
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Udało się! Sześć lat badań nie poszło na marne!
Siedziałem i patrzyłem jak mysz, która właśnie skończyła swój trzeci miesiąc życia, umiera ze starości. Jej rówieśniczki, młode i pełne energii, biegały w tą i z powrotem, poszukując wyjścia z laboratoryjnej klatki. Eksperyment, oczywiście, trzeba będzie powtórzyć, ale czułem, że to tylko formalność. Tylko potwierdzenie wyników.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła druga w nocy, więc zebrałem notatki, zgasiłem światło i wyszedłem na korytarz. Tak jak przypuszczałem, oprócz mnie w budynku uniwersytetu pozostał wyłącznie stary portier. Oddałem mu klucz i wyszedłem na parking. Noc była gorąca, a przesycone wilgocią powietrze prawie stało w miejscu.
Jadąc do domu wysłużonym chevroletem, zastanawiałem się, jaką ilość uzyskanego przeze mnie płynu musiałby wypić człowiek, aby jego proces starzenia znacznie przyspieszył. Jeśli u myszy, która żyje przeciętnie półtora roku, wystarczyło zaledwie pięć mililitrów… Cholera! Dobrze byłoby przeprowadzić to doświadczenie na szympansie, ale dyrekcja instytutu na pewno zacznie węszyć. Nie mogłem jeszcze opublikować wyników. Jeszcze nie teraz.
Następnego dnia wstałem przed siódmą, ubrałem się i zszedłem do kuchni. Tom siedział już jakiś czas i popijając kawę przeglądał gazetę. Uwielbiałem tego staruszka o potarganych siwych włosach i odstających uszach. Od kiedy wraz z Kate zabrali mnie z sierocińca, czułem się naprawdę kochany. Teraz zostaliśmy sami. Ciężka i przewlekła choroba pokonała ją cztery lata temu.
– Chyba późno wróciłeś – powiedział Tom nie odrywając wzroku od lektury.
– Musiałem zostać dłużej. Wiesz, terminy gonią, a dyrekcja ciągle narzeka na brak wyników. Boją się, że w przyszłym
roku nie dostaną kasy na dalsze badania.
– Musisz o siebie zadbać. Wiem, że ci zależy i bardzo się starasz, ale chodzisz niewyspany, mało jadasz, przestałeś
się golić… Gdyby nie garnitur, mógłbym cię wziąć za menela…
– Nie przesadzaj – odparłem nalewając kubek pachnącej kawy. – Nie jest aż tak źle. A jak tam noga? Boli jeszcze?
– Trochę, gdy wchodzę po schodach. No i znajdź sobie wreszcie dziewczynę. Wiesz, że nie będę żył wiecznie, a ktoś
będzie musiał o ciebie zadbać. A poza tym, nie wyobrażam sobie życia bez kobiety. Nie dałbym rady gdyby nie moja
Kate…
– Wiem tato, wiem.
Zjadłem jeszcze kilka tostów i wyszedłem z domu. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, a delikatny poranny wietrzyk unosił dokoła zapach nocnej burzy. Latem Glenmore wyglądało naprawdę wspaniale. Kochałem to miasto z jego alejkami pełnymi klonów, skwerami, fontannami i zabytkowymi budynkami z czerwonej cegły.
Ruszyłem w stronę miejsca, gdzie mieszkał Harper. Byłem pewien, że niedługo wyjdzie do pracy. Tak było każdego dnia – przynajmniej od czasu, gdy zacząłem go obserwować. Wielki, tłusty i pewny siebie bydlak! Nie szanował nikogo. Już w sierocińcu wychowawcy mieli z nim problem. Wiedzieli, że znęca się nad innymi dziećmi, ale od chwili, gdy wbił swojemu opiekunowi widelec w środek dłoni, czuli swego rodzaju respekt. Unikali rozmów na jego temat i bagatelizowali skargi.
Nienawidziłem go! Skrzywdził mnie najbardziej jak tylko mógł. Okaleczył na całe życie. Nie. Nie pobił mnie do nieprzytomności ani nie pociął mi twarzy nożem sprężynowym. Z tym mógłbym się jeszcze jakoś pogodzić. Zrobił coś o wiele gorszego. Coś, co sprawia, że od wielu lat budzę się z krzykiem i zawsze widzę ten sam obraz. A wszystko zaczęło się w dniu moich trzynastych urodzin. Pan Smith – dyrektor domu dziecka – urządził małe przyjęcie. Był tort, balony i prezenty, ale najlepszym, co mnie wtedy spotkało, był Timmy. To był jego pierwszy dzień w nowym miejscu. Mały Tim Bruke – wystraszony dwunastolatek w wyciągniętym sweterku. Pamiętam, że od razu go polubiłem i już po kilku tygodniach byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Często pomagałem mu w nauce, a on traktował mnie jak starszego brata. Z czasem staliśmy się nierozłączni.
Pamiętam, jak pewnego popołudnia Timmy przyszedł do pokoju, który dzieliłem z dwoma innymi chłopcami. Czułem, że stało się coś strasznego. Wiedziałem, że kilka tygodni wcześniej urzędnicy odnaleźli jego dziadków, a ci postanowili przygarnąć malca. Jak się okazało, w ostatniej chwili zrezygnowali. Nie chcieli go! Powiedział mi o tym, rozpłakał się i wybiegł. Od tamtej pory był milczący, rozkojarzony i jakby nieobecny. Niewielu wychowanków współczuło mu tak jak ja. Doszło nawet do tego, że największy łobuz w ośrodku, zaczął z niego drwić. Ośmieszał go gdzie tylko się dało. Stawałem w obronie słabego przyjaciela, aż do chwili, gdy w jednej z bójek Harper zmiażdżył mi nos i rozciął wargę. Był wysoki i nie mogłem dosięgnąć jego twarzy. Czułem się okropnie. A co najgorsze – po tym zdarzeniu nękał Tima jeszcze bardziej. Powiedziałem o wszystkim wychowawcy, który zapewnił mnie, że rozwiąże problem. Jak się później okazało, zignorował całą sprawę. Nie zrobił absolutnie nic, żeby powstrzymać upokarzanie chłopca.
Przyszła zima i zbliżały się święta. Wieczory stawały się coraz dłuższe, a na naszym piętrze zmieniono opiekuna. Został nim były nauczyciel matematyki, pan Higgins. Bardzo szybko dał się poznać, jako zgorzkniały i ponury jegomość. Chodził ubrany niechlujnie, rzadko mył swoje stalowoszare, gęste włosy i często zaglądał do kieliszka. Bywały momenty, gdy przekręcał klucz w drzwiach swojego gabinetu i stawał się nieobecny. Nie interesowało go, co działo się na zewnątrz, czym zajmowały się dzieci i czy czegoś potrzebowały. Niektórzy podopieczni błyskawicznie zdali sobie sprawę z tego, że w takich chwilach mogą być całkowicie bezkarni.
Pewnego razu, gdy wszyscy już spali, usłyszałem szepty dochodzące z korytarza. Ogarnął mnie dziwny niepokój. Wstałem, uchyliłem drzwi i ujrzałem trójkę wyrostków idących w stronę niewielkiego pokoju należącego do Tima. Harper i jego dwaj kolesie znów szykowali jakąś przykrą niespodziankę. Poczułem, że muszę coś zrobić. Tylko co? Obserwowałem jak wchodzą do środka. Potem zapadła cisza. Czekałem. Czekałem, aż do chwili, gdy Timmy zaczął krzyczeć i wzywać pomocy. Najszybciej jak mogłem, pobiegłem po pana Higgins'a. Nie wiem, czy go nie było, czy może pijany do nieprzytomności leżał w swoim łóżku. Nie otworzył! Szarpałem klamkę, waliłem i kopałem w drzwi.
I nic! Wołałem tak głośno, że obudziłem większość dzieciaków na piętrze. Niektóre z nich, wystraszone, wyglądały na korytarz, a inne wtuliły się mocniej w swoje poduszki.
Musiałem radzić sobie sam. Błyskawicznie znalazłem się pod pokojem przyjaciela i wpadłem do środka.
To, co zobaczyłem, przeraziło mnie tak bardzo, że stanąłem i nie mogłem ruszyć się z miejsca. Na biurku, pośrodku pomieszczenia, z twarzą przyciśniętą do blatu, leżał bezbronny chłopiec. Jeden z napastników wykręcał mu rękę. Drugi trzymał kark. A Harper, stojąc z tyłu, gwałcił małego Tima. Zauważył, że jestem tuż obok. Szybko podciągnął spodnie, i nim zdążyłem zareagować, powalił mnie na podłogę. Leżałem przyciśnięty jego potężnym kolanem i nie mogłem oddychać. Lewą ręką miażdżył mi szyję, a w prawej trzymał nóż. Myślałem, że to koniec. Pochylił się tak blisko, że czułem zapach jego potu. Uważnie patrzył mi w oczy.
– Nic nie widziałeś, gnoju! Rozumiesz?
Zimne ostrze dotknęło mojego policzka.
– Nic nie widziałeś! – Powtórzył. – A jak komuś powiesz, to na spaniu wypruję ci flaki! Jak nie ja, to moi kumple!
Rozumiesz dziwko? Rozumiesz?
Skinąłem głową. Byłem gotów zrobić wszystko, byleby tylko dał mi spokój. Zastanawiał się jeszcze przez kilka sekund, tak jakby nie był pewien, czy wystarczająco mnie nastraszył. Potem wstał. Zerwałem się i pobiegłem do siebie. Wszyscy udawali, że śpią. Wskoczyłem pod kołdrę, skuliłem się i płakałem. Było mi zimno. Drżałem. W końcu zasnąłem.
Kiedy obudził mnie dźwięk policyjnej syreny, zdałem sobie sprawę z tego że to, co wydarzyło się tej nocy, nie było koszmarnym snem. Na zewnątrz panowało wielkie poruszenie. Dorośli biegali w tą i z powrotem, ktoś strasznie przeklinał, ktoś inny kazał dzieciom pozostać w pokojach. Na dworze robiło się jasno. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem dwa radiowozy, a przy nich grupkę ludzi pochylającą się nad ciałem dziecka. Dziecka, które wypadło z okna. Podjechała karetka. Zbierał się tłum gapiów.
Patolog przeprowadził sekcję tego samego dnia. Bez trudu odnalazł ślady gwałtu. Przesłuchania trwały kilka tygodni. Policja dowiedziała się o wszystkim – głównie ode mnie. Opowiadałem ze szczegółami. Nie zależało mi. Śledczy doszli do wniosku, że Harper i jego kompani w chwili śmierci Tima, przebywali już piętro niżej. Wszyscy trzej trafili do zakładu karnego dla nieletnich. Nigdy nie byli sądzeni za morderstwo. A pan Higgins? Hm… Za pozostawienie podopiecznych bez nadzoru, dostał dwa lata. Podobno wyszedł wcześniej.
W sierocińcu przebywałem jeszcze przez osiem miesięcy, aż niespodziewanie uśmiechnęło się do mnie szczęście. Trafiłem do adopcji, a moi nowi rodzice okazali się cudownymi ludźmi. Tom, poświęcał mi każdą wolną chwilę. Uwielbiałem nasze wyprawy na ryby i letnie pikniki. A Kate? Kate pomagała mi pokonać wszelkie trudności. Starała się jak mogła, abym już nigdy nie poczuł się samotny. Tak bardzo ją kochałem. Kocham ją nadal…
Mimo że moje życie zmieniło się diametralnie, nie zapomniałem. Przyrzekłem sobie, że kiedyś go znajdę. Znajdę i zabiję skurwiela! Tak bardzo skrzywdził mojego jedynego przyjaciela, że nie mogło mu to ujść na sucho. Szczerze mówiąc, nie do końca wierzyłem, że Tim popełnił samobójstwo. Wciąż w to wątpię. A nawet jeśli tak było,to Harper ponosi całą winę za to, co się stało. Pewnie wydaje mu się, że odsiedział kilka lat i będzie miał spokój. Nigdy! Jeśli tak myśli, to grubo się myli. Nie dam mu zapomnieć!
Poszukiwania trwały dwa lata i kosztowały mnie sporo pieniędzy. Ale najważniejsze, że w końcu do niego dotarłem. Mieszkaliśmy w tej samej dzielnicy, w odległości, której pokonanie pieszo zajmowało mi zaledwie dwadzieścia minut. Nie podejrzewał, że go śledzę. Byłem ostrożny i nigdy nie podchodziłem zbyt blisko, a mimo to zdołałem dokładnie poznać jego zwyczaje. Wiedziałem, że pracuje w warsztacie dwie przecznice dalej, w drodze powrotnej zawsze robi zakupy, a w sobotnie wieczory odwiedza bar przy Victoria Square. Nie miał rodziny. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałem go z kobietą. Może odstraszał je wyglądem. A może nadal interesowali go tylko chłopcy…
Teraz, idąc ulicami Glenmore, mijałem kobiety i mężczyzn uprawiających poranny jogging, dzieci wyprowadzające swoich pupili na spacer, i emerytów siedzących na ławkach. W końcu dotarłem na miejsce, z którego miałem doskonały widok na mały, parterowy domek z zasłoniętymi żaluzjami.
Czekałem kwadrans, nim dostrzegłem w drzwiach znajomą sylwetkę. Pojawił się punktualnie o wpół do ósmej, niosąc czarny worek pełen śmieci. Powolnym krokiem podszedł do plastikowego kubła stojącego pod oknem i pozbył się balastu ubijając go tak, aby zamknęła się pokrywa. Dwie minuty później zniknął za rogiem ulicy, a ja mogłem zająć się tym, po co przyszedłem. Słyszeliście może o powiedzeniu – „pokaż mi swoje śmieci, a powiem ci kim jesteś?". Ja słyszałem, i zgodnie z nim, od kilku tygodni systematycznie przeglądałem zawartość foliowych worków Harpera. Wyciągałem je i zabierałem do opuszczonej rudery, położonej kilkaset metrów dalej. Interesowało mnie wszystko, co mogło mi pomóc w realizacji planu. Każdy szczegół. I w końcu znalazłem – codziennie wyrzucał opakowanie po płatkach śniadaniowych i karton po mleku.
Wróciłem na uniwersytet. Musiałem jeszcze dokładnie przemyśleć to, co udało mi się osiągnąć w ciągu ostatniego miesiąca. Materiał był bardzo obszerny, więc od razu zabrałem się do pracy. Analiza pochłonęła mnie tak mocno, że nie zdawałem sobie sprawy z upływu czasu. Gdy skończyłem, było już ciemno. Ale najważniejsze były wyniki. Byłem już tak bliski osiągnięcia pełnego sukcesu, że aż trudno mi było w to uwierzyć.
Pamiętam dobrze, gdy kilka lat temu, w trakcie studiów na wydziale biologii molekularnej, intensywnie poszukiwałem sposobu, w jaki mógłbym pokonać mojego największego wroga. Nie mogłem po prostu zastrzelić go w ciemnej uliczce, czy udusić na spaniu. To zbyt proste i zbyt ryzykowne. Zawsze mógłby pojawić się świadek albo przypadkowo pozostawiony odcisk palca. Nie zamierzałem trafić do więzienia i skazać bidnego Toma na łaskę opieki społecznej. Musiałem postarać się bardziej. Pomysł przyszedł niespodziewanie. Oglądałem kiedyś Ze śmiercią jej do twarzy Roberta Zemeckisa, gdzie grająca podstarzałą aktorkę Meryl Streep, wypija eliksir młodości i w sekundzie odzyskuje jędrne ciało, pozbywając się przy tym wszystkich zmarszczek. A gdyby tak odwrócić ten proces? Stworzyć środek przyspieszający starzenie do tego stopnia, że może uczynić sklerotycznym dziadkiem nawet trzydziestolatka? Rozwiązanie to miałoby dwa zasadnicze plusy. Po pierwsze, nie można zarzucić komuś zabójstwa, jeśli ofiara umiera z przyczyn naturalnych, a na to pewnie nie trzeba by było długo czekać. No i po drugie – ofiara wcale nie musiałaby wiedzieć, dlaczego coś tak strasznego dzieje się z jej organizmem. Należało jedynie zadbać, aby nieświadomie wypiła to, co trzeba i żeby badania toksykologiczne niczego nie wykazały.
Analizując wyniki wybitnych naukowców z całego świata, trafiłem na artykuł Normana Sharpless'a, opisujący działanie pewnego mało znanego genu. Okazało się, że aktywność ink4a (bo tak się nazywał), rośnie wraz z wiekiem, powodując spadek liczby komórek macierzystych. I tego właśnie szukałem! Teraz wiedziałem, na czym zogniskować swoją uwagę. Co prawda, autor wspominał o tym, że zablokowanie genu, a co za tym idzie procesu starzenia, jest możliwe, ale gen ten pełni jeszcze jedną, niezbędną funkcję – przeciwdziała powstawaniu guzów nowotworowych. Myszy, u których zastosowano taki eliksir młodości, w efekcie żyły o wiele krócej, toczone różnymi odmianami raka. Ale dla mnie nie miało to większego znaczenia. Musiałem znaleźć czynnik przyspieszający aktywność genu tak bardzo, jak to tylko możliwe. I znalazłem. Stworzyłem syntetyczny enzym wchłaniany przez układ pokarmowy. U gryzonia, na którym przeprowadziłem pierwsze testy, skrócił życie o jakieś siedemdziesiąt trzy procent. Całkiem niezły wynik! Już nie mogłem doczekać się, kiedy wreszcie sprawdzę jego działanie na człowieku.
Plan był prosty. Wystarczyło dostać się do domu Harpera przez uchylone okno. Podmienić karton z mlekiem na identyczny, zawierający piętnastoprocentowy dodatek mojego cudownego wynalazku. I wymknąć się niepostrzeżenie. Od razu przystąpiłem do działania. Przygotowanie całej operacji zajęło mi zaledwie dwa dni i nareszcie mogłem się zemścić. Po tylu latach!
W piątek rano, jak zwykle wyszedł do pracy. Musiałem jednak poczekać do piętnastej, aż kobieta mieszkająca w domku obok, pojedzie odebrać córkę ze szkoły. Gdyby zauważyła moją obecność, na pewno zaczęłaby coś podejrzewać i wszczęłaby alarm. Nie mogłem ryzykować. Na wszystko miałem tylko pół godziny, ale szczerze mówiąc, zamierzałem załatwić całą sprawę o wiele szybciej. Kiedy wreszcie sąsiadka odjechała białą Corollą, wyłączyłem dźwięki w komórce, wrzuciłem ją do bocznej kieszeni bojówek i ruszyłem przed siebie. Szedłem powoli, tak by nie zwracać uwagi przypadkowych przechodniów. Na ramieniu niosłem czarny plecak, ukrywający cenną miksturę, a na głowę włożyłem szarą bejsbolówkę z dużym daszkiem. Na szczęście, w tej części miasta, mieszkańcy odgradzali swoje posesje wyłącznie przyciętymi żywopłotami, dzięki czemu, już po chwili stałem pod bocznym oknem budynku.
Dostanie się do środka zajęło mi kilka sekund, ale wskakując omal nie zerwałem wiszących swobodnie żaluzji. To one sprawiały, że w niewielkiej, wyłożonej jasnymi płytkami kuchni, panował półmrok. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny, przypominający chwilami odór zepsutych jajek i czosnku. Pod butami chrzęścił piach, a pokryty dziurawą ceratą stół, niemal uginał się od pustych butelek po piwie, brudnych talerzy i szklanek, dla których najwidoczniej zabrakło miejsca w zapchanym zlewozmywaku. W kącie, obok drzwi prowadzących do holu, stała lodówka, a na niej mnóstwo leków. Były to głównie środki przeciw grypie, gorączce i przeziębieniu. Nie zwlekając, zabrałem się za podmianę kartonów na mleko. Ten, który przyniosłem, zawierał nieco więcej płynu niż oryginał. Błyskawicznie znalazłem łazienkę i wylałem nadmiar do sedesu. Teraz były identyczne. Pozostawiłem go w odpowiednim miejscu i już miałem wychodzić, gdy w drzwiach wejściowych zazgrzytał zamek.
Szybko zrozumiałem, że nie zdążę wyskoczyć oknem. Wpadłem do sąsiedniego pokoju. Rozejrzałem się
i zauważyłem drewnianą, rzeźbioną płytę zamykającą wejście do jakiegoś pomieszczenia. Ukryłem się wewnątrz. Wstrzymałem oddech. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Krew w skroniach pulsowała tak mocno, że czułem ból. Nagle, zaledwie kilka metrów ode mnie, rozległ się głęboki, suchy kaszel. To Harper! Był blisko. Bardzo blisko! Słyszałem jego kroki. I znów sparaliżował mnie strach. Tak jak wtedy, w sierocińcu. Ale po kilku minutach zrobiło się cicho. Co za ulga – pomyślałem. – Pewnie poszedł do kuchni. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że stoję na szczycie schodów prowadzących do piwnicy. Na dole, przez cały czas świeciło się światło.
Coś podświadomie podpowiadało mi, że nie jestem sam. Nie miałem wyboru. Musiałem to sprawdzić. Schodziłem bardzo ostrożnie, aż znalazłem się pośrodku prostokątnej komory o ścianach obitych jakimś rodzajem popielatych płyt. Po prawej stronie, stało wysokie łóżko, z materacem w kolorze zgniłej zieleni. Po lewej, mały stolik, a nad mim gablota z kilkoma rodzajami młotków. Ale znaczną część pomieszczenia, znajdującą się naprzeciwko mnie, oddzielała gruba, brązowa kotara. Delikatnie ująłem jej brzeg i drżącą ręką odsunąłem. To, co zobaczyłem przypominało więzienną celę. Za biegnącymi od podłogi aż po sufit, wykonanymi ze stalowych prętów kratami, kuliła się mała dziewczynka. Miała sześć, może siedem lat. Kryła się w rogu, chowając głowę pod chudziutkimi ramionami. Obok stał pognieciony, stary garczek, który aktualnie służył jako nocnik.
I znów usłyszałem ten przeklęty kaszel. Harper szedł tutaj. W mgnieniu oka poprawiłem zasłonę, zdjąłem plecak i schowałem się pod łóżkiem. Leżałem na zimnym, zakurzonym betonie, pośród gęstych pajęczyn i mysich odchodów. Wiedziałem, że jeśli zostanę wykryty, mogę zginąć. Byłem za słaby, aby pokonać tego olbrzyma.
Podszedł do stolika i coś na nim postawił. Zastanawiałem się, co. Z ukrycia widziałem wyłącznie czarne buty o masywnych podeszwach i fragment nogawek. Nie wychylałem się.
– I co mała … Głodna? – spytał zachrypniętym głosem. – Zaraz dam ci coś dobrego.
Nie odpowiedziała. Usłyszałem szelest folii i dźwięk płatków śniadaniowych wysypywanych na talerz. Jezu! Tylko nie to! – pomyślałem. – Zabije niewinne dziecko! To mleko kupował dla niej! W sekundzie wyskoczyłem spod cuchnącego wyra i stanąłem na równe nogi. Harper, nie wiedział, co się dzieje. Przestraszył się tak bardzo, że białe opakowanie na mleko wypadło mu z ręki i walnęło o podłogę. Ale nie pękło. Nie wylała się nawet kropelka. Rzuciłem się do ucieczki. Chciałem wezwać pomoc. Szybko wbiegłem po schodach i już chwytałem za klamkę, gdy potężne szarpnięcie obróciło mnie do tyłu. Najpierw dostałem w twarz, a potem w splot słoneczny. Próbując złapać oddech, osunąłem się na kolana. Kolejny silny cios. Tym razem w podbródek.
Nawet nie wiem, kiedy straciłem przytomność. Odzyskiwałem ją stopniowo, coraz intensywniej odczuwając ból, promieniujący ze spuchniętej twarzy i potłuczonych żeber. Prawie nie widziałem na lewe oko. W ustach zbierała mi się krew cieknąca z rozciętej wargi.
Znalazłem się w prywatnej celi tego psychopaty, a obok mnie siedziała mała dziewczynka. Harper stał na zewnątrz. Był spocony i ciężko dyszał. Milczał. Podniósł z ziemi nieszczęsny karton, otworzył i zaczął pić. Pociągał łyk za łykiem, aż z kącików ust pociekły mu strużki mleka. Mleka z dodatkiem śmiertelnego enzymu. Gdy skończył, cisnął opakowaniem o ścianę i podszedł bliżej, aby lepiej się przyjrzeć.
– Zaskoczyłeś mnie – powiedział pochylając się w moją stronę, a jego usta złożyły się w szyderczy uśmiech. – Prawie ci
się udało. Ale znów przegrałeś. Tak jak dawniej. Ty żałosna cioto! Poznałem cię!
– Wypuść mnie. Policja już tu jedzie!
– Dobra, dobra! Wszedłeś do mojego domu, no to posiedzisz tu trochę. A jakby ci się nudziło, to załatwiłem ci niezłą
laskę – wskazał na dziewczynkę. Zachichotał, a śmiech przerodził się w kaszel. – Może być? – kontynuował. – Jest
całkiem niezła w te klocki. A z resztą … Bawcie się dobrze.
Zaciągnął kotarę i wyszedł.
Sięgnąłem do kieszeni, gdzie wcześniej schowałem telefon. Była pusta. Musiał mnie przeszukać. Sytuacja była beznadziejna.
– Jak masz na imię?– spytałem. – Długo cię tu trzyma?
– Jestem Nancy White. Chcę do mamy…
– Wrócisz do mamy. Nie bój się. Damy sobie radę – próbowałem ją pocieszać, ale chyba widziała, że sam w to nie
wierzę.
Harper pojawił się po kilku godzinach. Między kratami, wrzucił do celi butelkę wody mineralnej. Podniosłem ją z trudem, odkręciłem i dałem Nancy.Piła powoli i ostrożnie. A on stał i obserwował. I ja też siedziałem cicho. Nie chciałem go drażnić. Po pewnym czasie wybrał jeden z młotków wiszących w ściennej gablocie. Przyglądał mu się uważnie. Badał w dłoni jego ciężar. Musnął palcami ostrzejszy brzeg metalowego obucha. Skierował w moją stronę obłędne spojrzenie. Zrozumiałem, że teraz jest panem mojego życia i śmierci. Nie mogłem zrobić absolutnie nic.
Nagle usłyszał coś, co wyraźnie go zaniepokoiło. Położył na stoliku przedmiot, który tak bardzo pochłaniał jego uwagę, i wybiegł zamykając za sobą drzwi. Włożyłem rękę między stalowe pręty i spróbowałem dosięgnąć młotka, ale nie dałem rady. Załamany usiadłem okrakiem na podłodze. Kątem oka dostrzegłem, jak pod łóżkiem regularnie błyska jakieś światełko. Widziałem też porzucony wcześniej plecak i bejsbolówkę. I nagle zrozumiałem, że to moja komórka. Pewnie wypadła mi z kieszeni, a teraz Tom chciał się do mnie dodzwonić. No cóż – pomyślałem.
– I tak jej nie dosięgnę. Nie mam czym.
Gdybym zabrał ze sobą zegarek, wiedziałbym przynajmniej, jak długo tu jestem. Czas mijał, a ja nie byłem w stanie ocenić, czy upłynęły dwa, trzy, a może cztery dni. Jedyną wskazówką mógł być ubiór Harpera. Kiedy przychodził w świeżo uprasowanej koszulce z krótkim rękawem, przypuszczałem, że wybiera się do pracy. Do dziewczynki dotarło w końcu, że nie jestem jej wrogiem i miałem wrażenie, że czuła się trochę bezpieczniej. Opowiadała mi o swojej mamie, kocie, którego przygarnęli i o tym jak wielki mężczyzna porwał ją, gdy wracała po lekcjach do domu. Ale i tak przez większość czasu milczeliśmy.
Zrobiłem się potwornie głodny. Wiedziałem, że Nancy też od dawna nic nie jadła. A Harper, jakby świadomie, nie pojawiał się z żadnym posiłkiem. Przeszło mi przez myśl, że chce nas zagłodzić. Nieoczekiwanie zapadłem w głęboki sen. Nie wiem jak długo spałem, ale obudził mnie płacz dziewczynki. Była zziębnięta i wyczerpana.
Gdy w końcu przyszedł, niósł ze sobą talerz, pełen płatków owsianych zalanych mlekiem. Otworzył klatkęi postawił jedzenie na podłodze. Potem zamknął za sobą, zasunął kotarę i zniknął. Nancy łapczywie połykała kolejne porcje. Zjadła prawie wszystko. Mnie zostały resztki. I tak było za każdym razem, a Harper schodził do nas coraz rzadziej.
Modliłem się o to, aby Tom zgłosił moje zaginięcie. Może wtedy namierzą telefon i cały ten koszmar się skończy. Niestety, każda minuta ciągnęła się w nieskończoność i nikt nie przychodził z pomocą. Cały czas zastanawiałem się, jak przyciągnąć komórkę. Dzieliło mnie od niej jakieś półtora metra. I wreszcie wymyśliłem. Że też wcześniej na to nie wpadłem! Musiałem tylko zerwać kotarę, zwinąć ją w rulon i sięgnąć. Już zabierałem się do realizacji planu, gdy Harper zszedł na dół. Czy zawsze musiał mnie zaskakiwać w najgorszym możliwym momencie? Był wyraźnie zmęczony. W prawej ręce trzymał oblepiony piachem szpadel. Oparł go o ścianę i usiadł na łóżku. Dotarło do mnie, że nie zamierzał więzić nas w nieskończoność.
– Czego ty tu właściwie szukałeś?– zapytał patrząc w moją stronę.
– Śledziłem cię i widziałem, że coś kombinujesz. Chciałem dowiedzieć się, co.
Wziął głęboki oddech, wstał i przeszedł się po pomieszczeniu.
– No to się kurwa dowiedziałeś. Nie wiem teraz tylko, czy cię powiesić, cz zatłuc jak psa … Dam ci wybór. Zastanów się, co wolisz, a jak przyjdę załatwimy sprawę. Wychodząc, stanął jeszcze na chwilę, uśmiechnął się od ucha do ucha i dodał:
– Obiecuję, że będzie bolało!
Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, zacząłem zrywać zasłonę. Gdy opadła na ziemię, uklęknąłem, przełożyłem ręce przez odstępy między zimnymi prętami i zacząłem ją zwijać. Byłem tak zestresowany i przerażony, że sztywniały mi palce. Smród z prowizorycznego nocnika sprawiał, że z trudem powstrzymywałem się od wymiotów. Było cholernie duszno. Żadnego przepływu powietrza.
Skończyłem zwijanie, zgiąłem na pół stworzony w ten sposób rulon i chwyciłem dłonią oba końce. Miałem teraz w miarę sztywną pętlę, którą mogłem zarzucić na pewną odległość, ku mojemu rozczarowaniu, mniejszą niż się spodziewałem. Ale nie brakowało wiele – dwa, może trzy centymetry. Każda próba przygarnięcia telefonu sprawiała ból nie do wytrzymania. Coś działo się z moimi oczami – obraz robił się rozmazany i falujący. Kolejna nieudana próba. I kolejna. I już miałem się poddać, gdy w końcu zaczepiłem i przyciągnąłem niewielką Nokię. Chwyciłem ją i spojrzałem na wyświetlacz, i zrozumiałem, że ostatnia szansa na ratunek przepadła nieodwracalnie.W piwnicy nie było zasięgu.
Nagle usłyszałem kroki. Harper schodząc na dół dostrzegł zerwaną kotarę i mnie z telefonem w ręku. Nerwowy grymas wykrzywił mu twarz, a ta w sekundzie zrobiła się czerwona. Błyskawicznie podbiegł do kraty, otworzył ją kluczem, który zawsze nosił przy sobie i chwycił mnie obiema rękami za ramiona. Poderwałem się próbując wstać, ale nie dałem rady. Usłyszałem przeraźliwy krzyk Nancy. Ja też zacząłem krzyczeć. Gdy wlókł mnie na środek pomieszczenia, dostrzegłem jego oczy, wielkie, przekrwione, przepełnione szaleństwem. Upadłem na ziemię. Dostałem kopniaka w brzuch, potem kolejnego – w żebra. Zwinąłem się, kryjąc głowę między łokciami. Teraz bił po nerkach. Musiałem się wyprostować. W pewnym momencie przestał, odwrócił się i chwycił pozostawiony na stoliku młotek. Wziął szeroki zamach. Wiedziałem, że celuje w głowę. Zacisnąłem powieki i czekałem na cios. I w tej samej chwili rozległ się hałas tak głośny, że na moment straciłem słuch. Gdy doszedłem do siebie, zobaczyłem mojego oprawcę leżącego na brzuchu. A nad nim, człowieka w czarnej kominiarce, czarnym matowym hełmie i grubej kamizelce kuloodpornej. Stojąc w rozkroku, jedną nogą przyciskał Harpera do ziemi. Mierzył do niego z pistoletu. Ktoś inny zakładał kajdanki.
W szpitalu spędziłem trzy tygodnie. Oprócz odwodnienia, złamania trzech żeber i wielu potłuczeń, dopadła mnie grypa. Wysoka gorączka sprawiała, że przez pierwsze czternaście dni majaczyłem i policjanci nie mogli poznać mojej wersji wydarzeń. Gdy w końcu im się udało, zacząłem podejrzewać, że nie wiem o czymś ważnym. Jeden z oficerów zadawał dziwne pytania. Potem gazety napisały, że w miejscu, gdzie przetrzymywał nas psychopata, technicy kryminalistyczni znaleźli jeszcze włosy trzech innych dziewczynek.
Tom spędzał przy mnie całe dnie. To od niego dowiedziałem się o tym, że zgłosił zaginięcie wkrótce po moim zniknięciu i o tym, że to nie mnie szukali antyterroryści, którzy wpadli do piwnicy Harpera. Podobno znalazł się świadek uprowadzenia Nancy. Podał dokładny rysopis sprawcy, a sąsiadka – zapewne ta, przed którą się kryłem – rozpoznała twarz porywacza. Miał już więzienną przeszłość, więc jego odnalezienie było tylko kwestią godzin.
Pewnego ranka, tuż przed tym jak opuściłem szpitalną salę, przyszła do mnie Emma. Była przyjaciółką Toma. Często spotykali się po śmierci Kate i przypuszczałem nawet, że łączy ich coś więcej. Miała siwe włosy, starannie upięte w kok, okulary w cieniutkich, metalowych oprawkach i umalowane na czerwono usta. Weszła powoli i usiadła obok, nie patrząc mi w oczy. Milczała. W końcu zebrała się na odwagę i oznajmiła, że Tom odszedł. Zasnął i już się nie obudził. I wtedy dotarło do mnie, że zostałem zupełnie sam.
Poczciwa Emma zajęła się organizacją pochówku i pomagała mi po powrocie do domu. Musiałem przez pewien czas leżeć obłożony gipsem, więc opieka tej wspaniałej kobiety okazała się bezcenna. Gdy zmarła z dnia na dzień, nie potrafiłem się pozbierać. Praktycznie nie wychodziłem z łóżka. Nie myłem się i prawie nie jadłem. Ciągle zmieniałem programy telewizyjne, nie mogąc skupić uwagi na niczym konkretnym. Aż natrafiłem na serwis informacyjny. Prezenterka o długich czarnych włosach i zaróżowionych policzkach, podawała najnowsze doniesienia:
Trzydziestosześcioletni Richard H., podejrzewany o porwanie czterech dziewczynek i zabójstwo trzech z nich oraz
o ich wykorzystywanie seksualne, zmarł w areszcie. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że nie było to samobójstwo. Śledczy nadal badają sprawę. Rzecznik zakładu karnego w Glenmore East, zapowiedział na jutro konferencję prasową. O postępach w sprawie będziemy Państwa informować na bieżąco. Pozostajemy jeszcze
w Glenmore, bo teraz powiemy o nowej mutacji wirusa grypy, który od dwóch tygodni zbiera swoje śmiertelne żniwo. Jak informują epidemiolodzy, jest on szczególnie groźny dla osób starszych i schorowanych. Obecnie stwierdzono go u ponad osiemdziesięciu osób, z czego trzydzieści sześć zmarło – poinformował przedstawiciel Departamentu Zdrowia
i Opieki Społecznej. – Pozostali znajdują się pod ciągłą opieką, ale stan większości z nich jest bardzo poważny. Dodał również, że najwięcej przypadków zachorowań zanotowano właśnie w Glenmore, gdzie według specjalistów znajdowało się ognisko epidemiczne. Znany lekarz, prof. Derek Mitchel, zwrócił uwagę na pewne charakterystyczne objawy, odróżniające chorych zainfekowanych tym właśnie wirusem. Nie wiemy do końca, jak to się dzieje – powiedział w wywiadzie dla naszej stacji – ale u osób w których organizmie wykryto nową mutację, zauważono wzmożoną aktywność genu o nazwie ink4a, regulującego tempo procesu starzenia się komórek. Mówiąc prostym językiem, u osób tych proces ten przyspieszył tak bardzo, że widać gołym okiem jak z dnia na dzień ich skóra wiotczeje, a na czole i twarzy pojawiają się zmarszczki. Podejrzewamy, iż to właśnie skrócenie cyklu życia komórek jest przyczyną bezpośredniego zgonu u pacjentów.
To nie może być prawda – pomyślałem. Wyłączyłem telewizor. Serce biło mi tak mocno, że czułem je w gardle. Harper, w chwili wypicia mojego enzymu, był co prawda chory, ale wirusy nie są zdolne do produkcji tej substancji. Chyba, że … wpłynęła na ich RNA. Teraz RNA wirusów przekazuje zmienione informacje do kodu DNA ludzi i modyfikuje go. Jezu Chryste!
Podniosłem się z łóżka. Byłem jeszcze słaby i obolały, a chodzenie wymagało więcej siły niż zwykle. Powoli wyszedłem do przedpokoju i stanąłem przed wielkim lustrem wiszącym na ścianie. Moje skronie i brwi były już zupełnie siwe, a czoło i policzki gęsto poorane siecią zmarszczek. I pomyślałem o Tomie, Emmie, i o niewinnej Nancy. Harper znów wygrał. Znów zabrał mi tych, których najbardziej kochałem.
No i najdź sobie wreszcie dziewczynę - literówka
mnie z sierocińca, cieszyła mnie każda spędzona z nimi chwila - mnie się powtarza, a jeszcze jest zaimek nim, zdanie do przerobienia
A pan Higgins? Hm. - tu wielokropek zamiast kropki
To zbyt proste, i zbyt ryzykowne - przecinek zbędny
Nieoczekiwanie zapadłem w głęboki sen - mam wątpliwości, czy można nieoczekiwanie zapaść w sen
przepadła nieodwracalnie. Bateria nie wytrzymała. - jak pewnie wiesz komórka, nawet jak padnie bateria, nadaje się do krótkotrwałego użytku.
Opowiadanie wciąga, jest sprawnie napisane, ale główny pomysł z substancja postarzającą i zakończenie z wirusem grypy wydaje mi się naciągane.
Dziękuję za cenne uwagi i poświęcony czas. Faktycznie przeoczyłem kilka spraw :) A tak na marginesie ciekawostka - gen ink4a naprawdę istnieje. Nie wiadomo tylko, co sprawia, że w pewnym momencie jego aktywność wzrasta.
No nie wiem, niby wszystko ok, ale całość wydała mi się tak trochę ... naiwna?
www.portal.herbatkauheleny.pl