- Opowiadanie: jansonn - Posłaniec

Posłaniec

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Posłaniec

Dalszą drogę zagrodziły masywne drzwi zaopatrzone w mosiężną kołatkę. Wiodący strażnik zastukał trzykrotnie i uchylił nieznacznie wierzeje, tak że ledwo przecisnęli się przez powstałą szparę. Wydostając się z mrocznego korytarza w oczy uderzyło go jasne światło wielu świec, rozstawionych niemal po całej komnacie. Do uszu zaś doszły podniesione głosy z końca sali, które ucichły gdy tylko ukazał się w łunie.

Prowadzącego żołnierza odprawiono krótkim skinieniem. Po jego wyjściu młodzian przyjrzał się obecnym. Znał ich z widzenia, najznamienitsi rycerze twierdzy, jej dowódcy i kapitanowie.

Pozdrowił ich, nieśmiałym skinieniem głowy, na które odpowiedzieli podobnym gestem, jednak pełnym dumy i siły.

Zastanawiał się dlaczego został wezwany przed tak zacne grono. Nowicjusz, który ukończył szkolenie w koszarach ledwie parę miesięcy temu, a w tej przygranicznej twierdzy miał odbyć chrzest bojowy.

No cóż, szczęście nie dopisało.

Już od trzech dni warowne zamczysko oblegali Margowie. W dzieciństwie nasłuchał się licznych podań, o tym tajemniczym plemieniu, podobno zrodzonym w samych czeluści podziemnego świata. Nie znali litości, a palili, grabili i mordowali, co się dało. Według legend nie potrafili robić nic innego, dlatego najeżdżali sąsiadów i wyzyskiwali ich do cna. Gdy nie było już skąd czerpać żywności, napadali kolejnych i czynili tak, aż nie pokonał ich największy wódz wszechczasów, Dard wraz z armią złożoną z pozostałych, wolnych plemion. Niedobitki zepchnięto z powrotem do otchłani, a na odzyskanych terenach przywrócono ład, który pozwolił odrodzić się wyniszczonym ludom.

Jednym z nich było właśnie plemię Hyra, do którego należał młody Krak.

Tak głosiły podania, spisane przed setkami lat.

Czy mówiły prawdę?

Tego nikt z broniących zachodniej rubieży, nie wiedział.

Jednak kiedy ujrzeli hordy napastników, dzikich, brudnych i z rządzą mordu w oczach. Wielu było skłonnych do przyznania racji starym księgom. Zwłaszcza, że nosili ten sam znak, trójgłowego węża. Czy nie znali litości? To się niedługo okaże, bo nie było tajemnicą, że ich zamek nie jest przygotowany na długotrwałe oblężenie.

Ale co innego nie dawało spokoju dziesiątkom żołnierzy zamkniętym za murami.

Obok nich, już drugi dzień przechodziły wrogie zastępy. Zmierzały w głąb ich królestwa. Terenu, którego przysięgali bronić, gdzie żyły ich rodziny.

Patrzyli, wygrażali pięściami, złorzeczyli, a w końcu płakali z bezsilności. Mogli rzucić się do szaleńczego ataku, ale i tak nie zatrzymaliby niszczycielskiego pochodu.

Wiedzieli to dowodzący twierdzą. Wiedzieli, aż za dobrze. Mimo to postanowili uderzyć i z tej właśnie przyczyny wezwali początkującego woja.

Spoglądali uważnie, taksując go wzrokiem. Każdy z zacnych wojowników poddawał swojej ocenie i dumał.

A młody Krak stał i był coraz bardzie przerażony.

-Zostałeś wezwany, ponieważ jesteś jednym z najmłodszych obrońców– odezwał się jeden z obecnych. Krzepki rycerz w czerwonym płaszczu, dowódca twierdzy.

Reszta tylko pokiwawszy głowami ponownie zagłębiła się w rozmyślaniach. Najwidoczniej zostawiając konwersację na jego barkach.

-Dzisiaj ruszymy do ataku– ogłosił.– I ty ruszysz razem z nami, ale nie na wroga, jeno w drugą stronę. Do króla z wieściami o najeździe. Kasztel i tak padnie, ale nasz władca musi wiedzieć, i to jak najszybciej, by zebrać armię, która zdoła odeprzeć dziką hołotę. Każdy dzień zwłoki zmniejsza szansę na skuteczny opór.

Po tych słowach zapadła cisza, przerywana tylko skwierczeniem palących się knotów i oszalałym biciem jego serca. Oczekują, że zdoła wyminąć wszystkich otaczających mury Margów, a następnie przebędzie kilkaset staj, dzikich ostepów. To szaleństwo, pomyślał z trwogą.

-Wiem, że to trudne młodzieńcze– ciągnął dalej, kładąc rękę na jego ramieniu.– Ale trzeba, to zrobić. To jedyny garnizon, po tej stronie granicy. Nieliczni, okoliczni chłopi, będą zbyt przerażeni, żeby zrozumieć kto ich najechał; a i tak szybko dadzą gardła pod nóż. Dalej zaś ciągną się liczne pustkowia, których od lat nikt już nie patroluje. Oddziały wojska stacjonują jeszcze, przy stolicy, ale bez wcześniejszego ostrzeżenia nie zdążą się przygotować do skutecznej obrony.

-Panie, przecież macie pod ręką lepszych kandydatów. Mężnych i doświadczonych, którzy lepiej podołają zadaniu– odparł nieśmiało.

Dowódca zasępił się. Minęło trochę czasu nim przemówił, zerkając w między czasie na pozostałych dostojników. Jakby szukając ich rady, czy aprobaty.

-Jesteś jeszcze bardzo młody, dzięki czemu szybki, szybszy niż potężni wojowie w sile wieku, którzy pomimo zręczności i doświadczenia w walce, nie dadzą rady przebiec całej drogi. Margowie prawdopodobnie pokonają pustkowia w trzy doby, tobie zajmie to mniej niż jedną. Dodamy ci siły za pomocą starej magii naszych przodków.

To mówiąc spojrzał w jedyny ciemny kąt sali, gdzie skrywała się zakapturzona postać.

-Nasz szaman cię wtajemniczy.

-Naszym zdaniem jesteś najlepszym kandydatem. Dlatego sądzimy, że podejmiesz się zadania bez narzucania go rozkazem– dodał inny z obecnych, ale zaraz usunął się w kąt pod karcącym wzrokiem komendanta bastionu.

Nie pozostawiono mu żadnego wyboru. Skinął tylko głową i odrzekł:

– Tak jest panie, zrobię wszystko co w mojej mocy, aby podołać i nie zawiodę.

Spojrzał po twarzach zgromadzonych. Dostrzegł w nich mieszane uczucia, aprobatę, ale i coś jeszcze. Czyżby byli przeciwni powierzenia tak ważnej misji nieopierzonemu młodzianowi?

Nawet jeśli, to i tak pewnie nie ma już odwrotu.

Wyprostował się i czekał na dalsze polecenia.

Dowódca szeptał jeszcze o czymś z władającym magią, podczas gdy pozostali opuszczali salę.

Kiedy skończyli, podeszli do niego.

-Odprawimy teraz stary rytuał, który wprowadzi cię w trans. Dzięki czemu nabierzesz odporności na ból, a przydana wytrzymałość pozwoli pokonać dystans w optymalnym czasie– rzekł czarownik.

-Moja obecność nie jest już konieczna. Czuję, że nas nie zawiedziesz Kraku. Idę przygotować załogę do ataku, który pozwoli ci przemknąć niezauważenie. Dalej słuchaj szamana, on wszystko wyjaśni– skinął jeszcze raz głową i opuścił komnatę.

Już sam nie wiedział co myśleć. Dowodzący najwidoczniej pokładał w nim tak wielką ufność, że nie zawahał się położyć na szali życia całego garnizonu. Z drugiej jednak strony, taka postawa dodała mu sił. Nie zawiedzie. Spojrzał wyczekująco, gotowy do działania.

Mąż spostrzegłszy zaciętość malującą się na jego twarzy uśmiechnął się.

-Będę musiał utoczyć trochę krwi, aby zaklęcie nabrało mocy. Choć ze mną– to mówiąc wyprowadził go z sali i powiódł do podziemi.

Znaleźli się w starym lochu, w którym wyczuwało się zgromadzoną moc. Wibrowała w ścianach i przyprawiała o ciarki. Na środku znajdował się wielki dębowy stół, gdzie sporządzano różnego rodzaju dekokty i maści. W rogu piętrzyły się, na niewielkim kontuarze, stosy ksiąg. Ponad to rozliczne zakamarki kryły jeszcze wiele innych skarbów, którym pewnie już nie będzie okazji się przyjrzeć.

Czyniący zaprowadził go do centralnej ławy, którą szybko uprzątnął i kazał się na niej położyć młodzieńcowi. Następnie podszedł do stosu i wyciągnął największe tomisko. Stare i zakurzone, pewnie pamiętające czasy wcześniejszych najazdów. Za pazuchy wyłowił zaś zakrzywiony sztylet.

-Teraz zamknij oczy. Wprowadzę cię na wyższy stan świadomości, dzięki któremu magia łatwiej wsiąknie i się ugruntuje w twoim ciele– podszedł do stołu wraz z księgą i nożem.– Wypij jeszcze tylko ten wywar– to mówiąc podał mu małą buteleczkę.– Wzmocni twoje ciało– dodał pospiesznie.

Krak bez zastanowienia opróżnił jednym haustem całą zawartość. Smakowało dziwnie, gorzko i metalicznie.

Powoli zaczął się rozluźniać. Loch rozmazał się przed oczami. Poczuł, że zapada w ciemność, nurza się w niej i z wolna zanika, a później jakby jego dusza się rozdwoiła. Jedna część krążyła swobodnie, a druga została przykuta do dębowych desek.

Świadomość przywrócił mu jednostajny głos, skandujący niezrozumiałą formułkę. Czuł się coraz lżejszy. Jeżeli ma szybko biec, to w takim stanie zdecydowanie będzie najlepiej.

Spojrzał na szamana, dziwne, jakby z góry. Czyżby urósł? Ten jednak nie pozostawił czasu na rozmyślanie. Krzyknął, aby bezzwłocznie ruszył za nim i powiódł do wyjścia. Z podziemi na kamienne schody, a dalej korytarzem do drzwi prowadzących na dziedziniec. Kolejno już do bram fortecy, gdzie czekał zbrojny hufiec, który na znak czarownika z dzikim wrzaskiem rozwarł wierzeje i ruszył na wroga. Przewodził sam dowódca w czerwonym płaszczu.

Szaman zaś poprowadził go dalej, do wąskich drzwi w murze, na prawo od głównej bramy.

-Tędy, zaraz jak tylko dostatecznie ich odeprzemy skoczysz co żywo na wschód. Najlepiej przedrzyj się przez las, następnie trafisz na równinę, gdzie nieznacznie skręcisz na północ. Dalej już tylko prosto…– zawahał się, a w końcu dodał– będziesz widział, że trafiłeś. Nie oglądaj się za siebie i pędź jak wiatr– pożegnał go skinieniem i ruszył w stronę walczących, dobywając po drodze miecza.

Do uszu Kraka doszły odgłosy bitwy, szczęk oręża, bojowe okrzyki, ale też jęki rannych i charkot mordowanych.

Wychylił się za wąskich drzwi i spojrzał na walkę rozgrywającą się przy bramie.

Oddział twierdzy wbił się wąskim klinem w nieprzebrane masy Margów. Na samym czele szalał wódz, a zaciętość z jaką atakował wywołała spory zamęt w szeregach wroga. Siekał mieczem na prawo i lewo siejąc spustoszenie. Za nim posuwali się niezmordowanie wojowie z załogi. Początkowe osłupienie stopniowo mijało i coraz więcej z oblegających dzikusów kierowało się przeciw dzielnym wojownikom Hyra. Ich ataki nie były jednak przemyślane, brakowało im dowódcy i taktyki. Pewnie nie byli przygotowani do otwartej, zbrojnej konfrontacji, a jedynie trzymania w szachu obrońców pogranicza i niedopuszczenia do wysłania posłańców.

Zaczynał już mieć nadzieję, że niewielki oddział sprosta całej armii.

Przebijali się systematycznie coraz głębiej w szeregi oblegających, jednak do czasu. Z powstałego na tyłach Margów zamieszania wyłonił się wielki dzikus. Od razu dało się wyczuć zmianę. Stali się bardziej systematyczni i zacięci. Załoga kasztelu stopniowo i nieubłaganie topniała pod toporami najeźdźców, jednak wciąż nie dawała za wygraną.

Sam wódz Margów stanął im w końcu na drodze i stoczył zaciekły pojedynek z czerwonym płaszczem. Komendant stawał dzielnie, jednak zmęczenie wywołane długą walką dało się we znaki. Zachwiał się, przyjmując potężne uderzenie dwuręcznego topora, by w końcu osunąć się na ziemię w kałuży krwi.

Szala zwycięstwa była już przesądzona.

Atak wywołał spore zamieszanie w oblegającym pierścieniu. Większość dzikusów stłoczyła się wokół walczących, starając się zmiażdżyć przeciwników samą swoją masą. Maszerujący pobliskim traktem, zatrzymali się i skupili uwagę na śmiertelnych igrzyskach. Patrząc na to wszystko, jak śmiesznie mały wydawał się hufiec obrońców. Poświęcili się, aby choć trochę zwiększyć jego szansę. Działaj, pomyślał, bo wszystko pójdzie na marne. Skupił się, dokładnie zlustrował okolicę. Od pobliskiego lasu po drugiej stronie zamczyska, dzieliło go może pięćset metrów. Po drodze majaczyło kilka zarośli i krzaków, w których mógłby znaleźć tymczasowe schronienie. Nie namyślając się długo, puścił się sprintem do najbliższej z nich. Po kilku sekundach był już na miejscu, wpadł między chaszcze. Rozejrzał się. Wyglądało, że nikt z najbliższych wrogów nie zwrócił na niego uwagi. Poderwał się do kolejnej szarży i już po kilku oddechach był na miejscu. Teraz od linii upragnionych drzew dzieliło go może dwieście metrów. Ale na jego ścieżce znajdowali się Margowie, wprawdzie skupieni na swoich kamratach, którzy już tylko dobijali resztki jego rodaków. W każdym momencie mogli się jednak odwrócić, a w tedy mieli by go jak na dłoni. Okazja pojawiła się nagle. Zwycięski barbarzyńca zatknął na włóczni odrąbaną głowę przywódcy obrońców. Zaryczał unosząc ją do góry w triumfalnym geście, zawtórowali mu jego współplemieńcy, spoglądając z nabożną czcią. Teraz albo nigdy. Wyrwał ku puszczy z zawrotną prędkością. Nie zatrzymał się za pierwszą linią zieleni. Biegł dalej, a po policzkach płynęły łzy. Rozpaczy, bezsilności, nienawiści. Nie zawiodę, pomyślał przyśpieszając.

Przedzierał się przez zarośla, omijał drzewa, niemal leciał w powietrzu. Czary nałożone przez szamana rzeczywiście działały. Przydały mu niesamowitej siły i szybkości. Wyostrzyły zmysły. Już na długo wcześniej dostrzegł kilku dzikusów majaczących w lukach między pniami. Z łatwością wyminął ich szerokim łukiem nawet nie zwalniając.

Już dobrych kilka godzin brnął przez zieloną gęstwinę, gdy dostrzegł kolejną grupę najeźdźców. Tym razem jednak byli rozciągnięci w tyralierę, wyraźnie czegoś szukając. Czyżby jego? Ocalałego posłańca, który pędził, by ostrzec króla.

Przystanął, aby ich wyminąć musiałby się cofnąć. Jednak, ku jego przerażeniu z drugiej strony nadciągał kolejny złowrogi oddział.

Jedynym wyjściem pozostało ukrycie się w zaroślach i czekanie, aż przejdą. Wierzył, że magia go ochroni przed ich nienawistnymi ślepiami. Jednak kiedy podchodzili coraz bliżej jego nadzieja słabła. Mógł już wyraźnie dostrzec ich twarze, głęboko osadzone oczy, kwadratowe szczęki i garbate nosy. Bardziej przypominali zwierzęta. Byli brudni. Pomazani błotem, pewnie w celu kamuflażu.

Wtem jeden z nich podniósł włócznię i zamachnął się. Muskularne ramię przydało niewiarygodnej szybkości. Grot pędził prosto w jego stronę. W uszach świstały mu rozrywane gałązki i liście. Nawet nie zdążył zareagować, gdy w powietrze trysnęła jucha, a wielki jeleń padł tuż przed kryjówką. Co się stało? Dzikie zwierze osłoniło go własnym ciałem?

Był tak oszołomiony zaistniałą sytuacją, że jeszcze długo, po ich odejściu, rechoczących i dźwigających zdobycz, pozostał w ukryciu.

Otrząsnął się. Czyżby to czuwająca nad nim magia? A może wcale nie wiedzieli o jego istnieniu, po prostu polowali?

Ruszył dalej. Tym razem już nieco ostrożniej. Słońce zaszło, a według czarownika o świcie miał dotrzeć do stolicy. Oznaczało, to bezsenną noc ciągłego, niezmordowanego biegu.

Wypadł z lasu i znalazł się na równinie. Daleko po swojej prawicy, widział liczne pochodnie, pewnie przedniej straży Margów.

Skręcił nieznacznie na północ i pomknął niczym strzała. Magia znowu dodała mu sił.

Biegł przy świetle gwiazd i mrugającym do niego księżycu. Legendy głosiły, że mężni wojownicy, którzy zginęli w obronie ojczyzny zamieniali się w astralne ciał. W momencie zagrożenia wspierali swoich ziomków, rozjaśniając mrok. Tak jak mi teraz, pomyślał z dumą. Może, to nawet polegli rycerze pogranicza dalej wspierają go w niebezpiecznej misji.

Biegł dalej, gdy ciemność przeszła w szarówkę, by w końcu ustąpić brzaskowi świtu.

Na horyzoncie majaczyły już blanki miasta.

Śmignął obok nieprzytomnych po nocnej warcie strażników, którzy, jak każdego poranka otwierali ciężkie wrota i skierował się prosto na zamek. Mijał opustoszałe jeszcze uliczki. Zamieszkane przez mieszczan i rzemieślników, którzy dopiero wstawali ze swoich łóżek.

U progu królewskiej siedziby czekała zakapturzona postać oparta na drewnianym kosturze. Młodzian dostrzegł długie siwe włosy i pomarszczoną skórę twarzy. Spojrzawszy w mętne oczy odetchnął. Poczuł, że jest na miejscu, a przed sobą ma właściwego człowieka. Był nim królewski czyniący, najstarszy zaklinacz magii tych ziem.

Mężczyzna skinął na niego i bez słowa powiódł przez bramę, licznymi korytarzami, aż do zdobionych złotymi freskami drzwi. Gdzie kazał mu zaczekać, a sam udał się do środka.

Po niemiłosiernie dłużącej się chwili jedno skrzydło uchyliło się i został zaproszony gestem pomarszczonej dłoni.

Komnata stanowiła przedsionek, w którym władca przyjmował petentów. Wysłuchiwał próśb, dawał rady i rozkazy, i decydował o losach swego ludu.

Po bokach znajdowały się ławy, stopniowo zajmowane przez napływających bocznymi wejściami doradców w długich szatach, a na przedzie pod ścianą masywny fotel, w którym zasiadał pan plemienia Hyra. Za nim stało dwóch barczystych gwardzistów z uniesionymi halabardami, połyskującymi od pierwszych promieni słonecznych wpadających przez okna.

Skłonił się w pas i podszedł bliżej, stając obok starca.

Król siedział wyprostowany ze wzrokiem utkwionym w czarowniku. Podobnie jak pozostali obecni w sali. Czekali. Wydawało się, jakby nikt nawet nie zauważył jego obecności.

– Opowiedz co cię sprowadza posłańcze– rzekła szaman.

– Margowie w ogromnej sile przekroczyli zachodnią granicę. Wycieli załogę przygranicznego garnizonu. Będą tu za trzy dni!- wykrzyczał. Z ulgą, że udało mu się spełnić zadanie ale i z ogromnym smutkiem. Ubolewał nad poległymi i troskał się o losy kraju.

Starzec pobladł. Powtórzył szybko jego słowa władcy, który siedział sztywno z wzrokiem wbitym w ziemię.

Ten, usłyszawszy nowiny poderwał się z miejsca, a na jego twarzy malowało się przerażenie.

Z bocznej nawy jak na zawołanie wybiegli doradcy i wodzowie. Stłoczyli się wokół tronu, spychając czarownika na dalszy plan. Na usta cisnęły się im dziesiątki rad, niezbędnych rozkazów i poleceń. Wiedzieli, co maja czynić, ale w obliczu takiego kataklizmu wydawali się zagubieni. Potrzebowali teraz siły swego zwierzchnika, by utrzymać brzemię i sprostać zadaniom. Król wiedział o tym, dlatego nie tracił czasu, na moment jeszcze tylko skierował uwagę na siwowłosego i rzekł:

-Zajmij się posłańcem i… dziękuję– to mówiąc skierował wzrok w przestrzeń między Krakiem, a starcem.

Następnie, szybko w otoczeniu dworzan wyszedł z komnaty przygotować się do wojny. Wielkiej potyczki, jakiej te ziemie od wieków już nie zaznały.

Czyniący skinął na oszołomionego młodzieńca i powiódł go bocznym wyjściem, przez długie korytarze do podziemi, gdzie mieściła się jego pracownia.

Gdy znaleźli się w komnacie, zatrzasnął za nimi drzwi. Zasiadł na krześle i utkwił wzrok w wojowniku.

Krak ciągle oszołomiony stał i gapił się na niego.

Czarownik w końcu zdobył się na nieznaczny grymas uśmiechu i rzekł:

-Dziękuje posłańcze w imieniu króla, swoim i całego plemienia. Dzięki tobie zdołamy zebrać znaczną część wojsk, które stacjonują dwa dni drogi stąd i staniemy do walki z najeźdźcą. Wyślemy także liczne wici, które zapewnią nam niezbędne posiłki, na wypadek przedłużenia zmagań.

-A więc poświęcenie moich towarzyszy nie poszło na marne, udało się– odparł z ulgą.

-Tak poświęcenie dowódcy i załogi nie poszło na marne– rzekł dziwnym głosem.

-Ale dlaczego nikt nawet na mnie nie spojrzał– dziwił się wciąż zdezorientowany.– Fakt jestem jeszcze młodym, nic nie znaczącym wojem. Rozumiem, że nie godzi mi się patrzeć w oczy tak znamienitym dostojnikom. Ale mogli choć nieznacznie skinąć głowami. Miałem wrażenie, jakby dostrzegali tylko ciebie, panie.

Długo świdrował go wzrokiem, nim zdobył się na odpowiedź.

-Tak w istocie było. Dzięki magii, mogą cię postrzegać, tylko ludzie, którzy poświęcili jej życie, czyli my czarownicy. Wyczułem cię, jak tylko przekroczyłeś bramy miasta. Dlatego czekałem przy wejściu do pałacu.

-Co to znaczy?! Co…– zająknął się.

-Tam, daleko w otoczonej zewsząd warowni nie było innego wyjścia jak… Poświęcić się i ciebie, niestety– rzekł ze smutkiem.

-Jak mnie? Załoga poległa, ale mnie się udał. Przecież tu jestem, ostrzegłem was, rozmawiam z tobą– padł na kolana.

-Tak, jak rzekłem wcześniej rozmawiamy, bo znam tajniki magii, która cię zrodziła.

-Zrodziła?!…

-Szaman poświęcił cię, zabił, a twój duch został zaklęty, aby wykonać jedno zadanie. Dostać się tu i nas ostrzec. To pradawna moc starych obrzędów.

-Przecież, to nie możliwe, cały hufiec ruszył, do samobójczej szarży, aby dać mi możliwość wymknięcia się. Ja nie rozumiem…

-Poświęcili się, to prawda i prawda, że dla ciebie. Takie są zasady pierwotnej siły, którą czasem zaklinamy na swoje potrzeby. Musi istnieć równowaga. Oddali swoje życie, aby wzmocnić zaklęcie. Wypiłeś ich krew.

-Ach, ten napój… Ale ja dalej nie rozumiem. To znaczy, że jestem, czy mnie nie ma. Jestem zjawą…

-Tak, jesteś duchem. Ale nie wiń dowódców. Postąpili słusznie… Dla większego dobra. Mogli wysłać cię i siedzieć w twierdzy licząc, że i tak się uda, ale postanowili również oddać swoje życie w tej sprawie. Dzięki temu mogę cię teraz odesłać do krainy poległych bohaterów, tam gdzie twoje miejsce.

-Więc ja już nie żyję, a mijani Margowie nie mogli mnie widzieć. Gdybym wiedział, że taka będzie cena…

-To pewnie i tak byś się zgodził. Wybrali ciebie, bo potrzebowali czystej duszy, nie splamionej krwią. A teraz pozwól, że dokończę dzieła.

Krak bezsilnie osunął się na podłogę. Czarownik zaś naciął sobie rękę i wyskandował zaklęcie, kończące, to co rozpoczęto w przygranicznym lochu. Młodzian poczuł szarpnięcie, jakby niewidzialna siła pociągnęła go do góry, a później nie czuł już nic.

 

Bitwę z dzikimi zastępami przyszło stoczyć plemieniu Hyra w ciemnościach nocy, na skraju równiny. Jednak mroki rozświetlały liczne gwiazdy, światła dawnych bohaterów, dzielnych mężów, którzy oddali swe życie za ojczyznę, a jedną z najjaśniejszych była gwiazda Kraka…

Koniec

Komentarze

Przeczytałem początek i pomyślałem: "Pobawię się w wyłapywanie błędów". Ale z każdym następnym fragmentem  było ich więcej i więcej, aż sobie odpuściłem (chodzi głównie o interpunkcję i niezręczne sformułowania). W końcu są na tym portalu ludzie bardziej rozmiłowani w tym ode mnie :>

Potem zauważyłem głupie rozwiązanie fabularne: wyznaczenie totalnego żółtodzioba do wykonania Bardzo Ważnej Misji. Nie mieli w twierdzy żadnych profesjonalnych posłańców, których jedynym zadaniem było przekazywanie informacji?

SPOJLER SPOJLER SPOJLER

W końcówce oczywiście wyjaśniło się, dlaczego tak postąpili, ale nie trafia to do mnie. Skoro bohater był martwy, był duchem, no to duchy nie muszą chyba pokonywać odległości tak samo jak śmiertelnicy, rządzą nimi inne prawa, płyną w powietrzu czy coś w tym stylu ;) Ale przymknijmy oko, to Twój świat fantasy i Ty ustalasz zasady. Jeszcze jedno ale: jest magia, są czarodzieje, to czemu na podorędziu nie mają zaklęcia, które mogłoby przekazać wieść bez zabijania człowieka i robienia z niego niematerialnego kuriera? Jakieś kulawe to czarodziejstwo ;P

Podsumowując: podobało mi się na 3. Przyzwoite opowiadanie bez fajerwerków.

Wydostając się z mrocznego korytarza w oczy uderzyło go jasne światło od wielu świec, rozstawionych niemal po całej komnacie. – bez „od”. Po prostu „światło świec”.

 

Pozdrowił ich, nieśmiałym skinieniem głowy. Na który odpowiedzieli podobnym gestem, jednak pełnym dumy i siły. – na które. I po głowy, przecinek zamiast kropki.

 

Zastanawiał się dlaczego został wezwany przed tak zacne oblicze. – wszyscy ci ludzie mieli jedną, wspólną twarz? Przed tak zacne grono – na przykład.

 

W dzieciństwie nasłuchał się licznych podań, o tym tajemniczym plemieniu, podobno zrodzonym z samych czeluści podziemnego świata. – w czeluściach chyba. Bo to tak brzmi, jakby powiedzieć, ze został zrodzony z podziemi, tzn. co? Cegły czy kamienie go zrobiły? Sens by miało, gdybyś napisał, że został zrodzony z ognia, płonącego w czeluściach, ale zrodzony z czeluści, to głupota.

 

 Jednak kiedy ujrzeli hordy napastników, dzikich, brudnych i z rządzą mordu w oczach. – rządza mordu jest na drugim miejscu, po stróżce krwi…

 

Poczuł, że zapada się w ciemność, nurza się w niej i z wolna zanika, a później jakby jego dusza się rozdwoiła. – bez pierwszego „się”.

 

Do uszu Kraka doszły odgłosy bitwy, szczęk oręża, bojowe okrzyki, ale też jęki rannych i krzyki mordowanych. – 2 x krzyki

 

Jedyne co, że atak wywołał spore zamieszanie w oblegającym pierścieniu. – Zmień to zdanie, bo to „jedyne co”, brzmi strasznie prostacko. Jakiś podwórkowy zwrot.

 

Większość dzikusów stłoczyła się wokół walczących, starając się zmiażdżyć przeciwników samą swoją masą. Maszerujący pobliskim traktem, zatrzymali się i skupili uwagę na walczących. – 2 x walczących

 

A mnie się podobało bardziej niż na trzy. Co prawda błędów było sporo, ale z tym duchem na przykład, tak samo było w filmie "Uwierz w ducha". Koleś też, pozostając na ziemi, mógł się poruszać tylko tak, jak śmiertelnicy. Przechodził przez ściany, fakt, ale o żadnej super teleportacji nie było mowy.

Co do tego poświęcenia, to w sumie nie wiadomo na jakich zasadach działała ta magia, można było sprecyzować, że miała zasięg miejscowy, wtedy nie byłoby wątpliwości, czemu nie posłał wiadomości zaklęciem.

 

Ale ogólnie, tak jak pisałem, podobało mi się tak, że dam 4.


Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dziękuję za komentarze i oceny.
Fasoletti twoje uwagi zostały uwzględnione:)
Inerpunkcja kuleje, ale walcze z nią. Jestem w trakcie czytania podrecznika interpunkcji, jeszcze troche mi zostało...
Zasady magii rzeczywiście nie dokońca wyjaśniłem. Pomyślę nad tym i dopiszę póżniej parę zdań.
Pozdrawiam

Nowa Fantastyka