- Opowiadanie: Clod - Potwór w ludzkiej skórze [SHERLOCKISTA 2011]

Potwór w ludzkiej skórze [SHERLOCKISTA 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Potwór w ludzkiej skórze [SHERLOCKISTA 2011]

I

– Jesteśmy na miejscu – łagodnym głosem przemówił szpakowaty zakonnik, gdy tylko trzej jeźdźcy odziani w szkarłatne płaszcze, zostawili za plecami szlak prowadzący przez jesienne lasy.

 

– Trzy dni… – szepnął z cicha młodzian o ziemistej cerze, krótkich ciemnych włosach, kartoflowatym nosie i głęboko osadzonych, szarych oczach.

 

– Tak, Roger, a ciągnęły się jakoby cały tydzień – dorzucił najwyższy z trójki, młodzieniec o ostrych rysach i długich, brązowych włosach. Niebieskimi oczyma powiódł ku niewielkiemu wzniesiemy rozciągającemu się przed nimi, na którym to wznosił się ostrokół otaczający miasteczko. – To Vaaryk, bracie Ereku? – zwrócił się do najstarszego z trójki.

 

– Tak, Alynie, to cel naszej podróży – odpowiedział, urękawicznioną dłonią gładząc się po schludnie przystrzyżonej brodzie. – A teraz w drogę, nie ma czasu do stracenia. Ci ludzie potrzebują pomocy naszej i Jedynego!

 

Rycerz zmusił klacz do galopu, jego dwaj podopieczni uczynili podobnie.

 

Strażnicy, których była dziesiątka, gdy tylko ujrzeli Szkarłatne Płaszcze, bezzwłocznie otworzyli drewniane wrota i wpuścili ich do środka. Rycerze Jedynego zdążyli tylko uwiązać wierzchowce, zanim udali się do jednej z wielu podobnych chat, gdzie mieszkał kapitan strażników.

 

Stuk! Stuk! Stuk! Głośne pukanie poniosło się po najbliższej okolicy.

 

Erek, w towarzystwie podopiecznych, beznamiętnie przyglądał się temu, jak jeden z miejscowych obijał dębowe drzwi, chcąc zbudzić swojego dowódcę. Byli w miasteczku, a raczej wiosce, zaledwie chwilę, a rycerz już wiedział, czego może się spodziewać.

 

Mieszkańcy Vaaryk przyglądali im się z zaciekawieniem przemieszanym z podejrzliwością i wrogością. Wszyscy wyglądali podobnie, ubrani w grube zwierzęce futra, mające ich chronić przed chłodem północy i nadchodzącą zimą. Tak kobiety, jak i mężczyźni nosili długie włosy, więc jedną płeć od drugiej odróżniał tylko zarost – choć i od tej reguły zdarzały się wyjątki.

 

Podczas gdy rudowłosy mężczyzna kontynuował pukanie, Erek omiótł spojrzeniem wszystko, co znajdowało się za ostrokołem. Po raz wtóry zdziwił się, że owo miejsce tytułowano miasteczkiem, gdyż poza jednym budynkiem, który miał ściany z kamienia – a była to karczma – na resztę składało się zaledwie kilkanaście mniejszych, bądź większych drewnianych chałup, z czego niektóre nie miały nawet porządnego dachu. Na środku znajdował się udeptany plac, gdzie kilka osób grzało się przy niewielkim ognisku, nieopodal zaś dostrzegł rozlatującą się studnię. Przy palisadzie biegały brudne dzieci, dookoła kręcili się posępni i wyraźnie poddenerwowani mieszkańcy, a między nimi bezustannie przemykały kury, gęsi, koty, psy, a nawet świnie.

 

– Kapitanie! Kapitanie Garet! – wniebogłosy darł się rudzielec. – Przybyły Szkarłatne Płaszcze, chcą się z kapitanem rozmówić!

 

Erek mając dość czekania, zwrócił się do towarzyszących mu młodzieńców:

 

– Roger, przejdź się i rozejrzyj po okolicy. Może znajdziesz coś, co wyda ci się podejrzane, bądź warte bliższych oględzin. Alyn, ty idź do karczmy i poproś, aby przygotowano dla nas pokoje. Wydaje mi się, że będziemy musieli zostać tu co najmniej kilka dni…

 

– Tak jest, bracie krwi! – Odrzekli niby jednym głosem i rozeszli się, aby wykonać przydzielone im zadania.

 

Erek znudzony oczekiwaniem na kapitana, który miał najwyraźniej bardzo twardy sen, odszedł kilka kroków od grupki strażników, zaintrygowany krzykami dobiegającymi zza jednej z większych chat. Okazało się, że owe wrzaski były efektem kłótni między grubym, mocno podpitym mężczyzną w średnim wieku, a dwudziestoparoletnim młodzianem. Z tego, co udało mu się usłyszeć, wywnioskował, że to tutejszy kowal ganił nieudolnego czeladnika. Już miał być świadkiem rękoczynów, gdy zorientował się, że ktoś próbuje zwrócić na siebie jego uwagę.

 

– Jestem Garet Reyart, kapitan tutejszej straży. Witam w Vaaryk… – Zaczął niepewnie wysoki, dobrze zbudowany i odziany w wilcze futro mężczyzna. Miał gęstą brązową brodę, długie włosy tegoż samego koloru i jasne oczy. Nim kontynuował, przyjrzał się uważnie odznaczeniom naszytym na granatową tunikę, z których jasno wynikało, jaką rangę posiada Erek. – Chwalebny rycerzu umiłowanego Jedynego… Nasze miasteczko nie miało jeszcze okazji gościć zakonnika z Trzema Kroplami, to dla nas wielki zaszczyt i honor… – Garet bardzo starał się być przekonujący, ale nie wyszło mu to najlepiej. Mógł być dobrym przywódcą i niezłym wojakiem, ale na pewno nie miał w sobie nic z mówcy.

 

Erek uniósł dłoń, przerywając w ten sposób jego męczarnie.

 

– Nie przybyłem tu, aby odbierać honory i słuchać mów pochwalnych na cześć Jedynego. – Zamilkł na moment, aby strażnicy mogli podejść nieco bliżej. Będąc przekonanym, że wszyscy uważnie słuchają, podjął. – Nazywam się Erek Erkram i, jak zdążył zauważyć wasz kapitan, jestem jednym z Wtajemniczonych Rycerzy Zakonu Jedynego. Towarzyszy mi dwójka braci krwi, którzy wciąż są nowicjuszami i noszą zaledwie jedną Kroplę z Krwi Jedynego na swej piersi. Proszono nas o pomoc, oto więc jesteśmy i czekamy na wyjaśnienia.

 

Na moment zapanowała niepokojąca cisza, ale w porę przerwał ją Garet:

 

– Wszystko zaczęło się przed niecałym miesiącem. Wtedy jeden z naszych łowców odkrył pierwsze truchła… To były dwie sarny, choć to, co z nich zostało, nie przypominało już zwierząt… Mięso i flaki były rozrzucone na kilkanaście stóp dookoła, jakby coś rozerwało je od środka… – Garet przerwał na chwilę, aby rozejrzeć się, czy w pobliżu nie ma niepotrzebnych świadków. – Sir Falkor, rycerz, do którego należy to miasteczko, udzielił nam prawa do polowania w tutejszym lesie, dlatego jak tylko znaleźliśmy te ścierwa, chcieliśmy odszukać winnego. Byliśmy pewni, że to ktoś z okolicznych wiosek, kłusownicy albo jakaś bandycka grupa, ale nic z tych rzeczy. Niedługo potem okazało się, że rybacy i drwale z sąsiednich osad już od jakiegoś czasu boją się opuszczać domy…

 

– Boją się, że to nie ludzie? – wtrącił Erek.

 

Nie usłyszał odpowiedzi, jakoby nikomu z obecnych takowa nie chciała przejść przez gardło. Wystarczyło mu jednak potakujące kiwanie głową Gareta.

 

– Dobrze, rozumiem – odpowiedział i skrzyżował ramiona na piersi. – Postaramy się pomóc, ale będę potrzebował waszego wsparcia. Od tej chwili to ja będę wydawał rozkazy, czy to jasne?

 

Strażnicy niemrawo kiwali głowami, dopóki głosu nie zabrał ich dowódca:

 

– Tak jest, wielebny! – Odrzekł pewnie i padł na jedno kolano. Za jego przykładem poszła cała reszta.

 

– Wstańcie, nie musicie przede mną klękać. – zakonnik napomniał ich, a gdy wszyscy powstali i zajęli się otrzepywaniem spodni z błota, poprosił Gareta, by odszedł z nim nieco dalej.

 

– Na pierwszy rzut oka widać, że masz posłuch u swoich ludzie, a i wydajesz się być mądrzejszy od reszty. To przez ciebie będę wydawał rozkazy i chcę, abyś był moją prawą ręką, dopóki nie opuszczę Vaaryk. Zgadasz się?

 

– Oczywiście, wasza wielebność – prędko odpowiedział Garet, spuszczając przy tym wzrok.

 

– Ile macie tu bram?

 

– Dwie, jedną wychodzącą na północ, a drugą na południe, tak jak biegnie szlak.

 

– W ciągu dnia, bez względu na porę i pogodę, przy obu ma znajdować się co najmniej dwóch strażników. Po zmierzchu bramy będą zamykane i nikt nie będzie miał prawa ani wejść, ani wyjść bez mojego pozwolenia. – Jedno spojrzenie wystarczyło, aby Erek upewnił się, że Garet zrozumiał. – Czy to próchno wytrzyma ciężar patrolujących wartowników? – Dłonią wskazał schody prowadzące na drewnianą konstrukcję otaczającą od środka zaostrzone pale.

 

– Tak jest, wielebny. Pod deskami jest ziemia. Usypaliśmy ten wał, aby wzmocnić palisadę, więc na pewno wytrzyma.

 

– Doskonale, ogromnie mnie to cieszy. – Przyznał z niemałym zdziwieniem rycerz. Nie spodziewał się, że to miasteczko jest chronione nasypem. – W takim razie po zmierzchu czterech ludzi ma chodzić z pochodniami i wypatrywać wszelkich dziwnych i niepokojących zjawisk.

 

– Wielebny, ale z moich ludzi będą jedynie dwie warty…

 

– Dlatego pomogą ci moi podopieczni. Myślałem też, żeby zrekrutować ochotników z miasteczka i uzbroić ich na czas poszukiwań winowajcy.

 

– Rozumiem, to dobry pomysł. Ja chciałem…

 

Garetowi nie było dane dokończyć. Przez południową bramę, z krzykiem na ustach, wbiegło dwóch zdyszanych mężczyzn. Jeden z nich w ręce trzymał wędkę, a drugi coś, co wyglądało jak…

 

– Wilczy łeb! – Wrzeszczał, zdzierając gardło.

 

– Znów się stało – krzyknął ten z wędką. – Nad jeziorem, cztery wilki w strzępach!

 

Erek nie zwlekał ani sekundy.

 

– Alyn, Roger – zawołał na podopiecznych. – Przyprowadźcie mojego wierzchowca. Garet, weź swoich ludzi i ochotników, jeśli tacy będą, a tamtych ucisz, wystraszenie całej wioski nam nie pomoże.

 

Kapitan straży bez mrugnięcia okiem ruszył w stronę dwójki roztrzęsionych rybaków.

 

Nim Erek zdążył cokolwiek powiedzieć, pozostałe dwa Szkarłatne Płaszcze stały już u jego boku, wraz z trójką koni.

 

– Bądźcie czujni i przygotowani na niespodzianki – mówiąc to, odruchowo odszukał dłonią gałkę jednoręcznego miecza. – Ten las i to miasteczko mogą kryć wiele mrocznych tajemnic…

 

II

Las, pomimo wczesnej pory, był ciemny i sprawiał nieprzyjazne wrażenie. Nagie, powykręcane gałęzie sięgały ku ludziom jakoby z zamiarem wyłupienia im oczu; krzewy raz po raz chwytały płaszcze, ostrymi kolcami rozszarpując tkaniny. Zewsząd dochodziły niepokojące odgłosy: warczenie, pohukiwanie, złowieszcze syki i złowróżbne trzaski.

 

Erek, wraz z dwójką nowicjuszy, zamykał grupę mężczyzn, którzy zmierzali nad jezioro. Nie było sensu pchać się na przód, ponieważ nie znał drogi; wolał wykorzystać ten czas w inny sposób.

 

– Alan, co udało ci się wskórać w karczmie? – zapytał, zniżając głos.

 

– Będziemy mieli gdzie spać, ale wnętrze nie wyglądało szczególnie zachęcająco.

 

– Coś jeszcze?

 

– Rozmawiałem z dziewczyną, która tam posługuje. Jednak niewiele się dowiedziałem…

 

– Możesz mówić jaśniej? – Naciskał starszy mężczyzna.

 

– Gospoda jest własnością sołtysa, jej ojca, który opiekuje się miasteczkiem w imieniu tego rycerza, który nas wezwał. Mówiła, że ojca nie ma, bo pojechał właśnie do niego, ale przed wieczorem ma wrócić. Powiedziałem jej, że najpewniej będziesz chciał się z nim rozmówić.

 

– Tak, to dobry pomysł. Coś jeszcze?

 

Ujrzawszy, że zapytany tylko przecząco kręci głową, zwrócił się do drugiego z nowicjuszy:

 

– A tobie, Roger, udało się dowiedzieć czegoś istotnego?

 

Chłopak nachmurzył się i zmarszczył brwi. Przez chwilę milczał, wyglądał jakby próbował sobie coś przypomnieć. Wtem przechylił się w stronę wtajemniczonego rycerza i przemówił konspiracyjnym tonem:

 

– Ci wszyscy ludzie, oni naprawdę się boją, że to las ich karze. – Przełknął ślinę, oglądając się niespokojnie dookoła i kontynuował. – Powiadają, że las jest na nich zły za to, że wyparli się swoich bogów i przyjęli Skrwawioną Włócznię Jedynego.

 

– Wierzą w naszego Pana?

 

– Nie wiem, trudno mi powiedzieć… Ale nie zauważyłem, żeby ktokolwiek z nich nosił na szyi rzemyk z grotem. Widziałem jeszcze…

 

Nie dokończył, gdyż wszyscy się zatrzymali.

 

Jezioro było dobrze ukryte wśród trzcin i krzewów, i nic nie świadczyłoby o wyjątkowości tego miejsca, gdyby nie ostry zapach krwi wymieszany z odorem rozkładających się ciał oraz rój much walczący z wronami i krukami o pierwszeństwo w uczcie.

 

Smród był nie do zniesienia, a widok przyprawiał o mdłości.

 

Erek zsiadł z wierzchowca, gdyż ten nie chciał podejść ani odrobiny bliżej, odpowiadając głośnym parskaniem i nerwowym potrząsaniem głową na polecenie zrobienia choćby kroku. Rycerz pośpiesznie wydobył z kieszeni perfumowaną chusteczkę, którą przytknął sobie do nosa i rozejrzał się po miejscu masakry.

 

Na brzegu jeziora, gdzie zwierzyna zapewne miała swój wodopój, leżała większość rozszarpanych szczątków. Dwa ciała wyglądały jak pocięte kosą lub mieczem. Największy z wilków miał wyrwane dwie łapy i rozerwany brzuch, z którego flaki rozwleczono w odległości kilku metrów.

 

Nie będąc pewnym, co widzi, podszedł bliżej. Nie mylił się jednak w przypuszczeniach.

 

Kolejny wilk miał doszczętnie rozwaloną czaszkę, zupełnie jakby ktoś uderzył w nią młotem, bądź zgniótł w żarnach, a cała zawartość, wraz z galaretowatą mazią, oczami i sporą ilością krwi, wciąż leżała na trawie tuż obok reszty ciała.

 

Rycerz odnalazł też wzrokiem wilka, któremu rybacy odcięli łeb; ten jako jedyny, wciąż przypominał zwierzę.

 

– Tu jest jeszcze jeden! – zakrzyknął Garet, dłonią wskazując jezioro.

 

Rzeczywiście, w wodzie, dobrze ukryte pomiędzy trzcinami, pływało napuchnięte ciało.

 

– Co o tym myślicie, wielebny? – Zapytał kapitan straży. Z zarośniętej twarzy niewiele można było wyczytać, ale jego wzrok zdradzał obrzydzenie.

 

– Ktoś zadał sobie wiele wysiłku, żeby to tak wyglądało. – Odparł rycerz, marszcząc nos.

 

– Myślicie, że ktoś byłby w stanie tak poszlachtować watahę?

 

– Toć to niemożliwe, wilcy by go zjedli! – Wtrącił jeden ze strażników.

 

– Nie, jeśli wilcy spali – odpowiedział spokojnie Erek.

 

– Jak to?

 

– Ktoś mógł podrzucić im zatrute mięso, poczekać, aż wszystkie padną bez ducha, przynieść je w to miejsce i dokończyć dzieła.

 

– A rany?

 

– Te – spojrzał w stronę dwóch podobnie wybebeszonych wilków – wyglądają mi na zadane jakimś ostrzem, to mógł być i ostry nóż. Tu – wskazał najbardziej zmasakrowane truchło – potrzebny był ktoś silny. Aby uzyskać taki efekt wystarczył kamień, bądź młot. Zapewne ten sam siłacz wyrwał kończyny w tym przypadku – przeszedł ku następnemu ciału – potem rozerwał brzuch nożem, a szczypcami wywlókł flaki.

 

– Ale któż by się tak trudził? – Na twarzy Gareta wymalował się grymas bezbrzeżnego niezrozumienia. – Co za utrapieniec porwałby się na takie okrucieństwo?

 

– Ktoś, kto bardzo chce was nastraszyć. Znamy takie przypadki, prawda bracia? – Rycerz zwrócił się do pozostałych Szkarłatnych Płaszczy.

 

– Tak – bezzwłocznie potwierdził Alan. – W tym wypadku chodzi o zwierzęta, ale podobnie postępowano też z ludźmi…

 

– A nawet dziećmi, noworodkami – dokończył Roger. – Wszystko, aby zastraszyć słabych w wierze i skłonić ich do powrotu na ścieżkę prowadzącą do upadku.

 

Erek z dumą słuchał, w jaki sposób przemawiali jego podopieczni. Nawet Alan, który choć bystrzejszy umysłem od Rogera, to znacznie mniej od niego gorliwy, jeśli chodzi o wiarę. Już miał zabrać głos i wydać rozkazy, gdy coś zakłóciło jego spokój i zwróciło uwagę.

 

Coś lub ktoś poruszyło w oddali krzewami.

 

– Tam! – krzyknął, pokazując dłonią ciemną sylwetkę. – W krzakach!

 

W jednej chwili rozmowy ucichły, a wszyscy jak opętani rzucili się we wskazanym kierunku. Choć odległość była znaczna, Erek miał pewność, że w zaroślach krył się człowiek, a nie zwierzę. Zanim zdążył się obejrzeć, jego dwaj protegowani już pędzili biegiem w głąb lasu. Rycerz, zamiast rzucić się w pogoń, jak zrobiła to cała reszta, wrócił do swojego wierzchowca i jednym susem wskoczył na siodło. Tak będzie szybciej – pomyślał, zmuszając klacz do galopu.

 

– Aaaaaaaaaaaaaaaaaarghhhhh! – Rozpaczliwy, przeciągły jęk zakłócił pieśń nuconą przez las.

 

Erek, mknąc naprzód, kątem oka ujrzał leżącego pośród listowia Gareta, wokół którego miotało się dwóch jego strażników. Nie miał jednak czasu do stracenia, więc tylko popędził wierzchowca.

 

Ujrzawszy w przedzie, na jednolicie czarnym tle, dwa charakterystyczne, czerwone płaszcze miał nadzieję, że Alyn i Roger złapali podglądacza, ale szybko okazało się, że było inaczej.

 

– Czemu tu tak stoicie? – Uniósł głos, zatrzymawszy się obok nich. – Powinniście go gonić!

 

Alyn już chciał odpowiedzieć, ale uprzedził go jeden z towarzyszących im strażników:

 

– Nie widzisz, waszmość? Przecie to kruczokrzew. – Szczerbaty chudzielec wskazał dłonią czarne jak węgiel, pokryte ostrymi, szarawymi kolcami krzewy, które zagradzały drogę. – To przeklęte miejsce, tam mieszkają duchy lasu… My tam nie wejdziem i wam też nie radzim tam iść… – Ze strachem wymalowanym na ospowatym licu ostentacyjnie odsunął się od złaknionych krwi roślin.

 

– To jakiś absurd! – Warknął rozeźlony Erek. – A nasz uciekinier? Gdzie się podział? – Indagował, rzucając na prawo i lewo groźne spojrzenia.

 

– Przepadł. Wbiegł w sam środek uroczyska… – Odpowiedział drugi strażnik i prędko odwrócił wzrok.

 

Erek zagryzł wargę tak mocno, że aż poczuł słonawy smak własnej krwi. Nie chciał wybuchnąć, okazać słabości. Wziął głęboki oddech, a opanowanie zaczęło powracać.

 

– Widzieliście, kto to był?

 

– To z pewnością człowiek – szybko powiedział Roger. – Raczej niski, przygarbiony, odziany w jakieś ciemne szmaty…

 

– Chociaż tyle – mruknął rycerz. – Teraz przeszukajcie te krzewy, może znajdziecie w nich coś, co nas naprowadzi na tego szaleńca, który nie bał się przejść przez kępę krzaków. – Rycerz starał się wyraźnie zaznaczyć ironię w swych słowach, ale na twarzach strażników nie dostrzegł niczego poza strachem i całkowitą zgodnością. – Jak skończycie, weźcie konie i objeźdźcie okolicę, może coś rzuci się wam w oczy.

 

Obaj nowicjusze pokornie skłonili głowy i szepcząc między sobą, zaczęli uważnie przyglądać się osobliwym roślinom.

 

– Reszta idzie ze mną – podjął po chwili Erek. – Chyba coś się stało waszemu kapitanowi.

 

 

 

– Żesz kurwa… Ja pier… – Rycerz usłyszał całą gamę najróżniejszych przekleństw, jeszcze zanim zobaczył Gareta wspartego na ramionach swoich podwładnych. Mężczyzna wyraźnie kulał na prawą nogę, której piszczel miał owinięty kawałkiem zakrwawionej szmaty.

 

– Co ci się stało? – Zapytał, niemile zaskoczony.

 

– Chędożeni kłusownicy – warknął ranny i splunął z pogardą. – Wpadłem we wnyki…

 

– Niedobrze, bardzo niedobrze.

 

– Trochę poharatana… – syknął przez zaciśnięte żeby. Na jego czole sperliło się sporo potu, a grymas zdradzał walkę z bólem. – Chyba dziś na nic się już nie przydam…

 

– Tym się nie martw – rzekł poważnie Erek. – Na pewno damy sobie radę, a ty musisz doprowadzić się do porządku.

 

Rycerz zsiadł z konia i zwrócił się do wszystkich strażników.

 

– Pomóżcie swojemu kapitanowi wejść na moją klacz…

 

– Ale, wasza wielebność…

 

– Cisza – Rycerz uniósł dłoń, czym uciął dyskusję. – Tak będzie szybciej. Nie chcę, żebyś nas spowalniał. Muszę jak najszybciej porozmawiać z waszym sołtysem i pomyśleć, co robić dalej.

 

Klacz parskała dziko i ze wszech miar wzbraniała się przed przyjęciem nowego jeźdźca, jednak w końcu musiała ustąpić.

 

III

Erek zamknął za sobą drewniane drzwi i rozejrzał się po głównej izbie karczmy. Sala tonęła w mroku, kilka płomyków świec nie mogło dobrze rozświetlić tak dużego pomieszczenia. W środku panowała cisza; jedynymi gośćmi, którzy siedzieli przy największym z kilku stołów, byli dwaj podopieczni rycerza.

 

– Kiedy wróciliście? – spytał, kierując się w ich stronę.

 

– Jakiś czas temu – odpowiedział Alyn. – Powiedziano nam, że rozmawiasz z sołtysem, więc nie chcieliśmy przeszkadzać.

 

– Słusznie – odparł, siadając naprzeciwko nich. – Choć na niewiele zdała się ta rozmowa.

 

– Piwa, panie? – Zapytała brązowowłosa dziewczyna, która w międzyczasie podeszła ku zakonnikom, niosąc tacę z dwiema porcjami wciąż parującego gulaszu i bochenkiem chleba.

 

Erek dopiero teraz spostrzegł, że Alyn i Roger trzymali w dłoniach drewniane kubki. Posiłek też musi być dla nich, pomyślał.

 

– Tak, poproszę – odpowiedział, i po chwili namysłu dodał. – Zostało jeszcze trochę tego gulaszu?

 

– Oczywiście, panie. Też podać?

 

Skinął krótko głową, a dziewczę znikło równie szybko jak się pojawiło.

 

– To jego córka – rzucił Roger. – Sołtysa, znaczy się.

 

– Nie podobna – mruknął rycerz i rozsiadł się wygodniej. – Mam nadzieję, że chociaż ona potrafi dobrze wykonać swoją robotę, bo do jej ojca mam poważne zastrzeżenia.

 

Dwaj młodsi rycerze ściągnęli brwi i nadstawili uszu.

 

– Nie wpadł na pomysł, aby poprosić swego pana o kilku dodatkowych, wyszkolonych ludzi, którzy pomogliby im szukać winnych. Jak wspomniałem o wnykach i kłusownikach, to zrobił minę, jakoby pierwszy raz w życiu słyszał te słowa. Przez cały czas utrzymywał, że jest gorliwym wyznawcą Jedynego, ale rzecz jasna nie nosi rzemyka ze Skrwawioną Włócznią. Podobno go zgubił – parsknął donośnie – w dodatku dziś rano.

 

– Bracie krwi, ci ludzie to poganie… – niepewnie wtrącił Roger.

 

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, Roger, jak wielką masz rację.

 

– A ten rycerz? – zapytał Alyn. – Co z nim?

 

– Ze słów Haryka wywnioskowałem, że sir Falkor ma własne problemy na głowie i nie bardzo interesuje się tym, co dzieje się tu, w Vaaryk.

 

– Godne pożałowania – warknął z marsową miną Alyn. – Należałoby wybrać się do niego i przypomnieć mu o obowiązkach względem poddanych.

 

– Możliwe, że właśnie tak będzie trzeba postąpić – Erek przeczesał dłonią szpakowate włosy, po czym potarł zmęczone oczy. – Znaleźliście coś?

 

Alyn przesunął w jego stronę skrawek ciemnej tkaniny w tym samym momencie, w którym wróciła dziewczyna niosąca piwo i strawę. Rycerz sięgnął po szmatkę i przyjrzał się jej z bliska. Była to barwiona na ciemny fiolet wełna. Intensywnie pachniała ziołami.

 

– Coś jesz… – Dziewczyna zająknęła się, spoglądając na kawałek materiału. – Panowie rycerze życzą sobie coś jeszcze? – Dokończyła po chwili.

 

– Nie teraz – odpowiedział, przyglądając się uważnie dziewczęciu. – Gdybyśmy czegoś potrzebowali, zawołamy cię, dziecko.

 

Brązowowłosa uciekła, prędko przebierając nogami. Nim zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni, rycerz zauważył, że złożyła ręce na padołku, gładząc się delikatnie po nabrzmiałym brzuchu. Problemy miesięczne, pomyślał i zwrócił się do towarzyszy:

 

– Gdzie to znaleźliście?

 

– Pośród kruczokrzewu – odpowiedział Roger, gdyż Alyn był zajęty jedzeniem. – Myśleliśmy, że będzie tego więcej, wszak pełno tam ostrych kolców… – Zawahał się na moment. – Ale wyglądało to tak, jakby te krzaki rozstąpiły się przed…

 

– Nie gadaj głupot, chłopcze – napomniał go Erek. – Krzaki nie poruszają się. A to, co się dzieje w tej kniei, nie ma nic wspólnego z magią i czarami, bowiem takowe nie istnieją.

 

– Ale podczas buntu… – próbował wtrącić Roger, lecz został szybko uciszony.

 

– Podczas rebelii Czarnego Wilka padli wszyscy odmieńcy, a ich zwłoki zostały spalone. Zakon zadbał o to, żeby wszyscy zarażeni tymi wstrętnymi choróbskami zniknęli z tego świata – rycerz raz jeszcze dobitnie wyłożył przebieg dawno minionych zdarzeń. – Magia nie istnieje, a ludzie są potworami, bo dopuszczają się okrutnych czynów, a nie dlatego, że zmieniają się w wilki. Czy to zrozumiałe?

 

Roger kiwnął głową.

 

– Znaleźliście coś jeszcze? – Erek kontynuował śledztwo.

 

– Wronie Drzewa – przełknąwszy, rzucił Alyn. Napił się piwa i mówił dalej. – To zaprawdę jakieś dziwne miejsce… Gdzie nie spojrzeć tam te cholerne krzewy, albo drzewa o gładkiej szarej korze i długich, czarnych liściach przypominających skrzydła wron.

 

– Uczyli was przecież o Czarnych Gajach – mruknął znad kufla starszy rycerz.

 

– Co innego czytać o nich w księdze, bądź słuchać od jednego ze starszych braci, a co innego rzeczywiście znaleźć się w nim. Jak tylko sobie je przypomnę, zaraz przechodzą mnie ciarki…

 

– To złe miejsce, bracie krwi… – dodał Roger. Na jego twarzy uwidocznił się skrętnie skrywany cień strachu.

 

– Wprost idealne, żeby je wykarczować i postawić tam świątynię Jedynego.

 

Młodzieńcy nie odpowiedzieli, wpatrzeni w talerze z jedzeniem, a Erek nie kontynuował rozmowy. Wszyscy zjedli i wypili co swoje, i dopiero wtedy rycerz zabrał głos:

 

– Idźcie odpocząć, niedługo wasza kolej stać na warcie. Ja pomyślę nad tym, co należy uczynić i napisze list do przełożonych, aby naszkicować im zastaną sytuację. Nowe rozkazy wydam wam rano.

 

To powiedziawszy wstał i udał się do swojej komnaty. Idąc, słyszał huk grzmotu i rytmiczne uderzenia ciężkich kropel deszczu o drewniany dach.

 

IV

Z niespokojnego snu wyrwało go natarczywe pukanie i głośny krzyk.

 

– Bracie Ereku! Bracie Ereku, proszę wstać!

 

Wtajemniczony rycerz był pewien, że głos, który go zbudził, należał do Rogera. Już wiem, jak wczoraj czuł się Garet – pomyślał, wspominając rannego kapitana straży. Niemrawo dźwignął się z niewygodnej pryczy, potarł zaspane oczy i powiódł nimi po pokoju w poszukiwaniu odzienia. Na ciepłe rajtuzy naciągnął mocne, skórzane spodnie, następnie założył jeździeckie buty z wysokimi cholewami, wcisnął się w przepoconą przeszywanicę, na którą zarzucił kolczugę. Zanim zwrócił się w kierunki drzwi, wdział jeszcze tunikę i swoją dumę – szkarłatny płaszcz.

 

– Co się stało? – zapytał, widząc zdyszanego i porządnie wystraszonego Rogera. Nim ten zdołał złapać oddech, rycerz zapiął pas z mieczem, który dotąd trzymał w dłoniach.

 

– Kolejna ofiara – wyrzucił z siebie młodzian. – Tym razem człowiek, tutejszy kowal…

 

– Niemożliwe! – warknął szpakowaty rycerz. To przecież niemożliwe, powtórzył w myślach. Chyba, że zabójca to ktoś z Vaaryk.

 

Niewyspany, zmęczony i rozdrażniony spojrzał w kierunku, z którego doszły go nerwowe pokrzykiwania. Na błotnistym placu zebrali się bodajże wszyscy mieszkańcy miasteczka, skupieni, jak mu się zdawało, wokół jednej osoby.

 

– Co tam się dzieje, Roger? – zapytał, czując rosnący gniew.

 

– To czeladnik kowalski, Rulf – odpowiedział szybko. – To właśnie on przyszedł z tą straszną wieścią…

 

Co tu się, do jasnej cholery, dzieje?!

 

Tylko to przeszło mu przez myśl, gdy mocnym, szybkim krokiem zmierzał w kierunku zbiegowiska. Nie zważając na grzeczności, brutalnie przepchnął się przez tłum ku Rulfowi. Rozpoznał w nim młodziana uwikłanego poprzedniego dnia w kłótnię ze swoim mentorem. Był cały umorusany w błocie, krwi i listowiu.

 

– … głowa zmiażdżona, a brzuch rozszarpany – opowiadał wyraźnie podniecony. Jednak nie było po nim widać wielkiego stracu, czy przerażenia…

 

Słuchacze przyglądali mu się uważnie. Na ich twarzach widniały najróżniejsze grymasy, ale za wszystkimi kryło się to samo uczucie – wciąż rosnący strach.

 

– Cisza! – warknął wściekle Erek. Spojrzenia zebranych powędrowały ku niemu. Najbardziej zaskoczony był sam Rulf. – Odsunąć się i zrobić miejsce – krzyknął zakonnik, a ludzie zrobili kilka kroków w tył. Rycerz posępnym wzrokiem omiótł tak zebranych, jak i całe miasteczko. Ujrzawszy rozwarte na oścież bramy, wpadł w szał. – Kto, na Krew Jedynego, pozwolił wam otworzyć te piekielne wrota?! – Jego wrzask wypełnił plac, prawie wgniatając ludzi w ziemię.

 

– Ja – odpowiedział butnie postawny, łysiejący mężczyzna o nalanej twarzy.

 

– Ty spasiony głupcze – ryknął raz jeszcze Erek, przeszywając nienawistnym spojrzeniem sołtysa Vaaryk. – Łysiejący imbecylu… – wypluł z siebie, podchodząc do Haryka. Dłonie w skórzanych rękawicach zacisnął w pięści.

 

– Jak śmiesz?! – oburzył się sołtys. – To ja tu rządzę i jaaa…

 

Nie dokończył. Trafiony pięścią w twarz, padł jak długi na błotnisty plac.

 

– I ty będziesz mi posłuszny! – Słowom rycerza towarzyszył złowróżbny syk wydobywanej z pochwy stali. Sztych srebrzystej klingi zawisł pomiędzy zakonnikiem, a leżącym na ziemi sołtysem. – Moja władza pochodzi od króla Pięciu Hrabstw, który uznał Jedynego za patrona tego państwa. Jako rycerz zakonny mam prawo sądu i uwierz mi, że nie chcesz, abym z niego skorzystał.

 

Dotąd hardy mężczyzna struchlał pod ciskającym gromy wzrokiem Ereka i całym ciałem przylgnął do mokrej ziemi, jakby miało go to uchronić przed gniewem zakonnika. Tłum zaszemrał z cicha, ale nikt nie odważył się zrobić czegokolwiek, gdyż dwójka pozostałych Szkarłatnych Płaszczy stanęła za szpakowatym mężczyzną, opierając dłonie na rękojeściach mieczy.

 

– A teraz gadaj – kontynuował podniesionym głosem rycerz. – Co ci przyszło do tego łysego łba, żeby otwierać te cholerne wrota bez mojego pozwolenia?!

 

Haryk milczał przez chwilę, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Strach związał mu język i gardło w ciasny supeł. Odzyskał głos dopiero, gdy oślepił go błysk zbliżającego się miecza.

 

– Ludzie, o-oni na pola i do la-laaasu iść musieli… – wyjąkał z trudem.

 

Erek milczał, wciąż wwiercając wzrok z skomlącego mężczyznę.

 

– Podaaa-aatki… Ka-kaażdy musi swoją ppp-pracę wykonać…

 

Zakonnik z niedowierzaniem pokręcił głową.

 

– Ktoś w okolicy od miesiąca wybebesza zwierzęta, teraz nawet i ludzi, a ty martwisz się tylko o swoje grube dupsko?! – Już chciał kopnąć sołtysa, ale w ostatniej chwili powstrzymał się, dostrzegając oburzone spojrzenia. – Dlaczego wyszliście? – pytanie skierował do osłupiałego Rulfa.

 

– Zabrakło nam drewna na opał, a przecież musimy pracować…

 

– Tak, panie – głos zabrał ktoś z tłumu. – Toć inaczej by nas sir Falkor ze skóry obdarł, jeśliby zboża i warzyw nie dostał…

 

– Teraz rozumiem – szepnął, odzyskując powoli spokój. – Bardziej niż lasu, boicie się tego rycerza?

 

Żadna odpowiedź nie padła, ale zasępione spojrzenia i nachmurzone wyrazy twarzy dawały do myślenia.

 

– Tym najwidoczniej też będę musiał się zająć – westchnął, zrezygnowany. Problemy zdawały się tylko napiętrzać coraz bardziej. – Ale najpierw musimy zająć się kowalem. Ty – zwrócił się do zdezorientowanego Rulfa – zaprowadź nas na miejsce tragedii.

 

Erek już miał odejść, aby oporządzić wierzchowca i przygotować go do drogi, gdy ktoś chwycił jego but.

 

– Pa-panie… – bezradnie wyjąkał sołtys. – Moja córka… Moja jedyna córuchna…

 

– Co z nią?

 

– Zniknęła – załkał żałośnie, ze łzami w oczach.

 

– Gdzie zniknęła? – Nagle z roztargnienia zbudził się Rulf, wydawał się bardzo poruszony.

 

– Nie-eee ma jej w domu. Jak żem tylko wstał, już jej nie było. Bramy wtedy jeszcze zamknięte…

 

– Więc jak mogła uciec? – Erek odszukał wzrokiem strażników. – Chyba żaden z was nie wypuścił córki sołtysa z miasteczka?

 

Uzbrojeni mężczyźni najpierw wymienili spojrzenia, a potem jak jeden mąż zaprzeczyli.

 

– Widziałam jom, jako wymknęła się po ciemku do zielarki – wtrąciła szybko jedna z kobiet. – Pewnie po ziółka jakie, albo herbatę. Ventua też w chorobie pomóc potrafi…

 

Guślarka? pomyślał rycerz, marszcząc brwi. Ta sprawa robi się coraz dziwniejsza i bardziej zagmatwana…

 

– Natychmiast zaprowadźcie mnie do niej – rozkazał.

 

V

Po wejściu do niewielkiej chaty, która zdawała się być przylepiona do ostrokołu, w nozdrza rycerza uderzył ostry zapach ziół. W środku było ciemno, ale na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, czym zajmuje się mieszkająca tu kobieta. Wszędzie było pełno najróżniejszych ususzonych roślin. Zwisały na sznurkach z belek pod sufitem, leżały na stoliku, podłodze, szafce i pułkach, na których znajdowało się także wiele rozmaitych pudełeczek, zapewne o nieciekawej zawartości.

 

Erek od razu zwrócił uwagę na jakże charakterystyczną woń. Podjął próbę przebicia wzrokiem nieprzychylnych ciemności, ale nie odnalazł niczego ciekawego.

 

– W nocy nikt nie opuszczał tego miejsca? – zapytał stojących za nim wartowników.

 

– Nie, panie.

 

– Więc wasza zielarka wraz z córką sołtysa musiały się rozpłynąć w powietrzu – mruknął, uśmiechając się ironicznie. – Nie mamy czasu do stracenia. Alyn, Roger, przygotujcie konie, jedziemy przyjrzeć się temu kowalowi. A wy – ponownie zwrócił się do strażników – pilnujcie, czy któraś z interesujących mnie kobiet w tym czasie nie wróci do miasteczka. Może niepotrzebnie się zamartwiamy… Jednak gdyby wróciły, zamknijcie je w jakiejś chacie – przerwał i dodał z naciskiem – z której nie uciekną. Mają tam na mnie czekać.

 

Szparkim krokiem opuścił chatę.

 

VI

Wystarczyło mu zaledwie jedno spojrzenie, aby być pewnym, że kowala nie zabiła ta sama osoba, która zmasakrowała watahę wilków.

 

Blade ciało leżało pośród listowia z rozbitą głową i rozerwanym brzuchem.

 

Erek podszedł bliżej, aby móc się lepiej przyjrzeć obrażeniom.

 

Dziura z boku głowy, przez którą widać było resztki zmiażdżonego mózgu i wyłupane kości czaszki, powstała na skutek uderzenia jakimś tępym narzędziem, najpewniej młotem – był gotów się o to założyć. Rana brzucha była równa, a choć ktoś natrudził się, aby poszarpać brzegi, linia cięcia nie pozostawiała złudzeń – kowalowi rozcięto brzuch bardzo ostrym nożem. Co prawda napastnik wyszarpał z niego flaki, ale była to z pewnością robota ludzkich rąk.

 

– Jak to się stało? – zapytał stojącego nieopodal czeladnika.

 

– Co? Co się stało? Jak zginął? Nie wiem, nie było mnie tu… – nieskładnie odpowiedział Rulf.

 

Erek otaksował go chłodnym, badawczym spojrzeniem.

 

– To gdzie byłeś, gdy to się stało?

 

– Zbierałem drwa, o tam. – Dłonią wskazał nieokreślone miejsce w głębi lasu.

 

– Po jakim czasie wróciłeś? – rycerz indagował dalej.

 

– Jak już nazbierałem tyle, że więcej nie mogłem unieść…

 

Zakonnik rozejrzał się po najbliższej okolicy, ale nigdzie nie zauważył większej kupki suchych gałęzi. Spostrzegł za to ślady stóp, których pełno było wokół ciała. Wszystkie były takie same…

 

– Nie wtedy, gdy usłyszałeś krzyk?

 

– Jaki krzyk? Ja… Ja…

 

– Czyli nie krzyczał – szepnął pod nosem. – Ciało leżało tak, jak teraz?

 

– Tak, panie. Dokładnie tak, jak teraz – przytaknął prędko czeladnik. W międzyczasie zrobił się dziwnie blady.

 

– To skąd krew na twoim odzieniu? – Erek przyszpilił go wzrokiem.

 

– Krew? Krew… – Chłopak z trudem oddychał. – Jak przybiegłem, to padłem na kolana… Ratować… Próbowałem go ratować, tak, właśnie tak! I wtedy, wtedy to, ta krew…

 

– Dość – przerwał stanowczo. – Wiem już wystarczająco dużo. Ochotnicy niech zajmą się pochówkiem, a reszta wraca ze mną do Vaaryk.

 

Rulf odetchnął głośniej, gotów iść ze wszystkimi, gdy natknął się na lodowate spojrzenie szpakowatego zakonnika.

 

– Nie chcesz pomóc w kopaniu grobu?

 

VII

– Domyśliliście się już, kto zabił kowala? – Erek zwrócił się z pytaniem do swych podopiecznych, którzy jechali tuż obok.

 

– Nie jestem pewien – zaczął niemrawo Roger. – Ale wydaje mi się…

 

– To czeladnik, Rulf – zawyrokował Alyn.

 

Starszy zakonnik z uznaniem pokiwał głową i kontynuował:

 

– Co nim kierowało?

 

Roger nie odpowiedział, usilnie wpatrując się w łęk swego siodła.

 

– Jeszcze nie wiem – mruknął drugi z nowicjuszy. – Jednak jestem przekonany, że i tego się dowiemy. Wszak właśnie z tego powodu nie skazałeś go od razu, czyż nie?

 

– Tak, nie mylisz się – odparł rycerz, ściszając nieco głos. – Jestem pewien jego winy, ale wciąż nie mam dowodów, ani motywu. Mam nadzieję, że Rulf w najbliższym czasie nam ich dostarczy.

 

Trzy Szkarłatne Płaszcze obrzuciły pogardliwym spojrzeniem domniemanego mordercę, który smętnie wlókł się przed nimi.

 

Żaden z nich nie odezwał się już ani razu w drodze powrotnej do miasteczka.

 

VIII

Jeszcze nie przekroczyli bramy, a Erek już wiedział, że coś się święci. Ponad wszystkie inne odgłosy towarzyszące szarej codzienności, wzniósł się rozpaczliwy szloch. Tak płaczą ludzie, których dusze krwawią po stracie bliskich. Podjeżdżając bliżej, rycerz spodziewał się ujrzeć zapłakaną niewiastę, ale pomylił się.

 

Na progu karczmy lamentował Haryk, w roztrzęsionych dłoniach ściskając zakrwawiony kobiecy but. Byli przy nim wszyscy pozostali w miasteczku strażnicy, wraz ze swym dowódcą, który choć stał o własnych siłach, to wyraźnie kulał na prawą nogę.

 

Właśnie Garet pokuśtykał do trzech jeźdźców, gdy tylko ich ujrzał.

 

– Kolejna ofiara – wypluł z siebie ze wstrętem. Twarz krzywił mu grymas bólu przemieszanego z odrazą. – Ludzie znaleźli ją w głębi lasu. A raczej to, co z niej zostało… Przeoczyli resztę… – Strażnik z całych sił zacisnął szczęki, jakoby nie mogąc się z tym pogodzić.

 

– Co z niej zostało? – spytał Alyn, w zamyśleniu marszcząc nos i brwi.

 

– Czy mógłbyś mówić jaśniej? – poprosił Erek, zsiadając z wierzchowca.

 

– Inga… – szepnął postawny mąż, ale głos uwiązł mu w gardle.

 

– Kto?

 

– Tak miała na imię córka sołtysa – wyjaśnił szpakowatemu rycerzowi Alyn.

 

– Nie żyje? – ze strachem w głosie zapytał Roger.

 

– Ludzie odnaleźli tylko jej nogi… – szczęknął z bezradną złością Garet.

 

– Kur… – Erek powstrzymał się i zmełł przekleństwo w ustach. Nie tracąc ani chwili ponownie wskoczył na konia, pokrzykując na ludzi w okolicy. – Potrzebujemy przewodnika!

 

IX

– Potworność – warknął ze zgrozą zakonnik. Jego słowom towarzyszyły pełne przerażenia westchnienia i odgłos wymiotów. Rycerz nie zdziwił się, że czyjś żołądek nie wytrzymał, przyglądając się temu, co zostało z córki Haryka.

 

Korpus leżał twarzą do ziemi, z rękoma schowanymi pod ciałem. Nie tylko brakowało nóg, ale wszystkiego poniżej bioder. Cokolwiek dopadło dziewczynę, przegryzło jej kręgosłup, wyżarło nerki i wątrobę, ostatecznie rozszarpując i rozrywając truchło na dwie części. Wnętrzności zatopione w krwi i fekaliach wciąż wylewały się z wnętrza, okropnym smrodem przyciągając muchy i padlinożerne zwierzęta.

 

Tym razem, to na pewno nie dzieło ludzkich rąk – ta myśl napełniła go niepokojem. Właśnie pogrążył się w refleksji dotyczącej treści listu, który będzie musiał niezwłocznie wysłać do najbliższej placówki zakonu, gdy znajomy głos wyrwał go z marazmu:

 

– Bracie krwi, czy nie powinniśmy przyjrzeć się ciału? – Pytającym okazał się Alyn.

 

– Myślisz, że to konieczne? – wtórował mu Roger. Był blady i wyglądał, jakby miał się pochorować.

 

– Mam złe przeczucia… – odpowiedział wyższy z nowicjuszy. – Zastanawia mnie, dlaczego leży właśnie tak, twarzą do ziemi… – Mówiąc to, podszedł bliżej. Ostrożnie wyciągnął urękawicznioną dłoń i powoli przewrócił zwłoki na plecy.

 

– O kurwa… – zakwiczał i niemal w tej samej chwili zwymiotował na swoją tunikę.

 

Inga, w zgrabiałych, martwych dłoniach trzymała bladą miniaturkę człowieka. Płód był przeraźliwie mały i z łatwością zmieściłby się w ręce dorosłego mężczyzny.

 

Większość ludzi klęła pod nosem, kilku zaczęło się modlić, ktoś inny płakać.

 

Erek zaś rozmyślał, cóż za historia kryła się za tą tragedia. Nie był pewien dlaczego, ale przeczucie podpowiadało mu, że śmierć kowala i córki sołtysa, były ze sobą jakoś powiązane. Coś nawet zaczęło mu świtać, ale wciąż brakowało kilku kawałków układanki.

 

Gdy on rozmyślał nad morderczą zagadką, Roger dobył swego miecza i zaczął nim rozgarniać ziemię.

 

– Co robisz?

 

– Musimy je pochować – szepnął bez cienia emocji, ze wzrokiem utkwionym w zbutwiałej ziemi. – Matka i dziecko muszą leżeć razem. – Pozostali ludzie bez słowa przyłączyli się do krępego młodziana, pomagając mu w przygotowaniu grobu.

 

– Musimy znaleźć winnego – poprzysiągł sobie Erek. Najpierw Rulf, a potem ta guślarka…

 

Już obmyślał plan.

 

X

Roger pilnował drzwi, opierając dłoń na gałce miecza, podczas gdy Erek przechadzał się dookoła stolika, przy którym siedział Rulf. Młody czeladnik oparł łokcie na blacie jak zaczarowany wpatrywał się w migotliwy płomień świecy, która była jedynym źródłem światła w pokoju rycerza.

 

– Nie wierzę – wyszeptał młodzian, a łzy powoli spływały mu po policzkach. – Nie chcę w to uwierzyć…

 

– Taka jest prawda – powtórzył po raz kolejny rycerz. – Zginęła w prawdziwie makabryczny sposób. Ciesz się, że nie było ci dane oglądać jej w tym stanie.

 

– Nie… Nie… – Chłopak ukrył twarz w dygocących dłoniach.

 

– Do samego końca chroniła dziecko – kontynuował zakonnik.

 

Rulf zareagował, gwałtownie potrząsnął głową. Szaleńczym wzrokiem zaczął śledzić spacerującego rycerza. Ten zaś odwzajemnił spojrzenie, nachalnie patrząc mu prosto w oczy, uśmiechając się półgębkiem.

 

– Wiedziałeś o nim?

 

Czeladnik milczał. Zgrzytając zębami, ponownie skupił się na blasku świecy.

 

– Musiałeś wiedzieć – parsknął Erek. – To skłoniło cię do zabicia kowala, prawda? Był pijakiem, nie szanował cię, może i miał rację, wszak nic nie potrafisz…

 

– … mylisz się… – wtrącił Rulf.

 

– Dawał ci najgorszą robotę i na dobrą sprawę niczego nie uczył. Nie widział w tym sensu, bo jesteś za głupi, by cokolwiek pojąć – rycerz mówiąc, obserwował reakcję czeladnika, z każdą chwilą wyraźniejsze i coraz bardziej obiecujące. – Marzyłeś o tym, by przejąć po nim schedę. Miałbyś zajęcie i utrzymanie do końca życia, ale coś nie poszło po twojej myśli, czyż nie?

 

– Nie, nie, wcale tak nie było – czeladnik warknął rozeźlony. – Nic nie wiesz, zamknij się! – Dłońmi uderzył w blat stołu. Świeca nieco się przechyliła.

 

– Przyznaj się i powiedz, co wiesz w sprawie waszej zielarki i twojej kochanki. Co je łączyło? Może w ten sposób uda ci się uniknąć stryczka – Erek zawiesił głos, wpatrując się w nieruchome oblicze czeladnika. Ten był na już na skraju, wystarczyło go pchnąć w przepaść. – Miałeś odwagę zamordować swojego mistrza, miej odwagę się do tego przyznać, tchórzu! – wrzasnął mu w twarz. – Jeśli nie dla siebie, to dla Ingi! – Pięścią huknął w blat, tuż przed nosem chłopaka.

 

– Musiałem, musiałem to zrobić… – Rulf zakwilił, spuszczając głowę. – On groził, że znajdzie kogoś innego na moje miejsce, a Inga była w ciąży… Znaczy, od czterech, czy pięciu księżyców nie krwawiła, domyślała się, że… że… – chwycił się za włosy w geście bezradności. – Bała się ojca, bała się, że ją wydziedziczy. Ale, ale gdybym był kowalem… Myślałem, że to przekona sołtysa, żeby mi ją oddał… Bylibyśmy szczęśliwi razem…

 

Erek stojąc nad mordercą uśmiechał się tryumfalnie, wiedział jednak, że to jeszcze nie koniec.

 

– Po co poszła do guślarki? – jego głos był zimny jak lód i ostry niczym sztylet.

 

– Nie wiem…

 

– Mów!

 

– Może była chora, miała gorączkę, albo jakąś kurzajkę… – Zamilkł na moment. – Albo aby się pozbyć dziecka…

 

Tyle mu wystarczyło. Rycerz błysnął bielą zębów, co w półmroku panującym w pokoju musiało nadać jego twarzy przerażającego wyglądu.

 

Podszedł do Rogera i szepnął mu na ucho:

 

– Niech przygotują szafot…

 

Nowicjusz wybałuszył oczy, ale nic nie powiedział.

 

– … i dwie liny.

 

Erek po raz ostatni przyjrzał się mordercy, próbując wymyślić, jak złapać prowodyrkę całego zamieszania.

 

XI

W kompletnym bezruchu i całkowitej ciemności zakonnik stał oparty o ścianę wewnątrz chaty. Szczelnie owinięty w szkarłatny płaszcz był praktycznie niewidoczny w mroku. Oddychał spokojnie, miarowo, choć ostry zapach ziół szczypał go w nos. Znudzony godzinami oczekiwania, pocierał o siebie krzemienie wszyte w ciężkie skórzane rękawice, ozdobione symbolem włóczni i trzech kropel krwi.

 

Gdy usłyszał przeciągłe skrzypienie, a potem zauważył, jak łóżko z cichym chrobotem zaczyna się odsuwać od tylnej ściany domu, na jego twarzy odmalował się szyderczy uśmiech.

 

Miałem rację – pomyślał, wielce z siebie zadowolony. Przyglądał się zgarbionej postaci, która niezgrabnie próbowała wyjść z tunelu. Mógł już w tej chwili chwycić za miecz i zagłębić zimną stal w guślarce, ale dał sobie na wstrzymanie.

 

Przygarbiona postać w końcu uporała się z trudnościami i bez zastanowienia ruszyła ku szafie zastawionej masą drobnych pudełeczek. Nie wyglądało na to, aby zdawała sobie sprawę, iż nie jest sama.

 

Flareo! – Erek warknął przez zęby, wyrzucając przed siebie prawą dłoń, przy czym głośno pstryknął palcami. Uderzające o siebie krzemienie utworzyły iskrę, która podsycona zaklęciem zmieniła się w pomarańczową smugę ognia. Pomieszczenie na sekundę rozświetliło się, jak w biały dzień, a ciemnogranatowa szata i skołtunione, siwe włosy guślarki zajęły się pomarańczowym płomieniem.

 

– Aaaaaaaaaa… – przeciągły, przeraźliwy jęk wypełnił pomieszczenie i umysł rycerza. Do jego nozdrzy wdarł się przyprawiający o nudności zapach palonego mięsa. Kobieta rzuciła się na podłogę, próbując ugasić namiętnie liżące ją języki ognia. W końcu chwyciła nocnik i wylała na siebie jego zawartość.

 

– Cudownie – zakonnik mruknął z odrazą. – Suszone zioła, smażone mięso i stare szczyny, wprost idealne połączenie na modny perfum. – Jego słowom towarzyszył syk wyciąganej stali. – Myślałaś, że przechytrzysz rycerza Jedynego, stara wiedźmo? Doprawdy, trzeba być głupcem, żeby wierzyć, że dwie osoby mogą się rozpłynąć w powietrzu! – Gdy kobieta próbowała się poruszyć, Erek ugodził ją sztychem miecza w pomarszczone podgardle. – Myślałaś, że nie wpadniemy na to, iż wymykasz się jakimś sposobem? Szczególnie, że twoja chata jest wprost przyklejona do ostrokołu?!

 

– Ty szarlatanie – Zielarka wycharczała z trudem. Jej starą, poznaczoną licznymi zmarszczkami twarz krzywił grymas wielkiego bólu. – Kurwisynu, jak śmieee…

 

Rycerz od niechcenia kopnął ją w twarz.

 

– Zamknij ten heretycki ryj, stara ladacznico! – krzyknął wściekle. – Śmiesz straszyć tych biednych ludzi pogańskimi zabobonami, odwracać ich uwagę od Jedynego, od jego nauk i prawd! Mordowałaś z okrucieństwem nieprzystającym człowiekowi! – Zakonnik uniósł ciężki but i z wielką siłą spuścił go na jej dłoń, miażdżąc ją z nieprzyjemnym chrzęstem. – Minęło tyle lat, a wasze plugawe nasienie wciąż jątrzy się w tych zapomnianych lasach. Jesteście jak trąd, jak kurzajka, trzeba was wyciąć, aby reszta ciała mogła żyć dalej. – Erek nachylił się i gałką miecza zdzielił guślarkę w twarz.

 

– Głupcze… – Kobieta splunęła krwią na deski podłogi. – To nie zabobony… Nie zdołacie wyrwać ducha z ziemi, a on znów napełnia las siłą i od dawna nuci pieśń w uszy swych dzieci. – Rozciągnęła usta w bezzębnym uśmiechu. – One się budzą, jedno z nich jest bliżej niż myślisz. Stalowe kły nie są w stanie zrobić im krzywdy…

 

– Ty stara prukwo, grzyb wyżarł ci resztki mózgu, co ty za głupoty opowiadasz. – Rycerz pokręcił z niedowierzaniem głową i raz jeszcze kopnął leżącą kobietę, tym razem w bok. – Nie ma żadnego ducha lasu. A to, co działo się na tych ziemiach przed laty, nie było dziełem żadnych heretyckich bożków, tylko wynaturzeń i chorób.

 

– A jak nazwiesz ogień, którym we mnie cisnąłeś, diabelski pomiocie? – Splunęła w jego stronę.

 

– Alchemią – odparł dumnie, unosząc głowę. – Wiedzą, nauką, darem Jedynego. Pan oświecił swe sługi mądrością, która pozwala zrozumieć i zapanować nad żywiołami.

 

– Dlaczego ukrywacie to przed ludźmi? Bo to dzieło złych duchów! Aaaa…

 

Kobieta stęknęła, uderzona płazem miecza.

 

– Milcz, głupia – złowrogo syknął Erek. – Czekamy na właściwy moment. Ludzie muszą zrozumieć, że to nie czary, magia, czy dzieło jakiś duchów lasu. Nie uda im się to, gdy będą mieli w pamięci rebelię, pod sztandarem której zebrali się odmieńcy. Potrzeba czasu, zapomnienia, zrozumienia i zmiany.

 

– To ty jesteś głupcem, po stokroć – kobieta uniosła głos. – Płomień z twej dłoni również wziął się z ziemi, tak jak i las. To ona dała życie wszystkiemu, co nas otacza. To duch ziemi sączy w świat energię potrzebną do życia. To…

 

– Mam tego dość – Erek przerwał jej obcesowo i klęknął obok. – Uciszę cię raz na zawsze – warknął, odkładając miecza, a dobywając sztyletu.

 

– Te duchy są wszędzie, nie tylko na północy. Ludzie ze wszystkich krain nauczyli się z nimi rozmawiać, prosić je o siłę i pomoooooo…

 

Guślarka nie dokończyła. Miała już nigdy nie dokończyć.

 

Erek trzykrotnie zdzielił ją w głowę rękojeścią sztyletu, po czym brutalnie wyciągnął jej język i kilkoma szybkimi ruchami odciął go. Krwawy ochłap rzucił na ziemię, ostrze zaś wytarł o szmaty na garbie kobiety.

 

Wstał i krytycznie przyjrzał się swemu dziełu. Gdy kobieta zaczęła się krztusić własną krwią, uznał, że nie ma czasu do stracenia.

 

Szybko wyszedł na zewnątrz i wzrokiem odszukał Alyna, który czekał na niego przed chatą.

 

– Niech przygotują drugi sznur – mruknął. – Byle szybko, zanim zdąży zdechnąć.

 

XII

Erek, w towarzystwie swoich podopiecznych i Gareta, przyglądał się dwóm trupom, zwisającym nad główną bramą, a kołysanym przez chłodny wiatr. Księżyc w pełni schował się za gęstymi chmurami, więc błotnisty plac oświetlały jedynie żagwie, rzucające nań całe mnóstwo cieni.

 

– Dziękuję… Dziękuję za pomoc. – Te słowa przyszły kapitanowi straży z trudem. – Nigdy nie sądziłem, że w naszym miasteczku zalęgnie się morderca i wiedźma. Tak należało postąpić… – Dodał i wyciągnął prawicę, aby uścisnął dłonie Szkarłatnych Płaszczy.

 

– Zostaliśmy poproszeni o pomoc – spokojnie odpowiedział Erek. – Więc zrobiliśmy wszystko, aby wybawić was od tego koszmaru.

 

– To nasza powinność – dodał Roger.

 

– Taka rola sług Jedynego, bronić słabszych i pomagać uciśnionym – podniosłym tonem dorzucił Alyn.

 

– Pozwolisz, że zostaniemy w Vaaryk do rana. Potrzebujemy odpoczynku, a ja muszę jeszcze napisać list…

 

– Tak, oczywiście. To dla nas zaszczyt, wielebny – Garet skłonił głowę, po czym zwrócił się do dwóch nowicjuszy. – Czy moglibyście nam pomóc w odprawieniu pochówków? Zgodnie z religią Jedynego…

 

Obaj zgodzili się bez szemrania i ruszyli w stronę strażników.

 

– Dobrej i spokojnej nocy, kapitanie – powiedział z lekkim uśmiechem Erek i już ruszył w kierunku karczmy, gdy ktoś chwycił go za ramię.

 

– Wybacz, wielebny, ale chciałem o czymś porozmawiać – rzekł z zatroskaną miną Garet. – Pewne sny… A raczej koszmary, męczą mnie od dłuższego czasu… Myślałem, że mogą mieć związek z tą sprawą, ale bałem się…

 

– Spokojnie, nie ma się czego bać – odparł uspokajająco Erek. – Wszystko zostało już wyjaśnione. O tych snach możemy porozmawiać jutro, jak już wszyscy wypoczną i będą mieli czyste umysły.

 

– Dobrze – szepnął bez przekonania Garet. – Dobrze, wielebny… Dobrej nocy – rzucił za odchodzącym zakonnikiem.

 

Sam również odszedł, szybkim i pewnym krokiem…

 

XIII

Erek odłożył na moment gęsie pióro, robiąc sobie krótką przerwę od pisania. Rozmasował zmęczoną dłoń, rozmyślając nad tym, co jeszcze powinien zawrzeć w liście. Już wyjaśnił całą sprawę, obsmarował sir Falkora i sołtysa Vaaryk.

 

– Kapitan Garet – mruknął pod nosem, wspominając brodatego mężczyznę. – On zasłużył na coś lepszego, niż życie w tej kloace…

 

Kapitan straży Vaaryk, Garet Reyart – zaczął kreślić staranne litery. – Dobry i mądry dowódca, ma posłuch wśród swych ludzi…

 

– Co jeszcze? – pytał sam siebie. – Pomógł nam w śledztwie, wiedział nawet o ostatnim wilku ukrytym w trzcinach. Jak on na to wpadł? – Zamilkł na moment, myśląc dalej. – Naprowadził nas na trop Ingi, jakoby wiedział, że zabójca oddzielił korpus od reszty ciała… – W jego umyśle zrodziło się pytanie „Skąd mógł to wiedzieć?" – Został poważnie ranny podczas pościgu… – „Ale przed chwilą szedł już normalnie…"

 

– Aaaaaaaauuuuuuuuuuuuu… – Gdzieś niedaleko rozbrzmiało potężne, gardłowe wycie.

 

„Stalowe kły nie są w stanie zrobić mu krzywdy…"

 

„Męczą mnie koszmary…"

 

– Potwór!

 

– Ratunku! Pomoooo

 

– Bestia w mieeee… – rozpaczliwe krzyki ludzi zakłócały ciszę, ale w następnej chwili milkły, jakoby rozrywane na strzępy.

 

– Mogłem się tak mylić? – rycerz warknął, zrywając się ze swojego miejsca. Właśnie próbował wyszarpać miecz z pochwy, gdy drzwi do jego komnaty zostały wyrwane z zawiasów.

 

W progu pojawił się zakrwawiony, uzbrojony w ogromne zębiska pysk kudłatej bestii.

 

– Na krew Jedy…

 

Erek nie dokończył…

 

Koniec

Komentarze

Clod, z perfumami wyciąganym z kieszeni spodni to chyba lekko przesadziłeś...

Co prawda, dalej jest jedno zdanie o perfumach, ale jakby nie pasują do ostrokolów, przeszywanic, kolczug i mieczy jednoręcznych.
Cofam jednakże zarzut -- w tych czasach i w tym zakonie pewnie mogły być używane. 
Pozdrawiam.

Z perfumami mógłbym przesadzić, ale co innego z perfumowaną chusteczką, a właśnie takowa jest opowiadaniu ;) I o ile mi wiadomo nie uściślałem z jakiej kieszeni ją wyciągnął.
Poza tym mam nadzieję, że taki szczegół ( bo to chyba jednak szczegół ) nie burzy całego odbioru opowiadania, bo nie o perfum w nim chodzi :)

Nie chcę spamować, ale zanim dodalem moją odp, nie było jeszcze Twojego drugiego postu, Roger. Rzeczywiście, może to wyglądać dziwnie z uwagi na fakt, że nie mogłem dokładniej przedstawić świata. Bohaterowie, zakonnicy przybywają z daleka na mocno zacofaną prowincę ( głęboko w lesie, ostrokół, zabobony itp. ),  więc perfum miał pokazać kontrast między rycerzami, a otoczeniem, w którym się znaleźli. Całość ma 49k znaków ( jakoś mi się udało to skrócić ), więc nie miałem już gdzie wcisnąć czegokolwiek więcej o świecie.
Mimo wszystko mam nadzieję, że się podobało i intrygach choć trochę trzymała w napięciu :)

Myślę, że nie burzy. To Autor kreuje świat, w ktorym poruszaja się bohaterowie. Jeżeli w tych czasachi i w tym świecie  uzywano spodni z kieszeniami, rajtuz, chusteczek i perfum łącznie z przeszywanicami, kolczugami, mieczami i szafotem, to czemu nie? To raczej, a nawet na pewno, nie zgrzyta. Stanowi ciekawy smaczek.
Gratukuję wprowadzenia malo dziś znanego, a powszechnie uzywanego i bardzo efektywnego uzbrojenia ochronnego, jakim byla przeszywanica.
Pozdro.

Dzisiejszy komentarz sponsoruje literka "b" jak "bez litości!" :p

Co Ty masz z odmianą zaimka "ów"? "Owo miejsce", a nie "owe" ("miejsce" jest wszak rodzaju nijakiego, więc powinno być jak w wyrażeniu: "to i owo"). "Owe" mogą być np. krowy albo praczki.

Jak to jest z tym wałem? Czy jest on z obu stron obudowany palisadą, że rycerz go nie widział, czy jak? Ale w takim razie konstrukcja umożliwiająca patrolowanie powinna być między częstokołami, co powinno dać mu do myślenia. A jeśli nie, to jakim cudem rycerz mógł nie zobaczyć nasypu? Nie widzę tego. Zresztą wprawdzie nie znam się na tym, ale podejrzewam, że taka konstrukcja (dwie warstwy palisady z wsypaną między nie ziemią) ma swoją specjalną nazwę i nie jest nią "wał", ani "nasyp".

- (...) Dlaczego nie kontynuujecie pościgu?! 
Sztuczna jest ta kwestia; za długa na śpieszącego się rycerza. "Dlaczego ich nie gonicie/ścigacie?" brzmiałoby dużo bardziej naturalnie. Poza tym jak sobie wyobrażasz galopadę konno przez gęsty las?

Kontynuował indagowanie 
Coś się tak uprał na te kontynaucje? Na przestrzeni półtora rodziału już chyba piąty, czy szósty raz użyłeś tego czasownika. Pożyczyć Ci słownik synonimów? :p
"Indagował" nie wystarczy?

"Żesz kurwa" i "ja pier..." to nie inwektywy. Inwektywa to obelga, niekoniecznie zresztą wulgarna.

Erek zamknął za sobą drewniane drzwi i rozejrzał się po głównej izbie karczmy. Sala tonęła w mroku, kilka płomyków świec nie mogło dobrze rozświetlić tak dużego pomieszczenia. W środku panowała cisza; jedynymi gośćmi, którzy siedzieli przy największym z kilku stołów, byli dwaj podopieczni rycerza.
A palenisko? Kominek? Na tym zadupiu nie słyszeli nawet o tym, że większy ogień daje więcej światła? ;p 

Nie podobna 
Poprawcie mnie, jeśli błądzę, ale o ile mi wiadomo, "nie" z przymiotnikami pisze się łacznie. 

Wtajemniczony rycerz był pewien, że głos, który go zbudził, należał do Rogera. Już wiem, jak wczoraj czuł się Garet - pomyślał, wspominając rannego kapitana straży. Niemrawo dźwignął się z niewygodnej pryczy, potarł zaspane oczy i powiódł nimi po pokoju w poszukiwaniu odzienia. Na ciepłe rajtuzy naciągnął mocne, skórzane spodnie, następnie założył jeździeckie buty z wysokimi cholewami, wcisnął się w przepoconą przeszywanicę, na którą zarzucił kolczugę. Zanim zwrócił się w kierunki drzwi, wdział jeszcze tunikę i swoją dumę - szkarłatny płaszcz.
Wyczuwając instynktownie powagę sytuacji, na miejscu Ereka najpóźniej w połowie opisywanych czynnosci wpuściłbym nowicjusza do środka lub kazał mu raportować przez drzwi.

- ... głowa zmiażdżona, a brzuch rozszarpany - opowiadał podniecony
"Podniecony" nie jest chyba najfortunniejszym słowem, na jakie mogłeś wpaść. Nie wyobrażam sobie podniecenia przemieszanego z przerażeniem, a w przerażenie Rulfa w danej chwili nie sposób wątpić...

 przylgnął do mokrej ziemi, jakoby miało go to uchronić przed gniewem zakonnika
"Jakby". Synonim "jakoby" stosujemy tylko przy porównaniach (np. "jakoby w gorączce") albo gdy podajemy w mowie zależnej treść opowieści, co do których prawdziwości chcemy wyrazić wątpliwość (np. "powiadał, jakoby mogło go to uchronić przed gniewem zakonnika").

jakby miał się pochorować.
Kolokwializm zdecydowanie nie pasujący do stylistyki tekstu.

która niezgrabnie próbowała wyjść z tunelu. 
Literówka.

ale dał sobie na wstrzymanie.
obsmarować

Znów kolokwializmy.

"Gałka" miecza nazywa się fachowo głowicą.

Bardzo nie podobała mi się scena w chacie wiedźmy. Inteligentny, wykształcony i rozsądny rycerz nagle staje się zionącym nienawiścią ksenofobicznym ćwierćinteligentem, który potrafi jeno miotać wulgarne obelgi. Zero finezji jest w tej scenie, yero polotu, jak krwawe machanie tępym tasakiem w rzeźni. A fuj. Jeśli zamierzeniem Twoim było - dla kontrastu - pokazać go od innej strony, to jakoś to zniosę. Ale pozostanę zdegustowany.

Wreszcie pomimo powyższych uwag opowiadanie jest dobre. Bardzo mi się podobało. Czyta się przyjemnie, szybko i - pomijając wyżej wyliczone - bez większych zgrzytów. Zwłaszcza pochwalić muszę zakończenie. Iście zaskakujące. Jeśli chciałeś pokazać, jak światopogląd Ereka zaciemnił mu obraz rzeczywistości i pchnął śledztwo na fałszywe tory (takie wrażenie odniosłem w związku z jego zachowaniem wobec wiedźmy), to wypadałoby to bardziej podkreślić, wcześniej jakąś subtelną, najlepiej sfałszowaną wskazówką, kierując podejrzenia na guślarkę. Ale i tak jest dobrze. Podobało mi się. Inaczej nie zdobyłbym się na wyczerpujący ten komentarz. ;)

Ehh, jakby rzeczowniki w polskim iały rodzajniki, jak w niemieckim, to niemiałbym problemów z odmianą Twojego ulubionego słówka ;p
Ten wał to sobie wymyśliłem, nie sprawdzałem, czy coś takiego istnieje, więc nie mam pojęcia, czy istnieje dla tekiej konstrukcji fachowa nazwa. Nie miałem pojęcia, że ktoś zwróci na to uwagę, ale nie doceniłem Cię Świętomirze, mam nadzieję, że mimo wszystko mi to wybaczysz :)
Wszystkiego z osobna nie będę omawiał, ale jutro zwrócę uwagę na wszystkie wytknięte błędy i w miarę możliwości postaram się je poprawić. Zanim wrzuciłem tekst dałem go trójce znahomych do przeczytania, żeby wyłapali moje niedopatrzenia, ale widocznie nie nadją się do korekty.
Odniosę się tylko do dwóch kwestii:

podniecony - dokładnie tak miało być. Chłopak zabił sadystycznego mistrza, który po pojaku go prał i wyzywał od najgorszych. Reakcje mogłoby być różne, ale on widocznie miał zadatki na mordercę.

Zakon Jedynego, jak i realia opowiadania wziąłem ze świata Rycerza do Towarzystwa, który ciągle rozwijam i tworzę, a w tym tekście, niejako dla smaczku, niejako przy okazji, chciałem ukazać, jak to ci nobliwi zakonnicy działają, jak są dwulicowi i jakich środków używają, gdy nie ma świadków. Zauważ, że całt czas utwierdza w przekonaniu wszystkich dookoła, że magia nie istnieje, a sam ma w rękawie pewne sztuczki. Ta scena pokazuje, kim jest naprawdę i jakie przyświecają mu cele - tak chociaż ją zaplanowałem.

Co do fałszowania, przecież widzieli uciekającą osobę, znaleźli materiał ( pachnący charakterystycznie ), czeladnik i ludzie z miasteczka, wskazali, że dziewczyna była u niej w noc przed tragedią - jeszcze więcej tropów? :P

To moja pierwsza próba w "kryminalistycznej" konwencji i szczerze dziękuję za tak wyczerpujący komentarz, który, pomimo wytkniętych błędów, jest bardzo pozytywny w wydźwięku. Starałem się "nieprzegadać" tego tekstu, zrobić wszystko, żeby akcja była wartka, szybka, trzymająca w napięciu i w dodatku zaskakująca. Nie wiem, na ile się to udało, ale jeśli czytało się przyjemnie, to mogę być z siebie zadowolony.

Raz jeszcze dziękuję za wskazane niedopatrzenia i obiecuję, że jutro z rana zajmę się nimi odpowiednio :)
Pozdrawiam

podniecony - dokładnie tak miało być. Chłopak zabił sadystycznego mistrza, który po pojaku go prał i wyzywał od najgorszych. Reakcje mogłoby być różne, ale on widocznie miał zadatki na mordercę.
W takim razie narrator powinien chyba zwrócić uwagę, że czeladnik nie był specjalnie wystraszony. Przyznasz, że jest to mocno podejrzane i wypada to odnotować w opisie sytuacji. Zwłaszcza w kryminale, gdzie takie smaczki są najwyższej wagi.

podniecony - dokładnie tak miało być. Chłopak zabił sadystycznego mistrza, który po pojaku go prał i wyzywał od najgorszych. Reakcje mogłoby być różne, ale on widocznie miał zadatki na mordercę.
 Tak też przypuszczałem, dlatego nie mam pretensji. Dlatego, pozwolisz, będę traktować tę scenę jak wyjątkowo paskudny lek. Rozumiem, że trzeba go łyknąć, ale niesmak pozostaje. ;) Nawiasem mówiąc, ten Twój Jedyny i Jego Zakon strasznie mi przypominają chrześcijaństwo. Nie wiem, dlaczego, ale w fantastyce irytują mnie tak oczywiste nawiązania do rzeczywistych religii w oógle, a do chrześcijaństwa w szczególe. To samo mam zresztą do zarzucenia Martinowi. Ale to chyba tylko moja prywatna fanaberia, więc nie masz się czym przejmować.

Poprawiłem większość wskazanych błędów, teraz tekst powinien być lepiej przyswajalny. Dopisałem też jedno zdanie, przy reakcji czeladnika - chyba będzie teraz bardziej zrozumiała, a na pewno jaśniejsza w obliczu całości tekstu.

Przyznam Ci rację, Świętomirze, po przeczytaniu tego tekstu, rzeczywiście można mieć takie wrażenie. Zapewniam Cię jednak, że wiara w Jedynego dość mocno różni się od chrześcijańskiego wzoru. Choć nazwa może wskazywać coś innego, jest to w założeniach religia politeistyczna ;) Nie chcę się tu o tym rozpisywać, ale jeśli w końcu napiszę kolejne teksty, na pewno będą w nich pewne informacje dotyczące zakonu i całej reszty.

A teraz już milknę i czekam na dalszy odzew, bo wciąż nie wiem, jak innym czytelnikom przypadła do gustu moja intryga :)

Poczytałem sobie różne pozycje Sherlocklisty i powroóciłem do tekst Cloda.
Ciekawy, a nawet więcej niż ciekawy, tekst.  Podstawową zaletą tekstu jest to, że auitor z rozmachem buduje i kreuje świat, określmy to, fantasy.  Świat kompletny, w którym każdy z bohaterów ma swoje logiczne miejsce. Świat bardzo naturalistyczny, bez udziwnień,  smoków, potworów i temu podobnych bajerów. Sporo szczegółów ( ważne), czasami niewygranych - perfumy ... Można to było pokazać  jako iro niczny kontrapunkt w stosunku do miejsca, w którym zwykle zyją zakonnicy. Dobry warszat.  niestety, moim zdaniem. z wyjątkami. 
Słabośc Autora polega na tym, że nie nauczyl się jeszcze dwóch rzeczy.
Pierwsza -  skracania.  Nieco zanadto lubuje się w szczególach, pewnie dlatego, że ich tworzenie sprawia mu radość. 
Weżmy taki fragment:  
"Rycerz zmusił klacz do galopu, jego dwaj podopieczni uczynili podobnie.
Strażnicy, których była dziesiątka, gdy tylko ujrzeli Szkarłatne Płaszcze, bezzwłocznie otworzyli drewniane wrota i wpuścili ich do środka. Rycerze Jedynego zdążyli tylko uwiązać wierzchowce, zanim udali się do jednej z wielu podobnych chat, gdzie mieszkał kapitan strażników."
A gdyby to nieco skrócić ... Przykładowo ( nie twierdzę, że dobrze) tak:

"Rycerz zmusił klacz do galopu. 
Strażnicy, gdy tylko ujrzeli Szkarłatne Płaszcze, bezzwłocznie otworzyli drewniane wrota. Rycerze Jedynego zdążyli tylko uwiązać wierzchowce, zanim udali się do jednej z wielu podobnych chat, gdzie mieszkał kapitan strażników."
Jak rycerz zmusił klacz do galopu, to wiadomo, że reszta też pogalopowała. Jak straż otworzyła drzwi, to weszli do środka, bo po to przyjechali... Jest wiele elementów tekstu, w ktorych spokojnie można dokonac takich cięć. Opowiadanie byłoby krótsze i bardziej zwarte. albo -- wolne miejsce Autor wykorzystałby do opisu innych spraw, ważniejszych dla fabuly. I dla Czytelnika.
Dwa -- Autor nie nęci PT Czytelnika. Czytelnik musi byc zaciekawiony! I to kilka razy w tekście, jeżeli jest to tekst dłuższy. Początek i powód intrygi - chyba za słaby. Zamiast kilku ziwerzaków, kilka zmasakrowanych ludzkich trupów. bo na dobrą  sprawę, to nie za bardzo wiadomo, dlaczego trzech zakonnikow fatygowalo się na to zadupie. Ale nikt nie jest Conanem Doylem i nikt nie napisze od razu tak fantastycznego opwiadania, jakim jest " Znak czterech". Chyba, a nawet na pewno,  jest to  minus. Ale sma akcja - ciekawa. Fajnie osadzona w realiach zgrzebnego świata malej wioski.
Czytałem opowiadanie z zainteresowaniem, a to juz jest duży. duży  plus. Są błedy w opisie akcji, przeskok w ukazaniu podlej natury rycerza zbytnio niespodziewany.
Ale, moim zdaniem, opowiadanie jest naprawdę nieżle napisane. 
Ocena? Tak chyba pól na pol między czwórką a piątką. Ale trzeba dodać plus za ambicje i wysiłek.  5/6  -

Ps. ilośc strazników przy bramie nie ma znaczenia dla akcji.

Ja się mocno zastanawiam, gdzie Roger znalazł ten z rozmachem zbudowany świat, skoro opisów tu jak na lekarstwo. A bohaterowie gadają, gadają, gadają, gadają, a potem jeszcze trochę gadają... Do tego w dużej mierze jest to gadanie zupełnie o niczym, jakby autorowi zależało, żeby tekst był jak najdłuższy. Nie ma klimatu, fabuła schematyczna. Ja niestety się totalnie zanudziłam.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ja natomiast się nie wynudziłem... Realistycznie przedstawiony, wyimaginowany świat bez cudackich udziwnień -- to wcale nie jest takie łatwe.  Chociaż, oczywisście, nie byłem niesamowicie wręcz zachwycony... 
SuzukioM. przesyłam jak najbardziej szczery uśmiech.
Sorry za literówki w moim poprzednim poście. Śpieszyłem się, co mnie jednak nie usprawiedliwia. Tam mial być zwrot "ironiczny kontrapunkt". 
Pozdrowionka.

Raz za dużo opisów, innym razem za dużo dialogów - no niestety, nie wszystkim da radę dogodzić. I nie, autorowi nie zależało na tym, by tekst był o niczym, nie miał klimatu, a fabuła była schematyczna. Co może dziwić, autorowi zależało, żeby było dokładnie odwrotnie i do teraz myślał, że mu się udało. No cóż, dwóch zadowolonych, jedna wynudzona - mam nadzieję, że więcej będzie tych pierwszych.
Droga Suzuki, radzę omijać przyszłe teksty mojego autorstwa, bo pewnie nie zmieni się ich styl, a nie chcę marnować czasu, który można przeznaczyć na ciekawsze, mniej przegadane opowiadania.
Tym nie mniej dziękuję za komentarz, choć mało w nim naprawdę konstruktywnej krytyki.
Pozdrawiam serdecznie

No przykro mi, teksty czytam wszystkie z racji obowiązku ;P

Nie napisałam, że tekst jest o niczym, tylko, że niektóre dialogi są o niczym. Ten teks składa się w 80% z dialogów i sam przyznałeś, że skróciłeś go kosztem opisów. Kiepsko Ci to wyszło. Trzeba mieć naprawdę talent, żeby poprowadzić tekst samymi dialogami. Ten bardziej przypomina suchy scenariusz niż opowiadanie.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nigdzie nie napisałem, że skróciłem go kosztem opisow. Wspominałem, że nie miałem miejsca, by zająć się szerzej światem, a to coś innego. Przyjmuję Twoje zdanie do wiadomości, ale dalej uważam, że stanowcza większość tych dialogów jest potrzebna. Jeśli musiałbym coś skrócić, albo koniecznie wyrzucić, byłaby to rozmowa o tym, czy nowicjusze rozpoznali w czeladniku mordercę, ale wszystkie inne dialogi uważam za jak najbardziej potrzebne.
Zdaję sobie sprawę, że brak mi wprawy, talentu czy jak to nazwać, żeby cały tekst zbudowąć tylko z rozmów, ale tego będę bronił, bo wydaje mi się, że nie wyszedł aż tak źle, że nie jest tak nudny, jak to ujęłaś. Każdą scenę uprzednio naszkicowałem , aby nie pisać o czymś, co będzie niepotrzebne. Całośc czytałem  wiele razy, żeby wyrzucić każde zbędne słowo. Nie chcąc przesadzać z opisami, podjąłem próbę przedstawienia świata poprzez dialogi ( o sytuacji na północy, o zakonie, o prawdach jakie głosi itd. )
Pierwszy raz skupiałem się na kriminalnej intrydze, toteż nie potrafię specjalnie budować klimatu, jednak starałem się uczynić całość ciekawą i zaskakującą. Starałem się wplatać informacje, które miały naprowadzać czytelników na ślady, i takie, które miały ich dezorientować.
Nie napisałem tego w 3 dni na kolanie, dlatego ubodło mnie, gdy przeczytałem, że jest tak okropnie nudne. Nie chcę się bronić, żalić itd. ale ten tekst miał być konkretny, skupiony na intrydze, napisany w klimacie (dark)fantasy, bez zbędny udziwnień i pisania o niczym, bo to nie mój styl. Mi zależy na historii, która zaciekawi odbiorcę, a jeśli mi się w tym przypadku nie udało, to muszę to odebrać jako porażkę.
Cholercia, długię to wyszło ^^
Tak na koniec, jeśli masz czas, to proszę, wskaż mi miejsca, które są niepotrzebne i wytłumacz na czym polega rzeczona "suchość". Będę ogromnie wdzęczny i postaram się to wziąć pod uwagę, pisząc kolejne teksty :)
Pozdrawiam

Do tekstu właśnie z przyczyn braku czasu wracać nie będę, ale co do suchości: popatrz na tekst, mnóstwo dialogów, przy jedynie lakonicznych informacjach narracyjnych. Twoi bohaterowie wszystko musza "powiedzieć". Praktycznie nie pokazujesz nam, co myślą (a nawet jeśli, to mysli też muszą wymawiać na głos). Nie wchodzisz w ich psychikę, za to serwujesz np. rozmowę o gulaszu. Nie musisz każdej informacji rozpisywać w dialog. Czasami jest lepiej coś skrócić i wpleść w narrację. Póki co, zbudowałeś tekst na schemacie dramatu/scenariusza: krótki opis scenerii i sytuacji, a potem dialogi, dialogi i jeszcze raz dialogi.

Jesli mam być jeszcze wredniejsza (przykro mi), to przyznam, że wszystkie postaci zlewały mi sie w jedną, bo jako osoba która ma straszny problem z zapamiętywaniem imion, nie byłam w stanie rozróżnić postaci, których poza imionami i stanowiskami nie różni nic.

www.portal.herbatkauheleny.pl

W końcu jakieś konkrety, teraz już mam jasność, co do zarzutów. Ale taka była moja koncepcja, żeby nie zagłębiać się w psychikę bohaterów - ich czyny i słowa miały świadczyć o ich osobach, drobne gesty i niuanse. Trzy postacie zakonników ( z czego tylko Erek był lepiej zarysowany ) też wprowadziłem ze względu na możliwość prowadzenia między nimi rozmów ( tak naprawdę dopiero ich trójka towarzy jedną całość ).
Ja również nie chcę być wredny, ale może zlewanie się postaci w jedną, było związane z brakiem koncetracji. Rozumiem, że zakonnicy mogli się ujednolicić, ale to nie gra większej roli, bo tylko Erek się liczył, to on był osią całej historii. Jeśli zaś chodzi o postacie poboczne ( m.in. kapitan straży, czeladnik, guślarka ) mieli chyba dość cech indywidualnych, aby wyróżnić się i wybić z tła.
Kończąc, rozumiem zarzuty i przyjmuję je do wiadomości, ale przy okazji zaznaczam, że w tym tekście nie chciałem się rozwodzić w narracji o tym, co mogło zostać powiedziane. Szczególnie, że większości czytelników ( w tym kilku z poza tej strony ) uznała przewagę dialogów za duży plus.
Raz jeszcze dziękuję za opinię ( za tę odrobinę wredności też - jakoś ją przeżyję ;) i pozdrawiam, mając nadzieję, że przy kolejnym tekście, który wstawię, a będzie obowiązkowym, już się tak bardzo nie wynudzisz, droga Suzuki.
Pozdrawiam

Duża ilośc dialogów to zazwyczaj zaleta. Pytanie się jednak pojawia, czy dialog jest za każdym razem właściwy, czyli czy ma jakiś cel, czy może tylko jest gadaniną. Tutaj, moim zdaniem, sporo dialogów dałoby się wyciąć bez narażenia tekstu na stratę czegoś ważnego. Ale historia żywa, dynamiczna - to doceniam. :)

Dziękuję za komentarz :) To była moja pierwsza próba napisania czegoś w klimacie kriminalistycznym i muszę przyznać, że nie jestem z tego tekstu zadowolony i dopiero z perspektywy czasu widzę, jakie błędy popełniłem. Jednakże, ciekawym doświadczeniem było w ogóle spróbować się z czymś w takiej konwencji i na pewno wyciągnąłem z tego jakąś naukę na przyszłość.
Pozdrawiam serdecznie

Tekst napisany nierówno - ma lepsze i gorsze momenty. Czasami rzuca się w oczy nadopisowość, a niektóre partie dialogowe noszą piętno gier komputerowych - nieco drewniane.
Plusem opowiadania na pewno jest to, że czyta się je szybko i lekko. Minusem za to intryga, która jest słabiutka. Dziurawa i nielogiczna. W ogóle nie kupuję rozwiązania, a "zaskakujące" zwroty akcji są po prostu z kapelusza wzięte.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 3/10.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka