- Opowiadanie: Urban Horn - Dzieci Wszechświata

Dzieci Wszechświata

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci Wszechświata

Siedzący za sterem niebieskooki mężczyzna z zafascynowaniem wpatrywał się w przestrzeń kosmiczną.

– Więc mówisz, że dziewczyna, którą zostawiłeś na Spartii, to ta jedyna? – zagadnął Murzyn leżący wygodnie w fotelu pasażera. Wiedział, że nie wyrwie przyjaciela z zamyśleń, ale otrzyma odpowiedź. Kane Blacker był mistrzem w robieniu kilku rzeczy naraz.

– Tak – odpowiedział. – Z pewnością.

– Masz chłopie szczęście. – Murzyn otworzył kolejną puszkę ze schłodzonym piwem.

– Fraon, nie przesadzaj! – skarcił go pilot. – Wziąłem cię do pomocy, a zaraz lądujemy. Miło by było, byś był trzeźwy.

Fraon Nattine spojrzał na puszkę jadowicie żółtymi oczami. Wzruszył ramionami i zrobił duży łyk. Kane westchnął.

– Nie ukrywam jednak – Murzyn beknął cicho – że cieszę się. Miło, że pomyślałeś o starym przyjacielu.

– Przyda mi się twoja pomoc. Zwłaszcza, że ofiara jest amebą. Nie znam nikogo, kto zna ameby lepiej od ciebie, Fraon.

– Tak to jest, gdy trza dzielić planetę z tymi kreaturami. Chociaż u nas, na Marsie, to one jeszcze są mniejszością. Tam gdzie lecimy, na tym Aze… Azi…

– Azarionie – przypomniał Kane.

– Właśnie. Więc na tym Azarionie to tak naprawdę ludzie są gośćmi.

– Dobrze, że jacykolwiek tam są. Nie to, bym nie lubił ameb, ale trudno mi się z nimi pracuje. Niełatwo dogadać się z bezkształtną biomasą, która komunikuje się zmianą barw.

– Mieszkałbyś na Marsie to byś się przyzwyczaił.

– Po co mieszkać na Marsie, jak można siedzieć na rodzinnej Spartii? – Usiłował zrozumieć. – Tam jest tak spokojnie, sielankowo…

– Właśnie. – Fraon uśmiechnął się szyderczo. – Ja nie chcę spokoju. Chcę by się coś działo! A na Marsie bez przerwy coś się dzieje. Nic dziwnego, jak mają tak blisko do jednego z najważniejszych punktów we wszechświecie.

– Ech, w moim życiu dzieje się wystarczająco dużo, bym w czasie wolnym wolał sobie odpocząć.

– Nic dziwnego, jak jesteś Rzeźbiarzem. Jeszcze przed odejściem z wojska niewiele się różniliśmy – Nattine zamknął oczy i przypomniał sobie odległe dzieje. – Też ceniłeś zimne piwo…

– Wybacz Fraon, ale wiesz, że teraz nanoboty w moim krwiobiegu usuwają z mojej krwi wszystkie toksyny. Mogę wypić butelkę spirytusu i dalej będę trzeźwy, więc co mi po zimnym piwie?

– Smak! – Z zamiłowaniem pogładził puszkę.

– Bez efektu nie jest już taki dobry. A przecież poza tym niewiele się różnimy.

– Tak, Rzeźbiarz władający hiperprzestrzenią człowiek dbający o porządek we wszechświecie i walczący o jego piękno, oraz rozpity barman… – Westchnął Nattine, po czym przechylił puszkę i opróżnił ją do dna.

– Pięknie. Właśnie dolatujemy. – Kane otworzył skrytkę obok siedzenia przyjaciela. – Masz tam tabletki trzeźwiące. Weź jedną. Albo dwie.

– Jakbym wiedział, że je masz, wziąłbym tego więcej…

– Wiem – odpowiedział Kane, a kosmolot wszedł w atmosferę Azariona – właśnie dlatego ci nie powiedziałem.

Murzyn ponownie westchnął, łykając dwie kapsułki.

– Pamiętaj, Fraon – upomniał Rzeźbiarz. – jesteśmy Marsjańskimi dziennikarzami i…

– …piszemy artykuł o kulturze ameb, wiem, wiem!

– Staraj się, by nie padło moje nazwisko. I trzymaj. – Podał mu niewielkie pudełko.

– A to co?

– Soczewki interaktywne. Sam też takie noszę. Mogą łączyć się z Siecią, dając ci informacje o otoczeniu. Masz tu też termowizje, noktowizje… Zsynchronizowane z mózgiem nosiciela. Może się przydać, włóż.

– Dzięki. Ile mamy czasu?

– Trzy i pół godziny.

 

Arturo Matrian czekał już w porcie kosmicznym w towarzystwie Xamuellina. Miał nadzieję, że brązowa opończa i chitynowe modyfikacje ciała, w tym twarzy, dodadzą mu powagi. Z kolei Xamuellin leżał obok człowieka milcząc, co objawiało się u niego przezroczystością. Jak u wszystkich ameb.

Kosmolot przybyszów osiadł miękko na platformie portowej. Drzwi otworzyły się i naprzeciw nim wyszło dwóch mężczyzn. Nie wyglądali na dziennikarzy, ale w dzisiejszych czasach niewielu wyglądało na tych, kim byli w rzeczywistości.

Ciemny, skórzany ubiór jednego z nich, oraz twarz o trudnym do odczytania wieku i mądre oczy, które z pewnością niejedno widziały, sprawiały, że wyglądał na wojskowego. Tylko czarne włosy do ramion nie pasowały. Jego towarzysz był łysym, barczystym Murzynem w szarym swetrze i obdartych, dżinsowych spodniach. Tęczówki jego zmodyfikowanych oczu były żółte, a zwężone do cienkich, czarnych pasków źrenice wyglądały wręcz zwierzęco.

– Witajcie, drodzy panowie – Ukłonił się czarnowłosy – bardzo mi miło, że zgodziliście się na rozmowę. Jestem Kane. Po prostu Kane. A to mój przyjaciel Fraon – przedstawił, a Murzyn ukłonił się.

– Uszanowanie. – Chłopak z chitynowymi modyfikacjami skóry skinął nieznacznie. – Nazywam się Arturo Matrain i będę tłumaczem mistrza Xamuellina. – Wtedy leżąca obok niego bezkształtna biomasa drgnęła i mignęła sekwencją kilku barw. – Mistrz również cieszy się, że może panom pomóc i zaprasza do świątyni – przetłumaczył.

– Dziękujemy, prowadźcie – powiedział Kane, a Matrain spojrzał na amebę i jego tęczówki mignęły kilkoma kolorami. Mistrz odpowiedział, po czym ruszył w stronę miasta na swych nibynóżkach.

– Xamuellin mówi, że po drodze może udzielić odpowiedzi na wasze pytania.

– Ciekawy sposób komunikacji – przyznał Rzeźbiarz.

– Cóż, na planetach, gdzie ameby stanowią mniejszość, to one wszczepiają sobie syntezatory mowy. Azarion to ich planeta, więc my, ludzie chcący tu mieszkać musieliśmy się przystosować. – Wyjaśnił Matrian ruszając za mistrzem.

– Dlaczego zdecydował się pan mieszkać wśród nich? – spytał Fraon, odzywając się po raz pierwszy od czasu lądowania.

– Ze względu na religię i kulturę. One są inne od ludzi, nieagresywne… Jeszcze się w historii nie zdarzyło, by ameba zabiła amebę. Właśnie dlatego.

– Mówił pan o religii. Mógłby pan sprecyzować? – spytał Kane, doskonale znając odpowiedź. Widział w dodatku, że Arturo urodził się na Azarionie. Był młody, niewielu ludzi w tym wieku szuka spokoju. To, co mówił, to wartości wpajane mu od urodzenia.

– Większość ameb, mimo podobnego nam rozwoju technologicznego, nie zatraciła wiary w swoją religię. Uznają Wszechświat jako żyjącą istotę, zdolną ingerować w nasze istnienia. Naszego Rodzica. To ich jednoczy, a także nas, ludzkich wyznawców. Wszyscy jesteśmy bowiem dziećmi wszechświata – pochwalił się wyuczoną formułką.

Opuścili dzielnicę portową i weszli do miasta. Domy ameb stanowiły niewielkie, metalowe kopuły. Idąc główną ulicą niewiele widzieli instytucji takich jak sklepy czy bary. Kane nie wiedział, czy były one zapożyczeniami od ludzi, czy ameby same wymyśliły takie udogodnienia. Jednak miasto funkcjonowało w harmonii z naturą. Wszechobecne były ogromne drzewa o grubych pniach, a niewielkie domki stawiane były pośród ogrodów z kolorową roślinnością.

Kane sprawdził czas w rogu soczewki interaktywnej. Mieli jeszcze ponad dwie godziny.

Uliczkami rzeczywiście chodziło niewielu ludzi, przeważnie widywało się tu migające różnymi kolorami, a więc rozmawiające ameby.

– Dlaczego postanowił pan zostać kapłanem? – spytał Kane, patrząc błagalnie na Fraona, by pomógł mu z tym bezcelowym wywiadem. Najbardziej oczekiwali ceremonii w świątyni, bo prawdopodobniej podczas niej się to stanie.

Xamuellin w odpowiedzi mignął kilkoma kolorami.

– Mistrz mówi, że chce dawać nadzieję ludziom i amebom. Nadzieję, wsparcie i siłę – przetłumaczył Arturo.

– Zastanawia mnie, czy macie jakichś wrogów? – Rzeźbiarz po raz pierwszy zadał pytanie, które mogło być istotne dla sprawy.

– Mistrz ma nadzieję, że nie będziecie mieli okazji się przekonać.

Kane nie dopytywał. Dopiero po chwili, gdy ich oczom ukazała się ogromna, złota kopuła świątyni, zrozumiał co miał na myśli. Na placu przed świątynnym wejściem była grupka ameb, które nerwowo zmieniały kolory. Było wśród nich kilku ludzi w opończach. Przed nimi stał tłum uzbrojonych w pałki i paralizery przedstawicieli rasy ludzkiej odgradzając ameby oraz kilku wiernych ludzi od świątyni.

– Co to ma być? – zdziwił się Nattine sięgając za pas. Kane powstrzymał go przed dobyciem broni. Nie powinni się wtrącać dopóki nie wiadomo o co chodzi.

– Kolejna manifestacja przeciw Dzieciom Wszechświata – powiedział smutno Matrian. Pobiegli w tamtą stronę. Nawet Xamuellin przyspieszył. Dołączyli do tłumu wiernych próbujących dostać się do świątyni.

– Nie będziecie osłabiać ludzi! Wyznawajcie sobie co chcecie, ale nie wciągajcie w to naszych! – wrzeszczeli bez sensu, bo ameby nie mogły ich przecież zrozumieć.

– To nasza decyzja! – krzyknął chłopak podobny do Artura, również ubrany w opończę.

– Zrobili wam pranie mózgu! Indoktrynowali przez te wszystkie lata! – warknął grubas z obcym akcentem wymachując paralizerem.

Kane mógł jednym ruchem ręki obalić tych wszystkich ludzi. On i Nattine wiedzieli o tym dobrze, ale wiedzieli też, że póki co nie powinien się zdradzać. Dziennikarze zwykle nie miewają modyfikacji bojowych.

Nagle coś odrzuciło ludzi na wszystkie strony. Rzeźbiarz poczuł falę. Wyglądało to tak, jakby pośrodku tłumu wybuchła bomba, tylko taka słabsza, bo obyło się bez rozlewu krwi.

Został tylko jeden człowiek. Miał czarne włosy, chitynowe rogi i czerwone oczy wedle najnowszej mody. Z pewnością wszczepiono mu chip telekinetyczny, pomyślał Kane. Nie znał jeszcze intencji gościa, ale jego organizm przygotowywał się już do obrony lub ataku. Nanoboty wstrzyknęły mu do krwi zmodyfikowaną adrenalinę, czas dla niego spowolnił. Mięśnie naprężyły się. Ale czekał na ruch chłopaka.

– Ludzie! – przemówił donośnym głosem. – Uznajcie wolność wyznania! Uszanujcie ich wiarę, która uszlachetnia! Sam też nie wierzę, ale znam wielu wierzących i to naprawdę dobrzy ludzie!

Kane rozluźnił się i uspokoił. Ludzie zaczęli uciekać w popłochu. Na nic się nie zdadzą pałki i paralizery przeciw chipowi telekinetycznemu.

– Wchodźcie – powiedział już do wiernych i wskazał świątynie zapraszającym gestem – droga wolna.

– Dziękujemy, panie… – odezwał się zdziwiony Arturo.

– Tesil Olivierra, bardzo się cieszę, iż mogłem wam pomóc. – Mężczyzna, właściwie chłopak prawdopodobnie jeszcze młodszy od Artura ukłonił się nisko. Prostując się poprawił stylową, czarną pelerynę.

Xamuellin przesunął się trochę na nibynóżkach i zamigał gamą barw.

– Mistrz pyta, czy nie chciałby pan zawitać w domu modlitwy Dzieci Wszechświata. – przetłumaczył Arturo.

– Dziękuję, mówiłem już, ja w to nie wierzę. Bardzo szanuję, ale nie wierzę – Uśmiech nie znikał z twarzy Oliverry, a tłum wierzących kłębił się już u wejścia.

– Dozna pan oczyszczenia, rozluźni się… – namawiał tłumacz mistrza.

– Mam inne plany, proszę wybaczyć. Owocnej modlitwy. – Tesil ponownie oddał kapłanowi pokłon, po czym odwrócił się i odszedł.

Xamuellin, Matrian, Fraon i Kane ruszyli do wejścia.

– Często się to zdarza? – Rzeźbiarz kierował to pytanie bardziej do Artura niż do mistrza.

– Manifestacje tak. Ale to… to zdarzyło się po raz pierwszy.

– Ten człowiek jest wojskowym, albo zdobył chip telekinetyczny nielegalnie. Na wojskowego nie wyglądał. To było dziwne… – skomentował Nattine.

Weszli do świątyni. W środku dom modlitwy wyglądał dziwnie, nie majestatycznie. Ściany były czarne, ze świecącymi punktami, na wzór kosmosu. Wszyscy wierni siedzieli (o amebach można powiedzieć, że rozlały się) na podłodze przed piedestałem, do którego zbliżał się Xamuellin.

Po bokach były koryta, gdzie jakaś płynna substancja wydzielała opary napełniające dom modlitwy dziwnym zapachem. Już wcześniej z rozmowy dowiedzieli się, że opary te dodają amebom energii, oczyszczają umysł i rozluźniają. Czyli po prostu działają na nie jak narkotyk.

– Chcecie uczestniczyć w połączeniu? – zaproponował Matrian.

– Nie – Nattine wymusił miły ton kładąc dłoń na ramieniu Kane'a. – Będziemy tylko obserwować i nie przeszkadzać.

Wiedział, że Arturo ze smutkiem rezygnuje z połączenia, by tłumaczyć słowa mistrza.

– O co chodzi z tym połączeniem? – spytał po cichu Rzeźbiarz.

– Zobaczysz – zbył go przyjaciel.

Kane wzruszył ramionami i sprawdził zegar. Jeszcze niecała godzina.

Ludzie klęknęli przed kapłanem, a ten zaczął przemawiać. Stanął na jakimś systemie, który przekazywał barwy na wielki ekran za nim. Nattine nazwał to po ciuchu ,,amebowym mikrofonem''.

– Drodzy współbracia! Kochane Dzieci Wszechświata! – Arturo tłumaczył przemowę Xamuellina. – Nadeszła oto pora, by podziękować Ojcu Wszechświatowi za kolejny udany dzień. Pora oczyścić się i napełnić energią, która pozwoli nam przetrwać w wierze do kolejnej modlitwy! Połączcie się, ukochani współbracia!

Kane i Fraon obserwowali, jak ludzie kłaniają się nisko, a ameby rozpływają się łącząc się i oplatając ich swymi żelowymi ciałami. A Xamuellin mówił, wciąż wychwalając Wszechświat. Mówił coraz bardziej fanatycznie, w końcu zaczął przemawiać wręcz szaleńczo. Nic dziwnego, naćpał się oparami. A młody Arturo Matrian tłumaczył, wpatrując się w niego z zafascynowaniem.

Kane co chwila gorączkowo sprawdzał zegar. Gdy zostały dwie minuty włączył termowizję w soczewkach i zaczął rozglądać się po świątyni, ale nie zauważył nic podejrzanego.

Minuta.

Wciąż nic. Do jego głowy przychodziły coraz to nowsze i gorsze scenariusze. Może wybuchnie cała świątynia? Może bomba spadnie na miasto?

I nagle stało się. Xamuellin zamilkł, na jego żelowym ciele pojawiły się bąble. I stał się czarny. Umarł.

Wierni przerwali połączenie. Nie wiedzieli co robić. Arturo otwarł usta.

– Na co czekasz, Kane!? – wrzasnął Nattine. – Wskrześ go, przecież potrafisz!

– Co!? – Tłumacz oprzytomniał i pojrzał na niego w zdumieniu.

– Potrafię – przyznał Kane – ale po co mam to robić, jeśli nie znam przyczyny śmierci!? On zginie ponownie, Fraon!

Tłum ameb przemieścił się w stronę ciała kapłana.

– O czym wy mówicie!? – Matrian wciąż nie rozumiał.

– On jest Rzeźbiarzem. – Nattine wskazał przyjaciela stwierdzając, że nie ma już po co się ukrywać.

Arturo zdawał się wciąż nie rozumieć.

– Rzeźbiarze Nowego Świata – sprecyzował Kane Blacker – przewidzieliśmy śmierć Xamuellina. A jego rola w historii byłaby znacząca. Jest… Był dobrą amebą, bardzo dobrą. I mogłem go wskrzesić, cofnąć czas. Dalej mogę. Tylko, że nie wiem jak zginą. Nie ocalę go.

– Spróbuj, Rzeźbiarzu! Błagam! – Arturo padł na kolana.

– To nic nie pomoże, przepraszam. – Kane spuścił głowę.

– Chodźmy już. – Fraon złapał go za ramię.

Wyszli. Kane wydawał się nieobecny myślami. Ruszył pierwszą lepszą uliczką, mijając ludzi i ameby pędzące do świątyni. Ludzie w domu modlitwy wrzeszczeli o tym, co się stało, a ameby wyczuwają śmierć pobratymców. Wyższy poziom empatii.

– To twoja pierwsza porażka, prawda? – spytał Fraon.

Odpowiedź wyczytał z oczu przyjaciela.

– Muszę wiedzieć jak to się stało! – ogłosił w końcu.

– Może już wcześniej wszczepiono mu coś, co zabiło go dopiero po pewnym czasie?

– Nie, zauważyłbym – stwierdził pewnie. – Moim ograniczeniem jest, że myślę o tym, jak o śmierci człowieka. Ty znasz te stworzenia, Fraon. Mów o nich. Wszystko co wiesz.

– Cóż, narodziły się na planecie Osmus, są obojnakami, rozmnażają się przez pączkowanie…

– Wszystko, co może się przydać. – Uściślił Rzeźbiarz wzdychając.

– Hmmm… Mogą oddychać pod wodą, ich hierarchia społeczna najwyżej automatycznie stawia najstarszych, dożywają stu ziemskich lat…

– Ile miał Xamuellin?

– Siedemdziesiąt osiem.

– Dobrze, mów dalej.

– Mogą przybierać dowolne kształty, mają wysoko rozwiniętą empatię i między sobą komunikują się niemal telepatycznie. Współcierpią, szczególnie spokrewnieni. Aha, i jeśli zginie potomek pierwszego pokolenia, umownie nazywany przez nas synem, wtedy rodzic też umiera.

– Co!? – Kane natychmiast otrzeźwiał.

– No powiedziałem, że…

– Słyszałem. Obym dał radę – powiedział i zamknął oczy.

I wtedy czas zaczął się cofać. Przyjaciele szli wstecz, do świątyni, z której wybiegały tłumy ameb. Kane skupiał się, przeciążał chip hiperprzestrzenny. Ale czas wciąż się cofał, a Rzeźbiarz tracił siły.

Upadł na kolana. Zaciskał pięści i zęby. Czół piekielne zimno z zewnątrz, a w głowie zdawało mu się że ma rosnącą kulę ognia.

Widział, jak wchodzi z powrotem do świątyni. Arturo wstaje z kolan. Nattine staje spokojnie.

Jeszcze odrobinę.

Ból niemal przybił go do ziemi. Utrzymał się na czworaka.

Xamuellin wstaje z martwych. Miga rozmaitymi barwami. Kane rozgląda się za zagrożeniem. Wyłącza termowizor w soczewce.

Jeszcze minuta.

Wystarczy. Czas zaczyna biec normalnie.

Kane padł na ziemię, ledwie ochraniając rękami twarz. Oddychał ciężko. Arturo spojrzał na niego ze zdziwieniem, a Fraon klęknął.

– Stary, co ci jest?

– Syn… – Rzeźbiarz starał się krzyknąć. Ostatkami sił walczył, by nie stracić przytomności.

– Co?

Spojrzał na Matriana.

– Jego syn… Xamuellina… Gdzie…?

– Syn mistrza jest kapłanem w świątyni kilka kilometrów stąd – powiedział Arturo nic nie rozumiejąc.

– Fraon… Uratuj… – szepnął i ostatkiem sił, ostatkiem woli, otworzył tunel hiperprzestrzenny. I zemdlał.

 

 

Młodszy kapłan Xamuel, syn Xamuellina, przemawiał właśnie do wiernych, gdy u wejścia świątyni pojawiło się dwóch mężczyzn. Jeden leżał nieprzytomny, opierając się o ścianę, a drugi rozglądał się po domu modlitwy jadowicie żółtymi oczami.

Xamuel nie zwrócił na nich większej uwagi, dopóki żółtooki nie wydobył zza pasa pistoletu plazmowego.

 

Dzięki termowizji w soczewce Nattine zauważył zakamuflowanego snajpera stojącego przy ścianie. Dobył pistoletu i wystrzelił w jego stronę wiązką plazmy. Zamachowiec nie zdążył zareagować i padł na ziemię z wypaloną dziurą w brzuchu. Wtedy kamuflaż zniknął, a trupa zobaczyli wszyscy zebrani. Zaczęła się panika.

Fraon odwrócił się, żeby zobaczyć dwóch mężczyzn, którzy wyróżniali się spośród wiernych. Byli bowiem uzbrojeni w pistolety laserowe. Poznał jednego z nich.

– Tesil Olivierra! – Nattine przywołał nazwisko z pamięci. – Co to ma znaczyć, przed chwilą broniłeś Dzieci Wszechświata!?

Chłopak uśmiechnął się szyderczo i strzelił. Murzyn uskoczył i schował się częściowo przy korycie, z którego wydzielały się narkotyczne opary.

– Dzieci Wszechświata! – powtórzył chłopak z pogardą. – Grałem ich zwolennika, byście się ode mnie odczepili! Ale oni osłabiają tą wiarą naszych, nie rozumiesz!? W tych czasach nie możemy powracać do prymitywnych wierzeń! Chwała wszystkiemu, co twardym czyni!

Wspólnik Olivierry ruszył w stronę kapłana, roztrącając łokciami uciekających wiernych. Nattine wypalił do niego wiązką. Ciało mężczyzny padło tuż przed Xamuelem.

– Obrońca się znalazł! – Tesil uniósł dłoń. Fala telekinetyczna rzuciła Fraonem o ścianę, pozbawiając go pistoletu. – Zabijasz ludzi, którzy chcą ci pomóc!

– Co chcesz uzyskać zabijając Xamuellina? – spytał, wypluwając krew z rozciętej wargi.

– Ich strach! – chłopak uśmiechnął się szaleńczo. – Niech zobaczą, że mówimy poważnie! – Wtedy skierował pistolet w stronę kapłana, który starał się ukryć za ekranem.

Nattine sięgnął za pas, by skorzystać z ostatniego możliwego rozwiązania. Wyjął rękojeść i ścisnął ją, a z niej wysunął się cienki pręt metrowej długości. Pokryła go puchnąca w oczach ciekła stal, która stwardniała w kilka mikrosekund. I tak w ręce Fraona pojawiła się metalowa pałka.

Murzyn zerwał się z miejsca i popędził w stronę Olivierry.

Chłopak strzelił w kapłana. Wiązka ledwie minęła amebę.

Nattine zamachnął się, pałka opadła na głowę zamachowca.

Wtedy poczuł uderzenie fali telekinetycznej. Mocniejsze niż poprzednio. Stracił pałkę, poleciał kilka metrów w tył, po czym uderzył w ziemię i na plecach dojechał pod samą ścianę, obok nieprzytomnego Kane'a.

Olivierra strzelił jeszcze raz. Xamuel ledwie umknął.

A wtedy Nattine zobaczył swój leżący w zasięgu ręki pistolet plazmowy. Chwycił go i załadował kulę gorącej plazmy.

Ostatni wierni w popłochu opuszczali świątynie, widząc jak Tesil Olivierra strzela. I chybia po raz ostatni. Trafiony potężną wiązką plazmy pada na ziemię, ze zwęglonymi kikutami zamiast głowy i rąk.

Fraon westchnął i odłożył pistolet.

Ale to nie koniec. Przed nimi otworzył się kolejny tunel hiperprzestrzenny, z którego wyszły cztery postacie w charakterystycznych kombinezonach. Strażnicy Czasu.

Nattine wiedział, że wszystko stracone. Z zamachowcami zbrojnymi w broń laserową i nielegalne chipy bojowe mógł sobie jeszcze poradzić, ale ze Strażnikami szanse miał tylko Kane.

Zbliżali się. Fraon Nattine pożegnał się z życiem.

A głowa jednego ze Strażników wybuchła gejzerem krwi. Kane otworzył oczy. Wstał w niewyobrażalnie szybki, akrobatyczny sposób, podczas tego generując sobie noże w obu rękach.

Korzystając z pędu, jaki nadał sobie wstając, ciął od obu stron. Poderżnął gardła dwóm zdezorientowanym Strażnikom, i odchylił się przed pociskiem implozyjnym z karabinu ostatniego. Wyprężył się i wybił, w locie zmieniając ułożenie noża w dłoni. Amortyzując upadek zagłębił ostrze w głowie wroga.

Takie akcje przyjaciela Fraon widywał już nieraz. Bardziej interesowało go, co rozwaliło głowę pierwszemu Strażnikowi. Rozejrzał się po świątyni, a gdy zobaczył, zrozumiał i otworzył usta ze zdziwienia.

Kane podążył wzrokiem za spojrzeniem Nattine'a.

Przy ciele martwego snajpera stał Xamuel. I w tym przypadku stał to właściwie określenie, bo ameba przybrał humanoidalną postać i trzymał karabin zamachowca. Kane'owi zdawało się, że na twarzy ameby dostrzega przyjazny, ludzki uśmiech.

Skinął głową w podzięce. Xamuel uraczył go sekwencją barw, której Rzeźbiarz nie zrozumiał.

– Chodźmy – powiedział Fraon, chwytając przyjaciela za ramię. – Wykonałeś zadanie.

Kane przytaknął i mężczyźni opuścili świątynię.

 

 

Rzeźbiarz przysiadł na trawie. Oparł się o drzewo. Wszechobecne ogrody nadawały miastu ameb przyjazny klimat.

– Takiego przeniesienia jeszcze nie robiłem – stwierdził, generując sobie w ręce strzykawkę.

– Jakiego? Wiesz, że nie pamiętam. – przypomniał Fraon siadając obok niego.

– To było z dziesięć minut. – Kane podwinął rękaw, przyłożył urządzenie do przedramienia i nacisnął spust. Wyprężył się zaciskając zęby.

– Co to? – Skinieniem wskazał na strzykawkę.

– Dodatkowa porcja nanobotów ze wzbogaconą adrenaliną. Muszę zregenerować trochę energii by otworzyć tunel do portu.

– Słusznie. To regeneruj. – Uśmiechnął się i położył się na trawie splatając dłonie za głową.

– Fraon?

– Hm?

– Dziękuję. Bez ciebie bym sobie nie poradził.

 

 

Kosmolot poderwał się do startu. Mistrzowi Xamuellinowi i Matrianowi pozwolili żyć w słodkiej niewiedzy. Nawet się nie pożegnali.

Widzący przepowiedzieli, że rola Xamuellina w historii będzie znacząca, a wiara Dzieci Wszechświata uczyni jeszcze wiele dobrego.

– Spisaliśmy się! – stwierdził Fraon otwierając piwo.

– Jak zwykle.

– Niezły z nas team, bracie. – Poklepał Rzeźbiarza po ramieniu.

– Mam pomysł – ogłosił Kane w odpowiedzi.

Nattine zrobił duży łyk i spojrzał na przyjaciela z zaciekawieniem.

– Nie odstawię cię na Marsa. Polecimy razem na Aerię, do siedziby Zakonu Rzeźbiarzy. Zrobimy z ciebie Rzeźbiarza, Fraon. Co ty na to?

Znów pociągnął z puszki, zamyślając się.

– To życiowa szansa – dodał Kane.

Fraon opróżnił puszkę, zgniótł i rzucił za siebie.

– A już myślałem – Uśmiechnął się tryumfalnie – że nigdy mi tego nie zaproponujesz.

Koniec

Komentarze

Przyjemnie się czytało.
I nareszcie jest jakaś walka:).
 

Mi podobały dialogi - ciekawe, lekkie, żywe. Wciągająca opowieść zachaczająca o space opera, której mi bardzo brakuje na tej stronie i wogóle w polskiej S-F. Pozdrawiam

Co do stylu, nie jest źle, ale mogłoby być o wiele lepiej. Szczególnie w scenach akcji. Co do fabuły, to na pewno brak tej laski i harlequinowych klimatów zrobił tekstowi dobrze. Całość jest mocno dziecinna, płytka i naciągana, ale z pewnością braku wyobraźni nie można Ci odmówić, a to duży plus. 

I pytanie mam: dlaczego co do jednego z bohaterów cały czas przypominasz, że to Murzyn, a o drugim nie mówisz "Białas"? 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka