- Opowiadanie: Depciu - PANCERFAUST

PANCERFAUST

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

PANCERFAUST

Pancerfaust

 

To, że Paweł Toporek uchodził za wioskowego dziwaka, wiedzieli chyba wszyscy. W końcu, kto normalny orałby pole przerobionym na traktor pohitlerowskim tankiem a w wolnych chwilach łaził po lasach w celu eliminowania ufoli i innego takiego dziadostwa. Jakby nie było, przygoda z czołgiem i potworami trwała ładnych pokoleń kilka, więc ludziska się trochę poprzyzwyczajali.

Kolejnym wesołym zajęciem Toporka była opieka nad swoim dorodnym bykiem, pieszczotliwie nazywanym Pancerfaustem. Miejscowi wyprowadzali bydło na łąki, a Paweł na spacery po wsi, podczas to których zwierze prowadzone na krótkim postronku karnie truchtało przy nodze swego pana.

Mieszkańcy okolicznych wiosek nauczyli się omijać to zjawisko z obojętnością. Co innego miało się do przejezdnych…

– Obywatelu! – ponury głos zbudził drzemiącego w wyschniętym rowie staruszka. Toporek z niechęcią uniósł się z wygniecionego legowiska. Słoneczko miło grzało, żal było wstawać. Nad nim stali dwaj rośli stróże prawa.

– No, czegóż to? – odburknął ziewając.

– Wasze to, tam w zbożu? – policjant spojrzał na złocące się pole żyta. Pośród łanów wystawał grzbiet czarnego zwierzęcia.

– Krówkę sobie karmię – odpowiedział niewinnie.

– W szkodzie pasiecie! – huknął. Toporek przetarł oczy i spojrzał za siebie. W polu stał kombajn. Kamiński, pomyślał. A to kapuś!

– Pan zabierze krowę – spokojnie nakazał mundurowy, – a jakoś przymkniemy oko…

– Sami sobie weźcie – Paweł nie lubił gliniarzy.

– Marek! Wyciągaj pałe! Idziemy po to bydle. A z wami jeszcze pogadamy!

Obaj zniknęli po szyję w życie. Toporek usłyszał dwa pacnięcia pałką. Sekund kilka później, dzielni stróże prawa siedzieli zabarykadowani w radiowozie. Z pola wylazł byk. Półtorametrowe rogi każdy robiły wrażenie. Kopyta nerwowo zadarły o ziemię, zwierze pomknęło w stronę poloneza.

– Bierz panów Pancerfaust! – Paweł aż zaklaskał w dłonie. Za drzwi auta padł strzał. Walili z gazówki. Nawet celnie. Gliniarze nie przewidzieli jednak, że ponad tonowy byk może mieć kłopoty z hamowaniem.

Rąbnięty w bok radiowóz pokoziołkował do drugiego rowu.

 

Tym razem Toporek przesadził. Przyznali mu to nawet jego kumple po fachu, czołowi rozrabiacy. Gliny jakoś się wykaraskali, Paweł zdołał zwiać, ale pewne było ze policja może się mścić. Cała paczka Łowców Głów Nieczystych zebrała się na cmentarzu koło Kusych Kępek i rozważała problem Toporka, rozważając przy okazji parę innych, kryjących się kilka metrów pod ziemią problemów. Miały one długie kły i nie lubiły osikowych kołków.

– Myślę, ze trzeba by Pancerfausta wywieźć z gminy. Za dużo tu kapusiów – powiedział znachor przebijając trupa kołeczkiem. Trup otworzył pozbawione źrenic oczy; ręce i nogi zadrgały w konwulsjach. Paweł upitolił szpadlem głowę i wrzucił do reklamówki. Po ciele wampira pozostał murszczejący szkielet. Dla pewności, Maciejas poświęcił zwłoki nałęczowianką, między nogi nasypał czosnku.

– W Nyskę się nie zmieści – ocenił Pielgrzym zasypując grób.

– Zrobię tak jak we wojnę – rzekł Paweł. – Schowam Pancerfausta u starego Józefa. Józef dawno w grobie, chałupa w ruinie. Mało kto zna tam drogę.

– Można i tak – przytaknął Mikołaj rozstrzeliwując z kuszy wstającego z trumny wampira.

Zbliżał się wieczór. Gdy gliniarze tłukli się po wsi, Paweł wraz z Mikołajem i Maciejasem przeprowadzili pod osłoną nocy byczka w stronę lasu. Po chacie Józefa została jedynie ściana z oknem; reszta drewnianej konstrukcji, pożerana przez las, ulegała nieuchronnemu rozkładowi. Teren gdzie niegdyś było podwórko, pokrywały brzózki i dzika jeżyna. Po okazałej oborze przetrwał jedynie narożnik dwóch ścian uszczelniony od góry folia. Reszta budowli rozsypała się w gruz który pokrył mech.

Pancerfausta uwiązali przy żłobie, nasypali owsa, podstawili Lilka snopków z sianem i poszli z powrotem do domów.

Minął dzień. Potem drugi. Pawła zaczął dziwić ten nagły upór gliniarzy z powiatu. W końcu popsuł im tylko jeden zdezelowany radiowóz. Mimo to, policjanci pojawiali się w okolicy jeżdżąc po polach i łąkach terenowym gazikiem.

Paweł karmił na leśnej polance Pancerfausta, gdy spomiędzy drzew wyłonił się wóz pałkarni. Staruszek zanurkował za pień sosny.

– Hej, młody. To aby nie krowa Worojskiego? – spytał komendant swego kierowcę.

– No, nawet jakby do niej podobna…

– Dzwoń po weterynarza. Powiedz, że znaleźliśmy jeszcze jedną szajbniętą krasulę…

Posterunkowy przełączył guzik przy radiostacji, przypadkowo potrącając ten od koguta. Syrena zawyła ponuro.

Byk Toporka, szkolony przez swego pana w rozróżnianiu policyjnych syren od innych nieszkodliwych radiowozów, zerwał się z łańcucha i pognał w stronę wrogiego hałasu. Syrena zajęczała raz jeszcze, po czym zamilkła pośród ogromnego huku gniecionego metalu.

 

Nasz znajomy znachor dreptał sobie beztrosko polną dróżką, gdy zaniepokojony niebiesko– czerwonymi światłami dał nura do rowu. Ostrożnie wyjrzał przez sitowie; na polu stało pięć policyjnych aut. Rozpoznał też malucha weterynarza i żuka Worojskiego. Kamil Worojski, wraz z synem Michałem coś zakopywali. Kuszenkę przeszedł dreszcz, gdy dojrzał wystające z dołu dwie pary racic.

– O cholera! – zaklął.

Gliny coś mówiły…

– Ledwo ubiliśmy to ścierwo! Radiowóz do kasacji…

Przerwało wycie syreny. Mikołaj przeczołgał się melioracją aż do samego gospodarstwa Toporka na Kusej Kępce, co zajęło mu kilka godzin. W tym czasie, jego ponury umysł opracowywał malutką zemstę. Wyroki zostały wydane…

 

Stypę urządzili na wysokiej skarpie, tuż nad wyrobiskiem piachu, pośród malowniczych wydm Piskorskiego rezerwatu przyrody. Padał stąd ładny widoczek na okolicę pokrytą lasami świerku i brzozy. Staruszkowie jedli, pili, wspominali poległego przyjaciela. Słońce zachodziło powoli za horyzont plamiąc niebo czerwona smugą światła. Uroku dodawały dwie inne łuny. Te akurat pochodziły ze stodoły weterynarza w Gołębiu i z domu komendanta policji z Żyrzyna.

– Jutro dorwiemy Worojskich – Kuszenko ugryzł zimnej już kaszanki.

– Plemię kutasów! – zezłościł się Maciejas.

Zapadła cisza.

– Mikołaj, – niepewnie zaczął Paweł – mówiłeś że masz coś dla mnie…?

– Jest pewna nadzieja… – odchrząknął znachor.

– Nie rozumiem.

– Za moim domem, jakieś dwa kilometry na północ, jest dawne cmentarzysko dla zwierząt. Nie ma już pewnie po nim śladu, ale moc jeszcze tam drzemie…

– O jakiej mocy mówisz, he? – Maciejas przypomniał sobie taka jedną książkę Stephena Kinga.

– Zakopane tam martwe zwierzęta, ożywają.

– Zaraz! – zreflektował się Pielgrzym. – Na tym samym, cośmy kiedyś Marczaka pochowali?

Kuszenko przytaknął.

– Kurcze. Chyba nie myślisz o tym, by tam zakopywać Pancerka? Pamiętacie co było z Markiem Marczakiem?

Pamiętali. Zginęło parę postronnych osób, nim ubili zombie Marczaka.

– Ale to był człowiek – powiedział Kuszenko, – a ludzi grzebać tam nie wolno. Mój dziadek sam kiedyś ożywiał tam rybki i chomiki okolicznym dzieciakom i nikt nie narzekał.

– A długo to potem żyło? – zaciekawił się Paweł.

– No, nie wiem… Ale świnka morska Pietraszaków, ma podobno trzecie pokolenie właścicieli…

 

 

Stukot łopat niósł się echem poprzez zamglone ugory. Dół, w którym zakopano zwierzę dla ochrony przed psami zasypano gruzem, więc kopało się cholernie gorzej niż tylko źle. W końcu piątka łowców ujrzała zarysy ciała Pancerka. Zwłoki, za pomocą liny przymocowali do pawłowego tanka i wydobyli na powierzchnię.

– Świta. Pośpieszmy się jeśli chcemy zdążyć – nakazał znachor.

– No nie wiem – zasępił się Toporek. – Mój byk może i był wielki, ale coś tu jest nie tak…

– Och ty pierdzielu – wkurzył się hipis. – Jest duży, bo go gazy rozsadziły.

Paweł machnął ręką i odpalił maszynę. Pół godziny później grzebali zezwłok Pancerka na uroczysku.

– Możemy wracać – powiedział Mikołaj.

– Kiedy on…? No wiesz.

– Jutro w nocy.

– To lepiej bądźmy tu wcześniej – hipis zasunął za nimi właz od czołgu. – Sam raczej do obórki nie trafi.

– Skąd wiesz? – spytał się Pielgrzym.

– Marczak też nam spierdzielił…

 

 

Była dziewiąta w nocy, gdy łowcy podjechali nyską na miejsce zwierzęcego pochówku. Mikołaj się spóźniał.

– Idziemy zobaczyć? – niecierpliwił się Paweł. – Może trza kopać…

– Mikołaj mówił że sam wyjdzie…– odparł hipis.

– To przynajmniej popatrzymy sobie… Poświećcie latarkami. Będzie lepiej widać.

Promienie światła dotknęły miejsca w którym zakopali byka. Dół był rozkopany, i pusty.

– O kurna – westchnął Pielgrzym. Z tyłu przebiegł nerwowy szelest. Odwrócili się niemal jednocześnie. Pomiędzy nimi a furgonetką stało rogate zwierzę. Maciej ciekawsko poświecił latarką. Zauważyli liczne ślady po kulach na brzuchu i łbie .

– To nie Pancerek!- ucieszył się Toporek rozpoznając między nogami zwierzęcia nabrzmiałe wymiona.

– No, stój żesz krasula… – hipis podszedł bliżej.

Oczy krasuli zajarzyły się czerwienią.

– Wypierdalaj, pajacu!

– O, krówka mówi… – uśmiechnął się Maciejas a potem zemdlał.

Paweł i Pielgrzym cofnęli się powoli. Krowie zombie pochyliło łeb i runęło wprost na nich. Mięli jednak nerwy ze stali. Toporek wyciągnął obie ręce przed siebie i spojrzał w ślepia szarżującej bestii. Widział raz w reklamie, jak taki jeden góral po wypiciu butelki piwa rozpędził jednym gestem tabun dzikich koni, więc i on chciał spróbować. Ale tamten miał piwo, pomyślał i zamknął oczy. Krowa ominęła ich jednak szerokim łukiem i zniknęła w chaszczach.

Po półtorej godzinie pojawił się Mikołaj. Na powrozie prowadził całego i zdrowego Pancerfausta.

– To, cośmy ożywili, to nie Pancerek – oświadczył dumnie znachor.

– No co ty nie powiesz? – prychnął Toporek głaszcząc pysk zwierzęcia. – Gdzieś go znalazł?

– Pod twoim płotem, wżerał róże. A to zombie co mnie mijało po drodze to krowa Worojskiego. Jedna z tych co dostały wścieklizny i potem szalały po okolicy. Nawet pismo dostałem od weterynarza że będą bydło badać. Musiałem widać zapomnieć przeczytać…

– I to wszystko dlatego że zapomniałeś przeczytać poczty? – roześmiał się Pielgrzym.

– No. Ale jaja…

– Ciekawe gdzie poniosło te krówsko? – zamyślił się Paweł.

– Więc twój byk nie jest martwy? – ocknął się Maciejas. – Aleśmy napieprzyli w te kilka dni…

 

 

Komendant posterunku policji w Żyrzynie miał ostatnio bardzo pracowity tydzień. Najpierw, nieznany nikomu byk staranował radiowóz, potem trzy wściekłe krowy ganiały się po całej okolicy przez co zniszczeniu uległ jego patrolowy gazik. Zaraz po ubiciu szalonego bydła, ktoś podpalił jego mieszkanie, stodołę weterynarza i obito mordę staremu Worojskiemu z Siekierek.

A jeśli już o Worojskim mowa, to niechcący przyjął od niego kilka zielonych za zatuszowanie sprawy z całym tym zamieszaniem z bydłem i chcąc nie chcąc musiał się teraz jakoś rozliczyć z braku amunicji i zniszczonych radiowozów. Z pierwszym problemem poszło całkiem łatwo. Po prostu braki w amunicji wypełnił zapasem przeznaczonym na ćwiczenia na strzelnicy a w ich miejsce wcisnął ślepaki które miał akurat na zbyciu.

– A co z radiowozami? – spytał posterunkowy. – Też mazać w raporcie?

– Jezu, Romuś. Co ty, pierwszy raz w policji? Weź idź czarny sprej i namaluj na karoserii swastyki. I dopisz: „ Giertychy, pany!". Będzie na Młodzież Wszechpolska…

Usłyszeli dzwonek do drzwi.

Posterunkowy uchylił wrota, pokiwał lekko głową i wrócił do przełożonego. Romuś był blady, trzęsły mu się ręce; w kroku wyraźnie rosła ciemna, mokra plama.

– Co jest? – komendant nie odwracał wzroku od pliku euro.

– Przyszła krowa Worojskiego. Chce złożyć na nas zażalenie za nadużycie siły…

Posterunkowemu przerwało walenie do drzwi.

– Wpuścić? – zaproponował, a potem zemdlał.

 

 

 

KONIEC.

Koniec

Komentarze

Nasz znajomy znachor dreptał sobie beztrosko polną dróżką, gdy zaniepokojony niebiesko- czerwonymi światłami dał nura do rowu. – Dając nura do rowu, dreptał sobie dróżką? Trochę to nie bardzo.


Depciu, fajnie, że tu publikujesz, bo teksty są zabawne i można się przy nich rozerwać, ale dejże sobie trochę oddech, bo wrzucasz jedno opowiadanie za drugim, a to tu za dobrze widziane nie jest. Rozumiem, że to strasze teksty i masz ich pewnie pół szafki, ale z chlebkiem, bo się w końcu sprzykrzą.

Parę błędów tam się jeszcze znalazło, ale w sumie drobnostki, więc się nie czepiam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zastanowiłbym się nad pisownią tytułu. W języku niemieckim ten wyraz prawidłowo pisze się " panzerfaust", co dosłownie tłumaczy się jako " pięść pancerna"lub "pancerna pięść". Znane. "Pancerfaust" to prawidłowy zapis niemieckiej wymowy tego wyrazu. Sugerowałbym jednak zmianę.
Pozdro.  

podoba mi sie, może dlatego ze czasem lubie sobie napisać coś podobnego. tylko, czy przy piosaniu tego tekstu byłes podczas lektury któregoś wędrowycza? bo mam takie wrażenie, ze nie mogłeś się odjakubowić. nawet imiona masz troche podobne, no i motywy jak w wędrowyczu, znachorzy, zombie, posterunek, cmentarz... styl iście pilipiukowski. no i faktycznie, nie polecam wklejania tylu tekstów na raz. co nie zmienia faktu, ze ten jest dość sympatyczny ;)

Fakt, może i trochę maja coś wspólnego te opowiadania z Jakuba przygodami, ale to zupełnie nie tak że byłem pod pilipiukowskim wpływem=:)) tu i tu bohaterowie maja historyczne odpowiedniki. W przypadku Kuszenki to motyw znanego w dawnych czasach w gminie Żyrzyn gościa co przerabiał psy i koty na smalec i troche robił za znachora=:))

Ja też miałam skojarzenia z Wędrowyczem, za ktorym nie przepadam, ale ostatecznie tekst mi się podobał. Lekko napisany, zabawny, taki dla relaksu.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka