
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
TOM 1
-ALCHEMIK-
Zakapturzona postać schodziła pospiesznie krętymi schodami. Zarówno przed nią, jak i za nią rozlewała się nieprzenikniona ciemność, ciągnąca się głęboko w dół. W zaokrąglonych ścianach nie było żadnych okien, czy chociażby szczelin, przez co niemożliwy był jakikolwiek dopływ światła. Solidnie położone cegły jedna na drugą zabezpieczały i oddzielały to miejsce od jakichkolwiek czynników świata zewnętrznego.
Oprócz tej niezbadanej ciemności, niepokojąca była także cisza. Jedynymi dźwiękami były odgłosy uderzających obcasów o kamienną posadzkę, szelest ciągnącego się płaszcza, oraz przyspieszony męski oddech. Sugerował on, iż mężczyzna schodził nieprzerwanie już od dłuższego czasu.
Po kilkunastu minutach ciągłego wdzierania się w dół poprzez mroczną zasłonę, otoczenie zaczęło się powoli rozjaśniać. Czerń przemieniła się w szarość, a na ścianach zaczynał skakać niewyraźny cień, który wyostrzał się coraz bardziej, im niżej mężczyzna schodził. Następnie szarość stała się żółcią, jasną jak słońce za dnia, aż w końcu ściany przyjęły kolor pomarańczowy. Słychać było teraz ciche trzaskanie ognia, które z każdym kolejnym stopniem narastało, aż w końcu rozległo się wszędzie naokoło, jakby płonęły same ściany. Po tak długiej ciszy wydawało się, że ogień wydaje głośniejsze dźwięki niż ludzie na targu, robiący zakupy w samo południe.
Centrum tych odgłosów była wystająca ze ściany pochodnia. Płomienie na jej końcu wiły się niczym grupa węży, uciekająca przed większym i groźniejszym drapieżnikiem.
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę, a jego dłoń ujęła uchwyt kija, którego koniec płonął. Oświetlił on rękę człowieka, jednak twarz dalej zakryta była cieniem przez zarzucony na twarz kaptur, jak i cała reszta ciała. Długi, czarny płaszcz, który miał na sobie opadał aż do ziemi i był bardzo szczelnie zapięty.
Postać trzymając pochodnie przed sobą zaczęła schodzić dalej. Przez długi czas towarzyszyło mu tylko strzelanie ognia i tańczący na ścianie czarny cień, bujający się szybko z lewej na prawą i z prawej na lewą. Po pewnym czasie do jego uszu doszedł dźwięk rozmowy, która z każdą sekundą stawała się głośniejsza, aż w końcu dostatecznie wyraźna, by było można usłyszeć jej treść.
– …mówię ci, król się na to nie zgodzi! Mów co chcesz, ale on nie jest głupi – mówił mężczyzna przerażająco niskim głosem, lekko podenerwowany – Sam podpisał ten traktat. Nie złamie teraz przysięgi, bo wie, że źle się to dla niego skończy!
– Morat ma racje – zaczął inny, którego głos był spokojny, bardzo powolny i lekko zachrypnięty. – Obecnie mamy podpisany traktat ze Wschodnim Królestwem, oraz pakt o nieagresji z Królestwem Zachodnim. Gdyby teraz wybuchła wojna, to nawet Armia Magów, którą władamy nam nie pomoże. Zachód połączy się ze spokojnym cały czas Królestwem Południa, a założę się o własną głowę, że Piraci także poprą Velora. Tym samym Wschód zakończy trwanie traktatu i będziemy w sytuacji bez wyjścia. Wiesz przecież, że łączy ich handel, a z niego nie zrezygnują. To najważniejszy z pirackich… – zakasłał głośno i ciągnął dalej. – … dochodów. W dodatku nie wiemy czy inne kraje posiadają dzikich magów…
– Dokładnie! – krzyknął znów mężczyzna o tubalnym głosie. – Wypowiadanie wojny teraz jest głupotą! Dopiero co zakończono poprzednią!
– Chyba, że zmieni się król na Południu – znów wtrącił człowiek o starczym głosie. – Greder jest już bardzo stary i zniedołężniały. I tak wszystko robi za niego rada. Poza tym, król nie ma potomka. Gdybyśmy posadzili na tronie naszego kandydata…
– Panowie – przemówił jeszcze inny mężczyzna. Jego głos był bardzo melodyjny i uspokajający. – Nie gorączkujmy się tak. To był tylko początek mojego planu. Tak się składa, że byłem obecny w Wetos i wiem jakie mogą spotkać nas sankcje za złamanie traktatu – westchnął głęboko i ciągnął dalej. – Nie mówiłem o wojnie teraz, lecz w najbliższym czasie. Po drugie, na razie żaden król nie ma nic do gadania. Źle mnie zrozumieliście. Słuchajcie…
– Cicho! Ktoś idzie!
Momentalnie zapadła głucha cisza.
Mężczyzna z pochodnią w dłoni wyłonił się zza zakrętu i stanął w przejściu. Przed nim rozciągała się ogromna komnata, której końca nie było widać. Były to lochy dla najpodlejszych przestępców w Królestwie. Miejsce pozbawione światła i praktycznie niemożliwej drodze ucieczki. Z obu stron pomieszczenia ciągnęły się nieduże cele z grubymi kratami, zrobionymi z nierdzewnego metalu. Obecnie jednak było to opuszczone miejsce. Po Wojnie Trzech Królestw, która miała miejsce dwadzieścia dwa lata temu, postanowiono przenieść lochy w miejsce o bardziej humanitarnych warunkach. Mimo wszystko nadal unosił się tu zapach zgnilizny i śmierci.
W pomieszczeniu, prócz zapalonej pochodni, którą właśnie wniósł nieznajomy, żarzyła się mała świeczka, rzucająca niewyraźne światło. Leżała na drewnianym, starym krześle, które stało kilka metrów od wejścia. Sądząc po cieknącym wosku, zebranie trwało dość długo. Na innych krzesłach, ustawionych wokół tego, na którym paliła się świeca, siedziały trzy osoby, których oczy wpatrzone były w nowoprzybyłego. Mężczyzna nie odwzajemniał spojrzenia, lecz tylko rozejrzał się po sali i z pochodnią w dłoni podszedł do najbliższej ściany. Dopiero teraz zauważył jeszcze jedną osobę, która siedziała najdalej zgromadzonych. Przykryta była czarnym płaszczem, a jej spuszczona głowa ukryta była pod kapturem. Postać siedziała w bezruchu, jakby nawet nie oddychała. W tej chwili tylko ona nie wpatrywała się w mężczyznę z pochodnią.
– Już myślałem, że się nie pojawisz, braciszku – przerwał niezręczną ciszę mężczyzna o uspokajającym głosie, siedzący po lewej stronie świecy. Miał długie blond włosy, starannie zaczesane do tyłu, które w tym świetle wydawały się być zrobione z czystego złota. Duże, niebieskie oczy doskonale komponowały się z jego małymi kolczykami w kształcie trójkątów, tego samego koloru. Siedział wygodnie, z dłońmi wspartymi na kolanie nogi, którą zarzucił na drugą nogę. Na jego palcach znajdowały się pierścienie, wysadzane drogocennymi kamieniami. Mężczyzna miał na sobie długi, skórzany kirys w kolorze rubinu, z płomieniem na piersi, wyszytym złotymi nićmi. Równie złota peleryna, która opadała aż do ziemi, przypięta była pięknymi rubinowymi klamrami do jego barków. Przy skórzanym pasie znajdowała się krótka pochwa, w której ukryty był sztylet ze złotą rękojeścią. Mężczyzna zdecydowanie nie pasował do tego miejsca. – Czy masz to, o co cię prosiłem?
– Tak, Johnny – odparł mężczyzna, który szukał w ścianie uchwytu, by odstawić pochodnie. Gdy już to uczynił, zbliżył się do zebranych i zsunął kaptur, spod którego ukazały się długie blond włosy, opadające do ramion i mające kołtuny w każdym możliwym miejscu. Poza tą fryzurą, wyglądał z twarzy identycznie, jak mężczyzna w eleganckim stroju. Różnicą między tymi bliźniakami był jedynie ubiór. – Znalazłem go. Bardzo dobrze się ukrył po wojnie.
– Gdzie?
– W Zachodnim Królestwie, w małym domku, na obrzeżach Białego Lasu.
– Genialnie! Świetnie się spisałeś, Jimmy! – klasnął w dłonie Johnny i poderwał się z miejsca.
– O co tutaj do cholery chodzi?! – krzyknął inny mężczyzna, znajdujący się na prawo. Jego głos był dalej podenerwowany. Długie brązowe włosy miał związane niechlujnie w kitę. Pojedyncze kosmyki opadały mu na spoconą i idealnie okrągłą twarz, czerwoną ze złości. Spod rdzawej i gęstej brody wyłaniał się duży nos i małe, ciemne oczy, które teraz krążyły od jednego, do drugiego z bliźniaków. Jego otyłe cielsko przykryte było srebrną, pełną zbroją, która chyba nigdy nie była polerowana. Wyglądał jakby dopiero co wrócił z poważnej bitwy. Nazywał się Morat. – Mówiłeś, że będziesz nas informował na bieżąco, a teraz co?!
– I tak też robie, drogi przyjacielu – tłumaczył się spokojnie Johnny, na którego twarzy pojawił się uśmiech. – Chcę wam opowiedzieć jaki jest plan działania, jednak bez tego elementu, o którym mówi mój brat, niepotrzebnie bym wam tylko mieszał w głowach. To ważne, więc proszę o chwilkę cierpliwości. Kontynuuj, Jimmy – machnął ręką na stojącego naprzeciwko mężczyznę.
– Nie ma żadnej ochrony, jest tam sam, a do tego dopadła go starość – ciągnął dalej bliźniak. – Obserwowałem go kilka dni. Każdy zaczyna się i kończy tak samo. Jednym słowem rutyniarz. Łatwo będzie więc zastawić pułapkę.
– Mimo wszystko musimy być ostrożni. Alchemik jego rangi może być nieprzewidywalny i spowodować wiele…
– Dość tego! – przerwał Johnny'emu Morat, który także poderwał się z miejsca, przewracając tym samym krzesło. – Alchemik?! Przecież od czasów wojny nie ma tam ani jednego! Masz natychmiast powiedzieć nam, o co w tym wszystkim chodzi, jeśli nadal oczekujesz od nas pomocy!
– Popieram – przemówił cicho trzeci z mężczyzn, znajdujący się pomiędzy pozostałymi. Staruszek w szarej todze skierował swoje prawie zamknięte oczy na Johnny'ego. Po jego niegdyś bujnych włosach zastał jedynie siwy ślad naokoło głowy.
Do rozmowy włączyli się już wszyscy, za wyjątkiem czwartej, tajemniczej osoby. Siedziała dalej niewzruszona, jakby nie była obecna. Nie patrzyła nawet na zebranych i nie reagowała na głośne krzyki Morata.
– Czcigodny Klevesie, lordzie Moracie – zaczął Johnny uspokajając zgromadzonych. – Zaraz do wszystkiego dojdziemy. Alchemik o którym mowa jest nie tyle co zagrożeniem, a pomocą w naszym planie. Zapewne wiecie czym jest Kamień Filozoficzny – uśmiechnął się na widok zaskoczonych twarzy, które ujrzał i machnął do Jimmy'ego, by ten kontynuował.
– Tak. – przełknął głośno ślinę. – Wiem, że jego zatrzymanie może sprawić problemy, jednak obmyśliłem już pewien drobny plan. Nadal ty chcesz to zrobić, czy zostawisz to mnie?
– Muszę przy tym być – odpowiedział Johnny.
– W takim razie zabierz ze sobą dwóch lub trzech magów. Wyruszysz jutro, o pierwszym blasku słońca. Rozmawiałem już z Drasem Livettem. Zabierze cię na Zachód swoim statkiem, bo płynie tam akurat w sprawach handlowych. Za kilka złotych monet będzie milczał jak grób, więc nikt nie będzie niczego podejrzewał. Poczeka na was i wrócicie razem z nim. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, z jego statkiem za dwa dni będziesz w Białym Porcie. Następnie poczekacie mniej więcej do południa. Stary kładzie się wtedy spać, a jego chłopiec na posyłki jest w mieście.
– Chłopiec na posyłki? – skrzywił się ze zdziwienia jeden z zebranych w sali.
– Tak. Jakiś młodziak, który przynosi mu jedzenie, chodzi do miasta załatwiając jego sprawy, no i czuwa nad nim w nocy.
– Pozbędziemy się go, tak dla bezpieczeństwa. Nie wiadomo ile wie od starego – przemówił cicho Johnny, jakby tylko do siebie.
Zapadła głucha cisza. Kleves i Morat czekali niepewnie na kolejne słowa, by tym razem nie przerywać i nie poddawać się emocjom. Wzrok Jimmy'ego padł na postać w czerni. Odkąd tu wszedł zastanawiał się kto to jest. Brat mówił mu o wszystkim. O całym planie wiedział na długo przed tym spotkaniem, gdy Johnny poprosił go o odszukanie alchemika. Wiedział także wszystko o Moracie, zasiadającym w Radzie Króla i pełniącym obowiązki doradcy do spraw wojskowych. Mimo, że wyglądał jak świnia, w kwestii strategii wojennych nie miał sobie równych. O Klevesie wiedział tylko tyle, że ma około osiemdziesiąt lat, oraz to, że przyjaźni się z Królem od dawien dawna. Gdy Król Goren miał niegdyś kilkanaście lat, jego jedynym przyjacielem był tylko Czcigodny Kleves, o którym mówiono wtedy „Piracki Książę". Teraz sprawuje obowiązki głównego doradcy Króla do spraw dyplomatycznych. Nawet Johnny nie wie, dlaczego bierze udział w spisku, mającym obalić jego przyjaciela z młodości.
– Jimmy, przejmiesz obowiązki namiestnika – zaczął Johnny, który począł się rozbierać. Odpiął pelerynę, kolczyki i ściągnął wszystkie ozdobne pierścienie, które nosił. Dopiero później zaczął zdejmować kirys. Jimmy także zaczął się rozbierać. Gdy ściągnął czarny płaszcz, rzucił go na ziemię i zaczął zdejmować ubranie, które miał pod spodem: przetartą, wynoszoną koszule i stare, dziurawe spodnie. Kleves i Morat wydali się teraz jeszcze bardziej zaskoczeni nagłym obrotem spraw. Nie wiedzieli co myśleć, więc jedynie słuchali tego, co Johnny miał jeszcze do powiedzenia. – Ubierzesz moje rzeczy i zastąpisz mnie do mojego powrotu. Gdyby coś poszło nie tak, zwróć się do Klevesa i z nim uzgadniaj wszelkie nieścisłości. Król ufa mu najbardziej.
Zaskoczony starzec kiwnął głową.
– Twojej pomocy także potrzebuje – zwrócił się Johnny do Morata. – Udasz się zaraz do Lorda Tyxusa i powiesz, że potrzebuje dwóch magów. Z tego co wiem, darzycie się sympatią.
– Tak, to mój daleki krewny – odparł lord Morat, którego twarz przypominała teraz buraka. Nie wiadomo czy czerwony był ze złości, smrodu lochów, ukrywanych przed nim tajemnic, czy może ciążyła mu zbroja, ważąca co najmniej dwadzieścia kilogramów.
– Powiedz mu, żeby trzymał przed królem gębę na kłódkę. Jego Armia Magów będzie mi potrzebna na sam koniec. Na razie niech się trzyma od tego z daleka.
– T… tak – wybełkotał Morat.
– W takim razie idź już do niego. O całym planie porozmawiacie z Jimmym. Nie ma czasu do stracenia.
Lord Morat podniósł się z krzesła. W tej samej też chwili poruszył się człowiek w czarnym płaszczu, po czym wstał. Uniósł głowę i kiwnął do Johnny'ego, który odwzajemnił ten ruch. Kilka sekund później czarna postać rozpłynęła się w powietrzu, niczym dym. Po chwili nie było po niej żadnego śladu.
– Kto to był? – zapytał w końcu Jimmy, który był już ubrany w strój brata. Zapinał już ostatni kolczyk.
– Nie ważne – uśmiechnął się Johnny. ¬– I tak byście mi nie uwierzyli.
Słońce było już bardzo wysoko nad błękitnym i bezchmurnym niebem, choć do południa zostało jeszcze kilka godzin. Jasne, jak roztopione złoto, rzucało swe promienie wszędzie naokoło, przez co żar był nie do wytrzymania. Lekkie i rzadkie podmuchy wiatru nie przynosiły żadnej ulgi. Wiecznie zielone liście w promieniach letniego słońca wydawały się białe, pozbawione wigoru i obumarłe. Nawet drzewa zdawały się być zmęczone upałem. Ich kory były wyschnięte i popękane jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Żywica zwykle cieknąca z pni teraz zastygła w bezruchu, przyjmując najrozmaitsze kształty. Każde z drzew wyglądało na wyjątkowe, zupełnie jakby nosiły wykonaną przez siebie biżuterie.
Czas zdawał się stanąć w miejscu. Pola, które w czasie żniw zapełnione były ludźmi z okolicznych wiosek, teraz świeciły pustkami. Wieśniacy woleli skryć się w swych domach lub spędzać czas w rzece przepływającej nieopodal, by przeczekać skwar. Nie tylko ludzie byli rozleniwieni. Zwierzęta także skryły się w norach, krzakach lub konarach drzew. Nawet koty, które uwielbiają wygrzewać się na słońcu, rozpaczliwie szukały cienia.
Nicholasowi jednak nie przeszkadzała taka temperatura. Przechadzał się po lesie, patrząc po kolei na każde drzewo, krzak i kwiat, jak uczył go mistrz. Analizował typy rozgałęziania, kształty liści oraz ich kolory. Niegdyś każda roślina wydawała mu się jednakowa i nie potrafił ich rozróżnić. Teraz jednak bez problemu wymieniał ich nazwy, a także eliksiry, które mógł z nich wywarzyć.
Naturę należy zrozumieć, by stworzyć ją na nowo, powiedział w myślach. Była to pierwsza i najważniejsza zasada alchemiczna.
Chłopak niedawno świętował dwudziesty drugi dzień swojego imienia. Według królewskich praw był już dorosłym mężczyzną, będącym w stanie założyć rodzinę, a także w wypadku wojny dołączyć do królewskiej piechoty. Ta wizja prześladowała go bardzo długo. Bał się tego, że jeśli wybuchnie kolejna wojna, król pośle po niego, a wtedy wszyscy dowiedzą się, że oddał się zakazanej sztuce, jaką jest alchemia. Gdyby tak się stało, czekałaby go śmierć.
Chłopak mało wiedział na temat ostatniej wojny, zarówno o jej przebiegu, jak i o tym, co ją wywołało. Ludzie rzadko rozmawiali na jej temat, a jeśli już, to były to drobne, pojedyncze zdania, z których ciężko było coś wywnioskować. Kilka lat temu, gdy Nicholas w Białym Porcie załatwiał sprawy swojego mistrza, w pewnej karczmie podsłuchał kilku rozmawiających żeglarzy, którzy przypłynęli z Północnego Królestwa. Rozprawiali z karczmarzem o polityce, jednak byli tak pijani, że nie kontrolowali swoich słów. Nicholas dowiedział się wtedy, że wojna Trzech Królestw była najkrwawszą z wojen ery Trzech Nauk, a trwała przeszło dziesięć lat. Nie dowiedział się jednak jaki był jej powód i przebieg, jednak usłyszał o jej finale. Władcy Północy, Wschodu i Zachodu spotkali się w małym miasteczku Westos i zawarli traktat pokojowy oraz porozumienie dotyczące trzech wielkich sztuk. Zabronili oni praktykowania magii, alchemii oraz astrologii we wszystkich Czterech Królestwach. Utworzyli następnie Armię Magów, której siedziba znajdowała się w Północnym Królestwie. Władał nią niejaki lord Tyxus, uznawany za największego maga tych czasów. Była to armia, która miała uchronić Królestwa przed kolejną wojną. Plotki jednak głosiły inaczej. Armia Magów była tylko teoretycznie wspólnym dobrem Królestw. Ponoć król północy, Desmond Wielki potajemnie zawarł pakt z Tyxusem i wszyscy magowie są obecnie podporządkowani Północy. Inne pogłoski mówiły, że król rozkazał ścigać po wszystkich Królestwach i zabijać dzikich magów, czyli tych, którzy nie byli członkami Wielkiej Armii. Rozkaz ten dotyczył także likwidowania alchemików i astrologów, którzy jakimś cudem przeżyli wojnę.
Nicholas nie wiedział ile z tych opowieści było prawdą. Zawsze gdy próbował dowiedzieć się czegoś o wojnie od swojego mistrza, ten kończył rozmowę, lub po prostu zmieniał temat. Czuł jednak, że plotki nie rodzą się znikąd, a w związku z tym, że mistrz ukrywał to, iż jest alchemikiem i ma swojego ucznia, sugerowało, że wszystko to jest prawdą.
Nicholas nie pamiętał jak dokładnie został adeptem alchemii. Wiele razy pytał swojego mistrza, jednak podobnie jak w przypadku wojny, nigdy nie dostawał odpowiedzi. Pamiętał tylko tyle, że jako młody chłopak chodził od miasta do miasta w poszukiwaniu chleba. Był więc zdany na siebie od bardzo młodych lat. To właśnie wtedy spotkał swojego nauczyciela, jednak dlaczego akurat jemu przypadła rola adepta jednej z zakazanych sztuk – nie miał pojęcia.
Chłopak wywodził się z niższej warstwy społeczeństwa. Swojego ojca nie pamiętał. Zginął tuż po zakończeniu Wojny Trzech Królestw, gdy chłopi wypowiedzieli posłuszeństwo rodom szlacheckim, dla których pracowali. Bunt się opłacił, jednak liczba ofiar była niewiarygodna. Ponoć król właśnie dlatego zniósł poddaństwo, by zakończyć krwawą rzeź, zanim walki pochłoną całe królestwo. Taką historię usłyszał w dzieciństwie od swojej matki, która wychowywała go samotnie przez pierwsze lata życia. Z biegiem czasu, gdy władca zażądał większych podatków na zapełnienie skarbca ogołoconego po wojnie, samotna matka nie była w stanie wychować syna. To właśnie dlatego Nicholas wyruszył samodzielnie w świat, gdzie na swojej drodze trafił na alchemie.
Obecnie to Mistrz był dla Nicholasa ojcem, jednak nigdy nie rozmawiali na tematy niezwiązane z alchemią. Niegdyś bardzo przeszkadzało to chłopakowi, teraz jednak przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy. Był wdzięczny za to, że ma gdzie spać i co włożyć do ust. Alchemia nie była jednak jego wyborem i do jej zgłębiania został na początku przymuszony. Z biegiem czasu polubił tę naukę. Sprawiała mu ona niebywałą satysfakcję, chociaż wiele razy miał ochotę uciec. Jednak przy każdym poprawnie przyrządzonym wywarze jego wiara powracała. Nauczyciel nigdy go nie zatrzymywał, jakby wiedział, że chłopak nie ucieknie.
Mistrz nigdy nie odpowiadał na pytania wprost. Nawet podczas nauki Nicholas sam musiał do wszystkiego dochodzić. Dostawał tylko drobne wskazówki, jednak tak wypowiedziane, że każde zdanie musiał interpretować kilka kolejnych dni. Codziennie dostawał obszerne księgi do przeanalizowania oraz różne polecenia, tak jak i teraz. Miał odszukać bluszcz i zebrać kilka jego liści, do przyrządzenia eliksiru.
Wszystkie części tej rośliny były toksyczne. Tak przynajmniej wypisane było w jednej z ksiąg o sporządzaniu trujących wywarów, którą chłopak dostał od swojego mentora. Napisana była przez żyjącego ponad dwieście lat temu Alessa Caglistro – najwybitniejszego alchemika w dziedzinie sporządzania eliksirów, zarówno tych trujących, jak i leczniczych. Legenda głosi, że to właśnie temu alchemikowi udało się sporządzić jako pierwszemu panaceum, czyli poszukiwany przez wszystkich alchemików mityczny lek na wszystkie choroby. Lord Caglistro napisał wiele rozpraw na ten temat, jednak żadnej receptury o tym leku nigdy nie znaleziono.
Eliksir, który Nicholas miał za zadanie uwarzyć na polecenie mistrza, nie był skomplikowany. Z książki dowiedział się, że dzięki sokowi zawartemu w liściach bluszczu możliwe jest zahamowanie oddechu, jednak tylko przy spożyciu większej dawki. Podstawą było więc odpowiednie podgrzanie substancji i dostosowane do zebranej dawki. Inna wzmianka o tej roślinie mówiła także o możliwości stworzenia z tego soku eliksiru, wytwarzającego halucynacje, jednak tej sztuki chłopak jeszcze nie opanował. Możliwe było także alternatywne użycie tej rośliny – w formie leku. Wyciąg z bluszczu był niezastąpionym lekarstwem na kaszel.
Nicholas przechadzał się lasem, obserwując zieleń dookoła niego. Nigdzie jednak nie widział rośliny, po którą przyszedł. Znajdował się teraz na ścieżce prowadzącej przez środek lasu bezpośrednio do Białego Portu, największego kupieckiego miasta w Zachodnim Królestwie. Co roku w okresie letnim przypływali tu handlarze z innych Królestw, by wymieniać i sprzedawać swoje towary.
Chłopak za sobą usłyszał nagle dźwięk uderzających o ziemię kopyt i podskakujące koła wozu. Odwrócił się i spostrzegł nadjeżdżającego człowieka. Siedział na załadowanym skrzyniami, drewnianym wozie, który ciągnął gniady, dobrze zbudowany koń. Na jego łbie znajdowała się biała strzałka, ciągnąca się od grzywki i zwężająca się aż do chrap. Mężczyzna, który siedział na lekkim podwyższeniu i trzymający lejce, był bardzo otyły. Niemal wylewał się ze swojego miejsca. Nicholas współczuł koniowi, że pomimo tego upału musiał ciągnąć taki ciężar.
Grubas ściągnął lejce i zatrzymał się tuż przy chłopaku.
– Chcesz coś kupić, chłopcze? – zapytał z góry. Jego głos był wysoki, niemal piskliwy i stanowczo nie pasował do budowy tego człowieka. – Jesteś pierwszym człowiekiem, którego spotkałem na tej trasie, a jadę już dość długo. Cholerny upał. Czuję, że stracę przez niego wielu klientów – wysapał.
– Nie, dziękuję – odparł krótko Nicholas, który przyglądał się grubasowi. Jego twarz była zlana potem, a wyglądała jak spłaszczona kula. Słońce przysmażyło jego skórę na jasny odcień czerwieni. Z jego krótko przystrzyżonych, czarnych włosów spływały stróżki śmierdzącej wydzieliny. Rzeczywiście musiał długo jechać, pomyślał Nicholas. Śmierdzi gorzej niż ten koń.
– Czego tutaj szukasz? – zapytał spocony mężczyzna. – Chyba mi nie powiesz, że oglądasz kwiatki – roześmiał się ze swoich słów, a gdy przestał, utkwił swoje małe, czarne oczka w chłopaku, lustrując go od stóp do głów.
Nicholas był bardzo wysoki i szczupły. Jego długie, brązowe włosy splecione były w gruby warkocz z tyłu głowy. Na jego twarzy znajdował się kilkudniowy zarost. Ubrany był w przewiewną, białą koszulkę z odsłoniętymi ramionami, uszytą z drogiego jedwabiu. Można było dostać go tylko na Południu. Długie spodnie uszyte były z cienkiej, szarej skóry. U pasa zwisała po jednej stronie sakwa, a po drugiej mały nóż, spoczywający teraz w pochwie. Chłopak wychował się w takich temperaturach, więc lepiej znosił upały, a przez to mniej się pocił i nie śmierdział jak inni. Zachód znany był z tego, że jest najcieplejszym miejscem w Czterech Królestwach. Lato panowało tutaj cały rok.
– Właściwie to szukam jednej rośliny – odpowiedział.
– To świetnie trafiłeś chłopcze ¬– krzyknął grubas i wskazał kciukiem skrzynie za sobą. ¬– Handluje wieloma rzeczami, między innymi ziołami. Czego szukasz? Sprzedam za dobrą cenę, lub się wymienię, jeśli masz coś godnego do zaproponowania – przez przymrużone oczy przyglądał się ubiorowi chłopaka, głównie jego jedwabnej koszuli.
– Niestety nie mam ani pieniędzy, ani nic na wymianę.
– Szkoda. Myślę, że znalazłbym coś dla ciebie. – odparł zasmucony mężczyzna.
– Skąd pan przyjechał? – zmienił nagle temat Nicholas. Miał nadzieję, że dowie się jakichś ciekawostek ze świata. Podróżni byli dla niego jedynym źródłem informacji.
– Ze stolicy, chłopcze – wybełkotał grubas. – Najgorszego miasta dla handlarzy w całych Czterech Królestwach.
– Dlaczego?
– Ludzie króla kontrolują nasze towary. Zanim cokolwiek wystawimy, musimy mieć na to zgodę, a dodatkowo musimy płacić za naszą działalność.
– A czego oni mogą szukać u handlarzy? – zapytał Nicholas, wyraźnie zainteresowany.
– Wszystkiego, co związane z tymi przeklętymi sztukami. Księgi, manuskrypty, artefakty. Król boi się o ponowne rozprzestrzenienie się tych piekielnych nauk. Gdyby tak rzeczywiście się stało, mogłoby dojść do kolejnej wojny, a nasz wspaniały króle Velor tego bardzo nie chce. Nie podniósł jeszcze swoich sił po poprzedniej wojnie.
– Aż tak źle?
– Chłopcze, powiem ci coś w tajemnicy – mężczyzna pochylił się i ściszył głos. – Jak na mojego nosa, to i tak kolejna wojna nas nie ominie. Już niedługo, wspomnisz moje słowa. Król kontroluje wszystko co się dzieje w Królestwie. Inni monarchowie robią to samo, z tego co słyszałem z różnych źródeł. Ludzie są terroryzowani, by wyjawiać sekrety, które w mniemaniu władców ukrywają. Każdy pieniądz zarobiony przez porządnych ludzi idzie do opodatkowania, by zapełnić opustoszały skarbiec. Na całym zachodzie panuje głód i brud, a król ściga każdego dorosłego mężczyznę i wciela wszystkich do swojej armii. Podobnie jest w innych królestwach. Czy takie przygotowania byłyby potrzebne, gdyby nie planowano wojny? Pomyśl chłopcze.
Nicholas jednak pomyślał o tym, że niedługo pewnie i po niego przyjdą. A wtedy dowiedzą się wszystkiego i zabiją jego, jak i mistrza.
– Ale nie przejmuj się – otyły mężczyzna znów się uśmiechnął i wyprostował. Chwycił mocniej lejce i rozkazał koniowi ruszać. – Minie jeszcze trochę czasu – krzyknął, a po chwili nie było go już widać.
Chłopak nie spodziewał się usłyszeć takich wieści. Pomimo tego, że był zdenerwowany, a na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, cieszył się z pozyskanych informacji. Ogarnął go jednak dziwny chłód, a żarzące się słońce nie mogło temu zaradzić. Wzdrygnął się i potarł dłońmi swoje ramiona.
Muszę opowiedzieć o tym Mistrzowi, pomyślał.
Nicholas zawrócił i pomaszerował w drogę powrotną, do domu swojego nauczyciela, ukrytego głęboko w lesie, zaledwie dzień drogi od Zatoki Syren. Tylko tam ich eksperymenty nie były narażone na widok niepowołanych osób. Już prawie zapomniał o swoim zadaniu, gdy kilka drzew dalej ujrzał swój cel. Na wysokiej olsze, która pięła się do góry niczym wystrzelona w kierunku słońca strzała, wił się odosobniony bluszcz, owinięty wokół całego pnia. Chłopak podbiegł szybko bliżej i z pochwy przy pasie wyciągnął mały nożyk. Wyciął szybko kilka liści i ostrożnie włożył je do sakwy, starając się nie narażać na bliższy kontakt z sokiem rośliny. W przeciwnym wypadku mógł dostać wysypki.
Chłopak uśmiechnął się do siebie, lecz znów przypomniała mu się rozmowa z handlarzem. Ruszył przed siebie szybkim marszem, rozmyślając o swojej przyszłości.
Zbliża się wojna.
Ta myśl nie chciała go opuścić.
Moje oczy wybuchły.
Pozbądź się, proszę, tego wytłuszczenia, to będzie można pomyśleć o przeczytaniu tekstu.
pozdrawiam
I po co to było?
staram sie i nie moge wlasnie, bo zawsze mi wyskakuje...
Lukos, uprawiasz bardzo karkołomną gimnastykę językową. Przeczytałam dopiero kawałek, a już mnie kilka razy skręciło.
Nie było możliwości dosłyszeć żadnych dźwięków. Ani popiskiwania myszy ukrytych w głębokich murach, ani bzyczenia przeróżnych owadów, które i tak nigdy nie dawały ludziom wytchnienia, zarówno za dnia jak i nocą. Jedynymi dźwiękami były odgłosy uderzających obcasów o kamienną posadzkę, szelest ciągnącego się płaszcza, oraz przyspieszony męski oddech. Sugerował on, iż mężczyzna schodził nieprzerwanie już od dłuższego czasu.
Takie udziwnienia wcale nie nadają tekstowi uroku, raczej zniechęcaja do czytania. Jeśli dopiero zaczyansz pisać, to na początku skup się na tym, żeby pisać poprawnie. Później będzie czas, żeby zacząć się uczyć pisać ładnie i ciekawie.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Wyrzuciłem to, może i racja - tak będzie lepiej. Część poprawiłem dodatkowo, tak więc ponownie zachęcam do czytania i krytyki.
W tekście można znaleźć kilka dziwnych sformułowań, np. „Siedział wygodnie, z dłońmi wspartymi na kolanie nogi, którą zarzucił na drugą nogę.” To człowiek ma jakieś inne kolana, niż te w nodze? Należałoby to poprawić.
Sam klimat zapowiada się ciekawie, ostrzegam tylko przed przesadą z eliksirami (żeby nie były żywcem wyjęte z jakiejś gry komputerowej).