- Opowiadanie: rockenroller87 - Leśni Banici(Rozdział III)

Leśni Banici(Rozdział III)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Leśni Banici(Rozdział III)

ROZDZIAŁ III ,,Dzikie landy"

Po opuszczeniu pociągu John znalazł się na rozległej, porośniętej trawą równinie. W okolicy nie było widać jakichkolwiek zabudowań. W oddali rozpościerał się wielki, bezkresny las. To tam zaczynały się Dzikie Landy – najsłabiej zaludnione tereny Wielkiego Państwa. Pozbawione większych miast i infrastruktury, zamieszkiwane głównie przez zbiegów tereny cieszyły się złą sławą w Wielkim Świecie. Choć oficjalnie Dzikie landy położone były w granicach Wielkiego Państwa, to rząd nie sprawował na nich władzy. Ostatnie posterunki policji znajdowały się na granicy Zjednoczonych Landów(Dzikie Landy, jako jedyny land Wielkiego Państwa nie wchodziły w skład konfederacji).

Dojście do granicy Dzikich Landów zajęło Johnowi kilkadziesiąt minut. Uciekinier zatrzymał się tuż przed lasem. Wreszcie dotarł do celu podróży. Otaczająca go cisza, co jakiś czas przerywana była ćwierkaniem ptaków. Mężczyzna zerknął na starą mapę i po chwili zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Przez około godzinę podążał w głąb lasu, szukając schronienia. Zbliżał się, bowiem wieczór. W pewnym momencie John spostrzegł przed sobą niewielki szałas zbudowany z gałęzi, przezroczystej folii i papierowych kartonów.

– Przepraszam! Jest tu ktoś!? – zawołał uciekinier.

Nikt nie odpowiedział.

– Nie mam złych zamiarów! Szukam jedynie schronienia! – krzyknął głośniej.

Wokół wciąż panowała cisza. John podszedł bliżej i dopiero teraz zauważył, że szałas jest zniszczony. Uciekinier zajrzał do jego wnętrza. Małe pomieszczenie było puste. Szałas wyglądał na dawno opuszczony. John zdecydował, że spędzi w nim noc. Powoli zapadał zmrok. W lesie robiło się coraz chłodniej. Mężczyzna rozpalił niewielkie ognisko, które szybko go ogrzało. Nie miał już siły i ochoty na polowanie, dlatego za posiłek posłużyły mu leśne owoce. Zmęczenie ucieczką coraz bardziej dawało znać o sobie. Dopiero teraz, znajdując się tysiące kilometrów z dala od Wielkiego Miasta, John mógł poczuć się swobodniej. Wiedział jednak, że otaczający go las także kryje w sobie wiele niebezpieczeństw. Uciekinier wciąż pamiętał słowa Teddy'ego: ,,Dzikie Landy rządzą się swoimi prawami".

Był środek nocy, gdy Johna zbudził głośny trzask gałęzi. Mężczyzna chwycił nóż, po czym uważnie rozejrzał się po okolicy. Ognisko paliło się jeszcze niewielkim płomieniem, oświetlając obszar w promieniu kilku metrów. W głębi lasu ciężko było jednak dostrzec cokolwiek. To pewnie dzikie zwierzęta-pomyślał John. Po chwili znów usłyszał trzask łamanych gałęzi. Tym razem był pewny, że ktoś zbliża się do szałasu. Intruz ukrywał się kilkanaście metrów przed nim, za grubym pniem drzewa. Nagle za plecami Johna rozległ się głośny chichot. Dobiegające z różnych stron dźwięki zdezorientowały uciekiniera. Jest ich kilku! – pomyślał mężczyzna, po czym krzyknął:

– Jest tam ktoś?! Radzę ci wyjść!

W odpowiedzi ponownie usłyszał złowieszczy chichot. John czekał przy ognisku na pojawienie się intruzów. W każdej chwili był gotowy odeprzeć atak. Przygasające ognisko dawało coraz mniej światła. John krzyknął w kierunku osoby ukrywającej się za drzewem.

– Widzę cię! Lepiej wyjdź!

Chwilę później spostrzegł, że z boku biegnie na niego potężny osiłek. John zrobił szybki unik i sprytnym podcięciem obalił napastnika na ziemię. Intruzów było jednak więcej. Uciekinier, dzięki swemu wyszkoleniu, powalił kolejnych dwóch mężczyzn. Po chwili został jednak otoczony przez całą zgraję przeciwników.

– Radzę nie podchodzić! Skończycie tak jak wasi towarzysze – zagroził John – czego chcecie?

Przed Johnem stało siedmiu mężczyzn uzbrojonych w noże i grube pałki.

– Czego chcemy?! Wtargnąłeś na nasz teren, więc przyszliśmy po zapłatę – odpowiedział szczupły i blady jak ściana mężczyzna, który stał na czele grupy.

– Nie wiedziałem, że to wasz teren

– Zapłać nam to o wszystkim zapomnimy.

Po tych słowach na twarzy napastnika pojawił się szalony uśmiech.

– Nawet gdybym chciał wam zapłacić to nie mam przy sobie nic cennego.

– Zła odpowiedź! – rzucił blady mężczyzna, po czym głośno się zaśmiał. – Zarżnijcie go! – nakazał swoim ludziom.

John wiedział, że nie uda mu się pokonać tylu przeciwników. Zerwał się, więc do ucieczki. Była to jedyna szansa na ratunek. Biegł tak szybko, jak tylko potrafił. Za plecami słyszał okrzyki ścigającej go bandy:

– Wypatroszymy Cię! Już po Tobie!

Napastnicy zdawali się być coraz bliżej. Po kilku minutach chaotycznej ucieczki John znalazł się w pułapce. Dobiegł, bowiem do wysokiego na kilkanaście metrów bloku skalnego. Blok był zbyt stromy, aby się na niego wspiąć. John nie miał gdzie uciekać. Odwrócił się i czekał na nieuniknioną konfrontację. Chwilę później ponownie stanął oko w oko z napastnikami.

– Nie masz już gdzie uciekać, biedaczku. Poddaj się a zaoszczędzimy ci cierpienia – powiedział blady mężczyzna, po czym ponownie przeraźliwie się zaśmiał.

John ścisnął w dłoni nóż i przyjął bojową postawę.

– A więc chcesz cierpieć? – zapytał lider napastników.

John nie zareagował na te słowa.

– Niech ci będzie. Powinieneś być dumny! Za chwilę zginiesz z rąk hrabiego Orsona! Brać go! – krzyknął dowódca bandy.

Napastnicy zaczęli zbliżać się powolnym krokiem do Johna. Czuli wyraźny respekt przed przeciwnikiem. Wiedzieli już, że umiejętność walki wręcz nie jest mu obca. Pierwszy śmiałek, który odważniej zaatakował, otrzymał silne kopnięcie na brzuch. Uderzony bandyta padł na ziemię, zwijając się z bólu. John rozciął nożem ramię kolejnemu napastnikowi. Walczył bardzo dzielnie, jednak w pewnym momencie otrzymał silne uderzenie w tył głowy. John runął na ziemię. Cios był tak silny, że mężczyzna stracił przytomność, a na jego głowie pojawiło się głębokie rozcięcie. Pokonany leżał na ziemi w kałuży krwi, zaś jego oprawcy przygotowywali się do zadania ostatecznego ciosu.

Kilka dni później John obudził się w niewielkim, pozbawionym okien pomieszczeniu. Rozejrzał się wokoło. W celi znajdowało się jedynie stare łóżko, na którym teraz siedział. Silny ból z tyłu głowy przypomniał starcie z bandytami. Było to ostatnie zdarzenie, które pamiętał. John nie wiedział, jak trafił do celi. Jedyna rozsądna odpowiedź, która przychodziła mu na myśl, brzmiała niezbyt optymistycznie. Podejrzewał, że bandyci wzięli go w niewolę. John zauważył, że ktoś opiekował się nim podczas śpiączki. Jego rany były starannie wypielęgnowane i zabandażowane. Bandyci, którzy chcieli mnie zabić, tak by się o mnie nie troszczyli -pomyślał John. Ta myśl dodawała mu otuchy. Mężczyzna wstał z łóżka i podszedł do ciężkich, metalowych drzwi. Te były zamknięte. A więc jednak jestem więźniem – powiedział do siebie uciekinier.

– Jest tam ktoś? – zawołał, stojąc przy drzwiach.

Za drzwiami zapanowało poruszenie.

– Obudził się! Lećcie po szefa – John usłyszał nieznajomy głos.

Po chwili ktoś rozsunął małą klapę, która znajdowała się we drzwiach. John zobaczył w powstałym okienku wpatrujące się w niego oczy.

– Usiądź na łóżku! – strażnik wydał stanowczy rozkaz – za chwilę ktoś do ciebie przyjdzie!

– Kim jesteś? Jak się tu znalazłem? – zapytał John.

– Rób to, co powiedziałem, bo stąd nie wyjdziesz!

– Kapitan już tu idzie! – rzucił jeden ze strażników.

Chwilę później John usłyszał w oddali dźwięk otwierających się ciężkich, stalowych drzwi. Przypuszczał, że są to drzwi wejściowe do głównego korytarza. Ktoś szybkim krokiem zmierzał w kierunku celi.

– Więzień ocknął się kilka minut temu, kapitanie! – zameldował strażnik.

– Otwórzcie drzwi – przemówił kapitan.

Strażnicy wykonali polecenie przełożonego. Po chwili do celi wkroczył wysoki i tęgi mężczyzna. John popatrzył na kapitana. Ten ubrany był w stare, czarne jeansy i skórzaną kamizelkę, na której było pełno naszywek. Miał przyjazną, pulchną twarz, kręcone, sięgające ramion włosy i obfitą brodę. John był pewny, że kapitana nie było wśród bandytów, którzy go zaatakowali.

– Pewnie nie wiesz jak się tu znalazłeś? – rzekł kapitan do Johna.

– Z tego, co pamiętam napadliście na mnie i tak skatowaliście, że obudziłem się dopiero dziś. Nie wiem tylko, czemu jeszcze żyję?

– Więc nie wiele pamiętasz, kolego. Mogę mówić do ciebie po imieniu? John?

Po tych słowach kapitan wymownie spojrzał na uciekiniera.

– Skąd znasz moje imię? – zdziwił się John.

– Powiedzmy, że trochę o tobie wiem. Pora żebym się przedstawił. Jestem kapitan Kevin Jakoski.

– Trochę o mnie wiesz? A to niby skąd?

– Nie wszystko musisz od razu wiedzieć. Najpierw, co nieco ci przypomnę. Kilka dni temu zostałeś zaatakowany przez bandę Orsona. To grupa włóczęgów i ćpunów, która mieszka w pobliskich lasach. Żyją z rozbojów i grabieży – kapitan zawiesił na chwilę głos i spojrzał na Johna – Miałeś szczęście, że nasz patrol usłyszał ich barbarzyńskie okrzyki. Gdyby nie nasza interwencja, pewnie rzeczywiście już byś nie żył.

– Uratowaliście mnie?

– Na to wygląda.

– Nie wiedziałem, że policja patroluje Dzikie Landy.

– Policja? – zdziwił się Jakoski, po czym mówił dalej: Nie, kolego. To nie policja uratowała ci życie. Twoje życie uratowali ci, których policja ściga. Witaj wśród banitów.

Kapitan popatrzył na Johna i znacząco się uśmiechnął.

– Banici? Myślałem, że to właśnie oni próbowali mnie zabić – powiedział John.

– W Dzikich Landach ukrywa się wielu groźnych i bezwzględnych bandytów. Zapewniam cię jednak, że mieszkają tu też prawi i dobrzy ludzie. Wkrótce się o tym przekonasz. Przyszedłem tu jednak w innym celu. Muszę zadać ci kilka pytań. Nie często odwiedzają nas przybysze z Wielkiego Miasta. Pora abyś zdradził mi, czego tu szukasz? – spytał kapitan.

John zauważył, że rozmowa, dotąd w miarę przyjacielska, zmienia się w przesłuchanie. Kapitan wpatrywał się w Johna oczekując odpowiedzi.

– Skąd wiesz, że mam na imię John? – rzucił po chwili uciekinier.

– Ustalmy coś. Teraz ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz – oznajmił stanowczo Kevin Jakoski.

Podniesiony ton głosu kapitana wyraźnie zirytował Johna. Mężczyzna uznał jednak, że nie udzielenie odpowiedzi do niczego dobrego nie doprowadzi.

– Musiałem uciekać z Wielkiego Miasta – rzucił John.

– To już wiem.

– Jestem ścigany. Wrobiono mnie. Nie miałem wyboru. W Zjednoczonych Landach szybko by mnie złapano. Jedynym miejscem, w którym mogę się ukryć są Dzikie Landy.

– Za co jesteś ścigany?

– Za coś, czego nie zrobiłem… – odparł zdenerwowanym głosem John.

– Mów prawdę. Jeśli chcesz opuścić tę celę, radzę odpowiedzieć

Zapanowała cisza. Kapitan Kevin ponowił pytanie:

– Za co jesteś ścigany?

– Za Morderstwo.

– Jeśli jesteś niewinny, więc czemu uciekasz?

– Zadarłem z niewłaściwymi ludźmi. Nie mógłbym liczyć na sprawiedliwy proces. To profesjonaliści. Jeśli zostałbym złapany, czekałaby mnie kara śmierci.

– Gdzie nauczyłeś się tak walczyć? Powaliłeś 6 ludzi Orsona – kapitan Jakoski zmienił temat rozmowy.

– Pracowałem w policji, w wydziale zabójstw.

– Byłeś gliną, a my tu takich nie lubimy – powiedział kapitan, po czym podejrzliwie spojrzał na Johna.

– Byłem, ale teraz to już nie ma żadnego znaczenia.

– Widzę, że nie kłamiesz. A my cenimy szczerość. Dzikie Landy dadzą Ci schronienie. Musisz jednak bardziej uważać. W przeciwnym razie zamiast wolności znajdziesz tu śmierć. Dostaniesz prowiant od moich ludzi, a także swój ekwipunek. Strażnicy wywiozą cię poza granicę naszej osady. Jedzenia starczy ci na kilka dni. Uważaj na siebie! – powiedział Kevin Jakoski zamierzając zaraz opuścić celę.

– Osady? – zaciekawił się John.

– Wiesz tyle, ile powinieneś wiedzieć – odparł kapitan i ruszył do wyjścia.

– Wiesz, że samemu będzie mi ciężko przetrwać. Może mógłbym do was dołączyć?

Te słowa zatrzymały Kevina Jakoskiego w drzwiach.

– Dołączyć… do nas? – powiedział kapitan, po czym zaśmiał się pod nosem. – To nie takie łatwe, kolego.

– Mogę się wam przydać – rzekł John.

Kapitan głęboko się zamyślił, po czym stwierdził:

– Ja nie mogę podjąć takiej decyzji. Jeśli jednak chcesz do nas dołączyć, mogę przedstawić cię odpowiednim osobom.

– Więc na co czekamy.

John poderwał się do wyjścia.

– Ty zaczekasz tutaj – zatrzymał go Kevin Jakoski. – W odpowiednim czasie ktoś po ciebie przyjdzie. Jeśli jednak postanowisz nas opuścić, wówczas zawołaj Harry'ego. Jest tu strażnikiem. Jego ludzie wywiozą cię poza osadę.

Chwilę później kapitan wyszedł z celi. John ponownie został sam. Spodziewał się, że lada chwila ktoś po niego przyjdzie. Przez kilka godzin nikt się jednak nie pojawił. Uciekinier uznał, że zwyczajnie o nim zapomniano. Podszedł do drzwi i zawołał:

– Przyjdzie ktoś po mnie w końcu?!

Nikt się nie odezwał.

– Ile mam tu czekać!? – krzyknął, po czym sfrustrowany uderzył pięścią w drzwi – Harry! Czy jak ci tam… Jesteś?

– Chcesz wyjść? – John usłyszał głos zza drzwi.

– Ktoś miał po mnie przyjść! Umówiłem się z kapitanem.

– Masz mnie wołać tylko wtedy, kiedy zdecydujesz się opuścić osadę – odpowiedział strażnik.

– Czekam już tu kilka godzin.

– Chcesz opuścić osadę? – spytał stanowczo Harry.

– Nie…

– Więc radzę być cierpliwym. Jeszcze raz mnie zawołasz, a zgodnie z rozkazami wywiozę cię w głąb Dzikich Landów.

Tymi słowami strażnik zakończył rozmowę. Sfrustrowany John usiadł na pryczy. Czemu mnie tu tyle trzymają? – pomyślał. Mijały kolejne godziny a drzwi do celi wciąż pozostawały zamknięte. W pewnym momencie na korytarzu zaczęło się coś dziać. Chwilę później John usłyszał dźwięk klucza w zamku. Drzwi, prowadzące do celi, otworzyły się i do pomieszczenia wszedł potężnie zbudowany, czarnoskóry mężczyzna. Był nim strażnik Harry. Ubrany, podobnie do kapitana, w jeansy i niebieską, skórzaną kamizelkę banita spojrzał na Johna i powiedział:

– Idziemy!

John nie miał zamiaru sprzeciwiać się groźnie wyglądającemu osiłkowi. Łysy strażnik, na którego szyi wisiał złoty, gruby łańcuch był wyższy od niego o głowę i posturą przypominał niedźwiedzia.

– Spory z ciebie facet – zażartował John.

John opuścił celę i podążył za strażnikiem. Po wyjściu na korytarz zauważył, że więziono go w celi numer trzy. W tym segmencie znajdowały się jeszcze dwie puste cele. Idąc korytarzem John mógł uważniej przyjrzeć się więzieniu. Mężczyzna od razu zwrócił uwagę na grube, betonowe ściany i brak jakichkolwiek okien. Jak banici mieszkający w Dzikich Landach wznieśli tak solidną budowlę? – zastanawiał się uciekinier. Po przejściu całego korytarza mężczyźni dotarli do dużych, stalowych drzwi. Obok nich znajdowało się pomieszczenie, do którego wszedł Harry. John zaniepokoił się, że strażnik prowadzi go do sali przesłuchań. Chwilę później Harry zapalił światło. Mężczyźni znajdowali się w więziennej łaźni, jeśli tak można nazwać jeden obskurny prysznic. John odetchnął z ulgą.

– Wiem, że nie ma tu najlepszych warunków, ale chyba przyda ci się kąpiel – powiedział banita – Tu masz nowe ubrania.

Po tych słowach Harry położył na drewnianej ławeczce wyprasowaną, złożoną w kostkę koszulę i spodnie.

– Dziękuję – odparł John szczerze ciesząc się z tego, że wreszcie będzie mógł przebrać się z podartego, zniszczonego walką uniformu, który założył jeszcze na dworcu w Wielkim Mieście.

– Będę czekał przy biurku-powiedział Harry, mając na myśli stolik, który stał w korytarzu głównym.

Gorąca kąpiel była pierwszą od dłuższego czasu chwilą relaksu dla Johna. Wreszcie nikt go nie ścigał, wreszcie nikt nie traktował go jak więźnia. Rany, które teraz obmywała ciepła woda przypominały przez jakie piekło musiał przejść w ostatnich dniach. John tak odprężył się podczas kąpieli, że stracił rachubę czasu.

– Ile ty się możesz kapać?! – denerwował się za drzwiami Harry.

– Przepraszam. Za chwilę skończę. Zamyśliłem się – odparł John.

Po kilku minutach opuścił łaźnię. Harry ujrzał ogolonego, ubranego w czyste jeansy i czarną koszulę Johna. Jedynie po zabandażowanej, zranionej głowie można było się zorientować, że tego przystojnego mężczyznę spotkało w ostatnich dniach wiele przygód.

– Wreszcie wyglądasz jak człowiek – stwierdził Harry.

Chwilę później strażnik podał Johnowi starą, zniszczoną kurtkę.

– Przyda ci się. Jest wieczór, a na zewnątrz jest chłodno.

John szybko założył kurtkę i z entuzjazmem skierował się ku wyjściu. Potężny strażnik stanął mu na drodze.

– Nie jesteś więźniem, ale także nie jesteś u siebie. Musisz przestrzegać naszych zasad, jeśli chcesz tu zostać – powiedział Harry – Nie mamy zaufania do nieznajomych. Nie chcemy by ludzie spoza osady widzieli za dużo. Będziesz ją musiał założyć.

Strażnik wręczył Johnowi opaskę na oczy.

– Muszę skuć ci także ręce – stwierdził banita.

– Nie za dużo tych środków bezpieczeństwa?! – zirytował się John.

Nie usłyszał odpowiedzi, tylko poczuł jak na jego nadgarstkach zatrzasnęły się kajdanki. Potem Harry otworzył drzwi znajdujące się na końcu korytarza. John poczuł na twarzy powiew świeżego, leśnego powietrza. Mężczyźni opuścili więzienie.

Koniec

Komentarze

To z całą pewnością najciekawsza z dotychczasowych części. Najwięcej w niej akcji, dowiadujemy się czegoś o bohaterza i jego sytuacji, a całość kończy się w dość interesującym momencie. Historia w końcu nabiera rozpędu, więc powinno być już tylko i wyłącznie lepiej.
Mam jednak kilka uwag do spraw technicznych. Dalej występują problemy z przecinkami, ale zauważyłem też kilka niezgradności językowych i błędów w zapisie m.in. spację stawiamy po obu stronach myślnika, u Cebie nie zawsze ma to miejsce.
Ten rozdział oceniłbym na 4 ;) Poniżej zamieszczam jeszcze kilka uwag:

"Intruz ukrywał się kilkanaście metrów przed nim, za grubym pniem drzewa." - skąd John mógł to wiedzieć? Nie lepiej napisać, że się domyślał, albo coś takiego podejrzerwał?
"John krzyknął w kierunku osoby ukrywającej się za drzewem." - ognisko rzucało tylko niewielki płomień, a dalej w głąbi lasu nie był w stanie niczego dostrzec, więc skąd pewność, że kto tam jest?
"otrzymał silne kopnięcie na brzuch" - a nie raczej "w brzuch"?
"Mijały kolejne godziny a drzwi do celi wciąż pozostawały zamknięte." - "do" jest niepotrzebne.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka