- Opowiadanie: Morgon - Trzy dni cz 2. (kontynuacja opowiadania "Nie pij tego!")

Trzy dni cz 2. (kontynuacja opowiadania "Nie pij tego!")

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trzy dni cz 2. (kontynuacja opowiadania "Nie pij tego!")

Zamościan obudził okrutnie mroźny poranek. Może i nie był znów taki mroźny, ale ludzie rozpieszczani piękną pogodą złotej polskiej jesieni, nie byli przyzwyczajeni do ujemnych temperatur.

Każdy spieszący skoro świt do pracy, wyciągnął grubą kurtkę z szafy i owiązał szyję ciasno szalikiem, chowając w nim usta i nos. Niczym parowóz, emitując obłoczki pary sunął do przodu, byle do celu, gdzie z reguły czekało na niego ogrzewanie pomieszczenie.

Temperatura po wschodzie słońca podskoczyła do około zera stopni Celsjusza, ale odczuwalna była niższa, powodowana porywistym wiatrem, który wdzierał się pod kurtki.

Tak, poranek był naprawdę zimny. Tym większe było zdziwienie ludzi, którzy przechodząc koło Starego Szpitala powiedli wzrokiem za rykiem zbliżającego się motoru. Nie zdziwił ich sam motor, ani prędkość z jaką przeciął skrzyżowanie, nie zatrzymując się na czerwonym świetle. Pełne zdziwienie ludzi wyglądających z nad szalików skoncentrowane było na motocykliście i jego ubiorze, składającym się z koszulki z logo metalowej grupy AC/DC, luźno powiewającym, niczym peleryna Batmana, czarnym płaszczu i niebieskich jeansach. Jego długie czarne włosy powiewały na wietrze, odsłaniając liczne kolczyki srebrzące się w uszach.

Jak szybko pojawił się, tak szybko zniknął w gęstniejącym ruchu ulicznym. Mimo to pozostawił po sobie niezapomniane wrażenie. Nie jeden z przechodniów poczuł przejmujący zimny dreszcz na plecach. Nie jeden z przejęciem wspominał motocyklistę, siedząc przy kaloryferze i rozgrzewając się gorącą kawą w pracy.

c.d.n.

––––––––––

 

Temeerith był magiem. Był bardzo obiecującym magiem młodego pokolenia zakonu Malgusta. Pomimo tego, gdy tylko miał ku temu sposobność, przemieszczał się w konwencjonalny sposób. Oczywiście na tyle na ile ta szaleńcza jazda ścigaczem była konwencjonalnym sposobem przemieszczania się. Nie czuł zimna, chroniony drobnymi zaklęciami. Nie musiał też obawiać się kolizji z innymi użytkownikami ruchu, bo w magiczny sposób zwiększył swój refleks. Pozostała sama przyjemność jaką mógł czerpać z jazdy.

Zadanie jakie dostali było poważne. Najważniejsze jakie kiedykolwiek dostał młodzieniec. Wobec tego jego wspólnik, Emellen Bofl, odsunął go od sprawy i postanowił załatwić sprawę sam. Był zasłużonym magiem po czterdziestce, obecnie opiekunem i mentorem Temeeritha. Jednak zadanie okazało się znacznie trudniejsze niż myślał. Popełnił błąd i cel uciekł mu z przed nosa zeszłej nocy.

Temeerith głodny zasług i pokazania co naprawdę potrafi, wysondował strumień magii, który teleportował cel nieopodal miasta. Nie czekając na swojego mistrza, sam ruszył do ataku.

––––––––––

 

 

Gospodarstwo wyglądało tak samo jak w wizjach, które Samanta przesłała Andrzejowi. Ten sam stary dom, z zapadającym się dachem. Te same drewniane budynki gospodarskie, z dziurami w ścianach, przez które mroźny wiatr wdzierał się do środka. W niewielkiej obórce, jedynym prócz domu, w miarę nadającym się do użytku budynku, stał stary gniady koń i czarno-biała wychudzona krowa. Po podwórzu spacerowały kury, topiąc łapy w błocie, z którego w promieniach słońca ustępowała mgiełka lodu.

Pogoda wyraźnie się popsuła. Zima szła wielkimi krokami niosąc zimne powietrze. Na horyzoncie zbierały się ciemne śniegowe chmury.

Gospodyni, sześćdziesięcioletnia wdowa, ruszyła na obchód swojego inwentarza. Była niezwykle zdziwiona nocną wizytą Samanty i jej towarzyszy. Gdzież tam zdziwiona, omal nie dostała zawału. Z pewnością by go dostała, gdyby zobaczyła starego poloneza materializującego się na jej podwórku. Na szczęście w tym momencie jeszcze smacznie spała. Obudziło ją dopiero uderzenie owego samochodu w kurnik, rozdzierające nocną ciszę dźwiękami giętej blachy o murowaną ścianę, krzykami ludzi uwięzionych w samochodzie i potwornym jazgotem wyrwanych ze snu kur.

Nim staruszka ubrała się i wyszła przed dom podpierając się laską, Samanta zdołała wyswobodzić się z pod Andrzeja, który na nią wpadł i wyszła na powitanie. Pierwsze co staruszka zobaczyła, to nie kurnik z rozbitą ścianą, a ciepłe i uśmiechnięte oblicze Samanty, która przystąpiła do wyjaśnień. Wyjaśnienia choć nie mogły być prawdziwe, uspokoiły staruszkę i ta choć z oporami, zaprosiła Samantę, wraz z Agnieszką do środka. Mężczyźni dostali za zadanie ogarnięcie kurnikowego chaosu.

Samochód schowany został pod wiatę, gdzie za czasów świetności gospodarstwa stacjonował sprzęt rolniczy. Kurnik zaś prowizorycznie zabezpieczyli starymi kapami i deskami. Łatwo poszło.

––––––––––

 

Dom był urządzony w starodawnym stylu, czego można było się spodziewać po staruszce. Ciasna kuchnia ze świętymi obrazkami na tapetowanej ścianie. W rogu stała kanapa służąca bardziej za szafę, niż za mebel do siedzenia. Po przeciwnej stronie na kuchni kaflowej stały okopcone sadzą garnki. W nich zaś gotowała się kiszona kapusta, roznosząc aromaty po całym pomieszczeniu. Gospodyni zamierzała ugościć Samantę i jej towarzyszy bigosem, który miał być na obiad. Jednak goście nie zamierzali zostać tu tak długo.

– Musimy iść – oznajmił Skoczek. – Nie możemy się narażać, pozostając w jednym miejscu, a tym bardziej nie powinniśmy narażać twojej babci.

– Podejmijmy walkę – oznajmiła Samanta. – Oczywiście nie tutaj, ale jeżeli zadziałamy szybko, nim Malguści podążą naszym tropem, możemy zyskać przewagę.

– Jaką? – zainteresował się Andrzej.

– To my możemy wybrać miejsce starcia i o ile czas pozwoli, możemy je odpowiednio przygotować, ustawić magiczne pułapki i osłony. O takiej przewadze myślałaś?

– Nie tylko. Powinniśmy już dawno zawiadomić radę. – Zapadła cisza, którą po dłuższej chwili przerwał Skoczek.

– Rada na pewno wie co się dzieje w mieście. Tym bardziej po naszej nocnej ucieczce i po tak silnym zaklęciu teleportacji.

– To może zamiast tracić czas na gadanie, spróbujemy przedrzeć się do naszych? – zaproponowała Aga.

– Na pewno Malguści przewidzieli ten ruch. Nie możemy działać tak przewidywalne.

– A może to być na tyle oczywiste działanie, że nawet nie będą spodziewali się, że to zrobimy i nie napotkamy żadnych przeszkód?

-Andrzej? – zaczął Skoczek. – Czy aby teleportacja nie za bardzo nadwyrężyła twoje szare komórki?

– Daj spokój – zwróciła mu uwagę Samanta. – Chłopak stara się pomóc.

– Chcesz tak ryzykować? – kontynuował Skoczek nie zwracając uwagi na partnerkę. – Tu chodzi o ludzkie życie i jeśli wierzyć radzie, to chodzi o więcej ludzi, niż nasza czwórka, wiec nie filozofuj.

– Idę się przewietrzyć – stwierdził chłopak, wstając.

– Zostaw – Skoczek powstrzymał Agę, która chciała pójść za nim. – Niech ochłonie. Czekają go ciężkie chwile.

––––––––––

 

Chmury wyraźnie się zbliżyły. Czuć było od nich zimno i wilgoć. Niosły ze sobą najprawdopodobniej pierwsze śniegi. Pomimo to słońce nadal świeciło, rozświetlając ponurą panoramę jesiennego krajobrazu.

Andrzej stanął na słońcu i rozpiął suwak skórzanej kurtki, którą podarowała mu wdowa po zmarłym mężu. Chłopak nie mógł przestać myśleć o tym co stało się w ciągu ostatnich godzin. Świat taki, jakiego go znał, nagle zawirował i stanął na głowie. Zupełnie irracjonalne, niedorzeczne wydarzenia spotykały go minuta po minucie.

To właśnie w tej chwili, w trakcie rozmyślań i próby ogarnięcia chaosu jaki zapanował w jego głowie, Andrzej poczuł w ustach metaliczny smak krwi, stróżką cieknącej z nosa. Nie miał zbytnio czasu na szukanie powodu krwotoku, bo zaraz potem paraliżujący ból uderzył w stawach kolanowych i łokciowych. Padł na ziemię, jak szmaciana kukiełka po przedstawieniu. Ból narastał i drażnił kolejne nerwy całego ciała.

Podczas upadku uderzył głową w brzeg studni, co przytępiło chwilowo ból. Ten jednak po chwili powrócił i zaatakował ze zdwojoną siłą. Ciałem zaczęły targać konwulsyjne drgawki, a w ustach zapanowała susza. Umysł zmonopolizowała jedna myśl. Myśl o narkotyku, jaki musi zażyć narkoman na zjeździe. Z tego co mówiła Agnieszka, w tej chwili Andrzej niewiele od ćpuna się różnił.

Wkrótce już i ta myśl pogrążyła się w odmętach smolistej czerni.

––––––––––

 

– To dopiero początek – oznajmił Skoczek, widząc że Andrzej właśnie się budzi – a będzie gorzej, wierz mi.

– Bardzo silnie reaguje – zauważyła Samanta – już pierwszy atak jest tak silny. Nie wiem czy organizm to wytrzyma.

– Jest młody. Poradzi sobie.

– Nie możemy walczyć z Malgustami, gdy…

– My możemy i musimy – powiedział stanowczo Skoczek. – Taki nasz psi obowiązek. Młodego trzeba gdzieś schować, a i Aga na wiele nam się nie przyda. Niech zostanie z nim i go pilnuje.

– Piwnica?

– Co?

– Pod oborą są solidne piwnice. Kiedyś stał tam dom, a potem został rozebrany i…

– Nada się – uciął Skoczek. – Zacznij zakładać bariery i pułapki… Tu na podwórzu.

– Ale… – zaczęła.

– Nie mamy czasu. Musimy walczyć tutaj. Zabezpiecz dobrze dom i powiedz niech babcia nie wychodzi. Malgust też nie chce rozgłosu. Pewnie przykryje całe starcie iluzją, więc nikt niczego nie zobaczy – pospieszył z wyjaśnieniem Skoczek. - Ja zaprowadzę chłopaka do piwnicy. Wstawaj, żarty się skończyły, trzeba działać – zwrócił się do Andrzeja, który jeszcze oszołomiony błądził oczami po suficie. Po chwili doszedł do siebie, a mężczyzna pomógł mu wstać.

– Słyszałeś co mówiłem? – zadał pytanie, po czym kontynuował nie czekając na odpowiedź. – Musimy cię ukryć w piwnicy. Jesteś za słaby, żeby uciekać. Zostanie z tobą twoja dziewczyna – tłumaczył, gdy szli przez podwórze.

Pół wleczony pół niesiony Andrzej dotarł wreszcie do obórki. Gdy drzwi zostały otwarte, wychudzona krowa zaczęła dopominać się obiadu. Podstarzały koń zaczął nerwowo dreptać w miejscu. Skoczek wraz z Andrzejem podeszli do wskazanej przez gospodynią piwniczki. Jak zapewniała, owa piwniczka była w najlepszym stanie. Staruszka była już na miejscu, odgrzebała widłami słomę zasłaniającą wejście, po czym otworzyła obydwa drewniane skrzydła stanowiące drzwi do środka. W dole ukazały się drewniane schody prowadzące ku ciemności.

– Co za świństwo brał? – zapytała babcia Samanty.

– Nie wiem – skłamał Skoczek, zaskoczony pytaniem.

– Nie wiem, nie wiem. Stara baba to myślicie, że można jej kit wciskać. Przecie od razu widać, że grypa to mu nie dolega – Napuszyła się staruszka. – Nie moja rzecz. Robię to dla wnuczki, ale niech mi się tu policji najedzie, to babciną laskę na dupach poczujecie.

– My naprawdę…

– Nie chcę mieć przez to kłopotów, jasne? – przerwała. – Jak tylko ten tu poczuje się lepiej, wtedy wszyscy jazda mi stąd.

– Dobrze proszę Pani – pokornie przytaknął.

Babcia namacała na ścianie włącznik i w piwnicy rozbłysło żółte światło żarówki. Piwnica faktycznie była używana. Wypełniona rozmaitymi przetworami: ogórkami kiszonymi, dżemami, przecierami i sokami, poustawianymi na drewnianych regałach. Był nawet stojak z leżakującymi winami domowej roboty.

– Nawet mi się synek na to nie patrz – ostrzegła babcia. – To winko leży tu już trzydzieści lat. No ale już do robory.

Po środku piwniczki stał gruby murowany filar, podtrzymujący strop. Nada się idealnie – pomyślał Skoczek. Pomógł zejść Andrzejowi na dół. Podsunął pod filar stary koc i kazał usiąść chłopakowi.

– Może mi pani podać… – Staruszka już czekała z łańcuchem, by podać go Skoczkowi. – Dziękuję – powiedział speszony.

– Nie podoba mi się to co robicie. Jeszcze chwila i sama zadzwonię na policję. Żeby wiązywać narkomana w mojej piwnicy – narzekała staruszka.

– To dla jego dobra – oznajmił Skoczek.

– Dla mojego dobra? – zabełkotał przywiązany już w pełni Andrzej.

– Zamknij się – syknął mężczyzna. – Zaraz przyjdzie do ciebie Aga.

Skoczek jeszcze raz spojrzał na półprzytomnego chłopaka i wszedł na schody.

– Jeszcze jedno chłopcze – zaczęła staruszka, już bardziej życzliwym głosem. – Możesz mi podać sok malinowy? Nie, nie ten. Wyżej. W prawo. O tak, ten. Dziękuję. Wyśmienity do herbaty, teraz gdy mrozy idą. – Uśmiechnęła się.

––––––––––

 

– Twoja babcia jest jakaś… dziwna – oznajmił Skoczek, wchodząc do pokoju. Samanta już pogrążona w transie, skupiona była na zakładaniu ochronnych zaklęć na piwniczkę, by uczynić jej wnętrze niewidzialnym dla magów. Tak samo wymazywała ścieżki, jakie pozostawił po sobie spacerujący Andrzej. Dom zabezpieczyła już dawno. Nie widziała z kolei sensu marnować czasu na zacieranie śladów teleportacji, gdyż tak silne zaklęcie, wprawny mag potrafiłby namierzyć nawet z lublina. Malguści na pewno już podążali ich tropem. Zamiast zacierać ten ślad, kobieta wzięła się za rozsiewanie fałszywych ścieżek, które mogły by zdezorientować przeciwnika, choć było to mało prawdopodobne, by dali się nabrać.

Dodatkowo założyła kilka zmyślnych pułapek w pobliżu piwniczki. Gdyby ktoś przesiąknięty magią nadepnął na zaczarowaną nitkę rozciągniętą wokoło wejścia, poczuł by cholernie nieprzyjemny ból, jakby słońce wybuchło mu pod czaszką. Tak silny cios mógł nawet zabić, a w najłagodniejszej wersji spowodować utratę przytomności na wiele godzin. Inne pułapki miały bardziej fizyczne działanie. Powodowały porażenie elektryczne, albo różne poparzenia.

Takie same kombinacje porozstawiała w kilku innych miejscach w okolicy. Nieostrożny przeciwnik, zaaferowany walką, może przypadkiem wpaść w pułapkę. Dotknęła czoła Skoczka, przekazując mu rozmieszczenie pułapek i osłon.

– Dużo mamy czasu? – zapytał mężczyzna. Przed jego oczami stanął kolejny obraz wygenerowany przez kobietę. Czarnowłosy motocyklista już był we wsi. Obraz po chwili znikł.

– Musimy walczyć. Sami? Samanto? – Z nosa kobiety pociekły dwie czerwone stróżki krwi, a otwarte oczy zaszły bielmem. Skoczek zachował zimną krew i nie czekając, uderzył kobietę otwartą dłonią w twarz. Wiedział co się dzieje. Nie pomogło. Potem drugi raz. Również bez skutku. Była w zbyt głębokim transie. Chwycił kubek ze stołu i nabrał do niego zimnej wody z wiadra. Wylał całą wodę na twarz kobiety, która momentalnie się ocknęła, otworzyła szeroko oczy i usta i mechanicznie usiadła na kanapie.

– Wysondował cię – wyjaśnił mężczyzna. Nagle usłyszeli warkot silnika. Popatrzyli po sobie i bez słowa wstali z mokrej kanapy. Samancie nadal kręciło się w głowie. Wytarła krew z pod nosa i pod karcącym okiem Skoczka, połknęła kolejną zieloną pigułkę. Ten tylko pokręcił głową i sam zażył Manę, lecz tym razem w specjalnie przygotowanej większej dawce. Do konfrontacji z Malgustem potrzebował maksymalnie dużo energii, przez długi czas. Jego partnerka nie powinna teraz brać nawet podstawowej dawki. Poprzedniego dnia nieomal przedawkowała, a dzisiejszego dopołudnia była to już druga zielona tabletka. To mogło się źle skończyć, jeszcze przed starciem z wrogiem. Na szczęście Samanta miała zdrowe ciało trzydziestolatki, które dawało sobie radę w ekstremalnie trudnych warunkach. I tym razem nic niepokojącego się nie działo. Nadal w milczeniu, ruszyli ku drzwiom.

––––––––––

 

Nie pozwolono im siedzieć przy świetle elektrycznym, ponieważ z zewnątrz było za bardzo widoczne. Wchodzący do obórki nie mógł zlokalizować ich magicznym sposobem, skrytych za tuzinem różnych zaklęć, ale gdyby zobaczył łunę światła, wydobywającą się z pomiędzy nieszczelności skrzydeł włazu do piwnicy, od razu wiedziałby gdzie szukać. A tak pomieszczenie było ciemne i mroczne. Jedyne światło dobywało się z lampy naftowej, wciśniętej pomiędzy słoikami na dolnej półce. Niewielki płomyczek pił naftę i strasznie osmalał górną część lampy, co dodatkowo zmniejszało oświetlaną strefę.

Agnieszka siedziała w ciszy. Kolana podciągnęła sobie pod brodę i zaplotła ręce nad kostkami. Ze wzrokiem utkwionym w co chwilę tracącym przytomność Andrzeju, rozmyślała. Zastanawiała się, czy jest możliwe, że jej chłopak okaże się wybranym? Na początku, gdy wstąpiła w szeregi bractwa Synezalów, zafascynowana była teorią wybrańca. Przywódcy, który pojawi się wśród nich i poprowadzi ku zwycięskiej wojnie przeciwko Malgustom. Podobała się jej wizja ruszenia na pomoc skrzatom, gnomom, czy nawet trollom, którzy dla tych drugich byli jedynie naczyniami z naturalną maną. Później, gdy dostatecznie wsiąkła w ten tajemniczy świat, zdała sobie sprawę, z dziecinności jaka nią kierowała. Motyw wybrańca, czy wybawiciela pojawiał się w co drugim Matrixopodobnym filmie i wydawał się dziewczynie tak samo prawdopodobny i rzeczywisty, jak śnieg na Saharze.

Jednak po tym co zobaczyła zeszłego wieczoru, jakaś jej cząstka znów zaczęła wierzyć w legendę. Wierzyć, że jej chłopak może okazać się kimś więcej.

Z zamyślenia wyrwał ją szczęk łańcucha. Andrzej znów się obudził i zaczął z niedowierzaniem śledzić łańcuch, unieruchamiający go przy słupie.

– Co to jest? – zapytał z niedowierzaniem natrafiając wzrokiem na siedzącą naprzeciw dziewczynę. Agnieszka westchnęła głośno, szykując się do trzeciego już z kolei tłumaczenia ich sytuacji. – Co ja tu robię? Co znaczą te łańcuchy? – Zaczął się szarpać, ale gdy zobaczył, że na niewiele się to zda, zrezygnował. Dziewczyna w skrócie wyjaśniła o co tu chodzi, kilka razy dobitnie zaznaczając by był cicho i przestał się szarpać. Poskutkowało. Tym razem nie zemdlał podczas wykładu, co więcej, po kilku minutach wróciła mu pamięć. Przerwał dziewczynie dając znak, że dalej już pamięta.

– Pić – wychrypiał. Aga posłusznie nachyliła się nad więźniem, chcąc sięgnąć po butelkę z wodą. W momencie, gdy znalazła się w zasięgu jego zębów, oczy diabelsko mu się zaświeciły i wyciągnął szyję maksymalnie do przodu chcąc dopaść kolczyk z zielonym oczkiem many, tkwiący w uchu jego dziewczyny. Złapał tylko powietrze, głośno kłapiąc zębami, gdy dziewczyna odskoczyła. Zorientowała się o co chodzi i odruchowo sprawdziła czy ucho, a w nim kolczyk, są na swoim miejscu. Były. Odetchnęła z ulgą.

––––––––––

 

Kura grzebała leniwie w przykurnikowym błocie, szukała tam, tylko kurze wiadomo czego, a może i to nie. Już jej bystre (jak na kurę) oko wypatrzyło coś w rozdeptanej mazi. Już ten dziób runął niczym jastrząb w dół, niestety ku wielkiemu rozczarowaniu ptaka natrafił na kamień. Zawód jakiego doznała kura, został natychmiast werbalnie obwieszczony pozostałym członkiniom i członkom ptasiego stada.

Po tym epizodzie kura bardzo zniechęciła się do dalszych poszukiwań, co zapewne było jedynie chwilową złością na cały świat. Postanowiła w swej ciekawskiej naturze rozejrzeć się po podwórzu.

Ptak nie mógł na pewno zrozumieć nawet części tego, co stało się przed jego oczami, ale niewątpliwie zafascynowały go kolorowe rozbłyski i przedziwne dźwięki. Tak, obrazek pochłonął kurę bez reszty. W chwili, gdy wymierzony w jednego z biegnących i krzyczących ludzi piorun kulisty nie sięgnął celu i rozszedł się w elektryczną pajęczynkę tuż obok ptaka, w jego małym rozumku włączył się alarm. Ponad wszelkie inne dźwięki wzniosło się przeraźliwe gdakanie kury, która działając instynktownie odfrunęła ze strefy zagrożenia. Wylądowała kilka metrów dalej, niefortunnie w miejscu gdzie sekundę później trafił kolejny magiczny pocisk.

Owa kura stała się pierwszą ofiarą starcia magów. Jednak nie ostatnią, o czym nikt jeszcze nie mógł wiedzieć.

––––––––––

 

– Biją się już dobre pół godziny – stwierdził wciąż przytomny Andrzej.

– Nawet więcej – poprawiła Aga, patrząc na zegarek w komórce. – Jak się czujesz?

– Jak wyprany w Perwolu – Żart był tak samo marny, jak sytuacja w której się znaleźli. Jednak zdołał wywołać na twarz dziewczyny niewielki uśmiech. Pierwszy od początku tego fantastycznego cyrku.

– Cieszę się, że jesteś tu ze mną – powiedział poważnie. Wzruszyła ramionami.

– Tam na górze, czekałaby mnie nie ciekawa alternatywa. – Teraz i ona zmusiła się do żartu, by rozładować napiętą sytuację. Jednak serce ze strachu wciąż podchodziło jej do gardła. Tak samo gorąco pragnęła, żeby odgłosy walki już ucichły, jak bardzo się tego bała. Nie miała wielkich nadziei na zwycięstwo Skoczka i Samanty. Byli o wiele słabsi, od każdego Mangusta, korzystającego z naturalnej, silniejszej magii.

W oczach chłopaka, też widziała strach. Nie wiedziała czego bardziej się teraz boi. Nadchodzące godziny będą najtrudniejszymi dla Andrzeja, z powodu głodu many, jaki odczuwa jego organizm. Choć z drugiej strony, gdy w starciu zwycięży przeciwnik, tych trudnych godzin może w ogóle nie być.

Nagle wszystko ucichło. Czekali, zapatrzeni w wejście, w oczekiwaniu na nadejście sojusznika, bądź wroga.

– Osłony pękają – wyszeptał Andrzej przez zaciśnięte gardło. Potem w odpowiedzi na nieme pytanie Agnieszki dodał – czuję to.

Dalsze oczekiwanie upłynęło w absolutnej ciszy, później zmąconej ciężkimi, powolnymi krokami, szczękiem zasuwy i skrzypieniem zawiasów. Gdy z hukiem otworzyły się skrzydła wejścia, ich oczom ukazał się wysoki mężczyzna o bladej twarzy, na którą spływały strużki potu, przyklejając do czoła kosmyki długich czarnych włosów. Twarz wykrzywioną miał bólem. Jego źródłem był przypalony policzek, na którym już wykwitły okropne pęcherze. Drugim ogniskiem bólu mogła być prawa noga, gdzie na spodniach widniała duża plama, barwiąca je na brązowo. Utykał schodząc.

Od niechcenia ruszył ręką, z której wyleciała błyskawica, rozświetlając mroczną piwnicę. Trafiła celnie, rozbijając ogniwko łańcucha, którym spętany był Andrzej.

– Pójdziesz ze mną – powiedział melodyjnym donośnym głosem obcy. Zdawał się nie zwracać w ogóle uwagi na Agnieszkę, która uskoczyła przed wyczarowaną błyskawicą i teraz znajdowała się w cieniu, z prawej strony Malgusta. Postanowiła to wykorzystać. Mimo, że bez pigułki, nie była zdolna skrzesać najmniejszego czaru, chciała zaskoczyć go zwyczajnym klasycznym nożem, czego mag mógł się nie spodziewać.

Spodziewał się i gdy dziewczyna skoczyła na niego z obnażonym ostrzem kuchennego noża, ten zareagował błyskawicznie, unikając cięcia pod żebro. Drugiej próby już nie było. Agnieszka została unieruchomiona, również klasycznie i tak samo klasycznie trzasnęła kość łamanej ręki w przedramieniu.

Nie krzyknęła od razu. Z początku pobladła i patrzyła na nienaturalnie wygiętą kończynę. Dopiero po kilku sekundach zaciśnięte gardło rozszczelniło się i uwolniło przeraźliwy krzyk.

Czarnowłosy nie pozwolił dziewczynie długo cieszyć oczu widokiem złamanej ręki. Postanowił kontynuować klasyczne unieszkodliwianie przeciwnika, które niewątpliwie sprawiało mu niezłą frajdę, co widać było po szerokim uśmiechu na twarzy. Złapał dziewczynę za włosy, by mu nie upadła i celnie wymierzając, kopnął ją wojskowym butem w klatkę piersiową tak, że dziewczyna plecami uderzyła w stary drewniany regał. Razem ze szczątkami regału opadła na podłogę tracąc przytomność.

Tym razem to Andrzej krzyknął i rzucił się na Malgusta z gołymi rękami. Czarnowłosy chciał go porazić niewielką błyskawicą, by nie uszkodzić cennego towaru, jakim był chłopak. Błyskawica na nic się zdała. Nie sparaliżowała napastnika jak było w zamierzeniu i ten dopadł celu. Pchnął maga na regał pełen słoików. Ten nie tracąc czasu na zaklęcia ochronne, przyjął uderzenie w pełnym rozpędzie uderzając o deski. Potłuczone słoiki uwolniły swoją zawartość, która spłynęła po czarnym płaszczu.

Przedtem mag wygenerował kolejną, mocniejszą błyskawicę, która miała ugodzić chłopaka w klatkę piersiową i odepchnąć na przeciwległy kraniec piwnicy. Nic takiego się nie stało. Ciało Andrzeja wchłonęło energię czaru, aż z opuszków palców prawej ręki wydobyły się iskierki. Czarnowłosy widział to, bo właśnie ta ręka zamierzyła się na jego podbródek, w konsekwencji dochodząc celu.

Dwa zęby maga wylądowały pomiędzy słoikami, na sąsiednim regale, a sam mag stracił przytomność. Andrzeja nagle opuściła furia i po chwili upadł na podłogę. Idąc za przykładem poprzedników, również zemdlał.

––––––––––

 

Samochód, błyszczące nowe Audi, stanął tuż przy wejściu do dziesięciopiętrowego bloku. Niedawno zrobiona elewacja budynku tylko z daleka dodawała mu trochę świeżości. Odmładzała go. Ciemne brązy i kolory cappuccino kontrastowały z szarością jesiennego poranka.

Z bliska nadal widać było tylko stare okna i drzwi, które zabrudzone i zardzewiałe, psuły cały efekt świeżości.

Wieczorem spadł pierwszy śnieg, przykrywając Zamość pierwszym w tym roku białym kocykiem.

Zza kierownicy wysiadł barczysty, niski mężczyzna z krótką siwą brodą i równie krótko przystrzyżonymi, przerzedzonymi już starością włosami. Rozejrzał się dookoła i otworzył bagażnik.

––––––––––

 

Andrzej, który nie mógł powstrzymać dłoni przed drżeniem, próbował rozluźnić więzy na rękach. Na próżno. Czuł, że obok, w jego nogach, leży ktoś jeszcze, jednak towarzysz nie odpowiadał na szturchanie nogą. Chłopak podejrzewał, że mogła to być Agnieszka. Bał się, że nie żyje.

Oślepiło go światło dnia, które nagle rozświetliło wnętrze ciasnego więzienia. Cela okazała się bagażnikiem samochodu, nad którym stał teraz ten sam facet w świecącym płaszczu, który jeździł na trollu. Zrezygnowany Andrzej westchnął.

– Wyłaź – rozkazał mag.

– Jak? – zapytał cynicznie więzień pokazując więzy na przegubach i nogach. Mężczyzna wyjął nóż zza pasa i przeciął więzy na kostkach, po czym bez słowa pomógł wstać. Andrzej rozejrzał się, na tyle, na ile pozwalał na to zesztywniały kark. Tak jak podejrzewał, drugą osobą w bagażniku była jego dziewczyna. Nie wiedział czy wciąż nie przytomna, czy też martwa. Na ręce miała założony prowizoryczny opatrunek, składający się z bandaży i dwóch deseczek, którymi dodatkowo usztywniono złamaną rękę.

– Żyje. – Mag rozwiał czarne myśli chłopaka. – Obudźcie ją Panie Temeerith i przyprowadźcie do nas na górę. Tylko proszę tym razem bez niepotrzebnego sadyzmu. Nie chcemy, by w naszym więźniu znów odezwały się jakieś pradawne siły.

Czarnowłosy, który dopiero co wysiadł z samochodu tylko skinął głową, na znak, że rozumie. Widok jego twarzy nadal oszpeconej poparzeniem i spuchniętej szczęki naznaczonej wielkim sińcem usatysfakcjonował chłopaka.

– No, więc chodźmy młodzieńcze. Możesz iść po schodach? – zapytał starszy z Malgustów, ten siwobrody.

– Nigdzie bez niej nie pójdę – oświadczył Andrzej.

– Chłopcze, twój opór jest uzasadniony, ale uwierz mi bezsensowny. Być może udało ci się zaskoczyć tego tu obecnego Pana Temeeritha, jednakże ze mną tak łatwo ci nie pójdzie, tym bardziej ze związanymi rękami – wyjaśnił cierpliwie starzec. – Tam na górze za chwilę zjawi się śmigłowiec i chciałbym tam być, przed nim, gdyż cenię sobie punktualność. Możemy tam wejść spokojnie po dobroci, a twoja dziewczyna zaraz do nas dołączy. Widzisz, nawet rękę jej opatrzyłem, bo wiem ile dla ciebie znaczy. Nie jestem potworem i brzydzę się zadawaniem niepotrzebnego bólu – zrobił pauzę. – W drugiej opcji boleśnie krępuję ci ruchy i magicznie transportuje cię na dach. To dla mnie fraszka, ale twoja dziewczyna wtedy nie dołączy do nas. Na twoich oczach Pan Temeerith skręci jej kark i pójdzie z nami.

Andrzej, mimo że do tej pory był blady jak kość, pobladł jeszcze bardziej. Skinął posłusznie głową i wstał, z trudem utrzymując się na galaretowatych nogach.

– Widzę, że się rozumiemy – stwierdził z zadowoleniem mag. Jak się okazało nie poszli schodami. Siwobrody widział w jakim stanie jest chłopak i ruszył ku windzie. Windą dotarli na najwyższe piętro, a stamtąd po drabince na dach.

Andrzeja oblewały zimne poty. Dygotał na całym ciele i czuł nieustanną suchość w ustach. Bolało go wszystko. Gdy wyszli na dach, chłopak upadł i znów targnęły nim konwulsje. Mag popatrzył na niego, ale nic nie powiedział. Stanął wyprostowany, złożył ręce na piersi i cierpliwie czekał.

– Co ze mną zrobicie? – zapytał Andrzeja, nadal leżąc, gdy tylko skurcze ustąpiły.

– Nic. – Wzruszył ramionami. – Staniesz po naszej stronie. Zostaniesz Malgustem.

– A jeśli się nie zgodzę?

– Mamy swoje metody, ale jestem pewnie, że dobrowolnie przystąpisz do nas, gdy tylko poznasz bliżej nasze hmmm… obrzędy.

– Wątpię.

– Czas pokaże. – Obejrzał się do tyłu, słysząc skrzypienie drzwi. – Jest i twoja dziewczyna. No to mamy komplet. Za niedługo będziemy w stolicy.

Dziewczyna zaczęła się szarpać w mocnym uścisku Temeeritha. Starszy mag skinął ręką i uścisk czarnowłosego zelżał. Aga podbiegła do Andrzeja i pomogła mu wstać. Ten gwałtownie się zatoczył, ale ona złapała go tuż przy krawędzi dachu. Ustał. Zbliżył usta do twarzy dziewczyny. Pocałował ją w usta, potem w szyję i w ucho. Odwzajemniła pocałunki. Po chwili odsunął się o krok, zbliżając się do krawędzi. Przełknął coś i posłał jej jeszcze jednego całusa. Z niemym „dziękuję” na ustach, skoczył.

Dziewczyna zareagowała automatycznie skacząc ku krawędzi, ale nie zdołała go złapać. Ze szlochem padła na klęczki. Magowie zareagowali błyskawicznie. Młodszy rzucił się w dół. Z ramion wyrosły mu czarne wielkie skrzydła. Tuż nad ziemią rozpostarł je szeroko i wytracając prędkość wylądował. Ciała nie było. Wrócił na górę, okrywając się iluzją niewidzialności.

Zdał raport Emellenowi. Po minach magów widać było, że domyślają się, gdzie uciekł im więzień. Po chwili również Agnieszka doznała olśnienia i chwyciła się za ucho, gdzie powinien znajdować się kolczyk z zieloną pigułką many w środku. Nie było go.

Koniec

Komentarze

Morgon, bzdura numer jeden: skoro piszesz, że motocyklista jechał z wielką prędkością, to jakim cudem ktokolwiek byłby w stanie zobaczyć którykolwiek ze szczegółów jego wyglądu, który opisujesz? Już nie mówiąc o wszystkich na raz?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Eh, potem jest jeszcze gorzej. Nie dość, że styl masz momentami masakrycznie nieporadny, to jeszcze sceny akcji opisujesz tak, jakby Ci mocno zależało, żeby czytelnik nie zrozumiał o co chodzi. Do tego powtórki, zaimkoza... No kiepsko...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka