Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
PROLOG
Ten dzień był dla Valii Wiggin dniem szczególnym. Nigdy nie spodziewała się takiego zlecania. Stanowiło dla niej ogromne wyróżnienie.
Wielkie, laserowo granatowe tęczówki jej zmodyfikowanych oczu błyszczały jak nigdy dotąd. Pogładziła przygotowany jeszcze przed wschodem słońc karabin plazmowy. Dziś pomoże on dopełnić się przeznaczeniu.
Odrzuciła fioletowe włosy z twarzy i ubrała zsynchronizowane z karabinem gogle. Specjalne zadanie wymaga specjalnych środków. Sprawdziła synchronizację broni z odzieżą i na próbę włączyła kamuflaż. Stanęła przed lustrem.
Uśmiechnęła się zobaczywszy w nim swój zagracony pokój. Ale nie siebie.
Była gotowa.
Cieszyli się chwilami spokoju, których ostatnio nieczęsto mogli uświadczyć. Ale na takie momenty warto poczekać.
Ciszę zakłócał tylko cichy szum liści ogromnych drzew. Miękką ziemię porastały wyłącznie naturalne trawy, krzewy i kwiaty. Chodziły plotki, że niektóre z roślin na Spartii sprowadzone były z samej Ziemi.
Dźwięczna, powolna melodia nie zakłóciła spokoju tego miejsca. Wpasowała się w niego, jakby obrazując muzyką piękno tego miejsca, tych chwil.
Kane uśmiechnął się gładząc gryf gitary. Z każdym pobytem na rodzinnej planecie uczył się wydobywać z jej głośników coraz to piękniejsze melodie.
– Świetnie! – Diana pocałowała go w policzek i na powrót położyła mu głowę na ramieniu.
Mężczyzna odłożył instrument i objął Dianę ramieniem.
– Wiesz, że muszę wyruszyć jeszcze dzisiaj? – spytał retorycznie. Oczywiście, że wiedziała.
– Wiem, musisz. Świat cię potrzebuje. Historia cię potrzebuje – wyrecytowała z pamięci często powtarzane przez Kane'a formułki. On jednak wiedział, że Diana nie mówi tego z urazą. Wierzy mu i rozumie.
– I ty mnie potrzebujesz – dodał, przytulając ją mocniej. – A ja potrzebuje ciebie.
– Tak. Ale takiego cię właśnie kocham, Kane. – spojrzała w jego mądre, jadowicie niebieskie oczy. – Walczącego o ład i piękno wszechświata. Kocham ciebie, Rzeźbiarza. I wiem co się z tym wiąże. Będę na ciebie czekać, jakkolwiek długo by cię nie było. Wiem, że naprawiasz świat.
– Dziękuję, Dianka. Ale wiesz – Zbliżył się i pocałował ją – mamy jeszcze trochę czasu. – dokończył odrywając na sekundę usta od jej ust.
•
Podwodna baza Zakonu Rzeźbiarzy na planecie Aeria zawsze wydawała się Kane'owi zdecydowanie za duża, jak na dwóch stałych mieszkańców. Dopiero gdy zwerbował Fraona Nattine'a, przyjaciela i byłego wojskowego, zrozumiał. To miejsce potrzebne było, by nauczyć Rzeźbiarzy fachu.
W tym przypadku nie było mowy o zbiorowej nauce. Rzeźbiarzy nigdy trenowano w grupach. Mieli bowiem zostać przygotowani fizycznie i psychicznie do władania czasem i przestrzenią. Musiała zostać im wpojona odpowiedzialność. Musieli być najlepsi.
Teraz, widząc trudy przyjaciela, Kane wspomniał czasy, gdy sam był uczniem. Wytrenował go ten sam Mistrz.
– Stary, jak ty to przetrwałeś to ja nie mam pojęcia! – żalił się Fraon, gdy zostali sami w jednym z pokoi. A raczej jednej z komnat. Wszystko było tu urządzone staroświecko, z wielkim kunsztem i przepychem. Obicia z prawdziwej skóry, meble i wykończenia z prawdziwego drewna, świeczniki z prawdziwego złota i prawdziwe obrazy na ścianach. – Nie wiem skąd ten dziadek ma tyle siły, ale niech przyjmie do wiadomości, że ja tyle nie mam!
– Musisz mieć – odpowiedział poważnie Kane. Stronił od żartów i drwin z Mistrza. Nawet niewinne nazwanie go ,,dziadkiem'' wydało mu się nie na miejscu.
– Będę mieć, jak mi w końcu wszczepi ten cały chip hiperprzestrzenny! – irytował się Nattine, przeszywając przyjaciela spojrzeniem swych zmodyfikowanych, żółtych oczu.
– Wszczepiony słabemu człowiekowi może go zabić – tłumaczył Rzeźbiarz.
– Właśnie! – Fraon uśmiechnął się tryumfalnie i napiął pokaźny biceps. – Słabemu!
– Jeszcze trzeba trochę te mięście rozwinąć. – Kane stuknął się w czoło.
– Właśnie zauważyłem, że medytacje oraz te jego dziwne ćwiczenia polegające na czytaniu i rozmawianiu w tym samym czasie krzepie nie służą.
– Koncentracja i podzielna uwaga to cechy wymagane. Sam chciałeś zostać Rzeźbiarzem.
– Dalej chcę!
– Więc ucz się od najlepszego i nie narzekaj. Mistrz Gadivean jest mistrzem wśród Mistrzów! Wytrenował też mnie i zobacz, jestem jednym z najlepszych!
– Ta skromność. – Fraon uśmiechnął się szyderczo. Kane westchnął. – Stary, w ogóle jak to jest, że tutaj nie ma piwa!?
– Nawet nie próbuj sobie załatwiać. Musisz oczyścić organizm przed wszczepieniem chipa. A potem to już napijemy się jak Rzeźbiarz z Rzeźbiarzem.
– Nie mogę się doczekać. Najbardziej zdumiewa mnie jednak ta Samie. Fajna dupa w sumie, tylko…
– Fraon! – Kane wstał z miejsca i zacisnął pięści. – Mistrz i Widząca to dla Rzeźbiarzy świętość! Powinni być dla ciebie mentorami, więc określenia takie jak ,,dziadek'' czy ,,fajna dupa'' są naprawdę nie na miejscu!
– Dobra, dobra, nie bulwersuj się tak… – Murzyn podniósł ręce w obronnym geście. – Chciałem tylko spytać, czy ta jakże urodziwa młoda dama zwana Samie, podpięta do tej jakże skomplikowanej maszynerii, również musiała przejść szkolenie?
– Tak. Nawet umysł Widzącej trzeba było przygotować.
– I ona tak… dobrowolnie?
– Oczywiście, że dobrowolnie! – Kane znów opadł na fotel. – To wielki zaszczyt! I nie zostaniesz Rzeźbiarzem, póki tego nie zrozumiesz!
– Dobra, stary, przemyślę sprawę…
Nagle do pokoju wpadł Mistrz Alexander Gadivean. Mężczyźni wstali z miejsc. Mistrz zwykł wysyłać robota, gdy chciał coś od Kane'a czy Fraona. Prawie nigdy nie fatygował się osobiście.
– Samie miała wizję – ogłosił siwowłosy Gadivean od progu. – Kane, masz mało czasu.
– Ile? – oczy Rzeźbiarza błysnęły.
– Boję się, że za mało.
•
Rada Planetarna na Xerxesie 3 zakończyła właśnie obrady. Prezydent planety, Ox Vorphin, wyszedł przed pałac w otoczeniu watahy ochroniarzy uzbrojonych w karabiny laserowe i paralizery.
Bariera siłowa odgradzała głowę planety od tłumu dziennikarzy żądnych wiedzy o wyniku obrad.
Kane osadził kosmolot bardzo twardo, po prostu rąbną w platformę portową. Wyskoczył z kabiny i nie oglądając się biegł w stronę pałacu. W rogu soczewki interaktywnej wyświetlił zegar. Nie zdąży.
Prezydent schodził powoli schodami, uśmiechając się, co dziwnie prezentowało się na jego zmodyfikowanej twarzy. Poszczególni, losowo wybierani przez niego dziennikarze byli przepuszczani przez barierę. Odpowiadał na pytania nie zatrzymując się.
Czarnowłosy mężczyzna w długim, skurzanym płaszczu wbiegł już na ulicę przy pałacu. Pędził. Wskoczył na pałacowe schody nieludzko dalekim susem.
Vorphin był już przy aerolimuzynie. Robot otworzył mu drzwi.
Kane wpadł w tłum dziennikarzy. Włączył termowizję w soczewce i zobaczył zakamuflowanego zamachowca. Więc zdążył. W pewnym sensie.
Tylko zmysły Kane'a były tak czułe, by mógł wychwycić wzrokiem kulę plazmy, która trafiła aerolimuzynę, wysadzając ją.
Przedzierając się przez tłum doskoczył do płonących szczątek pojazdu i uklęknął przy nich. Zamknął oczy i uruchomił chip hiperprzestrzenny.
Czas zaczął się cofać. Limuzyna poskładała się do kupy, prezydent zmartwychwstał. Robot otworzył drzwi wypuszczając go. Kane cofał się biegiem.
Wystarczy.
Wbiegł na ulicę przy pałacu. Wiedział już, gdzie szukać. Ominął schody i przeskoczył limuzynę, zadziwiając gapiów. Przeciwnik wychodził na środek drogi.
Kane zacisnął dłoń na rączce pistoletu implozyjnego, który wygenerował sobie w dłoni. Uniósł go i strzelił, wciąż biegnąc w stronę zamachowcy.
Implozja zmiażdżyła cały jego korpus, włącznie z głową. Kamuflaż przestał działać, ale Rzeźbiarz i tak nie dowiedział się, jak wcześniej wyglądał tamten. A raczej tamta, wnosząc po zgrabnych, szczupłych nogach.
I nagle stało się coś, czego Kane nie przewidział. Czas ponownie zaczął się cofać, ale już nie z jego inicjatywy. I gdyby nie chip hiperprzestrzenny Rzeźbiarz nawet by tego nie zauważył. Widział jednak, jak sam się cofa. Jak kobieta zmartwychwstaje. Krwista miazga przekształca się w młodą, dziewczęcą twarz o granatowych oczach, która znika dzięki kamuflażowi.
Kane znów przeskakiwał nad limuzyną. Znowu wygenerował sobie broń w ręce i wymierzył w kobietę. Strzelić nie zdążył.
Jakaś niewidzialna siła niczym wybuch odrzuciła niedoszłą zabójczynię na bok drogi. Jej karabin upadł obok. Kamuflaż prysł.
Przed Kane'em pojawił się mężczyzna w czarnym kombinezonie. Mignęły mu przed oczami białe włosy tamtego, gdy uchylał się przed atakiem jego długiego, czarnego miecza. Kane był totalnie zdezorientowany, ale zadziałały odruchy. Zrobił sprawny unik i odskoczył, generując na sobie czarny pancerz i przeformowując pistolet w miecz. Zaatakował od boku. Tamten zablokował. I wtedy ich spojrzenia się spotkały. Spojrzenia czterech identycznych, niebieskich oczu.
Zrozumieli. Naraz otworzyli pod sobą tunel hiperprzestrzenny.
I zniknęli.
•
Ten dzień wstrząśnie całą planetą. Valia Wiggin była gotowa. Wszystko działało jak należy. Już jakiś czas czekała zakamuflowana na poboczu. Musiała się namęczyć, by nie wychwyciły jej kamery termowizyjne pałacu.
W końcu skaner w goglach wychwycił twarz prezydenta, wychodzącego z pałacu. Karabin automatycznie uniósł się i obrał go na cel.
Jeszcze nie. Ochrania go pole siłowe.
Ręce dziewczyny nie drżały, choć zaraz miała zabić najważniejszą osobę na planecie.
Odbezpieczyła karabin.
Była profesjonalistką, a do tego miała rozmaite nielegalne wszczepy bojowe i systemy wspomagające celność.
Zaraz się dopełni…
Nagle nad aerolimuzyną przeskoczył człowiek. Chociaż… Valia nie miała pewności, czy to człowiek. Musiał być potwornie zmodyfikowany, wręcz zcyborgizowany, by wykonać taki skok.
Ale wyglądał na zwykłego człowieka. Wieku nie dało się wyczytać z jego twarzy, ani z jadowicie niebieskich oczu.
W jego dłoni pojawił się pistolet. Wycelowała w niego. Nie wiedziała, jak ją zauważył, ale musiała się go pozbyć.
Nagle poczuła uderzenie. Jakby wiatr zdmuchnął ją z nóg i wtrącił na pobocze. Zrozumiała, że tamten może mieć najnowszą wersję bojową chipu telekinetycznego.
Jednak gdy się podniosła, zobaczyła tylko, jak człowiek, który próbował ją zabić, walczy z białowłosym mężczyzną w czarnym kostiumie.
Krzyżują miecze i patrzą sobie w oczy. I nagle znikają.
A aerolimuzyna ruszyła, i przyśpieszając minęła dziewczynę. Ta skoczyła po karabin, obróciła się i wymierzyła w malejący w oddali pojazd.
Opuściła lufę i westchnęła. To było zadanie jej życia, a ona zawiodła. Nie wiedziała nawet czemu. Miała jednak wrażenie, że była świadkiem czegoś ważnego, czego nigdy nie przyjdzie jej zrozumieć.
•
Mężczyźni w identycznych, zabezpieczanych pancerzem czarnych kombinezonach pojawili się nagle za pałacem. Ich stroje jednocześnie przegenerowały się w zwykłe ubrania, równie podobne.
Cały czas patrzyli sobie w oczy.
– Jak to się stało? – odezwał się białowłosy grubym głosem. – Jak to się stało, że dwóch Rzeźbiarzy dostało odwrotne zlecenia?
– Nie wiem. – Kane wciąż nie mógł się nadziwić wyglądem tamtego. Szczególnie jego oczami. Czy to właśnie czują ludzie patrząc na mnie? Zastanawiał się. – Nie rozumiem.
– Ale każdy z nas swoje zadanie wykonał. Miałeś ocalić prezydenta?
– Tak. A ty dziewczynę – bardziej stwierdził niż spytał.
– Jestem Elin Cling – Białowłosy wyciągnął dłoń.
– Kane Blacker. – Rzeźbiarze uścisnęli sobie dłonie. Obaj poczuli energię emanującą od siebie nawzajem energię. – Chyba powinniśmy pogadać.
– Racja, chodźmy do jakiegoś baru.
– Spotkałeś kiedyś innego Rzeźbiarza? – spytał Kane.
– Nie spoza naszej siedziby. A ona jest daleko stąd. Na Nasmosie.
– Nie wiem gdzie to jest… Nasza jest na Aerii, kilka lat świetlnych stąd.
Przemilczeli te kilka minut, jakie zajęła im droga do baru. Gdy już znaleźli odpowiednie miejsce, usiedli i zamówili drogie drinki.
– Czy… wasz Widzący mógł się pomylić? – spytał Kane unikając spojrzenia rozmówcy.
– Dotychczas myślałem, że nie – przyznał Elin. – Ale to, co widzę teraz… Chyba, że myślisz, że wina leży po waszej stronie?
– Nasza widząca nigdy jeszcze się nie pomyliła! – stwierdził twardo.
– W sumie to skąd wiesz?
– Po prostu. Ona się nie pomyliła. Zobaczyłbym konsekwencje. Wszyscy, których ocaliłem okazali się dobrymi ludźmi. I nie tylko ludźmi – zamyślił się wspominając minione sukcesy.
– A skąd wiesz – Elin Cling zrobił łyk mocnego trunku – że ich zabójcy byliby złymi?
– Zabójcy z natury są źli.
Elin przeszył Kane'a spojrzeniem i uśmiechnął się dziwnie, jakby smutno.
– Przed chwilą obaj próbowaliśmy kogoś zabić – stwierdził.
Kane Blacker milczał chwilę przyglądając się zawartości swojego kieliszka.
– Myślisz, że cały system jest zawodny? – spytał w końcu.
– Może. Chyba tak. Pomyśl, Kane… Nawet jeśli przyjmiemy, że to, co robimy, jest dobre, nie naprawimy tym wszechświata.
– Naprawimy – powiedział pewnie Kane.
– Nie powtarzasz formułek wyuczonych od Mistrza? – Elin uśmiechnął się szyderczo i dokończył trunek. Komendą wpisaną na interaktywnym blacie zamówił następny i automatycznie zapłacił.
– Nie – teraz to Kane spojrzał na Elina. I było to spojrzenie pewne, przeszywające, wręcz zaglądające w duszę. – ja w to wierzę, Elin. Możemy naprawić zło we wszechświecie, kawałek po kawałeczku. Wyrzeźbimy Nowy Świat. Wspólnymi siłami, przyjacielu.
– Nie mówisz chyba poważnie? – zdziwił się, a robotka postawiła przy nim zamówiony napój.
– Mam nadzieję – Kane wciąż nie spuszczał wzroku z rozmówcy – że inni Rzeźbiarze nie wątpią, jak ty. Nie wierząc w swój cel nie osiągniesz go. Więc po co zostałeś Rzeźbiarzem?
– Myślałem, że świat można ocalić.
– Bo można, Elin. – Widział, że Cling patrzy na niego jak na fanatyka.
Nagle do baru wbiegło pięciu mężczyzn w charakterystycznych kombinezonach. I tak bardzo się spóźniali.
– A może to oni są tymi dobrymi? – Elin uśmiechnął się smutno, znów generując na sobie pancerz.
– Nawet tak nie myśl. Oni zabraniają ludziom naprawiania rzeczywistości. Naprawiania, rozumiesz!? – Kane uderzył pięściami w stół.
Strażnicy wypalili wiązkami laserowymi. Rzeźbiarze odskoczyli na boki. Elin rzucił w nich wygenerowana w dłoniach plazmą. Zabił jednego.
Kane uniknął wiązki i skoczył pośród nich, a w jego dłoni wyrósł miecz. Wylądował wirując i ciął skośnie, ścinając głowę jednego. Potem podrzucił miecz i złapał go zmieniając jego ustawienie w dłoni. Z zaskoczenia przebił innego Strażnika.
Elin rzucił pozostałymi o ścianę falą telekinetyczną. Kane nie pozwolił jednemu z nich opaść na ziemię i wbił go w ścianę mieczem. Kolejny upadł, ale nie wypuścił broni. Strzelił w Kane'a. Rzeźbiarz padł na ziemię unikając wiązki.
Implozja zmiażdżyła głowę strażnika. Ludzie uciekali w popłochu, a pośród nich stał Elin z pistoletem w dłoni.
Kane pobierał się. Podnieśli rozrzucone krzesła i ponownie, jak gdyby nigdy nic, usiedli do stolika. Zostali w barze sami z robo-kelnerką.
– Jak długo jesteś Rzeźbiarzem? – spytał Kane.
– Dwa lata. A ty?
– Dwadzieścia trzy. I nigdy nie miałem momentu zwątpienia!
– Ech, Kane… Nie twierdzę, że wszyscy Rzeźbiarze to sekciarze i fanatycy. Nie mówię też, że starania są bezcelowe. Ale wkładając jeden dobry tryb pośród milionów zepsutych nie naprawisz całej maszyny.
Kane jednym łykiem dokończył napój. Zamówił kolejny. Robotka była typową barmanką, nie ingerowała w bijatyki ani strzelaniny. Spełniała tylko swój zaprogramowany obowiązek.
– Racja. Dlatego trzeba wymienić wszystkie tryby. Zakon wbrew pozorom staje się ogromną instytucją. Więc wymienimy jeden tryb po drugim, a w końcu wszystko będzie działać sprawnie – powiedział Kane z przekonaniem.
– Trzymając się przykładu – Elin łyknął drinka – tryby, nawet nowe, naprawione przez nas, zużywają się. Psują się, niszczone przez czas.
– I nasza w tym rzecz, by naprawić i te – Blacker wciąż nie dawał się przekonać. Elin Cling westchnął.
– System jest zawodny – przypomniał. – Dostaliśmy odwrotne zadania.
– To, że my nie widzimy w tym prawidłowości, nie oznacza, że Widzący nie widzą.
Elin uśmiechnął się ze zrezygnowaniem.
– Może widzą, nie przeczę. Jeden swoją, drugi swoją. Nie zapominaj, że Widzący są tylko ludźmi. Ludzie się mylą, to naturalne. Może obaj zabijaliśmy już niewinnych ludzi, którzy w przyszłości zasłużyliby się dla historii? Nie widzisz tego, Kane!? Nie możemy już polegać na Widzących!
– Dlaczego!? – Kane wstał i spojrzał na Elina złowrogo. – Nawet jeśli raz się pomylili, w co i tak nie wierzę, to nie powód, by całkiem negować ich racje!
– Nie wierzysz… – powtórzył Cling. – Nie wierzysz… Więc jak to wyjaśnisz, co?
– Nie muszę. Chciałbym wiedzieć co zaszło, ale ważne, że wiedzą to Widzący. Teraz chcesz obalić cały system, a co dalej? Odejdziesz z Zakonu!? – wrzasnął Kane.
– Przemyślę to… – powiedział poważnie.
Kane usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Milczał. W końcu uderzył w stół i spojrzał na rozmówcę, a jego spojrzenie przepełnione było wrogością.
– Dobrze, Elin – mówił powoli. – Myślę, że tak powinno być. Jeśli nie wierzysz w naszą Misję, odejdź. Odejdź z Zakonu Rzeźbiarzy Nowego Świata. Przez te dwa lata pewnie już niejedno zrobiłeś i, podobnie jak ja, jesteś poszukiwany? Trudno, zmienisz wygląd, nazwisko, nie ma problemu. I odejdziesz. Jest jedno ale. Będziesz miał chip hiperprzestrzenny. Najpotężniejsza broń we wszechświecie będzie wciąż w twoich rękach. I użyjesz tego, taka ludzka słabość. Gdy zginie ktoś ci bliski, będziesz chciał cofnąć czas. Pewnie nawet to zrobisz. Strażnicy cię znajdą. Uciekniesz tunelem. Zrozumiesz własną potęgę, która stanie się twoją słabością. I zaczniesz używać go we własnych celach. Strażnicy cię nie dorwą, bo jesteś za dobry. Ale będziesz nieprawidłowością. Złem. I Rzeźbiarze wyślą kogoś po ciebie. Niewykluczone, że tym kimś będę ja. I ten Rzeźbiarz cię zabije. Tak skończysz, zdrajco.
Elin Cling patrzył na Kane'a zszokowany. Blacker miał wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale nie może dobyć głosu.
– Co skłoniło cię do zostania Rzeźbiarzem? – spytał w końcu, pewny, że Elin nie zamierza się odezwać.
– Zabito mi siostrę – odpowiedział krótko. – Ona nie zasługiwała na śmierć.
– I wstąpiłeś do Zakonu by nie dopuścić do innych takich śmierci, prawda?
– Tak.
– I to co wtedy czułeś było właściwe. Takie przekonanie powinien mieć Rzeźbiarz. Historia pokazała ci, że wszechświat wymaga naprawy. Masz zaszczyt obserwowania i interpretowania wizji Widzących, oni pomagają ci naprawiać świat. Możesz przewidzieć śmierć takiej niewinnej dziewczyny. Możesz ją zobaczyć. I masz największy zaszczyt na świecie – możesz ją wskrzesić! Możesz ją uratować! Możesz też przyczynić się do tego pośrednio, ratując przed śmiercią władcę, który nie dopuści do rebelii, powstania, będzie dobry i nie dopuści do śmierci tej bezbronnej dziewczyny. I wielu innych ludzi, którzy w innych okolicznościach by zginęli.
Elin podparł brodę na pięści i spuścił wzrok.
– Chyba… Chyba masz rację, Kane. Nie muszę rozumieć wszystkiego. Może Widzący mieli jakiś cel dając nam odmienne zadania. I w sumie każdy nas swoje wykonał. Żyje prezydent i żyje dziewczyna…
– Właśnie – Ton Kane'a wciąż był poważny – a bycie Rzeźbiarzem to zaszczyt.
– Cholerny zaszczyt, bracie – Elin podniósł wzrok i spojrzał na Blackera dziękczynnie.
– Czyli nie odejdziesz?
– W imię dobra wszechświata – nie.
Kane uśmiechnął się wstając. Poklepał Elina po plecach.
– Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Powodzenia, przyjacielu – powiedział i ruszył do wyjścia.
– Kane?
– Tak? – odwrócił się w drzwiach baru.
– Dziękuję.
•
– I jak idzie? – spytał Kane wchodząc do komnaty Fraona. Przyjaciel pogrążony był w lekturze jakiejś starej księgi.
– A dobrze… – odpowiedział krótko nie przerywając lektury.
– Więc – Rzeźbiarz wyrwał mu książkę i zrobił krok w tył – powtórz ostatni fragment.
– ,,Owoc nie pleni się szlachetny, gdzie chwastem zaszło pole.'' – zacytował Nattine z tryumfalną miną.
– Hmmm, brawo. Dante Alighieri… To chyba ostatni zachowany egzemplarz na papierze.
– Wiem, oddaj – wyciągnął rękę. Kane zwrócił mu księgę, a Fraon wrócił do lektury.
– Jak ci poszło?
– Dobrze, załatwiłem wszystko jak trzeba. Znaczy, niedoszły zamachowiec mi umknął, ale ocaliłem kogo miałem ocalić – odpowiedział nie wdając się w szczegóły.
– Spoko. – Fraon przerzucił kartkę. – Słuchaj, jakoś jak cię nie było zrozumiałem to, co mówiłeś. Rzeczywiście, kopnął mnie niezły zaszczyt, że mogę uczyć się tego wszystkiego. I nie powinienem nabijać się z Mistrza. Wybacz.
– Dobrze, że to zrozumiałeś. Nie mogę się doczekać naszej pierwszej wspólnej misji – Uśmiechnął się Kane.
– Ale nie zmienia to faktu – Uczeń oderwał wzrok od lektury i spojrzał na przyjaciela – że nasza Widząca, Samie, jest naprawdę… bardzo ładna.
– Przyznaję, przyznaję. – Pokiwał głową ze zrozumieniem.
Rozmowę przerwał im Will, robot Mistrza.
– Panie Blacker, Mistrz pana oczekuje – ogłosił kłaniając się.
– Dobra, już idę. – Rzeźbiarz wstał i poklepał po ramieniu zaczytanego przyjaciela, po czym ruszył za Willem. Przeszli przez korytarz i dotarli do komnaty Mistrza. Will został przed drzwiami.
Kane wszedł do imponującego pomieszczenia, przypominającego starodawne biblioteki. Drewniane pułki pełne były papierowych, piekielnie drogich i rzadkich ksiąg.
– Coś poszło nie tak – stwierdził Gadivean patrząc w oczy Kane'a.
– Można tak powiedzieć. – Rzeźbiarz usiadł w fotelu przed wielkim, dębowym biurkiem mistrza. – Tam był drugi Rzeźbiarz. Miał za zadanie ocalić tą dziewczynę, którą ja miałem zabić. A przez to zabić mnie.
– I jak to rozwiązaliście? – Mistrz nachylił się z zainteresowaniem.
– Ocalała dziewczyna i prezydent – wyjaśnił Kane. – Ale… Podobno było to zadanie wynikające z wizji ich Widzącego. A ja nie wierzę, by jakikolwiek Widzący mógł się tak pomylić.
– Myślę – Alexander Gadivean potarł brodę – że powinieneś porozmawiać z Samie. Ona wszystko ci wyjaśni.
Kane uśmiechnął się. Zawsze cieszyła go perspektywa rozmowy z Widzącą. Ruszył do pomieszczenia, w którym mieszkała i Widziała.
Gdy z niego wychodził, jego uśmiech był jeszcze większy.
EPILOG
Nie wiedział, jak mógł żyć szczęśliwie przed poznaniem Diany. Oczywiście poza nią miał jeszcze Misję do spełnienia, ale kochał dziewczynę z całego serca i twierdził, że nie potrafiłby już wypełniać owej Misji, gdyby nie miał świadomości, że ona na niego czeka.
Taneczna melodia skocznych dźwięków zakłóciła spokój spartiańskiego lasu. Trudno uderzało mu się w struny, gdy Diana wtulała się w niego od boku, ale nie zamierzał prosić jej o odsunięcie się.
Melodia spowolniła, dźwięki stały się cichsze, jakby zharmonizowały się ze spokojem otoczenia.
– Pięknie, mój mistrzu! – pochwaliła. – Ale dokończ swoją historię!
– A gdzie skończyłem? – spytał opierając gitarę o drzewo.
– Jak rozmawiasz z Mistrzem.
– No to potem poszedłem porozmawiać z Samie. Widząca nieraz mówi zagadkowo, ale tym czasem wyjaśniła wszystko prosto i do zrozumienia. Pytałem oczywiście o tą sytuację z drugim Rzeźbiarzem. I okazało się, że wszystko stało się tak, jak przewidziała.
Diana spojrzała na Rzeźbiarza pytająco.
– Elin Cling – wyjaśnił. – On był moim zadaniem. Samie powiedziała, że gdyby nie spotkał mnie, gdybym nie wyjaśnił mu sensu naszej Misji, nie zasiał w sercu nadziei, za kilka lat zrobiłby coś strasznego. A tak wciąż będzie naprawiać świat.
– Mój siewca nadziei. Kocham cię. – Pocałowała go w policzek. – Jestem z ciebie taka dumna.
Siewca nadziei, uśmiechnął się. Spodobało mu się to określenie.
Nie, nie przeczytalem tego jeszcze. Ale skoro to scifi, to przeczytam. Moje pytanie brzmi - jestes pewien, tak serio serio, ze chcesz nazwac bohaterke Valia Wiggin?
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Ci strażnicy przypominają mi trochę oddziały szturmowe z Star Wars - to znaczy, że wpadają wielką siłą, strzelają po ścianach i padają jeden po drugim. To są dopiero idealiści! Ciekawe, czy mają jakichś weteranów - takich po trzech misjach samobójczych.
No nic, czekam na Darka Vadera.
Byłem, podobało się.
W zależności od tego, jaki efekt chciałeś osiągnąć, mój komentarz będzie albo komplementem, albo pojazdem: otóż wykreowany przez Ciebie świat jest na poziomie amerykańskich filmów: niby wszystko ładnie i trzyma się kupy, ale jakby się w to zagłębić, to ani w tym logiki, ani głębi. No ale jakoś te filmy zarabiają dużą kasę, więc może i przed Tobą stoi kariera.
www.portal.herbatkauheleny.pl