
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Sprawa wydawała się prosta. Kupiec został oszukany. W podstępny i perfidny sposób rzecz jasna. Gdy pół roku temu, jako jeden z mniej znaczących wytwórców obuwia, otrzymywał zlecenie od samego księcia Wilnika na dostarczenie tysiąca par sandałów dla kompanii lekkiej piechoty królestwa Wschodzienia, był zachwycony. Nawet jeśli wahał się przez te kilka krótkich chwil po usłyszeniu propozycji, szybko odrzucił na bok swe obiekcje i podpisał kontrakt. Początkowo wszystko szło dobrze. Za pierwsze sto par książę zapłacił bez szemrania. Był na tyle zachwycony ceną i jakością otrzymanych sandałów, że obiecał podpisanie stałej umowy na zaopatrzanie armii w obuwie. Wymógł jednak na kupcu przekształcenie średniej wielkości zakładu rzemieślniczego w małą manufakturę. Wiązało się to ze sporymi kosztami, które pomógł pokryć tylko w znikomej części. W momencie, gdy kupiec uwierzył w złapanie źródło nieprzerwanego bogactwa i sądził, że zapewnił sobie rozwiązanie problemów finansowych na długie lata, coś zaczęło się psuć. Kolejne trzy transze, po sto sztuk, książę wszakże spłacił, lecz były to ostatnie pieniądze jakie kupiec widział. Nie pojawiły się też następne zamówienia.
Kupiec przeklinał swoją głupotę i sytuację, w której się znalazł. Udało mu się spłacić wierzycieli, w postaci dostawców skór, rzemieni czy lichwiarzy, lecz aby to uczynić musiał sprzedać manufakturę. Wcześniej zainwestował w jej budowę wszystko co miał, więc został bez grosza przy duszy. A manufakturę kupił, po zaniżonej zresztą cenie, jeden z dalszych krewnych księcia. Oczywiście już następnego dnia, w pełni wyposażona, posiadająca wykwalifikowanych, wyszkolonych przez kupca pracowników zaczęła realizować nowe zamówienia płynące z pałacu. Kupiec zaś trafił na bruk i stracił dorobek życia. Szukając za wszelką cenę pozytywów wynikających z tej sytuacji zdołał przekonać siebie, że ma jeszcze czas na zrobienie interesu życia – wszakże skończył dopiero dwadzieścia pięć lat – i spróbuje zacząć od początku. Najął się więc w zakładzie rzemieślniczym jednego ze swych niedawnych konkurentów i zaczął pracować za śmiesznie niskie, lecz zapewniające minimalną stopę życia pieniądze. Obiecał sobie przy tym solennie, że już nigdy nie będzie tak naiwny i nie da się nikomu wrobić. Doszedł też do wniosku, że skoro kraj, któremu przez wiele lat solidnie i zawsze na czas płacił podatki, oszukał go w taki sposób, on sam nie może pozostać mu dłużny. W końcu mógł zrealizować interesy, których wcześniej nie podejmował ze względu na swą wiarę w ludzką moralność i wrodzony patriotyzm.
Jeszcze będą płakać i zgrzytać zębami, gdy Oli Kremlik zacznie się mścić i zepchnie tych nędzników na należne im miejsce. – pomyślał kupiec i zdecydował się na realizację swojego pierwszego pomysłu.
•
– Witaj Maron.
– Cześć Oli, słyszałem co się stało. Jak sobie radzisz?
– Przychodzę właśnie w tej sprawie.
– Chyba nie jest aż tak źle, że potrzebujesz kolejnej pożyczki? – Maron, jeden z lichwiarzy działających w mieście Skolik, zatroskał się. Nie to, żeby przejmował się specjalnie losem byłego kupca. Chodziło jak zawsze o pieniądze. Oli miał już zaciągnięty kredyt, w związku z nieudanym biznesem sandałowym, który z ogromnym trudem zdołał sprzedać. Nie obyło się też bez pomocy samego lichwiarza, który musiał odroczyć część przysługujących mu odsetek, aby dostać cokolwiek. Nie uśmiechało mu się więc ponownie wchodzić z Olim w interesy.
– Nie, Maron, sprawa jest innego typu. Bardziej delikatnego, powiedziałbym.
– Delikatne sprawy to moja specjalność – przez twarz lichwiarza przebiegł nieskrywany szelmowski uśmiech.
– Dlatego jestem u ciebie Maron.
– Przejdźmy może zatem w jakieś bardziej przyjazne miejsce do załatwiania spraw specjalnych.
Lichwiarz wyprowadził Oliego przez boczne drzwi pomieszczenia, w którym zwykle przyjmował interesantów. Przenieśli się do niewielkiej izby, wewnątrz domu Marona, która nie miała okien, a wyjść można z niej było tylko przez jedne drzwi. Za nimi stanął na warcie jeden z osiłków będących przyboczną strażą Lichwiarza. Po szybkich oględzinach Oli stwierdził, że izba ta wyglądała na częściej używaną niż wcześniejsze pomieszczenie. Na stole stał niedopity kubek z kawą a zestaw maszyn do odmierzania i liczenia pieniędzy był znacznie bogatszy i sprawiał wrażenie jakby posługiwano się nim znacznie częściej niż tamtym, reprezentacyjnym. Kupca ten widok usatysfakcjonował. To znaczyło, że nie pomylił się co do lichwiarza Marona.
Gdy rozsiedli się wygodnie, gospodarz wyjął z szuflady biurka flaszkę gorzałki i rozlał do dwóch kubków. Oli zabrał jeden i wypił duszkiem. Lichwiarz postąpił podobnie. Rozmawiali o nic nie znaczących sprawach i zasłyszanych plotkach. Maron rozlał następną kolejkę i sytuacja powtórzyła się ponownie. Podczas kolejnego nalewania przerwał zapadłą chwilę wcześniej ciszę.
– A więc co cię sprowadza? Bo chyba nie możliwość darmowego napitku co? – zarechotał Maron.
– Nie.
– Więc?
– Potrzebuje około dziewięćdziesięciu srebrnych.
– Dużo.
– I informacji.
– Informacje nie są za darmo Oli.
– Wiem. Oddam po załatwieniu sprawy z nawiązką.
– Jakiego typu informacji potrzebujesz?
– Chcę wiedzieć który z przedsiębiorców ze Skolik ma u ciebie największe długi.
– Po co ci ta informacja? – zdziwił się Maron.
– Chcę go wyrolować i przejąć biznes.
– Za dużo przedsiębiorców tu w tej dziurze nie ma. Żadną tajemnicą nie jest, że którzy z nich mają u mnie długi.
– Muszę wiedzieć ile wynoszą. Wybór odpowiedniej ofiary jest główną determinantą sukcesu.
– W jaki sposób chcesz przejąć ich biznes i po co, skoro jest zadłużony? Ja ci przecież długu nie anuluje.
– Zmowa cenowa Maron. A mi długu nie anulujesz to sprawa jasna. Ale wobec siebie samego nie będziesz miał takich oporów.
Zapadła dłuższa cisza, podczas której lichwiarz badawczo przyglądał się Oliemu. Były kupiec owej ciszy również nie przerywał. Zdawał sobie sprawę, że od dogadania się z Maronem zależało powodzenie całej sprawy. Bez dziewięćdziesięciu srebrnych Oli nie był w stanie zrobić nic. Własnych oszczędności starczało mu ledwie na wiązanie końca z końcem. Był zdeterminowany i gotowy ponieść wszystkie konsekwencje aby zmienić taką postać rzeczy. Lichwiarz był jednak kluczem. Bez niego Oli mógł co najwyżej pomarzyć o lepszych i dostatniejszych czasach. A, że kupiec skłonności do oddawania się fantazjom nie miał, zdecydował się działać jak najszybciej i poświęcić całą swą energię na doprowadzenie do końca wymyślonego przez siebie szwindla.
– Co się dzieje z tym światem Oli? – rzekł Maron. Takiego syfu jak obecnie nie było nigdy. Gdy byłem młodszy, nikt nie myślał o przekrętach i oszustwach. Wszystko było takie proste.
– Kpisz sobie Maron. Kurestwo i chamstwo były, są i zawsze będą. To są wartości ponadczasowe.
– Zgodzisz się jednak że eskalacja problemu jaka nastąpiła niedawno jest zatrważająca. Popadamy w obłęd. Książęta za nic mają sobie własnych poddanych, czego jesteś najlepszym przypadkiem. W całym królestwie głośno o coraz większym konflikcie z nieludźmi. W kilku miastach doszło już do pogromów. Tworzy się dla nich specjalne dzielnice, nazywają je gettami. Podatki, którymi objęci są krasnoludzcy kowale są tak drakońskie, że zaczęli oni zwijać interesy i uciekać za granicę. Powiada się, że nie wszystkim udaje się przez te granice przejść bez uszczerbku na zdrowiu czy majątku. Niech cię nie zmyli to co dzieje się u nas w mieście. Żyjemy na zadupiu ale i u nas pewne symptomy można zauważyć. Ledwie wczoraj widziałem jak służby pałacowe zmywały napisy na murze okalającym siedzibę księcia. Wiesz jakie to był napisy?
– Nie.
– Na przykład: „Zabij elfa, wypal skręta."
– He he. Nawet chwytliwe – roześmiał się Oli.
– Albo kolejny: „ Ucywilizowani nieludzie – ich miejsce w psiej budzie."
– Jest problem Maron – rzekł kupiec. – Nie jest on jednak niczym nowym. Takie rzeczy się zdarzały. Przemawia przez ciebie nostalgia do czasów, gdy sam byłeś jeszcze prawym człowiekiem. To jest choroba Maron. Idealizacja czasów minionych nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Zwłaszcza w twoim wypadku. Na odpokutowanie win jest już za późno. Lepiej się z tym pogodzić.
– Wiem, wiem Oli. To tylko marudzenie starego człowieka. Wybacz mi. Ale wiele bym dał by znów być tym młodym, pełnym werwy i nadziei dzieciakiem, którym jesteś teraz ty. Z perspektywy lat widzę, że mogłem nie dokonać dobrego wyboru.
– Chrzanisz Maron. Kim ty byś kurwa chciał być? Rolnikiem? Może burdelmamą? Jesteś tym, kim jesteś. Masz talent do prowadzenia interesów i brak ci jakichkolwiek skrupułów i moralności, więc oszukujesz każdego kto nawinie ci się pod nos. Nie mam racji?
– To okoliczności sprawiają, że stajemy się tymi, którymi się stajemy. Ty jesteś Oli, tego idealnym przykładem. Rok temu, gdy przychodziłeś do mnie po raz pierwszy byłeś zupełnie innym człowiekiem. Wierzyłeś w te wszystkie bzdety, o prawości najwyższych władz królewskich i tak dalej. A ja ciebie wtedy ostrzegałem Oli. I teraz ostrzegam ciebie ponownie. To się może nie udać.
– Decyzja została już podjęta.
– Nie daj się zaślepić nienawiści Oli. To nie jest najlepsza motywacja do działania. Ludzie ogarnięci nadmierną złością i rozgoryczeniem mają tendencję do popełniania błędów. Nie chcę, żeby te błędy przyczyniły się do mojego zubożenia.
– A więc pomożesz mi?
– Tak Oli. Tam gdzie jest zysk, tam jest i Maron Lichwiarz. Nie jesteś idiotą. Jeśli podejdziemy do sprawy rozważnie to może nam się powieść. Przynajmniej ja w to wierzę. Tylko nie zrób żadnego głupstwa. Zmieniłeś się. Cynizm, który przez ciebie przemawia daje mi do zrozumienia, że traktujesz sprawę poważnie. Pamiętaj, że gdy już poruszysz odpowiednie pionki na planszy, to nie będziesz mógł się wycofać.
– Nie przewiduję bycia głupim. To już za mną.
– Powiedziałeś, że mam co? Jak to szło? Talent do prowadzenia interesów i oszukuje każdego kto mi się nawinie pod nos? Nie boisz się, że wyroluje i ciebie?
– Nie Maron. Jesteś na to zbyt chciwy i zbyt leniwy.
– Pięknie mnie podsumowałeś Oli. Ale niech sczeznę, jeśli w tym co mówisz nie ma ziarnka racji – zarechotał Maron. Zapatrzył się następnie na jedno z pięknych, inkrustowanych liczydeł z kości słoniowej i jął machinalnie przesuwać kosteczki.
– Dlaczego to robisz? – zapytał po dłuższej chwili. Zdenerwowali cię aż tak bardzo? Każdy dostaje kiedyś w życiu cios, po którym trudno mu się podnieść. Nie każdy jednak przeradza się z tego powodu w kryminalistę.
– A dlaczego nie Maron? Dlaczego nie? – rzekł Oli patrząc smutnym wzrokiem w przeskakujące kosteczki liczydła.
– Rozumiem. W mieście jest czterech kowali Oli. Tylko Lenka jest u mnie zadłużony. Dług wynosi czterysta dwadzieścia pięć srebrnych. Reszta kowali ma się dobrze z tego co mi wiadomo.
– Mówisz mi to tak po prostu? Bez poznania szczegółów?
– Wiem na czym polega schemat. To mi na razie wystarczy. Gdy będziesz już potrzebował te swoje dziewięćdziesiąt srebrnych przyjdziesz do mnie i wtedy omówimy resztę.
– Nie możemy zrobić tego teraz?
– Nie Oli. Nie ty jeden próbujesz przy pomocy moich pieniędzy załatwiać własne porachunki. Maron Lichwiarz ma wielu klientów. Niebawem pojawi się kolejny. A ja muszę się do jego wizyty jeszcze przygotować.
– Rozumiem – rzekł Oli. – Przyjdę zgodnie z umową za parę dni.
– Do zobaczenia Oli – odpowiedział mu Maron, patrząc dziwnym spojrzeniem, w którym malowało się zarówno zadowolenie jak i zatroskanie. – Do zobaczenia.
Gdy Oli odprowadzany przez osiłka przemierzał korytarze domostwa lichwiarza nie mógł powstrzymać uśmiechu wypływającego mu na usta. Najważniejszy zawsze jest początek. Ten udał się znakomicie.
•
Kolejnym krokiem, który podjąć musiał Oli było przekonanie pozostałych kowali do współpracy. Musiał udowodnić im, że wygryzienie jednego z konkurentów przyniesie zyski całej trójce. Plan polegał na wspólnym wykupieniu zadłużonej kuźni. Zadanie nie było łatwe. Oli był jednak dobrym negocjatorem. Te kilka lat, w których prowadził swój zakład rzemieślniczy nauczyły go jak postępować z ludźmi. Pomagał też charakter. Oli Kremlik znany był z nieziemskiej wręcz wytrwałości w dążeniu do raz obranego celu. Jego bezpośredni sposób prowadzenia konwersacji handlowych, umiejętność logicznego myślenia oraz szybkiego reagowania na rodzące się problemy była powszechnie znana. Cały Skolik zgodny był w twierdzeniu, że jeśli ktoś miał szansę przetrwać wojnę, wytoczoną przez przedstawiciela wysokiego rodu, posiadającego praktycznie nieograniczoną władzę w mieście, to tylko Oli. Sam zainteresowany już taki pewny nie był. Mimo, że przy Maronie grał hardego i pewnego siebie, wcale tak się nie czuł. Próbował zrobić coś, za co potencjalna kara w najlepszym wypadku wynosiła kilka lat w miejscowym lochu, w którym samo przetrwanie zimy graniczyło z cudem. W przypadku najgorszym, szafot czekał na niego już w dniu wykrycia spisku. Prawo, sprawowane przez miejscowego kasztelana Zvolnika było szybkie i surowe. Jednak jak świat długi i szeroki surowość również i tu nie szła w parze ze zmniejszeniem przestępczości. Liczba wszelkiego rodzaju łotrów, oszustów i bandytów nie była w Skoliku mniejsza niż gdzie indziej. Także wykrywalność stała na niskim poziomie. Powodem były oczywiście pieniądze, których kasztelanowi brakowało praktycznie na wszystko. Szanse więc, że spisek, który zawiązać chciał Oli zostanie wykryty nie były wcale takie wysokie. To oraz powszechnie znana chciwość ludzka miały być głównymi kartami przetargowymi podczas dyskusji z kowalami. Pewien problem stanowiła rozpoznawalność kupca. Oli był powszechnie lubiany i znany w Skoliku. Popularności przysporzyła mu również historia spektakularnego upadku. Plotki w tym niewielkim miasteczku rozchodziły się szybko. O tym, ze Oli został wykorzystany przez księcia Wilnika wiedział każdy, kto wykazał choćby nawet najlżejsze zainteresowanie. Księcia nie darzono ponadto sympatią ze względu na specyficzny sposób bycia, przejawiający się w ciągłym ucztowaniu i wydawaniu hulaszczych bali dla najzamożniejszych mieszkańców miasta, podczas gdy reszta obywateli zgodnie i panicznie skupiała się na walce o lepsze jutro. Swoją rolę odgrywały też podnoszone co i rusz podatki, z których dochody wpadały głównie do kiesy księcia, który finansował z nich swe bale, a nie do skarbca miasta, który od lat świecił pustkami. W Skoliku panowało zatem powszechne niezadowolenie, a każdy mieszkaniec tyrać musiał dzień i noc by związać koniec z końcem. Taka sytuacja idealnie odpowiadała Oliemu.
Pierwszy z kowali, Grabik z podmurza, złamał się od razu. Gdy Oli zapoznawał go ze szczegółami swego planu oczy rozszerzały się mu coraz bardziej. Kupiec zaczynał już na poważnie niepokoić się czy czasami nie pękną ale nic takiego nie miało na szczęście miejsca. Nie musiał nawet wytaczać jakichkolwiek z przygotowanych wcześniej argumentów. Okazało się, że Grabik miał z Lenką jakieś dawne zatargi. Z tego co mówił kowal wynikało, że chodziło o kobiety. Któraś tam kiedyś dała nie temu co powinna, czy też o wiele mniej niż się należało. Oli nie zgłębiał tematu a Grabik nie był zbyt wylewny. Targu dobito, a kowal był więcej niż rad z zawartego układu. Nie udało mu się również zdemaskować Oliego. Widać przebranie, nad którym kupiec pracował cały poprzedni dzień zdawało egzamin. Miejsce średniego wzrostu bruneta, o przeciętnej, niczym nie wyróżniającej się urodzie, zawsze ogolonego i dokładnie przystrzyżonego zajął długowłosy blondyn z bujnym zarostem i okularami. Zmieniony wygląd nie był jednak na tyle ekstrawagancki i nie na miejscu, żeby rzucał się zbytnio w oczy. Przynajmniej taką nadzieję żywił Oli.
Równie gładko poszło z krasnoludzkim kowalem Torstenem. Jego kuźnia leżała najbliżej kuźni Lenki. Dwaj panowie wadzili się wcześniej nieraz, konkurując ze sobą od wielu lat, walcząc o każdego potencjalnego klienta. Dochodziło nawet do tak nędznych aktów dywersji ze strony Lenki jak podpalenia czy kradzież kowalskich narzędzi. Jednakże sądząc po tym, iż to Lenka a nie Torsten bliski był plajty, Oli miał solidne podstawy podejrzewać, że stroną agresywniejszą w tym sporze był jednak ten drugi. Możliwość ostatecznego wyrolowania Lenki oraz przejęcie części udziałów w nowej kuźni były dla Torstena zbyt łakomym kąskiem, by mógł odmówić, zatem targu dobito bardzo szybko.
Gdy Oli szedł późnym wieczorem do trzeciego kowala znajdującego się w mieście, pełen był werwy i entuzjazmu, czemu trudno się zresztą dziwić. Ale wszystko zaczęło się psuć już na samym wstępie. Kowal Stalvin nie chciał nawet wpuścić obcego przybysza do swego domu. Oli usłyszawszy, że jest skurwiałym palantem, który zakłóca spokój ludzi statecznych i spokojnych musiał się oddalić. Miał słuszne, jak się później okazało, wątpliwości co do spokojnego charakteru kowala, którym ten tak się głośno chwalił.
Następnego dnia, wywalczywszy sobie z niemałym trudem możliwość chwilowego porozmawiania ze Stalvinem usiadł z nim na tyłach kuźni.
– Przychodzę w pewnej delikatnej sprawie. Jestem Zdenek.
– Nie znam cię człowieku. Czego chcesz? Czemu przerywasz mi pracę? Czy to nie ty byłeś czasami u mnie wczoraj w nocy?
– Tak to ja. Ale jak już powiedziałem mam pewien problem, którym muszę się z tobą podzielić.
– Nie chce mieć nic wspólnego z twoimi problemami. Proponuję ci oddalić się i zostawić mnie w spokoju. Mam robotę do wykonania.
– Widzę, żeś nieźle zapracowany.
– A jestem, niech cię diabli porwą. Masz z tym jakiś kłopot?
– Mogę sprawić, że będzie ci lżej.
– Hę?
Oli miał poważne wątpliwości, czy może już w tym momencie zwierzyć się Stalvinowi ze swych zamiarów. Nie miał szans żeby go rozgryźć po tak krótkiej rozmowie ale z każdą chwilą groziło mu jej drastyczne zakończenie. Kowal był bardzo narwany i dawał wyraźne sygnały, że chce wrócić już do pracy. Kupiec postanowił więc zaryzykować. W końcu, aby szwindel przez niego zaplanowany się udał, potrzebna była zgodna współpraca wszystkich trzech rzemieślników.
– Wiem jak pozbyć się jednego z twoich konkurentów.
Sekundę po tym, gdy wypowiedział to zdanie, Oli zdał sobie sprawę, że popełnił błąd.
– Straże! Straże! – zaczął krzyczeć Stalvin. – Ten człowiek chce mnie oszukać! Brać skurwysyna!
– Oli wyprysł z kuźni, poruszając się z szybkością, o którą nigdy siebie nie podejrzewał. – Co go ugryzło? Oszalał ze szczętem – myślał. – Przecież nawet nie powiedział o kogo chodzi, nie podał żadnych cyfr, nie zrobił praktycznie nic. Skąd taka nagła reakcja?
•
– Jak widzisz Maron mamy problem. – Oli dwa dni później znowu siedział w tajemniczym pokoju lichwiarza. Był zły.
– Dwóch z trzech hę? Mało brakuje. Zaiste bardzo niewiele. Maciupeńka rzekł bym.
– On oszalał. Jakiś nienormalny.
– Taak. Można się było po nim tego spodziewać. Jest trochę dziwny. Ma jednak swoje racje. Posiada kuźnię położoną tuż przy dzielnicy handlowej. Nie sądzę by miał problemy z pozyskiwaniem klienteli. Udziały w kuźni Lenki, do których kupna chcesz namówić pozostałych dwóch kowali mogą mu się nie przydać.
– Wiem. Jego kuźnia jednak nie wyglądała na taką zadbaną i dochodową. Sprawiała wrażenie, jakby jej właściciel nie był zbyt bogaty. Również jego dom pod względem estetycznym pozostawiał wiele do życzenia. Wyobraź sobie, że na podwórku przed wejściem leżała kupa jakichś starych rupieci. Jakieś dyszle i osie od wozu czy coś. Wszystko pordzewiałe jakby miało ze sto lat. O mało się zresztą przez to nie wywaliłem. Kto w Skoliku Handlowym trzyma takie gówno na podwórku? Tam co drugi to jakiś wicehrabia chędożony, wszyscy bogaci, lubujący się w okazywaniu wielkości swego zafajdanego majątku. A jak ktoś bogaty nie jest, to się z tym nie afiszuje tylko robi wszystko, aby nikt się o tym nie dowiedział. A ten trzyma coś takiego na podwórku. A ze ścian odpada tynk.
– Być może przyczyna leży gdzie indziej?
– Oświeć mnie Maron. Widzę, że coś wiesz. Mogłeś mi powiedzieć.
– Sam nie wiedziałem jeszcze godzinę temu. Jeden z moich chłopaków…
– Ooo widzę Maron lubi zabawić się trochę inaczej he he.
– Zamknij się Oli i słuchaj. Jeden z moich pracowników…
– Osiłków. Nazywajmy rzeczy po imieniu.
– Takiś pewny siebie? Chwilę temu srał w portki ze strachu, że go straż zamknie a tutaj proszę. Humorek wraca widzę.
– Kontynuuj. Mój sarkazm jest wrodzony. Czasami mowie za dużo i w złym momencie. Mam nadzieję, że to nie wpłynie na nasze interesy.
– Nie Oli. Tam gdzie są pieniądze, tam nie ma miejsca na obrażanie się za pierdoły.
– Cieszę się.
– Słuchaj zatem i nie przerywaj. Jeden z moich, jak słusznie zauważyłeś, osiłków trochę rozglądał się po mieście.
– Sprawdzałeś mnie? Mogłem się domyślić. Nie mam ci oczywiście tego za złe. Też bym na twoim miejscu tak postąpił.
– I jedno szczęście. Jeszcze tego by brakowało, żeby jakiś niewyrośnięty goguś kwestionował moje metody – lichwiarz roześmiał się w tym momencie. Podjął po chwili wcześniejszy wątek. -Z tego co zaobserwował mój człowiek, wynika, że Stalvin ma problem. Problem nazywa się Aksamitka. To jego córka. Jest w połowie sparaliżowana. Nie może chodzić. Ojczulek zważ sobie, nie może się z tym pogodzić i wydaje wszystko co zarobił na leczenie u miejscowego znachora. Podobno są jakieś tam postępy. Co więcej zajmuje się córeczką całkiem sam, bo żona odeszła od niego gdy mała miała kilka latek – Maron zasępił się i zamyślił. – Ale Stalvin nie stanowi już dla ciebie problemu. Zajmę się nim – po dłuższej przerwie oznajmił lichwiarz.
– Nie podoba mi się to. – Co innego oszukać człowieka, który sam chce wyrządzić komuś krzywdę, a co innego człowieka, który okazuje się być bardzo porządnym obywatelem – pomyślał Oli.
– Spokojnie. Córka dokończy swoje leczenie. Masz na to moje słowo.
– Jeśli tak stawiasz sprawę to nie ma problemu. Rozumiem, że Stalvin przystępuje do zmowy? Masz tutaj spis nowych cen usług kowalskich, jakie wprowadzone zostaną na początku przyszłego tygodnia u dwójki, którą już zwerbowałem. Nie muszę chyba mówić, ze Stalvin musi podporządkować się temu bardzo rygorystycznie.
– Nie ucz ojca dzieci robić Oli. Stalvin wywiąże się ze swej umowy. Już ja o to zadbam.
– Nie chcę znać szczegółów. Tylko obiecaj, że nikomu nie spadnie włos z głowy. A tym bardziej tej Aksamitce. Hmm nawet ładne imię nie uważasz?
– Ehh Oli. Z jednej strony parszywy oszust, który chce zrobić przekręt, za który skończyć można na szafocie, a z drugiej obrońca umęczonych duszyczek, przejmujący się losem jakiejś dziewczynki, której nawet nie zna. – zaśmiał się lichwiarz.
– Odpieprz się Maron i zrób o co cię proszę. – Oli stawał się coraz bardziej zły. – Wychodzę. Spotkamy się za cztery tygodnie. Do tego czasu Lenka powinien już kwiczeć i zastanawiać się co począć.
– Dobra. Do zobaczenia – rzekł Maron za wychodzącym kupcem. Wzrok lichwiarza nie należał do najprzyjemniejszych. Myślał w tym momencie o tym jak nakłoni kowala do posłuszeństwa. Plan rodzący się w jego głowie nie był zbyt przyjemny zarówno dla Stalvina jak i jego córki. Gdyby poznał go Oli to pewnie gorąco by zaprotestował. Ale Maron, lichwiarz działający w swym biznesie od ponad trzydziestu lat, podczas których wyzyskał i wykorzystał niezliczoną liczbę osób nie miewał skrupułów. Dla niego liczył się tylko zysk. Zdanie Oliego obchodziło go tyle, co kupa rupieci Stalvina.
•
Stało się tak, jak przewidział kupiec. Lenka złożył wizytę Maronowi już na początku trzeciego tygodnia. Chciał pożyczyć 50 srebrnych. Lichwiarz nie dał mu złamanego grosza. Lenka krzyczał, zaklinał się, obiecywał, jeszcze raz krzyczał ale nie wskórał nic. Na sugestię, że najlepiej byłoby sprzedać kuźnie tylko prychnął. Nie brał tego jeszcze wtedy na poważnie. Dzięki dobrym znajomościom Marona wśród swych kolegów po fachu, Lenka uzyskał tylko niewielkie wsparcie od innych lichwiarzy działających w mieście. Dostał akurat tyle, żeby przeżyć kilka dni i pogrążyć się jeszcze bardziej.
Oli w tym czasie dostawał furii, będąc zmuszonym pracować wciąż przy wyrabianiu obuwia. Roboty było wiele, w związku z czym kupiec nie miał czasu praktycznie na nic. Wpadł tylko kilka razy do każdego z kowali by upewnić się, że wypełniają oni umowę. Stalvina obserwował z daleka. Furia i zapamiętanie z jakimi tamten oddawał się swej pracy były niesamowite. Czyżby Maron aż tak go nastraszył? – pomyślał. Oliemu było żal kowala. W gruncie rzeczy był dobrym człowiekiem i nikomu nie zawinił. Straty jakie Oli przewidział dla każdego z udziałowców, po wypełnieniu całego przekrętu nie były jednak znowu takie wielkie. Dziewięćdziesiąt srebrnych. Stalvin jest w stanie zarobić to w przeciągu jednego miesiąca. – myślał Oli. Jego córka, Aksamitka miała ponadto według zapewnień Marona leczyć się bez względu na sytuację w której znalazł się kowal. Sumienie Oliego było więc w miarę spokojne.
Równo w cztery tygodnie od ostatniej rozmowy udał się do lichwiarza. Uzyskał satysfakcjonujące go informacje. Według informatora Marona, kowal, którego chcieli wyrolować był na skraju załamania nerwowego. Podobno chciał pobić się z Torstenem. Oliemu nie pozostało więc nic innego, jak przebrać się po raz kolejny w swój oszukańczy strój i udać się do Lenki. Razem z trzema pozostałymi kowalami złożyli mu wizytę późnym wieczorem tego samego dnia.
Torsten i Grabik zacierali ręce i byli pewni siebie. Stalvin milczał i zdawał się być zrezygnowanym. Oli zaś przemawiał w imieniu całej czwórki.
– Trzysta sześćdziesiąt srebrnych. Za tyle kupimy od ciebie tę kuźnie Lenka.
– Mało. – Kowal był zdesperowany, jednak walczył o swoją godność.
– Wiem. Ale masz nóż na gardle. Słyszałem że lichwiarz Maron już się o ciebie rozpytuje na mieście.
– Co ci do tego. Zmówiliście się konspiranci chędożeni. A ty z nimi Stalvin. Ja ciebie miałem za porządnego człeka. Cała ta historia o córce… mydlenie oczu kurwa. Wszyscy jesteście tacy sami. – Lenka zawiesił się. Po chwili podjął – ale masz rację. Mam problem z lichwiarzem. Z tym, że mój dług jest większy niż trzysta sześćdziesiąt srebrnych. Nawet jak sprzedam wam kuźnię to i tak będę miał problem.
– Będzie znacznie mniejszy. Pójdziesz do pracy. Życie będzie łatwiejsze.
– Kurwa, kurwa, kurwa. A gdybym poszedł do kasztelana. Powiedział, co mi zrobiliście. To jest nielegalne. Normalnie mnie zgnoiliście. Wyrzuciliście z biznesu. I teraz jeszcze chcecie przejąć mój zakład.
– Nigdzie się nie ruszysz. Co niby potem zrobisz. Maron zawsze cię dorwie. On nie jest miłym facetem względem tych, którzy zalegają mu z zapłatą. Trzeba było iść wcześniej. Teraz jest za późno. Zresztą tak będzie dla ciebie lepiej. Nie radziłeś sobie z prowadzeniem własnego warsztatu. Teraz będziesz przynajmniej mógł zacząć od początku. – Oli w pewnym sensie nawet w to wierzył. Możliwe, że szwindel jaki zgotował kowalowi będzie dla niego mniejszym złem.
Cisza, która zapadła po ostatnich słowach kupca była długa i wymowna. Lenka nie chciał się pogodzić z losem. Ale musiał. Alternatywa była niewesoła. Chodziły słuchy, że Maron, gdy go wkurzyć robił się nieznośny. I potrafił krzywdzić ludzi. Nigdy mu niczego nie udowodniono ale Lenka dość się nasłuchał historii aby zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Zgoda. Chędożyć to. I was.
– Wiedziałem, że posłuchasz głosu rozsądku – rzekł Oli i rzucił cztery wypchane mieszki na stół, po dziewięćdziesiąt srebrnych każdy. Nienawiść bijąca z oczu Lenki była aż nadto widoczna. Była to jednak jedyna reakcja, na którą pozwolić mógł sobie kowal.
•
Aksamitka przebudziła się. Ze snu wyrwały ją odgłosy szamotaniny dochodzące z dołu. Przestraszyła się i spróbowała wstać.
– Ojcze! Ojczulku! Co się dzieje? – krzyknęła. Odpowiedziała jej głucha cisza. Ogarnęły ją przerażenie i poczucie absolutnej bezsilności. Nie potrafiła się podnieść. Noga i ręka, których stan pogorszył się od czasu, gdy zaprzestała wizyt u znachora, były niesprawne i bolały. Z trudem zwlokła się na prowizoryczny wózek, który wykonał dla niej ojciec. – Tylko co teraz? Jak zjadę na dół? – pomyślała. O zejściu po schodach nie było mowy. Nigdy nie potrafiła tego dokonać, nawet po najdłuższych i najlepszych kuracjach. Zawsze mogła liczyć na pomoc ojca. Używając jednej ręki do napędzenia wózka podjechała do krawędzi schodów.
– Tatko! Odpowiedz mi! – błagała cicho zanosząc się płaczem. – Tatko!
Nagle usłyszała rumor i dzikie rzężenie krzywdzonego człowieka. Zasłyszany głos był niepokojąco znany, i podobny do głosu jej ojca. W rozpaczy zsunęła się z wózka i jęła czołgać się po schodach, chcąc jak najszybciej znaleźć się na dole. Niesprawne ciało stawiało opory. Dziewczyna była przerażona. Szlochała. Mordercza wędrówka trwała długo i była strasznymi katuszami dla biednego, okaleczonego ciała dziewczyny. Odgłosy walki w międzyczasie ucichły. Aksamitka błagała w myślach aby wszystko to okazało się tylko i wyłącznie sennym koszmarem. Na próżno.
Gdy znalazła się na dole jej oczom ukazał się makabryczny widok. Pod ścianą, obok połamanego krzesła leżał Stalvin, jej ojciec. Miał zmasakrowaną żuchwę i paskudnie rozorany brzuch. Pochylał się nad nim, dziko przy tym sapiąc i trzymając w drżących dłoniach nóż, zadowolony z siebie napastnik. Stał w kałuży krwi, szybko powstającej wokół ciała jej ukochanego ojca. Był to oprych, który równo miesiąc wcześniej wprowadził się do ich domu. Aksamitka nigdy go nie lubiła. Tatko jej tego nie mówił, lecz domyślała się, że jest jakiś związek pomiędzy jego obecnością a zakończeniem leczenia u znachora. Próbowała się dopytywać, w czym tkwi problem, lecz ojciec zawsze milczał. Obiecywał tylko, że niebawem wszystko wróci do normy i dziewczyna ponownie uda się na kuracje.
Uśmiech na zwracającej się ku niej twarzy łotra przyprawiał Aksamitkę o dreszcze. Paniczny strach zalewał jej umysł. Napastnik odezwał się.
– Widzisz mała. Tak jakoś wyszło. Twój tatko niepotrzebnie się stawiał i dostał za swoje. – Splunął przy tym i odwrócił się w jej stronę. – Nic się nie bój. Wszystko będzie dobrze. Tatko sobie odpocznie a my tymczasem się zabawimy. Zawsze powtarzałem twojemu ojcu, że o dziewczynkę taką jak ty trzeba odpowiednio zadbać. – Począł zbliżać się do oniemiałej ze strachu dziewczyny. – Nie może być tak, że tak cudne ciałko nie ma przy swym boku odpowiedniego mężczyzny. Toż to marnotrawstwo.
Aksamitka odzyskawszy w końcu jakieś strzępy rozsądku zaczęła cofać się przed nadchodzącym napastnikiem. Nie miała żadnych szans. On był większy, przy tym uzbrojony i niezwykle silny. Ona zaś była tylko małą i na wpół sparaliżowaną czternastolatką. Z przerażenia nie mogła złapać tchu. Łzy zalewały jej oczy. Oprych tymczasem podniósł ją brutalnie i rzucił na leżące obok łóżko. Zdarł z niej nocną koszulę i sam zaczął się rozdziewać. W tym momencie leżący Stalvin zacharczał.
– A to twarda sztuka – zdziwił się napastnik i podszedł do jego bezwładnego ciała. Odgłos rzężenia, który wydawał z siebie raniony kowal był nieludzki, mroził krew w żyłach.
– Wiesz co teraz będzie ojczulku? – zapytał oprych. – Teraz zajmę się twoją ukochaną córeczką. Sprawie, że pozna co to prawdziwy mężczyzna he he. A ty będziesz na to patrzał. Widzisz tak to czasami jest, jeśli zadziera się z niewłaściwymi osobami. Masz za swoje – powiedział, kopiąc jednocześnie Stalvina w bok.
Łotr odwrócił się. Przeraził się przez moment, nigdzie nie widząc Aksamitki. Zaśmiał się jednak słysząc jej drżący szloch dochodzący spod łóżka. Ukląkł i zajrzał pod nie. Była to ostatnia rzecz jaką zrobił w życiu. Aksamitka, wbiła mu w szyję nóż, który znalazła obok łóżka. Ten sam, którym wcześniej zabito jej ojca, który został przez napastnika odrzucony, gdy rozdziewał się myśląc o gwałcie. Na jego twarzy zastygł wyraz kompletnego niedowierzania.
Groza jaka owładnęła dziewczyną odbierała zdrowy rozsądek. Nie panowała nad sobą. Chciała uciec z tego miejsca jak najdalej, wyrwać się z koszmaru na jawie, który przeżywała. Przerażone oczy, spoczęły w końcu na widocznej spod łóżka twarzy Stalvina, co oprzytomniło ją w nieznacznym stopniu.
Wyczołgała się spod łóżka i pokonując opór bezwładnego ciała dotarła do leżącego obok ojca.
– Tako, tatko co oni ci zrobili? – płakała patrząc na niewidzące już nic oczy swego ojca. Próbowała zdrową ręką tamować krew spływającą ciągle z makabrycznie rozciętego brzucha.
Leżała przy ciele swego taty przez kilka godzin. Świadomość wracała powoli. Niewyobrażalny ból serca zastępowany był w coraz większym stopniu przez paniczny strach. – A co, jeśli było ich więcej? Jeśli przyjdzie jeszcze jeden? – myślała. Bywało w ciągu tego miesiąca tak, że do oprycha mieszkającego pod ich dachem przychodzili koledzy. Sama siedziała wtedy cicho jak myszka w swoim pokoiku na piętrze i łkała w poduszkę.
– Muszę się stąd wydostać – myślała. – Co będzie, jeśli któryś z nich tutaj wróci?
Plan rodzący się w jej głowie był trudny do wykonania. Przede wszystkim musiała wydostać się z domu i zawiadomić strażników. Do tego potrzebny był jej zaś wózek, który został na piętrze. Chcąc nie chcąc musiała wczołgać się z powrotem na piętro. Zajęło to, jak się jej wydawało, całe wieki. Będąc już w swoim pokoju odziała się szybko, na tyle, na ile pozwalał jej stan zdrowia i zastanowiła się w jaki sposób zejdzie z wózkiem na dół. Sytuacja była beznadziejna. W porywie rozpaczy zrzuciła go po prostu ze schodów. Wózek przekoziołkował kilka razy w powietrzu, lecz na całe szczęście się nie połamał. Dziewczyna, krzywiąc się z nieznośnego bólu, również chwilę później znalazła się na dole. Bała się spojrzeć na ciało ukochanego ojca. Mieszanka bólu i strachu doprowadzała ją do utraty zmysłów. Dziewczyna otworzyła drzwi i wyjechała prosto w okalającą ją ciemność.
•
Oli nie miał najmniejszych problemów z kontynuacją swojego planu. Jego kolejnym etapem było przejęcie udziałów pozostałych kowali i zadanie to okazało się niezwykle proste.
Postawienie kuźni na nogi i sprawienie by stała się dochodowa nie było zadaniem łatwym. Zwłaszcza gdy każdą decyzję musiał podejmować razem ze swoimi wspólnikami. Mimo iż zgodnie wybrali go na zarządcę przejętej pracowni, Oli upierał się, że wszystkie najważniejsze wybory będą rozstrzygać razem.
Już po trzech kolejnych wieczorach spędzonych w swym towarzystwie cała trójka miała go dość. Oli zanudzał ich prosząc o porady w najbłahszych nawet problemach i nalegał na zapisywanie każdej powziętej decyzji na kartce. Zarówno Torsten jak i Grabik nie byli wykształceni. Czytanie sprawiało im trudności. Zawiłe dokumenty tworzone przez Oliego przyprawiały ich o zawroty głowy. Stalvin z reguły milczał, a na ostatnim spotkaniu nie pojawił się w ogóle. Kupca to nie zdziwiło. W końcu kowal miał na głowie zdecydowanie ważniejsze problemy.
Zdarzało się czasem, że Oli myślał o jego biednej córce. Nigdy jej nie widział, lecz jego wyobraźnia akurat w tym wypadku okazywała się być zaskakująco bogata. Piękna kobieta, przezwyciężająca swe ułomności dzięki pieniądzom oddanym Stalvinowi przez Oliego, gdy ten dorobi się odpowiedniego majątku. A potem miłość, względem swego wybawiciela i nowe szczęśliwsze życie.
To była wyjątkowo głupia fantazja. Kupiec rugał siebie ilekroć przyłapywał się na tych dziwacznych mrzonkach. Dziewczyna z tego co się orientował miała około piętnastu lat. Dziecko jeszcze. Poza tym była córką kowala, którego chciał w chamski sposób wyrolować i pewnie nawet góry złota nie sprawiłyby, że byłaby w stanie myśleć o nim inaczej niż jak o zwykłym bandycie. Aby jednak móc chociażby marzyć o swych szalonych wizjach Oli doprowadzić musiał rozpoczęty przez siebie szwindel do samego końca.
Podsunięcie dokumentów, w których kowale zrzekali się swych udziałów w zawiązanej spółce było bardzo proste. Torsten i Grabik już podczas trzeciego spotkania podpisywali wszystko bez jakiegokolwiek zainteresowania zawartością, chyba, że papier dotyczył jakichś ważnych decyzji. Na piątym spotkaniu takowych nie było, więc nie wysilali się i podpisywali co trzeba, dając wyraźne sygnały, że chcą jak najszybciej wyrwać się do swych własnych prywatnych spraw. Sygnowali więc też i podrzucone ukradkiem oszukańcze dokumenty.
Oli śmiał się w duchu gdy to widział. Głupota ludzka nie zna granic – zwykł mawiać kiedyś jego dawny przyjaciel Promyk, zawodowy kuglarz i błazen. Kupiec wolał przy tym nie pamiętać, że jeszcze niedawno on sam popisywał się ową głupotą, straciwszy w ciągu kilku tygodni cały dorobek życia. A posiadał wykształcenie zdecydowanie lepsze niż Torsten i Grabik razem wzięci, którzy uczęszczali ledwie parę lat do prowincjonalnej szkółki świątynnej. Oli, tak jak i Promyk, był absolwentem słynnego Uniwersytetu Królogrodzkiego, najlepszej uczelni królestwa Wschodzienia.
•
– Ukryliśmy ciała i starliśmy krew z posadzki. Nie powinno się wydać.
– Co z dziewczyną?
– Nie wiemy gdzie jest. Ciągle szukamy.
– Przecież to sparaliżowane dziecko na wózku. Ktoś musiał je widzieć.
– Odszukamy ją szefie, proszę się nie martwić.
– Szukajcie szumowiny, jeśli życie wam miłe. O was właśnie w głównej mierze chodzi. Jeśli mała dotrze do strażników będziecie skończeni. Widziała was przecież podczas tych debilnych libacji u kowala, których zresztą wam zakazałem.
– Jeszcze przed nastaniem zmroku dziewczyna będzie martwa szefie. Obiecujemy.
– Oby.
Trzech kompanów zabitego przez Aksamitkę zbira opuściło w pośpiechu tajny pokój Marona lichwiarza.
•
Taniec i muzyka. Skoczne melodie, wygrywane przez pląsających wariacko w jej rytm minstreli. Powszechna radość i pijackie uniesienie. Na czele tłumu panna młoda, cała w bieli, szczęśliwa i piękna. Uwagę przykuwają usta.
Czerwone, karmazynowe, piękne.
Jak krew.
Kto krzyczy?
Muzyka się urywa.
Cisza.
Krew spływa powoli. Kapie tworząc szkarłatną kałużę, coraz większą i większą, ścieka wytrwale i bez ustanku. Życie ucieka szybko. Zbyt szybko.
A ja? Czy ja także umarłam?
•
Oli Kremlik był bogaty. Dzięki posiadanym dokumentom mógł dobić targu z Maronem. Sprzedał, w imieniu całej czwórki kuźnie – potwierdzenie od Stalvina otrzymał Oli kilka dni później od samego lichwiarza, co go lekko zdziwiło ale nie robił z tego bynajmniej wielkich problemów. Uzyskał za to trzysta sześćdziesiąt srebrnych, co pomniejszyć należało o sto, które zalegał lichwiarzowi i trzydzieści sześć, stanowiące podatek. Mimo wszystko w jego kiesie pobrzękiwało obecnie ponad dwieście srebrnych. Lichwiarz natomiast odzyskał swoją pożyczkę oraz posiadł na własność odnowioną kuźnię, co do której posiadał już określone, bardzo dochodowe jak mniemał, plany.
Oli nie był głupi. Gdy wyjdzie na jaw, jaki szwindel uczynił mogły pojawić się problemy. Nie miał tu na myśli komplikacji prawnych, a raczej tych spowodowanych przez porywczych kowali. Oli postanowił wyjechać ze Skolika. Wolał nie narażać się swą obecnością w mieście ani Grabikowi ani Torstenowi. Zwłaszcza ten drugi budził w Olim niejasny niepokój, związany z podpaleniami jakie miały miejsce w kuźni Lenki, jeszcze przed tym, gdy wyrzucili go z interesu.
Kusiło go przez kilka chwil, aby przed wyjazdem odwiedzić jeszcze Stalvina i spróbować zrekompensować mu całą tą przykrą sytuację chociażby dziewięćdziesięcioma srebrnymi, które pokrywałyby przynajmniej straty z wniesionego wkładu, lecz zwalczył tę myśl. Odda mu w terminie późniejszym, gdy kwota ta nie będzie stanowiła prawie połowy jego majątku. Poza tym czas wyrwać się z tych głupich romantycznych marzeń o jego córce.
Oli zaopatrzył się w dobrego konia, spakował swój skromny dobytek, powiadomił o rezygnacji z pracy swojego szefa i wyruszył na południe w kierunku Królogrodu, stolicy kraju Wschodzienia.
•
Aksamitka przebudziła się. Powała, w którą wpatrywała się od kilku minut była inna, niż ta w domu. Bielone i równiutkie deski zastąpiły te sękate, poszarzałe od starości i przegniłe, które oglądała co dzień w swym pokoju. Miejsce było obce ale dziewczyna nie odczuwała strachu. Czuła się swobodnie. Jej ciało, bolące zwykle od razu po przebudzeniu, tym razem nie przeszkadzało. Czuła się zdrowa i wypoczęta. Do czasu gdy uświadomiła sobie co wydarzyło się wcześniej. Ogarnęła ją panika. Spróbowała się podnieść i zorientowała się, dlaczego nie czuła bólu. Nie mogła się ruszyć. Nie miała czucia w całym ciele. Panika wzmogła się jeszcze bardziej. Strach przed całkowitą utratą sprawności fizycznej odebrał jej resztki nadziei i sprawił że ostatecznie się poddała. Szlochała długo. Czuła w ustach posmak swych słonych łez. Beznadziejność sytuacji w jakiej się znalazła przyprawiała ją o mdłości. Dziewczyna chciała zakończyć ten koszmar. Pogodzić się z losem i po prostu umrzeć. Tak aby ostatecznie zakończyły się jej cierpienia. Życie było tak niesprawiedliwe. Cała dzielność, nieugiętość i wytrwałość, czyli cechy charakteru, które do tej pory stanowiły o czynionych przez nią postępach w leczeniu i pozwoliły na ucieczkę z miejsca zabójstwa jej ojca odeszły, ulotniły się, ustępując miejsca rezygnacji. Nie mogła nawet sama skończyć tego koszmaru. Jej ciało umarło. Biedny umęczony umysł jednak był sprawny. Pewnie po to, by cierpiała jeszcze mocniej.
•
– Co zrobimy z dziewczyną? – zapytał wysoki i smukły mężczyzna o starej, wyniszczonej i przeoranej bruzdami twarzy.
– A co mamy niby zrobić? Ukryjemy i zaopiekujemy się – odrzekł nieco młodszy, podobnej budowy ciała, którego twarz opierała się jeszcze nieuchronnemu upływowi czasu.
– Dużo ryzykujemy. Jeżeli wyda się, że jest tutaj, będziemy mieli kłopoty. To nie są przelewki. Tam doszło do morderstwa. Nie mam pojęcia kto za to odpowiada ani jaki udział ma w tym dziewczyna, ale kompletnie mi się ta cała sytuacja nie podoba.
– Nie przesadzaj. To trwało dosłownie moment. Większość gości nawet nie zauważyła, że pochód się zatrzymał. Wszyscy pijani i zbyt rozochoceni zabawą, żeby się zainteresować czymkolwiek.
– Ale cały przód widział.
– Przód to byli nasi ludzie, nikt nas nie wyda.
– Nie wiem. Mam obawy.
– Nie możemy zrobić nic innego. Przecież tych dwoje, którzy ukrywali ciała, miało na sobie proporce straży przybocznej księcia Wilnika.
– A Wilnik tylko czeka na pretekst, aby dobrać się nam do tyłka. Występując jawnie podamy mu go jak na tacy. Oskarżymy królewskiego synalka, a za to grozi stryczek.
– Racja. Musimy ukryć dziewczynę i zatrzeć ślady. Możliwe, że natrafiliśmy na jakiś konkretny spisek. Może uda nam się na tym coś ugrać?
– Jeszcze ci nie przeszło? Już od ponad trzech pokoleń jesteśmy spychani coraz niżej w hierarchii państwowej. Nasz ród się już nie liczy. Nasze nazwisko nie znaczy kompletnie nic i to się nie zmieni, choćbyśmy przyłapali Wilnika na gorącym uczynku w biały dzień i posiadali niezbite dowody zbrodni. Cieszmy się tym, że możemy żyć i nie mieszajmy się w takie kabały. Coś ugrać. Dobre sobie.
– Jestem rozgoryczony twoją haniebną postawą – oczy młodszego strzelały gromy. – Zobaczysz, ród Simejków odzyska jeszcze swoją chwałę, bez względu na to czy to ci się podoba czy nie. Gdzieś mam twoje cieszenie się z tego że pozwalają nam żyć. Nasz ojciec przewraca się w grobie gdy to słyszy a mi się chce rzygać, gdy widzę jak chcesz potraktować tą dziewczynę. Ona zostaje i koniec tematu.
– Będą z tego tylko same problemy – stary nie zraził się reakcją swego kompana.
– Może i będą. Ale inaczej postąpić nie możemy. Nie zostawimy jej na ulicy.
– Może masz racje. Ale ja się boje. I tak jest nam już ciężko. Nasi dziadowie jedli ze złotych tac, mieszkali w zamku królewskim, pływali w złocie i kosztownościach. A my co? Dobrze, że to mała dziewczynka bo kolejna dorosła gęba do wyżywienia to byłby dla nas problem.
– Nie przesadzaj. Idź staruszku lepiej zobacz jak ona się czuje. Ja tymczasem pójdę pogadać z kilkoma osobami i uświadomić im, że nic wczoraj nie widziały. A potem powęszę trochę wokół domu tego kowala.
– Ehh… – stary człowiek westchnął i zwlókł się z zydla mamrocząc pod nosem. – Ci młodzi i ich zapał. A co ja z tego będę miał? Nic tylko strach i kłopoty, ot co.
– Co tam mamroczesz staruszku? – dobiegło go jeszcze zaczepne pytanie ze strony swego towarzysza.
– Nic, nic braciszku ukochany. Nic, nic.
Na wstępie zaznaczam, żebyś nie przestraszył się tej litanii. Tekst mi się podobał, to właśnie dlatego Ci go nieco przemaglowałem. Na słabe opowiadanie szkoda byłoby mi czasu.
Nawet jeśli wahał się przez te kilka krótkich chwil po usłyszeniu propozycji, szybko odrzucił na bok swe obiekcje i podpisał kontrakt. – bez zaimka „swe” z pewnością by się obyło.
Udało mu się spłacić wierzycieli, w postaci dostawców skór, rzemieni czy lichwiarzy, lecz aby to uczynić musiał sprzedać manufakturę. – Zmień to zdanie, bo sformułowanie, że wierzyciele byli w jakiejś postaci, brzmi cholernie komicznie.
W końcu mógł zrealizować interesy, których wcześniej nie podejmował ze względu na swą wiarę w ludzką moralność i wrodzony patriotyzm. – Ja bym zmienił tą wiarę w ludzką moralność, na na przykład „swą uczciwość”. Bo brzmi to nielogicznie: Nie biorę nieuczciwego zlecenia od podejrzanego typa, bo wierzę w jego poczucie moralności, której on ewidentnie nie ma, ponieważ mi to zlecenie składa. Ja nie biorę go, bo jestem na to za uczciwy – to ma sens.
Oli miał już zaciągnięty kredyt, w związku z nieudanym biznesem sandałowym, który z ogromnym trudem zdołał sprzedać. – A to zdanie jest nie jasne. Nie bardzo wiadomo, co Oli sprzedał. Z kontekstu wynika, że kredyt, a chodzi chyba o biznes.
Nie obyło się też bez pomocy samego lichwiarza, który musiał odroczyć część przysługujących mu odsetek, aby dostać cokolwiek. – Odroczyć powinno się spłatę odsetek, nie odsetki.
Oli zabrał jeden i wypił duszkiem. – zabrać, czyli w potocznym rozumieniu „wziąć i nie oddać”, więc nie bardzo pasuje. Podniósł, chwycił…
Maron rozlał następną kolejkę i sytuacja powtórzyła się ponownie. – Sytuacja, czyli znów wypili i gadali o pierdołach? Też to zgrzyta. A jakby tak strzelić, że nalał i wychylili po raz kolejny, lub coś w tym stylu?
- Wiem. Oddam po załatwieniu sprawy z nawiązką. – A cóż to była za sprawa z nawiązką? Składnia przykulała. Po załatwieniu sprawy oddam z nawiązką.
- Za dużo przedsiębiorców tu w tej dziurze nie ma. Żadną tajemnicą nie jest, że którzy z nich mają u mnie długi. – Zamiast „za dużo”, lepiej by było dać „zbyt wielu”, zdanie będzie jaśniejsze. „tu” oraz „że” zbędne.
- W jaki sposób chcesz przejąć ich biznes i po co, skoro jest zadłużony? – Biznes jest zadłużony? A nie ludzie, którzy go mają, przypadkiem?
- Zmowa cenowa Maron. A mi długu nie anulujesz to sprawa jasna. – Drugie zdanie znowu kulawe. – A to, że nie anulujesz mi długu, jest jasne jak słońce – lub coś podobnego.
Książęta za nic mają sobie własnych poddanych, czego jesteś najlepszym przypadkiem. – najlepszym przykładem.
W całym królestwie głośno o coraz większym konflikcie z nieludźmi. W kilku miastach doszło już do pogromów. Tworzy się dla nich specjalne dzielnice, nazywają je gettami. – Narastającym konflikcie. Z kontekstu wynika, że getta były tworzone dla pogromów.
Ale niech sczeznę, jeśli w tym co mówisz nie ma ziarnka racji – ziarnka prawdy.
A ja muszę się do jego wizyty jeszcze przygotować. – na jego wizytę.
Próbował zrobić coś, za co potencjalna kara w najlepszym wypadku wynosiła kilka lat w miejscowym lochu, w którym samo przetrwanie zimy graniczyło z cudem. – kilka lat np. odsiadki.
Prawo, sprawowane przez miejscowego kasztelana Zvolnika było szybkie i surowe. – Mam wątpliwości co do tego sprawowania prawa przez kasztelana. I co do faktu, że było szybkie. Coś mi tu po prostu zgrzyta, ale nie bardzo wiem co.
podczas gdy reszta obywateli zgodnie i panicznie skupiała się na walce o lepsze jutro. – przeczytaj w słowniku co znaczy zgoda, a co panika i zobacz co palnąłeś.
Swoją rolę odgrywały też podnoszone co i rusz podatki, z których dochody wpadały głównie do kiesy księcia, który finansował z nich swe bale, a nie do skarbca miasta, który od lat świecił pustkami. – „swe” zbędne. I na końcu: od lat świecącego pustkami. Unikniesz powtórzenia „który”.
Gdy Oli szedł późnym wieczorem do trzeciego kowala znajdującego się w mieście, pełen był werwy i entuzjazmu, czemu trudno się zresztą dziwić. – „znajdującego się w mieście” jest zbędne. Pisałeś już wcześniej, gdzie ci kowale się znajdowali.
Niesprawne ciało stawiało opory. – Nie bardzo to sformułowanie.
Mordercza wędrówka trwała długo i była strasznymi katuszami dla biednego, okaleczonego ciała dziewczyny. – Nazywać paraliż okaleczeniem, to chyba jednak zbyt mocne słowo. Kojarzy się z amputowanymi kończynami i tym podobne.
Zawsze powtarzałem twojemu ojcu, że o dziewczynkę taką jak ty trzeba odpowiednio zadbać. - Począł zbliżać się do oniemiałej ze strachu dziewczyny. – 2 x dziewczyna
- A to twarda sztuka - zdziwił się napastnik i podszedł do jego bezwładnego ciała. – bez „jego”
Ten sam, którym wcześniej zabito jej ojca, który został przez napastnika odrzucony, gdy rozdziewał się myśląc o gwałcie. – ze zdania wynika, że napastnik odrzucił myślącego o gwałcie, rozbierającego się ojca dziewczyny…
Groza jaka owładnęła dziewczyną odbierała zdrowy rozsądek. Nie panowała nad sobą. – Groza nad sobą nie panowała?
Przerażone oczy, spoczęły w końcu na widocznej spod łóżka twarzy Stalvina, co oprzytomniło ją w nieznacznym stopniu.
Wyczołgała się spod łóżka i pokonując opór bezwładnego ciała dotarła do leżącego obok ojca. – 2 x spod łóżka
- Tako, tatko co oni ci zrobili? - płakała patrząc na niewidzące już nic oczy swego ojca.- w oczy. I bez „swego”.
Próbowała zdrową ręką tamować krew spływającą ciągle z makabrycznie rozciętego brzucha. – jak mu rozcięli brzuch, to krew wypływała z brzucha, z rany na brzuchu. I usuń „makabrycznie”, bo to brzmi debilnie.
Leżała przy ciele swego taty przez kilka godzin. Świadomość wracała powoli. – A wcześniej nie pisałeś że zemdlała, czy usnęła, dlaczego zatem straciła świadomość?
Niewyobrażalny ból serca zastępowany był w coraz większym stopniu przez paniczny strach. – Ten ból serca też nie bardzo. Żal po stracie ojca, rodziciela, to już bardziej by pasowało.
Bywało w ciągu tego miesiąca tak, że do oprycha mieszkającego pod ich dachem przychodzili koledzy. Sama siedziała wtedy cicho jak myszka w swoim pokoiku na piętrze i łkała w poduszkę. – Zamiast sama powinno być „Aksamitka”, bo nie wiadomo o kogo chodzi.
Do tego potrzebny był jej zaś wózek, który został na piętrze. Chcąc nie chcąc musiała wczołgać się z powrotem na piętro. – 2 x piętro
Będąc już w swoim pokoju odziała się szybko, na tyle, na ile pozwalał jej stan zdrowia i zastanowiła się w jaki sposób zejdzie z wózkiem na dół. – Odziała się na tyle szybo, czy odziała się na tyle, na ile pozwalało jej zdrowie (czyli tylko sprawną połowę ciała)?
Dziewczyna, krzywiąc się z nieznośnego bólu, również chwilę później znalazła się na dole. – Nie bardzo wiadomo, w jaki sposób znalazła się na dole i dlaczego ją to bolało.
Dziewczyna otworzyła drzwi i wyjechała prosto w okalającą ją ciemność. – skoro ciemność ją okalała, to po co w nią wyjeżdżała? Miała ją ciągle przy sobie. Wyjechała w ciemność nocy, lub coś podobnego.
Aby jednak móc chociażby marzyć o swych szalonych wizjach Oli doprowadzić musiał rozpoczęty przez siebie szwindel do samego końca. – Marzyć o wizjach? To jest masło maślane. O zrealizowaniu tych wizji.
. Na piątym spotkaniu takowych nie było, więc nie wysilali się i podpisywali co trzeba, dając wyraźne sygnały, że chcą jak najszybciej wyrwać się do swych własnych prywatnych spraw. – swoje, własne, prywatne sprawy. Masło po trzykroć maślane.
- Przecież to sparaliżowane dziecko na wózku. Ktoś musiał je widzieć. – ją, nie je.
Skoczne melodie, wygrywane przez pląsających wariacko w jej rytm minstreli. – w ich rytm.
Lichwiarz natomiast odzyskał swoją pożyczkę oraz posiadł na własność odnowioną kuźnię, co do której posiadał już określone, bardzo dochodowe jak mniemał, plany. – 2 x posiadać.
Nie miał tu na myśli komplikacji prawnych, a raczej tych spowodowanych przez porywczych kowali. – Z kontekstu wynika, że nie miał na myśli komplikacji prawnych, a problemów z kowalami tym bardziej. Tzn, że problemów z kowalami się nie obawiał. A nie o to przecież z tego co widzę dalej chodziło.
Oli postanowił wyjechać ze Skolika. – „Oli” zbędny. Podmiot domyślny.
Oli zaopatrzył się w dobrego konia, spakował swój skromny dobytek, powiadomił o rezygnacji z pracy swojego szefa i wyruszył na południe w kierunku Królogrodu, stolicy kraju Wschodzienia. – 2 x swój. I oba w sumie zbędne.
Czuła w ustach posmak swych słonych łez. – Cudze byłoby jej ciężko czuć. Chyba, że ktoś stał nad nią i płakał.
- Co zrobimy z dziewczyną? - zapytał wysoki i smukły mężczyzna o starej, wyniszczonej i przeoranej bruzdami twarzy. – Jak miał na mordzie bruzdy, to w domyśle był stary, więc tą starość bym usunął.
- Jestem rozgoryczony twoją haniebną postawą - oczy młodszego strzelały gromy. – z oczu młodszego.
Zobaczysz, ród Simejków odzyska jeszcze swoją chwałę, bez względu na to czy to ci się podoba czy nie. – jeśli byli kiedyś znamienitym rodem, to zamiast „swoją”, dawną chwałę powinni odzyskiwać.
Podsumowując, masz problemy z zbyt częstym stosowaniem niepotrzebnych zaimków. Parę razy zgubiłes podmiot, powtórzenia też zdarzają się nagminnie. Unikaj ich i zwracaj na nie uwagę. Logika zdań też w kilku miejscach padła, pogmatwałeś kilka frazeologizmów, a zakresy znaczeniowe wyrazów czasem są Ci obojętnhe.
Za to na duży plus fabuła, która przypadła mi do gustu. (Tylko końcówki nie rozumiem, z tymi kolesiami z jakiegośtam rodu).
Nastepny tekst postaraj się zredagować przed wrzuceniem nieco lepiej, a z tylko dobrze, powinno być bardzo dobrze, a nawet super. Na razie 4, a co będzie dalej, to się zobaczy :)
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dziękuję bardzo za konstruktywną krytykę. :)
To moje pierwsze opowiadanie, majace być w zamierzeniu początkiem jakiejś dłuższej historii. Stąd ostatni wątek dotyczący dwóch panów z rodu Simejków.
Dopiero po przeczytaniu Twojej opini o niektórych zdaniach zauważam dopiero jak dziwnie brzmiały. No cóż, wypada tylko nad sobą popracować, tak aby wyeliminować wszystkie błędy. Większość z nich zresztą, to nie są rzeczy nie do przeszkoczenia. Postaram się zwracać na nie następnym razem baczniejszą uwagę.
Dziękuję raz jeszcze za zainteresowanie i wytknięcie błędów :)
Póki co popracuję nad czymś nowym, tym razem poprawniejszym językowo, starając się jednak nie zaniedbywać fabuły.