- Opowiadanie: Halwor - Melonik, krasnolud i starożytny topór

Melonik, krasnolud i starożytny topór

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Melonik, krasnolud i starożytny topór

Dzisiejsze popołudnie było jednym z tych, w które ludzie bez większej potrzeby nie wychodzili z domu. Wszechobecna szarość miasta i uciążliwa mżawka, stwarzały odpowiednio depresyjny nastrój, by samobójcy niemal z radością się wieszali. Jednak pomimo niesprzyjających warunków, po ulicy wyłożonej kocimi łbami, szedł mężczyzna w czarnym garniturze, z rozłożonym parasolem w prawej dłoni i czarną skórzaną teczką w lewej. Jego ubiór mógłby się nie rzucać w oczy w jakimkolwiek innym miejscu. W Wodogrzmotach typowym strojem były, pstrokate szaty możnych, albo nieco mniej barwne ciuchy mieszczaństwa.

Tomasz, bo tak nazywał się jegomość, marzył teraz o tym by jak najszybciej dostać się do lokalu zwanego „Pod Białym Dzikiem". Szyld wisiał dwadzieścia kroków dalej, prostopadle do ściany. Jaskrawo żółtą farbą na czarnym tle wypisano w koślawym półkolu nazwę, a pod nią widniało straszydło namalowane białym kolorem, od biedy można byłoby to nazwać zwierzęciem z kłami.

Ciężkie dębowe drzwi otwarły się, wewnątrz nad drzwiami była zawieszona wypchana głowa dzika albinosa. Klientela karczmy popatrzyła się na nowo przybyłego z pijacką ciekawością.

– Bueeerk – beknięcie z czeluści gardła brzuchatego orka i rechot reszty towarzystwa w odpowiedzi były jedynymi komentarzami wyglądu Tomasza.

Ten zamykając parasol, rozejrzał się po wnętrzu.

Przy jednym z wielu czteroosobowych stolików siedział samotnie krasnolud, opatulony w płaszcz tak, że widać było tylko rudą brodę zaplecioną w bliźniacze warkocze wyłaniającą się z kaptura. Na widok człowieka lekko się ożywił. Obok drzwi do kuchni stały beczki, ułożone w piramidę. Tomasz podszedł do lady. Z kuchni słychać było karczmarza i śmiejącą się dziewczynę, by zwrócić ich uwagę postukał parasolem o wygładzone pijackimi mordami dębowe drewno. Gdy to nie wywołało zamierzonego efektu na zabawiającej się parze, podróżnik uderzył kilka razy pięścią w blat.

– Czego? – kościsty właściciel przybytku wychynął z zaplecza.

– Co macie w tych beczkach? – głos miał zachrypnięty – Piwo, miód, wino, albo jakąś inną truciznę? – zdejmując melonik patrzył z zachłannością na beczki.

– Piwo – odparł opryskliwie.

– To na co czekasz? Nalej do kufla, bo zaraz tu zeschnę – zirytowany pogonił go gestem dłoni.

Niebiański dźwięk piwa nalewanego do kufla, wywołał westchnienie najbliżej stojących osób. Kufel został porwany z dłoni Kostka, tak Tomasz nazwał w myślach karczmarza, zanim ten położył go na ladzie. Po kilku głębokich łykach, wyciągnął z kieszeni garnituru złotą monetę. Na awersie widniał mężczyzna w garniturze, meloniku i z laską w dłoni. Na rewersie był melonik i wybite litery URW pod nim. Kostek popatrzył się z zdziwieniem na monetę mu podarowaną.

– To nie jest nasza waluta.

– To jest prawdziwe złoto, nie żaden marny stop – zripostował ekstrawagancki gość – Jak nie wierzysz, to sprawdź – chrypka kompletnie znikła, mówił teraz przyjemnym dla ucha głosem.

Karczmarz sprawdził autentyczność zębami, czyste złoto jest miękkie, zostawił wyraźne ślady na twarzy awersu. Uśmiech szeroki od ucha do ucha zagościł na facjacie mieszczanina.

– Podać jeszcze coś panie?

– Teraz to panie – zamamrotał Tomasz pod nosem – Tak, podaj dzban tego co mi tu nalałeś i jeszcze jeden kufel do tamtego stolika – wskazał dłonią na krasnoluda który ewidentnie nie chciał rzucać się w oczy, nie wychodziło mu to.

Nim odwrócił się na pięcie by podejść do brodacza, zaszeptał Kostkowi.

– Jeżeli rozpowiesz o tym co tu dziś się stało, to przyjdą źli panowie i zrobią ci tutaj bałagan – wcisnął mu do dłoni sakiewkę zawierającą więcej monet z podobizną gościa w garniturze – Rozumiesz? – dodał zatroskanym tonem.

– Tak – karczmarz nie ukrywał radości.

Przybysz siadł przy stoliku z krasnoludem, walizka, parasol i melonik wylądowały na krześle obok.

– Dzień dobry – wyciągnął dłoń na przywitanie.

– Hympf ofry – ruda broda poruszyła się w rytm dźwięku, krasnolud wysupłał dłoń spod płaszcza w odpowiedzi na gest.

– Kaptur – dał znać że nie rozumie co do niego powiedział.

Krasnolud wyglądał jak typowy przedstawiciel swego gatunku. Tak jak orkowie byli brzydcy, tak krasnoludy były brodate i niskie. Do cech szczególnych można było u niego zaliczyć piegi, szare oczy i jadowicie zieloną fajkę w ustach.

– Fufnir Kolekcjoner, syn Fafnira, a pańskie miano? – ubranie wreszcie nie zagłuszało tego co mówił.

– Tomasz Stein, miło mi.

Dziewka karczemna podała dzban i pełny kufel, obaj panowie obejrzeli się za nią gdy odchodziła.

– Ładna – jednocześnie wyszeptali.

Śmiejąc się wychylili kufle spienionego piwa. Tomasz po kilku minutach niezobowiązującej rozmowy postanowił przejść do sedna sprawy.

– Powiedz mi tylko – przebrał nieco bardziej oficjalny ton – Jak dowiedziałeś się o nas?

– Znajomy zna maga, który zna innego maga i to od niego wywiedziałem się sposobu na kontakt z wami – tak jak wszędzie, pomyślał Stein.

– Wiem że powiedziałeś co takiego cię interesuje, ale chciałbym się dowiedzieć nieco więcej – sięgnął po teczkę – Wiesz, urzędniczy bełkot w dokumentach rzadko jest zrozumiały – uśmiechnął się przepraszająco – Z tego co się domyślam, ma to być topór twojego przodka i jakiś obraz.

– Masz rację – Fufnir zatopił się w rozmyślaniach – Gloin Krwawy-Topór, tak nazywał się mój przodek, odrąbał toporem głowę orczego generała Guropa w bitwie pod Wodogrzmotami milenium temu. Niby nic wielkiego, ale ma to dla mnie wielką wartość sentymentalną. Mieć topór swego przodka, to jest moje marzenie i byłby to mój największy skarb. Niestety zatracił się gdzieś i do dziś go nie odnaleziono. Co do obrazu, chciałbym mieć coś co uwiecznia tamtą pamiętną bitwę – krasnolud nieco zmarkotniał.

Stein wyciągnął z teczki, na której wybito litery URW, notatnik i długopis. Gdyby się przyjrzeć można było odnieść wrażenie że ręka zagłębia się do jej wnętrza nieco bardziej niż to możliwe.

– Nasza firma zajmuje się zadaniami niemożliwymi, więc nie przejmuj się na zapas.

– Co to za przedmiot? – ciekawość rzemieślnicza odezwała się w krasnoludzie.

– Jaki przedmiot? – rozejrzał się trochę zdezorientowany – Ach, długopis – przerwał na moment szukając w głowie odpowiedniego zamiennika w tym świecie – Działa jak gęsie pióro, tylko o wiele dłużej.

– Czary?

– Nie technika. Zaczynamy?

– Co?

– Ja będę zadawał ci pytania, a ty będziesz odpowiadał jak najlepiej umiesz.

Z przeprowadzonego wywiadu, Tomasz dowiedział się wszystkich niezbędnych informacji dotyczących zamówienia. Krasnolud odrobił zadanie domowe, dokładnie odpowiedział na większość pytań.

– Ile złota to będzie kosztować? – zaczął Fufnir Kolekcjoner.

– Nie przyjmujemy zapłaty w złocie. Nie wiedziałeś?

– Duszy swej nie zaprzedam.

– Po co nam by była?

– Córki nie mam, a synowie pracują w innych miastach.

– To świetnie, córkę jeszcze spłodzisz.

– To czego wy chcecie?

– Legend, baśni, historii, powieści, niezwykłych plotek, pomysłów, wiedzy, przysługi w przyszłości – wymieniał Tomasz – Zawsze coś się znajdzie.

– Niezwykła to zapłata.

– Aczkolwiek cenniejsza dla nas niż złoto i skarby całego świata.

To czas zacząć robotę. Stein zbierał się do wyjścia.

– Mam jeszcze jedno pytanie zanim odejdziesz – Fufnira widocznie zaintrygował ekstrawagancki gość – Co oznacza ten skrót URW.

– Uniwersum Rozbitego Wszechświata – wyrecytował.

– Jesteś naprawdę niezwykłym demonem – słychać było podziw w tych słowach.

Tomasz roześmiał się głośno.

– Demonem! A to dobre – chichotał nadal – Na bogów, nie jestem żadnym demonem. Jestem tylko urzędnikiem – dla krasnoluda i tak zabrzmiało to złowieszczo – Co prawda, niektórym z nas do diabłów niewiele brakuje. Żegnaj Fufnirze Kolekcjonerze synu Fafnira, zachowam ciebie w swej pamięci – wychodząc nadal podśmiewał się pod nosem, częściowo z powodu lekkiego upojenia.

– Żegnaj Tomaszu Stein.

+++

 

Przyjemne ciepło rozlewało się na okolicę. Dzień był wspaniały, ptaszki ćwierkały, wodospad niedaleko miasta przyjemnie szumiał, soczyste i słodkie jabłka spadały z drzew w sadach i dwie pół tysięczne grupy stały na polanie nieopodal miasta. Krasnoludy i orkowie, prawdziwie wojownicze rasy, wszyscy bez wyjątku uzbrojeni i opancerzeni. W powietrzu wyczuwalne było napięcie i zniecierpliwienie. Wydawać by się mogło, że w takiej bitwie po obu stronach powinien panować porządek, nic bardziej mylnego, nazwać to kłębowiskiem byłoby niedopowiedzeniem. Panował najzwyczajniejszy chaos typowy dla tłumu. Krasnoludy przekrzykiwały się nawzajem, orkowie nie byli wcale w tyle z robieniem hałasu. Już miał się rozpocząć szturm, gdy nagle jak diabeł z pudełka przy głośnym pyknięciu pojawił się pomiędzy nimi człowiek w garniturze.

Tomasz Stein pod pachą miał trójnóg z staromodnym aparatem, czarną parasolkę i nieodłączną teczkę.

– Moment! Stop! Nie ruszać się! – zaczął krzyczeć gdy zauważył że bitwa prawie się rozpoczęła.

Prawie wszyscy się zatrzymali zaskoczeni, tylko jeden ork i jeden krasnolud ruszyli w bitewnym szale wrzeszcząc dla dodania sobie odwagi. Lecieli dokładnie w miejsce gdzie stał Tomasz.

– Dlaczego? – zrozpaczony zapytał się sam siebie.

Parasolka zalśniła niebieskawym światłem, magiczny pocisk wystrzelił z prędkością światła w szarżującego orka, zwalił się on na ziemię w konwulsjach i krztusząc się. Krasnolud który był bliżej został zdzielony parasolką przez głowę. Również padł jak długi na ziemię.

Nastała chwila napiętego milczenia. Ork nadal tarzał się po ziemi, a krasnolud leżał nieruchomo.

– No i spokój.

Odwrócił nogą krasnoluda na plecy, ten oddychał miarowo. Napiętą ciszę przerwało głośne chrapanie krasnoluda. Ork na moment przestał się krztusić i tarzać, siadł na ziemi, można było zobaczyć łzy na jego policzkach i dziwny wyraz jego twarzy, popatrzył się na Tomasza, ryknął śmiechem z powrotem tarzając się po ziemi.

– Dzień dobry państwu! Nazywam się Tomasz Stein, przybywam z daleka. Załatwię tylko parę rzeczy i możecie rozpocząć swoją bitwę – wygłosił rozglądając się dookoła, jego słowa uwieńczyło głośne chrapnięcie.

– Jakie to rzeczy chcesz tutaj załatwić panoczku? – odezwał się jakiś ork z tłumu.

– Pewien ktoś z przyszłości chciałby mieć uwiecznioną dzisiejszą bitwę i posiadać pamiątkę z dzisiejszego dnia.

– Hę? – odezwał się tłum.

– Co będę wam tłumaczył? Załatwię co mam załatwić i znikam – odrzekł krótko i stanowczo, znowu ochrypły wesoły rechot rozerwał ciszę.

Podróżnik ruszył w stronę krasnoludów.

– Jest tutaj Gloin Krwawy-Topór?

Zamieszanie w środku tłumu krasnoludów świadczyło o tym, że zastał szukanego. O dziwo nic, oprócz chrapania, niepohamowanego rechotu i szczęku żelastwa, nie przerywało ciszy. Wszystkie uszy wytężały się tylko po to by usłyszeć co takiego się dzieje. Rudobrody krasnal wystąpił spośród zbitego tłumu rozpychając się łokciami.

– Czego chcesz demonie od Gloina Krwawym-Toporem zwanym? – widać było że hardym głosem próbuje dodać sobie odwagi.

– Twojego topora – odparł nie pomyślawszy że broń dla krasnoluda jest niczym druga żona.

– Nigdy! Musiałbyś mnie najpierw zabić! – Gloin przybrał postawę bojową z owym orężem uniesionym do cięcia.

– Nie to miałem na myśli, swoją drogą wspaniała broń. Na pewno nie byłbyś w stanie mi jej sprzedać? – miał nadzieję na odpowiedź twierdzącą.

– Musiałbyś…

– Wiem, zabić cię – zamachał dłonią przerywając mu – To choćby pożyczyć na moment?

– No nie wiem? Demonom nie powinno się ufać.

– Nie jestem demonem, więc wszystko jasne.

– I tak ci nie ufam czymkolwiek jesteś.

– Urzędnikiem jestem – westchnienie przerażenia poniosło się falą, szepty przekazywały sobie dalej tą straszliwą wiadomość.

 

Dwójka orków konwersowała między sobą.

– Słyszałeś, on jest „Urzędnikiem".

– Nigdy nie słyszałem o takiej bestii.

– Ja słyszałem kiedyś – z dumą odparł ork z blizną przechodzącą przez całą lewą część twarzy.

– Gdzie? – drugi poskrobał się po głowie dłonią w której brakowało dwóch palców.

– Od kuzyna zza wielkiej wody – przerwał szukając w pamięci imienia – tego co jest kupcem – dodał po chwili – Kiedy był u mnie w gościnie, to żalił się na istoty gorsze od smoków – zrobił dramatyczną pauzę – Nazwał ich urzędnikami – dodał jeszcze bardziej dramatycznie – Nie da się ich uniknąć, jeżeli cię chcą złapać, to cię złapią, choćbyś się ukrył w najciemniejszej dziurze.

– To jeden z nich?

– Widziałeś co zrobił z Kurokiem. Najzacieklejszy orczy woj leży teraz i śmieje się jak szaleniec.

 

Gloin pogładził dłonią brodę.

– Możesz najwyżej popatrzyć się na Ythyla.

– Ythyla? – nie zrozumiał Tomasz.

– Tak nazywa się topór, którym zaraz cię poćwiartuję – ta ignorancja zirytowała krasnoluda.

– Wspaniale – uśmiechnął się – To znaczy, wspaniale że taki zacny oręż ma nazwę – dodał gdy rozdziawiona gęba brodatego niemal rąbnęła o ziemię – Mówisz że mogę sobie popatrzeć?

– Tak.

– Mógłbyś go położyć na ziemi?

– Na ziemi?! Broń krasnoluda leży na ziemi tylko wtedy gdy jest to pole bitwy i krasnolud nie żyje! – Gloin groźnie zamachał żelastwem.

– Na stole położyłbyś?

– Tak, ale tutaj nie ma stołów – powiedział z satysfakcją.

Stein położył na ziemi trzymane przedmioty. W otwartą teczkę włożył rękę aż po łokieć. Najpierw wyciągnął z niej białego królika, przeklinając pod nosem kolegów z pracy wepchnął go tam z powrotem. Za drugą próbą wyciągnął „kieszonkowy" stolik podróżników międzywymiarowych. Upuszczony na ziemię rozłożył się do rozmiarów stolika turystycznego, różnił się tym że posiadał całe mnóstwo zawiasów i blaszkę z wygrawerowanym melonikiem i literami URW.

– Stolik mamy – z dumą wskazał na chybotliwy mebel.

– To jakaś czarnoksięska magia – jakiś krasnolud zawołał z tłumu.

– Jeśli ten stoliczek nie zarabuje się pod ciężarem mojej broni, położę ją tam. Więc udowodnij mi że się nie zapadnie.

– Jest to konieczne? – spojrzenie spode łba wystarczająco przekonało Steina.

Tomasz siadł na nim, powiercił się trochę, nawet podskakiwał na stoliku by upewnić niewiernego. Krasnolud zanim położył Ythyla na mebelku, sam naparł na niego ciężarem.

– I co teraz? – kilka głosów równocześnie zadało pytanie.

Teraz z teczki wyciągnięty został prostokątny przedmiot. Przypominał polaroid.

– Proszę teraz odwrócić na moment wzrok, za chwilę nastąpi naprawdę oślepiający błysk – zawołał Tomasz do wszystkich zebranych, sam ubierając okulary z czarnymi szkłami.

Orkowie i krasnoludy zapomniały widocznie po co tutaj się zebrały, otaczały go stłoczonym kołem. Przedmiot trzymany przez Tomasza rzeczywiście był czymś w rodzaju aparatu. Urządzenie to nazywało się skanerem stanu kwantowego. Silne, nieszkodliwe dla życia, promieniowanie prześwietlało jak rentgen „fotografowany" obraz i zapisywało na „kliszy" rzeczywistość. Następnie po „wywołaniu" otrzymywało się identyczny przedmiot. Problem polegał na tym że czasem trafiła się jakaś ręka lub głowa i je również „wywoływało" nie w całości. Blask nawet w tak słoneczną pogodę położył wokół długie cienie.

Nic niespodziewanego na całe szczęście się nie stało, jedynym nieprzewidzianym zdarzeniem było to że na stylisku topora przysiadł motyl.

– No i gotowe! – zawołał wesoło, pogoda była naprawdę wspaniała.

Gloin porwał toporzysko ze stolika i pogładził je czule, dopiero po chwili zorientował się że takie zachowanie nie przystoi krasnoludowi.

– Na co czekasz jeszcze demonie? – złożony stolik właśnie był wpychany do teczki, jakieś macki usilnie nie chciały by tam mebelek powrócił.

– Zrobię tylko zdjęcie jak tłuczecie się po łbach i znikam – dopiero kilka kopniaków pozwoliło się uporać z uciążliwym lokatorem.

– Zdjęcie?

– Pozwoli to by dzisiejsza bitwa została upamiętniona – przerwał łapiąc oddech.

 

Teczka otworzyła się, potwór wyrzucił z wnętrza stolik i królika.

– A, masz! – Stein zirytowany zdzielił oślizłe fioletowe pełzające macki parasolką, schowały się one do wnętrza z piskiem.

Biały królik również daleko nie uciekł, złapany z kocią zręcznością przez Tomasza za uszy. Złoty zegarek wylądował na ziemi.

– O nie ma mowy kochaniutki – teraz się zorientował że to jednak nie żart współpracowników – Tym razem nie będziesz mi hasał, tam gdzie nie twoje miejsce – Biały Królik razem z swoim przeklętym zegarkiem i stolikiem wylądował w teczce.

 

Krótka scenka wywołała niemałą konsternację wśród wojów, większość szeptała z trwogą „urzędnik". Powstała nawet teoria że „urzędnicy" są jedną z szkół czarnoksięskich.

– Wasi potomni będą pamiętać o dzisiejszej bitwie. Zdjęcie pozwoli stworzyć wspaniały obraz – rozejrzał się ukradkiem – Jak waleczni wojownicy biją się w znacznej sprawie – przynęta została rzucona – Będziecie pozować?

– Jeżeli to dla potomnych , to tak – orkowie i krasnoludy odpowiedzieli po krótkiej burzliwej naradzie, wzięli w niej udział nawet rechoczący ork i zbudzony krasnolud.

Ewidentnie było widać że to nie tylko przysługa dla potomnych była powodem ogólnej zgody. Świadomość że zostanie się uwiecznionym na obrazie była wystarczającym argumentem.

Tomasz Stein po poinstruowaniu rozbieganego tłumu, ustawił się na wzgórzu nieopodal. Uwiecznił na staromodnym aparacie kilka zachwycających ujęć pełnych dynamiki, przekaże je pewnemu malarzowi winnemu mu przysługę, obraz będzie naprawdę wspaniały. Wracając zwołał wszystkich. Tak jak ich poprosił, prawie nikt nie otrzymał jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.

– I jak wyszliśmy? – padło zbiorowe podekscytowane pytanie.

– Świetnie – założył okulary przeciwsłoneczne – Teraz wszystkich bez wyjątku proszę by zwrócił na mnie uwagę – miał ich w kieszeni, słuchali go bez zastrzeżenia, wyciągnął z kieszeni na piersi przedmiot niewiele większy od długopisu – Chciałbym wam wszystkim podziękować – pomanipulował przy przedmiocie – Dziękuję! – uniesiony błysnął.

Gadżet „pożyczony" od panów którzy również zakładali czarne garnitury, bywał niezwykle przydatny.

– Nie pamiętacie co działo się przez ostatnie dwie godziny, przygotowywaliście się do bitwy zagrzewając się do walki, nie znacie mnie. Teraz pójdziecie się ustawić w takich samych dwóch grupach w jakich was zastałem – zamachnął parasolem otwierając portal – Dowidzenia.

Tomasz Stein zniknął tak samo niespodziewanie jak się pojawił.

+++

 

Dwóch wojów po skończonej bitwie piło piwo w karczmie „Pod Białym Dzikiem".

– O co właściwie się biliśmy? – ork przejechał dłonią po szwach na obrzeżu całej szyi.

– Gurop, to ty nie wiesz? – krasnolud zapytał się zdziwiony.

– Gloinie, jakbym wiedział to bym się nie pytał. Ja tylko dowodziłem – dodał na usprawiedliwienie.

– A to dobre! – krasnal zaśmiał się głośno – Piwo smakuje?

– No dobre. Co to ma do rzeczy?

– Jeden z waszych nazwał ten trunek szczynami osła. O to była ta cała draka

– Biliśmy się o piwo?!

– Zacny cel, nieprawdaż kamracie?

– Dla piwa straciłem głowę? – Gurop zaśmiał się pod nosem.

– Marudzisz. Kapłani przyszyli ją tam gdzie powinna być.

 

Dzisiejszego dnia dwoje zbrojnych dostało nowe przydomki, siedzieli razem popijając złoty trunek w karczmie.

– Cofam swe słowa. Jakom Kurok Błazen – zawołał podchmielony ork – Dobre to piwo.

– Hrrrr – odpowiedział mu czarnobrody krasnal Dogarth Śpiący-Głaz.

+++

 

Fufnir Kolekcjoner popijał wino z kielicha w swym salonie. Nad kominkiem wisiał duży obraz przedstawiający w szale bojowym orków i krasnoludów. Krew bryzgała na wszystkie strony. Obok kominka stał manekin ubrany w starą zbroję i dzierżący błyszczący topór. Po drugiej stronie kominka wisiała ramka z przyszpilonym motylem, podpis głosił;

„Według legend motyl ten przysiadł na orężu wielkiego wojownika Gloina Krwawego-Topora. Miało mu to przynieść szczęście i wygraną w bitwie pod Wodogrzmotami w 648 roku pańskiego."

Nagle do salonu wpadł jego przyjaciel wołając.

– Te parszywe elfy twierdzą że nasze piwo nie jest godne ich podniebień!

– Ta zniewaga krwi wymaga – ryknął wstrząśnięty Fufnir.

Koniec

Komentarze

Całkiem zabawna i interesująca historyjka. Podoba mi sie pomysł z tym "demonem", urzędnikiem, który robi dziwaczne rzeczy i zbiera za to opowieści. Jednakże opowiadanie jest niedopracowane - w kilku miejscach źle postawione przecinki, gdzie indziej zgubiony podmiot albo dziwna konstrukcja. Czasem nie wiadomo, o co chodzi. Radziłabym przejrzeć tekst i dopracować go, doszlifować. Bo pomysł fajny:) 
Pozdrawiam.  

Miło mi że się podobało. Mam zamiar dopisać dalsze przygody Steina.

Co do dopracowania, muszę przyznać, że opowiadanie nie do końca doszlifowałem. Przecinki stawiam raczej intuicyjnie, ale podręcznik do gramatyki zagości w moich dłoniach natychmiast w momencie, gdy czasu więcej będę miał (no co? Dokształcać się trzeba.). Więc wychodzi na to że dopiero za parę miesięcy ^^

Niestety mam niemiłe wrażenie, że tekst utonął w całej reszcie opowiadań. No nic mówi się trudno. Na jakiś czas pisanie będzie musiało poczekać :)

PS. Ale czytania sobie za nic nie odpuszczę.

Również pozdrawiam.

Takie opowiadanie, do kórego trzeba podejść z przymrużeniem oczu, żeby się nim cieszyć. Sympatyczne, ale faktycznie potrzebuje sporego dopracowania.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka