- Opowiadanie: Depciu - ZNACHOR

ZNACHOR

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

ZNACHOR

ZNACHOR

 

Kiedy mieszkańców wsi powalała jakaś dolegliwość, zazwyczaj oddawali swe życie pod opiekę znachorów, zielarek lub po prostu modlili się do Stwórcy. Co odważniejsi, ryzykowali wizytą u lekarzy pierwszego i często też ostatniego już kontaktu. Tak więc, w każdej szanującej się gminie był przynajmniej jeden znachor bądź zielarka, z zapasem zbawiennych maści czy też ziół, skryci w zapadniętych domostwach zarośniętych chwastami, zabłoconym podwórzem i błąkającym się po nim domowym ptactwem, takim do rosołu i do czarów.

Każdy czarownik spał na zapadniętym wyrku w zakurzonej izbie. Miał mnóstwo regałów ze słojami, pęki ziół, wisiorki, amulety, wywary… Każdy czarownik musiał ubierać się dziwnie, żyć z darów natury i być skończonym degeneratem.

Mikołaj Kuszenko był tu wyjątkiem. No dobra, prawie wyjątkiem. Dom jego był drewniany, kryty gontem. Gontem kryta była także weranda, na której stał okrągły stół i cztery krzesła. Ganek porastał dziki bluszcz, wokół kwitł fioletem krzak bzu. Podwórko znachora obrośnięte było żywopłotem, od lat już niepielęgnowanym. Wśród zeschniętych chwastów dostrzec można było na środku podwórza próchniejący wóz; obok rosły przekrzywione ze starości jabłonie i wiśnie. Obok, stara stodoła niebezpieczni chyliła się ku ziemi, gdzie powolnym nurtem przepływał potok Rabik.

Gospodarz wyszedł na ganek. Pogoda była ładna, wiatr lekko poruszał gałęziami bzu. Ruszył przez podwórze i poczłapał ścieżką w stronę wsi. Po drodze minął drewniany kościółek z przyległym doń budynkiem plebanii. Wąska ścieżka poprowadziła go na polną drogę, wprost pod gospodarstwo Jureckiego. Stary Jarosław czekał już przy bramie i bez słowa zaprowadził do zapadłej obórki.

Biało czarna krowa leżała na lewym boku. Miała niespokojny oddech, źrenice mocno przesycone krwią. Ranki na szyi zwierzęcia cuchnęły zgnilizną.

– Weterynarz zgolił sierść żeby lepiej je opatrzyć – wytłumaczył Jurecki. – Mówił, że albo o gwoździe się poharatała, albo to od szczurów… Tylko gdzie on tu kurwa widzi szczura czy wystające gwoździe?

– Przypisał coś?

– Trochę maści i coś przeciwbólowego w płynie…

– Pierdoła z niego. Zwróć mu to cholerstwo, nic tu po chemii. Widzisz te nacięcia? Są zrobione z góry na dół…

– Mówisz więc, że to specjalnie? Obora zamykana w nocy, psy spuszczone…

– To nikt ze wsi. Będziesz się śmiał jak ci powiem.

– Mikołaj, kilka razy widziałem jak zabijasz wampira, więc jeśli takie ścierwo rani mi bydło to się nie krępuj…

– Myślę, że po prostu zadomowił ci się czarny skrzat.

– E…?

– Widzisz, prowadzisz gospodarstwo starymi metodami, nie brudzisz chemią. Zwierzęta miałeś zdrowe, bo pomagał ci jeden z leśnych skrzatów. Teraz pewnie go czarny zlikwidował…

– I co ta gnida robi?

– Kompocik z krwi – odparł ze spokojem Mikołaj. – Porobił nacięcia nożykiem, a że brudas z niego, to pewnie zardzewiałym. Na skaleczenia to tylko maść krasnali.

– Aha. A znasz może jakiegoś?

Kuszenko podrapał się po głowie.

– No, osobiście to nie. Ale chyba sprzyja nam szczęście…

Znachor wskazał niewielką szparę przy żłobie. Obok leżało małe, zrobione z naparstka wiadereczko, całe ubabrane w zakrzepłej posoce.

– Podaj widły – polecił Mikołaj.

Ostrożnie podważył deski żłobu i zajrzał do środka. W malutkiej izdebce kotłowało się od krasnali w czarnych i czerwonych kubraczkach i czapeczkach. Na łóżeczku zrobionym z pudełka po papierosach, leżała gruba skrzacica. Pomiędzy jej nogami uwijało się dwóch przykurczy.

– Oj… – przełknął ślinę Kuszenko.

– No, co?! – wrzasnęła otyła gospodyni skrzaciej chatki. – Dorabiam po godzinach! Spieprzać!

Zgrzytnęły zarepetowane skrzacie samopały, błysnęły małe nożyki. Mikołaj wolał się wycofać. On miał tylko widły a ich było prawie dwudziestu…

– I co tam zobaczyłeś?

– Że mikroświat także się zmienia…

Z torby wyjął granat hukowy, wyciągnął zawleczkę.

– Wyprowadź krowy – polecił.

Gdy w pomieszczeniu obory zrobiło się pusto, raz jeszcze podważył deski żłobu i cisnął do środka pocisk. Grzmotnęło. Kawałki paśnika zasłały podłogę obory. Kuszenko złapał za widły, nagarnął oszołomionych kurdupli na kupkę i wrzucił w gnojowicę.

– Co teraz z krowami? – spytał rolnik wprowadzając bydło na swe miejsca.

– Za kilka dni przybędzie nowy krasnal, z nim się dogaduj. Na co ci te pigułki?

Tomasz przełknął dwie pastylki, otarł usta dłonią.

– Na zęba, przeciwbólowe…

– Zwariował ty? – Mikołaj zabrał mu opakowanie lekarstw. – Tylko zdrowie poharatasz i kasa na straty. Najlepsze końskie pączki…

– No ja nie wiem czy to dobry pomysł…

– Wystarczy przez kilka dni przykładać do zęba, to pomaga… Wpadnę pojutrze.

– Ty tu jesteś od leczenia.

Spotkali się z rana. Jarek czekał jak zwykle przy bramie. Lewy policzek miał mocno napuchnięty.

– Nie pomogło – powiedział przeżuwając coś zawzięcie.

– Och ty imbecylu! Od zewnątrz miałeś robić okłady! Na pewno zakażenie się wdało…

– To ja może na serio do lekarza pojadę…

– Ocipiał do reszty? W domu mam na to wywar.

Po dziesięciu minutach byli na miejscu.

– Kurczę… – rolnik skrzywił się na widok mętnej, bagnistej cieczy.

– Ty chyba nie myślisz, że każę ci to pić? Nasączasz szmatkę i na godzinę okłady. Trzy razy dziennie. Tylko na policzek od zewnątrz! No, ja teraz idę do Kasionowskich. Kurczaki coś im nie chcą rosnąć. A ty zajdź tak za trzy dni. Powinno się polepszyć.

 

. . .

 

Mikołaj, Jureckiego zastał na ganku. Biedaczysko siedziało oparte głową o werandę i jęcząc stukało laską o schodek.

– Jezu. Naprawdę, ciężki z ciebie przypadek. Tylko mi nie mów, że nie pomogło!- Mikołaj usiadł obok.

– Pomogło… I to jak. Tylko z zęba w górę się przerzuciło.

– Ty chyba żeś tego nie chlał?!

– Przedwczoraj z Antkiem pochlaliśmy, i tak jakoś zapojka nam szybko wyszła…

– Debile! Mam coś dobrego na bóle głowy…– Kuszenko wprowadził gościa do środka.

– Może się obejdzie? Słuchaj, dobry jesteś znachor, ale…

– Ale ja nic już nie będę ci przepisywał! Masz tu książkę o ziołach. Skonsultujesz sobie to z lekarzem i on ci doradzi, które poskutkuje. Dobra?

– Jasne – wybełkotał rolnik.

– No, pochmurno się robi. Wracaj na dom, bo stara będzie się martwiła…

– Ty, byłbym zapomniał, a jak tam u Kasionowskich?

– Dałem im namiar na okulistę.

– Eeee?

– Jakiś żartowniś sprzedał im rok temu sto sztuk kurczaczków wielkanocnych za kilka baniek…

– He he he! Bywaj, kumplu.

 

. . .

 

Pod wieczór rozpadało się na dobre. Waliły błyskawice. Gdzieś niedaleko trafił w coś piorun. Drzewa w sadzie smagał porywisty wiatr. Łowcy siedzieli sobie wygodnie w pokoju u Kuszenki, wspominali dawne czasy. Za oknem rozległa się syrena i pulsujące światła radiowozów. Ze stołu momentalnie znikły smarowane kusze kołkownice. Do drzwi rozległo się pukanie.

– Otwarte! – burknął gospodarz.

– Jureckiego piorun pizdnął! – od progu zaczął ksiądz Wincenty. – Idiota na drzewo wlazł! Ledwo go odratowali!

– Ocipiał czy jak?! – złapał się za głowę Toporek.

– Łeb go ponoć bolał. Jego żona mówi, że idiota wygrzebał jakąś książkę o leczeniu naturalnymi i wylazł na brzózkę zaraz za plebanią!

– Podobno jak się przytulić do brzozy, to migrena mija – pochwalił się wiedzą Maciejas.

– Faktycznie idiota. – odparł Pielgrzym. – Mikołaj przecież po sąsiedzku mieszka, co mu szkodziło zajść? Prawda, Mikołaj?

Znachor siedział skulony w fotelu i wrzucał coś do szklanicy z wodą.

– Co ci jest? – spytał pleban.

– Tabletki sobie biorę. Głowa jakoś tak mnie boli…

 

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Tak więc, w każdej szanującej się gminie był przynajmniej jeden znachor bądź zielarka, z zapasem zbawiennych maści czy też ziół, skryci w zapadniętych domostwach zarośniętych chwastami, zabłoconym podwórzem i błąkającym się po nim domowym ptactwem, takim do rosołu i do czarów. - Dom zarośnięty chwastami, to jeszcze zozumiem, ale jakim cudem chałupa porosła i podwórkiem i ptactwem, tego w stanie pojąć nie jestem.

To tak na początek. Później tu jeszcze wrócę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ha , no może tu i gdzieś tam zabrakło mi przecinka czy czegos podobnego=:) opowiadania sprzed paru lat, jakos tak nie podjąłem się szczegółowej korekty=:) pozdrawiam i zapraszam!=:)

Co odważniejsi, ryzykowali wizytą u lekarzy pierwszego i często też ostatniego już kontaktu.
Dowcipas...
 domostwach zarośniętych chwastami, zabłoconym podwórzem i błąkającym się po nim domowym ptactwem, takim do rosołu i do czarów.
Domostwa zarośnięte zabłoconym podwórzem? 
Tak więc, w każdej szanującej się gminie był przynajmniej jeden znachor bądź zielarka, z zapasem zbawiennych maści czy też ziół, skryci w zapadniętych domostwach zarośniętych chwastami, zabłoconym podwórzem i błąkającym się po nim domowym ptactwem, takim do rosołu i do czarów.
Każdy czarownik spał na zapadniętym wyrku w zakurzonej izbie. Miał mnóstwo regałów ze słojami, pęki ziół, wisiorki, amulety, wywary... Każdy czarownik musiał ubierać się dziwnie, żyć z darów natury i być skończonym degeneratem.
Mikołaj Kuszenko był tu wyjątkiem. No dobra, prawie wyjątkiem. Dom jego był drewniany, kryty gontem. Gontem kryta była także weranda, na której stał okrągły stół i cztery krzesła. Ganek porastał dziki bluszcz, wokół kwitł fioletem krzak bzu. Podwórko znachora obrośnięte było żywopłotem, od lat już niepielęgnowanym.  
Powtórzenia. W tekście jest ich mnóstwo, tu wymieniłem przykładowe. 
obok rosły przekrzywione ze starości jabłonie i wiśnie. Obok, stara stodoła niebezpieczni chyliła się ku ziemi, gdzie powolnym nurtem przepływał potok Rabik.
No nie...
Biało czarna krowa leżała na lewym boku.
Biało-czarna. 
- Dałem im namiar na okulistę.
- Eeee?
- Jakiś żartowniś sprzedał im rok temu sto sztuk kurczaczków wielkanocnych za kilka baniek...
- He he he! Bywaj, kumplu.
 ???
Gdzie tu fantastyka?
Masz problemy z interpunkcją, generalnie. Plusem są dialogi, które miejscami są nawet ciekawe, wydają się być dobrze odwzorowane, innym razem nieśmieszne do bólu. Nie wiem też, czy do końca zrozumiałem o co chodzi w tym tekście...

Depciu- jeśli wrzucasz tekst, którego ,,jakoś tak nie podjąłeś się szczegółowej korekty", to w moich oczach skazujesz się na bycie pominiętym, przy kolejnym przeglądzie tekstów. Autor nie szanuje czytelnika, czytelnik nie szanuje Autora. 

No cóż, słusznie mi się dostało co do interpunkcji=:) co do dialogów, jednego śmieszy to, innego to i owo. Pozdrawiam=:)

Tym razem nie wyjdę na specjalistę od wytykania błędów. Nic nie znalałem; czytało mi się przyjemnie. Trochę podjeżdża Wędrowyczem, a ja wprawdzie nie przepadam za takimi klimatami, ale mimo tego opowiadanie mi się podobało. Dobry początek. ;)

A teksty sprzed dłuższego czasu zawsze warto przejrzeć dokładnie. Na 99% znajdziesz błędy, jeśli nie oczywiste, to przynajmniej fragmenty, które jednak teraz napisałbyś inaczej, lepiej. Człowiek się uczy całe życie, nawet jeśli nie pisze, i sam tego nie zauważa. Wiem po sobie. :)

Źenice nie mogą być przesycone krwią, bo to te małe, czarne otworki pośrodku tęczówki. Dość popularny ostatnio błąd, nie wiem, dlaczego. W szkołach biologię skasowali?

Jeszcze nie. To chipsy, podstawowe pożywienie młodych ludzi, dewastują pamięć. :-)

Doprawdy?=:) to kiepską biologie mieliście=:) wylew krwi do oka może doprowadzić do zalania białka, tęczówki i źrenicy, nawet po niewinnym walnięciu się w główkę=:)

Ja się przyznam, że mi się nawet podobało, a co gorsza, ten Twój świat zaczyna dla mnie nabierać swoistego uroku :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka