- Opowiadanie: Halwor - Dzień Świstaka

Dzień Świstaka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzień Świstaka

– Dostali mnie, spędzę tu wieczność – siedziałem skulony w kącie.

Pomieszczenie było spartańsko urządzone. Z sąsiednich pokoi, czy raczej cel, dobiegały mnie potępieńcze odgłosy. Śmiech mieszał się z skowytem i szeptami. Szepty, wszędzie wokół mnie szepty. Wrzasnąłem i kolejny raz próbowałem uwolnić się z kaftana bezpieczeństwa. Poczułem luzy, pasy chyba popuściły. Znowu śmiech, tym razem bliżej. Idą do mnie! Znowu ten przeklęty śmiech, tym razem chyba mój. W napadzie szału miotałem się po pokoju.

– Wypuśćcie mnie! Nie jestem świrem! – padłem wyczerpany na ziemię.

Targnął mną szloch przeplatany chichotem.

– Nie jestem świrem – zaskomlałem cicho pod nosem.

Leżąc, straciłem rachubę czasu. Drzwi. Usłyszałem szczęknięcie klucza i odgłos odsuwanej zasuwy. To jest moja szansa. Mogę im uciec. Gdy tylko skrzydło uchyliło się na tyle by przejść, ruszyłem. Idiota, nawet nie sprawdził czy leżę. Ramieniem naparłem na wchodzącego pielęgniarza.

– Nie spodziewałeś się tego – zasyczałem.

Zaskoczony mężczyzna stracił równowagę, powaliłem go ciężarem ciała na podłogę. Przy upadku stłukłem sobie ramię, facet mocno uderzył głową o podłogę.

– Jak na razie gładko – oblizałem nerwowo usta.

Zobaczyłem na jego kitlu krew. Przyszedł mnie zabić, muszę uciekać. Właśnie w tym momencie włączył się alarm. Ogarnęła mnie panika. Rezydenci budynku rozpoczęli swój obłędny jazgot. Ślizgając się popędziłem korytarzem. Gdzie jest wyjście? W panicznej ucieczce co moment upadałem, drzwi otwierałem szarżując. Mijały cenne sekundy, a ja nie wiedziałem gdzie jestem. Skoczyłbym nawet przez okno, był jeden zasadniczy problem, za oknami były kraty. Zza załomu korytarza usłyszałem krzyki. Dopadną mnie! Adrenalina dodała mi sił na dalszą ucieczkę. Kolejne drzwi wyważyłem rozpędzając się i skacząc nogami do przodu. Z wywarzonego leciwego zamka poleciały drzazgi. Upadłem na plecy, nadal szarpiąc się w kaftanie. Hałas musiał zaalarmować wszystkich dookoła. Szybko, muszę im uciec! Schody na górę. Nie mam wyboru, muszę biec. Słyszałem już tupot stóp. Na samym szczycie klatki schodowej okazało się że dotarłem na dach. Podbiegłem do krawędzi.

– Tu jest – usłyszałem zadyszany głos – Złapać go.

– Nie chcemy zrobić ci krzywdy.

On ze mnie kpi? Jasne że chcecie mnie skrzywdzić. Odwróciłem się, chwiejnie stojąc na krawędzi dachu. Było ich dwóch, rosły czarnoskóry mężczyzna i mniejszy blondyn. Powoli do mnie podchodzili.

– Tylko spokojnie.

– Damy ci leki i lepiej się poczujesz.

Ten Blondas, pewnie raduje się na samą myśl nafaszerowania mnie prochami.

– Nie jestem świrem – w wejściu zobaczyłem kolejnych pielęgniarzy.

Nie mam wyboru, skaczę. Lepiej umrzeć po swojemu, niż dać się wykorzystywać przez tych psycholi.

– Nie dostaniecie mnie! – moje ciało bezwładnie poleciało w dół.

Leżałem na twardej betonowej powierzchni. W przedśmiertnych spazmach zobaczyłem wychylających się pielęgniarzy. Śmieją się, ale i tak im uciekłem. Ogarnęła mnie czerń.

 

 

Powrót do przytomności był dla mnie szokiem.

– Co jest? – nadal byłem skrępowany kaftanem.

Prycza, wszystko nawet zadrapania na ścianach były takie same. Czy to wszystko, mogło mi się tylko przyśnić? Wątpię, całe ciało miałem obolałe. Mogłem to sam sobie zrobić, przy próbie uwolnienia się z kaftana. Nie, sam takiej krzywdy bym sobie nie zrobił. Pielęgniarze. To pewnie oni. Ci sadyści są zdolni do nieuzasadnionej przemocy. Umysł nadal zaciemniała mi narkotyczna mgła. Dali mi za małą dawkę. Nadal będę udawał zamroczonego. Jak wejdą, znowu im ucieknę. Teraz przynajmniej wiem gdzie się nie kierować. Dyskretnie sprawdziłem, czy nie przypięli mnie pasami do łóżka. Byłem wolny. Czekałem w napięciu, na dźwięk szczęku zamka. Czas mijał, a oni nadal nie przychodzili. Narkotyk na krótką chwilę znów mnie zmorzył, całe szczęście, że ocknąłem się, przed otwarciem wrót do wolności. Spod przymkniętych oczu, wyłapałem tylko jedną osobę. To jest albo jakaś pułapka, albo oni naprawdę są idiotami.

Blondasek z wczorajszego dnia pochylił się nade mną. W tym momencie musiałem się uśmiechnąć. Szarpnąłem głową, by mu przywalić w mordę. Poczułem na twarzy kropelki krwi.

– Cholerny świr – pielęgniarz zatoczył się kryjąc twarz w dłoniach.

Miotając ciałem, wstałem. Czas mijał w uderzeniach serca. Pielęgniarz zorientował co się święci. Sięgał dłonią po paralizator w pasie. Kopnąłem go z całej siły w krocze. Taki sadysta nie zasługuje na bycie mężczyzną.

Kopniak odniósł sukces, rozpocząłem kolejną ucieczkę. Tak jak przedtem; ślizgałem się i upadałem. Po kilku cennych chwilach włączył się alarm, a pacjenci dali swój potępieńczy koncert. Tym razem paniczny bieg zaprowadził mnie do kuchni. Pomieszczenie było większe niż w moich wyobrażeniach.

Może uda mi się tu gdzieś ukryć. Przetoczyłem się przez ladę. Jedna z szafek wydawała się idealnym miejscem na kryjówkę. Wcisnąłem się tam. Miałem teraz kilka chwil, na uwolnienie się z tego przeklętego kaftana bezpieczeństwa. Zdążyłem poluzować pasy. Jeszcze trochę. Usłyszałem krzyki i zamarłem w bezruchu. Szlag! Wiedzą że tędy przechodziłem. Całkiem blisko przebiegło kilka osób. Cisza, nikogo więcej nie było. Jak tu zostanę, znajdą mnie.

Wytoczyłem się z kryjówki. Uważnie obserwowałem drzwi za którymi znikli moi oprawcy. Reszta kuchni była za załomem, nadal cofałem się tyłem.

– Niech ich diabli – oblizałem spieczone z stresu wargi.

Zatrzymałem się plecami na czymś miękkim. Pomruk jaki usłyszałem, jednoznacznie powiedział mi kogo przypadkiem spotkałem. Kucharz. Przetoczyłem się obok niego, byle jak najdalej od drzwi. Kaftan już prawie puścił. Wierzgałem nogami by oddalić się od tego potwora. Wielkolud, z paskudną ospowatą twarzą, majestatycznie odwrócił się w moją stronę. Wydał z siebie tylko pomruk. Zatrzymałem się plecami na jakimś meblu. Byłem w pułapce. Olbrzym chwycił tasak i powoli z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy podchodził do mnie. Szarpałem się z kaftanem, wreszcie miałem wolne ręce. Cień który na mnie padł, uświadomił mi prawdę. Zabije mnie. Pierwszy cios padł na rękę którą nieporadnie się osłoniłem. Następne precyzyjne ciosy, padały na moje kończyny. Wrzeszczałem przerażony. Zza ciemniejącej czerwonej mgły bólu zobaczyłem, jak Kucharz podnosi moją odciętą dłoń i wrzuca ją do kotła. Ostateczny cios rozpłatał mi czaszkę.

 

 

Znowu ocknąłem się w swojej celi.

To nie był sen. Na pewno. To nie był sen. Na pewno… Powtarzałem tą mantrę w nieskończoność.

– To nie był sen! – szarpałem się jak opętany.

Tym razem przypięli mnie do łóżka. Zamarłem na moment. Z ścian słychać było chrobot. W ścianach coś jest. Teraz szarpałem się nie z wściekłości, lecz z strachu. To mnie dopadnie. Drzwi się otwarły. Do pokoju weszli; Czarnoskóry pielęgniarz z balkonu i Blondas.

– W ścianach coś jest – może okażą jakieś ludzkie uczucia i mnie zrozumieją.

Blondas miał na nosie plaster.

– W ścianach nic nie ma. To tylko twoja wyobraźnia – cierpliwie wyjaśnił Czarnoskóry – Czas na obiad.

Obiad!?

– Co to jest? – zapytałem się strachliwie.

– Smaczny gulasz. Kucharz dał dużo mięsa.

Mojego mięsa! Nie będę tego jeść. To są jacyś psychopaci. Na podparcie mojej tezy, że zdarzenia z wczorajszego dnia nie były snem, był rozbity nos Blondasa.

– Nie chcę.

– Musisz jeść, by mieć siły. Nie zmuszaj nas byśmy to w ciebie wmusili.

– Nie! Tam jest moje mięso!

– Ma znowu atak, podaj leki uspokajające – Blondas ruszył w moją stronę z strzykawką i szkaradnym grymasem twarzy.

Wierzgałem tylko po to by utrudnić wstrzyknięcie psychotropów. Wytrąciłem mu szklaną strzykawkę która rozbiła się o podłogę.

– Będziemy musieli go brutalnie nakarmić – w głosie Blondasa usłyszałem nutkę satysfakcji.

– Tak.

Podnieśli jedną stronę łóżka, tak bym był w dogodniejszej pozycji. To są tortury. Pieprzeni sadyści!

Łyżka za łyżką wędrowała do moich ust. Wypluwałem i rozlewałem większość, ale wrzeszcząc krztusiłem się i połykałem małe kawałki. Czarnoskóry przytrzymywał mi głowę, a kurdupel pakował mi kolejne porcje do zjedzenia, zatykając moje usta i nos dłonią.

– Grzecznie połykaj to będziemy łagodni – powiedział mały ohydnie słodko.

Ugryzłem go. Przecież kazali mi zjadać siebie samego. Nie wiem jak tego dokonali, ale to był fakt. Na moment przerwali karmienie.

– Bierzemy go na terapię szokową – Czarnoskóry wysapał zmęczony – To niewiarygodne ile on ma siły.

Zostałem potraktowany paralizatorem. Tchórze, boją się takiej istoty jak ja. Kolejna dawka prądu, pozbawiła mnie przytomności.

 

Nic nie widzę. Coś utrudniało mi oddychanie. Zimna powierzchnia ziębiła mnie w plecy. Byłem rozciągnięty na jakimś metalowym stole.

– Obudził się – głos ten należał do jakiegoś obcego mężczyzny.

– Czas na leczenie – to musiał być Czarnoskóry.

– Może oduczy się wreszcie grymaszenia przy jedzeniu – skrzek musiał należeć do Blondasa.

Czekają mnie tortury. Diabli wiedzą co oni mogą mi uczynić. Spróbowałem się wyrwać z krępowania. Worek narzucony mi na głowę wzmagał tylko uczucie paniki. Na dźwięk zbliżających się kroków, zacząłem drżeć. Skomlałem tylko cicho.

– Patrzcie na niego, zaszczuty jak kundel – obcy odezwał się tuż za mną. On będzie katem. Przytrzymał mnie za głowę. Próbowałem się wyrwać, ale obcy miał chwyt jak imadło. Teraz tylko czekałem na cierpienie. Odkręcił kran.

Woda, najpierw małą strużką, potem pełnym strumieniem lała mi się na twarz. Krztusiłem się, a przez namoknięty materiał nie byłem w stanie oddychać. Topię się. Uczucie bezradności wprowadzało mnie w frustrację. Wierzgając udało mi się uwolnić jedną nogę.

– Przytrzymajcie go – sadysta rzucił flegmatyczny rozkaz.

Kolejne hausty wody pogarszały tylko moją sytuację. Wiedziałem że śmierć nie nadejdzie szybko. Woda na moment przestała lecieć.

– Tak szybko nie zakończymy zabawy – kurdupel zaśmiał się radośnie.

Straciłem rachubę czasu. Torturę powtarzano w nieskończoność. Chęć życia w końcu mnie opuściła. Przy kolejnym topieniu specjalnie wdychałem wodę. Ubłagana ciemność nadeszła.

 

 

Boże, tylko nie to.

Kolejny raz ocknąłem się w tym przeklętym pokoju. Znowu uwięziony na niewygodnym łóżku. Chrobot, wyraźnie go słychać. Zobaczyłem co to takiego. Z ściany posypał się tynk i powstało kilka małych dziur. Robaki!? Całe mrowie drobnych czarnych glist posypało się na podłogę.

– Na pomoc! – darłem się na całe gardło.

Rój wpełzł na mnie, próbowałem go zrzucić. Czarne diabelstwo poruszało się w stronę mojej twarzy. To nie są halucynacje. Halucynacje nie są tak realne! Wypluwałem glisty z moich ust, wydmuchiwałem je z nosa. Moje starania były nadaremne, robactwo we mnie weszło. Będę miał teraz zarobaczony mózg i myśli. Straciłem przytomność.

 

Po odzyskaniu świadomości, zorientowałem się że jestem całkiem wolny. Nie miałem na sobie ani kaftana bezpieczeństwa, nawet nie czułem się zamroczony przez leki. Na ziemi leżał stalowy szpikulec.

– Śmierć, zabij się, śmierć jest jedyną drogą ucieczki, to tylko chwila bólu, uwolnij się…

– Kto to? – słyszałem odległy bełkot.

– Śmierć jest jedyną drogą ucieczki, zdobądź wolność…

Słyszę głosy. Źle ze mną. Powiązałem przybycie robaków z nasileniem się szeptów.

– To tylko chwila bólu…

– Zamknijcie się – objąłem dłońmi głowę – Wynocha z mojej głowy!

– Uwolnij się z kajdan życia…

Padłem na ziemię tarzając się i jednocześnie zanosząc chichotem. Podczołgałem się do stalowego szpikulca. Usiadłem przed nim obejmując rękoma kolana.

– Weź go do rąk, on da ci wolność…

Nie mogę dopuścić do siebie tych myśli. Bujałem się, musiałem oczyścić umysł. Moja walka trwała długo, lecz głosy stały się bardziej natrętne. Dałem za wygraną. Szlochałem. Muszę się pozbyć tego z głowy. Przedziurawię czaszkę i paskudztwo wylezie. Ustawiłem szpikulec na sztorc.

– Szybciej zrób to, wolność czeka, śmierć to jedyna droga ucieczki…

Głosy stały się przytłaczające. Uderzyłem głową z całej siły, w ostry koniec pręta opartego na podłodze. Chrzęst łamanej kości, potwierdził skuteczność samobójstwa. Głosy nareszcie ucichły. Wolność.

Kolejna pobudka w białej celi. To się nigdy nie skończy.

Koniec

Komentarze

grafomania.

nie zmęczyłam całego tekstu - głównie ze względu na pretensjonalny zapis (nowe zdanie - nowa linijka) oraz zastosowanie nadmiernej ilości wytartych do bólu kalek językowych. widziałam, owszem, teksty napisane gorzej pod względem formalnym, więc pod tym względem nie jest tak całkiem do niczego, natomiast w warstwie fabularnej - a i owszem. ani to interesujące, ani przekonujące, ani budujące napięcie. bez polotu.

auć auć auć, przepraszam za powtórkę - tak to jest, jak się nie przeczyta komentarza przed publikacją :)

Klikając na tytuł podejrzewałem --- i miałem rację.

Halworze, przecież stać Ciebie na coś porządniejszego...

Ach, dopadłaś mnie zanim prze-edytowałem tekst.

Mówisz grafomania, no cóż wydawało się dobre (niestety wiadomo jak to jest).

Co do kalek językowych, możesz podać przykłady, przyda się, by nie popełnić takich błędów w przyszłości.

Pochylam głowę z pokorą (przyda mi się przy ocenie własnych tekstów ^^), a tekst zostawię na dowód mojej lekkomyślności.

Tekścik wygrzebany z starego zeszytu. Widocznie to nie był dobry pomysł :)

"siedziałem skulony w kącie" - to rozpoczyna całą paradę sformułowań, które pojawiają się w prawie każdym tekście okołoliterackim, a nagromadzone razem przyprawiają o ból zębów. chodzi mi po prostu o zwroty, których się nadużywa; jeśli w trakcie czytania pojawi się ich kilka, to okej, nie zauważasz, ale kiedy są cały czas, to przypominają piasek. przesypują się i nie zostaje ślad.

 

cytuję kolejne:

"Pomieszczenie było spartańsko urządzone. Z sąsiednich pokoi, czy raczej cel, dobiegały mnie potępieńcze odgłosy. "

"- Wypuśćcie mnie! Nie jestem świrem! – padłem wyczerpany na ziemię."

btw, wyłapałam ortograf - "Z wywarzonego leciwego zamka poleciały drzazgi."

 

i skaczemy do dalszych akapitów:

"Blondasek z wczorajszego dnia pochylił się nade mną. W tym momencie musiałem się uśmiechnąć. Szarpnąłem głową, by mu przywalić w mordę. Poczułem na twarzy kropelki krwi." - erm, całość... :D

"Czas mijał w uderzeniach serca. Pielęgniarz zorientował co się święci. Sięgał dłonią po paralizator w pasie. Kopnąłem go z całej siły w krocze." - i do tego zjedzone "zorientował się, co się święci".

"Wielkolud, z paskudną ospowatą twarzą, majestatycznie odwrócił się w moją stronę." - tego typu twarze zwykle są wstrętne. ;)

 

i tak dalej. wiesz teraz, o co mi chodzi, kiedy mówię o nagromadzeniu wytartych skojarzeń i sformułowań?

@Mauea Dzięki. W liście, czego się wystrzegać, odhaczyłem.

@AdamKB Porządniejsze? Zmotywowałeś mnie do pracy :)

posiadasz może książkę Kresa "Galeria Złamanych Piór"? jest po pierwsze zabawna, a po drugie - przydatna w kwestii zauważania drobnostek i detali schowanych głębiej niż na poziomie pożartych przecinków. polecam, nawet dla samej radości przeczytania :)

Lepszy jest poradnik pisarski Kinga. Dużo konkretów (i popłakałam się ze śmiechu jak czytałam opis jego dziciństwa). Kres napisał niezły poradnik, ale w przytaczanych potem swoich tekstach sam popełnia błędy, o których pisał i raczej nie robi tego specjalnie ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Kingowego nie czytałam, ale się rozejrzę, skoro polecasz. a co do Kresa - to bardziej obiecujące na przyszłość: niby wiesz wszystko, wciąż popełniasz błędy, a i tak Cie czytają i drukują. ;)

Ledwo dobrnąłem do końca. Po drodze dostrzegłem sporo bubli (zapis dialogów, dobór wyrazów) --- w komentarzach powyżej sporo zostało wymienione. Jeżeli chodzi o samą historię, to wybrałeś motyw stary jak świat --- zabili go i się obudził --- i po prostu go mechanicznie odtworzyłeś. I jeszcze ten tytuł... Zabrakło inwencji własnej i dążenia do zaskoczenia czytelnika. Poza tym konwencja szpitala dla obłąkanych aż prosi się o takie zamerdanie rzeczywistości, żeby na start nie było wiadomo, kto jest zdrowy, a gdzie leży szaleństwo. Ogólnie rzecz biorąc to opowiadanie jest tak na odwal zrobione. A skoro widać, że potrafisz pisać, to trzeba prezentować bardziej dopracowane teksty.

pozdrawiam

I po co to było?

@Mauea "to bardziej obiecujące na przyszłość: niby wiesz wszystko, wciąż popełniasz błędy, a i tak Cie czytają i drukują. ;)"

Jak tak do tego podchodzisz, to idę poodkurzać swoją własną twórczość, trzeba coś w końcu z tym zrobić ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

@Mauea & @Ceterari Ani jednego ani drugiego poradnika nie mam. Jeżeli będę miał możliwość wypożyczenia ich to, chętnie sobie przeczytam.

@syf Takich ludzi jak ty lubię. Mówią prosto z mostu i to jest dobre, dzięki. Co do mechanicznego odtworzenia, masz rację. Wtedy kiedy to napisałem, chciałem odtworzyć znany motyw. Wygląda na to, że lepiej będzie jeżeli nie będę wracał do starych pomysłów z początków wprawek pisarskich, ewentualnie te starsze jeszcze odkurzę  :)

Nowa Fantastyka