
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dryń – dryń – dryń – dryń – dryń… No wreszcie, uspokoił się. Po co ustawiałem ten idiotyczny staroświecki dzwonek na wszystkie numery? I która w ogóle godzina? Dziesięć po czwartej w nocy. To znaczy rano jakby powiedział Herlock Solms. Dryń – dryń – dryń – dryń… – James Tawson, Słucham?
– O, witaj. Mam nadzieję że cię nie obudziłem.
No oczywiście Herlock. Kto inny może dzwonić o tej porze?
– Jest sprawa. Niby szefem jest Lawrence, ale przez cały dzień nic nie wymyślił. Pewnie najchętniej pozbyłby się tego śledztwa.
– Rozumiem jak zwykle o piątej u ciebie, o szóstej na miejscu? – upewniłem się.
– Tak.
– To znaczy gdzie „na miejscu"?
– Sprawdź newsy. Z wczoraj.
„Profesor Henry McCormick, nazywany przez zwolenników „przyszłym zbawicielem". Jako pierwszy poważnie potraktował możliwość przeniesienia ludzkiej świadomości do systemu wspierania sztucznej inteligencji. Gdyby mu się udało, odkryłby przepis na nieśmiertelność. Nie zdążył. Dziś rano jego ciało znaleziono w laboratorium." Już wiedziałem gdzie jechać – do Instytutu Bioinformatyki.
Lawrence przedstawił wszystkie szczegóły. Martwego profesora znalazła rano asystentka Suzanne Ridge. Śmierć nastąpiła około trzeciej w nocy – z zeznań współpracowników wynikało, że zamordowany często zostawał w pracy na noc. Dodatkowo z komputerów Instytutu – zarówno głównego na którym pracował profesor, jak i zawierających kopie zapasowe – zniknęły wszystkie wyniki jego prac z ostatniego roku. Danych nie udało się odzyskać. Ktoś , zapewne morderca lub jego wspólnicy, odłączył generatory zapasowe oraz spowodował awarię zasilania. Nie ma żadnych nagrań monitoringu od drugiej w nocy.
– Lekarze prawie dali się nabrać – kończył Lawrence. Zawał serca, śmierć z przyczyn naturalnych. W jego wieku miała prawo się zdarzyć. Ale ten wyraźny ślad po strzykawce…
– Czyli zastrzyk został dokonany nieumiejętnie. To świadczy o sprawcy. Sprytny, wykształcony, prawdopodobnie stąd. Wszystko obmyślone było perfekcyjnie. Zabrakło tylko praktyki.
– Rozumiem, że profesor był w chwili śmierci podpięty do komputera?
– Tak. Z daleka wyglądało, jakby zasnął przy pracy.
– Tym był podpięty? – spytał Herlock, wskazując na czepek z elektrodami leżący na biurku
– Tak.
– A ten drugi?
– Zapasowy widać.
– Wysmarowany żelem elektroprzewodzącym? Ktoś badał w ogóle pozostałości DNA?
– Tak, znaleźliśmy przyklejone kawałki naskórka na czepku i w okolicy stanowiska pracy. Spadły widać z czepka, inaczej nie mogły się tam dostać. Jako ostatni korzystał z niego profesor Alan Grimski, który nie żyje od dwóch lat.
– Czepek widać mocno zapasowy, skoro nieużywany tak długo. Innych śladów oczywiście nie było?
– Nie. Sprawca pracował widocznie w szczelnym kombinezonie.
– Przesłuchaliście asystentkę?
– Tak. Jest w szoku. Nie chce stąd iść. Czekamy na psychologa.
– Mógłbym z nią porozmawiać?
– Jeśli się zgodzi…
Przeszliśmy do przyległego gabinetu. Suzanne, drobna szatynka około trzydziestki tępym wzrokiem patrzyła się w okno.
– Przepraszam. Mógłbym… – zaczął Solms
– Dranie! Zrobili mu to, gdy duszą przebywał w wirtualu. Nie mógł się bronić! – asystentka od razu przeszła do konkretów.
– Chwileczkę. Proszę powiedzieć dokładnie, o co chodzi. To niezwykle ważne.
– Jak był podpięty – chlipała Suzanne – nie był w stanie nic zdziałać. Może nawet nic nie widział. Nie poczuł ukłucia. Nie czuł jak umierał. Morderca mógł zrobić co chciał.
– Więc twierdzi pani, że wcześniej zdarzały mu się chwile, gdy nie reagował na bodźce? – Solms chciał się upewnić.
– Tak. To znaczy tylko jak był podpięty. Mówił, że ludzki umysł nie może jednocześnie sterować ciałem oraz maszyną.
– Ciekawe… ale przecież oddychał?
– Owszem, podstawowe funkcje były utrzymane. Chodziło mu o świadomość. Tylko ją przenosił do wirtualu. Oddychać tam nie potrzebował. Nie chorował tam na raka, był naprawdę wolny!
– Jak ocenia pani zaawansowanie prac nad nieśmiertelnością?
– Były na ukończeniu. Wiem, może wydawać się to dziwne, ale Henry… to znaczy profesor tylko mnie mógł zaufać.
– Tak szczerze. Łączyło panią z profesorem coś więcej niż stosunki służbowe?
– Był młody duchem. Gdyby tylko mógł zostać nieśmiertelny… Dla prawdziwej miłości nie jest potrzebne sprawne ciało. Związek dusz – to było na pewno możliwe – rozpłakała się.
– Rozumiem. Profesor miał może jakieś problemy, z których się pani zwierzał? Jakieś listy z pogróżkami? Wrogów?
– Kto by zliczył te oszczerstwa! Niektórzy zacofańcy nazywali go Antychrystem, nazistowskim zwyrodnialcem, zbrodniarzem przeciw ludzkości… czego tam nie było. Nawet w Instytucie zdarzali się tacy ludzie – ot, choćby doktor Larini. Znany kreacjonista, nie słyszał pan o nim? Nie afiszuje się nawet z tym, ale należy do Organizacji.
– Organizacji?
– Ekumenicznej. Co poniektórzy wyznawcy religii Księgi postanowili się zjednoczyć przeciw, jak to nazwali, bluźnierstwom nauki. Fanatycy, wzajemni wrogowie, ale jakoś się dogadali we wspólnym celu. Profesora Grimskiego wcześniej też pewnie oni zabili. Nie wierzę, że to był wypadek.
– Grimskiego?
– Współpracował z Henrym. Też dążył do nieśmiertelności, ale od innej strony. Wyniki prac ukrył u Henrego… To straszne, może i tamto zniknęło? Panowie, proszę za mną, musimy coś sprawdzić.
Pomogliśmy Suzanne odsunąć ciężką szafę na zapleczu laboratorium. Za nią znajdowało się wejście do jeszcze jednego niezwykle ciasnego pomieszczenia, którego próżno było szukać na planach budynku. Z tyłu znajdowała się maszyna, w której cały czas pracowały tłoki, pompy i coś bulgotało. Po obu stronach stały skrzynie z popodłączanymi kablami. Z powodu lekko wypukłego wieka skojarzyły mi się z sarkofagami – jak się po chwili okazało, słusznie. W jednym z nich spoczywał, na oko, dziesięcioletni chłopiec. Zanurzony był w przezroczystym płynie. Z nosa, ust, a także z kończyn wyprowadzone były jakieś rurki biegnące do maszyny na tylnej ścianie. Głowę szczelnie oplatał czepek z elektrodami.
– Kto to jest?
– Wnuk Grimskiego. Cierpi na jakąś nieuleczalną chorobę, został zahibernowany. Może wynajdą leki. Hibernacja niepełna, obniżenie temperatury ciała. Starzeje się, lecz bardzo powoli. Z resztą Henry nie wtajemniczał mnie w szczegóły.
– A ten drugi pusty sarkofag?
– Zapasowy hibernator.
– Był używany – stwierdził Solms – gdyby był pusty, McCormick rozważałby zamrożenie się w celu uratowania przed chorobą.
– Nie… Henry wierzył w nieśmiertelność wirtualną.
– Wiem. Ale każdy rozsądny człowiek liczy się z możliwością porażki. Komu, jak nie pani powiedziałby o możliwości zamrożenia raka? Z resztą, gdyby się silnie rozumiany interes osobisty – ale taki dotyczący życia i śmierci, przy którym wszystko inne blednie – czy profesor nie ujawniłby tego cudownego urządzenia? Czy nie leżało to w interesie medycyny? Dać je do zbadania ekspertom? Ilu ludzi dałoby się uratować, szczególnie przy nieśmiertelności wirtualnej w planach? Tymczasem nikt nawet nie wie, że takie hibernatory naprawdę działają. A poza tym proszę spojrzeć – te wszystkie rurki są zaparowane wewnątrz, czyli niedawno coś nimi płynęło.
– „Ty pół roboty, ja pół roboty" – wyszeptała Suzanne
– Co pani powiedziała? – zainteresował się Solms
– Takie zdanie usłyszałam, gdy Henry rozmawiał z Grimskim o nieśmiertelności. Nie podsłuchiwałam, przechodziłam akurat. Chcąc nie chcąc, usłyszałam. Jak weszłam, przerwali rozmowę. Ale nie mam pojęcia o co mogło chodzić.
– Chwileczkę… a może osoba wydobyta z drugiego hibernatora była mordercą? Mało prawdopodobne, ale innego wyjaśnienia nie ma. Dziwny zbieg okoliczności – śmierć, wykasowanie danych, jeden hibernator opróżniony, drugi zostawiony…
– A może jednak mylisz się i od początku był pusty? – wyraziłem wątpliwość.
– Może. Ale musimy rozważyć oba przypadki. Larni, mówiła pani? Gdzie go możemy zastać?
– Drugie piętro, pokój 205.
Po drodze podzieliłem się z Solisem jeszcze jedna hipotezą – mianowicie porażkę eksperymentu i nieumyślne samobójstwo w obliczu zaawansowanego nowotworu.
– Jeśli jedna świadomość nie powinna istnieć w dwóch miejscach jednocześnie – snułem rozważania – po wirtualizacji ciało powinno być nieprzytomne. I było. Należało jedynie zatrzymać akcję serca. Zastrzyk mógł sobie zrobić wcześniej, po czym jakieś niedopatrzenie spowodowało, że zamiast do wiecznego życia, próba wirtualizacji doprowadziła do awarii
– Ale ten środek działała natychmiast. McCormick nie mógł sam sobie zrobić zastrzyku, a potem dokonać wirtualizacji. Co najwyżej ktoś, kto był wtajemniczony, miał tylko wstrzyknąć truciznę w „puste" ciało – tak naprawdę zabił profesora.
– Czyli dokonano podwójnego zabójstwa? Profesor opuścił schorowane ciało w celu wirtualizacji świadomości, po czym został zabity poprzez wykasowanie danych? – dopytywałem się.
– Dokładnie. Ktoś robiący zastrzyk powinien się upewnić, czy naukowiec „żyje wirtualnie".
– A jeśli nie upewnił się nieumyślnie? Albo początkowo wydawało się, że jest dobrze, dopiero potem coś wysiadło?
– Podejrzewasz asystentkę? Że zżera ją poczucie winy?
– Trudno powiedzieć… intryguje mnie, że niezależnie od intencji – może mamy tylko nieumyślne spowodowanie śmierci? – sprawca wiedział co i gdzie zrobić, jakby był stąd. Co więcej – jakby wręcz był kimś bliskim.
Odnaleźliśmy gabinet doktora Lariniego. Nie wyglądał na zdziwionego naszą wizytą. Od razu po powitaniu Solms przeszedł do ataku.
– Profesor miał wielu wrogów. Został zamordowany, a równocześnie – cóż za zbieg okoliczności – ktoś wykasował informacje o jego ostatnich badaniach. Ktoś, kto dobrze wiedział co wykasowuje i dokonał tego umiejętnie. Ktoś, kto znał hasło do kopii zapasowej. Kto wiedział, że monitoring pracuje na zasilaniu ogólnym, a systemy dostępu mają własne źródło energii. Jego nie wyłączył, bo nie mógłby nigdzie wejść. Po czym na końcu skasował dane dotyczące korzystania z urządzeń przez osoby autoryzowane.
– Na Boga, nie sugeruje pan chyba, że…
– Albo ktoś podał hasło zabójcy. Nawet nie wiedząc, że tak się to skończy – po prostu ze względu na swoje przekonania chciał dokonać sabotażu. Niestety, wykonawca okazał się bardziej fanatyczny, a może został przyłapany na gorącym uczynku przez profesora?
– No dobra. Przyznaję się, jestem w Organizacji Ekumenicznej. Ale przysięgam, nie mam z tym nic wspólnego. Nawet jeśli to ktoś z Organizacji, jakiś fanatyk, to przecież nie znamy się wszyscy.
– Skąd znał hasło? – Solms nie dał się zbić z tropu.
– Na pana miejscu szukałbym jednak gdzie indziej. McCormick nie był jedynym badaczem nieśmiertelności. Miał konkurencję. Ot, na przykład profesor Hua Lin z Pekinu. Już dwa razy ogłaszał, że cyfrowo unieśmiertelnił jakieś szczury. Z człowiekiem, widać, nie tak łatwo. Mógł tu mieć kogoś, kto nagle poczuł się chińskim patriotą i postanowił zrobić coś dla ojczyzny…
– Dlaczego pan tak sądzi?
– Niech mnie pan o to nie pyta. Tajemnica Organizacji. Wiemy, że tamtym też bardzo zależało. Mogli posunąć się do ostateczności. A zresztą, McCormick nie był taki święty. Niektóre wynalazki Grimskiego miały zostać zniszczone – tymczasem tamten ukrył je u McCormicka.
– Mówi pan o hibernatorach ratujących życie?
– Hibernatorach, matrixatorach, ha ha – Larini zaczął się śmiać. – Za nie też Chińczycy słono by zapłacili. Jakby wiedzieli, ze tam są.
– Matrixatorach?
– Oglądał pan taki stary film „Matrix"? No więc Grimski nauczył się hodować ludzi, a McCormick stworzył im Matrixa.
– Tak… Dziękujemy za informacje, na pewno je wykorzystamy.
Wyszliśmy.
– Co o tym myślisz? – spytał Solms
– O tych Chińczykach? Z osób mających dostęp do hasła żadna nie ma nawet pradziadka azjatyckiego. Chyba że inny z Chińczyków… Od kogoś dostał hasło. Od kogo? Może jednak od Lariniego?
– Tylko czy Larini wskazywałby nam sprawcę, który go może pogrążyć?
– Ale czy jeśli jest niewinny, sugerowałby nam z takim uporem fałszywy trop?
– Chcąc pogrążyć innych nieśmiertelników… – próbowałem bronić teorii.
– Może… Ale jeśli to Chińczycy, to zapewne chcieli wykraść dane. Rejestrator ruchu sieciowego nie wykrył jakichś wielkich przepływów danych.
– Mogli wynieść. Wszystko co tam było – programy, dane, wyniki pomiarów, system podtrzymania tożsamości – jeśli oczywiście takie informacje tam były.
– Ile miejsca by zajęło tyle dysków? Dwie walizki?
– Tak. No i jeszcze jedna możliwość. Jednak sabotaż. Na przykład Chińczycy są już blisko, nie chcieli by McCormick był pierwszy. Bo nie mamy pewności, co profesor odkrył.
– W porządku. Nie wiemy czy było to wykradzenie danych, czy sabotaż. Ale to nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Wszyscy mogli mieć motyw zarówno do jednego, jak do drugiego. Ale co sądzisz o tych urządzeniach?
– Laboratorium Grimskiego? Po co mu było? Tu chyba asystentka ma rację. A ten hibernator, niehibernator? Po co w ogóle byłby „matrixator" choremu dziecku? Zresztą nie ma mowy o wirtualnej rzeczywistości gdy ciało ma 25 stopni i wszystkie procesy niemal stoją w miejscu. Mózg przecież też stoi.
– Tak… 25 stopni. Niby tyle pokazywał. W pomieszczeniu było 18, czyli hibernator i tak grzał, a nie chłodził ciało. Więc na zewnątrz nie powinien być cieplejszy niż wewnątrz. Dziwne, że po przyłożeniu ręki nie czułem żadnej różnicy temperatur z moim ciałem, tak jakby miał 36. Choć może to tylko złudzenie. Tak czy inaczej muszę się przespać z problemem. Ty też to przemyśl.
Rzeczywiście, zapadał już wieczór. Następnego ranka spotkaliśmy się znowu o szóstej.
– Mam. – po pewnym sposobie mówienia widać było, że Solms połączył wszystkie fakty – Cały czas zakładamy, że zamordowany przewitrualizował się. Dlaczego? Bo robił takie próby, dopóki nie było mu w komputerze wystarczająco „wygodnie". Zawsze był wtedy nieprzytomny. Ale jakoś wracał. Czy mógł zatem wróć do innego ciała. Po to te dwa czepki? I czyje ciało było w drugim matrixatorze? Wystarczy zbadać DNA, w sumie jeśli udało się utrzymać tożsamość w czymś tak obcym jak komputer, dlaczego nie miałoby się udać w ciele różnym tylko pod względem genetycznym? „Ty pół roboty, ja pół roboty" Co to miało znaczyć? Grimski zginął w wypadku dwa lata temu, nie zdążył się unieśmiertelnić.
To dziecko w tajnym matrixatorze ma około dziesięciu lat – wtedy zaczęła się współpraca naukowców. Spójrz na to.
– To ten dzieciak z hibernatora, jeszcze jak był zdrowy?
– Nie. To szkolne zdjęcie Henrego McCormicka. Właśnie znalazłem na jego profilu.
– Ten dziesięciolatek to… klon profesora?
– Prawdopodobnie tak. Dziwne, żeby wnuk niespokrewnionego człowieka okazał się nagle sobowtórem. Czy w drugim matrixatorze był klon Grimskiego, dorosły mężczyzna? Wobec tego Grimski znał matrixator już wcześniej. No i proszę, co znalazłem! Nawet nie trzeba było długo szukać. Ponoć jeden z bardziej kontrowersyjnych artykułów w „Nature". Oczywiście że Grimski znał matrixator, wystarczy spojrzeć w tę pracę sprzed trzydziestu lat. „Małpa w wirtualnej dżungli", daleko zaszedł. Po protestach Organizacji zabroniono eksperymentów z udziałem ludzi, dochodziło tu jeszcze dla niej, wątpliwe moralnie, klonowanie. Czy powstrzymało to Grimskiego? Nie wiedział jedynie jak przelać swoją jaźń do nowego ciała, może zaczął nad tym pracować – tego się nie dowiemy, jest tylko dziwna trzyletnia przerwa w publikacjach – aż spotkał McCormicka.
No i teraz McCormick. Dowiedział się o chorobie, wiedział że jego klon nie zdąży podrosnąć. Co robi? Ewakuuje się do niewykorzystanego klonu biologa. W takim razie będzie chciał odzyskać „siebie", to znaczy to dziecko, by kiedyś jeszcze raz wrócić do własnego DNA. Ale dlaczego tego nie zrobił? Nie miał możliwości? Przy tej awarii?
Dryń – dryń.
– Słucham?
– Tu Lawrence. W nocy było włamanie do instytutu. Zaginał matrixator.
– Ale jak to możliwe? Zablokowaliście przecież dostęp do laboratorium dla wszystkich pracowników?
– Ale niestety nie dla zmarłych. Sprawca to jakiś wybitny biohaker. Nie uwierzy pan, użył sztucznej tęczówki tak dobranej, że wszedł jako…
– Profesor Alan Grimski! – Solms krzyknął do słuchawki
– Skąd pan wiedział? – zdziwił się Lawrence.
– Miałem pewne przesłanki, ale to materiał na dłuższą rozmowę.
– Aha, jeszcze jedno. Suzanne zniknęła.
– Uciekła z profesorem, to było do przewidzenia. – mruknął
– Co proszę?
– Nieważne. Przyjadę to wszystko wytłumaczę.
-…Nie było zatem morderstwa, ponieważ profesor McCormick żyje. Jednocześnie, ponieważ znaleziono ciało, dokonano na nim zabójstwa. Z punktu widzenia psychologicznego sprawcą był profesor McCormick w nowym ciele. Nie wiem, może można to uznać za samobójstwo, ponieważ jakby nie było zabił samego siebie.
Z punktu widzenia genetycznego mordercą jest profesor Grimski. Zbrodni dokonał nie żyjąc od dwóch lat, a równocześnie mając dwadzieścia lat, czyli tak jakby ponad sześćdziesiąt lat temu, zatem morderstwo się przedawnia. Tyle udało mi się ustalić. Resztą niech zajmą się prawnicy.
Mam wrażenie, że to tekst pisany totalnie "no odwal", z fabułą wymyśloną na poczekaniu, bez większego przemyślenia. Same dialogi, szczątkowe zresztą, przez co nie ma ani klimatu, ani nic, co by naprawdę mogło wciągnać.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Pozostaje mi tylko zgodzić się z opinią Suzuki. Tekst bardzo niedopracowany, widać pośpiech w pisaniu. Coś z tego pomysłu mogło urodzić się fajnego, gdyby tylko rozbudować opowiadanie i porządnie je dopieścić. W obecnej postaci dość słabe.
Ocena (tylko na potrzeby Sherlocisty) - 2/10.
Pozdrawiam.