- Opowiadanie: Haskeer - Kara bez winy, czyli trzeci upadek Ikara

Kara bez winy, czyli trzeci upadek Ikara

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kara bez winy, czyli trzeci upadek Ikara

 

 

„Wieczór nadszedł, miasto usypiało gorączkowym, niezdrowym snem… Ruszyłem wreszcie spod mojego słupa, minąłem pomnik Mickiewicza, poszedłem do domu piechotą… A w myśli wciąż prześladował mnie obraz Michasia kręcącego głową, jak gdyby powiadał: "Nie, nie, to tylko ta książka temu winna… już teraz będę uważał…"

Jarosław Iwaszkiewicz

Mojej polonistce,

pani Małgorzacie Walczak,

która ujawniła mi

dwa poprzednie „Upadki…"

 

 

 

Podskoczył jak oparzony, gdy w głowie rozległo się głośne pikanie. Usiadł na łóżku, opierając się plecami o jego drewnianą belkę i zaakceptował połączenie. W tej samej chwili obok łóżka zmaterializował się na wpół przezroczysty fantom jego szefa, który oznajmił, iż, mimo, że jest sobota, Allan ma się w przeciągu pół godziny zjawić na konferencji. Przewidywał spore wynagrodzenie. Tylko, o co chodziło?

Kilka sekund i połączenie zostało zakończone. Allan zwlekł się z łóżka i leniwie skierował do łazienki. Przemył twarz, usta przepłukał niebieskawym płynem, podczas gdy setki czujników, zawartych w ścianach łazienki, zbadały jego organizm w poszukiwaniu jakichkolwiek wirusów. Pozytywny wynik automatycznie został przesłany do biura.

Wychodząc, przejął od TC kontrolę nad softwarem mieszkania. Ustawił dogodną mu temperaturę powietrza, nakazał TC przygotować mu kawę i włączyć muzykę.

Podszedł do biurka, przy którym wczoraj pracował, założył soczewkę kontaktową i połączył się z siecią. Wszystko, co otwierał za pomocą mrugnięć, wyświetlało mu się na siatkówce lewego oka, przez co pole widzenia miał zmniejszone o połowę. Kiedyś go to drażniło, lecz przez wiele miesięcy, gdy używał soczewki coraz częściej, zdążył się przyzwyczaić.

Nie znalazł w Internecie nic ciekawego. Wyłączył sieć, jednak nie zdejmował soczewki. Ubrał się.

Pośpiesznie wypił kawę, zrobił kilka gryzów świeżej grzanki, o którą nawet nie prosił. Wychodząc, przekazał TC kontrolę nad softwarem. Co by było, gdyby tego nie zrobił? Po powrocie nie czekałby na niego kufel zimnego piwa i przygotowany ciekawy film, który obejrzałby podczas elektrycznej drzemki.

Drzwi zatrzasnęły się za nim głośno, uprzednio sprawdzając tożsamość Allana, skanując jego tęczówki.

Ghar stał w garażu. Przywołał go komendomyślą i już po chwili wdrapywał się do kabiny pojazdu, który kształtem przypominał ważkę.

W środku znajdował się jedynie wolant. Gdy go dotknął, włączył się panel sterowania i błyszcząca na zielono tablica rozdzielcza. Mrugnął, a ghar zawarczał cicho i uniósł się kilka metrów nad ziemię. Podwozie, z sześcioma nóżkami, automatycznie złożyło się wzdłuż kadłuba.

Ghar włączył się w sznur pojazdów, Allan zaktualizował mapę miasta, wyznaczył trasę i włączył autopilota. Resztę drogi przeglądał sieć i pocztę.

 

***

 

W piętnaście minut dotarł do budynku biura głównej kwatery firmy montażowej. Zaparkował na dachu i skierował się do wnętrza budynku.

Przy pierwszej śluzie został zidentyfikowany przez laser, który sprawdził jego tęczówkę i twarz. Mógł wejść.

Przez jednego z setek fantomów usługowych, został zaprowadzony do sali konferencyjnej, w której miało się odbyć spotkanie z jego przełożonym.

 

Podłużny stół, wokół którego siedziało dwudziestu czterech pracowników. Allan był ostatni. Usiadł na jednym z wolnych miejsc i w tej samej chwili, przy wolnym miejscu w końcu stołu, zmaterializowała się postać mężczyzny. Francis nawet nie raczył przyjść do nich osobiście. Wiadomość do tego była nagrana wcześniej, gdyż fantom nawet na chwilę nie przerwał przekazu.

– Panowie – zaczął. – Między podwodnymi turbinami w cieśninie Pentland Firth przeszła groźna fala o szybkości nurtu ponad dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, co przekracza wytrzymałość turbin o prawie dwadzieścia procent. To poważna sprawa, ale na szczęście nie wykryliśmy żadnych poważnych uszkodzeń. Wysłaliśmy już roboty do wyłączenia zasilania, jednakże nic więcej one nie mogą nam pomóc. Waszym zadaniem jest zatem wychwycenie wszelkich szkód i ewentualna naprawa drobnych uszkodzeń, jeśli takowe znajdziecie. Każdemu z was zostanie przydzielony robot techniczno-naprawczy. Kapitan Jason Foot dostarczy was na Platformę na wodach cieśniny Pentland Firth. Wynagrodzenie zależeć będzie od wykonanej pracy. Życzę wam powodzenia, panowie. A teraz, do dzieła.

I to wszystko.

Fantom lekko zapełgał i zniknął. W tej samej chwili do sali wszedł barczysty mężczyzna, w szarym kombinezonie lotniczym, który zaprowadził robotników na pokład, zaparkowanego na dachu budynku, trzydziestoosobowego koptera. Wysoka, na dwóch łapach, stalowa maszyna z wyglądu przypominająca ptaka.

Gęsiego wspięli się po stromych schodach i zajęli swoje miejsca. Jeden z lotników siedział już w oszklonym od strony pasażerów kokpicie. Drugi, gdy tylko ostatni robotnik wszedł na pokład, zamknął śluzę i zajął miejsce drugiego pilota – był to właśnie Joson Foot.

Kopter zadrżał nieznacznie i po kilku sekundach byli już w powietrzu, mknąc nad budynkami miasta. W tyle zostawiali setki fabryk, szklanych biurowców i mieszkaniowców. Kapitan, co chwilą łączył się z naziemną kontrolą lotów, sprawdzając, czy aby na pewno może wlecieć w dana strefę powietrzną. Nie zatrzymywali się, co oznaczało, że przekroczenie każdej z nich było możliwe.

 

***

 

Po około piętnastu minutach lotu, podczas którego każdy z pasażerów zapoznawał się z ostrzeżeniami względem modyfikacji na PFStation1, która rozrastała się z każdym miesiącem, dotarli do celu.

Wylądowali na stalowym podwyższeniu. Gdy wyszli, uderzyła w nich fala gorąca spowodowana osłonami radiacyjnymi, które oddawały nadmiar ciepła. Na dół zjechali windom i od razu zostali zaprowadzeni w strefę platformy posiłkowej, czyli miejsce gdzie stało kilkanaście restauracji i barów. W jednym z nich ogłoszono im, że zostaną wysłani pod powierzchnię dopiero za kilkanaście minut, gdyż jeszcze nie wszystkie roboty, które odłączały zasilanie turbin, zostały wyłowione. Turbin było siedemdziesiąt pięć, wiec nie można się było dziwić drobnym opóźnieniom. A to, że byli trochę przed czasem, nikomu nie przeszkadzało.

Robotnikom podano zimne napoje, na koszt ich firmy. Były one wybawieniem dla osób, które nie były przyzwyczajone do temperatury trzydziestu stopni, wciąż panującej na platformie.

Kelnerki, skąpo ubrane, piękne kobiety, z ogromną gracją i zręcznością biegały między siedzącymi, nosząc tace zapełnione szklankami lub talerzami. Allan uwielbiał miejsca, w których klientów nie obsługiwały roboty, a prawdziwi ludzie. Chociaż i tak nie był stuprocentowo pewny, że kobiety nie są jedynie fantomami, wydającymi się być realnymi ludźmi. Postanowił to sprawdzić, zagadując jedną z nich, gdy ta przyniosła mu zimne, bezalkoholowe piwo, które zamówił.

– Ślicznie pani w tym fartuszku. – Puścił do niej pawie oko.

– Dziękuje – uśmiechnęła się, postawiła zamówiony napój i odeszła. Gdy dotarła do baru, obejrzała się na niego. Jednak się nie pomylił. Fantom spławiłby go pytaniem, czy podać coś jeszcze.

Po kilku chwilach Allan dostał wiadomość od kelnerki. Zamienili ze sobą kilka zdań. Allan zaprosił ją na weekend do restauracji. Katy zaaprobowała jego pomysł i podała mu numer na prywatną linię kontaktową.

W chwili, gdy Allan wyłączył shoutboxa, do restauracji wszedł rosły mężczyzna w białym kombinezonie i ogłosił gotowość do akcji. Przedstawił się jako doktor Williams Passkey i nakazał pójść ze sobą.

Mężczyzna zaprowadził ich do wschodniej części, gdzie przeszli po szerokiej kładce na o wiele mniejszą platformę, oznaczoną nazwą Sc6. Na jej trzech brzegach znajdowało się po kilkanaście małych budynków ze spadzistymi dachami, czwarty brzeg był wydłużony i zagłębiał się w wodzie. Po środku stała mała łódka podwodna, którą dwa roboty czyściły wodą pod ciśnieniem. Łódź miała kształt walcowany, kilkoro włazów i dwa okrągłe okienka. Nad wszystkim tym górował czerwony napis DeepTow20.

– Pod powierzchnie zostaniecie przetransportowani po pięć osób – wskazał na okręt podwodny, a po chwili na dużego żurawia na PFStation1, u stóp, którego stały cztery kolejne łodzie. Dźwig najprawdopodobniej miał je przetransportować na platformę Sc6. – Każda z nich doprowadzi was do każdego z pięciu zespołów turbin. Potem przejdziemy na platformę Sc7, do kolejnych dwudziestu pięciu.

Gdy skończył, wyznaczył pięć osób do pierwszego transportu, których nazwiska odczytał z jakiegoś dużego arkusza papieru. Każdy pracownik miał przydzieloną swoją turbinę, która najbardziej odpowiadała kwalifikacjom robotnika. W cieśninie Pentland Firth pracowało ponad dwadzieścia różnych modeli podwodnych wiatraków.

Pięciu robotników zaprowadzono do jednego z budynków na platformie, skąd po kilku minutach wyszli ubrani w zielonkawe kombinezony. Gdyby nie maski, który majtały im pod szyjami, można by pomyśleć, że po prostu zmienili ubrania.

Całą resztę posadzono na metalowych ławkach przy jednej z takich przebieralni.

Przez szeroki właz, do łodzi weszło pięciu robotników. Ta, po około pięciu minutach, uniosła się na metr i powoli skierowała ku specjalnemu obniżeniu, aby po chwili zatopić się w wodach cieśniny.

– Roderick All, James Burrows, John First, Allan White i Rick Bane – doktor Passkey wyczytał kolejny szereg nazwisk.

Allan wstał, usłyszawszy swoje nazwisko, i wraz z czteroma innymi robotnikami, wszedł do przebieralni, w czasie, gdy na platformę przeniesiona została druga łódź podwodna.

Jasny korytarz, z którego wychodziło pięcioro metalowych drzwi. Doktor nakazał im wejść pojedynczo do wybranych. Allan wybrał numer cztery.

Oślepiająco białe ściany, szeroka na kilka metrów szafa z różnego koloru kombinezonami w środku, obok półka z białymi kulami, przywodzącymi na myśl stare hełmy do nurkowania. Może właśnie nimi były? Obok drzwi stało coś na zwór recepcji: czarna lada, a za nią biurko, komputer i kilka małych stosików papierów.

Gdy tylko Allan zamknął za sobą drzwi, dopadła do niego wysoka kobieta z czarnymi włosami, która nakazała Allanowi rozebrać się do bielizny. Rozejrzał się wokół, lecz nigdzie nie dostrzegł miejsca, gdzie mógłby to zrobić.

Kobieta, trzymając w ręku coś w rodzaju płaszcza przeciwdeszczowego, wskazała mu mały plastikowy pojemnik.

– Tam proszę zostawić ubrania – odezwała się. – Później będą one do odebrania w budynku obok.

Allan zrobił krok w tamtą stronę.

– Tylko szybciej, proszę.

Gdy miał już na sobie jedynie slipy, kobieta podała mu zielonkawy kombinezon i pomogła go założyć. Po minucie Allan był gotowy. Mała maseczka dyndała mu pod szyją.

Wyszedł przed budynek, gdzie czekał na niego doktor z resztą drugiej załogi. Zaprowadzono ich do łodzi, do której zapakowali się przez gruby na kilkanaście centymetrów właz. W środku czekał inny mężczyzna, podobnie ubrany. Wskazał wolne miejsca siedzące obok siebie, a sam wstał, aby zamknąć właz. Coś zasyczało, usłyszeli jak włączył się jakiś wiatrak i po kilkunastu sekundach poczuli jak uszy im się zatykają. Schodzili pod powierzchnie.

Allan rozejrzał się po wnętrzu. Nigdy nie interesował się sprawami typu: wyposażenie łodzi podwodnych, toteż nie miał pojęcia, do czego służą liczne, poustawiane pod ścianami butle z czerwonymi i pomarańczowymi nalepkami, pokręcone rury i kable, malutkie i duże zawory, dźwignie. Pod ścianą żółtawe pojemniki, jakby na narzędzia. I o wiele, wiele więcej, czego nawet nie potrafił określić słowami.

– Nazywam się Roderick Shaan – odezwał się po chwili mężczyzna, siadając po naprzeciw załogi. – Będę waszym informatorem, gdy będziecie sprawdzać turbiny. Ktoś z was już uczestniczył w naprawach na naszej platformie? Nie mam tu oczywiście na myśli czasów, gdy instalowano wiatraki, a Platforma dopiero powstawała, bo zapewne każdy z was brał w tym udział. – Miał racje. Do postawienia jednej turbiny potrzebowano piętnastu robotników. Wszyscy specjaliści w tej dziedzinie mięli wtedy mnóstwo pracy, mimo że na początku postawiono jedynie dwadzieścia turbin. – Więc kto pracował tu już w ostatnim czasie?

Nikt się nie odezwał.

– A wiec tak – kontynuował Shaan. – Maski, które dołączone macie do kombinezonów mają wam jedynie dostarczyć świeżego tlenu, gdy ciśnienie zacznie znacznie spadać, czego jeszcze nie zdołaliśmy opanować. Ustabilizujemy je, gdy osiądziemy już na dnie. W następnym etapie, podczas napraw, przy jakichkolwiek problemach, proszę ją założyć. Powietrza wystarczy wam na około piętnaście minut.

Allan pamiętał, jak kiedyś schodzono pod powierzchnie. Teraz to luksus. Dawniej zakładano im grube kombinezony z ciężkim, szklano-metalowym otworem wizualnym. To była katorga. Teraz nawet inaczej się oddycha pod wodą. Nowości było jednak o wiele więcej, z którymi Allan zapoznał się w trakcie podróży na Platformę PFStation1.

 

 

Coraz mocniej zaczęli odczuwać spadek ciśnienia. Shaan nakazał im założyć maski i już po kilku minutach osiedli na specjalnym podniesieniu, na dnie. Po chwili ustabilizowali ciśnienie.

-. Jeżeli stałoby się cokolwiek, gdybyśmy utracili z wami łączność, kierujcie się według wskazówek nawigacji. – Podał im sześciu calowy ekranik, na którym pulsowało czerwone światełko, oznaczajże pozycję robotnika, pomarańczowe, sytuujących resztę pracowników oraz zielone – miejsce podwodnego lądowiska.

– Stańcie teraz każdy przed jedną ze śluz – nakazał.

Allan stanął przy pierwszej od lewej. Gdy wszyscy się ustawili, śluzy otworzyły się z cichym zgrzytem. W ich miejscu widniały teraz pola siłowo-grawitacyjne. Każdy musiał w nie wejść. Lecz zanim to zrobił, za każdym pracownikiem stanęły wysokie na metr roboty, które jeszcze przed chwilą, w kształcie dużych pojemników na narzędzia, stały pod jedną ze ścian łodzi podwodnej.

– Powodzenia.

Robotnicy wkroczyli w pola siłowo-grawitacyjne, a roboty zaraz za nimi. Pola po chwili zamknęły się, tworząc dużą kulę, w której centrum stał człowiek, a po jego prawicy, na gąsienicach, jechał robot techniczno-naprawczy.

Dzięki polu siłowo-grawitacyjnemu, Allan mógł iść w wodzie jak po normalnej, twardej powierzchni. Grawitacja i ciśnienie było ustabilizowane.

Obejrzał się. Zobaczył jak reszta, emanująca niebieskim kolorem, bąbli toczy się w czterech innych kierunkach. Spojrzał na mały tablet z nawigacją. Obrał dokładniejszy kierunek, przyczepił przewodnik do kieszeni kombinezonu i ruszył na spotkanie turbiny.

 

***

 

Wysoki jak mieszkaniowiec, kształtem przypominający pochylony słup prądowy o trzech nogach, z których każda zatopiona była w wielkich bryłach żelbetonu. Trio szerokich śmigieł i mała, otoczona polem siłowym przybudówka ze wszystkimi głównymi zaworami.

Allan spojrzał na wysoką turbinę.

– I pomyśleć, że wszystko to dzięki energii pływów wytwarzanych przez przyciąganie Księżyca – powiedział sam do siebie.

Podszedł do podstawy wiatraka. Fragment betonowego stabilizatora zatopił się w strefę pola siłowo-grawitacyjnego. Pozwalało ono na przedostanie się przez nie jedynie fragmentom turbiny, bez czego naprawa była by niemożliwa.

Allan przeszedł dalej, w stronę budki z wszelkimi przewodami. Jej osłona połączyła się z polem Allana, tworząc jeszcze większą przestrzeń swobody.

Kodem, który wytłuszczonym drukiem widniał na pulpicie tabletu, otworzył drzwi. W środku znajdowało się kilkadziesiąt odchodzących w głąb ziemi rur, przy których było kilka zaworów: odprowadzające wodą, zmniejszające ciśnienie i wiele innych. Grube kable, niektóre złowieszczo zwisające aż do ziemi. Kilkoro monitorów, duży procesor.

Allan przejrzał większość z przewodów, przeskanował pomieszczenie za pomocą robota oraz wewnętrznego skanera. Za pomocą systemu sprawdził czy nie ma żadnego przebicia na całej linii przewodów podziemnych. Wszystko było w porządku. Za pomocą komputera sprawdził skrzynkę zasilania, umieszczoną bezpośrednio przy turbinie. Dwa przewody były naruszone, przebicie wewnętrzne.

Wyszedł i skierował się do miejsca, gdzie bezpośrednio przy wiatraku znajdowała się drugi, mniejszy fuse box.

Również kodem otworzył drzwiczki, nad którymi zapełgała zielona kontrolka, oznaczająca zatwierdzenie hasła. Gdy między skrzydłem a gumową uszczelką utworzyła się wąska szczelina, prąd rozszedł się po całym polu siłowo-grawitacyjnym, otaczającym Allana. Jego samego poraziło tak mocno, iż upadł sparaliżowany. Robot wyłączył się, jego wcześniej czerwone oczka – zgasły, a głowa opadła na stalową pierś.

Pole siłowe zadrżało. Prąd wciąż się po nim przemieszczał, rażąc ciało Allana. Robotnik wiedział, że nie powinno się stać nic więcej. Niestety. Po kilku sekundach osłona wyłączyła się, drzwi skrzynki bezpiecznikowej automatycznie zdążyły się zamknąć, zanim zalała je woda.

Bezwładne ciało Allana powoli unosiło się w górę. Nie założył maski, która dostarczyłaby mu zapasowego tlenu. Nie mógł się poruszyć. Jego ciałem targały jedynie drgawki, płuca zalewała woda. Nie mógł zamknąć ust, poruszyć chociażby ręką. Serce powoli przestało pompować krew do mózgu.

Zanim jego ciało wypłynęło na powierzchnie, zdążył się utopić, a ciśnienie niemal rozerwało mu głowę.

 

***

 

Śmierć Allana poznała jedynie jedna osoba: Roderick Shaan, który, zaraz po zapaleniu się czerwonej kontrolki na mapie drugiego zespołu turbin, dostał komunikat o śmierci pracownika.

– Połącz się z platformą – powiedział jedynie do pilota łodzi podwodnej. – Niech przyślą nam jednego robotnika więcej.

 

Kto zawinił? Człowiek czy maszyna? Allan, czy roboty, które miały odłączyć zasilanie? Czemu przewody nie zostały odłączone od prądu, skoro roboty powinny to zrobić? Czemu pole siłowo-grawitacyjne wyłączyło się, zamiast odprowadzić w głąb ziemi ładunek elektryczny? Brak jakiejkolwiek odpowiedzi.

Niech przyślą jednego więcej – zaledwie kilka bezsensownych słów opisujących tragedię. Tragedię, która nie powinna mieć miejsca. Samotny Ikar pośród fal, którego życie powierzono robotowi.

 

 

„Ci, co zginęli w walce, ci, co wiedzieli, za co giną, mieli może w tym pociechę, że śmierć ich ma jakiś sens. Ale iluż było takich jak mój Ikar, co tonęli w morzu zapomnienia z okrutnego w swej bezmyślności powodu."

Jarosław Iwaszkiewicz

 

Maciej Kaźmierczak

Aleksandrów, 15 grudnia 2011

 

Posłowie

Niedawno, na lekcji polskiego, omawialiśmy obraz „Upadek Ikara" i opowiadanie Iwaszkiewicza „Ikar". Spodobało mi się to powiązanie współczesnego tekstu z mitologią i obrazem. Też chciałem stworzyć coś, co by do tego nawiązywało. No i napisałem Trzeci Upadek Ikara.

Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość…

 

 

 

 

 

Instalując w swoim mieszkaniu software instalowało się także jego automatycznego kierownika, z którym można było np. rozmawiać; i który mógł być płci męskiej lub żeńskiej, w zależności od chęci posiadacza. (przyp. autora).

Koniec

Komentarze

Przyzwyczaiłem się do tekstów, które kipią akcją, nagłymi zwrotami fabuły, w których śmierć przychodzi za sprawą pokrętnej intrygi lub nietrafnych wyborów dokonywanych przez bohatera, i na tym tle Twoje opowiadanie bardzo się wyróżnia. Pozytywnie. Ot, rutynowy dzień, małe przyjemności, kolejne wyzwanie w pracy i plany na przyszłość, brutalnie przerwane przez... Właśnie - nie wiadomo. Nie ma spisków, nie ma pojedynków, jest za to tragedia.

Udało mi się wyłapać kilka błędów:

"Po powrocie nie czekał by na niego kufel zimnego piwa i przygotowany ciekawy film, który obejrzałby podczas elektrycznej drzemki." - czekałby

"włączył autopilot" - autopilota, to się normalnie odmienia przez przypadki

"Robotnikom podano zimne napoje, na koszt ich firmy, które były wybawieniem dla osób, które nie były przyzwyczajone do temperatury trzydziestu stopni, która wciąż panowała na platformie." - chyba widać ;)

Ale to już takie szukanie dziury w całym. Podobało mi się.

Cieszę się, że Ci się podobało i dzięki za wychwycenie błędów.

"podczas gdy setki czujników, zawartych w ścianach łazienki" - może lepiej "ukrytych"?
"Ustawił dogodną mu temperaturę powietrza, nakazał TC przygotować mu kawę i włączyć muzykę." zaimki zbędne
"Pośpiesznie wypił kawę, zrobił kilka gryzów świeżej grzanki, o którą nawet nie prosił." - zdanie do przeróbki, toporne i nieskładne.
"Drzwi zatrzasnęły się za nim głośno, uprzednio sprawdzając tożsamość Allana, skanując jego tęczówki." - ja rozumiem, żeby drzwi sprawdzały tożsamość wchodzacego, ale żeby wychodzącego?
"Wysoka, na dwóch łapach, stalowa maszyna z wyglądu przypominająca ptaka." - brakuje słowa "stojąca"
"Na dół zjechali windom" - !
"Turbin było siedemdziesiąt pięć, wiec nie można się było dziwić drobnym opóźnieniom. A to, że byli trochę przed czasem, nikomu nie przeszkadzało." - w całym tekście za dużo tego "było".
"Podał im sześciu calowy ekranik"
"którym pulsowało czerwone światełko, oznaczajże pozycję robotnika, pomarańczowe, sytuujących resztę pracowników"

Przejrzyj sobie na spokojnie cały tekst, bo rzeczy do poprawki jest więcej. Momentmai za dużo zaimków, no i powtórzenia.

Mnie opowiadanie się niezbyt podobało. Dość nudną fabułę przyćmił opis świata. Przyznam, że podczas lektury widziałem ciągle tylko jakieś cyferki, ile czego było, ilu gdzie poszło, znowu ile czego było i tak w kółko. Za dużo szczegółów, przez co przedstawionej historii nie mogłem śledzić z należytą uwagą, bo historia się po prostu gdzieś rozmyła.
W przedstawionym świecie jest parę ciekawych rozwiązań, ale sposob działania pracowników tej firmy (dlaczego montażowa?) jest momentami absurdalny, np. nie rozumiem, jak oni mogli przed taką akcją się obżerać i pić piwo (nawet bezalkoholowe)?

Pozdrawiam.

Kilka wyjaśnień z mojej strony:

"Drzwi zatrzasnęły się za nim głośno, uprzednio sprawdzając tożsamość Allana, skanując jego tęczówki." - ja rozumiem, żeby drzwi sprawdzały tożsamość wchodzacego, ale żeby wychodzącego?
To tak jakbyś zamiast klucza używał  indywidualnych cech domownika, jakimi są np. różne tęczówki.

Co do literówek. Hm... nie wiem jak się tam wdarły, bo tekst był wieloktornie czytany. Być może podczas entego razu odczytywałem już tylko początek wyrazu, końcówkę samemu dodajac, przez co przeoczyłem kilka błędów, za co serdecznie przepraszam :)

nie rozumiem, jak oni mogli przed taką akcją się obżerać i pić piwo (nawet bezalkoholowe)?
Napisałem, że dostali darmowe napoje, a te teleże... hm, moze po prostu ktoś inny coś zamówił? Nie tylko oni w końcu tam byli. No i samo opijanie sięprzed zejściem pod wodę. Jak później było wspomniane, pod wodą, w kulach siłowo-grawitacyjnych, "panowały" takie same warunki, co na ziemi. Czy po wypiciu kufla bezalkoholowego piwa coś będzie się działo?

(dlaczego montażowa?)
Montowała w końcu podwodne wiatraki.


Dziękuje, że poświęciłeś mojemu tekstowi trochę czasu i uwagi.
Pozdrawiam

dużo technicznych opisów. bohater, na ich tle, wypada trochę jak...bezradny często czlowiek na tle potężnej technologi.i losu.
chyba, że tak miało być :)
PS. "...wyświetlało mu się na siatkówce lewego oka, przez co pole widzenia miał zmniejszone o połowę" - gdy zamykamy jedno oko pole widzenia zmniejsza się, ale nie o połowę. pola widzenia prawego i lewego oka nakladają się w części i utrata nie wynosi "połowę".
pozdrawiam :)

dużo technicznych opisów. bohater, na ich tle, wypada trochę jak...bezradny często czlowiek na tle potężnej technologi i losu.

Tak, o to mi chodziło. Chciałem to mocno podkreślić, aby jego późniejsza śmierć była jak wrzucenie małego kamyczka w rozległe wody oceanu. Takie było zamierzenie...

Nowa Fantastyka