- Opowiadanie: Kot_Gotycki - Cienie Eschaton - opek część pierwsza

Cienie Eschaton - opek część pierwsza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cienie Eschaton - opek część pierwsza

Opek – bo opowiadaniem tego nie nazwę – powstały na skutek śmiertelnego zatrucia kofeiną i sesją zimową. Świat przedstawiony oparty na moim systemie autorskim, będącym wciąż w opracowywaniu. Prosiłbym o jakieś rady tudzież uwagi. Jeśli wydaje się wam że to "klasyczne, typowe opowiadanie fantasy" lub też "fabularyzowana przygoda" to dobrze, bo tak miało być.

 

 

 

 

 

 

 

WIEDŹMA

 

– W imieniu Vkantisa – otwórz te drzwi! – Mężczyzna w pancerzu paladyna ostatni raz uderzył pięścią w drewno, po czym dał znać stojącym za nim Strażnikom Ognia – Wyważcie to!

W niewielkim mieszkaniu, do którego próbowali się przebić, nie było nikogo. Dwa lata temu mieszkała tu miła starsza pani, która zawsze częstowała dzieci cukierkami i zawsze miała kilka miłych słów dla każdego. Czasem ktoś przychodził do niej po radę. Czasem po przysługę. A miła starsza pani nie odmawiała nikomu. Potem zaniemogła i wprowadziła się do niej jej wnuczka. A potem się zmarło biedaczce. I wtedy zaczęły się problemy…

Stare, drewniane deski nie wytrzymały długo pod naporem młodzieńczych barków. Strażnicy Ognia rozstąpili się, pozwalając paladynowi wejść do środka. Ten niemal od razu skrzywił twarz z obrzydzenia.

– Spójrzcie bracia w wierze, jak wygląda matecznik zła i wszeteczeństwa… – wskazał dłonią na wnętrze domku – Spójrzcie, gdzie zalęgło się zło w naszym świętym mieście!

Strażnicy patrzyli się z uwagą, jednakże ich niewyćwiczone oczy nie dostrzegały tak wyraźnych dla Paladyna Vkantisa oznak korupcji. Westchnął ciężko.

-To – wskazał na suche wiązki mięty i krwawnika – to plugawe zioła jakie czarownice mieszają razem z jadem węża i krwią niemowląt by demony przywoływać. A to – Opancerzona ręka zatoczyła łuk nad stołem – ołtarz, na jakim czarne msze odprawiają i bezeceństwa z diabłami czynią, chutliwe, piekielne wiedźmy! – Pięścią uderzył w ścianę, pełen świętego gniewu – Przeszukać wszystko! Wiedźma nie uniknie sprawiedliwości! Na chwałę Vkantisa!

 

***

 

-Debile – Parsknęła Ira, szybkim krokiem oddalając się od Irming. Zdawała sobie sprawę, że nawet taki idiota jak Volans zorientuje się niedługo, że zwiała z miasta. Co więcej, jak ktoś wyżej postawiony zorientuje się, że paladyn wypuścił wiedźmę z łap to poszczują za nią kogoś bardziej sprawnego umysłowo. A wtedy może mieć kłopoty. Z ciężkim westchnięciem poprawiła szelki torby podróżnej i kontynuowała marsz.

 

 

***

 

ŁOTR

 

Det obudził się gwałtownie. Przyczyną pobudki była pięść wbita mu w splot słoneczny. Upadłby na ziemię wstrząsany torsjami gdyby nie łapy Parszywca, ulubionego wykidajły Barona. Oczywiście, Baron nie kalał się przemocą, i nawet pomimo jego sadyzmu, nie splamił się nigdy krzywdzeniem, czy nawet dotykaniem pospólstwa. Złodziej niemal złożył się wpół po kolejnym ciosie.

-Tak więc, chłopcze, skoro już do nas wróciłeś, zechcesz nam powiedzieć, gdzie jest klejnot, który „zgubiłeś" – Baron wysączył szlachetne wino z kryształowego kielicha – Inaczej, nasz szanowny przyjaciel Parszywiec będzie musiał po raz kolejny cię pobić… A jeśli jakimś cudem to przeżyjesz, to obudzisz się na łożu tortur… – delikatnie smutny uśmiech szlachcica nie ukrył sadystycznego błysku w oku – Ale wystarczy że powiesz nam gdzie jest klejnot a zaraz wyślemy cię do uzdrowicieli.

Młodzieniec spojrzał na niego drwiąco

-Naprawdę myślisz że ci uwierzę? I Ile razy mam ci powtarzać, że klejnotu już NIE MA?

-Tak, tak, oczywiście – Baron nieświadomie powtórzył ulubioną kwestię Deta – Parszywiec… zajmij się chłopcem…

 

***

 

– Długo wytrzymał – Parszywiec splunął na podłogę wrzucając broczącego krwią Serpentyna do celi. Zamknął go, i myśląc już tylko o kolacji poszedł do swojej kanciapy. Gdy tylko kroki szczura ucichły, gadzie oczy więźnia otworzyły się…

 

 

***

 

WOJOWNIK

 

Luca sparował cios, odsunął ostrze i pchnął szybko. Jego przeciwnik zwinnie uniknął ciosu, zripostował… i poczuł dotyk stali na gardle. Po chwili oboje usłyszeli skąpe oklaski. Zasalutowali sobie mieczami i schowali je do pochew, po czym każdy z nich oddalił się do swojego trenera.

– Jesteś gotowy – mruknął stary Ingosianin, patrząc na wojownika – Nauczyłem cię, czego zdołałem nauczyć. Teraz sam jesteś swoim mistrzem.

-Nie jestem godzien tego zaszczytu – Przykląkł na jedno kolano, recytując rytualną odpowiedź.

-To udowodnić musisz sam – Starzec skłonił się przed nim – Idź, Władco Wojny… Niech Nemezis kroczy za tobą… – Podał mu oburącz miecz półtoraręczny wykonany z przezroczystego, błękitnego kryształu, o rękojeści z elektrum – idź szlakiem wojny, chaosu i zniszczenia… Bądź godny swego miana – podniósł go i objął iście ojcowskim uściskiem. Luca odwzajemnił uścisk.

-Będzie mi ciebie brakować, staruszku.

-Przyzwyczaisz się – starzec uśmiechnął się lekko – każdy z nas to przechodzi. A jeśli dożyjesz chwili w której znajdziesz swojego ucznia, to i poczujesz to uczucie z mojej strony – prowadzi go do baraków, do kwater – Udasz się do Eira… Potem zrobisz co zechcesz.

-Czemu do Eira? – zadał pytanie, gdy znaleźli się w pomieszczeniu – bliżej jest Irming…

-W Irming już i tak dzieje się za dużo – zaśmiał się głośno – Potrzebny jesteś gdzie indziej… Spakuj się i opuść to miejsce, Luca… – skierował się w stronę wyjścia. Po chwili zatrzymał się i nie odwracając głowy, dodał – będzie mi ciebie brakować szczeniaku… – wyszedł. Luca uśmiechnął się lekko i zaczął pakować.

 

***

 

Tydzień później, samotny Ingosianin odziany w lekką kolczugę, z niezwykłym mieczem u pasa, przeszedł przez bramy Eira. Jako że zapadał już zmierzch, skierował się do najbliższego zajazdu dla podróżnych…

 

 

***

 

UZDROWICIEL

 

-Jeszcze chwilę… – Chudy Farias przytrzymał mocniej wyrywające się dziecko, nie przerywając szeptania tajemnych sylab. Popłakujący dzieciak patrzył jak rana na jego łapie powoli się kurczy i zasklepia… po kilku minutach tylko niewielki zakrzep i dziura na koszuli znaczyła miejsce gdzie powinna być rana sięgająca kości. Skłonił się przed Uzdrowicielem w podziękowaniu i uciekł. Ten wstał powoli, przeciągnął się. Ten był ostatni z potrzebujących pomocy. Otrzepał luźną szatę i wspierając się na Kaduceuszu wyszedł z szopy, użyczonej mu przez miejscowych i przerobionej pospiesznie na lecznicę, bo Domem Leczenia nazwać tego nie sposób. Westchnął cicho. Lubił pomagać. Leczenie i uzdrawianie sprawiało mu niemałą satysfakcję, i nie znał wspanialszego widoku niż ozdrowieni… ale chciał czegoś więcej. Niestety, nie tylko starsi uzdrowiciele, ale nawet rzeczywistość nie wymazała romantycznych marzeń Nassha o przygodzie. Po raz kolejny skierował wzrok na odległe, ciemne mury i budynki za nimi. Eira… Miasto możliwości.

Kolejny cel w jego wędrówce.

 

 

***

 

„Demonica" nie była, powiedzmy, najbardziej luksusową karczmą w Eira, ale była tania, jedzenie proste i obfite, a na łóżkach wprawdzie leżały sienniki, ale były to sienniki czyste i wolne od robaków, a pościel na nich czysta i zwykle nawet pachnąca lawendą.. Znana z szerokiego zestawu alkoholi i urody karczmarki, cieszyła się pewnym uznaniem, zwłaszcza wśród poszukiwaczy przygód, którzy wprowadzili „Galerię Chwały", umiejscowioną na ścianie za szynkwasem, na której zawieszone były przedmioty lub repliki związane z dokonanymi przezeń czynami, które to karczmarka chcąc nie chcąc słuchać musiała tylekroć razy, że – cytując ją samą – „straciły smak przygody". Sama Lisica Juvia, bo o niej właśnie mowa, również drzewiej przygód szukała, i nawet kilka znalazła, jednakże nad rozkosz szlaku i dreszcz niebezpieczeństwa przełożyła komfort miasta i stały zysk z własnej karczmy.

W tym konkretnym momencie stała za szynkiem i z ukontentowaniem kiwała głową. Klientów tyle co zwykle, a wieczór dopiero się rozpoczął. Oglądała każdego na sali i jej tylko znanym sposobem przeliczała go na porcje jadła i trunków. Trzech Antiusańczyków grających w kości w kącie – co najmniej galon Siltelskiego. Wyspiarz rozglądający się nerwowo – solidna czarka księżycówki. Serpentyn bawiący się nożem – nalewka z arniki. Dla Bernarda – barda przychodzącego tu co wieczór – pinta ciemnego piwa i gulasz. I tak dalej… Niestety, nie miał to być spokojny wieczór. Jej wyćwiczony zmysł karczmarski podpowiadał jej zbliżającą się burdę. I to solidna burdę. Taką, po której trzeba będzie odbudowywać dzielnicę. Niemal pieszczotliwie przesunęła łapą po wielostrzałówce schowanej pod ladą. W tym momencie drzwi rozchyliły się i do środka weszła dziewczyna w ciemnym, luźnym ubraniu, zaraz za nią wsunął się do środka Antiusańczyk w szatach Uzdrowiciela. Usiedli w różnych punktach sali, nawet na siebie nie patrząc. Juvia wyszła zza lady i pospieszyła do nowych klientów. Tego wieczoru drzwi otwierały się jeszcze kilkukrotnie, wpuszczając między innymi czworo tubylców, jednego tłustego kupca z obstawą, również tłustą, Haroun, kapłana Mistrza Gry, i parę uczonych

Wbrew pozorom – choć paradoksalnie, to tylko wyostrzyło czujność Juvii – wieczór był naprawdę przyjemny. Muzyka grała, alkohol lał się strumieniami w spragnione gardła, radosny gwar rozmów i krotochwili omywał uszy…

I w tym momencie, niespodziewanie niczym Irmingska Inkwizycja do karczmy wpadła straż miejska.

-Darius! – wykrzyknął dowódca oddziału – W imieniu Lorda Buffone'a jesteś oskarżony o szpiegostwo i konsztachty z wrogimi mocarstwami!

Nerwowy Wyspiarz zerwał się na nogi próbując uciec na zaplecze. W każdym razie miał taki zamiar, co jednak nie weszło w czyn, jako iż z zaplecza również wyszło kilku strażników. Przerażony, jęczał jakieś wytłumaczenia i wzrokiem szukał pomocy czy współczującego spojrzenia. Reszta karczmy jednak bardzo uważnie patrzyła w stronę każdą tylko nie w jego. Strażników wszyscy mieli głęboko w rzyciach, ale z lordem Buffone'm po prostu się nie zadziera.

– TY! – Darius rozpaczliwie uczepił się szaty Uzdrowiciela – pomóż mi, błagam, jestem niewinny, ja… – krzyknął rozpaczliwie kiedy byk ze straży odciągał go od Fariasa. Dowódca, starzejący się Ingosianin o twarzy znaczonej bliznami, popatrzył na resztę z mieszanką pogardy i zniechęcenia i gestem nakazał straży wymarsz.

Dopiero po kilku minutach gwar rozmów rozbrzmiał na nowo, może nieco bardziej nerwowy niż poprzednio. Od kiedy Rada Lordów przejęła władzę w mieście takie sytuacje były całkiem częste. A system kar, wyśrubowany jeszcze przez poprzedniego księcia, a ostatecznie doszlifowany przez Radę sprawiał że lochy i kamieniołomy były pełne więźniów politycznych.

Farias dłuższą chwilę dochodził do siebie. Wyraźnie widział przerażenie w oczach Wyspiarza, wciąż czuł jego ręce kurczowo zaciskające się na jego szacie… Nie wiedział, czy był winny. Ale to co go czekało… Nikt na to nie zasługiwał. Potrząsnął smutno głową. Nie tego oczekiwał… Jego rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi, zimne, nocne powietrze owionęło go a w chwilę później usłyszał sarkastyczny głos:

-…Niech będzie ta. Karczma nie karczma, niech znają łaskę pana. W końcu, władcy też muszą czasem zniżać się do poziomu plebsu – Mówiący te słowa był młody, ubrany w bogate szaty z herbem Melthorne'ów na wamsie. Mówił do swoich przybocznych, uzbrojonych w miecze i odzianych w kolczugi – Karczmarzu! Dzban najlepszego wina jakie masz… choć podejrzewam że i tak nie będzie zbyt dobre.

Gdyby spojrzenie Juvii mogło zabijać, już w tym momencie szlachetka padłby martwy, a jego dusza została nieodwracalnie zniszczona. Niestety Juvia pozbawiona była takich mocy, więc tylko zgromiła szlachciurę spojrzeniem swoich modrych oczu i prychnąwszy z oburzenia, zniknęła w piwniczce. Przez moment wszystko było dobrze. Przez moment. Mały moment. Właściwie tylko mgnienie oka.

– Ej, ty… – Jeden z obstawy szturchnął Uzdrowiciela – Lord Zyvel chce z Tobą pomówić.

Ten spojrzał na niego niepewnie.

-Ale… po co?

Nie odpowiedział, tylko złapał go za ramię i z dość paskudnym grymasem niemal zawlókł go do ławy przy której siedział szlachcic.

-Witam, witam Uzdrowiciela! – Radośnie zakrzyknął młody panicz, wskazując mu miejsce naprzeciw siebie, które ten, chcąc nie chcąc, zajął – Co cię tu sprowadza, przyjacielu?

-Wędruję po prostu… – mruknął cicho Nassh, kołysząc nerwowo ogonem. Już spotkał kilku takich jak on. Wybierają kogoś z tłuszczy i bawią się jego kosztem…

-Pij, pij, śmiało… – Zyvel nalał mu wina – w końcu to przecież ty za nie płacisz… Ohohoho… wybacz – zaśmiał się, przewracając kubek. Widać ten dzban wina nie był jego pierwszym dzisiaj – mam małe problemy z koordynacją…

Uzdrowiciel westchnął. Jego czarne myśli właśnie się spełniają…

-Posłuchaj mnie, Lordzie…

-Jeszcze nie lordzie – Łyknął wina, po chwili jego źrenice zwęziły się groźnie – chyba że masz na myśli coś złego wobec mego ojca?

-Nie, nie skądże, pański ojciec jest doprawdy wspaniałym władcą i…

-…Czyli insynuujesz, że nie nadaję się na jego następstwo? – Zyvel uniósł brew

Farias w tym momencie gorączkowo myślał jak wybrnąć z tej sytuacji.

-Ummm… nie wiesz, panie, kim był ten… Darius?

-Hę? – szlachic zamrugał tępo – Ach, ten co go minęliśmy… Szpieg chyba jakiś. Albo po prostu krzywo się popatrzył na mojego ojca… – Ziewnął głośno – coś mocne to winnn… – padł twarzą na stół z chwilą gdy Uzdrowiciel wstał. Skłonił się nerwowo strażnikom szlachetki i pobiegł do swojego pokoju. Wprawdzie będzie musiał go z kimś dzielić, ale w chwili obecnej zdawał się dla niego twierdzą, bastionem bezpieczeństwa o którego mury bezskutecznie rozbijały się fale zła, ciemnoty i pijanych szlacheckich synów.

-Zła karma, co? – parsknął ktoś w kącie – Hej, hej, spokojnie, to tylko takie powiedzenie… – Jaszczur powoli wyjmował uzdrowiciela spod łóżka – Zadziwiające… czysto pod spodem. Nawet się nie ubrudziłeś. A w ogóle, Det, miło mi, i też tu śpię dzisiaj… a w każdym razie miałem taki zamiar – uścisnął mu rękę i padł na jedno z dwóch łóżek. Nassh powoli usiadł na własnym, starając się uspokoić.

– Nassh, mi również. Czemu zmieniłeś zdanie?

-Ach, wiesz – machnął lekceważąco łapą – takie tam, szlak wzywa, zew przygody, nikt mnie tu nie chce, wpadłem w kłopoty… Właśnie! – wstał gwałtownie – przeszukaj kieszenie… tamten „szpieg" coś ci podrzucił?

-Skąd wiesz? – Farias nerwowo zaczął klepać się po szacie. Jakby nie miał już dość wrażeń.

-To moja praca. – Jaszczur skrzyżował nogi na łóżku wpatrując się w Uzdrowiciela. Ten jęknął cicho czując między palcami coś, czego nie rozpoznawał. Dwie pary oczy spoczęły na dłoni Fariasa, na której leżał niewielki krążek z ciemnego kamienia. Na jego powierzchni można było dostrzec delikatne ryty, które mimo delikatnego wyglądu miały w sobie coś głęboko niepokojącego. -Co to jest? – Jaszczur powoli przesunął palcami po przedmiocie. Farias wzruszył ramionami, chowając to z powrotem do kieszeni.

-Nie wiem, ale wyczuwam w tym magię.

-Magię mówisz? – gadzie oczy błysnęły – czy to może być cenne? Chociaż – zreflektował się – lepiej to wyrzuć. Może to tego szukają.

-Może… – wymruczał przyglądając się krążkowi. Coś mówiło mu, że to jest niebezpieczne. Ale z drugiej strony, w końcu może będzie mieć przygodę… – Jutro zdecyduję.

 

***

 

 

 

-A zatem, znów się spotykamy, Alastorze – Człowiek tak stary, że jego włosy było bardziej białe niż siwe, wspierając się o hebanową laskę, powoli szedł przez nawę Katedry. Mimo iż wyraźnie kulał, jego kroki były mocne i pewne, jak u wyćwiczonego żołnierza. Obcasy ciężkich butów stukały głośno na bazaltowej podłodze. Szedł główną nawą, między ławami z ciemnego drewna, wypełnionych siedzącymi, mijał kolumny rzeźbione w obrazy przemocy i tortur, by stanąć przy szerokim podeście na którym stał ołtarz.

-Taka odległość wystarczy, Oszuście – stojąca przed ołtarzem postać w czarnej szacie nie odwróciła się do rozmówcy. Starzec zachichotał, z taką werwą i radością w głosie jakby był dzieckiem. Zatrzymał się jednak, przyglądając się plecom swojego rozmówcy. Oprócz niego nikt nie zwrócił uwagi na lisa starca, ani strażnicy stojący w mrocznych wnękach udających okna, ani siedzący w ławach, zajętych dziwnie wibrującą w powietrzu modlitwą – Czego tu chciałeś? Czekaj, niech zgadnę – machnął lekceważąco dłonią odzianą w stalową rękawicę, wykutą na kształt demonicznych szponów – Jak wielu przed tobą, opętanych żądzą przygód i sławy idiotów chcesz stać się bohaterem, ratując świat przed zagładą? Nie… Więc może szukasz skarbów, zakopanych w lochach i katakumbach, i przez pomyłkę odkryłeś mroczny spisek? Skąd! A może motyw zemsty? Też nie… – Powoli odwrócił się, spod kaptura szaty wyjrzała maska, kształtu demonicznego pyska – Ty po prostu chcesz mnie wkurwić, Loki.

Starzec zaśmiał się głośno, stukając laską z ukontentowaniem.

-Tak jest, tak jest! Dobrze mnie poznałeś przez te… hm, ile to było lat?

-Dwanaście i nie udawaj, że nie pamiętasz.

-No wiesz, w moim wieku…

-Skończ te gierki! – Alastor wykonał ruch, jakby chciał podejść do niego, jednak zrezygnował – Twoje moce nie pomogą ci w walce ze mną. Jestem silniejszy i wiesz o tym.

-Więc… czemu się mnie boisz? – Na twarzy Lokiego pojawił się zagadkowy uśmiech, jakby i tak znał odpowiedź. Alastor zignorował go, odwrócił się z powrotem do ołtarza – Widzisz go? Czyż nie jest piękny? – Oszust uniósł głowę, patrząc na coś, co widział tylko on i Alastor. – A już za chwilę będzie mój. A potem…

-Nie dziel skóry na niedźwiedziu… – zachichotał ponownie starzec. Zamaskowany ponownie zignorował go, skupiając się na tym, co go tutaj przywiodło. Uniósł ręce i zaczął szeptać pradawne sylaby. Chwilę później modlący się podnieśli głosy, potępieńczym chórem akompaniując swojemu mistrzowi. Dziwne, obco brzmiące słowa raz po raz przerywały ciszę, głoski, które bardziej się czuło, niż słyszało, opadały i wznosiły się w jakimś chaotycznym rytmie. Odpowiadała im tylko cisza. I coraz większy uśmiech Lokiego. Słowa mocy rozbrzmiewały coraz głośniej, z coraz większą mocą. Starzec zaczął chichotać, aż w końcu wybuchł głośnym, szyderczym śmiechem. Zaklęcie Alastora zostało przerwane w połowie sylaby. Spojrzał jeszcze raz w górę, lecz to, czego szukał tak długo, to po co tu przybył… zniknęło.

-Gdzie… to… JEST! – Odwrócił się do starca. Lecz jego już tu nie było. I tylko szyderczy śmiech Oszusta rozbrzmiewał w Katedrze.

 

***

 

Juvia zasunęła skobel na drzwiach, wzdychając ciężko. To był męczący wieczór… Jeden z tych przez które żałowała że nie została na szlaku. Wróciła do kuchni, wspominając swoje przygody. To były czasy… Jak co wieczór, tak i teraz powtarzała conocny rytuał, sprawdzając czy lampy są zgaszone, zasypując węgle piaskiem, odkładając rondle na swoje miejsce…

-Chyba się starzeję – westchnęła. Mimo że nie stało się nic złego dzisiaj – oprócz nagonki na szpiega i chwilowego dręczenia tego biednego Fariasa – to wciąż miała wrażenie, że coś się stanie. Ziewnęła… i odwróciła się gwałtownie uderzając patelnią na odlew. Cios, typowo kobiecy w doborze narzędzia, został zadany jednak przez byłą poszukiwaczkę przygód, która sama rozwiązywała wszelkie burdy w swojej karczmie. Zamaskowany jęknął i zwalił się na podłogę nieprzytomny. Juvia warknęła i pobiegła po wielostrzał… i w tym momencie ktoś zaczął wywarzać drzwi.

 

***

 

Luca zbudził się natychmiast, odruchowo sięgając po miecz. Z dołu dobiegały jakieś hałasy… Ktoś tam starał się walczyć. Zerwał się na nogi i szybko się ubrał, zarzucił torbę na ramię, chwycił miecz w dłoń i wyszedł z pokoju. Cicho stąpał po deskach, oczekując przeciwnika. Za zakrętem zauważył, że nie tylko on czeka na przeciwnika. Młoda Ingosianka wpatrywała się w stronę schodów. Podszedł do niej powoli, kiwnęli sobie głowami. Słysząc kroki na schodach, spięli się…

…I wtedy ktoś złapał ich za ramiona i wepchnął do pokoju, zamykając cicho drzwi.

-Oszaleliście?! – Syknął na nich Serpentyn, blokując klamkę taboretem. – To ludzie Buffone'a.

-Po co tu przyszli? – Kobieta patrzyła to na jaszczura, to na wojownika, to na Fariasa siedzącego w kącie. Ten tylko wyciągnął dłoń.

-Chyba po to – pokazał jej dziwny krążek. Parsknęła – Magia. Nie mam czasu żeby się jej przyjrzeć, ale…

-Znasz się na magii? – cała trójka spojrzała na nią

-Tak… poza tym, on też – wytknęła Uzdrowiciela palcem – myślałeś że się nie zorientuję jak upiłeś tego szlachciurę?

-Nie czas na to! – warknął Luca. Dziewczyna odwróciła się i zgromiła spojrzeniem, ale jaszczur go szybko poparł – jeśli zaraz się stąd nie wydostaniemy, to albo nas zabiją na miejscu razem z cała resztą, albo, co gorsza, aresztują… – wzdrygnął się. Dopiero co uciekł z lochów, i nie miał zamiaru tam wracać.

-Co proponujesz? Oknem? – Prychnęła – nawet jeśli skoczymy to pewni czekają na dole.

-A kto ci powiedział że będziemy schodzić? – gad uśmiechnął się zębato…

 

***

 

-A zatem… – Starzec uśmiechnął się widząc płonący budynek… i kilka cieni biegnących po dachach – Zaczęło się. Gracze rozstawieni, pionki rozłożone… – Zaśmiał się niczym dziecko – Pora grać! – Uniósł laskę i w tym momencie karczma rozgorzała mocniej, sąsiednie budynki szybko zajęły się ogniem – Ogień i lód, chaos i spryt, śmierć i życie, wojna i pokój! To co było, to co stworzyło, pamięć przyszłości i cienie światła! – W dole ludzie biegali krzycząc, próbowali gasić pożar – Sen i Oszustwo! Katedra i Miasto Żelaza! – Wołał z mocą, stojąc dumnie nad miastem, oświetlony łuną pożaru – Wojna Wstąpienia rozpoczęła się!

 

 

Koniec

Komentarze

Nawet ciekawe to jest :)

Podpadłeś już wczęśniej, czy odstraszyłeś ludzi wyłącznie wstępem? :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka