- Opowiadanie: MałaWiedźma92 - Szaleńcy nie idą do nieba

Szaleńcy nie idą do nieba

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szaleńcy nie idą do nieba

~*~
Anioł w niebieskiej tunice, siedział na ledwo co zapalonej lampie ulicznej i budziłby swoim nadprzyrodzonym zmysłem równowagi podziw każdego, kto byłby w stanie go widzieć. Zapadał szary zmierzch, jego włosy istoty, a także trzy złote lilie wyhaftowane na szacie, lśniły nieziemskim blaskiem. Nawet w tak groteskowej sytuacji bił z niego majestat boskiego wysłannika, jaki często można zauważyć na freskach w średniowiecznych kościołach. Miał jednak nieco zaniepokojoną minę, jakby nie do końca chciał się tam znaleźć.

Być może czegoś szukał, lecz tego, chwilowo, nie wiedział nawet on sam.

 

Jego obecność zwróciła jednak uwagę ekscentrycznego antykwariusza, rezydenta domu wariatów przy rue Marsoulan 20 w Paryżu, którego okno było skierowane wprost na latarnię. Nazywał się Joseph-Emil Bourdais, miał siedemdziesiąt lat, sporą łysinę i bagaż wspomnień, które przez większość czasu leżały w zakamarkach jego, ogarniętego szaleństwem, umysłu. Obecność anioła nie robiła na nim żadnego wrażenia, widział go bowiem codziennie od kilku miesięcy.

 

Był przecież tylko połączeniem substancji chemicznych w nadwątlonym mózgu staruszka, a nie istotą duchową. Te przecież nie istnieją, staruszek już nie wierzył.

 

Mężczyzna uśmiechał się gorzko do swoich wspomnień, które rzadko bywały tak poukładane jak tamtego wieczoru. Chwilowa poprawa stanu zdrowia dała mu do zrozumienia, że zbawienna śmierć przyjdzie po niego tej samej nocy, zabierając całą gorzką przeszłość. By mógł – wzorem artystów, których za młodu wielokrotnie zwykł fotografować – odrodzić się. Czuł ją, jak każdy umierający, lecz mimo żalu był ze sobą pogodzony.

Być może zacznie walczyć z nieuchronnym, gdy szaleństwo ponownie nadejdzie – nie był tego pewien. Wiedział jednak, że pozostało mu zaledwie kilka trzeźwych godzin, podczas których pewne niewyjaśnione sprawy z przeszłości mają szansę na logiczne wytłumaczenie, niestety tylko w jego zamglonym rozumie. Kilka godzin przemyśleń, by przed samym sobą przyznać się do grzechu zaślepienia i zmarnowania życia. Nie tylko swojego, ale być może przede wszystkim młodszej siostry, choć z ostatniego sam nie bardzo zdawał sobie sprawę.

 

Niejasno pamiętał, że od pierwszej i ostatniej wizyty Marguerite minęło, jak mu się wydaje, zaledwie kilka dni, jednak nie potrafił tego dokładnie ocenić. Wiedział za to bardzo dobrze, że od czasu pobytu w szpitalu dla obłąkanych to właśnie siostra stała się posiadaczką bodaj najcenniejszej dla niego rzeczy– zmumifikowanej głowy jednego z najbardziej ukochanych, najprzystojniejszych i być może najbardziej tolerancyjnych królów Francji, Henryka IV Burbona. „Z Bożej łaski Arcychrześcijańskiego króla Nawarry i Francji”.

Spadek istotnie niecodzienny i niezbyt siostrę zadowalający. Tym bardziej, że rzeczona głowa stała się powodem upadku nie tylko intratnego zakładu fotograficznego i małego antykwariatu, ale przede wszystkim pozycji towarzyskiej wśród wszystkich znajomych, jakich mężczyzna zwykł od dziecka odwiedzać, choć nigdy nie był szczególnie kontaktowy.

 

To właśnie od przyjaciół dowiedział się o comiesięcznych aukcjach staroci w hotelu Drouot, które po niedługim czasie zaczął odwiedzać regularnie.

 

Zazwyczaj nie działo się tam nic ciekawego i być może, gdyby nie zainteresowanie pierwszymi wydaniami książek, które często można było kupić na takich aukcjach za bezcen, nie poszedłby tam pewnego październikowego dnia roku tysiąc dziewięćset dziewiętnastego.

 

Dzień ten zapowiadał się raczej fatalnie. Tego poranka nie dość, że okradziono antykwariusza, to niemal został przejechany. Niby zdarzeń tych nie powinien pamiętać – w zasadzie były one błahe – jednak od dziecka to właśnie takie rzeczy zapadały mu głęboko w pamięć, jakby przygotowując umysł na drobiazgowe śledztwo w przyszłości. W każdym razie – atmosfera tego dnia przepowiadała, że stanie się coś raczej niemiłego. Joseph pamiętał, że tego dnia zawiódł się po raz trzeci – podczas całej aukcji nie widział niczego wartego kupienia ani do jego zakładu ze starociami, ani do domowej biblioteczki. Niemniej jednak siedział na sali, jakby jakaś niewidzialna siła przyczepiła go do krzesła.

W pewnym momencie usłyszał, że przedmiotem aukcji była zabalsamowana głowa, najprawdopodobniej mężczyzny.

Dawno nie słyszał takiej salwy śmiechu, jaki wydali z siebie uczestnicy aukcji, uznając ofertę za żart kiepskiego rodzaju.

 

Zaprezentowano przedmiot. Wtedy rozbawienie zostało zastąpione zaskoczeniem i niedowierzaniem.

Sam pomysł sprzedaży fragmentów ludzkiego ciała był godny odrazy i zarazem na tyle intrygujący, że przyciągnął uwagę Bourdais’a. Padła cena wywoławcza – dziesięć franków. „Niewiele”, pomyślał, dziwiąc się samemu sobie. Poczuł narastające podniecenie, które osiągnęło apogeum w momencie, gdy zastanawiał się, czy podbić cenę. Jednocześnie bał się odezwać, by nie wzrosła – tłum w każdym momencie mógł otrząsnąć się z chwilowego obrzydzenia.

 

„Trzy franki!”

 

Idealnie.

 

Podczas drogi powrotnej cały czas nie miał pojęcia, czy dobrze zrobił. W jego głowie kłębiło się mnóstwo pytań, ale zadowolenie z udanego zakupu przyćmiewało etyczne wątpliwości. Mimo iż całe jego zachowanie wydało mu się dziwne, nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą.

Od czasu powrotu zamknął się w domu na dwa miesiące, opuszczając go tylko w razie nagłej potrzeby. Nie pamiętał kto mu dostarczał jedzenie i miał wrażenie, że żyje powietrzem. Potrafił nie spać przez trzy doby, by czwartej paść z wycieńczenia i zasnąć w ubraniach. Zatopił się w badaniach, koniecznie chcąc zidentyfikować człowieka, który niegdyś używał zakupionej przez Josepha głowy. Ciekawiło antykwariusza kim on był, jak myślał, jak postępował. Opanowała go swoista obsesja. Szaleństwo, które nie przekłuwało się na jakiekolwiek rozwiązanie. Stał się mimo wszystko wyczulony na pewnego rodzaju informacje. I szukał.

 

W końcu, przypadkiem, znalazł informacje, że podczas Wielkiej Rewolucji, Bazylika w Saint-Denis, została splądrowana, a ciała kilku arystokratów tam spoczywających, zostały pozbawione głów.

 

Joseph zawsze odznaczał się pewnego rodzaju intuicją oraz umiejętnością szybkiego kojarzenia faktów, które wielokrotnie pomagały mu w interesach. Zdolności te i tym razem go nie zawiodły, a w jego umyśle pojawił się śmiały pomysł, że może to być jedna z głów z Saint-Denis.

 

Później poszło już bardzo szybko – miał w końcu zawężone pole poszukiwań, mnóstwo portretów i pewne umiejętności, nabyte podczas nocnego czytania książek z różnego rodzaju dziedzin, w tym także anatomii.

 

Zidentyfikował postać i uszczęśliwiony pobiegł z głową do Luwru.

 

Siedemdziesięcioletni staruszek, siedzący w domu przy ulicy Marsoulan zamknął oczy i zacisnął pięści.

 

Drwiąca mina kustosza zapisała mu się głęboko w pamięci. Mimo to czterdziestoletni wtedy Joseph – Emil starał się nią nie zrażać i możliwie najspokojniejszym głosem przedstawić swoją ofertę. Zaprezentował wyniki swoich dwumiesięcznych badań, poparte wielokrotnymi analizami i przez godzinę tłumaczył niezbyt zainteresowanemu urzędnikowi swoje metody badawcze. Oczywiście nie został potraktowany poważnie. Nikt mu nie uwierzył, a badania zostały uznane za „nienaukowe”. Nie miał odpowiedniego nazwiska, koneksji, doświadczenia i tytułu naukowego. Jako idealista, myślał wtedy, że owszem, jest to ważne, ale poradzi sobie bez ułatwień. Dlatego kiedy usłyszał niezbyt uprzejmą, za to rzeczową odmowę, przestał logicznie myśleć. Wrócił do domu i nie wychodził z niego przez kilka następnych miesięcy, załamany niepowodzeniem i jednocześnie zdecydowany na to, by wyjaśnić tajemnicę, która nie dawała mu normalnie żyć.

 

Sprawa „rzekomej głowy Henryka IV” stała się sławną w całym Paryżu, zabawną anegdotą, powtarzaną na różnego rodzaju zebraniach towarzyskich. Do Bourdais’a przylgnęła łatka ekscentryka, nieliczni przyjaciele nie chcieli mieć nic wspólnego ani z nim, ani z jego siostrą. Nie pozostało mu nic innego, niż zebrać resztę dobytku i wyjechać. Miał wtedy nadzieję, że nigdy już nie wróci do znienawidzonego Paryża.

 

Wybrał małe, malownicze miasteczko portowe w Bretanii o nazwie Dinard. Jednak i tam nie zaznał spokoju, co spowodowało, że jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Jedynym miejscem, do którego przychodził, był mały antykwariat w centrum miasta, a jedyną osobą, która potraktowała go poważnie, była jego właścicielka.

 

Madame Savigny była przysadzistą, czterdziestopięcioletnią wdową z bardzo charakterystycznymi, zielonymi oczami, które nadawały jej pospolitej urodzie kociej tajemniczości. W Dinard uznawana była za wiedźmę i istotnie, to określenie idealnie do niej pasowało. Wykształcona, oczytana, interesowała się sprawami okultyzmu i szeroko pojętej magii. Była osobą o niezwykłych upodobaniach w każdej dziedzinie, dziwną, ale niebywale fascynującą. To właśnie ona namówiła byłego antykwariusza do opublikowania wyników swojej pracy. Wywierała na niego taki wpływ, że właściwie przestał myśleć samodzielnie. Podtrzymywała nie tylko jego zdrowie psychiczne, ale przede wszystkim wspierała go finansowo.

Ona też jako pierwsza pokazała mu Vin Mariani, „wino królów”.

 

Od tego czasu czuł się szczęśliwy, chociaż szczęście to miało posmak chemiczny. Euforia skłoniła go do dalszych poszukiwań tym bardziej, że w antykwariacie Madame Savigny miał dostęp do takich książek, których sam by nie znalazł. Rękopisy z czasów Henryka IV, a szczególnie te, mówiące o jego śmierci czternastego maja tysiąc sześćset dziesiątego roku. Po analizie wielu źródeł doszedł do wniosku, że króla zabił nie zamachowiec, a jego przyjaciel Diuk de Epernon. Wszystko to sprawiło, że stał się jeszcze mniej wiarygodny w oczach tłumu. Znów wybuchł skandal, prasa o nim pisała i kolejny raz wystawił siebie na pośmiewisko, pisząc – w jego mniemaniu – prawdę.

Szalę rozpaczy przelała nagła śmierć Madame Ninon Savigny, którą znalazł na podłodze mieszkania, w dniu, kiedy miał zamiar podarować jej pierwszy egzemplarz swojej książki.

 

Siedemdziesięcioletni staruszek zapłakał.

 

Gdyby ktoś zapytał, kim była dla niego Ninon odpowiedziałby, że nie ma pojęcia. Prawdopodobnie ją kochał, chociaż sam nie był w stanie określić swoich uczuć. Był do niej niezwykle przywiązany, w pewnym sensie go uratowała. I zniknęła, rozpłynęła się tak samo nagle, jak się pojawiła w jego życiu, sprawiając, że nic nie trzymało go w małym miasteczku portowym.

 

Jej ciało tak bardzo smętnie wyglądało bez ducha, witalności, świeżości, którą emanowała kobieta. Puste, zielone oczy, brązowe włosy pozbawione blasku, blada skóra.

Strach, strach, strach…

 

Nie bardzo pamiętał, co działo się dalej. Gdyby był lekarzem, określiłby to jako amnezję selektywną zlokalizowaną. Dla Josepha – Emila Bourdais’a był to po prostu zanik wspomnień z pewnego etapu życia. Z okresu między śmiercią Madame Savigny, a pobytem w domu dla obłąkanych pamiętał tylko przebłyski – stare dokumenty, portrety, rysunki porównawcze i przede wszystkim jego obsesję.

 

Kawałek trupa, zakupiony nie wiadomo w jakim odruchu fascynacji, który zniszczył mu połowę życia!

 

Mimo wszystko darzył go dziwnym rodzajem uwielbienia. Kupił specjalną, ręcznie robioną skrzynkę z XVII wieku, by był przechowywany w odpowiednim miejscu. Zapałał do niego miłością posiadacza. I badał, badał, badał. Ślad od węgla w okolicy kości potylicznej. Bliznę wokół ust – najprawdopodobniej pozostałość zamachu z dwudziestego siódmego grudnia tysiąc pięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku. Charakterystyczny pieprzyk koło nosa, zachowany na zasuszonej skórze…

 

W końcu głowa, w jakiś pokrętny sposób, wydała mu się piękna. Często prowadził z nią wielogodzinne dysputy, myśląc , że mają one wyższy sens.

 

Mógł się nazywać Hamletem, gdyby był choć trochę trzeźwy w tym, co robił. Wszystkiemu bowiem towarzyszyło niezwykle trudne do zdobycia Vin Mariani, które, z racji siły wyższej, pijał już sam.

 

Nauczył się wtedy na pamięć całego życiorysu króla. Przynajmniej tak twierdziła Marguerite, z którą – jak mu mówiła – kontaktował się .

 

Nie tak to pamiętał – w ogóle nie pamiętał.

 

Zarysy wspomnień…

W końcu wyjechał z Dinard, nie miał pojęcia dokąd. W zasadzie do ostatniej wizyty siostry nie wiedział nawet, że wrócił do Paryża.

Podobno pięć lat wcześniej skończyła się wojna. Nie miał o tym pojęcia.

Nie wiedział nawet, że dziesięć lat wcześniej wybuchła. Nic nie miało dla niego znaczenia.

 

~*~
Anioł na lampie zaczął przemieszczać się w stronę starca. Nie miał podpory, co więcej nie poruszył nawet starannie złożonymi skrzydłami. Jego szata nie drgnęła ani o centymetr, włos się nie rozwiał, a powinien, gdyż właśnie za oknem zaczynała się burza.

 

Wiatr wiał, deszcz padał, a anioł lśnił.

 

Zaskoczyło to Jeana do tego stopnia, że wstał z łóżka, na którym do tej pory siedział. Chwiejnym krokiem zaczął podchodzić do zakratowanego okna, jakby nie mogąc uwierzyć, że „boski wysłannik”, mógł utrzymywać się w powietrzu. Mężczyzna zapomniał o wszystkich odpowiedziach zdrowego rozsądku. Wszystko wydało mu się nagle tak mało realne i tak kolorowe, jak po wypiciu dwóch butelek ukochanego wina. Uśmiechnął się, czując błogi stan unoszącego się ducha i czując, że niedługo o wszystkim zapomni. Jak prawdziwy artysta, którym nigdy nie był.

Piękno otoczyło go, było w nim, jakby nieco martwe i zasuszone. Ale było.

 

Nagle to, czy miał rację, czy nie przestało mieć dla niego znaczenie. Emocje, których kiedykolwiek doświadczył opadły z niego w jednym momencie. Rozliczył się ze sobą na wszystkie możliwe sposoby.

Uśmiechnął się po raz ostatni, tym razem szczerze. Biło z niego prawdziwe szczęście, które nie miało posmaku kokainy.

 

Z oczu anioła zniknął wyraz zagubienia. Odrzucił skrzydła, ściągnął szatę.

 

On, Tanatos, znalazł kogo szukał.

 

Dla szaleńców nie ma miejsca w Niebie.

 

~*~
15.12.2010 /Le Figaro

Odnaleziono głowę francuskiego króla.

Francuscy naukowcy ostatecznie zidentyfikowali zabalsamowaną głowę króla Henryka IV Burbona. Po badaniu patolog sądowy Philippe Charlier potwierdził, że rysy twarzy są zgodne z rysami Henryka IV, które nosił za życia. Zgadzają się również obrażenia, których doznał podczas nieudanego zamachu w 1594 roku. Co więcej rysy twarzy z odnalezionej głowy idealnie pasują do gipsowego odlewu, wykonanego zaraz po śmierci króla w 1610 roku.

Datowanie radiowęglowe wykazało z kolei, że śmierć władcy nastąpiła pomiędzy rokiem 1450 a 1650.

Henryk IV Burbon, zwany Wielkim był jednym z najpopularniejszych francuskich królów. Znany był ze swych nienagannych manier, a także z atrakcyjności dla płci przeciwnej.

Według oficjalnych doniesień, głowa zostanie teraz przeniesiona do Saint – Denis i po symbolicznej ceremonii złożona w krypcie królów w bazylice, gdzie zostanie opieczętowana oficjalnym godłem Francji z tamtego okresu.

 

Koniec

Komentarze

Gwoli wyjaśnienia - nie mam pojęcia, czy to opowiadanie powinno się znaleźć na tej stronie. Postanowiłam jednak zaryzykować. Mam nadzieję, że słusznie.

Zatopił się w badaniach, koniecznie chcąc zidentyfikować człowieka, który niegdyś używał zakupionej przez Josepha głowy.
Wiesz, jakieś to dziwne...
Ale całość, mimo iż zaczynałem z pewnym powątpiewaniem, wydaje mi się udana. Przynajmniej jeśli chodzi o warstwę psychologiczną.

Moją uwagę też zwrócił zacytowany przez Adama fragment. Brzmi to, jakby antykwariusz szukał informacji o poprzednim właścicielu zabalsamowanej już głowy, tj. faceta, który wystawił głowę na aukcję; a nie tego który tą głowę nosił na karku.
Poza tym, jeszcze czytam. Wciągający klimat.

Oczywiście, poprawię:)

"Przynajmniej tak twierdziła Marguerite, z którą - jak twierdziła - kontaktował się." - chyba powinno być "jak twierdził".
Podobało mi się, szczególnie klimat, lampy, antykwariat, ulica nazwy. Masz dobre pióro.
Zaś treść - nieszczególnie wciągająca, ale sympatyczna.

Udany tekst. Znów, tak jak poprzedni, ma swój niepowtarzalny klimat, nawiasem mówiąc bardziej mroczny niż niejedna praca zgłoszona do mającego się niebawem rozstrzygnąć konkursu. Za ten klimat i za psychologizację bohatera bardzo duży masz u mnie plus. Poniżej uwagi wynotowywane podczas lektury:

... budząc swoim nadprzyrodzonym zmysłem równowagi podziw każdego, kto byłby w stanie go widzieć. - Coś tu się chyba pochrzaniło następstwo... czasów? trybów? Nie znam się na tym ^^ W każdym razie moim zdaniem powinno być raczej: "budziłby" niż "budząc", ponieważ - co oczywiste - zobaczenie go jest warunkiem koniecznym wzbudzenia podziwu.

Był przecież tylko połączeniem substancji chemicznych w nadwątlonym mózgu staruszka, a nie istotą duchową. Te przecież nie istnieją, staruszek już nie wierzył
. - Świetny ten akapit! :)

siostra stała się posiadaczką bodaj najcenniejszej rzeczy, którą posiadał
- to w końcu siostra posiadała, czy bohater?

nigdy nie poszedłby tam pewnego październikowego dnia roku tysiąc dziewięćset dziewiętnastego. - analogicznie: to "nigdy", czy "pewnego dnia"?

W pewnym momencie usłyszał, że przedmiotem aukcji była zabalsamowana głowa
- taka aukcja byłaby nielegalna, przynajmniej w Polsce. A że polskie prawo cywilne wywodzi się z tych samych korzeni, co francuskie (z Kodeksu Napoleona konkretnie) - podejrzewam, że we Francji jest podobnie. Czy było tak na początku XX w.? Nie wie, ale wątpię; sporóbuję to sprawdzić...

Niech ktoś mnie poprawi, jeśli błądzę, ale "nienaukowe" piszemy razem.

Od tego czasu czuł się szczęśliwy, chociaż szczęście to miało posmak chemiczny
. - Kolejne świetne zdanie!

Rękopisy z czasów Henryka IV, a szczególnie te, mówiące o jego śmierci czternastego maja tysiąc sześćset dziesiątego roku
. - Te zdecydowanie nie powinny znajdować się w antykwariacie. Chyba, że nie były prawdziwe... Zdaje się, że o to tu może chodzić - w takim razie w porządku.

... mając wrażenie, że mają one wyższy sens. - powtórzenie!

Nauczył się wtedy na pamięć całego życiorysu króla. Przynajmniej tak twierdziła Marguerite, z którą - jak twierdziła - kontaktował się. - j.w.

... że śmierć władcy nastąpiła miejsce pomiędzy rokiem 1450 a 1650.

Mimo kilku drobiazgów, bardzo mi się podobało. Czekam na następne prace. ;)

Powiem szczerze -  głowa była wystawiona na takiej właśnie aukcji. Z resztą całe opowiadanie jest oparte na prawdziwych wydarzeniach - po prostu pewnego dnia w te wakacje obejrzałam na Discovery Historia film dokumentalny o głowie Henryka Burbona. No i stwierdziłam, że napiszę. To tak a propos aukcji.
Dziękuję za pokazanie mi błędów, już je poprawiam;)

To najwyraźniej coś mi się pomyliło w takiem razie. :)

Nie, mogłeś mieć słuszność, po prostu wzięłam ich przedstawienie problemu za pewnik;)

Ale ja zacząłem sprawdzać, przynajmniej na tyle, na ile jestem w stanie bez dostępu do biblioteki. Okazuje się, że chyba jednak coś mi się pomyliło. :p

Zawsze istnieje możliwość, że aukcja, na którą trafiły "trefne" przedmioty, była organizowana jako aukcja zamknięta, dla zaufanych i wtajemniczonych. Czy to nie byłoby rozwiązaniem problemu legalności?

Zacząlem czytać.
Pierwsze zdania: "Anioł w niebieskiej tunice siedział na ledwo co zapalonej lampie ulicznej, budziłby swoim nadprzyrodzonym zmysłem równowagi podziw każdego, kto byłby w stanie go widzieć. Zapadał szary zmierzch, lecz jego włosy, a także trzy złote lilie wyhaftowane na szacie, lśniły nieziemskim blaskiem."
W piewszym zdaniu po wyrazie ulicznej albo srednik zamiast przecinka, albo kropka i wyraz " budzilby" dużą literą. Drugie zdanie - wlosy kogo / czego - aniola czy zmierzchu?
Ale czyta się dobrze.
Pozdrawiam.

"Dzień ten zapowiadał się raczej fatalnie. Tego poranka nie dość, że go okradziono, to niemal został przejechany." Kto - antykwarusz czy dzień ?

Ok, poprawione;). Dziękuję.

Wyjściowy pomysl jest dobry i ciekawy. Rozwinięcie i wykonanie -- gorsze. koniec niejasny i nieprzekonyujacy. Liczne błędy w zapisie tekstu. Na przyklad i ten. "Zatopił się w badaniach, koniecznie chcąc zidentyfikować człowieka, który niegdyś używał zakupionej przez Josepha głowy." -- Hmm .. o co tu chodzi - o wlaściciela zmumifikowanej glowy, czy od tego, na ktorego szyi głowa ta tkwila ? I  raczej nie " kontaktowy" lecz " towarzyski', jeżeli trzymąc się konsekwetnie stylu narracji. 
W warstwie psycholigicznej -- opowiadanie polozone na lopatki lezy i kwiczy. Czemu antykwariusz tak straszliwie chcial się dowiedzieć, czy byla to glowa Henryka IV, czy nie ? Nalezało to rozwinać i uprawdopodobnić. to nawet nie jest zamarkoane, to jest niewyjaśnione!
Ciekawy klimat, lekki  styl --  to niewątpliwe zalety teskstu, ale nie moga przesłonic jego znacznych niedostatkow, zarówno  narracyjnych, jak i  warsztatowych.
4/6.  

Dlaczego chciał? Wydawało mi się to oczywiste - coś, czemu poświęcasz wiele nocy, co jest twoim przekonaniem, co wbiłeś sobie do głowy niełatwo jest wykorzenić. Zawsze pojawia się to dziecinne "a jeśli jednak miałem rację?". I właśnie o to tu chodziło, prawdę mówiąc, wydawało mi się, że jest to oczywista, widocznie nie. Dziękuję;)

Zarzutu o kiepską warstwę psychologiczną, szczerze powiedziawszy, nie rozumiem. Mi również wydaje się to dosyć jasne i oczywiste. Większej ilości wyjaśnień też chyba nie potrzeba, bo, znając życie, wtedy autorce zostałoby wyrzucone, że "robi z czytelnika idtiotę i wszystko podaje na talerzu".
Tak czy inaczej, tekst wydaje mi się bardzo dobry. Rzetelnie wplecione wopowiadanie wątki historyczne, zawsze są mile widziane. Widać, że to fantastyczne, brązowe piórko, nie znalazło się przy twoim nicku przez przypadek.
5/6

Dziękuję bardzo;)

Jak zobaczyłam pierwsze słowo, to aż mnie skręciło... Na szczęście okazało się, że anioł to tylko tak "na przykrywkę". Ogólnie czytało mi się bardzo dobrze. Przyjemny, klimatyczny tekst. Tylko ta notka na końcu jakoś tak mi zgrzyta. Może nie sama notka, ale takie jej przedstawienie. Za suche.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Notka na końcu miała być kontrastem do uczuciowego podejścia samego antykwariusza do sprawy. Ale przejrzę ją jeszcze raz, dziękuję;)

ja wiem, czy nie idą do Nieba...a na przykład taki Philip K. Dick albo John Nash Jr znany z "Pięknego Umysłu" ?
podobało się, dobry szkic postaci, o ile mogę tak napisać do kogoś z Brązowym Piórem ;)
tylko faktycznie, mało fantastycznie.
pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka