- Opowiadanie: selenehaggish - I nie tylko czarownice - Rozdział 4

I nie tylko czarownice - Rozdział 4

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

I nie tylko czarownice - Rozdział 4

Zimno mi. Stoję pośrodku jakiegoś lasu i calutka dosłownie trzęsę się z zimna. Nie wiem, co tu robię. Nie wiem, dlaczego nie leżę w swoim ciepłym łóżku. Nie wiem prawie nic.

Ciężko jest mi ruszać się w długiej, granatowej sukni. Jakoś nie jestem do tego przyzwyczajona, bo z reguły zakładam spodnie. Robię kilka kroków i szybko rezygnuję z dalszej drogi. Poczekam tutaj, koło dębu. Może wydarzy się coś ciekawszego, niż latające dookoła ćmy.

Pocieram dłońmi gołe ramiona próbując się trochę ogrzać i nagle zauważam coś dziwnego. Włosy. To znaczy, same włosy nie są niczym nadzwyczajnym. Zdumiewające jest to, że to są moje włosy. Długie, kręcone i czarne.

To gdzie w takim razie podziały się moje krótkie jasnobrązowe kosmyki?

Ryzykuję potłuczenie kolan i ostrożnym krokiem ruszam w stronę jeziora. Dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi, miałby zapewne niezły ubaw.

Już mam nachylić się nad przejrzystą taflą, kiedy słyszę za sobą męski głos. Więc jednak ktoś mnie teraz widzi? Cholera.

– Przyszłaś.

No, ja to bym bardziej powiedziała „doczołgałam się", ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam. Tak czy inaczej, jestem. Trzeba coś odpowiedzieć. Odwracam się powoli, dając sobie kilka dodatkowych sekund na wymyślenie choć jednego sensownego zdania i staję twarzą w twarz z wysokim blondynem. Może nie tak wysokim, raczej mojego wzrostu. Chyba, że to ja jestem taka duża.

– Tak, ja… nie wiem, czemu to zrobiłam, ale przyszłam. – To tyle, jeśli chodzi o moją elokwencję i błyskotliwość.

– Być może dlatego, że chciałaś się ze mną zobaczyć. – Chłopak bierze mnie za ręce i patrzy na mnie ciemnoniebieskimi oczami. Coś jest znajomego w tych oczach. Coś czarującego, hipnotyzującego wręcz. Coś, co sprawia, że nie mogę się od nich oderwać.

– Być może – odpowiadam.

– Liliana? – Słyszę następny męski głos za moimi plecami.

– Tak, Liliana – mówi blondyn poirytowanym głosem. – I tak, przeszkadzasz. Nikt nie miałby nic przeciwko, gdybyś sobie stąd poszedł, prawda? – Zwraca się do mnie z jadowicie słodkim uśmiechem.

– Ja…

– A więc to prawda? Lily, wolisz jego?

No, teraz to zrobiło się aż zbyt ciekawie. Nie dość, że nie mam swoich włosów i czołgam się po lesie w jakiejś przedpotopowej kiecce, to jeszcze mam dwóch facetów, którzy uważają mnie za Lilianę. Wróćmy do latających ciem, błagam.

Drugi mężczyzna zza pleców pojawia się tuż obok mnie. Ojej. Jeżeli blondyn został uznany za przystojnego, to dla tego gościa zdecydowanie brakuje mi określeń. Absolutnie boski, powiedziałaby Sharon. Pierwsze, na co zwracam szczególną uwagę, to usta. Piękne. Widziałam już kiedyś takie same i tak samo mocno pragnęłam złożyć na nich pocałunek. Żeby tylko jeden… Następnie włosy. Długie do ramion, czarne i połyskujące lekko w świetle księżyca. Prawie jak Alex, myślę sobie. Prawie. Patrzę w błękitne oczy i momentalnie zaczynam wierzyć w powiedzenie, że miłość dodaje skrzydeł. Czuję, jakbym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią.

– Nie, James. – Później zastanowię się, skąd znam jego imię. – To ciebie kocham. Zawsze tak było.

Na potwierdzenie tych słów w mojej głowie pojawiają się różne obrazy, dziesiątki wspólnie spędzonych chwil, wspólne wspomnienia. Nie wiem, jak mogło mi się wydawać, że nie znam tego człowieka.

James uśmiecha się delikatnie, a z jego cudownych oczu znika cała niepewność i strach.

– Dziękuję. – Podchodzi i całuje mnie w policzek, nie zwracając uwagi na stojącego obok blondyna. Ja w sumie też o nim zapomniałam.

– Danielu, słyszałeś. Idź już, pozostaw nas samych. – Daniel zaciska mocno zęby i odchodzi bez słowa. Przez moment robi mi się go szkoda. Jakby nie było, chyba właśnie zraniłam jego uczucia. Czuję smutek na myśl o tym, że może się już nigdy do mnie nie odezwać.

– Bałem się, Lily. – Głos ukochanego odrywa mnie od rzewnych rozmyślań. – Ujrzałem was tutaj razem i bałem się, że cię stracę, że te wszystkie pogłoski…

– Jakie pogłoski? – Przerywam mu, zupełnie nie wiedząc o co chodzi.

– Wiesz przecież. – No nie, właśnie nie mam pojęcia. – Wiesz, że mój brat lubi zmyślać.

– Ten…? Ten tu? – Pokazuję ręką w kierunku, w którym odszedł Daniel. Serio? Umawiałam się z dwoma facetami jednocześnie? I to w dodatku z braćmi? Jezu Słodki, kim ja w ogóle jestem? Mam ochotę wyjść z siebie i uciec jak najdalej.

– Tak. – James mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem. Pewnie, dajcie lustro a sama chętnie tak uczynię. – Wszystko z tobą w porządku?

A bo ja wiem? Nie mam w zwyczaju paradować publicznie w długich skomplikowanych sukniach i umawiać się z żadnymi braćmi w świetle księżyca. I nie mam wcale czarnych włosów, nie wiem skąd się wzięły te tutaj, może peruka. I nie mam na imię Liliana, no przecież. I jeszcze kilka minut temu nie miałam najmniejszego pojęcia o twoim istnieniu, a teraz nagle jesteś moją największą miłością.

– W porządku. – Potrząsam głową, odganiając wszystkie głupie myśli. Najwyraźniej od wczoraj dużo się zmieniło i nie jestem już Rosalie. – Jestem tylko odrobinę zmęczona.

– Rozumiem, najdroższa. To był długi i ciężki dzień. Przykro mi z powodu śmierci panny Grey. Zdaję sobie sprawę, że obie byłyście…

 

– Lucy do ciebie – ogłasza moja młodsza siostra, nieudolnie wspinając się na piętrowe łóżko. Przecieram dłonią zaspane oczy i zerkam na zegarek. Jest dziewiąta rano.

– Poważnie? O tej godzinie? – Wzdycham. – Czy tylko ja potrzebuję tyle snu?

– Najwyraźniej. – Annie wzrusza ramionami i w końcu siada obok mnie na fioletowych poduszkach. – Zawołać ją tu?

– Tak, ale ty zmykaj. – Próbuję wypchnąć dziewczynkę z łóżka.

– A co, znowu będziecie czarować?

– Bardzo zabawne. – Nie, ani trochę. Co ta mała plecie? – Uciekaj.

Siostrzyczka z hukiem zeskakuje na podłogę i wpada wprost na Lucy. Zamykam oczy, nie chcąc patrzeć na katastrofę, ale, ku mojemu zdziwieniu, nic takiego nie ma miejsca.

-Hej. – Wprost uwielbiam cichutki głosik Luce o poranku, tak kojący i spokojny w porównaniu z głośnym szczebiotaniem dwunastolatki. Co jednak nie zmienia faktu, że obudziła mnie w pierwszy dzień weekendu i jestem na nią za to bardzo zła. – Przepraszam, że tak wcześnie, ale to może być ważne.

-Nie szkodzi. I tak miałam zaraz wstawać. – Macham lekceważąco ręką.

-Zaraz? – Czyżbym słyszała powątpiewanie?

-Za dwie godziny, zaraz.

-No właśnie, to już bardziej.

-Dzięki. W każdym razie, co tam masz ważnego? – Wskazuję na beżową sztruksową torbę przewieszoną przez chude ramię przyjaciółki.

Lucy wyjmuje oprawiony w brązową skórę notes i podaje mi go. Pierwsze strony prawie w całości pokryte są cienką warstwą zaschniętego wosku i maleńkimi symbolami. Przewracam kilka następnych kartek i moim oczom ukazują się starannie zapisane formułki różnych zaklęć. Przy niektórych z nich namalowane są czerwone znaki lub wykrzykniki, a na wszystkich marginesach poprzyklejane zostały płatki kwiatów i liście nieznanych mi dotąd roślin.

-To mojej babci – mówi dziewczyna i nerwowo zakłada za ucho kosmyk jaśniutkich włosów. – Dała mi wczoraj, jak wróciłam do domu. Powiedziała, że czuje coś niedobrego i parę zaklęć na pewno mi się przyda.

-Fajnie. A nie mówiła, które dokładnie pomogą w uratowaniu Claudii?

-Nie – odpowiada. – I nie pytałam.

-Rozumiem.

Babcia Lucy jest Duchem najstarszego w naszym mieście kręgu. Kiedy była młoda, została uwięziona w podziemiach i chyba jedynie cudem uniknęła śmierci. To było bardzo dawno, jednak pani Montgomery niezbyt dobrze radzi sobie z przeszłością. Dlatego w jej obecności uważamy na to, co mówimy i staramy się nigdy nie wspominać o łowcach.

-Szukałam już trochę zanim tu przyszłam – zaczyna niepewnie blondynka. – I nie znalazłam nic na łowców, ale zobacz tutaj. – Zabiera mi z rąk notatnik i ostrożnie wertuje cienkie kartki. – O, mam. Tu są zaklęcia ochronne na krąg, a tutaj jest jedno takie, dzięki któremu można pozbyć się intruza.

-Dokładnie takie?

-No nie, dokładnie to nie. – Czarownica przygryza policzek zastanawiając się na czymś. – Bo żeby wyrzucić z kręgu niechcianego gościa, trzeba wiedzieć, kim on jest i skąd się wziął.

-A my nie wiemy.

-Nie wiemy. – Powtarza Luce. – Nie wiemy też, jaki był tego cel. Na przykład mogło być tak, że jakaś wiedźma zabłądziła, albo trafiła do nas przez przypadek i nie może się wydostać. Wtedy jest łatwo się jej pozbyć.

-Ale nasz przypadek wygląda na działanie z premedytacją.

-Właśnie. I wtedy jest już trudniej.

-To głupio – podsumowuję.

-Ale ty jesteś Duchem… – Przyjaciółka patrzy na mnie znacząco. Powinnam się chyba domyślić, o co jej chodzi, ale jest zbyt wcześnie i mój mózg pracuje jeszcze naprawdę powoli.

-Do czego zmierzasz? – pytam.

-Rose, no pomyśl. – Aha, łatwo jej mówić. – Do aldilii zmierzam.

-Aaa…

Aldila to miejsce, do którego mogą trafić jedynie czarownice posiadające żywioł Ducha. Oznacza, z języka włoskiego, zaświaty i jest swego rodzaju schronieniem, czy przystanią dla osób podróżujących za pomocą magii. Niektórzy uważają, że jest ona tylko złudzeniem, iluzją wykreowaną i mieszczącą się w naszych umysłach, dla innych jednak jest to prawdziwa magiczna kraina. Osobiście skłaniam się ku pierwszemu stwierdzeniu, ponieważ zauważyłam, że każdy przebywający w zaświatach Duch opisuje tę krainę zupełnie inaczej, w zależności od tego, jak bujna jest jego wyobraźnia.

Droga do aldilii wydaje się bardzo prosta. Trzeba zapalić kilka świeczek, skupić się na skaczących płomykach i wypowiedzieć krótkie hasło: „Zabierz mnie do mego serca pragnień". Teoretycznie – nic trudnego.

W praktyce jednak wygląda to zupełnie inaczej. Żeby przedostać się do świata czarów, trzeba mieć dużą siłę woli i ogromną moc. Trzeba wczuć się w nią, pozwolić, by w tym jedynym momencie zawładnęła naszym ciałem, wniknęła do naszego wnętrza. Wiele czarownic nie potrafi całkowicie poddać się mocy, boją się ryzyka. Owszem, ryzyko jest duże, bo jeżeli po wydostaniu się z zaświatów nie uspokoimy mocy, może nas ona nawet zabić, ale moim zdaniem nie warto z tego powodu rezygnować. Lepiej poćwiczyć i wtedy spróbować jeszcze raz.

Aldila słucha. Każde drzewo, każdy przedmiot przez nas wykreowany, potrafi słuchać. Mało tego, każda, nawet najdrobniejsza rzecz jest wszechwiedząca, zna odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. Dlatego też setki dobrych i złych wiedźm udaje się tam, żeby przemyśleć różne sprawy, żeby podjąć ważne decyzje lub spytać o radę.

Dlatego też, w sobotni poranek, postanowiłam uczynić to samo.

– Lucy, jesteś genialna! – Całuję przyjaciółkę w policzek i zeskakuję z łóżka. – Pójdziemy do aldilii i zapytamy o intruza. I o łowców.

– My? – Luce otwiera szeroko oczy. – Ja nie jestem Duchem, nie mogę się tam znaleźć.

– Możesz, ja ci pozwalam. Jeśli będziesz ze mną, nic się nie stanie – zapewniam z uśmiechem, szykując na podłodze miniaturową wersję kręgu.

– Nie jestem pewna…

– Chodź -przerywam. – Pokażę ci moją krainę.

Dziewczyna siada naprzeciwko mnie i nerwowo skubie rękaw różowego sweterka. Uśmiecham się do niej i biorę ją za ręce. Za pomocą myśli zapalam pięć świeczek i zamykam na moment oczy. Przywołuję moc. Czuję, jak zbiera się wokół ciepłych płomieni i powoli zbliża się do mnie. Pozwalam jej wniknąć pod skórę, płynąć w moich żyłach. Uwielbiam to uczucie. Siła, potęga, władza – jakbym na chwilę stawała się wszechmocna.

Unoszę powieki i szeptem recytuję: „Zabierz mnie do mego serca pragnień".

Pokój zaczyna znikać. Sufit, ściany i podłoga wirują wokół nas, a później rozpadają się na miliony maleńkich kawałeczków. Unosimy się w próżni. Ciemnej, nieprzeniknionej, głuchej próżni. Nagle z oddali przylatują kolorowe pulsujące światełka. Otaczają nas swoim blaskiem i kręcą się wkoło. Kiedy w końcu oddalają się, każde z nich zostawia po sobie biały dym, z którego powstają różne, mniej lub bardziej zwyczajne kształty i przedmioty. Po kilku minutach tworzą one jeden, pełny obraz.

Opadam z Lucy na ziemię i staję przed ogromnym, starym zamkiem. Budynek sprawia wrażenie twierdzy nie do zdobycia, otoczony jest grubym kamiennym murem, strzeżonym na dodatek przez kilku ubranych na czarno mężczyzn.

– Cofamy się w czasie? – pyta cicho czarownica, dosłownie przyklejając mi się do ramienia.

– Nie – śmieję się. – To teraźniejszość. A to jest mój dom.

– Żartujesz sobie?

– Nie – powtarzam, nadal z szerokim uśmiechem. – Zapraszam.

Gdy przechodzimy przez szaro-srebrną stalową bramę, stojący po bokach mężczyźni kłaniają nam się nisko. Idę zdecydowanym, pewnym krokiem po wąskim, wyłożonym czerwoną cegłą chodniku i rozglądam się dookoła. Ze zdziwieniem zauważam, że zbyt wiele się tu nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Trawnik jest równo przycięty, mały ogródek z ziołami zadbany i kwitnący. Może jedynie róże przy schodach są mniej niebieskie, niż poprzednio.

Drzwi otwiera elegancko ubrana kobieta. Uśmiecha się przyjaźnie i z wyraźnym francuskim akcentem mówi:

– Witam ponownie, panno Dawn. Miło, że nie zapomniała panienka i znów zechciała odwiedzić naszą uroczą aldilę. O. – Zerka na kulącą się u mego boku przyjaciółkę. – Dzisiaj wraz z przyjaciółką?

– Tak – odpowiadam. – Właśnie miałam zamiar ją przedstawić. Lucy Montgomery, żywioł powietrza.

– Bardzo mi miło. – Podaje blondynce szczupłą dłoń. – Ja nazywam się Justine Rebourd i jestem pełnoprawną opiekunką Rosalie w zaświatach.

Luce uśmiecha się nieśmiało i przygryza prawy policzek – to taki jej tik, robi tak zawsze kiedy się denerwuje, albo wstydzi. Albo, jak w tym przypadku, kiedy nie wie co powiedzieć.

– Chodźmy do mojej sypialni – proponuję i ruszam szerokimi kamiennymi schodami. Czuję pod stopami chłód i nagle zdaję sobie sprawę, że wybrałam się w inny wymiar boso i w samej piżamie. Naciągam krótką szarą koszulkę i ze wszystkich sił staram się nie zwracać na siebie uwagi. Niestety, już na pierwszym korytarzu potrącam piękny porcelanowy wazon i tym samym ściągam na siebie wzrok wszystkich domowników i służących.

– Przepraszam – mówię szybko i klękam na podłodze, chcąc posprzątać porcelanowy bałagan. Mężczyzna w ciemnych okularach podchodzi do mnie i jednym ruchem dłoni skleja potłuczone kawałki. Wazon wygląda idealnie, nie ma ani jednego zadrapania. No tak, zapomniałam. Tutaj korzystanie z czarów jest na porządku dziennym.

– Jesteś tu tak często i nadal nie pamiętasz gdzie co stoi? – śmieje się ze mnie przyjaciółka.

– Wiem, tylko tutaj co chwilę coś się zmienia, a ja nie mam na to wpływu. W zeszłym miesiącu cały zamek był urządzony w stylu orientalnym. Wiesz, wszędzie palisander, na meblach i ścianach pełno bębenków z Tunezji i kolorowych szkatułek z Tajlandii. Z kolei dwa tygodnie temu w głównym salonie stała beżowa kanapa w stylu vintage, a dzisiaj… Cóż, Justine zainwestowała w porcelanę.

– Nieźle.

– No. Tylko mój ukochany pokój zawsze zostaje bez zmian. – Otwieram czarne drzwi i gestem zapraszam Luce do środka.

– Mogłam się domyślić. – Kiwa głową ze zrozumieniem. – Zupełnie w twoim stylu.

– Ale przyznaj, że pięknie.

– Przyznaję – mówi i powoli podchodzi do dużego okna. Odsłania ciężkie fioletowe zasłony i uśmiecha się z aprobatą. – Ale tak jest dużo lepiej. I zdecydowanie mniej przerażająco.

Przewracam dyskretnie oczami. Jak dla mnie, sypialnia jest absolutnie cudowna, nawet bez nużącego dziennego światła. Ciemnoczerwona tapeta dodaje jej drapieżnego wyglądu i przywodzi na myśl krew, czarny sufit i podłoga potęgują wrażenie wiecznej nocy, a fioletowe kotary nadają pomieszczeniu charakter gotycki.

– To łóżko wygrywa! – krzyczy do mnie blondynka zza purpurowego baldachimu. – Najlepsze, na jakim kiedykolwiek leżałam!

Uśmiecham się do siebie. Pewnie, w wymyślonym świecie można mieć wszystko, co najlepsze. Problem polega tylko na tym, że nic nie jest prawdziwe. Każdy przedmiot, każda osoba jest jedynie tworem mocy działającej w umyśle.

– Wiem – odpowiadam. – W końcu moje. Lucy?

– No?

– Zaraz wrócę, dobra? Czekaj tu na mnie.

– Jasne. Obudzisz mnie jakby co.

– Obudzę – mruczę pod nosem, mocując się z zamkiem moich osobistych drzwi.

Moje osobiste drzwi są wejściem do niewielkiej kaplicy, ukrytej na końcu korytarza, czyli tuż obok mojej sypialni. Jest to w pewnym sensie miejsce święte, chociaż nie czczę tam żadnych niestworzonych bóstw. Znajduje się tam kilka czarnych stalowych ławek, półki i świeczniki z ciemnego drewna, rosnący z miękkiej podłogi krzew dzikiej róży i stojąca na samym środku kamienna studnia. To tutaj kieruję zawsze swoje pytania i prośby.

Siadam na podłodze i zaczynam zastanawiać się nad intruzem w naszym kręgu. Nie muszę mówić głośno, studnia słyszy moje myśli tak dokładnie, jak ja mogę zobaczyć swoje odbicie w wodzie.

– On obserwuje wasze poczynania od bardzo długiego czasu -odzywa się głęboki kobiecy głos. Zawsze, gdy go słyszę, wyobrażam sobie zmarłą babcię. Lubię myśleć, że to właśnie ona pomaga mi w trudnych sytuacjach, że cały czas jest przy mnie. -On jest silny i nie da się go przestraszyć. To on straszy. Przeraża.

Nie dobrze. Ale to już przecież wiemy.

– Jakie jest jego imię? – pytam, mając nadzieję, że dowiem się czegoś nowego.

– Jego imię jest ci bardzo dobrze znane, ale ty sama jeszcze o tym nie wiesz.

– A nie możesz mi powiedzieć? – nalegam. Nie lubię takich zgadywanek.

– Ty wiesz…

– No dobrze – rezygnuję. Na ten temat raczej nic więcej się nie dowiem. – A łowcy?

Cisza. Błagam o jasną odpowiedź i jednocześnie zastanawiam się, co zrobię, jeżeli jej nie otrzymam.

– O północy. W lesie za twoim miastem, od jego wschodniej strony.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj. Dziewczyna zostaje.

– Co takiego? – Czuję, jak robi mi się słabo. A może się przesłyszałam?

– Zostaje – grzmi stanowczo tonem, który nagle staje się dziwnie nieprzyjemny i szorstki.

– Nie może zostać, muszę ją zabrać do domu, muszę…

– Zostaje – powtarza kobieta i uderza we mnie silnym zaklęciem. Czuję potworny ból w skroniach i osuwam się na podłogę. Powoli tracę przytomność, ostatnie, co zapamiętuję, to dźwięczący w moich uszach głos.

Zostaje, zostaje, zostaje…

Koniec

Komentarze

Ho, ho, widzę, że komentarze wykruszyły się po po części trzeciej. No ale nic to, ja przeczytałem bez większych oporów, choć przyznać muszę, że nastolatki bawiące się czarami, zdecydowanie znajdują się na liście moich upodobań literackich.
W ogóle, odnoszę wrażenie, że te rozdziały pisane są pod kątem jakiejś dłuższej powieści czy mikropowieści. Takie podejście niestety nie zyska ci wielu zwolenników na tym portalu. Normalnie, mając w ręku książkę, czytelnik z góry zakłada, że akcja potrzebuje trochę czasu, żeby się rozwinąć. Na tym portalu jednak, nie daje się autorom takiego kredytu zaufania. Jeśli czytelnik nie jest wciągnięty w historię od razu, rzuca ją i idzie do innej. Dlatego, publikując na tym portalu, polecałbym raczej skupić się na krótszych formach literackich, bo plany powieściowe mogą nie spotkać się z odzewem.

Nowa Fantastyka