- Opowiadanie: Krivvz - Bloede Caern

Bloede Caern

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bloede Caern

Bloede Caern

Było późno. Karczma prawie opustoszała, tylko pod stołami w głównej sali leżało jeszcze kilku mężczyzn zalanych w trupa. Krivv siedział przy stoliku schowanym w kącie, i spokojnie popijał miód pitny, sporządzony przez jego rodaków. Był on krasnoludem. Na głowie miał rudego irokeza, a jego pieczołowicie spleciona w dwa grube warkocze broda sięgała kolan. Ubrany był w podróżne szaty i porządnie wykonaną skórznię. Za pasem zatknięty miał bojowy toporek, mieszek z drobną walutą, i manierkę, w której przyjemnie bulgotał alkohol, na plecach zaś, kołczan z nietypowo wyglądającymi bełtami do jego kuszy, równie nietypowej, bo powtarzalnej.

Był on zwykłym poszukiwaczem przygód – raz najemnikiem, innym razem płatnym zabójcą – to zawsze zależy od szczęścia, i tego, ile płaci zleceniodawca. Zawitał w tej mieścinie za sprawą swego starego kompana, z którym miał spotkać się tej nocy. Podobno Breen znalazł dla nich jakąś robotę.

Krivv przysypiał już nad kuflem, gdy ciche hukanie zza okna wyrwało go z otępienia.

– Szlag by to… – warknął do siebie (ponieważ dla Krasnoluda zostawienie tak wybornego miodu było równe najgorszej zbrodni) i odstawił do połowy pełen jeszcze kufel. Podniósł swoją torbę podróżną, chwycił automatyczną kuszę opartą o krzesło, załadował trzy bełty, i wychodząc skinął głową zapewne śpiącemu już barmanowi. Stanął przed budynkiem, i głęboko zaciągnął się miejskim powietrzem. Śmierdziało stęchlizną, rozkładem, zgnilizną, i wszechobecnym rynsztokiem.

Krivv przebywał w tej mieścinie dopiero od wczoraj ale już skłonny był polubić Otharn. Uwielbiał znajdować się tam, gdzie coś się dzieje. A tu, za sprawą pewnych pogłosek, ostatnimi czasy działo się na prawdę dużo. Owe pogłoski głosiły, iż mieszkańcy kurhanu Bloede Carn w końcu się przebudzili. Ludzie mówili różne rzeczy. Dziwne rzeczy. Jak głosi ludowa legenda, pochowani w tej przeklętej górze, jeszcze za życia próbowali uchronić transport do Seidhe (tak Krasnoludy nazywały siedziby Elfów, a czasem i same Elfy) leżącego nieopodal Otharnu przed zasadzką zaplanowaną przez ludzi. Ta godna pożałowania ochrona jaką zaoferowali ludzcy odszczepieńcy Elfom na nic się zdała, gdyż ludzie byli zbyt dobrze przygotowani na przechwycenie tego transportu. Wyrżnęli i ludzkich zdrajców, i przeklęte Elfy. Ich zmasakrowane, zbezczeszczone truchła pochowano na wzgórzu, które od tamtej chwili nazywa się Bloede Carn – Krwawy Kurhan. Jak mówi przepowiednia, mieszkańcy kurhanu mają wyjść z ukrycia, i zemścić się za wyrządzone im krzywdy na istotach zasiedlających Otharn. A teraz miejscowi mówią, że nocami gdy księżyc zalewa swym srebrzystym blaskiem okolice kurhanu, we mgle widać poruszające się cienie, słychać pieśni, jęki i wrzaski. Podobno czasem widać nawet płomienie ognisk.

Krivv nie wierzył w brednie o przepowiedniach, łażących umarlakach, i tym podobnych bzdurach. Uważał, że są to tylko urojenia prostych, ludzkich główek potrzebujących sensacji, i rozgłosu. Ale nocne wrzaski, tańce, i ogniska na kurhanie? To warto sprawdzić, szczególnie że można liczyć na łatwy zarobek, a biorąc pod uwagę to że wieśniakom z Otharnu da się wmówić wszystko, Krasnolud był pełen optymizmu choć na razie groszem nie śmierdział. Wręcz przeciwnie, Krivv miał wrażenie że złoto, gdy tylko znajdzie się bliżej jego rudej, sięgającej kolan brody, omija go szerokim łukiem. Stał tak pod karczmą i rozmyślał, gdy znów rozległo się pohukiwanie od strony mrocznego zaułku po jego lewej stronie – drugi sygnał, więc można bezpiecznie porozmawiać. Ruszył powoli w tamtą stronę, trzymając kuszę w pogotowiu – strzeżonego Pan Bóg strzeże– i wszedł do zaułku.

– Ciemno jak diabli, daj trochę światła Breen. Może nikt Cię za to nie zamorduje, Ty gładkoskóry elfi synu!

– Ahh te Krasnoludy… Zawsze ciepło witają starych przyjaciół. – powiedział z uśmiechem człowiek, ciepło witając się z wojownikiem, po czym przywołał drobny płomień który pojawił się nad jego dłonią, oświetlając ślepą uliczkę.

Breen był szczupłym, niewysokim mężczyzną w średnim wieku. Ubrany był w obszerne ciemno niebieskie szaty. Spod kaptura ( który zrzucił ) wyłoniła się burza czarnych włosów, roześmiana twarz, i kozia bródka która sprawiała że mag wyglądał dość niepozornie. Ale Krivv wiedział że jego kompan jest zaprawiony w boju, gdyż sam niegdyś widział, jak jednym ruchem ręki, dosłownie zmiażdżył grupę orków, którzy chcieli zaatakować karawanę.

Fakt, że po atakującej konwój chroniony przez maga i Krasnoluda, bandzie została tylko krwawa miazga utrzymywał Krivva w przekonaniu, że w boju można polegać na Breenie. Krasnolud widząc płomień pomiędzy palcami kompana wzdrygnął się z udawaną odrazą, po czym roześmiał się serdecznie.

– Te wasze sztuki magiczne… Nigdy do nich nie przywyknę. Jak Ci się wiedzie mój stary druhu?

– Po staremu, raz na wozie, raz pod wozem. Próbuję zarobić na życie podróżując po świecie i pomagając dziewkom rozkochać w sobie młodzieńców, starym dziadygom wyrywać bolące zęby czy nastawiać kości, albo lecząc czyraki żołdakom co zbyt długo siedzieli na końskim grzbiecie.

– Czyżbyś zmienił swój styl? Z tego co pamiętam, to nie nadużywałeś swoich sztuczek na byle czyraki – zadrwił się Krivv.

– Łapię się każdej roboty która się trafi, czy dobra czy zła. Dlatego ściągnąłem Cię do Otharnu. Pewnie słyszałeś od wieśniaków co wyprawia się w okolicy?

– O umarlakach łażących po kurhanie? W karczmie o niczym innym się nie mówi. No chyba że o dziewkach w stolicy – Tu Krivv zachichotał znacząco – ale to wszystko o Bloedzie to bzdura. Pewnie jakaś drobna sekta składa ofiary z Bogu ducha winnych psów wyłapanych w miasteczku. -Bzdura czy nie, warto sprawdzić co się tam wyrabia, bo nikt tego nie wie, a ludzie zapłacą za „wyczyszczenie" okolicy z niepotrzebnego ścierwa.

– A kto płaci, i ile?

– Nie znam szczegółów, ale zamierzam porozmawiać na ten temat z burmistrzem. Wybierzesz się ze mną?

– Oczywiście, ale może nie teraz? Wejdźmy do środka – mówiąc to Krivv wskazał na ścianę karczmy – i napijmy się. Masz mi dużo do opowiedzenia.

Słysząc to mag uśmiechnął się z zadumą.

– Czemu nie? Ja stawiam, w końcu to ja Cię tu ściągnąłem.

Tą noc nasi bohaterowie pamiętali przez pryzmat opróżnianych kufli. Rozmawiali o dziwnych stworach porywających dziatki na brzegach rzek, o krążących nocami po polach bitew wampirach spijających krew z ofiar, o kanibalach grasujących na północy, i o wielu innych dziwnych i strasznych stworach. Nie mieli zaś pojęcia, że niedługo będą mieli swoją własną dziwną i straszną historię do opowiadania w przydrożnych gościńcach.

Następnego ranka nawet Krasnolud miał kaca. Doprowadzili się do ładu– wykąpali w baliach gorącej wody, które ktoś rano wielkodusznie wstawił do ich pokoi, wyczyścili broń i ubranie z krwi, i udali się na rozmowę z burmistrzem, o imieniu Darnel.

Ów Darnel nie był zbytnio rozmowny w sprawie tego, co ukrywa kurhan. Natomiast obiecał poszukiwaczom przygód sowite wynagrodzenie za wykurzenie licha z przeklętej góry. Na pytanie co się dzieje na Bloede Carn, burmistrz z zakłopotaniem wzruszył ramionami po czym odpowiedział:

– Sami nie bardzo wimy. My prości ludzie, pod kurhan chodzić się boim. Mi wiadomo tylko, że jakieś światła po nocach są, krzyki i jęki słychać, a czasem nawet można przydybać jaki cień chadzający we mgle. Ale zapewnić was mogę, wynagrodzenie jest warte zachodu. – W tym momencie zaczął się bawić złotą monetą leżącą na biurku. – I jak będzie? Zainteresowani?

Krivv i Breen spojrzeli po sobie, po czym Krivv westchnął i powiedział:

– Niechże i Panu szanownemu burmistrzowi będzie. Ale żądamy zapłaty. Sto pięćdziesiąt złotych koron teraz, i pięćdziesiąt po robocie. Na głowę.

Burmistrz słysząc cenę, o mało nie spadł z krzesła, ale zgodzić się musiał. Innego wyjścia przecież nie miał.

– Zgoda – powiedział, i mruknął coś do służki, która słysząc to, od razu wzięła się do wydzielania zapłaty dla Krasnoluda i człowieka. Podali sobie ręce, i wyszli z izby.

– Opłacalny interes. Pójdziemy, zwiedzimy, i wrócimy po dopłatę.

– Masz rację, opłacalny. Ale jeśli jeszcze dzisiaj chcemy dostać naszą dopłatę, musimy wyruszyć zaraz.

– Ruszajmy więc! – zakrzyknął dziarsko Krivv.

I ruszyli. Breen jechał na swoim ogierze Pimpusiu, a Krivv szedł obok na piechotę, ponieważ tak jak każdy Krasnolud, nie lubił jazdy konnej. Przebyli drogę przez osadę bez przeszkód, chodź nie wiedzieć czemu, wieśniacy wyszli przed swoje chałupy, i mruczeli coś patrząc ponuro na podróżników.

– No i co tu się smucić? Pojedziemy, i zaraz wrócimy! – Zakrzyknął dziarsko Krivv, gdy przekraczali bramy Otharnu. Żelazne zasuwy skleconych z drewnianych bali wrót stuknęły cicho, zamykając tym samym wejście do małej osady. Jechali półtorej godziny traktem ciągnącym się przez złote pola, ciemne zagajniki, i mroczne lasy, po czym dotarli do podnóży kurhanu. Bloede Carn był bardzo osobliwym miejscem. Tajemnicza góra straszyła setkami grobów, wiekowymi drzewami, i głębokimi wąwozami. Powietrze było tu nieruchome, jakby stęchłe, więc podróżnicy czujnie rozglądali się dookoła.

Mag przymknął oczy, które powędrowały chwilę pod powiekami, po czym je otworzył i powiedział:

– Zupełnie pusto. Parę wiewiórek, jeden dzik, no i pełno trupów. – Słysząc wzmiankę o trupach, Krivv położył dłoń na swoim toporku, co mag zauważył – Ale nie musimy się obawiać. Wszystkie są definitywnie martwe i nie mają zamiaru wstawać.

– Więc co? Nic nie wyczuwasz? Nic a nic?

– Kompletnie nic. Nie czuję nawet śladowych ilości magii w tym miejscu.

– Przejdźmy się – powiedział w zamyśleniu Krasnolud – warto się upewnić czy nic tu nie siedzi.

– Wątpisz w moją magię? – zapytał Breen z lekkim uśmiechem.

– Nie wątpię. Ale ktoś mógł uniemożliwić namierzenie go magią. Nie sądzisz?

– Masz rację… . Jeśli nic nie znajdziemy, spędzimy tu noc, i jutro rano wrócimy do Otharnu.

– Taak. Wrócimy rano do osady, powiemy burmistrzowi że wybiliśmy siedzące tu Elfy i zażądamy reszty pieniędzy, za wykonanie zadania. – Krivv uśmiechnął się drapieżnie na myśl o tym że wykiwają wieśniaków, i dostaną zapłatę za drobną wycieczkę.

– A więc chodźmy przyjacielu. – powiedział Breen przywiązując Pimpusia do drzewa, i ruszył między drzewa. Krasnolud zdjął kuszę z pleców i ruszył za Magiem.

Kurhan naprawdę był dziwnym miejscem. Przyjaciele chodzili małymi ścieżynkami czujnie się rozglądając. Stare drzewa zdawały się przyglądać podróżnikom i szeptać coś między sobą. Powietrze stało w bezruchu, pomimo wiejącego w górze wiatru. Pomiędzy drzewami Bloede Caern czuć było zapach butwiejącego drewna i zgnilizny, ale najintensywniejszymi zapachami były tu smród rozkładu, i krwi. Świeżej krwi. Lecz ani Krivv, ani Breen nie zauważyli nic dziwnego, czy niezwykłego. Żadnych śladów po ogniskach, żadnych cieni przemykających między drzewami. Nie słyszeli też żadnych śpiewów, czy jęków o których mówiono w Otharnie, więc spokojnie wrócili w miejsce gdzie mag zostawił Pimpusia.

– Nic a nic – powiedział Breen – możemy rozbić obóz. Odprawię jeszcze rytuał zabezpieczający, i będziemy mogli położyć się spać – i szepcząc ciche zaklęcia, mag zaczął układać tajemnicze przedmioty, którymi otoczył obozowisko.

Obóz rozbili w małym wąwozie, nie daleko traktu. Krivv przy drobnej pomocy przyjaciela, ustrzelił niewielkiego dzika, oprawił go i przyrządził na ognisku które rozpalili. Kurhan był cichy, jakby wsłuchiwał się w rozmowy podróżników. Tylko czasami przy silniejszych powiewach wiatru, słychać było ciche trzaskanie. Trzaskanie ogniska. Nie tego, przy którym siedzieli przyjaciele, ale innego. Lecz ani Krasnolud, ani mag tego nie słyszeli. Gdy zjedli dzika, Breen ponownie wybadał kurhan magiczną sondą, nic nie wyczuwając i powiedział:

– Zaczyna się ściemniać. Najwyższy czas położyć się spać. W razie niebezpieczeństwa moja magia nas obudzi.

– Jesteś pewien że nie musimy trzymać wart?

– Tak, nic tu nie ma. Pewnie wieśniacy wymyślili te historyjki, by ich dzieci nie pałętały się po kurhanie. Nie trudno tu przecież o wypadek.

– A krew którą czuć między grobowcami? – zapytał ze strachem Krivv.

– Nie obawiaj się. W lesie, przez który przejeżdżaliśmy jadąc tutaj, urzędowało stado wilków które upolowały jelenia. To pewnie wiatr przywiał zapachy uczty.

– Skoro tak mówisz – powiedział Krasnolud bez przekonania – to rzeczywiście nie mamy się czego obawiać. Dobranoc – zakrzyknął wesoło, po czym odwrócił się plecami do maga, i zapadł w kojący sen. Breen również ułożył się do snu i bardzo szybko zasnął.

Krivv, budząc się rano stwierdził, że coś mu tutaj nie pasuje. Rozejrzał się po obozowisku, i już wiedział. Po Breenie i Pimpusiu nie było śladu! Zniknęły również rzeczy maga. Krasnolud zerwał kuszę z pleców, i zaczął rozglądać się przestraszony.

– Breen?! – zawołał Krivv.

Odpowiedzi nie było. Zauważył natomiast coś, czego wcześniej nie widział. Małą karteczkę wbitą sztyletem w ziemię, w miejscu gdzie spał mag. Krasnolud podbiegł do sztyletu i wyrwał go z ziemi. Rozpoznał pismo maga i przeczytał wiadomość:

 

 

„Nie martw się Krivvie. Musiałem wyruszyć do Otharnu wcześniej, gdyż nad ranem

wyczułem bardzo dziwne i silne zawirowanie magii, pochodzące właśnie z wioski.

Mogło się coś stać. Jadę by to sprawdzić. Zobaczymy się w karczmie.

Breen"

 

Krasnolud nieco uspokojony, zaczął przygotowywać się do wymarszu. Zwinął koc na którym spał i zarzucił kuszę z powrotem na plecy. Chwycił jeszcze nie dojedzony wieczorem udziec dzika i splunął na ziemię mówiąc:

– Przeklęte miejsce… I bajki wieśniaków…

Krivv dziarskim krokiem ruszył do Otharnu. Szedł wesoło podśpiewując i podskakując. Miał dobry humor. Nie długo przecież odbierze resztę swojej zapłaty.

Docierał już do osady, zastanawiając się co zrobi z dwustoma złotymi koronami, gdy z zamyślenia wyrwał go gwar dochodzący zza bram Otharnu. Przeszedł przez otwartą wrota i zobaczył grupę wieśniaków, która otaczając coś, skupiła się na głównym rynku. Podszedł bliżej i przepchnął się przez tłumek. To co zobaczył, sprawiło że stanął jak murowany. Na ziemi, w kałuży zaschniętej krwi leżał jego przyjaciel, a raczej jego zmasakrowane ciało. Miał wykute oczy, siniaki i rany na całym ciele. Krivv nie wiedział co się dzieje. Breen był potężnym magiem, więc to, co go zabiło musiało być naprawdę straszne. Krasnolud rozejrzał się szukając burmistrza. Ten próbował rozgonić tłum i uspokoić sytuację. Podbiegł do Darnela i chwycił go za poły płaszcza.

– Co tu się psia mać stało?! Kto to zrobił?! – krzyczał Krivv potrząsając burmistrzem, jakby ten był szmacianą lalką.

– Uspokójcie się Panie! Wimy tyle co Ty. Truchło leży tu od rana, ale boim się dotykać, bo to magia! Ni ma nigdzie śladów krwi! Breen pojawił się znikąd! – burmistrz tłumaczył by się dalej, lecz jego głos zagłuszył krzyk rozbiegającego się tłumu.

Klatka piersiowa Breena bryznęła krwią, rozerwana od środka. Krivv podbiegł do truchła, i dojrzał kartkę z wiadomością, wystającą spomiędzy połamanych żeber maga. Krasnolud wyciągnął kartkę i przeczytał na głos:

 

„Witajcie mieszkańcy Otharnu… Wasi przodkowie wyrządzili nam, Seidhe, wiele

krzywd. Szczególnie tutaj, w cieniu Bloede Caern. Tak jak głosi przepowiednia,

wasza wioska zapłaciła już za to co zrobiliście naszym rodakom. Jeśli życie wam

miłe, nie zbliżajcie się do naszej góry, i pozwólcie nam żyć na niej tak jak chcemy,

i nikomu już nie stanie się krzywda. W przeciwnym wypadku stanie się z wami to,

co stało się z tym poczciwym magiem, Breenem.

Seidhe z Bloede Caern"

 

Gdy Krivv skończył czytać, spojrzał na ciało swego przyjaciela, właśnie znikające w ziemi, która je pochłonęła. Wieśniacy jeszcze chwilę patrzyli się w osłupieniu w miejsce gdzie przed momentem leżało truchło maga, po czym szybko pochowali się do swoich chat. Burmistrz również udał się do swoich włości, ignorując Krasnoluda, który sam został na rynku wpatrując się w grób swego przyjaciela. Przyklęknął na jedno kolano, odmówił pożegnalną modlitwę w ojczystym języku, po czym wstał i w otępieniu ruszył w stronę przeciwną do kurhanu. Ruszał na południe, do cieplejszych krain, w stronę stolicy. Jedyne czego był w tym momencie pewien, to to że nigdy już nie wróci do Otharnu. Cała reszta pozostała dla niego tajemnicą.

Koniec

Komentarze

"Krivv siedział przy stoliku schowanym w kącie, i spokojnie popijał miód pitny, sporządzony przez jego rodaków. Był on krasnoludem." Tylko kto byl krasnoludem -- bohater ( tak mniemam), czy miód pitny?
Imię zabójcze...
Jeżeli dalej będzia tak samo, zapowiada się nieciekawie.
Pozdro.

"chwycił automatyczną kuszę" - z tego co czytałem, kusza automatyczna to coś zupełnie innego niż powtarzalna. Poza tym, automatyczna musiałaby być już elektroniczna (czy też parowa li magiczna).
Stylizacja (wiejska?) w przypadku burmistrza moim zdaniem ci się nie udała. Gorzej, że przeszła ci na narrację.
"Stare drzewa zdawały się przyglądać podróżnikom i szeptać coś między sobą. Powietrze stało w bezruchu, pomimo wiejącego w górze wiatru. Pomiędzy drzewami Bloede Caern czuć było zapach butwiejącego drewna i zgnilizny, ale najintensywniejszymi zapachami były tu smród rozkładu, i krwi. Świeżej krwi. Lecz ani Krivv, ani Breen nie zauważyli nic dziwnego, czy niezwykłego." - !?
Dosłownie przywaliem głową o zakończenie. Co to ma do cholery być!? To wszystko? @#$#%#$!!
Jest masa błędów, ale je pewnie wypisze jakiś nowo - fantastyczny wolontariusz, ja nie mam na to zdrowia:).
Poza tym całkiem fajnie się czytało.

Uspokójcie się Panie! Wimy tyle co Ty. - "Wy". Jeśli już stosujesy tę archaiczną formę grzecznościową, rób to konsekwentnie.

Co najmniej dziwczan jest również sytuacja, w której krasnolud w ogóle nie przejmuje się  tym, że przyjaciel opuścił go we śnie, na pastwę dzikich zwierząt/starszydeł, zostawiając kartkę, zamiat go zwyczajnie obudzić. Pomijając fakt, że nieco dziwny jest prosty, krasnoludzki wojownik, umiejący czytać.

Opowieść kończy się nagle i trochę tak, jakby zabrakło Ci pomysłu na wykończenie/rozwiązanie zagadki. Czytelnik nie ma żadnych możliwości wyrobienia sobie sensownego poglądu na to wszystko, więc rodzi się pytanie: po co o tym opowiadasz? Jedno wielkie WTF. Do tego ten tanio-erpegowaty świat i nomenklatura. Nie podobało mi się, mimo iż językowo jest napisane porządnie. Owszem, wkradło się trochę błędów, ale w porównaniu z większością debiutantów i tak jest pod tym względem bardzo dobrze. Nad światem przedstawionym i pomysłem warto jednak popracować.

Slabizna, niestety... Z powodow, o ktorych napisali moi szanowni przedmowcy. Ale najbardziej rozbawilo mnie, ze krasnolod raz byl najemnikiem, a raz platnym zabojca - bo to przeciez takie oczywiste profesje dla poszukiwacza przygod.

"opowiadania w przydrożnych gościńcach." - przydrożnych drogach?
"traktem ciągnącym się przez złote pola, ciemne zagajniki, i mroczne lasy" - półtorej godziny piechotą to jakieś 8-10 km. Małe musiały być te pola, zagajniki i lasy, skoro na tak niewielkiej odległości zmieściło się ich kilka.
"Przeszedł przez otwartą wrota i zobaczył grupę wieśniaków" - "otwarte"

Szczerze powiedziawszy, gdy zacząłem czytać, miałem nadzieję, że opowiadanie mnie wciągnie. Zapowiadało się całkiem nieźle. Na zapowiedzi jednak się skończyło. 
Ot, idzie sobie krasnolud na górę z przyjacielem, wraca bez niego, a potem idzie na południe. Zagadka kurhanu pozostanie nierozwiącana - ba, pozostaje nawet nie ruszona. Czytelnik spodziewa się tajemnicy, ciekawych zwrótów akcji podczas wizyty w kurhanie, a dostaje tylko spacer głównych bohaterów. I trochę nierealności w tworzeniu postaci.
Smutno mi, bo naprawdę sądziłem, że opowiadanie ma potencjał, ale potencjał ten został niestety zmarnowany

 

Nowa Fantastyka