeś do niej? Kiedy?

 

– Niech pomyślę. Najdalej dwa tygodnie temu. – Spakował zakupy do papierowych toreb. – Naprawiłbym to, ale powiedziała, że przyśle szklarza.

 

– Nikt nie przyjechał – odpowiedział David, podając przyjacielowi kilka banknotów. – Zapakuj jeszcze dwie butelki whisky – poprosił.

 

– Już się robi. – Kiedy David miał wszystko czego potrzebował, pożegnał się z przyjacielem i ruszył do wyjścia.

 

– Eee… David?! – rzucił Andrew. Pisarz obrócił się, z trudem panując nad torbami ułożonymi na rękach.

 

– Tak?

 

– Pozdrów Elizabeth! – David skinął głową i wyszedł bez słowa.

 

 

 

Zapakował siatki do bagażnika i usiadłszy za kierownicą zastanawiał się co mógłby jeszcze zrobić.

 

Postanowił odwiedzić starych znajomych w barze Lestera Drake’a.

 

Do leśniczówki wrócił dopiero wieczorem.

 

Kiedy układał zakupy w lodówce, na dworze robiło się ciemno. Na niebie widać było miliony srebrzystych gwiazd, co zapowiadało bezdeszczową noc. David poszedł do gabinetu. Nie miał zamiaru pisać; chciał jedynie schować do barku kupiona whisky.

 

Jak tylko wszedł do jasnego pokoju, spojrzał na leżący na biurku telefon. Światełko przy słuchawce błyskało na zielono.

 

– Jakaś wiadomość? – zdziwił się. Nacisnął czarny guzik.

 

– Cześć David! To ja, Elizabeth. Nie było cię w mieszkaniu, więc domyśliłam się, że pojechałeś do leśniczówki. Musimy porozmawiać, oddzwoń jak tylko znajdziesz chwilę.

 

– Pierdol się – rzucił i wyszedł z gabinetu.

 

 

8

 

 

Następnego dnia Davida obudziło pukanie do drzwi. Dochodziła jedenasta.

 

– Mam język jak ręcznik. Nigdy więcej wódki – powiedział do siebie, maszerując ku drzwiom frontowym.

 

– Kto tam? – zapytał, przekręcając klucz w zamku.

 

– Ksiądz Steve Anderson! – zawołał mężczyzna po drugiej stronie.

 

– Kto?! – zdziwił się David, uchylając drzwi. – Co księdza sprowadza?

 

Wysoki brunet ubrany w sutannę wyjął z kieszeni świstek papieru.

 

– Pan David Billingsley? – zapytał, czytając z kartki. Pisarz skinął głową. – Opiekuję się parafialnym cmentarzem. Wczorajszej nocy piorun uderzył w dąb, który przewrócił się na nagrobek pańskiego ojca.

 

– Można to naprawić? – zapytał. Ksiądz pokręcił przecząco głową. – Miałem tam dzisiaj jechać, chciałem kupić kwiaty.

 

– Jeśli pan chce, możemy pojechać teraz – zaproponował Steve, pokazując palcem na Priusa stojącego za Dodge’em.

 

David przegarnął zmierzwione włosy.

 

– Możemy jechać.

 

 

 

Chwile później obaj maszerowali główna alejką między starymi nagrobkami. David przypomniał sobie dzień pogrzebu ojca. Trumnę niesiono tą samą drogą.

 

Przed ceremonią pisarz obiecał sobie, że nie będzie płakał, ale wspomnienia i żal były od niego silniejsze. Nie miał rodzeństwa, więc było mu trudniej zwalczyć ból.

 

Wspierała go jedynie Elizabeth.

 

– Jak pan widzi, na cmentarzu jest wiele drzew – zagadnął ksiądz. – Chciałem się ich pozbyć, ale parafianie twierdzą, że dodają one uroku temu miejscu. Jak na ironię.

 

– Tyle drzew, a piorun uderzył akurat w to najbliżej nagrobka ojca – odparł David. Ich rozmowa urwała się niemal natychmiast, kiedy doszli do zniszczonego grobu.

 

Popękany pień leżał na rozłamanym nagrobku. Kamienny krzyż z wizerunkiem Chrystusa został wbity o kilkadziesiąt centymetrów głębiej. Wszędzie wokoło leżały kawałki marmuru i suche gałęzie powalonego przez piorun dębu.

 

– Jak to możliwe, że tylko ten nagrobek został zniszczony? – zapytał David. Steve wzruszył ramionami.

 

– Nie mam pojęcia – odparł. Zastanawiałem się nad tym wczoraj, ale nic nie przyszło mi do głowy.

 

Piorun nie po raz pierwszy powalił drzewo na tym cmentarzu – dodał. – Pięć lat temu musieliśmy naprawić cztery nagrobki, ale zniszczenia były o wiele mniejsze niż teraz.

 

– Kiedy usuniecie stary nagrobek?

 

– Grabarz wraca z Bostonu dwudziestego drugiego września – odparł ksiądz. David wziął się pod boki.

 

– Za trzy dni – stwierdził. – Przyślę księdzu pieniądze na nowy pomnik. Mam dużo pracy i nie mogę się tym zajmować osobiście.

 

– Rozumiem. Odwiozę pana – zaproponował. David skinął głową, po czym podszedł do kamiennego krzyża. Położył dłoń na zimnym marmurze i odmówił modlitwy, które jeszcze pamiętał.

 

– Możemy jechać.

 

Przez całą drogę myślał o ojcu.

 

Żałuję, że nie potrafiłem znaleźć czasu, by z nim porozmawiać. Chciałbym to naprawić, ale jedyne co mogę zrobić, to wyłożyć pieniądze na nowy nagrobek – pomyślał. Ksiądz Steve nie próbował go zagadywać. Zupełnie jakby domyślał się, że nie powinien był tego robić.

 

 

9

 

 

 

Następnego ranka David wysłał czek do księdza. Napisał też krótki liścik, w którym podziękował za pomoc.

 

Kolejne dni mijały szybko, a każdy następny zbliżał Davida do końca najnowszej powieści. Maszynopis miał znaleźć się na biurku wydawcy najdalej za miesiąc. Wiedział, że powinien już dawno skończyć, ale jego muzy gdzieś zniknęły, zabierając ze sobą zapał do pisania. Przy pisarskim życiu trzymał go jedynie alkohol. Butelka whisky zajmowała honorowe miejsce na wielkim biurku. Przed każdym nowym akapitem David opróżniał literatkę, a potem wracał do pracy, by jak najszybciej rozpocząć nową myśl i przyjąć kolejną dawkę ukochanego płynu.

 

Z każdym dniem zauważał, że dawno przestał pisać dla ludzi. Zwykle, wymyślając nowe historie cieszył się, że będzie mógł pokazać je żonie. Czytelniczce numer jeden, która nigdy nie odmawiała.

 

Kiedy go opuściła , David zaczął tworzyć dla alkoholu. Postawił sobie za cel opijanie każdego nowego akapitu i rozdziału.

 

Bywało, że opróżniał kilkanaście literatek w ciągu godziny. Często udawało mu się napisać trzy albo cztery strony, gdyż później zasypiał kompletnie pijany z głową na klawiaturze.

 

Zawsze, kiedy się budził, spoglądał na ekran i czytał. Zwykle przeglądał ostatnią stronę, której procesu tworzenia po prostu nie pamiętał.

 

Przez większość dnia bolała go głowa, więc zdecydował pisać co drugi wieczór.

 

 

 

Któregoś dnia zajął się wyrzucaniem starych manuskryptów, których nie planował nigdzie publikować. Ułożył na biurku stustronicowy stosik, a kiedy nie znalazł niczego więcej zniósł papiery do kuchni.

 

Zanim zapakował je do śmietnika, coś skłoniło go do wyjęcia z kosza starego kalendarza.

 

– Prawdę mówiąc, to jedna z pamiątek po ojcu – pomyślał na głos, trzymając go w dłoni. – Odwieszę cię na miejsce, wrześniowa panienko.

 

Kiedy kalendarzyk zawisł z powrotem na ścianie, David usiadł za biurkiem i próbował coś napisać. Wystukał jedno krótkie zdanie i przerwał, bo zadzwonił telefon.

 

– Halo? – Usłyszał czyjeś westchnienie.

 

– Cześć David.

 

– Elizabeth?! Czego chcesz? – zapytał podenerwowany.

 

– Dzwonię, żeby zapytać co u ciebie. Zniknąłeś z miasta, więc chciałabym wiedzieć gdzie się podziewałeś – odpowiedziała spokojnym głosem.

 

– Zatrzymałem się w El Paso, żeby w spokoju skończyć powieść. Nic poza tym. Zajmij się swoimi sprawami i nie dzwoń więcej.

 

– Dlaczego taki jesteś? – zapytała z wyrzutem w głosie. David zacisnął zęby ze złości. Już chciał wyrzucić telefon przez zamknięte okno, ale zdołał się opanować.

 

– Ja, kurwa?! Co ja ci zrobiłem?! – wykrzyczał, po czym rzucił słuchawkę. Odetchnął i nalał sobie trochę alkoholu.

 

Zanim zdążył wypić trzeciego drinka, po raz drugi rozległ się dźwięk telefonu.

 

– Mówiłem już, żebyś…!

 

– Proszę nie krzyczeć, z tej strony ksiądz Steve.

 

– Bardzo przepraszam, ale… zresztą nieważne – westchnął. – Po co ksiądz zadzwonił?

 

– Prosił pan, żebym postawił nowy nagrobek pana ojcu, ale nie mam na to pieniędzy – odparł Steve. David zmrużył oczy.

 

– Jak to? Przecież wysłałem do księdza czek na dwa i pół tysiąca dolarów. – Przez chwilę wydawało mu się, że ksiądz próbował go oszukać, jednak szybko odrzucił tę myśl.

 

– Wierzę panu, ale nie dostałem żadnej wiadomości. Może wpisał pan zły adres?

 

– Arnold’s Ave, numer trzysta dwadzieścia osiem– wyrecytował z pamięci David. Po drugiej stronie nastała chwila ciszy.

 

– Trzysta osiemdziesiąt dwa. Wysłał pan pieniądze do schroniska dla psów – powiedział Steve. David zdenerwował się tym bardziej, że odbieranie darowizny źle wpłynęłoby na jego karierę.

 

– Wyślę pieniądze jeszcze raz – odparł. Nagle rozległ się świst papieru zakończony głośnym plaskiem. Pisarz spojrzał przed siebie. Kalendarz spadł na ziemię. – Muszę kończyć – dodał, i nie czekając na odpowiedź odłożył słuchawkę.

 

– Jakim cudem?! – zdziwił się, wieszając kalendarzyk z powrotem na zardzewiałym gwoździku.

 

Niestety zanim zdążył wrócić do biurka, plik kartek znowu wylądował na ziemi.

 

– Tu się dzieje coś dziwnego. – Wziął kalendarzyk do rąk i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę.

 

– O co tu chodzi? – zastanowił się, oglądając wrześniową stronę kalendarza. – Dlaczego we wrześniu nie ma żartów? Co to do cholery znaczy? Ostrzegasz mnie przed czymś? – zapytał, spoglądając w sufit, jakby chciał, żeby ojciec zstąpił na Ziemię i z nim porozmawiał. Lista podejrzanych o podrzucenie kalendarza była jak na razie zupełnie pusta. David nie miał żadnego sensownego pomysłu. W dodatku myśl, że nieżyjący ojciec sobie z niego zadrwił na trzeźwo była absurdalna.

 

David pogładził oblicze wrześniowej panienki.

 

– Wiesz co? Gdyby ten kalendarzyk był trochę bardziej posłuszny, mógłbym popatrzeć na twoje ładne ciało – rzucił. – Niestety, będę potrzebował trochę taśmy klejącej.

 

Przyklejając kalendarz do ściany wieloma warstwami taśmy, rozmyślał o tym co go dotąd spotkało. Kiedy skończył, wrześniowa panienka była ledwie widoczna, a numery dni całkiem zniknęły.

 

 

 

Minęło półtora tygodnia od odejścia Elizabeth. David po raz kolejny poszedł do ogrodu, by pooddychać świeżym powietrzem. Planował pozbyć się chwastów, które wdarły się na rabaty okalające domek.

 

Później przyniósł z lasu małe drzewko dębu i posadził je na różanej rabacie. Wszystko po to, by ostatecznie rozprawić się z demonami przeszłości.

 

Pobyt w leśniczówce ojca traktował jako pewnego rodzaju rachunek sumienia. Przebywając w El Paso pozbył się większości dawnych grzechów.

 

W dodatku jego powieść zbliżała się ku końcowi. Nadchodził czas na napisanie zakończenia, o którym myślał od paru dni.

 

 

10

 

 

 

David obudził się przed południem, na fotelu w salonie. Nie pamiętał, kiedy zasnął i nie miał pojęcia na czym skończył. Spojrzał na ekran komputera, stojącego na podłodze. Przez moment literki dwoiły się i troiły, ale po pewnym czasie stworzyły czytelny tekst.

 

Wybiegła z domu, płacząc. Nie mieścił jej się w głowie fakt, że zostawiła męża dla takiego tyrana.

 

Całkiem niezły kawałek – pomyślał, podpierając głowę rękami. Przez chwilę poczuł w sobie przypływ pozytywnej energii, który niemal wyrzucił z niego słowa samozachwytu.

 

 

 

Z każdym dniem spędzonym w leśniczówce, zbliżał się do zakończenia powieści. Chociaż nie było tego widać na pierwszy rzut oka, pisarz był tym bardzo uradowany. Każdy twórca jest przeszczęśliwy, gdy zda sobie sprawę z tego, że już niedługo skończy swoje dzieło.

 

Potem pozostanie jednie przeczytać całość od pierwszego do ostatniego zdania i wprowadzić poprawki.

 

David uważał korekty za ciekawą stronę pisarskiej pracy. Było to odkrywanie powieści na nowo, zupełnie jak wymyślanie wszystkiego od początku. Generowanie każdego miejsca, tworzenie bohaterów do złudzenia przypominających prawdziwych ludzi było całym jego życiem.

 

Jednak pewnego dnia postanowił odpocząć od pisania. Rozpoczął się trzeci tydzień pobytu w El Paso. David postanowił wybrać się nad jezioro, które odwiedził pierwszego dnia.

 

Po drodze doszedł do wniosku, że potrafiłby żyć w samotności do końca życia. Mógłby nawet umrzeć w gabinecie ojca w tajemnicy przed wszystkimi.

 

Leśniczówka stałaby się moim pięknym grobem – pomyślał.

 

 

 

Kiedy siedział na drewnianej kładce, zastanawiał się nad swoim dotychczasowym życiem. Zdał sobie sprawę, że picie whisky do niczego nie prowadziło. Doszedł do wniosku, że tylko pisanie trzymało go przy życiu.

 

Pisanie było jedynym, co tak naprawdę kochał z wzajemnością.

 

Może Elizabeth o tym wiedziała? Może dlatego mnie zostawiła? – myślał. W jego głowie rodziło się ostatnimi czasy bardzo wiele pytań, na które nie znajdywał odpowiedzi.

 

Wiedział jedynie tyle, że pragnąłby cofnąć czas.

 

Chciałbym spróbować życia z Elizabeth jeszcze raz. Nie rzuciłbym pisania, ale spędziłby więcej chwil z żoną.

 

Niestety wehikułu czasu nigdy nie zbudowano i mnie też się to nie uda – pomyślał.

 

– Tato! Jeśli tak wygląda niebo, to chcę dołączyć do ciebie choćby zaraz! – zawołał w niebogłosy. Nagle stał się niesamowicie szczęśliwym człowiekiem. W jednej chwili przestał przejmować się utratą żony.

 

Niestety prawda jest taka, że momenty ogromnej radości z życia po utracie kogoś bliskiego przychodzą zwykle na kilkanaście sekund. Potem znowu spada na nas czarna rzeczywistość.

 

– Tato, muszę ci coś wyznać – powiedział, patrząc w bezchmurne niebo. – Może i mnie nie słyszysz, ale to nieistotne. Muszę się wyżalić. Elizabeth kiedyś była moją żoną, a zaraz po powrocie do Newburgh rozpocznie się sprawa rozwodowa. To nie na moje siły – powiedział. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku i skapnęła na zakurzony pomost. – Piszę, bo muszę. Gdybym przestał to robić, zapewne siedziałbym teraz w kącie i płakał jak dzieciak, a przecież jestem facetem! – Potem zaklął pod nosem. Miał przeczucie, że Elizabeth odeszła przez niego i cały czas zastanawiał się jaki błąd popełnił.

 

Może zbyt dużo czasu poświęcałem pisaniu? – zastanowił się. – Elizabeth nigdy nie przepadała za moim prywatnym światkiem, bo nie było w nim miejsca… dla niej.

 

 

 

Postanowił przestać się zadręczać czarnymi myślami i zszedł z mostka. Ruszył wzdłuż plaży, a potem skierował się ku leśniczówce, bo słońce zaczęło zachodzić.

 

 

11

 

 

 

Kiedy wrócił do domku, od razu poszedł do gabinetu, by napisać coś jeszcze przed snem. Obiecał sobie, że nie wypije ani kropli whisky, bo kac stawał się nie do zniesienia.

 

Włączył światło i odruchowo zerknął na kalendarz.

 

– O cholera… – wyszeptał niemal bezgłośnie. Serce zatrzymało się na chwilę w jego piersi, by w następnej sekundzie gwałtownie przyspieszyć.

 

Na ścianie wisiał ten sam kalendarz, z tym, że nie było na nim ani śladu po taśmie klejącej. Na okładce widniał napis: WE WRZEŚNIU NAPRAWDĘ NIE MA ŻARTÓW! LEPIEJ W TO UWIERZ…

 

David podszedł tyłem do biurka i opadł na fotel. Przetarł oczy, w nadziei, że napis był jedynie złudzeniem spowodowanym przez wypity wcześniej alkohol.

 

Niestety czerwone słowa nie zniknęły, a jedynie stały się wyraźniejsze.

 

– Tato, wybacz – powiedział David. Chwycił kalendarz i zaniósł go z powrotem do kosza na śmieci.

 

Kiedy wrócił na górę, zadzwonił telefon. David odebrał nieco podenerwowany.

 

– Słucham?! – jęknął do słuchawki, w której odezwał się komisarz Tom Bradford.

 

– Pańska żona zginęła w wypadku samochodowym. Uciekła z domu jakiegoś mężczyzny. Wyglądało na to, że się pokłócili, a w jej Priusie nie było hamulców. Przykro mi…

 

 

 

David bez słowa odłożył słuchawkę. Jego życie ostatecznie legło w gruzach. Niedokończona powieść, nawiedzony kalendarz i wszystkie inne sprawy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Pisarz stracił jedyną szansę na odbudowanie relacji z żoną.

 

Usiadł za biurkiem i zaczął pić z bezsilności. Miał rzucić alkohol, ale okoliczności sprawiły, że zupełnie o tym zapomniał.

 

 

 

Pił whisky przez cały dzień. W końcu udało mu się zasnąć. Kiedy obudził się następnego ranka, był potwornie skacowany. Postanowił nigdzie nie wyjeżdżać. Zrezygnował z udziału w pogrzebie Elizabeth. Był zbyt słaby, żeby tam pójść.

 

Marzył o tym, by wszyscy dali mu święty spokój, raz na zawsze. Siedział w gabinecie, na podłodze i popijał whisky prosto z butelki. Ciągle rozpaczał, bo za późno uświadomił sobie, że Elizabeth była najważniejszą kobietą w jego życiu.

 

– Pierdolony zbok! – warknął na myśl o kochanku żony. – Zrobił zupełnie jak gość z mojej książki. Może ja to, kurwa, przewidziałem?! Może to wszystko przez ten pierdolony kalendarz? – zastanawiał się. Spojrzał na wiszący na ścianie kartonik z wizerunkiem wrześniowej panienki. Przez chwilę wydawało mu się, że puściła do niego oko.

 

– Skąd się u mnie wzięłaś?! To kompletna paranoja, ale muszę o to zapytać – powiedział, unosząc wzrok ku sufitowi. – To twoje sprawka tato?! Jak mogłeś mi to zrobić, do kurwy nędzy?! – wrzeszczał wymacując prawie pustą butelką. – Jak mogłeś spierdolić mi życie?! – Mówiąc to poczłapał do szuflady biurka. Zerknął za siebie, kalendarz nadal wisiał na swoim miejscu.

 

Poszperał chwilę w biurku, z którego wyjął colta kaliber .45.

 

– Idę do siebie! Słyszysz?! – zawołał, patrząc w podłogę. Uklęknął pośrodku gabinetu i zacisnął powieki. – Nigdy więcej łez! – Przerwał na chwilę, by złapać oddech. – Idę do ciebie, słyszysz?! Idę, żeby nakopać ci do dupy za Elizabeth!

 

 

 

Pociągnął za spust.

 

Raz… drugi… trzeci… ale broń nie wypaliła.

 

– Co jest?! – zdziwił się, przyciskając lufę do skroni. Zacisnął zęby i jeszcze kilka razy nacisnął spust. Rozległy się jedynie ciche kliknięcia. Wyciągnął magazynek, który był całkiem pusty.

 

– To niemożliwe! Wczoraj ładowałem! – warknął, po czym uniósł wzrok na kalendarz. Wrześniowa panienka zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się jeszcze piękniejsza kobieta. Złoty napis obok jej promiennego oblicza głosił: PAŹDZIERNIK.

 

David poniósł się i podszedł bliżej. Czerwona jedynka była wzięta w pętlę, obok której ktoś napisał: Widzisz?! Już październik, nastał miesiąc nowych szans!.

 

Rozległo się pukanie do drzwi. David wyrwany z zamyślenia zbiegł na dół, by otworzyć.

 

– Kogo tam niesie, do cholery?! – zawołał z daleka.

 

– Ksiądz Steve Anderson! – Pisarz otworzył drzwi na oścież. Duchowny stał po drugiej stronie, trzymając za rękę najwyżej ośmioletnią dziewczynkę.

 

– Witam. Kim ona jest? – zapytał bez ogródek.

 

– Córka pańskiej żony – odparł ksiądz. David otworzył oczy szeroko. Przez chwilę nie potrafił wykrztusić ani słowa.

 

– Jak to? Chcecie mi wcisnąć bachora?! W domu dziecka nie ma już więcej miejsca, żeby wyżywić jeszcze jedną gębę?

 

– Niech pan tak nie mówi. Nie przyszedłbym z nią do pana, gdybym nie miał dowodów. Proszę – powiedział, pokazując Davidowi akt urodzenia dziewczynki. Mężczyzna popatrzył najpierw na świstek papieru, a potem na dziecko.

 

– Nigdy nie poznała ojca. Wiem też, że pan niestety nim nie jest, ale nie ma żadnej bliższej rodziny – powiedział Steve.

 

David zaczął zastanawiać się co powinien zrobić. Dziewczynka była bardzo podobna do jego pięknej żony. W pewnej chwili usłyszał wewnętrzny głos, mówiący:

 

Jeśli mnie kochasz, zaopiekujesz się Emily…

 

– Zajmę się nią – zdecydował. Przykucnął przed dziewczynką, po czym objął jej wąskie ramiona. – Mamy tylko siebie, ale damy radę. Obiecuję – dodał. Potem podniósł się i westchnął. – Każdemu należy się w życiu jeszcze jedna szansa. Dzisiaj doświadczyłem tego dwa razy, ojcze.

 

– Dziękuję panu za tak dojrzałą decyzję – powiedział z uśmiechem Steve. – Zostawiam was – dodał. Już miał odchodzić, kiedy przypomniał sobie, że chciał coś jeszcze powiedzieć.

 

– Panie Billingsley.

 

– Tak? – zapytał, chwytając Emily za rękę. Dziewczynka ciągle milczała. Spoglądała jedynie na nowego opiekuna.

 

– Niezależnie co zaszło w pańskim życiu… niech pan pamięta, że Bóg pana kocha – rzucił z uśmiechem i odszedł. David nie spotkał się z nim już nigdy więcej.

 

– Chodź, pokarzę ci mój ogród – zaproponował dziewczynce.

 

– Dobrze.

 

Wziął Emily na ręce i pomaszerował za dom. Dziewczynka nic nie powiedziała, ale on wiedział, ze była zachwycona.

 

Przecież róże to piękne kwiaty.

 

Jakimś cudem znowu zakwitły w jego ogrodzie…

Koniec

Komentarze

Proszę o skomentowanie opowiadania. :)

Proszę bardzo:). Ciekawy pomysł z kalendarzem, ale może wypadałoby nieco uchylić rąbka tajemnicy, skąd się wziął?  Generalnie przeczytałem z zainteresowaniem. Co do końcówki, to mam pewne wątpliwości: nie wiadomo po co i dlaczego córka żony była ukrywana?  Poza tym, adopcja to nie taka prosta sprawa, że ktoś przyprowadza komuś dziecko, zamieniają trzy zdania i po sprawie.

Błędów nie wypatrywałem, choć na pewno w kilku miejscach brakowało przecinków.

Pozdrawiam


Mastiff

Raczej pięcset jardów dalej znajdował się mostek... Piszesz z pozycji Davida.  Amerykanina. jakby nie patrzeć.  Powinien oceniać odległość w stopach, jardach i milach.

"– Chodź, pokarzę ci mój ogród – zaproponował dziewczynce."

Błąd ortograficzny do usunięcia.

Takie sobie i niewciagające.  Fabuła -- średnia i w sumi nudnawa, a tajemnica domu -- mdła. Mogło być znacznie lepiej.

Pozdrówki.

Przeczytałem całość właściwie z obowiązku. Ani razu nie byłem zainteresowany, co dalej i dlaczego --- tekst jest za długi jak na taki temat, a zakończenie jest sztucznie optymistyczne i całkowicie nierealne, jeśli o pojawienie się dziewczynki chodzi. Poza tym brak przesłanek do odgadnięcia tajemnicy kalendarza. Ogólnie: słabo, lecz z zadatkami na przyszłość.

Nowa Fantastyka