
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
UWAGA!! PRZEZNACZONE DLA OSÓB POWYŻEJ 18 ROKU ŻYCIA !
Otworzyłem drzwi do tawerny. Moje nozdrza zaatakował zapach piwa i rozgotowanej kaszy.
Tawerna wyglądała tak, jak wyglądała większość polskich tawern – ławy, krzesła, ściany z jakimiś tandetnymi obrazami. To ostatnie budziło we mnie odrazę. W stolicy mojego kraju, Arabii, jak malunek był brzydki to się go spalało, żeby nie obrażać Allacha, który zawsze patrzył. I widział.
Siedziało kilku krępych mężczyzn, gawędząc i pijąc. Obrzucili mnie szybkimi spojrzeniami, ale zaraz wrócili do przerwanej rozmowy. I słusznie.
Nie wypadało patrzeć dłużej niż sekundę na Pustynnego Wilka – wojownika Allacha, wybranego, by walczyć z demonami nocy. Dłuższe zapatrzenia mogłem zrozumieć jako obrazę. A taką trzeba było zmyć krwią obrażającego.
Wkroczyło za mną dwóch Polaków, z czego jeden był moim tłumaczem, a drugi przewodnikiem. Pierwszy nazywał się Michał Dzius, drugi Bartłomiej Andrzejewski. Pierwszy był dyplomatą, którego przydzielił mi sam król Jan V Sobieski na czas podróży po Królestwie Polskim, drugi najemnikiem, który znał okolicę jak łono swej matki. Przynajmniej tak twierdził.
Oberżysta spojrzał na nas spode łba, a jego wzrok zatrzymał się na postawnym Bartłomieju, który sapał z wycieńczenia.
– Ło kurwa, ale gnaliśmy. – rzekł najemnik i otarł czoło z kropel potu i wody. Długie, kręcone włosy opadały mu na oczy. Wyglądał jak tłusty lew z niepoukładaną grzywą. – Daj mi pan kufel piwa. I coś do żarcia. – pogroził tłustym, mokrym paluchem. – Ale jak będą pomyję to jaja przy stopach utnę.
– Dla mnie to samo. – powiedział spokojnie Michał. Był również postawny, ale szczuplejszy, z krótko obciętymi włosami i brodą przyciętą na szpic.
Byliśmy cali mokrzy, gdyż deszcz padał niemiłosiernie. Moi towarzysze ubrani byli w surduty i ciemne koszule, u ich pasów wisiały szpady pojedynkowe i kabury z rewolwerami.
Ja założyłem zwykły strój Pustynnego Wilka – białe szaty z czarnymi wzorami, oraz kefija zasłaniająca twarz. Na plecach przewieszony miałem bułat, odwieczny symbol walki z demonami nocy. I odwieczny oręż mojego zakonu, Pustynnych Wilków. Każdy z nas miał również spory plecak z żywnością i strojami na przebranie.
– A Pustynny Wilk? – spytał ostrożnie oberżysta, niezdrowo wychudzony człowiek o podkrążonych oczach i bladej cerze.
Michał chciał coś powiedzieć, ale skinąłem dłonią.
– Woda z miodem. – powiedziałem powoli i spokojnie. Polski był ciężkim językiem i nauczenie się go zajęło mi pół roku. Nadal musiałem mówić powoli, by dobrze artykułować słowa.
Gospodarz skinął głową. Zasiedliśmy przy pustej ławie. Ściągnęliśmy plecaki, ja następnie wyjąłem bułat i święte olejki Pustynnych Wilków. Zacząłem nacierać nimi ostrze.
Mężczyźni nie zwracali na nas uwagi.
– Skąd wiedzieli, że jest z nami Pustynny Wilk? – spytał Bartłomiej i odgarnął włosy opadające na czoło.
– Burmistrz został poinformowany, że sprawą zniknięć zajmie się Abbas. – odparł Michał. Potarł nos i westchnął. – Mam nadzieję, że ubrania nam wyschną. Nie chcę jutro paradować przed burmistrzem w mokrej koszuli,
– Cholerny pociąg. – zaklął Bartłomiej. – Iść pięć kilometrów w tej pieprzonej ulewie! Myślałem, że mi dupa odpadnie!
– Cholowko jest małym miasteczkiem, nie mogli tu wybudować stacji. – Michał zeskrobał paznokciem brud z ławy. – Ciesz się, że tylko pięć kilometrów. Abbas? – zwrócił się do mnie. – Następnym razem daj mi mówić, dobrze? Nie chcę żebyś rzucił jakąś głupotę, jak wtedy na dworze króla.
Przewróciłem oczami. Teraz wiedziałem, że gruba świnia nie jest komplementem, jaki mówi się królowej. Całe szczęście, że Jan V Sobieski jest wyrozumiałym człowiekiem. I, że Allach nade mną czuwa.
Skinąłem głową i ściągnąłem kefiję.
– A co powiedział na dworze króla? – spytał Bartłomiej. Oberżysta przyniósł dwie porcje gulaszu i dwa kufle piwa.
– Nieważne. – Michał machnął ręką i zabrał się do jedzenia. – Mam nadzieję, że to nie wampir porywa te dziewczyny.
– Ja chcę wampira. – powiedziałem i schowałem namaszczony bułat do pozłacanej pochwy z wyhaftowanym lwem.
– No tak, po to żyjecie. – mruknął Dzius. Napił się piwa.
– W sumie, to niewiele wiem o Pustynnych Wilkach. – stwierdził Bartłomiej z pełnymi ustami. – To jakiś zakon, tak?
– Walczą z wampirami od pięciuset lat. – Michał wypił piwo duszkiem. Westchnąłem. Szybkie spożywanie alkoholu jest obrazą dla Allacha. – Od kiedy powstała Światowa Liga Spijaczy Krwi, polują na tych, którzy się do niej nie chcą przyłączyć.
– Chyba gnolle też na nie polują, co? – Bartłomiej splunął na podłogę.
– Tak, ale Pustynne Wilki robią to… lepiej. – Michał spojrzał na oberżystę, który podał mi kufel wody z miodem. – Pięćset lat tradycji. Są mistrzami w walce z tym syfem nocy.
– Nie lubisz krwiopijców, co? – najemnik wyszczerzył zęby.
– A kto lubi? Gada się z nimi ciężko, są takie… dumne. No i polowały na nas jak myśliwy na sarny. Przez całe wieki.
Przejechałem dłonią po włosach i upiłem spory łyk wody. Miałem nadzieję, że to był wampir. Pustynne Wilki muszą być ciągle w ruchu, bo zardzewiejemy, a dobry łowca, to czynny łowca.
– Kąpiel – powiedziałem do Michała po arabsku.
Ten skinął głową i zwrócił się do oberżysty.
– Panie, przygotuj gorącą wodę dla nas. I trzy pokoje, nocujemy tutaj.
Medytowałem.
Od czasu, jak Salzanir zabił moją żonę i córeczkę, posilając się ich krwią, codziennie medytuję. To napawa mnie spokojem.
Nieraz chciałem się wściec. Ruszyć do siedziby głównej Światowej Ligii Spijaczy Krwii i wyrżnąć wszystkie, pieprzone dzieci nocy. Mógłbym potem zginąć. Allach pobłogosławiłby moją duszę i spędziłbym wieczność z rodziną…
Ale nie.
Walka ze sobą to prawdziwy dżihad. Powstrzymywanie pragnień czyni wojownika wojownikiem, a nie zwykłym zabijaką. Honor. Posłuszeństwo.
Obowiązek.
Rozłożyłem przed sobą małą szkatułkę. Trzymałem w niej wszystkie kły wampirów, które udało mi się obalić do tej pory.
A była ich prawie setka.
Za każdego kolejnego krwiopijcę, nacinałem swoje ciało bułatem – blizny stanowiły dowód mojej służby i oddania Allachowi.
Mistrz zakonu Pustynnych Wilków, Abdul, nie miał już miejsca na ciele. Też stracił rodzinę, we Francji, kiedy to towarzyszył królowi Arabii w misji dyplomatycznej. Był dla mnie przykładem wytrwałości i wierności zasadom.
Furia dla zwierząt.
Spokój dla wojownika.
Księżyc dla wilków.
Mantra wbijała się w umysł wypierając gniew. Allach ześle na mnie śmierć, ale jeszcze nie teraz.
– Nie tykaliśmy niczego. – powiedział burmistrz. Był szczupłym, niskim mężczyzną, który namiętnie gestykulował. – Ale powiem panom, iż wdzięczny jestem za szybkie przybycie.
– Jakie kobiety zaginęły? – spytał Dzius. – Czy coś je łączyło?
-Blondynki. – westchnął burmistrz. – Wszystkie szczupłe. Młode. Żadna dwudziestego roku życia nie ukończyła.
Skinąłem głową. Właśnie takie dziewczyny często porywały demony nocy. Podobno najlepiej smakowały.
– A skąd przypuszczenie, że to wampir, a nie jakiś porywacz? – Michał rozparł się wygodnie na miękkim krześle. – Gwałcicieli pełno.
– Mężczyźni zabici. – burmistrz otarł energicznie usta. – Ciała tak zmasakrowane, że trudno rozpoznać było. No i krwi zero.
Bartłomiej mruknął.
– Pierdolenie!- rzekł w końcu. – Po coś takiego to się Warszawską Akademię wzywa, a nie sądzi banda wieśniaków! Krew mogła w posadzkę wchłonąć. A ciała masakrować to każdy umie.
– Na posadzce – rzekł chłodno burmistrz. – Nie ma śladu krwi. Sami panowie zobaczą. No i wnętrzności zniknęły.
– To dalej brak dowodu. – Bartłomiej otarł ślinę spienioną na ustach. – Byłem kiedyś w takim burdelu w Rosji…
– To chyba nie ma nic wspólnego ze sprawą… – zaczął burmistrz.
– I jak jakiś klient nie zapłacił. – kontynuował najemnik. – To się gnoja siekało, a wnętrzności dla psów!
Michał westchnął.
– Dowiemy się, kto to zrobił. – rzekł pojednawczym tonem, gdyż burmistrz pobladł, a jego usta zamieniły się w wąską kreskę. – Czy zdarzyło się coś jeszcze niepokojącego?
– Szybko noc nadchodzi. – burmistrz zabębnił palcami o blat biurka za którym siedział. – I to tak ciemna, że nawet księżyca nie ma.
– Noc Łowów. – powiedziałem powoli. – Magija.
Wszyscy pokiwali głowami.
– No, i to jest dowód jakiś – burknął Bartłomiej. Powstał. – To wy przeszukajcie miejsca zbrodni, a ja do jakiegoś burdelu skoczę, bo chędożyć mi się chcę.
– Nie pójdziesz z nami? – spytał Dzius.
– Nie. Widok zwłok przed obiadem… to nie wojna. Tam to się srało na trupy. Poza tym, to wasza sprawa. Ja idę na kurwy.
Wyszedł. Burmistrz westchnął głęboko.
– Najemnicy. – stwierdził. – Najgłośniej pyskują, a najmniej robią.
– Rzeź. – powiedziałem do siebie, kiedy weszliśmy z Michałem do pierwszego domu zamieszkanego przez pierwszą zaginioną dziewczynę. Dyplomata nie wytrzymał smrodu gnijącego ciała i wybiegł na zewnątrz zwrócić śniadanie. Ja na szczęście nic nie jadłem – podczas polowań pościłem, by Allach patrzył na mnie sprzyjającym wzrokiem.
Dom dziewczyny był staromodny, drewniane podłogi, poniszczone, zużyte meble. Na łóżku leżały zwłoki mężczyzny, na których ucztowały grube muchy. Obrzuciłem trupa szybkim spojrzeniem: postawny chłop, koło trzydziestu wiosen, zero wnętrzności. Brzuch rozpruty jak worek. Nie zauważyłem choćby kropli krwi.
Michał wszedł do domu, szczelnie przyciskając dłonie do ust i nosa.
– Jest tu trzydzieści domów. – rzekł. – W Cholowku. I żaden sąsiad nic nie widział, nic nie słyszał. Zwłoki znaleziono następnego dnia, gdy współpracownik przyszedł po jej męża do pracy.
– Magija. – powiedziałem po arabsku. Zamknąłem trupowi powieki. Usta miał otwarte jakby krzyczał przed zgonem. Rój much leniwie się w nich poruszał.
– Myślisz, że zrobili to nożem? – spytał Dzius wskazując na rozcięcie brzucha martwego. – Mi to wygląda na jakiś tasak lub hak.
Przytaknąłem głową.
– Nóż by nie zostawił takich rozcięć. – rozejrzałem się po pomieszczeniu. Moją uwagę przykuł skrawek czerwonego materiału.
Podszedłem i podniosłem go.
Powąchałem.
Odór krypty.
– Co to jest? – spytał Michał. Podałem mu skrawek materiału i spojrzałem jeszcze raz na trupa mężczyzny. W prawej dłoni ściskał srebrny krzyżyk.
– Pewnie modlił się, kiedy go mordowali. – wyszeptałem. – Zanim wyjęli mu wnętrzności miał jakieś piętnaście sekund męczarni.
– Chyba musimy przeszukać krypty. – stwierdził dyplomata. – Może tam się ukrywa wampir? Szkoda tracić czasu na przeszukiwanie pozostałych trzech domów. Dziwne, że burmistrz napisał do króla, a nie do Warszawskiej Akademii Magii Powszechnie Stosowanej. Przybyli by szybciej.
– Może tego właśnie chciał demon? – spytałem i naciągnąłem kefię na twarz.
– Z ludźmi gadaliście? – spytał Bartłomiej, gdy zapinał pasek. Przyszliśmy po niego do burdelu o wdzięcznej nazwie ,, Wargi rozkoszy''.
– Nie, nie ma potrzeby. – Michał zapalił papierosa. – Nie wiem, co powiedział im burmistrz. Niech lepiej nie myślą, że w okolicy grasuje wampir spoza ŚLSK.
– Ale mogą wiedzieć z kim spotykały się dziewczyny, czy miały jakiś wrogów – Bartłomiej dał grubej prostytutce trzydzieści koron. – Nie możemy z góry zakładać, że to…
– Jest tu magija. – powiedziałem.
– No i? – najemnik się oburzył. – Może jakiś pierdolnięty mag odprawia chore rytuały? Kto wie, jacy odszczepieńcy odchodzą z WAMPS-u?
– Nie musisz krzyczeć na cały burdel – mruknął Dzius. – Bo będziemy mogli się podetrzeć dyskrecją.
– Dyskrecją? Mamy arabskiego łowcę wampirów, o czym burmistrz musiał ludziom powiedzieć. – wykrzywił się Bartłomiej. – Inaczej by go dawno wyśmiali i zbieralibyśmy już głowy mieszczuchów. O Pustynnych Wilkach nawet w Polsce głośno. Byśmy pogawędzili…
– Ludzi nie można słuchać.– Dyplomata złożył ręce na piersi. – Każdy nada na swojego sąsiada, coś przekręci bo za dużo wychlał… to nas zapędzi w kozi róg. A musimy odnaleźć dziewczyny. I to szybko.
– Czyli z góry zakładasz wampira? – najemnik podrapał się po głowie. – I mam z wami iść do tych krypt…
W tym momencie do pokoju wpadł szczupły mężczyzna ze szpadą pojedynkową w dłoni. Z twarzy wyglądał jak typowy zakapior.
– Gruby, kurwa! – krzyknął w stronę Bartłomieja. – Trzydzieści koron mojej siostrze? To woła o pomstę do nieba!
– Jak schudnie, dostanie więcej. – najemnik oblizał wargi. – Następnym razem.
– Też byś mógł schudnąć, jebany sknero! – wrzasnął mężczyzna.
Bartłomiej się zaczerwienił.
– Na dwór. I to migiem. – rzekł spokojnie, ledwo panując nad emocjami. – Zobaczymy, czy umiesz walczyć.
Wyszliśmy.
Pojedynki były dozwoloną formą rozwiązywania problemów w Królestwie Polskim. W przeciwieństwie do Stanów, tu używało się szpady pojedynkowej, wychodząc z założenia, że byle wieśniak umie strzelić z rewolweru.
Mężczyźni przygotowali się. Bartłomiej ściągnął surdut i wykonał kilka próbnych pchnięć szpadą. Rozgrzał nadgarstki, pokręcił chwilę nogami i stanął gotów do walki. Zakapior splunął na glebę, patrząc na najemnika spode łba.
Kilka prostytutek wyszło popatrzeć. Była wśród nich siostra jednego z walczących.
Przeciwnicy stanęli plecami do siebie. Szpady unieśli do góry. Odmierzyli siedem kroków, obrócili się i ruszyli.
Bartłomiej wykonał próbne pchnięcie w nogę przeciwnika, ten sparował bez problemu i kontratakował. Najemnik wykonał zgrabny unik, co wyglądało dosyć nietypowo jak na osobę z jego tuszą. Zakapiorowi oczy wyszły z orbit. Był pod wrażeniem. Kilka prostytutek zaczęło klaskać.
Finta.
Pchnięcie, które pikowało w lewy bark przeciwnika Bartłomieja, było tak naprawdę wymierzone w udo. Trysnęła krew, gdy ostrze szpady przebiło nogę i spodnie, a następnie szybko wyciągnięte, uderzyło w stopę mężczyzny. Zakapior wrzasnął, stracił równowagę i upadł na wilgotną glebę.
Teraz klaskali wszyscy.
– Pizda. – skwitował najemnik i splunął przeciwnikowi prosto w twarz. Odwrócił się i już chciał odejść, kiedy stanąłem przed nim.
– Zabij go. – powiedziałem po polsku. Tłum zamilkł. Gruba prostytutka podbiegła do rannego brata i pomagała mu powstać. – Wojownik, który przegra nie ma po co żyć. W środku martwy.
– Może u was. – parsknął Bartłomiej.– W Polsce, gdy przeciwnik padnie lub się podda, odchodzi i żyje. U nas takie warunki…
– Zrób to, albo ja zrobię. – dobyłem broni. – Allach nie wybaczy, jak tchórz żyje. On już nie żyje w oczach Allacha.
– Tu nie wierzy się w …
Podszedłem do rannego zakapiora i ciąłem prosto w szyję. Głowa odpadła od ciała jak pusty melon, prostytutki zaczęły krzyczeć i uciekły do burdelu. Krew lała się strumieniem. Kobieta przy mężczyźnie płakała w niebogłosy.
Michał i Bartłomiej patrzyli z przerażeniem. Otarłem ostrze o ubranie płaczącej siostry martwego mężczyzny.
– Ja zabijać demony. – powiedziałem i schowałem bułat do pochwy. – Ja stawiać warunki, a ja wierzę w Allach.
Ksiądz nie chciał dać nam klucza do krypt, twierdząc, iż spodziewał się organizacji zwalczającej wampiry z jego wyznania. Bartłomiej zdzielił mu w pysk i klucz trafił w nasze ręce.
Założyłem skórzaną czapkę, na której przyszytych było siedem ametystów – dzięki nim widziałem magiję i stawałem się odporny na jej działanie. Tego typu odzienie dostawał każdy Pustynny Wilk, który ruszał na łowy poza Arabią. Dostawaliśmy coś jeszcze, zestaw specjalnie ususzonych, świętych grzybów, które zwiększały naszą wydajność w walce. Zabrałem ze sobą też takiego grzyba.
Nadeszła noc. Nienaturalna, niebieskie światła błyskały na zachmurzonym niebie.
– Co za jebana pogoda – mruknął Bartłomiej i potarł gładko ogolony podbródek.
– Musisz tak przeklinać? – spytał Michał. – Aż uszy więdną i pomyśleć, że jesteś szlachcicem…
– Tej, bo się wkurwię i z wami nie pójdę – sapnął najemnik. – Ja miałem tylko przewodzić, a ty chyba tłumaczyć, co nie?
Dyplomata wzruszył ramionami.
– Moim obowiązkiem jest zadbać, żeby Abbas dorwał wampira. I go wyeliminował. To rozkaz samego króla. Siedzenie w tawernie chyba nie jest jednoznaczne z pomocą naszemu, arabskiemu towarzyszowi? – dotknął delikatnie swojej szpady pojedynkowej. – Mało tego, umiem walczyć, a długo nie walczyłem. Nie wiem, czy wiesz, ale dyplomaci muszą być świetnie wyszkoleni w pojedynkach.
– Wiem, wiem – mruknął Bartłomiej. – Sam szkoliłem kilku z was.
Wkroczyliśmy na cmentarz. Większość grobów było poniszczonych, a czas nie obszedł się z nimi łagodnie – tu obsuwała gdzieś płyta, tam pękła. Myślałem, że chrześcijanie dbają o miejsce spoczynku swoich bliskich, a jednak…
Nad armią nagrobków górowały trzy krypty. I tu przydała się moja czapka z drogimi kamieniami – w tej po lewej zobaczyłem ogromne, pulsujące źródło magiji. Wyglądało jakby ośmiornica wyciągała z niej obślizgłe, czarne ramiona.
– Tam – wskazałem palcem kryptę. Towarzysze spojrzeli we wskazaną stronę.
– To otwieraj pan, ty tu rządzisz. – stwierdził Bartłomiej i odpalił lamę naftową.
Drzwi były wyważone. Od środka. Zwisały smutno pojękując na stalowych, zardzewiałych zawiasach.
– No ładnie. – mruknął Bartłomiej i wyciągnął z kabury rewolwer. Zwrócił się do Michała. – Zrób lepiej to samo. Bóg wie co może się tam czaić, poza krwiopijcą.
Korzystając z chwili przerwy, kiedy dyplomata wkładał naboje, zjadłem grzyba. Serce łomotało mi jak szalone, ale to normalna reakcja organizmu. Teraz przez jakieś pięć minut będę szybszy, nieczuły na ból i zmęczenie. Po upływie tego czasu – padnę na ziemię. I jeśli nie wypiję pół litra wody, umrę. Tak po prostu było i nie myślałem czemu: skoro w końcu Allach stworzył takie rzeczy to sam doskonale wiedział jak i po co.
– Walcie po głowach. – powiedziałem i wyciągnąłem bułat z pochwy. Naoliwione ostrze świeciło delikatnym płomieniem. Znaczyło to, iż demon nocy jest blisko. – Mogą być zwłoki. Ruszające się.
Mężczyźni przytaknęli głowami i ruszyliśmy w ciemność.
Ból.
Tylko to słowo, niezależnie czy po arabsku, czy po polsku jawiło mi się w głowie żarem.
Cały byłem we krwi. Nie swojej.
Naokoło leżały ciała. Tu burmistrz, tam gruba prostytutka, a u moich stóp patrzyła się prosto na mnie głowa oberżysty. Cholowko płonęło.
Nie wiedziałem co się stało! Byłem w szoku…
Spojrzałem na bułat.
A on mienił się mrokiem, tak ciemnym i niepokojącym, że czuło się, iż wypala oczy. Pulsował energią. Czarnym lodem, płomieniem, grudami gleby. .. żywiołami. Ale innymi. Jakby wypaczonymi ciemnością.
Zauważyłem Michała, jak ściska piętnaście metrów przede mną raniony brzuch.
Podbiegłem do niego.
– Pułapka. – wysapał. Z jego ust ściekała stróżka krwi. – Wampir chciał twój miecz… opętał cię. Zarżnąłeś wszystkich . Najemnik uciekł.. tylko on.
Coś we mnie pękło. Miałem chronić tych ludzi! Miałem walczyć z demonami nocy i nieść sprawiedliwość! Pomścić rodzinę.
Jestem Pustynnym Wilkiem.
Furia jest dla zwie…
– Zabij się… tak będzie lepiej – wyszeptał dyplomata i wyzionął ducha.
Łzy ciekły mi po policzkach. Nie miałem wyboru. Za taką zbrodnię…
Furia jest dla zwierząt.
Obróciłem bułat i przycisnąłem delikatnie ostrze do brzucha.
Spokój dla wojownika.
Pożegnałem się z rodziną – Allach nie wybaczy mordercy niewinnych…
Księżyc dla wilków.
Dźgnąłem z całych sił.
Ojej, a już się spodziewałam, że to jednak niezły tekst. Bo całkiem nieźle piszesz, w zasadzie. Pomijając zapis dialogów czy drobne potknięcia interpunkcyjne, czytało mi się całkiem fajnie.
Co do dialogów, to Twoim podstawowym błędem jest coś takiego:
"- Szybko noc nadchodzi. - burmistrz zabębnił palcami o blat biurka za którym siedział." - w takiej sytuacji "Burmistrz" będzie wielką literą.
I jeszcze to:
"- Nie tykaliśmy niczego. - powiedział burmistrz." - Po kwestii dialogowej, czyli po "niczego", bez kropki.
Otwórz pierwszą z brzegu polską książkę i przyjrzyj się dialogom, żeby wyłapać gdzie kropki/wielkie litery są, a gdzie nie.
Poza tym walcz z powtórzeniami - na początku określenie "Pustynny Wilk" pada tak często, że się niedobrze robi. Czytelnik zapamięta po dwóch przypomnieniach, nie potrzebuje dziesięciu.
Aha, i nie pisz, że "uniósł do gówy", bo samo unoszenie sugeruje kierunek. Tak samo nie opuszczamy w dół i nie wchodzimy do góry po schodach, ok?
Ale to tylko jedna kwestia, wcale nie najważniejsza, niestety. No bo zacząłeś ciekawie, z tą alternatywną wizją, królem Janem V Sobieskim, łowcami wampirów i tak dalej. I jakoś ci to opowiadanko szło (choć scena w której Arab zabija burdelbrata po pojedynku wypada słabo i płasko), aż nagle pod koniec dochodzą do krypy i... i co? Na obiad się spieszyłeś? Zaczynali akurat film w TV, że tak nagle przerwałeś i porzuciłeś tekst?
Na końcu brakuje dosłownie wszystkiego. Samo napisanie, że to pułapka, a bohater jest zamroczony grzybem, niczego nie tłumaczy. To wygląda tak, jakbyś się znudził i nie wiedział co dalej. Przydałaby się scena wcześniej sugerująca ten cały spisek, jakaś tajemnica, a przede wszystkim opis walki. Pokaż trochę akcji, dodaj dramatyzmu, żeby czytelnik poczuł ulgę, kiedy bohater wreszcie podoła przeciwnikowi, a dopiero na końcu niech się okaże, że jednak zarąbał kogo nie trzeba...
Myślę, że tekst jest wart przemyślenia i dopracowania. Bo w tej chwili zakończenie leci na pysk i psuje całą resztę.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
BTW, to ładnie, że dbasz o moralność czytelników, ale myślę że to, że najemnik idzie do burdelu a ktoś komuś ucina głowę, to trochę za mało, żeby pisać "powyżej 18 roku życia". Pewno, wypada ostrzec przed jakąś ostrą erotyką czy tak plastyczną masakrą, że człowiek odruchowo sprawdza, czy jeszcze ma wnętrzności na swoim miejscu, ale bez przesady. ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Powyższy tekst jest prologiem całej książki. Bardzo przepraszam za błędy, ale wgrywałem tekst z komputera kolegi, który nie posiadał wersji finalej.
Co do akcji, to właśnie chodziło o pominięcie konfrontacji. W kolejnych opowiadaniach sprawa się wyjaśnia.
Miło by było gdybyś wspomniał już na początku, że to wstęp do czegoś większego.
No, ale nawet jak tego nie wiedziałam tekst mi się spodobał. Nawet to pomięcie fragmentu z krypty - piałeś z perspektywy Araba, a skoro on tego nie pamiętał, to można było pominąć.
Opis walki rzeczywiście dość słaby i nieco za krótki, jak na mój gust.
Czy mrok może wypalać oczy...?
Ja wiem, ze Allach jest poprawna wersja, ale mi jakos nie pasuje. Zangielszczony chyba jestem...
No, i jestem ciekaw, jak tez pada "pusty melon", bo takiego nie widzialem... Czepiam sie, wiem, ale skoro czepiam sie drobiazgow, znaczy ze calosciowo bylo ok. No i faktycznie, koncowka jakas taka szybka byla. Pisz wolniej, dluzsze teksty, wiecej bedziesz mogl w nich zmiescic...
Hymmm, jeśli chodzi o błędy, to są tej samej klasy co w drugim Twoim opowiadaniu. Jeżeli zaś chodzi o styl i fabułę, to chyba jednak to przypadło mi bardziej do gustu. Perspektywa Araba, kogoś zupełnie obcego w Polsce, była zaiste ciekawa, choć, jak już wspomiano powyżej, nie do końca wykorzystana. Dwóch jego towarzyszy też było przyjemnie nakreślonych. Końcóweczka mogłaby być inaczej rozpisana, ale to Twoje dzieło ;)
Takie 4, 4+. Czytało się całkiem przyjemnie.
Pozdrawiam