- Opowiadanie: Agroeling - Smok z Piekielnej Czeluści

Smok z Piekielnej Czeluści

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smok z Piekielnej Czeluści

W strzelistych górach Kalgarad skrył się rozległy płaskowyż, poprzecinany jarami, rozpadlinami i cienistymi, głębokimi dolinami. Była to kraina Malakia. Jej mieszkańcy żyli z handlu wełną, wypasając owce na porośniętych bujną trawą halach. Niewielu ludzi przemierzających te niegościnne góry decydowało się na osiedlenie w tej pięknej, dzikiej krainie. Od dawien dawna krążyła bowiem wśród zabobonnych górali legenda o smoku, ukrytym w przepastnej rozpadlinie , zwanej Piekielną Czeluścią. Pasterze niekiedy słyszeli przeciągłe, rozchodzące się echem wycie, zamierające dopiero nad niebotycznymi turniami. Jednakże mijały lata i nikt nie mógłby z ręką na sercu powiedzieć, że widział smoka na własne oczy.

 

Miejscowa ludność widziała w nim przyczajone zło i tylko czekała, kiedy potwór wychynie z kryjówki.

 

Pewnego dnia młody pastuch zszedł na dno urwistego jaru w poszukiwaniu zagubionej owcy i nieomal wpadł na smoka, ale szczęśliwie nie został przez niego zauważony. Przerażony chłopiec pognał do wioski. Zaalarmowana gawiedź wysłuchała go z niedowierzaniem, ale i ze śmiertelną powagą. Kilka dni później zaczęły znikać z połonin owce i krowy. Zdarzało się, że pasterze nie mogli doliczyć się wielu, bardzo wielu sztuk bydła powracających do zagród, a potem znajdowali na pastwiskach porzucone, krwawe szczątki zwierząt

 

W końcu nastąpiło to, czego się najbardziej obawiano. Bezwzględny drapieżca rozszarpał pierwszego pasterza. Wzburzeni, przepełnieni nienawiścią osadnicy zorganizowali ekspedycję przeciwko potworowi. O brzasku oddział złożony z trzydziestu mężczyzn, sprawnie władających bronią wyruszył w drogę.

 

Powróciło sześciu. Zgromadzeni na placu wieśniacy miast fetować zwycięstwo wojowników, ze zgrozą patrzyli na niedobitki pokonanej armii. Jeden z ocalałych taką w skrócie zdał relację z przebiegu wypadków.

 

– Na terytorium smoka wkroczyliśmy po zapadnięciu ciemności. I to był wielki błąd. Niewidoczna bestia zaatakowala nas błyskawicznie, jak piorun na moment rozświetlający mrok. Nie mogliśmy nic zrobić. Ginęliśmy jeden po drugim, w zamieszaniu nawet raniąc się nawzajem. Z myśliwych zamieniliśmy się w zwierzynę. O świcie było nas już tylko tylu, ilu teraz widzicie.

 

Osadnicy okryli się żałobą. Wielu przebyło góry, uciekając do Indelin, pozostali przygotowywali się na najgorsze. Wśród nich znalazło się dwoje młodych ludzi.

 

Nazywali się Kaled i Talina.

 

2.

 

Smok bezkarnie grasował po okolicy. Jeszcze nikt nie zdołał ujść z życiem po spotkaniu się z nim oko w oko. Nie starano się nawet odnaleźć ciał jego ofiar, które niebacznie zapuściły się zbyt daleko od osady. Mieszkańcy płaskowyżu przestali troszczyć się o współziomków, dbali wyłącznie o własne bezpieczeństwo. Zdławieni strachem mocowali na drzwiach poprzeczne belki, stawiali palisady, kopiąc pod nimi doły i wbijając weń ściosane u góry pale, większość jednak powątpiewała w skuteczność tych metod, wybierając schronienie w ciasnych sutenerach.

 

Kaled martwił się o Talinę. Znali się od dzieciństwa, ale osiągnąwszy pełnoletność, oddalili się od siebie, jak to często bywa. Dziewczyna poznała innego chłopaka, który później zginął podczas niefortunnej wyprawy przeciwko smokowi. Niedługo potem znaleziono jej ojca martwego w szczerym polu. Odtąd Talina musiała samodzielnie prowadzić gospodarstwo, mieszkając z ośmioletnim bratem w wielkim, drewnianym domu. Kaled zaproponował jej, żeby razem uciekli do cywilizowanego świata. Odmówiła, patrząc na towarzysza dziecięcych zabaw jak na zdrajcę. Kochała rodzinną ziemię i choć niepewna dnia ani godziny, zamierzała pozostać na niej wraz z garstką równie jak ona upartych górali. Osada przemieniła się w bastion. Czekali, aż w progi ich domostw zawita demon śmierci.

 

Pewnego słonecznego poranka braciszek Taliny wybrał się do pobliskiego lasu nazbierać borówek i słuch po nim zaginął. Minęło południe. Siostra skrzyknęła najodważniejszych osadników, by wspólnymi siłami przeczesać las. Gdy zapadł zmierzch, wieśniacy stracili wszelkie złudzenia co do losu, jaki spotkał chłopca.

 

– Następna ofiara bestii – mamrotali, trwożliwie oglądając się za siebie. Ze smętnymi minami porozchodzili się do domów. Zrozpaczona Talina obwiniała się o śmierć brata. Wzięła go pod opiekę i całkowicie zawiodła. Przecież wiedziała, czym grozi wejście do lasu. Pałała teraz żądzą zemsty na potworze.Dość już miała rozpamiętywania swych nieszczęść. W jej głowie powstał desperacki plan.

 

Postanowiła wytropić smoka i zabić go.

 

Od rana zawzięcie szyła z łuku do dębowej tarczy. Gdy jej środek najeżył się strzałami, polną drogą nadszedł Kaled. Niezdecydowanie stanął przed dziewczyną. Talina starała się przybrać obojętny wyraz twarzy, modląc się w duchu, by chłopak nie odgadł jej zamiarów. Nikt nie mógł dowiedzieć się, że rzuciła wyzwanie smokowi. Troskliwie przyglądała się łukowi, szukając na nim nie istniejącej skazy.

 

– Nieźle ci idzie – zagaił Kaled.

 

– Staram się – odparła Talina, udając beztroskę. – Trochę rozrywki nie zaszkodzi.

 

– Pewnie – skwapliwie przytaknął chłopak. – Jeśli mógłbym w czymś pomóc, to wiesz, że możesz na mnie liczyć. Razem byłoby nam…

 

– Wiem, wiem – przerwala mu Talina. – Dzięki za dobre chęci, ale poradzę sobie.

 

Oddalił się, na pożegnanie obrzucając ją pełnym wyrzutu spojrzeniem. Dziewczyna długo spoglądała za niknącą sylwetką chłopaka.

 

Zanim nastał świt, była gotowa do drogi. Wzięła ze sobą łuk, nóż myśliwski i prowiant na trzy dni. Sądziła, że wytropienie bestii nie sprawi jej kłopotów.

 

Talina wspięła się na szczyt wzgórza i usiadła na kępie trawy. Roztaczał się przed nią widok na osadę, lasy, zamglone łąki i ścierniska. Chciała ostatni raz popatrzeć na rodzinne strony. Wątpiła, czy jeszcze tu wróci. Ocknęła się z zadumy, ujrzawszy samotną postać, mozolnie pnącą się serpentyną ścieżki. Był to Kaled. Zdyszany dotarł na szczyt wzniesienia, podpierając się półtorametrowym, okutym cepem.

 

– Ładny dzień – rzekł z promiennym uśmiechem.

 

– Skąd wiedziałeś, dokąd poszłam?

 

– Domyśliłem się. Ale wciąż mam nadzieję, że idziesz zapolować na świstaki albo zające.

 

– Wiesz, że nigdy nie zabiłabym świstaka. A teraz odejdź, dalej pójdę sama.

 

– Wiem, że chcesz zabić smoka! – wypalił. Niczego tak nie pragnął, jak uwolnić się od podejrzeń co do jej zamiarów.

 

– To nie twoja sprawa.

 

– Idziesz na pewną śmierć ! To szaleństwo !

 

– Ale to ja idę, a nie ty, więc daj mi spokój.

 

– Powiedz, dlaczego to robisz? Przecież to nie ma sensu.

 

– Nie ty będziesz decydowac, co ma sens, a co nie – Talina dźwignęła się z ziemi i podniosła swój ekwipunek.

 

– W porządku, idę z tobą – zdecydował Kaled.

 

– Nie potrzebuję pomocy ani towarzystwa, już ci to kiedyś mówiłam.

 

Podążyli wyboistą ścieżką przez mroczny las, niemal się do siebie nie odzywając. Weszli do gardzieli krętego, porośniętego kosodrzewiną wąwozu. Panowała w nim grobowa cisza. Strome ściany pozwalały im widzieć jedynie skrawek nieba. Czujnie rozglądając się po okolicy, przemierzyli usiane kamieniami i głazami łożysko wyschniętego strumienia, mijając złowieszcze jamy pieczar, formacje wapienne o najdziwniejszych kształtach oraz białe jak szron kikuty drzew. Dzień upłynął im na bezowocnych poszukiwaniach legowiska gada. Nadciągał wieczór. Zmęczeni usiedli na zwalonym pniu sosny. Kaled odetchnął z ulgą. Nie mieli żadnych szans na pokonanie bestii w walce. Łudził się nadzieją, że Talina dojdzie do takiego samego wniosku. Wprawiła go w podziw odwagą i determinacją, lecz obawiał się, iż ogrom nieszczęść, jaki na nią spadł, mógł przytępić jej instynkt samozachowawczy. Kto wie, może zamierzała dać się tylko zabić, nie majac ochoty dalej żyć.

 

– Musimy tu przenocować – odezwała się dziewczyna, wyrywając go z ponurych rozmyślań. Znaleźli osłoniętą chaszczami niszę w ścianie wąwozu. Odgarnęli co ostrzejsze odłamki skał i szczelnie otuleni wełnianymi kocami, ułożyli się do snu. Zbudziły ich ciepłe promienie wysoko stojącego słońca, przeciskające się miedzy skłębionymi gałęziami tarniny i dzikiej róży. Zaspani wyszli na otwarty teren i stanęli jak wryci. Na popękanej, skalnej płycie siedział smok. Płaski, trójkątny łeb skierował na dwójkę śmiałków, zatapiając w nich spojrzenie rubinowych ślepii.

 

– Nie ruszaj się – syknęła Talina, ostrożnie nakładając strzałę na cięciwę łuku.

 

Smok z kocią gracją uniósł się na tylnych łapach i, częściowo rozwijając skrzydła, ześlizgnął się ze skały. Machając ogonem, odwrócił się do nich tyłem i zaczął iść w głąb jaru, aż stracili go z oczu.

 

– Co się do diabła dzieje? – Talina wodziła dookoła zdumionym spojrzeniem.

 

– Odroczono nam egzekucję – oznajmił spokojnie Kaled, choć czuł przepełniający go lęk.

 

– Chodźmy! On gdzieś się tu przyczaił – ponaglająco rzekła Talina, nie zważając na jego słowa.

 

– Postradałaś zmysły! Teraz nam się upiekło. Lepiej zwiewajmy stąd!

 

– Smok pewnie był ranny, dlatego nas nie zaatakował. Musimy go dobić – stanowczo odparła dziewczyna.

 

– Wyglądał na zdrowego. To cud, że jeszcze żyjemy.

 

– Cicho! – Talina poszła przodem, kurczowo ściskając łuk. Kaled nie potrafił przemówić jej do rozsądku. Powlókł się niechętnie za nią, będąc przeświadczonym, iż podczas następnego spotkania z bestią nie wyjdą cało z opresji. Trzymając oburącz cep zastanawiał sie, co by się stalo, gdyby rzucił broń i uszedł ile sił w nogach do wioski. Prawdpodobnie nikt by się nie dowiedział o Talinie…

 

Do jego uszu doleciał podejrzany szelest. Błyskawicznie się obrócił. Zobaczył śliczną dziewczynę w sukni białej jak śnieg. Stała kilka metrów od niego, zastygła we wdzięcznej pozie. Czyżby miał omamy? Talina dopiero po chwili dostrzegła nieznajoma dziewczynę i bez zastanowienia wycelowała w nią z cisowego łuku.

 

– Hej, co ty wyprawiasz! – krzyknął Kaled.

 

– A jak ci się zdaje? Tutaj jesteśmy tylko my i potwór.

 

– Poczekaj! – chłopak chwycił ją za ramię. – Skąd możesz to wiedzieć?

 

– Puść mnie, głupcze! – warknęła Talina. – Nie widzisz, ze ona chce nas oszukać, a potem zabić, tak jak zabiła tylu innych?

 

Tajemnicza dziewczyna postąpiła ku nim pare drobnych kroków.

 

– To nieprawda! Nie obawiajcie się mnie. Nie wyrządzę wam krzywdy.

 

– Nie zwiedziesz nas. I żadne sztuczki ci nie pomogą – Talina napięła łuk.

 

– Wcale nie zamierzam was oszukiwać. Jestem taką, jaką mnie widzicie.

 

– Jestaś smokiem! Morderczynią! I zapłacisz za swoje zbrodnie! – Talina zadrżała z gniewu. Wystarczyło tylko nieznacznym ruchem ręki zwolnić cięciwę. To takie proste.

 

– Poczekaj proszę. Wysłuchajcie mnie. Powiem wam, jak było naprawdę. Przyznaję, że zabijalam. Ale to pierwsi zaczęli zabijać ludzie. Rozpętali krwawą wojnę i zwyciężyli. My, istoty zrodzone z tchnienia samego Stwórcy, zostałyśmy bez litości starte z powierzchni ziemi.

 

– Wojna ze smokami zakończyła się dawno temu – zauważył Kaled.

 

– Zgadza się, lecz czas nie ma dla nas znaczenia. My, smoki pamiętamy i cierpimy przez wieki.

 

– Kłamiesz! – Talina niecierpliwie odgarnęła kosmyk włosów z twarzy, po czym podjęła już spokojniej. – Mówiono nam, że to smoki wywołały wojnę. Ale nie o to chodzi. Dlaczego mordowałaś niewinnych ludzi, kobiety i dzieci? Cóż oni ci zrobili? Co oni mieli wspólnego z twoją wojną?

 

Smocza dama zwiesiła głowę w poczuciu winy.

 

– Najlepiej będzie, jak opowiem całą historię. Wtedy wszystko zrozumiecie. Oraz zadecydujecie o moim losie. Jeżeli zasługuję na śmierć, to wykonacie na mnie wyrok. Nie będę się broniła.

 

Zaległa głucha cisza. Przerwało ją popiskiwanie małego zwierzątka schowanego w gąszczu obumarłych zarośli. Dziewczyna w białej sukni zaczęła mówić melodyjnym głosem.

 

– Jestem Ganean, ostatnia ze starożytnej rasy zmiennokształtnych smoków. Byliśmy pierwszymi inteligentnymi stworzeniami na tej planecie. Objęliśmy we władanie przestworza i beskresne lądy. Potem nadeszli ludzie. Początkowo nie znaczyli dla nas nic, wydali nam się słabi i ułomni, lecz niespodziewanie urośli w potęgę. Było ich mrowie. Poszerzali swoje terytoria o coraz to nowe połacie, aż granice naszych imperiów zetknęły się ze sobą. Wasi przywódcy oskarżali nas o to, że napadamy na wsie i miasta, palimy zbiory, siejemy spustoszenie. W rzeczywistości staliśmy na drodze waszej dalszej ekspansji. Konflikt był nieunikniony. Na nasze ziemie wtargnęła nieprzeliczona armia najeźdźców. Doszło do wyniszczającej wojny. Znacie jej wynik. Na nic zdała się nasza magia i odwieczna mądrość, ulegliśmy miażdżącej przewadze liczebnej okutych w stal żołnierzy. My, dumni władcy świata, zostaliśmy pokonani i upokorzeni przez plemię niepozornych, chytrych i bezwzględnych ludzi. Zawierucha wojenna dobiegała końca. A na rubieżach smoczego imperium, nad knieją upstrzoną kryształowymi taflami jezior, wznosiła się skalna iglica, na której niegdyś wraz z moim partnerem, błękitnym smokiem Kyrlanem, zbudowałam gniazdo. Kiedy przestały docierać do nas wieści o wojnie, Kyrlan postanowił zasięgnąć języka. Pewnie przeczuwał coś złego, gdyż długo i czule żegnał się ze mną przed wylotem na zwiad.Podczas jego nieobecności leżałam skulona w gnieździe i spoglądałam na odległe, majaczące w sinej mgle wyniosłe góry, wypatrując nad ich nagimi szczytami smukłej sylwetki nadlatującego smoka. Nadaremnie. Nigdy już nie zobaczyłam mojego ukochanego. Zrozumiałam, że ponieśliśmy ostateczną klęskę i najprawdopodobniej tylko ja ocalałam. Niebawem moją skalną wieżę odnajdzie forpoczta Srebrnych Rycerzy, za nimi nadciągnie piechota uzbrojona w kusze i halabardy, a na końcu przykolebią się wielkie katapulty. Gniazdo przestało być bezpiecznym schronieniem, musiałam je opuścić. Dławiona rozpaczą wyleciałam ze szczytu iglicy. Skierowałam się nad rozległe obszary, opanowane przez najeźdźców. Nigdzie nie natrafiłam na jakikolwiek ślad po Kyrlanie, wszędzie zaś widziałam śmiesznie małe sylwetki ludzi, wygrażających mi bronią. Własnie wtedy uzmysłowiłam sobie, że zostałam całkiem sama, opuszczona przez swoich braci i siostry. Ogarnął mnie bezbrzeżny smutek. Od zarania dziejów planeta była naszym niepodzielnym królestwem, a teraz oddaliśmy ją we władanie nowemu gatunkowi, znacznie prężniejszego i liczebniejszego od naszego. Krążąc bez celu nad terytorium nieprzyjaciela, ujrzałam ufortyfikowane miasto, okolone pofałdowanymi wzgórzami, które stanowiły jego naturalny pierścień obronny. Wylądowałam w ich pobliżu. Po dziś dzień nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Oczywiście zostałam wypatrzona. Niemal natychmiast brama miasta rozwarła się i wypluła oddział konnych. Był to zastęp Srebrnych Rycerzy, osławionych smokobójców. Zaatakowali mnie bez namysłu, w swoim ulubionym szyku bojowym w kształcie odwróconej podkowy. Stoczyłam z nimi zaciekły bój. Zabiłam bądź raniłam wszystkich z wyjątkiem dowódcy, sama jednak nie wyszłam z walki bez szwanku. Brocząc posoką z licznych ran, ciężko wzbiłam się w powietrze. Instynkt nakazywał mi szukać schronienia w górach, wśród pokrytych śnieżnymi czapami wierchów. Poleciałam więc do najwyższej, sięgającej chmur, smaganej wichrami grani. Byłam krańcowo wyczerpana. Lądując, poślizgnęłam się na oblodzonej krawędzi i runęłam w przepaść. Dzięki temu, że utkwiłam w skalnej szczelinie, przeżyłam upadek. Uwięziona i przerażona próbowałam wyswobodzić się z pułapki. Po bezowocnej szarpaninie spostrzegłam nieopodal wylot jaskini. Ostatkiem sił wcisnęłam się do jej wnętrza i tam wpadłam w czarną otchłań bez marzeń ani koszmarów sennych. Kiedy ocknęłam się z letargu, przypomniałam sobie wszystko. Pogrążona w rozpaczy, trawiona tęsknotą za Kyrlanem podniosłam niesamowity lament nad swoim nieszczęściem i, jak mi się zdawało, absolutnie beznadziejnym położeniem. Nie trwało to jednak długo. Zamierzałam wziąć odwet na rodzaju ludzkim. Zaskakująco łatwo wydostałam się z czeluści i zaślepiona nienawiścią zaczęłam zabijać przypadkowo napotkanych wieśniaków. Ze zdumieniem stwierdziłam, że byli słabi i zupełnie nie przygotowani do wojny. Kłóciło się to z moimi wcześniejszymi doświadczeniami z waszym gatunkiem jako dumnymi, nieustępliwymi wojownikami. Nawet wysłany przeciwko mnie oddział żołnierzy walczył nieporadnie i bez wiary w zwycięstwo. Nękana wątpliwościami doznałam nagle olśnienia. Musiałam przebudzić się w innej epoce. Nie wykluczam, że przespałam więcej niż stulecie. Rany odniesione w walce z rycerzami i na skutek upadku okazały się na tyle poważne, że mój organizm potrzebował tak wiele czasu na ich wyleczenie. Wyjaśniało to, dlaczego okoliczni mieszkańcy byli tacy wystraszeni i anemiczni. Wojna popadła w niepamięć. Moi dawni wrogowie obrócili się w proch, przechodząc do historii. Zbyt późno odkryłam swój błąd. I bardzo tego żałuję.

 

– Twoje tłumaczenia nie wskrzeszą mi ani ojca, ani brata – Talina pierwsza przerwała przedłużające się milczenie.

 

– Jest mi naprawdę strasznie przykro – odparła Ganean.

 

– Na swoją obronę masz jedynie słowa. Skąd mamy mieć pewność, że tak istotnie było?

 

– Proszę, uwierzcie mi. Nie wiem, jak wyrazić swoją skruchę.

 

– Czyżby smoki miały sumienie? – szyderczo zapytala Talina.

 

– Owszem – powiedziała Ganean. – Nie będę błagała was o litość. Przez ostatnie lata doskwierala mi bezgraniczna samotność. Pustka i obłęd, oto co mnie czekało. Dlatego tu jestem. Dlatego przybrałam ludzką postać. Aby odpokutować swe winy. I aby ponownie zakosztować cudownego nektaru miłości . I żeby wreszcie godnie umrzeć. Już jako człowiek.

 

– Niby dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? – Talina wciąż nie dawała za wygraną.

 

– Dlatego, że dobrowolnie oddaję się w wasze ręce. Zróbcie ze mnie człowieka albo dokończcie dzieła swych przodków. Jeżeli tak nakazuje wam poczucie sprawiedliwości, to możecie wykonać na mnie egzekucję.

 

Kaledowi i Talinie ciężko było zrazu roztrzygnąć, czy słowa Ganean należało uznać za propozycję, czy za zamaskowany szantaż. Oboje nieznacznie oddalili się od smoczej damy.

 

– I co o tym sądzisz? – zapytał chłopak swoją towarzyszkę.

 

– Ani trochę jej nie ufam.

 

– Powiedz, w jakim celu miałaby kłamać?

 

– Ona jest smokiem.

 

– Właśnie, przecież z łatwością mogłaby nas zabić.

 

– Mimo to jej nie ufam – wyszeptała Talina.

 

Wpierw roztrząsali możliwość przyprowadzenia jej do osady, prędko jednak doszli do wniosku, że gdyby wieśniacy odkryli tożsamość pięknej nieznajomej, za nic nie oparliby się pokusie wzięcia na niej natychmiastowego, krwawego rewanżu.Przechodziły im ciarki na samą myśl, czym mogło to się skończyć. Musieli zrezygnować z tego pomysłu.

 

– Wybierzmy się do Indelin – podsunął inne rozwiązanie Kaled. – Wprowadzimy ją między ludzi. Damy jej szansę. I sobie przy okazji.

 

Talina wzruszyła ramionami.

 

– Chyba tylko to nam pozostało. Bo jej nie zabijemy, nieprawdaż?

 

Wspólnie oznajmili Ganean swoją decyzję. Smocza Dama ukłoniła się lekko.

 

– Dziękuję. Dziękuję wam.

 

– Jeszcze jedno – Talina twardo spojrzała jej w oczy. – Przyrzeknij, że nigdy więcej nie dokonasz przemiany w swą dawną postać.

 

Ganean z pokorną miną odrzekła:

 

– Przyrzekam. Nie musisz się o to martwić.

 

– Czeka nas długa podróż – rzekł Kaled. – Nie możemy mitrężyć czasu, jeśli jeszcze dziś chcemy dojść do Przełęczy Wichrów.

 

3.

 

Nad ośnieżonymi szczytami masywu Kalgarad wzeszło słońce. Dwie dziewczyny i młodzieniec podążali gościńcem wijącym się między stokami gór, porosłymi gęstymi lasami jodłowymi. Przebyli już połowę trasy. Kaled zamyślony nie zwracał uwagi na malowniczy krajobraz. Szaleńcza eskapada zakończyła się dla niego pomyślnie, albowiem zdołał wyjść z niej bez szwanku, ale nadal sytuacja ani dla niego, ani dla Taliny nie była zbyt komfortowa. Wszak zawarli przymierze z bestią. Bo czyż mieli jakiś wybór? Zmartwiony widział, jak Talina wlokła się noga za nogą, dręczona wątpliwościami i niepotrzebnymi wyrzutami sumienia. W jej sercu utkwiła bolesna zadra. Kaled był przeświadczony, że dumna i uparta dziewczyna wolałaby umrzeć aniżeli przebaczyć Ganean, i że wcale nie zapomniała o zemście. A mając porywczy temperament, w każdej chwili mogła naruszyć kruchy rozejm.

 

W trakcie długiej podróży Kaled bezskutecznie próbował nawiązać rozmowę z Ganean. Zżerała go nieposkromiona ciekawość, a wiedział o niej wciąż tak mało.

 

– Później opowiem wam więcej o sobie – odpowiadała na jego nagabywania odnośnie zamierzchłej przeszłości.

 

Kiedy góry oblała liliowa poświata wieczoru, troje wędrowców szczęśliwie natknęło się na pasterską kolebę. W środku było palenisko, a wokół niego poustawiane cztery ławy z nieokorowanego drzewa sosnowego. Ganean, nie okazując najmniejszych oznak zmęczenia, z gracją usiadła na brzeżku ławy i znieruchomiała w tej pozycji. Talina wzięła się za rozpalanie ogniska, korzystając ze stosu wysuszonych bierwion, pozostawionych przez poprzedniego użytkownika koleby. Kaled wyszedł z szałasu na skraj wysokiej skarpy. Przed nim jak okiem sięgnąć rozpościerały się oparzeliska i przedzielone głębokimi dolinami pasma lasów, w oddali osamotniały promień skrywającego się za horyzontem słońca liznął czarną toń stawu. Cicho zaszeptał wiatr, połykany przez granatowe smugi zmierzchu. Kaled poczuł się jak zagubiony o zmroku wędrowiec, który nieopatrznie zaszedł w głąb dzikiej, nie oznaczonej na żadnych mapach krainy, i omackiem szukający drogi w ciemnościach, podczas gdy rój bezimiennych gwiazd szyderczo migotał nad jego głową.

 

Góry tonęły w nieprzeniknionej mgle. Nic już nie było widać. Kaled, dławiony nieokreślonym niepokojem, pospiesznie wrócił do szałasu. Przez moment odniósł wrażenie, iż wesoło trzaskający ogień wytworzył miłą, przyjazną atmosferę, ale złudzenie prysło, ledwie zobaczył nieomal jawną wrogość malującą się na twarzach obydwu dziewczyn. Spoczął ciężko na ławie, wyjął z sakwy gomółkę sera i pokroił ją nożem na trzy kawałki. Jedli, zachowując lodowate milczenie. Tak było codziennie. Codziennie brak porozumienia i wzajemna wrogość. Kaled uznał, że nadeszła pora po temu, ażeby Ganean choć częściowo odsłoniła przed nimi tajniki swojej duszy.

 

– Musisz bardzo tęsknić za swoimi pobratymcami – zagaił ostrożnie.

 

– Bardzo. Lecz nawet my nie potrafimy wskrzeszać umarłych ani cofnąć czasu – odparła Ganean.

 

– Opowiedz nam coś o smokach – poprosił Kaled.

 

– Wy, ludzie nigdy nas nie rozumieliście. Jesteśmy gatunkiem starszym i mądrzejszym od waszego. Opanowaliśmy przestworza, umiemy czytać w sercach innych stworzeń, a także możemy wcielać się w każdą inną istotę.Jednakże na niewiele nam się to zdało w starciu z ludźmi. Nasze panowanie dobiegło kresu. A ja nie chcę umrzeć jako ostatni smok. Chcę pogrzebać swoją rasę i zacząć wszystko od nowa.

 

Palenisko dogasało. O chłodnym poranku troje wędrowców raźno ruszyło w kierunku miasta Indelin.

Koniec

Komentarze

Zaczęłam czytać z pewnym zainteresowaniem, przyznaję. Ale szybko opadło (już po kilku zdaniach, prawdę powiedziawszy). Mogłabym darować potknięcia interpunkcyjne, bo pomijając je zdania są całkiem składne i sensowne, jednak tym, co mnie zniechęciło, jest brak wiarygodności. Nawet gdyby to miała być bajka do opowiadania dzieciom przed snem...

Już na początku, po opisie wioski, czytamy zdanie, że wieśniak wpadł na smoka. I koniec. Ot, zawrócił by się poskarżyć współziomkom. A tymczasem tu przydałby się opis bestii - coś, co wzbudzi emocje, pokaże, że smok jest wielki, starszny, niebezpieczny, ziemia dudni pod jego krokami, a gałęzie drzew zapalają się od jego piekielnego tchnienia. Czy coś.
Podobnie dalej, jak już giną te wszystkie owce a potem pierwszy człowiek, dobrze byłoby zaznaczyć, że wieśniacy widywali smoka krążącego złowieszczo nad polami i lasami.

Dalej głupi wieśniacy władowują się do leża smoka (jak je znaleźli? skoro wcześniej nawet go nie widywali, tylko pozostawione przez niego ciała) nocą, co rzeczywiście było idiotyczne, a ci, którzy powrócili, znowuż beznamiętnie i bez emocji opowiadają, jak to zostali wybici. Człowieku, włóż w to trochę serca! Wszyscy są zrozpaczeni, rozgoryczeni, niepewni przyszłości, ale z Twoich opisów to nie wynika. Bo nie wystarczy napisać, że ktoś się boi, żeby czytelnik też poczuł, że bohater się boi.

Dalej przechodzimy do dziewczyny z braciszkiem oraz żałosnego, zapatrzonego w nią chłopaka. I co, jak jest tak niebezpiecznie, to nikt nie ma nic przeciwko, żeby mały chłopiec sam pobiegł do lasu, aby nazbierać borówek? Naprawdę? "Jasne, idź, synek, tylko uważaj na smoki, nisko dziś latają". A potem się dziwią, że zaginął? Dziewczyna zaś ćwiczy strzelanie z łuku i - zaraz po tym, jak zniknął ostatni człowiek jej rodziny - użmiecha się beztrosko i mówi, że potrzebuje rozrywki. A głupi chłopak to łyka.

I w tym momencie właśnie przerwałam. Wczuj się trochę w tych swoich bohaterów. Bo jeśli Ty nie będziesz potrafił poczuć tego, co oni, to czytelnicy również nie. Postaraj się nadać opisom i dialogom jakąś barwę, bo sucha relacja to za mało. No i próbuj też rozważać logiczne aspekty niektórych zjawisk i działań.

Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja ze swojej strony dołożę taka radę - pokazuj jak najwiecej. Np wieśniak od razu prawie wpada na smoka, załatwione jest to jednym zdaniem, a można kazać mu sie poruszać, oglądać smoka, bać się i panicznie uciekać. To samo z wyprawą. Mogą sie zbierać, rozmawiać o nadziejach i lękach, po czym dramatycznie opisać walkę z silniejszym wrogiem. Bohaterom też przydałoby sie trochę głębi, wahań, problemów, emocji . Tak wyglądaja trochę płasko. No i zadziwiająco łatwo wybaczaja zabicie ojca i barta, po prostu wystarczy przepraszam. To mało przekonujace.

Dzięki za komentarze. Pierwsza część to właściwie prolog, dlatego tak trochę "na sucho" napisane. Ale że w obu komentarzach zostało mi to wytknięte, to nie chcę się tłumaczyć. A w sumie rozwinąłem to do niemal mikropowieści, ale dalszego ciągu już chyba nie wkleję. Może faktycznie jest to nieco zbyt płaskie.

No, nie zniechęcaj się. Tylko właśnie... wczuj. Zastanów się, co się tak naprawdę podoba Ci się w książkach, które lubisz czytać i spróbuj to przekuć na własne teksty.

I najważniejsza rzecz - znajdź jakiegoś przyjaciela/znajomego/członka rodziny/nauczyciela, który lubi fantasy, wyrazi zgodę na przeczytanie Twoich tekstów i będzie stanowił pierwszą instancję, do której możesz się zwracać. Bo zawsze dobrze jest pokazać swój tekst komuś, kto stoi z boku, zanim pokażesz go szerszej publiczności.

Pisz jak najwięcej i staraj się wyciągać wnioski z rad, które dostajesz. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Trudno mi się zniechęcać do tego tekstu, bo napisałem go już dobrych kilka lat temu. Gorzej, gdy zniechęci się czytelnik. Faktycznie coś jest w moich utworach, że szwankuje logika. A zacząłem pisać już następne opowiadanie o smokach...

Pisz, pisz, w takim razie. Tylko z głową.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka