- Opowiadanie: melambret - Naznaczeni

Naznaczeni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Naznaczeni

Z kuchni dobiegały ciche jęki i urywany szloch. Artek wył jak zranione zwierzę. Magda popatrzyła na księżyc w pełni i otarła łzę spływającą po policzku.

 

Dlaczego ona? – zapytała po raz kolejny w duchu.

 

Chciała być przy mężu, pocieszyć go jakoś. Wiedziała jednak, że na to nie pozwoli. Musiał się najpierw wypłakać w samotności. Dopiero wtedy będzie można do niego podejść.

 

Mijały minuty, a między ludźmi siedzącymi w salonie panowała ciężka cisza. Milczeli w nadziei, że wydarzenia ostatniej doby okażą się tylko sennym koszmarem. Poza tym Magda bała się, że głos ją zawiedzie. Wolała sprawiać wrażenie opanowanej i tylko ukradkiem wycierać łzy.

 

W końcu Artur wyszedł z kuchni. Jego blada twarz nosiła ślady wyschniętych lub wytartych łez. Włożył do ust papierosa, wyjął z kieszeni zapalniczkę i usiłował zapalić. Był jednak tak roztrzęsiony, że prosta z pozoru czynność okazała się dla niego niemożliwa do wykonania. W końcu starsza siostra zlitowała się i, wyjąwszy mu zapalniczkę z drżących rąk, odpaliła papierosa.

 

– Dzięki Gosiu – wyszeptał i zaciągnął się łapczywie.

 

– Ty chyba rzuci… – zaczął jego ojciec, ale zaraz przerwał, gdy córka rzuciła mu karcące spojrzenie. – Przepraszam.

 

– Masz rację. – Artek wrzucił niedopalonego skręta do popielniczki.

 

– Chcesz tabletkę?

 

– Nie tato, nie chcę. Dam sobie radę.

 

Podszedł do okna i dotknął opuszkami palców dłoni Magdy. To był dla niej znak, że już może się zbliżyć. Przytuliła się do niego i trwali tak przez kilka chwil. W końcu powiedział zdławionym głosem:

 

– Jutro musimy zacząć załatwiać formalności, zanim się rozmyślą…

 

– Mogliby zakazać pogrzebu? – zapytała z niedowierzaniem Gośka.

 

– A byłby to pierwszy raz? Pójdę rano do kościoła i wszystko ustalę.

 

Magda usiadła przy stole, oparła głowę na rękach i westchnęła głęboko. Teraz, gdy jej ślubny się uspokoił, jej nerwy zaczęły puszczać.

 

– Chodź, idziemy do małej. – objął ją ramieniem. – Pewnie niedługo się obudzi na nocne karmienie. A wy… róbcie co chcecie. Nasz dom jest do waszej dyspozycji.

 

Weszli do sypialni, a w salonie nikt się nie poruszył.

 

*

 

– Już niebawem bunt zacznie się od nowa – oznajmił z satysfakcją Krzysztof, ojciec Artka i Gośki. – Jeszcze tylko parę dni. Ten zjazd to iskra na proch.

 

– Właśnie przez takie iskry ofiarami zostają przypadkowi ludzie – odparował mu syn, wstając i opierając się o szafkę kuchenną.

 

– Co masz na myśli?

 

– Na przykład Kasię.

 

– Twoja siostra nie zginęła na marne!

 

– Zginęła, bo ktoś nakładł jej głupot do głowy! Od kiedy to nastolatce opowiada się bajki o wolności, waleczności i tym podobnych?!

 

– Wychowałem waszą trójkę w taki sposób nie po to, abyś miał dobro ojczyzny za nic. – Ojciec z trudem panował nad głosem, widać było, że znów jest bliski krzyku. – Tego chcesz? Wiecznej niewoli kraju?

 

Magda wiedziała, że to pytanie tylko zdenerwuje jej męża. Opowiadał jej wiele razy o przekonaniach jego rodziny. Mówił też wiele razy o tym, co robi w tajemnicy przed wszystkimi. Ale rozprawiał też o tym, że Polska tak naprawdę nie istnieje już od dawna.

 

– Jakiego kraju do cholery?! – Artek uderzył pięścią w stół. – Tego, który ochrzcił na siłę Mieszko? Tego, który podzielił Krzywousty? Tego samego, który sprzedali szlachcie, a później zaborcom? Tej całej Rzeczypospolitej szlacheckiej?

 

– Skończ…

 

– Nie, nie skończę! Słyszę tę śpiewkę od lat i mam jej dość! Polska nie istnieje, pora to zrozumieć! Przerabialiśmy to w dziewiętnastym wieku, przerabialiśmy w dwudziestym, a teraz mamy powtórkę z rozrywki. Chcecie co sto lat urządzać krwawe powstania? Chcecie posyłać na śmierć tysiące młodych ludzi?

 

Krzysztof poczerwieniał i wyrzucił z siebie:

 

– To bohaterska walka. Odwaga, którą…

 

– Przez ten wasz zasrany heroizm pół roku temu pochowałem własną siostrę!

 

– Naszą córkę…

 

– Którą wysłałeś na śmierć!

 

Starszy Binek zbladł, zacisnął pięści i odetchnął ciężko. Jego żona i starsza córka patrzyły na niego z niepokojem, jakby oczekiwały kolejnego wybuchu. Magda zacisnęła dłoń na nadgarstku stojącego przy niej męża.

 

– Chcesz usłyszeć prawdę o naszym kraju? – zapytał młodszy z mężczyzn. – Powiem ci, jak wygląda rzeczywistość, której ty i dziadek tak bardzo nie chcecie zobaczyć. Polski nie ma. Od osiemnastego wieku po prostu nie potrafimy żyć w wolnym kraju. Jak długo byliśmy wolni po pierwszej wojnie? Dwadzieścia lat. A to, że Hitler wygrał tę cholerną wojnę, nie było przypadkiem. Jak myślisz, dlaczego zaczął walkę na dwa fronty w czterdziestym? Powiem ci: bo zaczynał się okres spłaty pożyczek zaciągniętych po to, aby mógł nas podbić. Może i był świrem, ale to sobie akurat dobrze przemyślał.

 

– A to, że odzyskaliśmy niepodległość po pierwszej wojnie to szczęśliwy traf, fuks?

 

– Wykorzystaliśmy chaos, podobnie jak Bułgaria, Węgry czy Finlandia. Ale przypomnij sobie los poprzednich powstań. Choćby styczniowego. Wiesz czemu upadło? Bo wtedy coś takiego jak naród polski nie istniało! – Artek rozłożył szeroko ręce. – Była polska krew, język, kultura. Ale narodu nie. Wtedy byli chłopi, mieszczanie i szlachta. Przypomnij sobie opowiadanie „Rozdziobią nas kruki wrony” Żeromskiego, które wszyscy czytają w tajemnicy. Myślisz, że to był wymysł? W żadnym razie. Chłopi nie dołączyli wtedy do powstania dlatego, że im się to nie opłacało. Jak mogli wystąpić przeciw carowi, który niewiele wcześniej ich uwłaszczył?

 

Krzysztof zapalił papierosa i patrzył na syna ze zmarszczonymi brwiami.

 

– Pieprzysz… – rzucił. – To, że skończyłeś historię, nie oznacza, że wiesz o niej wiele. Studiowałeś u Niemców.

 

– Studiowałem po osiem godzin dziennie na zniemczałej uczelni, a drugie osiem na polskiej podziemnej. Takiej, która nie jest przepełniona nienawiścią do Niemców i Rosjan, ale stara się przekazać tę obiektywną wiedzę. Właśnie wtedy nauczono mnie prawdziwej historii.

 

Odpowiedzią było głośne, pogardliwe prychnięcie.

 

– A powstanie Warszawskie? – podjął. – Nieprzygotowane, zorganizowane na szybkiego, na hurra. Dziś w tajemnicy przed Niemcami i Rosjanami mówimy o bohaterstwie sprzed ponad sześćdziesięciu lat, ale tak naprawdę to była głupota. – Postukał się palcem wskazującym w skroń. – A bunt Łodzi w dziewięćdziesiątym trzecim? Na czym miała polegać walka? Na pobiciu żołnierza na ulicy, odebraniu mu broni i strzelaniu wkoło? Tak się wolnego kraju nie zdobędzie, a jedynie wyrżnie młodych, zdolnych ludzi.

 

Ojciec otworzył szeroko oczy i usta. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale wyglądało to tak, jakby nagle brakło mu powietrza. W końcu krzyknął:

 

– Ale coś robią! A ty co? Nic! Siedzisz spokojnie w archiwum i pracujesz dla Niemców. Masz głęboko gdzieś, co będzie działo się z naszym krajem! Może jest inaczej? – dorzucił, widząc minę syna. – Co zrobiłeś dla Polski i Polaków?

 

Magda ścisnęła mocno dłoń męża, ale było już za późno. Odwrócił się plecami do reszty, zdjął podkoszulek i odgarnął długie włosy, pokazując kark i górną część pleców. Widniało na nich coś w rodzaju bladego, jakby ukrytego tatuażu w kształcie wygiętego krzyża, którego elementy wyglądały jak płomienie.

 

– To – powiedział zimno. – Jestem jednym z Naznaczonych.

 

Zapanowała grobowa cisza, która trwała przez dłuższą chwilę. Tak głęboka, że wydawała się nienaturalna. Tatuaż Artka zaczął blednąć, aż wreszcie zniknął całkowicie.

 

– Nie… niemożliwe. Naznaczeni to legenda.

 

– Legenda, której się boicie. Wszystkich was przerażamy: Niemców, Polaków i Rosjan.

 

– Niemożliwe…

 

– Czyżby?!

 

– Artur, proszę – jęknęła Magda, ale nic to nie dało.

 

Chwycił nóż, rozciął sobie dłoń i pokazał ją ojcu. Zamknął oczy, a jego skóra poczęła się regenerować. Po chwili ręka wyglądała tak, jakby nic się nie stało, a jedynym świadectwem zajścia był zakrwawiony nóż.

 

– Jeszcze jakieś wątpliwości? – warknął młodszy Binek. – Jeśli chcesz, to mogę rozwalić drzwi wejściowe, wtedy powinieneś uwierzyć.

 

– Jak możesz być… czymś takim? – prawie wyszeptał ojciec.

 

– Czymś?! Wyjaśnię to bardzo szybko i powiem tylko raz, więc słuchaj. Gdy wy w tej swojej wioskowej konspiracji próbujecie knuć, jak zamordować trzech Niemców na rok albo wysadzić w powietrze jakiegoś podrzędnego urzędnika niemieckiego, my odwalamy brudną robotę. Kombinujemy, kłamiemy i zabijamy po cichu. Nie tak, żeby pozbyć się jakiegoś tam szeregowego żołnierza. Tak, żeby rozpieprzyć cały system.

 

Westchnął głęboko, sprawiając wrażenie zmęczonego. Oparł się o stół i zwiesił głowę.

 

– Prosimy, rozgłaszamy, żeby nam nikt nie przeszkadzał akcjami takimi, jak ta sprzed pół roku. – Jego głos był o wiele spokojniejszy. – Ale do Polaków można trąbić, a i tak zrobią po swojemu. Wiesz, co by się wydarzyło, gdyby ci młodzi ludzie nie zaatakowali Szkopów sześć miesięcy temu?

 

– Przestań – powiedziała cicho Magda. – Proszę cię.

 

Zignorował jej słowa. Podszedł do zlewu, aby opłukać nóż z krwi.

 

– Powiem ci – ciągnął. – Mieliśmy genialny plan. Ten ich cholerny Führer miał wylecieć w powietrze razem z całą resztą skurwysynów, zarówno tych niemieckich, jak i tych rosyjskich. Miał wybuchnąć zamęt. Byliśmy gotowi do walki. Tak, my, Naznaczeni.

 

Potarł oczy palcami, a później podrapał się po policzku. Milczał przez moment, żeby wreszcie podjąć swój wywód:

 

– Tak, te potwory, których tak cholernie się boicie. Może i jestem TYM CZYMŚ, jak powiedziałeś, ale przynajmniej mogę dzięki temu zrobić coś dla ludzi. Nie dla kraju, którego nie ma, ale dla kobiet, dzieci i mężczyzn, którzy cierpią. Niemcy i Rosja są w tragicznym stanie. Zadłużenie rośnie, podobnie jak niepokoje i nastroje antypaństwowe. To była idealna okazja, żeby uderzyć. – Zabębnił nerwowo palcami o blat. – I zapewne udałoby się nam, gdyby nie te cholerne zamieszki sprzed pół roku. Taka jest odpowiedź na twoje pytanie, to właśnie robię dla Polski. Wraz z innymi próbujemy wykorzystać słabość naszych wrogów, aby móc zbudować nowy kraj dla wolnych ludzi.

 

Magda pogłaskała go delikatnie po dłoni. Krzysztof wziął trzy głębokie oddechy i zapalił kolejnego papierosa. Wreszcie powiedział słabym głosem:

 

– Co zamierzacie? Już wszystkiego próbowaliśmy. Najlepszą okazję mieliśmy po zamachu na Hitlera. Po tym jak oficerowie go zabili, a później rzucili się sobie do gardeł, żeby zdobyć władzę, mieliśmy szansę na wygrane powstanie. Nawet udało nam się opanować część miasta, i co? Przybyły posiłki, rozgromili powstańców, reżim stał się jeszcze gorszy. Od tamtego czasu łudzimy się, że któraś z naszych akcji się powiedzie.

 

– Źle się do tego zabraliście. – Artek wstał, klepiąc ojca w ramię. – Nie można liczyć na to, że sami damy sobie radę. Trzeba się zjednoczyć.

 

– Z kim?

 

– Z tymi, którym będzie zależało na upadku Rzeszy i Sowietów. Nie traćcie nadziei, układy już ruszyły.

 

Po tych słowach młody Binek uśmiechnął się smutno i pomasował bezwiednie kark.

 

*

 

– Są w środku. – Usłyszeli głos obserwatora, dochodzący z małych słuchawek umieszczonych w uszach. – Spotkanie rozpocznie się lada chwila.

 

– Wszystko zgodnie z planem – odpowiedział półgłosem pułkownik Morawski. – Do wszystkich jednostek, oczekujcie na znak. Pamiętajcie, jeśli damy się ponieść emocjom, cały plan weźmie w łeb.

 

Artek patrzył na kilku żołnierzy niemieckich, patrolujących Rynek Główny w Krakowie. Zaczynał się niecierpliwić, co wcale nie było takie dziwne. To miał być dzień wyzwolenia, dzień w którym wielkie imperia miały otrzymać kilka bolesnych ciosów.

 

– Inni czekają na nas? – upewnił się.

 

– Tak – potwierdził po raz kolejny pułkownik. – Boisz się?

 

– Głupcem jest ten, który się dziś nie boi.

 

Zaplanowali wszystko, każdy szczegół akcji był dopracowany. On sam zadbał również o bezpieczeństwo swoich bliskich. Jego żona, córka, siostra, matka i teściowie wyjechali potajemnie do Szwecji, w której mieszkał bogaty wujek.

 

– Twoja rodzina jest bezpieczna? – Z zamyślenia wyrwał go głos Morawskiego.

 

– Tak, wczoraj dotarli na miejsce. Nie wiem, jak odwdzięczę się wujowi.

 

– Jak my wszyscy mu się odwdzięczymy. Gdyby nie jego pieniądze, to z naszych planów nic by nie wyszło.

 

Artek spojrzał na zegarek – za pięć dwunasta. Ich czas już prawie nadszedł.

 

– Dlaczego nie zamknęli rynku? – zapytał.

 

– Mają sporą obstawę. Nie spodziewają się, aby ktoś był na tyle głupi, żeby czegokolwiek spróbować.

 

– Czyli jesteśmy kretynami?

 

– To eufemizm. – Morawski uśmiechnął się lekko. – Wiesz, co powiedział mi kiedyś bardzo mądry profesor? Polskę od zawsze bardzo łatwo było zdobyć, ale dużo ciężej było ją utrzymać. W najbliższym czasie pokażemy, że te słowa to święta prawda. Dobra, pora zaczynać. Do wszystkich jednostek – mruknął w kierunku swojego rękawa, w którym ukrył malutki mikrofon. – Zaczynamy. Bóg z wami.

 

Gdy skończył mówić, od strony ulicy Grodzkiej dobiegły dźwięki, wskazujące na serię wybuchów. Wzdrygnęli się i wydali z siebie kilka przerażonych okrzyków, podobnie jak inni goście restauracji. Zaczęło się, machina ruszyła.

 

*

 

Artek przyciskał opatrunek do ramienia. Krwawienie prawie ustało. Nie miał już siły, aby wyleczyć ranę.

 

– Jak się czujesz? – zapytała z troską Kalina, pielęgniarka.

 

– To nic, ledwie draśnięcie.

 

– Draśnięcia tak nie krwawią. Daj, założę bandaż.

 

– Obejdzie…

 

– Ucisz się i pozwól jej pracować – warknął na niego Morawski.

 

Binek zamilkł i odsłonił ranę, aby Kalina mogła ją opatrzyć.

 

– Co z pozostałymi? – zapytał, próbując udawać beztroskę.

 

– Oczekujemy na meldunek.

 

Pułkownik odetchnął głęboko i zaśmiał się ponuro. Artek uniósł brwi, zastanawiając się skąd nagły atak dobrego humoru.

 

– Robimy coś, co jeszcze nie udało się nigdy. Europa walczy jednocześnie w kilkudziesięciu miejscach. Niemcy i Rosjanie nie wytrzymają tego. Führer Wolf nie żyje, podobnie jak sekretarz Nabukov i większość ich przybocznych. Ponieśliśmy straty, ale nie aż takie wielkie, żeby…

 

– Tu radio Walcząca Europa – odezwała się radiostacja. – Oddział w Polsce. Nadajemy na częstotliwościach nie zablokowanych przez wroga. Trwa drugi dzień walk na całym kontynencie. Europejskie Siły Sprzymierzone opanowały Brno, Cieszyn, Kraków, Lublin, Łódź, Katowice, Toruń, Lyon, Dijon, i Rygę. Przed chwilą dotarły do nas wieści, mówiące o zdobyciu Orleanu i Lwowa.

 

Ostatnie informacje wywołały euforię wśród zgromadzonych w sztabie. Kilkanaście osób krzyknęło głośno, kilka nie kryło łez. Z radia popłynęły kolejne słowa:

 

– Niestety nie wszystkim narodom udało się odnieść zwycięstwo. Duńczycy, Estończycy i Litwini ponieśli klęskę. Gloria victis!

 

– Chwała zwyciężonym – odezwał się cicho Artur. – Hołd ich pamięci.

 

– Informujemy, że siły zbrojne Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii próbują przejąć kontrolę nad miastami Lille i Calais. Również Stany Zjednoczone zapowiedziały przystąpienie do działań zbrojnych w najbliższym czasie. W imieniu wszystkich narodów walczących dziękujemy za wsparcie grupie, która znana jest jako Naznaczeni.

 

Wszyscy jak na zawołanie spojrzeli na Kalinę, Morawskiego i Artka. Ten ostatni podszedł do dziewczyny i objął ją przyjacielskim gestem.

 

– Gdyby nie ta formacja, skoordynowanie ataków byłoby niemożliwe. Wielu z tych dzielnych ludzi poniosło śmierć, po to, aby nasze działania przyniosły pożądany skutek. Za wasze poświęcenie i za krew, którą dla nas przelaliście Naznaczeni, dziękujemy. To było radio Walcząca Europa, oddział w Polsce, następny meldunek złożymy za kilka godzin.

 

W sztabie zapanowała cisza. To, co przed chwilą usłyszeli, było nieprawdopodobne. Naznaczeni doprowadzili nie tylko do powstania, wywołali wojnę. Batalia ta miała przynieść śmierć, ale i wolność. Tworzyli nową historię.

Koniec

Komentarze

cześć, Melambret. tęskniłeś? :D

 

Wolała sprawiać wrażenie opanowanej i tylko ukradkiem wycierać łzy.

W końcu Artur wyszedł z kuchni. Jego blada twarz nosiła ślady wyschniętych lub wytartych łez- wiadomo, powtórka. plus: na początku masz dużo krótkich, prostych zdań, które moim zdaniem szarpią tekst na nieprzyjemne kawałki.

Włożył do ust papierosa, wyjął z kieszeni zapalniczkę i usiłował zapalić. -  zdaję sobie sprawę, że ciężej byłoby to ominąć niż większość typowych powtórzeń, ale i tak jest brzydkie. zwłaszcza że za dwa zdania znowu:

W końcu starsza siostra zlitowała się i, wyjąwszy mu zapalniczkę z drżących rąk, odpaliła papierosa.

- Dzięki, Gosiu – wyszeptał i zaciągnął się łapczywie. - przecinek.

- Ty chyba rzuci… - zaczął jego ojciec, ale zaraz przerwał, gdy córka rzuciła mu karcące spojrzenie. – Przepraszam. - powtórka. zaraz potem, przy "nie tacie", znowu nie ma przecinka i coś czuję, że nie mam siły ich wypisywać tak szczegółowo. poradzisz sobie, prawda?

Teraz, gdy jej ślubny się uspokoił, jej nerwy zaczęły puszczać. - powtórka.

Ten zjazd to iskra na proch. - jesteś pewien, że tak to powinno wyglądać? mimo wszystko iskra zapalna byłaby, jak sądzę, lepsza. albo żeby coś robiła z tym prochem jednak, bo na razie to trochę niezręczne w moim odczuciu.

- Właśnie przez takie iskry ofiarami zostają przypadkowi ludzie – odparował mu syn, wstając i opierając się o szafkę kuchenną. - usunęłabym to "mu". jest zbędne.

Jego żona i starsza córka patrzyły na niego z niepokojem, jakby oczekiwały kolejnego wybuchu. Magda zacisnęła dłoń na nadgarstku stojącego przy niej męża. - lekka zaimkoza. wymaga to przebudowania zdań, żeby nadal było wiadomo, kto komu i po co, ale jest do zrobienia.

Jak długo byliśmy wolni po pierwszej wojnie? Dwadzieścia lat. A to, że Hitler wygrał tę cholerną wojnę, nie było przypadkiem. -  chociażby: "a to, że Hitler ją wygrał, do cholery".

- A powstanie Warszawskie? – podjął. -  analogicznie do styczniowego: małą literą.

Widniało na nich coś w rodzaju bladego, jakby ukrytego tatuażu w kształcie wygiętego krzyża, którego elementy wyglądały jak płomienie. -  a dałoby się to jakoś bardziej konkretnie? ;) tu trochę, tam tak jakby, ale nie do końca, a w ogóle to w kształcie, ale nie całkiem. akurat kształt może jak najbardziej zostać, wyróżniłam go, żeby mocniej pokazać stylistyczną wadę fragmentu.

Chwycił nóż, rozciął sobie dłoń i pokazał ją ojcu. Zamknął oczy, a jego skóra poczęła się regenerować. Po chwili ręka wyglądała tak, jakby nic się nie stało, a jedynym świadectwem zajścia był zakrwawiony nóż. -  ot: było zakrwawione ostrze. i po sprawie.

Mieliśmy genialny plan. Ten ich cholerny Führer miał wylecieć w powietrze razem z całą resztą skurwysynów, zarówno tych niemieckich, jak i tych rosyjskich. Miał wybuchnąć zamęt. -  poddenerwowanie bohatera, szybka relacja, okej - to jedno. a cierpliwość czytelnika wobec Twoich licznych powtórek - drugie.

To miał być dzień wyzwolenia, dzień w którym wielkie imperia miały otrzymać kilka bolesnych ciosów. -  no wiesz co?

Zaplanowali wszystko, każdy szczegół akcji był dopracowany. On sam zadbał również o bezpieczeństwo swoich bliskich. Jego żona, córka, siostra, matka i teściowie wyjechali potajemnie do Szwecji, w której mieszkał bogaty wujek.
- Twoja rodzina jest bezpieczna? – Z zamyślenia wyrwał go głos Morawskiego.
- Tak, wczoraj dotarli na miejsce. Nie wiem, jak odwdzięczę się wujowi. -  mam nadzieję, że połapiesz się, co z czym się dubluje. fragment da się przebudować tak, żeby był wdzięczniejszy, na życzenie zaprezentuję.

Wzdrygnęli się i wydali z siebie kilka przerażonych okrzyków, podobnie jak inni goście restauracji. - "och, Mariolciu, pali się." "och, Albercie, doprawdy?" - no plis! :D tak to wygląda :D

 

sam pomysł - taki jakiś... za krótki. nie wiadomo, kim są Naznaczeni, jak się nimi zostaje, i szczerze nie za bardzo mnie jako czytelnika to interesuje. to dlatego, że tekst o okupacji i ciemiężeniu jest pozbawiony jakiegokolwiek dramatyzmu, więc ćwiczenie dla Ciebie: popracuj nad budowaniem napięcia. ;)

buziaki!

Dzięki za komentarz ;) Na Ciebie zawsze można liczyć :D

No nie wiem. Rozważania historiozoficzne są zwykle ciekawe, ale niekoniecznie w krótkim opowiadaniu fantastycznym. Rozmowa ojca z synem jest drewniana jak nos Pinokia. Nie zrozum mnie źle, fantazje (jak by powiedział jakiś redahtorzyna z wyborczej) bogoojczyźniane to całkiem rozwojowy gatunek literacki, ale sam w sobie nie jest on zbyt odkrywczy. Dlatego wszelkim takim tekstom trzeba dać coś więcej, np. dynamiczną akcję, a nigdy nie dorzucać gadajacych głów.

5/10

Przeczytałem jeszcze raz, żeby mieć pewność, iż ani oczy, ani pamięć nie spłatały mi figla.

Palnęło Ci się, Drogi Autorze.

Studia na zniemczałym uniwersytecie. Volsklistę Artek podpisał?

Studia na uniwersytecie podziemnym. A mógł istnieć taki? Przyjęli tam takiego, co u Niemców nauki pobiera?

Piszesz o Hitlerze i jego przymierzu z ZSRR, ze Stalinem. Absurd. Absurd, ponieważ brakuje jakiegokolwiek uwiarygodnienia takiej wolty ze strony obu panów, A. i J. Zawarli pakt taktyczny, tylko taki. Jeśli chcesz tak bardzo zmieniać historię, podaj powód...

Jedyny plus to trzeźwa ocena przegranych powstań. Z tym, że skąd wytrzasnąłeś warszawskie?

Nowa Fantastyka