
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Obudził go alarm telefonu, który nastawiał codziennie na szóstą trzydzieści.
Max otworzył oczy, przeciągnął się i założył ręce za głowę. Miał pół godziny, nim przyjdzie Pharell, oznajmiając, że czas wstawać do szkoły. Te trzydzieści minut chłopiec poświęcał na wędrówkę myślami po nieistniejących krainach, gdzie przygoda jest czymś w rodzaju nocy i dnia – musi nadejść.
Wyobrażał sobie, że znalazł się na bezludnej wyspie. Sam, bez nikogo. W kieszeniach jego podartych spodni znajdował się jedynie na nic przydatny telefon i nadajnik GPS. Max wyrzucił je do morza. Stąpał po gorącym piasku niczym po rozżarzonych węgielkach. Twarz ochładzał mu przyjemny wiaterek. Na północy, ponad gęstymi drzewami, wystawała góra, której szczyt zakrywał szal chmur. Chłopiec chciał tam wejść.
Wtedy dobiegł go cichy dźwięk stawianych kroków. Max szybko przewrócił się na bok, wkładając ręce pod policzek.
– Max, wstawaj, czas do szkoły.
Chłopiec przeciągnął się ponownie.
– Już? Proszę, Pharell, jeszcze minutka. – Powtarzał to codziennie rano.
– No, wstawaj, wstawaj. Wiesz, że nie możesz się spóźnić.
Max przetarł oczy. Pharell stał nad nim, uśmiechnięty. Jego siwe włosy, pomarszczona skóra i grube okulary sprawiały wrażenie, jakoby opiekun był zwykłym staruszkiem. Ale Max oczywiście wiedział, że to nieprawda.
Wyszedłszy spod prysznica, chłopiec zszedł na dół na śniadanie. Łyknął trzy tabletki, które rozkładając się już w przełyku dawały posmak jajecznicy, świeżego pieczywa i herbaty. Pharell siedział w przedpokoju, wpatrzony w ścianę.
Wyjechali o 7.45.
– Pharell?
– Tak?
– Dlaczego nie uczą nas w szkole literatury? Ani historii?
– Bo chodzisz do dobrej szkoły, Max.
– A dlaczego w dobrych szkołach nie uczą tych przedmiotów?
– A po co?
Zaparkowawszy samochód na szkolnym parkingu, Pharell wyszedł zaraz za Maxem.
– Chodź, nastawię ci nadajnik – powiedział.
Chłopiec podwinął koszulkę, odkrywając umocowany troszkę poniżej obojczyka pasek GPS. Pharell wpisywał na nim hasło, które blokuje wyłączenie urządzenia przez kogoś obcego. Max odwrócił wzrok. On również nie powinien znać tego szyfru – co nie zmieniało faktu, że poznał go jeszcze pierwszego tygodnia szkoły.
– Na razie – powiedział opiekun, ściskając chłopcu dłoń. – Po południu po ciebie przyjadę.
Nauka w prywatnej szkole imienia Nikoli Tesli, do której uczęszczał Max, opierała się głównie na sześciogodzinnym siedzeniu przy komputerze. W drugiej klasie, dziesięciolatkowie mieli takie przedmioty, jak algebra, analiza matematyczna, rachunek prawdopodobieństwa czy zastosowanie nowych technologii w grafice komputerowej. Niemal każda lekcja rozpoczynała się „wejściówką", która decydowała o uczestnictwie w zajęciach. Przeważnie były to testy wielokrotnego wyboru. Zaliczał wynik 80%.
Tego dnia Max oblał. W pytaniu szóstym przez omyłkę nie odznaczył złej odpowiedzi, a w dwóch innych sknocił na samym końcu, kiedy wystarczyło wykonać elementarne obliczenia.
– Panie profesorze, ja to wiedziałem, po prostu zapomniałem odznaczyć. Naprawdę, uczyłem się! Proszę, czy mogę zostać? – mówił do nauczyciela, którego avatar miał niewzruszoną minę.
– Niestety, Max – głos profesora burczał w słuchawkach chłopca – miałeś 70%. Naucz się lepiej na następną wejściówkę. Wyjdź, proszę.
– Ale…
– Wyjdź.
Max był wściekły. To już kolejny raz. Kolejny raz przez własną (głupotę) nieuwagę! Och, jak bardzo by chciał znaleźć się gdzie indziej. To rodzice posłali go do tej szkoły. Rodzice! Żeby choć raz zobaczył ich na żywo, nie przez ekran komputera. Co oni wiedzą? Pokierowali jego przyszłością, aż do czasów emerytury. To niesprawiedliwe.
A Pharell? Pharell nie istnieje.
Max poczuł jak do oczu napływają mu łzy. W głowie wciąż słyszał własną myśl, która krzyczała w kółko: To niesprawiedliwe! Siedział w kabinie toalety – jedynym miejscu, gdzie nie było kamer – i płakał. Za niespełna pół godziny zaczynała się następna lekcja. Chłopiec nie chciał tam iść. Miał dosyć tej szkoły, tego wszystkiego. Wtedy nawiedziła go następna myśl, po której odczuł zarówno strach, jak i podniecenie.
Ucieknę.
Nie, nie może. Szkoła od razu zadzwoni do Pharella. Z resztą opiekun sam zorientuje się, że Maxa nie ma w szkole; nadajnik obojczyka zacznie piszczeć w chwili, gdy chłopiec oddali się od budynku.
Ale przecież znasz kod, mówił jakiś obcy głos z wnętrza.
Nie, nie mogę…
Możesz.
Nie pozwalając, by znów nadeszły wątpliwości, Max szybko wystukał kod odblokowujący pasek z GPSem i rzucił go za sedes. Cały roztrzęsiony wyszedł z łazienki.
Wiedział, że kamery obserwują każdy jego ruch. Próbował nie patrzeć w ich stronę i iść tak pewnie, jak tylko możliwe. Na szczęście korytarz prowadzący do wyjścia ze szkoły był pusty, a ochroniarz pilnujący drzwi nie stał na swoim miejscu. Teraz albo nigdy.
Max wyszedł ze szkoły. Serce kołatało mu w klatce jak szalone. Jasne promienie słoneczne padały na chodniki, nadając ich szarości blasku. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Jednak chłopiec tego nie zauważał. Przynajmniej dopóki nie opuścił terenu szkoły i nie wyszedł na miasto.
Tutaj, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cały strach i niepokój prysnął. Max z uśmiechem na ustach wdychał i wydychał nasiąknięte spalinami powietrze, jak gdyby znajdował się po środku ogromnego lasu. I choć dobrze wiedział, że później będzie żałował, że prawdopodobnie wyrzucą go ze szkoły, a Pharell przypłaci za to życiem, w tym momencie to nie miało znaczenia. Wolność, smakował wolności.
Nogi same powiodły go do miejskiego parku. Po drodze mijał całe tłumy ludzi, lecz Max ich nie zauważał. Czuł się niesiony; tak jakby wyszedł z własnego ciała, przyglądając się wszystkiemu z góry. Szum drzew zagłuszał ryk silników.
Usiadł na wolnej ławce, wesoło machając nogami. Obserwował zieleń trawników i ludzi na nich zasiadających. Byli tu emeryci, zajadający kanapki i wyszczerzający równe rządki zębów, które prawie na pewno nie były prawdziwe, były zakochane pary, całujące się namiętnie, grupki przyjaciół, popijające zimne piwo oraz pojedyncze osoby, świecące od filtrów przeciwsłonecznych, z kapeluszami na głowach.
Max nawet nie zauważył dziewczynki może trochę starszej od niego, która usiadła w cieniu pobliskiego drzewa i zaczęła grać na skrzypcach. Dopiero uświadomiwszy sobie, że ta cudowna muzyka nie dobiega z jego głowy, a z zewnątrz, chłopiec utkwił w niej wzrok, nie mogąc uwierzyć, iż człowiek może tworzyć takie cudowne dźwięki. Przestał machać nogami; z otwartymi ustami, słuchał.
Dziewczynka miała długie jasne włosy, dla których odpowiednim określeniem mógł być tylko kolor złocisty. Na jej chudej twarzyczce rysowała się nieobecność, wywołana głębokim skupieniem. Z zamkniętymi oczyma jeździła smyczkiem po strunach, co wyglądało jakby stanowiła jedność ze skrzypcami.
Kiedy jakaś kobieta podeszła do dziewczynki i wrzuciła monetę do wystawionej czapeczki z daszkiem, Max zauważył, że skrzypaczka musi być biedna. Nosiła szarą, zdecydowanie za dużą bluzkę i podarte na udzie spodenki. Była też chuda. Max nigdy nie widział, by ktoś w jego wieku był równie chudy.
Chłopiec chciał do niej podejść; powiedzieć, że to najpiękniejsza melodia, jaką słyszał (choć można by je policzyć na palcach ręki), lecz nie śmiałby przerywać. Dopiero kiedy dziewczynka przestała grać i otworzyła oczy (o kolorze trawy w parku), Max wstał z ławki.
– Cześć – powiedział.
Złocistowłosa skrzypaczka spojrzała na niego. Nie odezwała się ani słowem.
– To było… to znaczy… no, bardzo ładnie grasz. – Max poczuł, jak czerwienieje na twarzy.
– To wrzuć coś kasy – odparła po chwili dziewczyna, wskazując głową na czapkę daszkiem.
Max poklepał się po kieszeniach i ze smutkiem pokręcił głową. Nie miał pieniędzy.
– To daj, co masz. Na przykład zegarek.
Chłopiec wzniósł lewą rękę i spojrzał na komunijny prezent od rodziców. Nie mógł go oddać.
Max odpiął pasek i delikatnie włożył zegarek do czapki. Zielone oczy dziewczynki błysnęły ze zdziwienia, lecz już w następnym momencie chowała skrzypce do futerału, szykując się do odejścia. Nim Max zdążył odezwać się choćby słowem, skrzypaczka szła szybkim krokiem w stronę drugiego końca parku.
– Hej, poczekaj! Poczekaj! – krzyknął chłopiec. Dziewczynka odwróciła się, piorunując go spojrzeniem.
– Sam mi go dałeś. Już jest mój, za późno.
– Nazywam się Max. A ty?
– A co to za różnica?
– Naprawdę pięknie grasz.
Zielone oczy skrzypaczki taksowały przez chwilę Maxa, doszukując się w jego minie ironii. W końcu, uświadomiwszy sobie, że chłopiec mówi poważnie, dziewczynka zatrzymała się.
– Dzięki. Layla, nazywam się Layla – powiedziała oschle, lecz nie bez wdzięczności.
I ruszyła.
Max znów ją dogonił. Nie zamierzał dawać za wygraną.
– Dokąd idziesz? – spytał. Layla tym razem nawet się nie odwróciła.
– Nie twój interes.
– Mogę iść z tobą?
– Nie.
– Ale…
– Nie słyszałeś? Spadaj stąd! Idź do tatusia i mamusi, powiedz, że okradli cię z zegarka. Pewnie jeszcze dzisiaj będziesz miał nowy.
– Nie ma ich tutaj. Moi rodzice ze mną nie mieszkają.
Layla stanęła.
– A gdzie są?
– Pracują za granicą. Mieszkam z Opiekunem, nazywa się Pharell.
Dziewczyna obejrzała Maxa od góry do dołu. Na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Uniosła lekko kąciki ust.
– No tak – powiedziała. – Szkolny mundurek z logo Tesli. Powiedz mi…
– Max.
– Max, czy ty nie powinieneś być teraz na lekcjach?
Chłopiec spuścił głowę, czubkiem buta zakreślił w trawie półkole.
– Nie zaliczyłem wejściówki. Nie pozwolili mi zostać na zajęciach.
– A z reszty uciekłeś?
Max przytaknął.
– A ty? Przecież też powinnaś być w szkole? – rzucił pretensjonalnie.
Wargi Layli zacisnęły się, lecz w następnym momencie uśmiechnęła się szeroko.
– Ja nie muszę chodzić do szkoły. Max?
– Tak?
– Powiedz mi coś o swoim Opiekunie. Słyszałam, że wyglądem są identyczni jak ludzie…
– Bo są. Na pewno już nie jednego widziałaś, wcale o tym nie wiedząc.
I Max opowiedział Layli wszystko, co wie na temat Opiekunów. To znaczy, że są to bardzo drogie roboty, które istnieją na masowym rynku dopiero od około dziewięciu lat. Niektórzy naukowcy uważają datę ich powstania za początek nowej ery. Przez wieki uczeni z całego świata próbowali stworzyć komputer rozumujący w ten sam sposób, co człowiek. I w końcu udało się to ekipie z MIT, za co każdy z zaangażowanych w to przedsięwzięcie otrzymał Nobla. Max nie potrafił powiedzieć, na czym dokładnie polegał ten przełom, bo był za młody, by to zrozumieć. W każdym bądź razie jego efektem było powstanie robotów prawie identycznych pod względem wyglądu i rozumowania do ludzi. Oczywiście wyłączając wady, takie jak nieprecyzyjna pamięć czy ułomności, typu potrzeby fizjologiczne. Opiekunowie byli idealnym rozwiązaniem dla bogaczy, którzy potrzebowali kogoś(czegoś) w rodzaju niani, lokaja, kucharza i ogrodniczego w jednym.
Layla słuchała z otwartymi ustami, kiwając co i raz głową. Kiedy Max skończył, powiedziała:
– Co by się stało, gdyby twój opiekun dowiedział się, że uciekłeś z lekcji?
Chłopiec wzruszył ramionami.
– Zadzwoniłby do rodziców. Nic więcej. Nie może mnie zbić, to niezgodne z prawem.
– Och, jak chciałabym go zobaczyć! Max, proszę. Pokażesz mi swojego Opiekuna?
Max podrapał się po głowie.
– No, nie wiem, nie wiem, czy będzie chciał z tobą…
– Proszę.
– A z resztą, tak naprawdę, to on wcale nie jest taki cie…
– Proszę.
Chłopiec zdał sobie sprawę, że nie wygra.
– Nie pozwolono mi jeździć autobusem, a mieszkam całkiem daleko stąd.
Layla była niewzruszona.
– Nie szkodzi – powiedziała, ujmując go pod ramię. – Chodźmy na pieszo.
Kiedy wyszli z parku, Max poprosił Laylę, by opowiedziała mu o sobie. Dziewczynka nie znała swojej matki (zmarła podczas porodu). Została sama z ojcem, który powoli popadał w alkoholizm, aż w końcu stracił pracę i wyniósł połowę rzeczy z domu. Kiedy był trzeźwy, przepraszał Laylę, płacząc jej w ramię i obiecując, że już się więcej nie upije. Dziewczynka zawsze przebaczała. Kochała tatę. To on nauczył ją grać na skrzypcach.
– Teraz praktycznie tylko z tego żyjemy – powiedziała, machając futerałem. – Ale to nie wystarcza. W przyszłym miesiącu mają nam zabrać mieszkanie. – Layla spuściła głowę. – Max, ja nie jestem człowiekiem.
– A kim?
W jej zielonych oczach zebrały się łzy.
– Elfem. Jestem elfem.
– Co to elf?
Layla sprawdziła, czy chłopiec nie żartuje.
– Nieważne – powiedziała, ocierając oczy rękawem bluzki. – W każdym bądź razie, jestem złym elfem.
– Nie jesteś zła.
– Jestem. Przestań.
Zbliżało się południe. Na niebie wciąż nie było ani jednej chmurki. Max przez jakiś czas zastanawiał się, kim mogą być elfy, nim uznał, że powinien zmienić temat na coś weselszego.
– Wiesz, co, Layla – rzucił. – Mój nauczyciel od analizy matematycznej wygląda jak ananas.
Po raz pierwszy wyraził tę myśl na głos.
Layla najpierw wydała z siebie cichy chichot. Po chwili żadne z nich nie mogło powstrzymać niepohamowanego wybuchu śmiechu. Max myślał, że pękną mu policzki. Kiedy wreszcie zdołali się opanować, wciąż od czasu do czasu podśmiewając się głośno, Layla owinęła go ramieniem. A Max zrozumiał, że zostali przyjaciółmi.
•
Mimo że szli do domu Maxa ponad godzinę, chłopcu cała droga zleciała w mgnieniu oka. Po tamtej salwie śmiechu, która wydała się zburzyć wszystkie bariery między nim, a Laylą, żadnemu z nich nie zamykała się buzia. Zachłyśnięty radością, Max nawet nie zwracał uwagi, jak usta skrzypaczki co jakiś czas przechodziły z szerokiego uśmiechu w pełen bólu grymas. Tak samo, jak nie domyślał się prawdziwego powodu łez, które nieustannie wypływały z jej oczu. (Zgadywał, że to ze szczęścia.)
– O, widać już mój dom – powiedział Max, w połowie szczęśliwy z dotarcia do celu, w połowie zawiedziony, że to już koniec spaceru. – Tam, ten czerwony dach. Widzisz?
– Widzę. Chodźmy.
Gdy stanęli przed bramą wjazdową, Layla nie kryła zdumienia. Gwizdnęła przeciągle.
– Wow, to się nazywa dopiero COŚ – rzekła, przejeżdżając oczyma przez nieduży, lecz ukazujący, że nie mieszkają tu przeciętni obywatele, dom i pięknie utrzymany ogródek.
– Pharell zajmuje się wszystkim. A, właśnie, co do Pharella… Musimy ustalić jakąś wersję tłumaczącą to, że przyszedłem tu z tobą i to na dodatek przed końcem szkoły.
Layla machnęła ręką.
– Nie martw się. Ja to załatwię.
Max wpisał kod w domofonie i weszli na podwórko. Ledwie zdążyli przejść przez furtkę, w drzwiach stanął Pharell. Miał zaciśnięte usta i ściągnięte brwi. Jego rzadkie siwe włosy falowały na wietrze.
– To on – szepnął Max.
Ale dziewczyna szła przodem żwawym krokiem, z uniesioną wysoko głową i podciągniętymi łopatkami. Futerał od skrzypiec przerzuciła sobie przez ramię. Drugą ręką najpierw poprawiła daszek czapeczki, po czym chwyciła dłoń Maxa.
– Co tu się dzieję, Max? Co ty tu robisz z… – zaczął Pharell, lecz Layla nie dała mu skończyć.
– Dzień dobry. Nazywam się Layla, mieszkam we wschodniej dzielnicy. Znalazłam chłopaka w parku, uciekł ze szkoły. Przyprowadziłam go prosto do domu. Myślę, że wgrali wam funkcję logicznego wyciągania wniosków. Nie przechodziłam tych wszystkim mil na darmo. Jeżeli nie dostanę wystarczającej zapłaty teraz, będę nawiedzała was codziennie, razem ze znajomymi z ulicy. Chcę tysiąc. I więcej mnie tu nie ma. Jasne, panie Robocop?
Kiedy Layla, przeliczywszy otrzymane pieniądze, odwracała się ku wyjściu, Max ujrzał jej wypełnione łzami oczy.
– Przepraszam – powiedziała. – Jestem złym elfem.
I puściła się biegiem do bramy.
Nielogiczne: najpierw piszesz, że dziewięciolatki uczą się analizy (i algebry jednocześnie, sic!, to absurd, biorąc pod uwagę, że do analizy najpierw trzeba b. dobrze opanować algebrę), a później chłopak się dziwi, że nieco starsza od niego dziewczynka świetnie gra na skrzypcach. Skoro dzieciak w wieku wczesnej podstawówki może rozwalać całki, to czemu inny nie może być świetnym muzykiem? (dla bohatera to powinno być oczywiste)
Na jej chudej twarzyczce rysowała się nieobecność -- nie bardzo mi to pasuje. Może po prostu "wyglądała na nieobecną"?
najpiękniejsza melodia, jaką słyszał (choć można by je policzyć na palcach ręki) -- gramatycznie nie za dobrze ten nawias wygląda.
Chłopiec wzniósł lewą rękę i spojrzał na komunijny prezent od rodziców. Nie mógł go oddać.
Max odpiął pasek i delikatnie włożył zegarek do czapki -- Nie widzisz tu pewnej sprzeczności?
W każdym bądź razie -- to nie jest poprawna konstrukcja.
którzy potrzebowali kogoś(czegoś) w rodzaju niani, lokaja, kucharza i ogrodniczego w jednym -- chodzi o sklep?
Jak na mój gust -- za dużo nawiasów. Są tutaj całkowicie niepotrzebne, wszystkie informacje, które w nich podajesz, równie dobrze można było zawrzeć w normalnych zdaniach.
Historyjka nie jest zła, ale z pewnością nie należy do tych, które zmuszają do myślenia albo zapadają w pamięć.
Myślę, że powinieneś też nieco popracować nad używaniem zwrotów potocznych (na pieszo, w każdym bądź razie, coś jeszcze przyuważyłem, ale mi umknęło) -- one nie wyglądają w tekście najlepiej.
Pozdrawiam
Tekst jest dobry, jeśli:
a) masz 15 lat
b) jest skierowany do dzieci
W innym przypadku jest średnio, choć końcówka mocno tekst ratuje. Jeśli jednak mam patrzeć moimi oczami, to tekst jest zbyt infantylny, jak na dorosłego czytelnika.
www.portal.herbatkauheleny.pl