
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Jedna za drugą, wielkie krople deszczu, łącząc się w potężne strugi ściekały
po szybie mknącego samochodu. Rozcierane raz po raz przez pracujące wściekle wycieraczki, zamazywały oblicza siedzących wewnątrz auta osób. Wpatrzony w ledwo widoczną drogę kierowca, co chwila chwytał szmatkę, by przetrzeć przednią szybę. Jego niewzruszona mina, pasowała do pomarszczonej twarzy i przerzedzonych włosów. Skoncentrowany na drodze, zdawał się nie zważać na dygotanie siedzącego obok pasażera, który próbował wcisnąć się jak najmocniej w fotel. Ciągle poprawiał też rogowe okulary, które dodawały jego twarzy inteligentnego wyrazu i sprawiały, że wyglądał starzej, niż na dwadzieścia osiem lat.
– Mógłbyś trochę zwolnić? – spytał przestraszony towarzysz kierowcy.
– Daj mu prowadzić, wie co robi – odparła siedząca z tyłu dziewczyna.
Jej długie blond włosy opadały swobodnie na ramiona, dodając tylko uroku lekko pociągłej
i delikatnej twarzy. Na pierwszy rzut oka nie przekroczyła jeszcze trzydziestki.
– Nie widzisz jaka jest ulewa? Chcesz nas wszystkich zabić? – kontynuował
nie zrażony pasażer.
– Skoro ten Nowak ściągnął nas wszystkich i kazał przyjechać jak najszybciej, to musi być w tym ważny powód – odburknęła zirytowana dziewczyna.
– Właśnie. A zastanawialiście się dlaczego mamy tam jechać w taką pogodę?
I kim jest w ogóle ten facet? Może to jakiś wariat, psychopata? Albo kolejny odkrywca UFO
z „żelaznymi dowodami". A my pędzimy na złamanie karku i możemy wlecieć do rowu, goniąc
za jakimś popierdzielonym ufodurniem.
– Marek – warknął nagle niskim głosem kierowca. – Zamknij się, albo wysiadasz.
Pobliski grzmot przekonał Marka, że nie warto ryzykować wysiadki i lepiej faktycznie się zamknąć. Gdyby było to możliwe wtuliłby się jeszcze bardziej w fotel. Sprawdził tylko po raz sześćdziesiąty zapięcie pasów i zaklął w myślach na dziennikarskie pensje, które nie pozwalają na kupno porządnych samochodów, takich z poduszkami powietrznymi dla pasażera.
– Samanta, pamiętasz o którym skręcie mówił? – spytał kierowca nie odrywając wzroku od drogi.
– Za mostkiem ma być wąska uliczka w prawo i potem pod górę, na sam szczyt wzgórza.
– Mostek, rzeka.. Przy tej ulewie jeszcze powódź nas zaleje – wymamrotał Marek, ale natychmiast ugryzł się w język pamiętając groźbę kierowcy. – Jest mostek!!! – krzyknął jak oszalały.
Rozbryzgując lejącą się koleinami wodę, samochód dziennikarzy przejechał przez niewielki mostek nad spienioną rzeką i skręcił gwałtownie w prawo, w wąską asfaltową drogę.
Pnąc się pod górę kolejnymi ostrymi zakrętami, po kilku chwilach znalazł się przy otwartej bramie do niewielkiego, poniemieckiego folwarku.
Po pokrytym gontem dachu i bielonych ścianach spływała lejąca się strugami woda.
W nielicznych oknach nie można było zaobserwować znaku życia, a z komina nie wydostawał się żaden dym. Kolejny błysk pioruna dodał mu upiornego wyglądu.
Samochód dziennikarzy wjechał na środek wewnętrznego dziedzińca, utworzonego przez stojące w czworoboku zabudowania. Kierowca podjechał jak najbliżej wejścia do domu i zgasił silnik. Ciemniejące niebo rozbłyskało co pewien czas wściekłymi piorunami, które rozświetlały majestatycznie pędzące, czarne chmury. Woda bestialsko waliła w dach samochodu, tak że miało się wrażenie, że to jakiś grad raczej, a nie potężna ulewa.
– Wysiadamy? Wygląda na to, że nikogo nie ma. Może faktycznie to głupi kawał? – spytał zaniepokojony Marek.
– Nie przekonamy się, dopóki nie sprawdzimy – głos Samanty rozwiał jego wątpliwości.
– Na trzy? – zapytał kierowca.
– Tak. Raz, dwa, trzy…
Dziennikarze otworzyli gwałtownie drzwi i wybiegli pędem w kierunku wejścia do domu. Wystarczyło zaledwie kilka metrów biegu, żeby zdążyli zmoknąć. Samancie wydawało się,
że najbardziej oberwał Marek, chociaż to kierowca miał najdalej.
– Zapukamy? Może nikogo nie ma? – Marek nie dawał za wygraną.
Kierowca odsunął go na bok, walnął kilka razy pięścią w drzwi, nacisnął klamkę i wszedł
do środka. Najpierw Samanta, a potem nieśmiało Marek podążyli za nim.
Weszli do sporej wielkości przedpokoju o drewnianej podłodze i białych ścianach. Przed nimi rozpościerały się brązowe, popękane i wykrzywione schody prowadzące na górę oraz dwoje drzwi; jedne po prawej, drugie po lewej stronie.
– Hallo, jest tu ktoś? – głos Marka był piskliwy i pełen niepewności.
– Panie Nowak, jest pan tutaj? – Samanta była bardziej konkretna.
Z pokoju po lewej stronie dobiegło ich ciche charczenie: – Tutaj – zawołał jakiś zbolały głos.
Kierowca otworzył drzwi i razem z pozostała dwójką wszedł do środka. Znaleźli się w salonie,
na środku którego stał podłużny stół z obrusem. Otoczony przez kilka krzeseł, musiał być świadkiem niejednej ciekawej historii. Równie stare były obrazy wiszące na ścianach, wygasły kominek, trofea myśliwskie, ale przede wszystkim kanapa, na której, przykryty brązowym kocem w kratkę, leżał wiekowy człowiek.
Jego skórę znaczyły liczne plamy i głębokie zmarszczki. Makabrycznego wyglądu dodawał mu kompletny brak włosów i brwi, głębokie oczodoły, świszczący oddech i lekko wydęte usta.
– Siadajcie proszę. Jest tu wiele krzeseł. Nie poczęstuję was niestety herbatą,
ani niczym innym. Będziecie musieli się zadowolić tylko tym, co mam do powiedzenia. Chciałbym, żeby ktoś to opisał, to naprawdę bardzo ważne.
– Kolejny staruch, który chce coś powiedzieć przed śmiercią – pomyślał Marek i zajął miejsce
po przeciwnej stronie stołu, jak najdalej od gospodarza. Samanta i Kierowca usiedli bliżej nieznajomego.
– Wcale nie jestem stary, mam czterdzieści sześć lat i trzy miesiące – odparł
z niemałym wysiłkiem mężczyzna, jakby czytając w myślach Marka. – Mój obecny wygląd spowodowany został podaniem mi pewnego kurewskiego specyfiku,
ale to nie temat na teraz. Właściwie to już na nigdy… – Nowak zamyślił się
na sekundę.
– O ile pamiętam miała być was czwórka?
– Tak, ale moja koleżanka Weronika się spóźniła. Mówiła, że być może dojedzie. A tak poza tym, to jestem Samanta. Moi towarzysze to Karol i…
– Wiem – przerwał jej stary. – Nie trzeba się przedstawiać, w końcu wiedziałem do kogo dzwonię.
– Panie Nowak – zaczął Karol – zważywszy na to, że poświęciliśmy swój czas
i jechaliśmy w taką ulewę, może byłby pan łaskaw wyjaśnić dlaczego nas pan tutaj sprowadził?
– A może zrobić panu herbaty? – wtrąciła dziewczyna.
– Nie, dziękuję. Mamy mało czasu, a jest dużo do opowiedzenia. Przejdę
do konkretów. Kto z państwa pamięta Jana Truteckiego, zwanego przez niektóre media czarodziejem prawdy?
Karol wzdrygnął się, a jego wzrok zaczął świdrować oblicze starego Nowaka. Samanta sprawiała wrażenie szukającej w pamięci, a oblicza Marka nie zmąciły żadne myśli. Mimo to, on właśnie odezwał się jako pierwszy. – Zaraz, Trutecki pamiętam. Ten szarlatan, co popełnił samobójstwo. Miałem napisać o nim, gdy byłem na stażu w gazecie. To miał być mój pierwszy wywiad, ale zamiast tego musiałem opisać jak się zabił. Głupia sprawa, w dodatku dostałem mniejszą wierszówkę, a byłem umówiony wtedy z fajną laską w jakimś klubie. Ten Trutecki mówił, że skonstruował maszynę do bezwzględnego wykrywania kłamstwa. Szaleniec i tyle.
– Panie Nowak, a co pan wie o Truteckim? – zapytał najstarszy z dziennikarzy.
– Coś bardzo niewygodnego. Coś, co było ukrywane przez te wszystkie lata. Coś, za co wielu ludzi zapłaciło najwyższą cenę. Ale po kolei. Pani Samanto, zdaje się, że pani matka o nim pisała?
– Tak to prawda.
– Bardzo mi przykro z powodu pani straty.
Samanta zwiesiła wzrok. Przez ostatnią dekadę usilnie starała się zapomnieć o śmierci matki. Nagle pełne bólu obrazy powróciły jeden za drugim. Identyfikacja zmasakrowanych zwłok, pogrzeb w absurdalnie słonecznej i pięknej pogodzie, przeglądanie pamiątek, zdjęć i innych rzeczy osobistych. Nie mogła sobie pozwolić na płacz. Jej ojciec zmarł kilka lat wcześniej i nagle została zupełnie sama na świecie. Musiała sobie poradzić, zarobić na utrzymanie domu i kontynuowanie nauki. Matka zawsze była odważna i choć ojciec zawsze powtarzał,
że ta „brawura" wpędzi ją kiedyś do grobu, jej śmierć była bardziej prozaiczna. – To był tragiczny wypadek – wyszeptała. – Przynajmniej tak wszyscy mówili – dodała w myślach.
Nowak przymrużył lekko oczy i otworzył szerzej usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego zakasłał lekko.
– Panie Nowak, jak na razie zadaje nam pan szereg pytań i zamiast cokolwiek rozjaśnić, tylko komplikuje sytuację. Może pan przejść do rzeczy? – powiedział chłodno Karol.
– Owszem – zaświszczał Nowak. – Trutecki nie popełnił samobójstwa.
Został zamordowany. Jego życie i to co odkrył, były niewygodne dla wielu ludzi
na górze i dlatego musiał zamilknąć. Podobny los spotkał ludzi, którzy brali w tym udział
i za bardzo zaangażowali się w rozgryzienie tej sprawy.
– Wie pan, że to są bardzo poważne oskarżenia. Ma pan na nie jakiś dowód?
– zapytała Samanta.
– Tak. Mam. To ja go zabiłem.
Kolejny grzmot przebił potężnym hałasem całą okolicę.
***
– Wyglądasz jak gówno – barman pubu „Big Lier" należał do najbardziej obcesowych osobników
w okolicy, ale przynajmniej mówił, co myślał. Nie przerywając czyszczenia szklanki, natychmiast dodał do siedzącego przy barze rozmówcy.
– Nalać ci kolejkę?
– Nie – odmówił mężczyzna i przejechał dłonią po nieogolonej, kwadratowej szczęce. Jego niewyspane oczy spoglądały z największym zmęczeniem w kierunku baru, a ciemne włosy postanowiły rozczochrać się we wszystkich możliwych kierunkach. Jeśli dodać do tego niedbale założoną czarną kurtkę, niewyprasowaną koszulę, poplamione dżinsy i zabłocone adidasy, było oczywiste, że mężczyzna przeżył ciężką noc. Albo kilka.
– Podwójną whisky, bez lodu – powiedział nieznajomy brunet.
– Znowu? – barman był wyraźnie niepocieszony.
– Nie lubię zmieniać przyzwyczajeń.
– I za to cię wyrzuciła?
– Wyrzuciła to fatalne określenie – prychnął mężczyzna. – Cholerne dziennikarki…
– Ha! Czyli dobrze zgadłem, że to kobieta i w dodatku z tej samej branży. Czyżby spodobała
ci się bardziej niż poprzednie? Oj, chyba za dobrze cię znam.
– Gówno, a nie znasz. Nalej mi tej pieprzonej whisky.
– Dobra, już dobra.
Barman wolał nie przeciągać struny. Mężczyzna bywał tutaj częstym gościem, ale potrafił się nieźle zdenerwować. Kiedy jeden z pijanych klientów wyzwał go
od tępych skurwysynów, chwilę później zwijał się na podłodze w kałuży własnej krwi, obok dwóch kolegów, którzy próbowali mu pomóc. Jedyne zdanie, które wypowiedział wtedy brunet brzmiało: – Nie jestem tępy.
Innym razem próbował wyprowadzić go ochroniarz i obydwaj wyszli
na zewnątrz. Minutę później mężczyzna wrócił na salę i spokojnie dopił kufel piwa,
a jedynym śladem po ochroniarzu była śmierdząca plama moczu na chodniku przed wejściem.
Z drugiej strony liczba burd też jakby zmalała, zwłaszcza, gdy nieznajomy był gościem knajpy.
A bywał w niej dosyć często.
– Czym się zajmujesz? – spytała go kiedyś platynowa laska w czerwonej sukience,
która zakrywała tylko to, co było absolutnie konieczne.
– Jestem dziennikarzem – odparł mężczyzna. – Masz fajne buty. Połykasz?
Wyszli z pubu minutę później.
Innym razem barman usłyszał, jak mężczyzna mówi, że jest właścicielem wielkiej firmy, prezesem, pilotem samolotu i kierowcą rajdowym. Zastanowiwszy się nad tym wszystkim, przyjął do wiadomości, że tylko dziennikarz może wymyślać takie historie (które działały!) i nazywał go dziennikarzem. Tak było wygodniej
i bezpieczniej.
Dziś jednak barman święcił swój dzień triumfu. Oto „dziennikarz" siedzi zbolały przy jego barze
i przyznaje się do problemów z kobietą. Barman dawno nie miał takiej satysfakcji przy nalewaniu whisky.
– Z nimi to już tak jest – zagadał na pocieszenie.
– Co ty nie… – ripostę mężczyzny przerwał dzwonek telefonu komórkowego. Prosty sygnał, przypominający stare telefony, zdawał się trwać bez końca; dziennikarz nie kwapił się do odebrania.
– Może to coś ważnego? – barman postawił szklankę whisky przed mężczyzną.
– Ile?
– Dzisiaj na koszt firmy.
– Właśnie dlatego nigdy nie kupisz sobie większego pubu – mężczyzna wychylił duży łyk whisky.
– A może właśnie dlatego kupię? – barman uśmiechnął się drwiąco.
– Niech dzwonią – wrócił do tematu mężczyzna. – Zawracanie dupy. Miałem dzisiaj wyjechać
z kraju.
– Na jakiś reportaż?
– Tak… – zamyślił się mężczyzna. – Reportaż… Raczej zupełna zmiana zawodu.
– Dziennikarstwo już ci zbrzydło?
– Nie lubię ciągle kłamać – skłamał mężczyzna.
– No to solidnie zalazła ci za skórę…
Mężczyzna podrapał się po nieogolonej brodzie i pociągnął kolejny whisky. Miał już serdecznie dosyć wszystkiego, a wydarzenia ostatnich dni pogorszyły tylko jego nastawienie. Wczoraj polała się kropla, która przepełniła czarę, a jego doprowadziła do stanu kompletnego zniszczenia; przynajmniej psychicznego, choć fizycznie też było tak sobie.
Dźwięk dzwonka rozległ się po raz drugi, ale pozostał bez odpowiedzi.
– Może to faktycznie coś ważnego, skoro ciągle dzwonią. Jakiś ważny wywiad? – barman był dosyć ciekawski, ale spojrzenie mężczyzny kazało mu natychmiast zmienić temat i wrócić do czyszczenia kufli.
– Wiesz, Kanada to fantastyczne miejsce – chrząknął dziennikarz. – Mają tam proste jak drut drogi, po których można zapierdalać w wielkich jak ciężarówka samochodach. Każdy pali ropę jak smok, ale masz to w dupie, bo paliwo jest tanie,
a zarobki nawet jak na robola całkiem duże. Z jednej strony masz duże miasta
i rozrywki, które trudno sobie w naszym grajdole wyobrazić, a z drugiej jeziora i lasy. Niewyobrażalna ilość lasów, możesz iść wiele dni i nie spotkać żadnego człowieka. Wybudujesz sobie wtedy drewniany domek, niewielki, jednopiętrowy, na dole salon, kuchnia, na górze sypialnie. Zimą będziesz jeździł psim zaprzęgiem, a latem kąpał się
w czystym jak łza jeziorze. Piękny kraj, w sam raz do życia.
– Zwłaszcza we dwoje…
– Tia.
– To może jednak polecisz?
Mężczyzna zamyślił się. Dzisiejszy samolot to była jego ostatnia szansa zobaczenia Kanady
i wybudowania swojego wymarzonego domku.
Pustego, ciemnego i zimnego.
– Nie – odparł. – Teraz to już nie ma żadnego sensu.
Dźwięk dzwonka po raz kolejny przerwał ich rozważania, tym razem dziennikarz podniósł słuchawkę do ucha.
– Nowak, słucham…
Barman wrócił do czyszczenia kufli, ale dyskretnie obserwował dziennikarza, który przez pierwszą minutę rozmowy w ogóle się nie odzywał. Wreszcie pokiwał lekko głową i wycedził. – Dobrze. Za piętnaście minut.
Mężczyzna odłożył telefon i dopił resztę whisky.
– A jednak kolejny wywiad?
– Tak. Do zobaczenia wkrótce – skłamał i wyszedł pospiesznie na ulicę.
Nigdy już nie pojawił się w tym barze.
***
– Sprawdzisz, czy to urządzenie jest prawdziwe i czy działa tak, jak ten knypek zapowiedział.
Jeśli tak, decyzja może być tylko jedna. Jasne?
Nowak tylko skinął głową. To były ostatnie słowa, jakie usłyszał od faceta
w ciemnym samochodzie. Nie znał go i nie sądził, żeby miał okazję jeszcze go zobaczyć.
Takie zlecenia wykonuje się przez kilkunastu pośredników, aby nikt
nie mógł dotrzeć do źródła.
Musiał wybadać, czy pewien naukowiec ogłaszając kilka dni temu wielką sensację, mówił szczerze, czy blefował dla poklasku. Dzisiaj miał dokonać oficjalnej prezentacji tej „maszyny prawdy". Na konferencję prasową zaproszono media lokalne
i zagraniczne, aby pokazać całemu światu możliwości urządzenia. Autor twierdził,
że wywoła ono prawdziwą rewolucję, a chętne spekulacjom media od kilku dni rozważały,
co tak naprawdę zostanie pokazane.
Przed konferencją naukowiec miał się spotkać z zespołem lokalnej telewizji,
do której podobno ten „czarodziej prawdy" miał wielki sentyment. „Traf" chciał,
że prawdziwy dziennikarz i operator z telewizji mieli się trochę „spóźnić", dzięki czemu Nowak wcielił się w rolę reportera. Różnica polegała na tym, że w jego rękach
nie znajdowała się czyjaś reputacja, tylko życie lub śmierć.
Znowu.
***
– Proszę mi wybaczyć, ale to chyba najszczęśliwszy dzień mojego życia
– wyznał otwierając drzwi Jan Trutecki. Czarne, kręcone włosy spadały po obydwu stronach głowy, przedzielone wielką, błyszczącą łysiną. Duży nos, grube okulary, zamszowa, połatana marynarka, ubrana na zieloną koszulę i brązowe spodnie, dopełniały obrazu osoby, która skupiała się wyłącznie na pracy i nie myślała zupełnie
o sobie.
– Nie mogę powstrzymać swojego uśmiechu – kontynuował naukowiec
– ale dzisiaj naprawdę wydarzy się coś ważnego. Zresztą, wszyscy na tym zyskamy.
Ale jestem gadatliwy, a my tak stoimy w drzwiach. Proszę, proszę… Panowie chyba niedawno zatrudnieni?
– A tak, owszem, niedawno – odparł pierwszy z gości wchodząc do środka. Czarne włosy
i kwadratowa szczęka, skórzana kurtka i poplamione dżinsy, nadawały mu wygląd prawdziwie awangardowego dziennikarza. Drugi z gości, kanciasty mięśniak o twarzy nie zdradzającej wielkiej inteligencji, ubrany w szarą bluzę
z kapturem, niósł na ramieniu dużą kamerę telewizyjną systemu Beta.
– Panie Trutecki. Domyślam się, jakie to szczęście i dziękuję, że zechciał nam pan poświęcić choć kilka minut tego ważnego poranka. Na pewno czeka pana dzisiaj tyle wywiadów no i…
– Ostateczna prezentacja – Trutecki prawie przyklasnął. – Moje urządzenie pokaże swoje prawdziwe możliwości i będzie to prawdziwa rewolucja.
– Może nie wyprzedzajmy faktów, chciałbym to mieć na kamerze.
– Ależ oczywiście, proszę mi wybaczyć. Nie przywykłem jeszcze do wywiadów, ale myślę,
że będzie musiało się to zmienić – uśmiechnął się gospodarz
i wskazał gościom wygodne fotele w dużym pokoju. Stały przy kwadratowym stole, pełne licznych przetarć i wydartych szwów. Ściany salonu zajmowały wielkie regały
z książkami, biurko z leżącą na nim stertą papierów i niewielka kanapa z pluszową żabą.
– Żaba? – wybełkotał półinteligentnie operator.
– Ach, tak! – wykrzyknął Trutecki. – To nie jest zwykła żaba. Znaczy
z zewnątrz jest pluszowa, ale w rzeczywistości to robot, który potrafi kumkać śpiewać i…
– Panie Janie – wtrącił Nowak – na pewno ceni pan swój czas, a nie spotkaliśmy się tutaj
by rozmawiać o żabach, tylko o pańskim wiekopomnym wynalazku.
– Tak, tak… zamyślił się Trutecki. – Proszę chwilę poczekać – uczony zerwał się z fotela i wyszedł do innego pokoju. Operator skinął na Nowaka, ale ten dał mu znak ręką, aby siedział na swoim miejscu. Zostali sami.
Czekanie przedłużało się niemiłosiernie. Wydawało się, że wielki, tykający
w przedpokoju zegar z wahadłem zwolnił swoje obroty. Nowak skupił wzrok
na latających koło żyrandola muchach, które zataczały coraz mniejsze i mniejsze okręgi.
Obserwacje przerwał powrót Truteckiego, który trzymał w rękach sporej wielkości paczuszkę. Spoglądał na nią nabożnie jak na relikwię, albo indiański totem. Naukowiec usiadł na swoim fotelu, nie patrząc w ogóle na gości, otworzył delikatnie paczkę i wyjął jej zawartość; urządzenie przypominające duży hełm, znacznie rozbudowane w górę i na boki. Oprócz niewielkiej klapki
z tyłu, nie wystawały z niego żadne antenki, ani bolce.
– Filmujecie panowie? – spytał zafascynowany Trutecki.
– Tak – odparł Nowak, wyprzedzając operatora. – Czy to jest to, o czym myślę?
– Oczywiście! Zaraz się przekonamy, o czym pan myśli naprawdę
– uśmiechnął się złośliwie Trutecki.
– To oczywiście prototyp, ale w pełni sprawny i jak panowie już wiedzą, wstępnie przetestowany. Dzisiaj ma nastąpić jego pełna prezentacja i pokazanie wszystkich możliwości.
– Dobrze, proszę powiedzieć naszym widzom, na czym polega rewolucyjność owego urządzenia? – Nowak zapytał niczym rasowy telewizyjny dziennikarz.
– To urządzenie drodzy państwo, nazwane przeze mnie prawdomówcą, włożone na głowę, sprawia, że możemy wykryć czy dana osoba mówi prawdę,
czy kłamie.
– Ale przecież są tak zwane wykrywacze kłamstw – wtrącił Nowak.
– Owszem, ale to tak jakby porównać latawiec do nowoczesnego odrzutowca. Wykrywacze kłamstw są drogie i nie do końca skuteczne. Można je oszukać, a wyniki nie dają pełnego obrazu. Choroba, wysokie ciśnienie, udawanie, że myśli się o czymś innym, wszystko to może wpłynąć
na wynik takiego badania. Moje urządzenie ma sto procent skuteczności i nigdy się nie myli. Zawsze wiemy, kiedy dana osoba będzie kłamać, a kiedy mówi prawdę. Baa , znamy nawet natężenie tego kłamstwa, czy jest ono absolutne, czy częściowe, większe lub mniejsze.
Nowak spojrzał wymownie na operatora. Sprawdzały się jego najgorsze przypuszczenia, Trutecki naprawdę wynalazł skuteczne urządzenie, co oznacza, że…
– Na jakiej zasadzie działa to urządzenie?
– Och, długo by opowiadać, to bardzo skomplikowana matematyka, fizyka
i chemia. Gwarantuję, że jego masowe użycie będzie zmianą większą niż wprowadzenie maszyny parowej lub elektryczności. Zresztą zademonstruje panom.
Trutecki z namaszczeniem włożył swój hełm na głowę. Wydawało się, że przez jego ciało przeszły lekkie dreszcze, ale po sekundzie wszystko się uspokoiło. Naukowiec popatrzył się
z uśmiechem na swoich gości:
– Wiem jak to wygląda, trudno sobie wyobrazić, żeby chodzić w tym po ulicy. Ale po pierwszym sukcesie, mam pewność, że będzie można zrobić o wiele mniejsze wersje urządzenia. W końcu wszystko da się zminiaturyzować. Dzisiaj hełm,
jutro czapka, albo elegancki kapelusz. Kapelusz prawdy, niezła nazwa, co? Przy okazji odżyje moda na noszenie nakryć głowy. Będzie elegancja i sama prawda – naukowiec uśmiechnął się ponownie. – To ja może zadam panom kilka pytań, na początek prawdziwych i proszę odpowiedzieć zgodnie z prawdą, a potem przejdziemy do kłamstw, ok?
Nowak zmarszczył delikatnie brwi. – Zgoda.
– Nie ma się czym denerwować. No dobra, pytanie pierwsze. Najlepiej pytać się i skupiać uwagę na jednej osobie, ale w przyszłości też to udoskonalę. Zatem panie Nowak, czy jest pan dziennikarzem i przeprowadza pan ze mną wywiad?
– Tak – odparł Nowak, wiedząc, że będzie to ostateczny test skuteczności urządzenia. Trutecki już wciągnął powietrze, żeby zadać następne pytanie, ale nagle zamarł.
– Zaraz, czy ja je włączyłem, baterie naładowane?
– Coś się stało?
– Wykryłem totalne kłamstwo, a przecież…
– Proszę się nie trudzić panie Trutecki – odparł Nowak wyciągając swojego glocka i celując lufę prosto w naukowca. – Urządzenie działa sprawnie. Niestety.
– Ale jak to? – Trutecki był wyraźnie wstrząśnięty i zaszokowany.
– To panowie…
– Tak, nie jesteśmy dziennikarzami – odparł z ironicznym uśmiechem Nowak.
– Proszę zdjąć hełm!
Naukowiec bez zająknięcia zdjął urządzenie i postawił obok siebie. Jego twarz stawała się coraz bardziej sina, a ramiona pokryła gęsia skórka. – Co panowie zamierzają?
– Stul ryja! – ryknął Nowak. – A teraz ładnie wstaniesz i podejdziesz do okna – dodał nieco łagodniejszym głosem.
– Ale dlaczego?
– Rób, co ci każę!
– Nie – Trutecki drżał niczym liście na wietrze, ale zebrał się na ostatni akt odwagi, przeczuwając co planuje Nowak. – Nie zrobię tego sam, nie ułatwię wam roboty, wy brudne…
– Tak? – Nowak wykrzywił usta i podszedł wolno do Truteckiego, cały czas
w niego celując. Nachylił głowę do jego ucha – A mamy odwiedzić twoją córkę, co? Wiesz, widziałem jej zdjęcie, chyba wdała się bardziej w mamusię, niż w tatusia, bo wygląda, całkiem, całkiem…
– Nie – wyszeptał Trutecki.
– Zresztą mamusię też odwiedzę, co ty na to? Pamiętasz ją? Jedyną osobę, która kochała twoje dziwactwa? Co?
Trutecki oddychał szybko i nerwowo, a z oczu spłynęła mu pierwsza łza.
– Proszę – wymamrotał.
– Wypierdalaj do okna – rozkazał Nowak. – Otwieraj! Szybko!
Truteckiemu wydawało się, że ktoś przymocował mu cegły do kostek, a kolana robią się coraz bardziej gumowe. Każdy krok przybliżał go do okna, każdy był coraz cięższy, każdy był coraz dłuższy, coraz bardziej rozpaczliwy. – Otwieraj! – krzyk Nowaka wstrząsnął całym jego ciałem. Podniósł wolno rękę, choć wydawało mu się, że ma uwieszone na niej kilkanaście dodatkowych kilogramów. Drżącymi palcami przekręcił klamkę okna i otworzył je na oścież. Do środka wpadło chłodnawe, świeże powietrze. Sprawiało przyjemne wrażenie, ale tym razem stało się powiewem śmierci. Trutecki chciał odwrócić się w kierunku Nowaka i powiedzieć coś jeszcze,
gdy nagle poczuł jak jego nogi, złapane w uścisku, unoszą się do góry i wraz z całym ciałem przelatują na drugą stronę parapetu.
Potem już tylko kilka sekund strachu i nastała absolutna ciemność.
Nowak nie wyglądał przez okno, żeby nikt przypadkiem nie zobaczył jego twarzy. Trutecki miał sam się rzucić na dół, taka zapewne będzie oficjalna wersja.
Ot zwykłe samobójstwo szaleńca.
Nowak schował pistolet pod kurtkę i rozejrzał się po pokoju. Operator czekał już przy drzwiach, gotowy do wyjścia. – A urządzenie? Plany?
– Wszystko mamy zostawić. Jakie to samobójstwo, jeśli ktoś coś kradnie? Wychodź, ja tylko sprawdzę, czy nic nie zostawiliśmy.
Pół minuty później dogonił operatora na dole klatki schodowej. Nie zwracając niczyjej uwagi, wyszli tylnymi drzwiami na podwórko.
W mieszkaniu Truteckiego porozrzucane na biurku kartki zaczęły latać po całym pokoju, przypominając białe gołębie, albo wzniosłe anioły. Jedna z nich opadła
na leżące na podłodze urządzenie, jakby chciała je objąć swoimi ramionami.
Wiatr zawiał jednak ponownie i przegonił ją daleko w róg pokoju.
Wycie policyjnych syren brzmiało coraz głośniej.
***
Deszcz dudnił miarowo o dach i szyby okien starego domu. Karol zgniótł resztkę tlącego
się papierosa i zmarszczył czoło. Marek wpatrywał się przeciągle to w sufit, to w okna, sprawiając wrażenie, jakby chciał być w zupełnie innym miejscu. Siedząca najbliżej mordercy Samanta nerwowo pocierała swój nadgarstek.
Kolejny ciężki świst wydarł się z płuc Nowaka, który po chwili zaczął ciężko kaszleć. Wydawało się, że za chwilę wypluje wnętrzności, ale nikt z dziennikarzy nie ważył się do niego podejść.
– Pan umiera panie Nowak – rzekł Karol.
– Zgadza się – mężczyzna zakaszlał ponownie, tym razem trochę krócej.
– Zostało bardzo mało czasu.
– To bez znaczenia – odparł Karol i wstał jakby szykując się do wyjścia.
– Co, już idziemy? – Marek był gotowy od razu wychodzić.
– Tak.
– Ej, nie chcecie usłyszeć, co on ma jeszcze do powiedzenia? – Samanta zdziwiła się postępowaniem kolegów.
– Bynajmniej. Ten człowiek nie zasłużył na moje wysłuchanie.
– Ale dlaczego?
– To już nieistotne – Karol skierował się do wyjścia, mając za plecami Marka gotowego od razu wracać do domu.
– Bo to on był dziennikarzem tej lokalnej telewizji, który „przypadkowo" spóźnił się na nagranie materiału z Truteckim – wykrztusił świszczący Nowak, zatrzymując Karola w połowie drogi
do wyjścia.
– Co, to nie wychodzimy? – Marek był zdziwiony.
– Pani kolega – kontynuował Nowak – został nawet wplątany w sprawę tego morderstwa. Zarzuty były strasznie naciągane, ale chodziło o zrobienie
jak największego zamieszania i to się udało. Ta sprawa złamała mu karierę, mógł stać
się królem dziennikarstwa, a teraz musi dobijać się do różnych przypadkowych gazet.
– Ty skurwysynie – wymamrotał Nowak.
– Nie, ja byłem tylko cynglem skurwysyna. Pionkiem w grze, tak samo jak ty.
A pionki czasem się zbija.
– Kto chciał śmierci Truteckiego? – zapytała rezolutnie Samanta.
– Wszyscy – odparł nagle Karol, wyprzedzając Nowaka i siadając z powrotem
na krześle. Niechętnie, ale z konieczności, Marek również wrócił na swoje miejsce.
– Nikt nie potrzebował jego urządzenia – dokończył Nowak.
– Jak to? – Samanta nie kryła zdziwienia. – Nikt nie potrzebował prawdy? Przecież to absurd? Wiecie, ile takie urządzenie mogłoby zrobić dobrego?
Nowak zaśmiał się ciężko, chociaż po chwili jego śmiech przekształcił się w kolejny atak kaszlu.
– I niech mi ktoś powie, że śmiech to zdrowie – wyszeptał Marek.
– Co miałoby zrobić dobrego? – zapytał się Karol.
– Odkryć prawdę. Politycy, dyplomaci, niewierni mężowie, żony, studenci, szpiedzy, nieuczciwi biznesmeni, fałszywi dziennikarze… wszyscy musieliby mówić prawdę.
– Tylko, że nikt tego nie chce – przerwał jej Karol. – Kto dzisiaj potrzebuje prawdy? Politycy? Przecież oni żyją na kłamstwie, to urządzenie złamałoby kariery większości z nich. Dyplomaci? Tak samo. Niewierni mężowie i żony? Na palcach jednej ręki można by wymienić niezłomnych, reszta dupczy sobie na boku ukrywając to przed drugą stroną.
– A biznesmeni… – dodał Marek – czy sprzedawcy? Przecież to by znaczyło upadek handlu. Zniszczenie reklamy. Każdy by wiedział, co naprawdę jest dobre,
a co złe, jakie ma intencje. Kompletna nagość w biznesie… Nie, to fatalny pomysł. Zresztą niedobrze, że tu jesteśmy. Powinniśmy już jechać, naprawdę. To nie jest sprawa dla nas.
– Czy urządzenie przetrwało? – zapytała Samanta. Nowak przestał kaszleć,
ale oddychał ciężko.
– Nie. Po naszym wyjściu na miejscu pojawiła się policja i specjalna ekipa,
która zabrała prawdomówcę i wszystkie plany. Potem został zniszczony, przynajmniej taką dostałem informację, chociaż równie dobrze, może być wykorzystywany przez siły specjalne. Prawdomówca może być zarówno przedmiotem wielkiej rewolucji, jak i zabawką wywiadu.
W drugim przypadku mała z niego korzyść dla całego społeczeństwa.
– A świadkowie? Nagranie z kamery tego operatora?
– To nie był operator… – przerwał Karol.
– Rzeczywiście, nie był – dodał Nowak. – Zginął tydzień później
w wypadku na drodze. Ciekawy zbieg okoliczności, prawda? Zresztą to samo spotkało większość tych, którzy byli zaangażowani w tę sprawę. Przedziwna seria wypadków…
– I nikt się tym nie zainteresował?
– Większość zachowała się tak, jak Marek. A jeśli ktoś chciał, to szefowie redakcji łagodnie wyperswadowali im ten pomysł. Nie chcieli psuć sobie dobrych stosunków z ludźmi na górze, którzy byli w to pewnie zamieszani.
– A ty?
– Zwiałem, po prostu. Potrafię się ukrywać i to bardzo długo. Niestety
– Nowak zakaszlał ponownie – każdy popełni w końcu jakiś błąd.
Jego kaszel stawał się coraz cięższy.
– Cholera, jedźmy stąd, naprawdę! – Marek był przerażony.
– Zamknij się – warknął Karol.
– Może mu jakoś pomożemy? – Samanta rozejrzała się w poszukiwaniu szmatki, z której mogłaby zrobić mokry okład.
– Zostaw go, zasłużył sobie – przerwał jej Karol. – A co się stało z kasetą, panie Nowak? Co?
Agent kaszlał przez kolejną minutę, na jego wargach pojawiła się krew,
znak rychłego końca. – Kaseta… – zaświszczał po chwili namysłu – nigdy jej nie było.
Operator nie nagrywał wywiadu.
– To nie ma sensu – Karol wstał z krzesła, by ruszyć znowu ku wyjściu.
– Jest jeszcze coś – rzekł Nowak z największym wysiłkiem. – Pani Samanto, jest pani odważna? Tak jak matka?
– Dlaczego pyta pan o moją…? – Samanta nagle zaczęła składać poszczególne elementy układanki.
– Wymontujcie oparcie od nogi krzesła, na którym siedzi Samanta, tam…
– Nowakowi przerwał kolejny atak kaszlu. Krew wylądowała na brodzie i kocu, wydawało się,
że zaraz rzeczywiście wypluje wszystkie wnętrzności. Jego oczy robiły się coraz większe, a twarz stopniowo siniała. Zesztywniał cały w śmiertelnej walce z samym sobą, by w końcu opaść całkowicie na łoże, wydając ostatnie tchnienie.
– Jezu, on umarł! Kurwa i to przy nas! – wykrzyknął rozhisteryzowany Marek.
– Zamknij się! – Karol potrząsnął go mocno. – Rozumiesz?!
– Ttt, tak. – Przestraszony dziennikarz wydawał się skurczony, jakby zapadnięty na swoim krześle. Jego palce tak mocno ściskały oparcie, że stały się
po chwili całe białe.
Tymczasem oczy Nowaka patrzyły martwo na środek pokoju.
– Krzesło – powiedziała Samanta jakby otrząsając się z letargu.
Karol pomógł jej mocować się z oparciem i po chwili udało im się je wyciągnąć. W środku znajdowała się niewielka przegródka, a w niej zwinięte karteczki papieru. Dziennikarze rozłożyli je natychmiast na stole i zamarli z wrażenia. Przed sobą mieli plany prawdomówcy z osobistym podpisem Truteckiego. Na pewno nie były kompletne, ale wystarczające, żeby jakiś zdolny naukowiec odtworzył urządzenie, a przynajmniej żeby zrobić o tym przekonujący materiał dziennikarski.
– Musimy to zniszczyć – wymamrotał Karol.
– Nie! – krzyknęła Samanta. – Wiesz, co to jest?
– Tak. Dlatego musimy to zniszczyć.
– Nie pozwolę na to. Nowak powiedział wystarczająco wiele. Rozumiesz,
że moja matka zajmowała się tą sprawą? Jako jedyna niepokorna dziennikarka. Jedyna,
która wbrew szefowi chciała dociec prawdy. Jedyna, której prawie się to udało.
– Właśnie dlatego musimy to zniszczyć. Wiesz, co ją spotkało, chcesz też wąchać kwiatki
od spodu? Nikt dzisiaj nie potrzebuje prawdy!
– Jak możesz tak mówić? Gdybyś wiedział wtedy, co się naprawdę stało, gdybyś mógł to opisać, byłbyś sławny.
– Raczej martwy. Nowak chciał pewnie zadośćuczynić swojemu postępkowi. Wyrzuty sumienia mordercy i tyle. Tylko, że to jego przełożeni mieli rację.
Nie możemy stworzyć doskonałego społeczeństwa, jeśli sami nie jesteśmy doskonali.
– Ale prawdomówca sprawi, że się do tego zbliżymy!
– Raczej wywoła wiele tragedii. Ludzie nauczą się wykorzystywać go do swoich egoistycznych celów. A w końcu ktoś wynajdzie na niego sposób, jakieś przeciwurządzenie i zbije na tym majątek. Nie Samanto, świat bez kłamstwa
to mrzonki, groźne i niebezpieczne.
– Miliardy ludzi byłyby nam wdzięczne. Staliby się wolni!
– Wolni, czy zniewoleni, bo każdy by wiedział, co myślimy? Nam jest wygodnie z kłamstwem,
od małych kłamstewek w dniu codziennym, po wielkie w dużej polityce. Nie stalibyśmy się wolni, tylko nadzy. Nikt nie mógłby niczego ukryć, a najprędzej wykorzystaliby to nie zwykli ludzie, ale rządy, czy biznes. Te plany nie mogą ujrzeć światła dziennego.
– Ale rządy już mogą mieć dostęp do tego urządzenia, nie wiemy
czy prawdomówca został zniszczony. Myślisz, że nie wykorzystali jego możliwości?
– Możliwe, że to robią. Możliwe też, że znają już na niego sposób, anty-urządzenie, zatem to,
co robimy jest bezzasadne…
– Ale…
– Nie Samanto. Pora zakończyć spiralę zbrodni, wywołanej przez prawdę.
Karol wrzucił wszystkie papiery do kominka i wyjął z kieszeni pudełko zapałek. Już za pierwszym razem udało się podpalić stosik kartek. Cała trójka spojrzała
w milczeniu na ogień, który trawił nieszczęsne plany. Płomienie poczerniły rogi kartek
i bardzo szybko przeszły na środek. Wkrótce garstka popiołu była wszystkim, co zostało z dzieła Truteckiego.
– A co z nim? – spytał się Marek wskazując na Nowaka.
– Musimy go zostawić. Nie wiadomo, co mu podali. Nic tu po nas. Chodźmy.
Karol po raz trzeci zebrał się do wyjścia. Tym razem nacisnął klamkę i wyszedł do przedpokoju. Marek podążył szybko za nim, mijając siedzącą milcząco Samantę, która wpatrywała się
w wygasły kominek.
– Idziesz? – głos Karola wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak. Idę.
Samochód dziennikarzy, wzbijając fontanny wody, oddalił się pospiesznie w dół wzgórza.
Poza miarowo bijącymi kroplami deszczu w domku zapanowała całkowita cisza.
***
Podobna cisza panowała wieczorem w redakcji, gdzie pracowała Samanta. Lubiła zostawać
po godzinach. Sala powoli pustoszała, większość monitorów była już wyłączona. Z sufitu świeciły nieliczne świetlówki. Nikt już jej nie poganiał, nikt
nie przeszkadzał, mogła robić to, na co miała ochotę. Kończyła właśnie przeglądać materiał
do nowego artykułu, gdy na sali pojawił się korpulentny kurier, ubrany
w dżinsy i żółto – czerwoną bluzę. Zabiegany i zmoczony, dostarczył jej niewielką paczuszkę.
Nadawcą był ktoś zupełnie obcy, ale dziennikarze dostawali mnóstwo takich przesyłek. Samanta zastanawiała się, czy rozpakować ją teraz, czy iść w końcu do fryzjera, póki jeszcze może zdążyć, ale przemogła wrodzona ciekawość. Fryzura będzie musiała poczekać jeszcze jeden dzień, zresztą nie planowała na ten wieczór żadnej randki.
W środku pudełka znajdowała się niewielka kaseta BETA i przedarte na pół zdjęcie. Na jednej połówce był czarnowłosy, uśmiechnięty mężczyzna o kwadratowej szczęce. Na drugiej, matka Samanty, długowłosa blondynka o głębokich, niebieskich oczach, w których można by utonąć.
Dziennikarka podbiegła do pokoju telewizyjnego, otworzyła szafkę i włączyła stary odtwarzacz. Dobrze, że jeszcze był, bo ostatnio rozważano, czy go nie wyrzucić.
Włączyła telewizor i trzymając nerwowo w dłoniach przedarte zdjęcia, usiadła
w fotelu. Na ekranie pojawił się obraz.
– Filmujecie panowie? – zapytał zafascynowany okularnik o wielkiej łysinie, którą przedzielały opadające na boki czarne, kręcone włosy.
– Tak – odparł głos zza kamery. – Czy to jest to, o czym myślę?
– Oczywiście! Zaraz się przekonamy, o czym pan myśli naprawdę…
opowiadanie najwyrazniej zawieruszylo się wśród innych. strasznie mnie irytuje brak komentarzy pod moimi tekstami, wiec mimo braku checi postanowilam przeczytac i powiedziec, co mysle:)
zaczne moze od minusow.
1. imie bohaterki- Samanta. nie chce obrazac nikogo, ale to imie jest tak idiotyczne w towarzystwie swojskich karoli, markow i nowakow... inna bajka. mi osobiscie kojarzaca sie z jakims sekstelefonem.
2. z poczatku strasznie czesto piszesz o deszczu. rozumiem, ze mial byc klimat, ale wyszlo troche glupio. w kazdym akapicie na nowo poruszasz ten temat, co mi osobiscie wydaje sie niepotrzebnym i irytujacym przegadaniem.
3. imie kierowcy poznajemy stanowczo za pozno.
4. jak rozumiem czlowiek wiekowy musi wygladac nie inaczej niz makabrycznie?
5. straszliwe formatowanie. nie zauwazyles, ze masz poprzenoszone akapity, dialogi itd? zdanie urywa sie w polowie, nastepna jego czesc jak gdyby nigdy nic stoi w nowej linijce. nieladnie.
6. rozbawilo mnie to, ze jak wokol stolu stoi duzo krzesel, to i stol musial byc oblegany. zwiazek conajmniej naciagany.
7. zapisuj mysli bohaterow inaczej niz od myslinika, bo w przeciwnym wypadku wygladaja na dialog. a tu nagle bach, wcale nie. Dosc dobry sposob to Bla bla bla, pomyslał Ktoś. Bla bla.
8. dlaczego zdaniem barmana tylko dziennikarze potrafia podrywac na scieme? zwiazek wyjatkowo naciagany.
9. Większość zachowywała się tak jak Marek. nie rozumiem za bardzo. jaka większość? niesprecyzowane jest to i nieprzekonujace. skoro policja uznala samobojstwo za autentyczne, to nikt nie powinien miec z tym problemow. kilku ludzi faktycznie moglo zaczac sie doszukiwac czegos, jak matka tej Samanty, ale bez przesady.
10. dziwny napoj ktory postarza? wtf? w takim opowiadaniu jedynym elementem fantastycznym powinno byc to urzadzenia. inne elementy rozmywaja swiat przedstawiony.
11. jak rozumiem nie mozna juz bylo napisac, ze po prostu byla nasza Samanta ciekawa tej paczki? trzeba bylo napisac akapit o idiotycznej rozkmince "fryzjer, czy nie fryzjer? och w sumie nie mam dzis randki. co z tego, ze dzis uslyszalam mase rewelacji, ze mam jakas paczke na podoredziu, moja fryzura domaga sie ciecia..."
12. no i ostatnie, najwazniejsze moje do ciebie pytanie: dlaczego do nowaka jada az trzy osoby? dziennikarze pracuja raczej sami, no chyba ze kreca material. jest to po prostu malo wiarygodne. potrzebowales trzech osob: dziecka kobiety zamieszanej w sprawe, faceta ktory tez byl zamieszany i gostka, ktory bedzie tlem. wsadziles ich wiec do samcohodu i wyslales na wywiad, chociaz jest to zupelnie nielogiczna sytuacja. nieladnie po raz drugi.
jakies plusy?
fajnie ci wychodza dialogi. potkniecia są, ale potrafisz nimi zbudowac cala scene (jak ta w barze) i wniesc nimi cos ciekawego.
chcesz jak rozumiem pisac o rzeczach waznych. tak interpretuje ten dialog o prawdzie. musisz na przyszlosc jednak pamietac, ze nikt nie lubi lopatologicznych dialogow, bo wydaja sie zawsze pseudofilozoficzne. zgadzam sie z toba, ze takie urzadzenie sprawiloby, ze ludzie staliby sie nadzy. to jest naprawde ladne zdanie, ktore ci wyszlo. przydaloby sie jakies podkreslenie go w narracji, odrzucenie natomiast zbednej papki. przeniesienie jej do przemyslen bohaterow i lekkie zaowalowanie. nikt nie lubi, jak mu sie madrosi lopata do glowy wrzuca. woli sam dojsc do wlasnych wnioskow.
jak na debiut, malo bledow jezykowych, chociaz kilka sie zdarzylo. wydaje mi sie, ze nie przepatrzyles porzadnie tekstu, zanim umiesciles go na strone. nastepnym razem dopracuj szczegoliki, a bedzie sie mozna bardziej skupic na fabule.
pozdrawiam, mam nadzieje ze mimo sporej porcji krytyki pomoglam w dostrzezeniu bledow i tego, co moznaby albo trzeba poprawic:)
no i na plus ciekawy tytul:)
Dzięki serdeczne za przeczytanie, faktycznie milczenie jest gorsze od najgorszych komentarzy :)
Dzięki też za rzeczową i obiektywną krytykę, dzięki niej następne prace, które napiszę, mogą być o wiele lepsze.
Krótko odnośnie komentarzy, najpierw minusy:
1. Samanta, faktycznie brzmi fatalnie, aczkolwiek sugerowałem się narastającą plagą dziwnych imion (z Andżelikami pisanymi przez "dż" i "g" na czele). Co nie znaczy, że tak może być w opowiadaniach, zwrócę na to uwagę.
2. Kwestia gustu, ale czasami mniej rzeczywiście oznacza lepiej.
3. Straszliwie się gimnastykowałem, żeby logicznie wcześniej go wprowadzić, ale nic mnie wystarczająco nie zadowoliło. Ostateczny wynik też jest kiepski.
4. ;)
5. To ze względu na worda i przenoszenie samotnych "o", "i" do drugiej linijki (shift+enter), przy wklejaniu tutaj robią się różne dziwne krzaczki.
6. Kolejny "babol".
7. Zastanawiałem się nad kursywą i tak też zrobię następnym razem, skoro taki sposób zapisu denerwuje.
8. To jest jego prywatna, subiektywna opinia, związana z życiowym doświadczeniem. Akurat on może mieć takie zdanie.
9. Chodziło mi o podkreślenie podejścia ludzi do całości zagadnienia, nikt nie potrzebował grzebać w tej sprawie, tak jak nikogo (no, prawie nikogo) nie interesowało stworzenie takiego urządzenia i wprowadzenie w życie.
10. Zły dobór słów, ale nie chciałem też być zbyt bezpośredni. Chodziło mi o ten rodzaj napoju, którym "poczęstowano" Litwinienkę. Jak widać efekty działania podobne.
11. Nazwijmy to krótkim suspensem ;)
12. Dlatego, że Nowak tak chciał. Dziennikarze czasami pracują w grupach. Nowak zaprosił trójkę, aby dać większą szansę przekazania swoich rewelacji szerszemu kręgowi ludzi. Jeden dziennikarz mógłby zostać zamordowany, albo po prostu nie byłby zainteresowany, stchórzyłby itd. Trójka dawała większe szanse.
Dzięki za plusy, dobrze wiedzieć, co idzie przyzwoicie :)
Następne prace w przygotowaniu, więc będę je sukcesywnie wklejał.
Pozdrawiam.
Przyznaję bez bicia, że przez jakiś czas nie mogłem się zdecydować, co napisać o tym opowiadaniu. Bo temat, bo wykonanie... Rozdźwięk między nimi --- bardzo nośny temat, bardzo skrótowo przedstawiony --- nie ułatwia zadania.
Pozwolę sobie na pewną przesadę w opinii: położyłeś sprawę na jedną łopatkę. Dlatego, że praktycznie pominąłeś motyw zagarnięcia wynalazku przez tak zwane służby. A to dawało Tobie tyle pola do popisu przy przedstawieniu mozaiki dziwnych i tajemniczych zdarzeń w świecie polityki oraz biznesu, że aż żal tej straconej szansy. Jedyna moim zdaniem rada: potraktować już napisane jako wprawkę, szkic, i rozbudować do sążnistego opowiadania, minipowieści co najmniej...