
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Jesteś tam?
– Tak
– Wszystko w porządku?
– Chyba tak, właściwie nie jestem pewna, boję się.
– Niepotrzebnie, przecież będę z tobą. Jestem już spakowany, mam wszystko w worku. Możemy jechać
– A jeśli się nie uda?
– Musi się udać..
– Miałam zły sen.
– Ja też, ale to nieważne. Będę u ciebie za 10 minut.
– Dobrze.
– Kochasz mnie?
– Tak
– To czekaj. Pamiętaj, żeby delikatnie odłożyć słuchawkę i nie narobić hałasu.
– Pospiesz się.
– Pa.
Pokój oświetlała srebrzysta łuna księżyca. Za oknem wiatr przewalał sterty liści. Zamiast błogiej ciszy nad okolicą zapanował jednostajny szum.
Był listopad, termometr na zewnątrz wskazywał 5 stopni Celsjusza. Powinna pamiętać o zabraniu kurtki. Obok łóżka stała torba z rzeczami. Bielizna, przybory toaletowe, trochę ciuchów, czapka i rodzinne zdjęcie, na którym mama, ojciec i pies Sprinter pogrążali się w błogiej atmosferze majowego pikniku. Za nimi na huśtawce siedział Paweł. Miał wtedy cztery latka i nic nie wskazywało na to, że może nie dożyć sześciu. Widziała siebie stojącą za huśtawką, przygotowaną by spełnić każdą zachciankę braciszka. Malec cieszył jak nigdy. Pogrążony w zabawie na świeżym powietrzu kosztował każdej chwili. Pamiętała ten dzień doskonale i nie mogła uwierzyć, że kilka miesięcy później życie ich wszystkich zmieniło się w tak zasadniczy sposób.
To zdjęcie będzie dla niej ratunkiem w trudnych chwilach. Takich z pewnością nie zabraknie. Wtedy wróci pamięcią do dni na rodzinnym pikniku. Kochała ich wszystkich bardzo mocno i nie miało dla niej znaczenia, że stała się częścią rodziny dopiero jako czterolatka.
– Byłaś dla nas gwiazdką rozświetlającą ponure życie – mówiła mama podczas jednej z babskich pogadanek. Wspólnie rządziły w kuchni robiąc fantazyjne wypieki. Rodzice nigdy nie ukrywali przed nią prawdy. Była im za to wdzięczna – Gdy tata zobaczył cię stojącą w rogu pokoju zabaw, z umorusaną jogurtem buźką, od razu wiedziałam, że to właśnie o ciebie będziemy toczyć walkę z urzędnikami. Wierz mi, że nie było łatwo. Nasze stare mieszkanie nie wyglądało imponująco, a zarobki były o wiele niższe niż teraz, jednak determinacja z jaką przekonywaliśmy, że będzie ci u nas najlepiej na świecie wygrała.
I rzeczywiście było wspaniale. Stała się częścią kochającej rodziny, w której cztery lata temu wydarzył się cud. Kiedy okazało się, że mama jest w ciąży i w domu pojawi się dziecko wszyscy oszaleli ze szczęścia. Ojciec mówi o darze od Boga i nagrodzie za dobre życie, mama na przemian śmiała się i płakała z radości.
Paweł urodził się zdrowy i wszystko wskazywało na to, że spełniają się ich najskrytsze marzenia. Los zemścił się w zeszłym roku.
Ruch na podwórku wyrwał ją z zamyślenia. Adam już powinien przyjechać. Boże jak się bała. Gdyby ojciec nakrył ją na próbie ucieczki z domu wpadłby w szał. Ostatnie miesiące przekonywały, że był do tego zdolny. Odruchowo potarła policzek, który jeszcze kilka dni temu pokrywał fioletowy siniak.
•– Pss, Sylwia
Adam stał już pod jej oknem. Dziewczyna pomachała mu, by nie robił więcej hałasu. Przerzuciła torbę przez okno. Jej uchwyty przewiązała grubą żyłką i spuszczała teraz delikatnie na dół. Ojciec zapewne spłonie ze złości, kiedy się dowie, że dobrała się do jego sprzętu wędkarskiego.
Torba trafiła w ręce Adama, w tym momencie zaczęła przygotowania do zejścia. Jej pokój znajdował się na poddaszu dwupiętrowego domu jednorodzinnego, tak więc aby dostać się do Adama musiała pokonać jakieś siedem, osiem metrów. Cały plan ucieczki, w tym jej zejścia omawiali razem wielokrotnie, były to jednak tylko teoretyczne dywagacje. Teraz musiała sama przystąpić do wykonania tego karkołomnego zadania. Najważniejsza była cisza. Rodzice stali się wyczuleni na hałas, bowiem Paweł ostatnio słabo sypiał, często miewał gorączkę i ojciec, lub matka każdy podejrzany dźwięk traktowali jak dzwonek alarmowy. Dziewczyna przeniosła nogę nad parapetem i chwyciwszy się prawą ręką ramy okiennej próbowała znaleźć punkt zaczepienia dla drugiej nogi z zewnętrznej części budynku. Wiedziała, że powinno być to mocowanie kabla telefonicznego. Wielokrotnie to przerabiali, ale teraz w nocy z wyrywającym się z piersi sercem wszystko wyglądało inaczej, mniej logicznie. Najchętniej skoczyłaby na dół i oszczędziła sobie całej tej męczarni, wiedziała jednak, że byłby to koniec ich planów. Trzeba się wziąć w garść. Noga w końcu natrafiła na mocowanie, mogła więc opuścić się parę centymetrów. Teraz powinna odnaleźć skrzynkę alarmową. Modliła się, aby syrena była nadal wyłączona. Ojciec mocno się zdenerwował, kiedy alarm uruchamiał się parokrotnie bez powodu i w konsekwencji odłączył urządzenie. Szukała stopą po omacku, aż po paru minutach natrafiła na twardy kształt. Nie mogła przenieść na niego całego ciężaru ciała, bowiem skrzynka jak pamiętała przytwierdzona była zaledwie dwoma kołkami. Jedną nogę powinna jednak utrzymać, drugą natomiast oprze o kawałek ozdobnego gzymsu. Dzięki Bogu kabel telefoniczny wraz z mocowaniami przebiegał przez całą wysokość budynku, miała więc czego się chwycić, by utrzymać równowagę. Spojrzała za siebie. Adam wpatrywał się w nią obgryzając z nerwów paznokcie. Wszystko szło zdecydowanie zbyt wolno. Sylwia znajdowała się teraz na wysokości pierwszego piętra, obok okna pokoju swojego brata. Przez szybę dostrzegła jak chłopiec śpi opatulony w pomarańczowy koc, z misiem pod pachą . Dostał go na czwarte urodziny. Ten widok odebrał jej większość sił. Wiedziała, że brat najprawdopodobniej już wkrótce umrze i być może widzi go po raz ostatni. Białaczka wysysała z niego ostatnią iskrę życia. Paweł powinien być w szpitalu i czekać na przeszczep szpiku. Rodzice jednak zdecydowali inaczej. Sylwia pamiętała szok jaki przeżyli wszyscy dowiedziawszy się, iż ojciec wypisał Pawła ze szpitala. To było jakieś trzy tygodnie temu. Ten czas to nieustanne awantury. Najpierw z dziadkami, którzy prosili, błagali, potem grozili, a nawet siłą próbowali ratować wnuka. Wszystko na nic. Ojciec przegonił ich wszystkich, dziadka i babcię prawie zrzucił ze schodów i do tej pory się nie pokazali. Próbowali interweniować nawet sąsiedzi i proboszcz, który znał ich rodzinę jako wzór do naśladowania, idealnych katolików, którzy udzielali się w życiu kościoła i świecili przykładem całej dzielnicy. Pamiętała jakimi straszliwymi słowami potraktował ojciec księdza. Nigdy wcześniej nie słyszała z jego ust słów choćby zbliżonych do owych przekleństw. Wtedy też po raz pierwszy ojciec ją uderzył. Nie wiedziała nawet za co. Od tej pory najmniejsze przewinienie, hałas, czy choćby zła mina były surowo karane przez ojca, a co gorsza matka zachowywała się tak, jakby jej to nie dotyczyło, a Sylwia była obcą osobą, a nie córką z którą jeszcze niedawno spacerowała po sklepach i wyprzedażach, dyskutowała o modzie i uczyła gotować. Wtedy wszystko się zmieniło i Sylwia postanowiła się ratować. Wiedziała, że trzeba uciekać, bo obłęd w oczach ojca mówił jej, iż w pewnym momencie nie zawaha się jej zabić. Był jeszcze jeden powód. Ten mężczyzna.
Po raz pierwszy zobaczyła go blisko miesiąc temu w szpitalu, kiedy przechadzał się po cuchnącym środkami dezynfekującymi holu i wdychał tę woń jak powiew świeżego powietrza. Rodzice siedzieli nieopodal zrozpaczeni i smutni, wpatrzeni w Pawła, który za szybą w specjalnej sali podłączony do aparatury medycznej oddychał nierówno przy wtórze elektronicznych piknięć. Mężczyzna odziany był w czarny garnitur, elegancką koszulę ze spinkami mieniącymi się w świetle fluorescencyjnych lamp i błyszczące lakierki stukające przy każdym kroku po wyłożonej płytkami podłodze. Jego siwe włosy i równo przystrzyżona biała broda sprawiały, że wyglądał jak dobroduszny dziadek. Widziała go podchodzącego do rodziców, dostrzegła jak zagaduje i kiwa głową, w końcu usiadł na tej samej ławce i skrzyżowawszy ręce na kolanach wsłuchiwał się z uwagą w słowa ojca. Później, kiedy Sylwia poszła spać do specjalnie wynajętego pokoju w wygospodarowanym na ten cel skrzydle szpitala, rodzice udali się wraz z nieznajomym do szpitalnego bufetu, gdzie spędzili czas do rana. Wtedy nie odczuwała jeszcze niepokoju. Bać się zaczęła, kiedy mężczyzna zaczął pojawiać się u nich w domu. Najpierw na kolacji. Później przychodził coraz wcześniej i spędzał całe godziny na dysputach z rodzicami. Wydawali się zafascynowani tym, co im opowiadał. To właśnie po jednym z takich spotkań ojciec zdjął krzyżyk znad drzwi sypialni i spalił w kominku wszystkie obrazki ze świętymi, którymi obdarowywał ich proboszcz podczas wizyt po kolędzie. W niedzielę, kiedy przygotowywała się do pójścia do kościoła, tak jak to przez lata robili, ojciec bez słowa wytłumaczenia zagonił ją do sprzątania garażu. Sylwia wiedziała, że to ten człowiek zmienił rodziców, namówił do zabrania Pawła ze szpitala i zamienił jej życie w piekło. Nazwała go Parszywcem i nienawidziła z całego serca. Zastanawiało ją tylko dlaczego mogło mu zależeć na zniszczeniu jej rodziny. Co gorsza była przekonana, że to on koncentruje agresję ojca na jej osobie. Z jakiś powodów chciał ją wykończyć, ona jednak nie miała zamiaru czekać, aż mu się powiedzie.
– Zauważyłem, że jesteś dosyć nieposłuszna – rzekł kiedy nie wiadomo skąd pojawił się w jej pokoju przed tygodniem. Był u nich już stałym gościem i poruszał się po domu jakby był jego własnością – Twój ojciec słusznie zakazał ci kontaktu z dziadkami. Kieruje nimi jedynie chęć zniszczenia waszej rodziny i nic więcej. Wczorajsza awantura była zbyteczna i zwiększyła tylko smutek twojej mamy, a i zapewne dla ciebie otrzymana kara nie była zbyt przyjemna – uśmiechnął się wspominając zapewne świst skórzanego pasa użytego przez ojca.
– Wynoś się stąd – wykrzyczała mu w twarz – Won padlinożerco. Jeśli mój brat przez ciebie umrze to przysięgam, że zrobię wszystko abyś żałował mieszania się w nasze życie. Jesteś pasożytem, który czerpie radość z naszego cierpienia. Co zrobisz jak on umrze?!! Znajdziesz sobie nowe ofiary, czy też wykończysz nas wszystkich ?!!
Jego przebiegłe oczy zwęziły się, a twarz stała się jakby większa, tyle, że jej rysy zaostrzyły się. Przez chwilę wyglądał jak potwór, sam diabeł który ukazał swoje prawdziwe oblicze.
– Widzę, że jesteś małą awanturnicą, której potrzeba dużo pokory – powiedział – Uważaj, bo rodzice mogą uznać, że przygarnięcie cię było dużym błędem. Dla nich liczy się teraz najbardziej los ich naturalnego dziecka i pokonają każdą przeszkodę by je ratować.
W tamtym momencie przekonała się, że jej życie jest zagrożone. Na szczęście miała Adama, który pomagał jej w ucieczce.
Właśnie teraz chłopak machał do niej by się pospieszyła. Dotykała właśnie nogą skrzynek kwiatowych przytwierdzonych do muru budynku, kiedy całą okolicę wypełnił ogłuszający dźwięk syreny. W pierwszym odruchu Sylwia pomyślała, że uaktywnił się alarm, jednak po chwili zdała sobie sprawę, iż to syrena policyjnego radiowozu. Zaraz zresztą dostrzegła pulsujący niebieski blask. To już koniec, pomyślała, nie zdołała nawet zejść na podwórko, a już jej ucieczka została dostrzeżona. Adam uskoczył w krzaki porastające ogród. Syrena była coraz głośniejsza i kiedy wydawało się, że zaraz pędzący samochód wyłoni się zza najbliższego zakrętu nieopodal ich domu, dźwięk stał się mniej intensywny. Po kilku chwilach był już tylko tłem dla szumu liści. Radiowóz musiał skręcić ulicę wcześniej i pomknął w kierunku centrum. Serce Sylwii waliło jak oszalałe. Co z tego, że policjanci jej nie zgarną skoro narobili tyle hałasu, że na pewno zrobi to ojciec. Zalegająca okolicę cisza pokazała jednak, że dziewczyna się myli. Wszystko wskazywało na to, iż szczęście jej dopisywało. Dotarcie do skrzynek oznaczało pokonanie najtrudniejszego odcinka. Schyliwszy się przytrzymała jednej z nich i z wysokości półtorej metra zeskoczyła na ziemię.
•– Nareszcie – wysapała do Adama, który szybko chwycił ją w ramiona – Tak się bałam.
•– Jest ok. – odparł – Szybko, spadamy stąd.
Kilkanaście metrów za domem stał zaparkowany motocykl. Było tak jak zaplanowali. Adam odpalił maszynę. Sylwia zajęła miejsce pasażera, chwyciła się mocno chłopaka i pomknęli w kierunku labiryntu wąskich uliczek oplatających miasteczko. Kierowca wybierał te, które prowadziły w kierunku lasu.
•– Dokąd jedziemy? – zapytała przekrzykując hałas motoru
•– Zobaczysz – odpowiedział Adam – To specjalne miejsce, na pewno nas tam nie znajdą.
•– Mieliśmy ukryć się nad morzem.
•– Tak, to później. Musimy trochę przeczekać aż się uspokoją. Na pewno będą nas szukać i mogą dowiedzieć się o mojej ciotce na wybrzeżu. Sprawdzą wszystko.
Po pół godzinie wjechali do lasu. Było ciemno. Pojedyncze światło motocykla rozganiało mrok falując w górę i w dół razem z motorem pokonującym wyboistą ścieżkę.
•– Trzymaj się trochę nas wytrzęsie
Początkowa euforia z pomyślnej ucieczki zaczęła ustępować miejsca strachowi. Sylwia nie była przygotowana na mroki lasu, który od kiedy pamięta kojarzył się jej z opowieściami o zaginionych dziewczynkach , których nasłuchała się w podstawówce. Wtedy było o tym bardzo głośno w telewizji i w radiu, urządzono wielkie poszukiwania, jednak nie przypominała sobie, aby którakolwiek z zaginionych się odnalazła. Na obrzeżach lasu odszukano tylko but jednej z dziewczyn i kawałek rozerwanych spodni drugiej. Teraz ona zagłębiała się tę ciemną głębinę i choć od tamtych wydarzeń minęło 6 lat napełniało ją to ogromnym niepokojem.
Motocykl skręcił w wąską ścieżkę. Adam przyhamował omijając w ostatniej chwili zwalone drzewo, po czym dodał ostro gazu. Minęli niewielkie wzniesienie.
– Już prawie jesteśmy na miejscu – krzyknął chłopak
Sylwia dostrzegła niewyraźne zarysy jakiegoś domu. Gdy podjechali bliżej okazało się, że to drewniana leśniczówka. Adam zaparkował motor przed schodkami prowadzącymi do drzwi.
– Jest całkowicie opuszczona – powiedział – Nie ma szans, aby ktoś nas tu wytropił.
– Skąd znasz to miejsce ?– zapytała Sylwia – Trochę tu strasznie
– Jest noc, po ciemku wszystko wydaje się straszne. Zobaczysz rano ci się tu spodoba. To domek Starego Leśnika. Dziadek opowiadał mi, że Leśnik sam go wybudował i prawie nikomu o tym nie powiedział. Potem umarł na serce, chata więc stoi opuszczona. Jest idealna, sama zobaczysz.
Może rzeczywiście jest to doskonałe miejsce dla nieletnich uciekinierów, pomyślała Sylwia. Do mieszkania w lesie na pewno można się przyzwyczaić. Będą jedli borówki i grzyby, na pewno znajdą trochę jagód. Właściwie w ich sytuacji trudno wymarzyć sobie lepsze lokum. Miała nadzieję, że w środku nie natkną się na przykre niespodzianki. Wyobrażała sobie, iż w opuszczonym domu w głębi lasu można znaleźć niemal wszystko i to podtrzymywało jej niepokój. Adam musiał użyć sporej siły, aby uchylić drzwi. Latarka, którą trzymał w ręce rozgoniła mrok pomieszczenia. Właściwie to prezentowało się ono całkiem przyzwoicie. Sylwia obeszła wszystkie kąty w poszukiwaniu pajęczyn, kilka z nich usuwając patykiem. Na środku izby stała podłużna drewniana ława i trzy krzesła. Ściany przyozdabiały kinkiety ze świecami i wyblakły obraz przedstawiający myśliwych na łowach. Na podłodze leżał dywanik ze zwierzęcej skóry.
•– Co jest w tamtym kącie? – zapytała Sylwia
Adam skierował światło latarki na szarą zasłonę.
•– To pewnie pomieszczenie na drewno, albo zapasy. Wszystkie leśniczówki mają coś takiego. Najlepiej sama sprawdź.
Sylwia podeszła do zasłony, chwyciła jej koniec i szybkim ruchem rozsunęła. W międzyczasie pomyślała co by było, gdyby ukrywał się tam jakiś zwierzak i nagle na nią wyskoczył, nic podobnego się jednak nie wydarzyło. Zamiast tego napotkała na świdrujący, lodowaty wzrok Parszywca. Czuła się tak, jakby utraciła panowanie nad swoim organizmem. Nogi nagle stały się lekkie, a serce ścisnęło się w akcie bezgranicznego strachu. Wydawało jej się, że gardło ściśnięto niewidzialną pętlą uniemożliwiając jakąkolwiek reakcję.
– Witaj kochanie – rzekł miękkim głosem mężczyzna. Jego strój niczym nie różnił się od tego, który miał na sobie w szpitalu. – Wszyscy martwiliśmy się o ciebie, nie powinnaś uciekać bez pożegnania, tak nie zachowują się dobrze wychowane dziewczynki.
Jak on ich odnalazł? To jakiś koszmar. Sylwia wiedziała, że jeśli bezgranicznie podda się przerażeniu to zginie. Nogi powoli wróciły pod jej władanie. Odwróciła się i rzuciła w kierunku drzwi. Te były już jednak zamknięte. Drogę zagrodził jej Adam.
– Co robisz?! – zawołała
– Nie możesz teraz stąd wyjść – odparł chłopak beznamiętnym głosem – To miejsce zostało przygotowane specjalnie dla ciebie.
To pułapka. Boże Święty, dlaczego zwabili ją na to leśne odludzie?
– Zdrajco, nie wiesz, że on ciebie też zniszczy!!! – wykrzyczała zszokowana.
– Jesteś zdenerwowana to zrozumiałe – mówił chłopak – Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz. Ustrzegłem cię przed straszliwym błędem.
Mężczyzna w czarnym garniturze podszedł do Sylwii. Jego uśmiech i chytre, lisie oczy sprawiały, że dziewczyną wstrząsnął dreszcz. Obawiała się najgorszego.
W tej chwili do jej uszu doszło skrzypienie schodów. Ktoś zbliżał się do drzwi. Blade światło świec zapalonych przez Adama oblało twarze rodziców, którzy pojawili się we wnętrzu leśniczówki. Czego od niej chcą ? – pomyślała w panice – I dlaczego zadali sobie tyle trudu, aby ją tu sprowadzić?
– Zawiedliśmy się na tobie Sylwio – powiedziała matka – Twój brat kończy swoje młode, pełne bólu życie, a ty zachowujesz się tak, jakby to nie była twoja sprawa. Nawet nie zadałaś sobie trudu, aby mu pomóc.
– Jak mogę mu pomóc mamo skoro nawet lekarze nic nie mogą zrobić. Zresztą to wy zabraliście go ze szpitala. To była przecież jego ostatnia nadzieja.
– Co ty wiesz ! – zagrzmiał ojciec – Otumanili cię ci oszuści, świat wyprał ci mózg, jesteś marionetką w ich rękach. Nie wiesz co się naprawdę liczy. Na szczęście Paweł ma jeszcze szansę na przeżycie. Bardzo dużą szansę i wszyscy dołożymy wszelkich starań, aby ją wykorzystać.
– Co chcecie zrobić ? – zapytała zrozpaczona – Co on wam wmówił? To przecież szarlatan, jak możecie go słuchać.
– Sylwio – głos matki był teraz przyjazny, miękki i kojący. Nagle przypomniała sobie te wszystkie piękne chwile, które spędzili razem – Los Pawła leży w twoich rękach. Dzięki wielkości Stwórcy i mądrości Herioda, kapłana którego w najgorszych chwilach zesłała nam opatrzność, twój brat odzyska ulatujące z niego życie, ty zaś trafisz do najpiękniejszych z krain, do błogości i radości jaka czeka najlepszych, bo dar życia zasługuje na najlepszą nagrodę.
– Co to znaczy?
– To oznacza, że jeśli oddasz twoje życie, twój brat będzie mógł się cieszyć swoim – Parszywiec wydawał się wyraźnie zadowolony tą perspektywą – Stwórca jest łaskawy, jednak bardzo skrupulatny. Zachowanie równowagi jest niezwykle istotne. Twoi rodzice to niezmiernie mądrzy ludzie i szybko pojęli tę prawidłowość.
Opuszczona chata. Ciemny las. Odludzie. Powoli docierało do niej, to idealne miejsce, by bezkarnie pozbawić kogoś życia.
– Tato, mamo, jak możecie o tym w ogóle pomyśleć, przecież jestem waszą córką. Zawsze mówiliście że pozbawienie życia człowieka to najgorsza ze zbrodni. Nie możecie mnie zabić.
– Jesteś samolubna i tym zabijesz swojego brata, czy to nie grzech ? – mówił ojciec – Przeżyłaś siedemnaście lat, on zaledwie cztery, czy uważasz, że to sprawiedliwe? Przecież Stwórca ci to wynagrodzi, będziesz opływać w błogości i doznania niedostępne nam śmiertelnikom. Gdybyśmy mogli to sami złożylibyśmy się w ofierze, jednak Stwórca żąda ciebie i otrzyma to czego pragnie.
Chce mnie. Zawsze chciał. Była o tym przekonana od pierwszego momentu, w którym poznała tego człowieka. Czyżby czerpał jakąś perwersyjną radość z zabijania młodych kobiet?
Jej koszmar się spełniał. Zginie w środku lasu z rąk własnych rodziców otumanionych przez kapłana anonimowego Boga. Wiedziała, że nie zawahają się przed niczym by ratować swoje dziecko. Ona była tylko przygarniętą niegdyś sierotą. Pochłonięta słuchaniem obłąkańczej mowy ojca nie dostrzegła kiedy Parszywiec ułożył na ławie biały obrus odbijający światło kilkunastu świec. Obok leżały trzy długie noże.
– Boże, nie – pomyślała i w panice ruszyła w kierunku drzwi. Silne pchnięcie powaliło ją na ziemię. Adam chwycił ją za rękę i podniósł, po czym objął w pasie i skierował w stronę stołu. Sylwia rzucała się i kopała, jednak chłopak ani na chwilę nie osłabił swojego uścisku. Przy ławie czekali już rodzice, którzy mocno przytrzymali dziewczynę, kiedy ta ułożona została na blacie.
– Nie róbcie tego błagam, to niczego nie zmieni. Paweł i tak umrze, bez względu na wszystko. Nie zabijajcie mnie!!!
Parszywiec podszedł do niej. Zamiast eleganckiego garnituru ubrany był w strój przypominający szaty liturgiczne noszone podczas mszy przez księży katolickich. Te, które miał na sobie były jednak niemal czarne, z boku obszyte złotymi literami. Jego ręka sięgnęła po nóż.
Sylwia wpatrywała się w oczy rodziców. Były martwe, nie wyrażały życia ani emocji.
Nie patrz na niego. Nie patrz.
Skupiła wzrok na suficie.
Właściwie to już się nie bała. Strach odpłynął szybko i nie pozostawił po sobie śladu. Trwała nadzieją, że niedługo spotka się z bratem i to napawało ją radością. Nie słyszała słów wypowiadanych przez Parszywca, dziwnych formuł i zaklęć. Jej wzrok skupił się na suficie. Dziwnie jasnym, bez charakterystycznych dla drewnianych konstrukcji wzorów przeszywających naturalne słoje. Konstrukcję przykrywała delikatna tkanina, furkocząca w przeciągu hulającego pomiędzy deskami wiatru. Dwa przywiązane do stropu kształty obracały się wokół własnej osi. Ukryte w ciemności wyglądały jak snopki słomy, lub gniazdo os. W pewnym momencie dodatkowo rozpalone świece rozgoniły mrok, a ją przeszyło spojrzenie martwych oczu. Głowy uśmierconych dziewczynek zapraszały ją do swego towarzystwa. Gnana powiewami wiatru delikatna skóra zdradzała niewinność.
Zrobił to specjalnie. Chciał, aby je dostrzegła.
Strach sparaliżował ją powtórnie. Czy zabił je zanim zabrał się do preparowania skóry, czy też morderczy rytuał wymagał jak najdłuższych mąk ofiary?
Pragnęła umrzeć. Jak najszybciej. Paraliżująca wizja zdzieranej żywcem skóry napełniła ją obrzydzeniem.
Zaczęła się wyrywać i rzucać, tak, że nie mogli jej utrzymać. Paraliżujący zmysły krzyk zalał cały obszar lasu. Parszywiec czym prędzej uniósł swój rytualny nóż.
Do zobaczenia braciszku.
Zanim ostrze przecięło tętnicę szyjną świat pożegnał ją srebrzystym blaskiem księżyca.
"wskazywał 5 stopni Celsjusza" - nie jest to może błąd per se, ale utarło się, żeby w tekstach literackich, cyfry zapisywać słownie.
"•- Pss, Sylwia" - być może kropki przed myślnikami spełniają jakąś zasadniczo ważną funkcję (przyciszony ton głosu?), ale ja zawsze byłem fanem standartowego, unormowanego i prostego zapisu dialogów, przy pomocy zwykłych myślników.
"Kierowca wybierał te, które prowadziły w kierunku lasu." - kierowca to osoba prowadząca samochód. Motocyklem de facto się nie kieruje. Tak przynajmniej twierdzi słownik języka polskiego, a ja mu wierzę.
"rozgoniła mrok pomieszczenia." - nie wiem, dlaczego upierasz się, że mrok można rozgonić. "Rozegnać" to "zmusić do rozbiegnięcia się na wszystkie strony", a zakładam, że mrok biegać nie potrafi. Rozumiem, że miała to być z założenia metafora, ale wyjątkowo ci nie wyszła.
"Pochłonięta słuchaniem obłąkańczej mowy ojca nie dostrzegła kiedy Parszywiec ułożył na ławie biały obrus odbijający światło kilkunastu świec. Obok leżały trzy długie noże." - wiem, że to wszystko stało się bardzo szybko i w ogóle, ale czytając ten zapis, mam wrażenie że świece pojawiły się znikąd. Tak samo jak noże. Najpierw nie było nic i nagle pojawiły się zapalone świece i noże? To chyba wymaga małej stylistycznej przeróbki.
"Zamiast eleganckiego garnituru ubrany był w strój przypominający szaty liturgiczne noszone podczas mszy przez księży katolickich. Te, które miał na sobie były jednak niemal czarne, z boku obszyte złotymi literami. " - o, znowu. Pstryknął palcami i znikąd zmaterializowała się czarna szata?
"Gnana powiewami wiatru delikatna skóra zdradzała niewinność." - po pierwsze, nie sądzę, żeby określenie "delikatna" pasowała szczególnie do martwej skóry. Po drugie, "gnana powiewami wiatru" to niezbyt udolna metafora. Poruszana, muskana, dotykana - jasne, ale gnana?
Sredni ten tekst. Błędów pojawiło się sporo, a i stylistycznie nie zachwyca. Masz bardzo prosty i trochę surowy styl, a metafory, na które czasem się silisz, zwyczajnie ci nie wychodzą. Czytałem już trochę debiutanckiej prozy na tym portalu, lecz twoje nie znajduje się niestety w czołówce najlepszych prac.
No, przynajmniej udało mi się przeczytać tekst bez uderzania głową w biurko, więc, koniec końców, nie jest tak źle. Problem polega na tym, że nie masz wprawy w pisaniu. Tworzysz zdania trochę nieudolnie i nie potrafisz wywyłać emocji, tam gdzie takowe być powinny. Jeśli nadal chcesz kontynuować swoją karierę literacką, czeka cię dużo pracy.
2/6
Vyzart napisał sporo o wykonaniu, nie pozbawionym usterek, więc nie ma sensu powtarzać i rozdrabniać się.
Pomysł do odkrywczych nie należy --- bliższa ciału koszula... --- wykonanie też nie zachwyca. Kim jest Adam, skąd się wziął lub dlaczego stał się pomocnikiem Parszywca? Przemiana przybranych rodziców też jakoś mało wiarygodna. Być może z racji szybkości, z jaką nastąpiła, albo z powodu "niedocharakteryzowania" Parszywca. Na czym polegała jego moc wmawiania? Kim on był, szalonym magiem, telepatą jakimś zwariowanym, diabłem lub jego emisariuszem?
Hmmm... W trzecim tekście pod rząd wytykam ten sam błąd: zwracaj większą uwagę na podmiot, bo przez nieuwagę wychodza Ci strasznie pokraczne zdania, np.
Zanim ostrze przecięło tętnicę szyjną świat pożegnał ją srebrzystym blaskiem księżyca. (czyli świat pożegnał blaskiem księżyca tętnicę szyjną)
Torba trafiła w ręce Adama, w tym momencie zaczęła przygotowania do zejścia. (torba zaczęła przygotowanai do zejścia, kiedy trafiła w ręce adama)
Poza tym dopóki nie masz wprawy, nie szpikuj tak tekstu przymiotnikami, bo przy brakach interpunkcyjnym i tym, co opisałam wyżej, tylko pogarszasz odbiór.
Sama treść taka sobie, ni ziębi, ni grzeje.
www.portal.herbatkauheleny.pl