- Opowiadanie: Dangerous - Przez martwą krainę, cz. 2

Przez martwą krainę, cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przez martwą krainę, cz. 2

Tak jak powiedział Arul, urzędnik czekał przy drzwiach. Taki sam jak, wszyscy inni: wysoki, chudy, stary i w okularach. Przy każdej wizycie w pałacu Bianca zastanawiała się, jakimi kryteriami kierują się ludzie decydujący o obsadzie stanowisk, czy na pewno chodzi o znajomość prawa i umiejętność szybkiego rozwiązywania zawiłych problemów tyczących zarządzania miastem. Może jednak starczy aparycja pajęczaka? Oficjalne przepisy mówiły o starannym wyborze, natomiast sprawność i szybkość działania urzędów sugerowała drugie kryterium.

Wzięła przygotowane dla niej pakunek z poplamionych inkaustem rąk chudzielca, który nie raczył się nawet przywitać i wyszła z pałacu przez zdobioną złotem bramę. Zatrzymała się zaraz za progiem, by pozwolić oczom przystosować się do słonecznego blasku. Przed nią rozciągał się pałacowy ogród: poprzecinany alejkami, utworzony z klombów kwiatów we wszystkich kolorach tęczy, z wyjątkiem czerwonego. Za tym kolorem jakoś nikt w mieście nie przepadał. Bianca minęła kilka wyjątkowo dorodnych rododendronów i usiadła na ławce ukrytej w cieniu jakiejś wielkiej rośliny, której nie potrafiła rozpoznać. Mogła teraz w spokoju przyjrzeć się temu, co przekazał jej urzędas. Otworzyła paczkę zrobioną z przypominającej len tkaniny rozrywając sznurek krępujący materiał. W środku była koperta zapieczętowana czarnym woskiem, mapa, bez której mogła się obejść, znając okolice obu miast jak mało kto oraz coś, co wyglądało na maskę. Wzięła przedmiot w obie ręce i obejrzała go ze wszystkich stron.

Z pewnością zakrywa jedynie połowę twarzy – pomyślała, widząc jego nieznaczny rozmiar.

Przesunęła palcami po gładkiej powierzchni. Sądząc z wyglądu i ciężaru, maskę wykonano z bardzo lekkiego drewna. W okolicach nosa i ust zrobiono kilka dziurek. Zajrzała w nie, spodziewając się zobaczyć jakiś rodzaj magicznego filtra, jednak nic tam nie było. Po prostu ktoś zrobił otworki wiertłem.

Idę na śmierć, ktoś chce się mnie pozbyć – przeszło jej przez myśl – podejdę do granicy Kwiatów, zemdleję i umrę.

Odrzuciła jednak swoje nieco absurdalne przypuszczenia i spróbowała założyć maskę. Zaledwie zbliżyła ją do twarzy, ta wyskoczyła jej z rąk i przylgnęła jej do policzków wydając dziwny, brzęczący dźwięk znamionujący nieporadność twórcy artefaktu. „Pamiętajcie, rzeczy które bzyczą, brzęczą czy skrzypią przy użyciu nie działają zbyt dobrze" tłumaczono jej i innym przyszłym członkom gildii w czasie szkolenia dotyczącego broni mechanicznej. Zawsze bawiło ją, że powiedzenie to sprawdzało się także w przypadku zaklęć. Tym razem jednak z zaskoczeniem odkryła, że chyba czar działał. Nagle, mimo że zewsząd otaczała ją wybujała roślinność, przestała czuć zapach czegokolwiek. Nawet mocna, słodka woń rododendronów gdzieś się ulotniła.

Jeśli okaże się, że to coś jednak przed niczym nie chroni, to na pewno przyda się na rybim targu – pomyślała i zdjęła z twarzy maskę, ponownie słysząc irytujący dźwięk.

Przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Pamiętała jeszcze czasy, gdy problem Kwiatów nie istniał. Mieszkała wtedy z rodzicami w małym majątku położonym niedaleko granic Ir, a o niebezpiecznej, czerwonej roślinności dowiadywała się jedynie gdy odwiedził ich jakiś strudzony wędrowiec idący od strony Gór Zachodnich przez Równinę Trzech Miast w kierunku Gór Wschodu. Słuchała opowieści o dolinach, z których odeszło wszelkie życie i które trzeba było omijać z powodu, jak je wtedy nazywano, Zatrutego Kwiecia. Kiedy przy kominku opowiadano te historie, zazwyczaj siedziała na kolanach niani, która powtarzała jej, że to daleko stąd i że nie ma się czego obawiać. Pamiętała, że i tak się bała. Może i zapewnienia opiekunki trochę ją uspokajały, jednak nie mogły zatrzeć wrażenia, jakie robiły na dziewczynce oczy podróżników, gdy mówili. Dla niech to wcale nie było daleko i chyba jednak uważali, że jest się czego obawiać. Jednak te sielskie czasy skończyły się, gdy miała miejsce Inwazja. Jednego dnia miasto Z'Ert było ośrodkiem sztuki, nauki i magii, przy którym leżące na południu od niego Ir i na północy Ez-Atri były nic nie znaczącymi mieścinami, a drugiego stało się ruiną pośród morza czerwieni. Jeśli cokolwiek z niego zostało, bo nikomu nie udało się tam potem dotrzeć. Ciągnące się na dziesiątki mil Czerwone Pola oddzieliły od siebie dwie metropolie. Teraz każdy na własnej skórze mógł się przekonać o prawdziwości legend głoszonych przez wędrowców z zachodu. Wielu, powodowanych czy to ciekawością, czy chęcią ratowania bliskich z Z'Ert ruszało w kierunku tego, co kiedyś było miastem. Żaden nie wrócił, choć w wioskach leżących niedaleko Czerwonych Pól krążyły legendy o ludziach powracających jako upiory i swym wyciem doprowadzających żywych do szaleństwa…

Otworzyła oczy i potrząsnęła głową, bo jakiś owad usiadł jej na czole. To nie jest leśna polana, pomyślała, nie mogę tu tak siedzieć. Upchnęła przedmioty otrzymane od urzędnika w głębokich kieszeniach swojego płaszcza i ruszyła ścieżką w kierunku bramy oddzielającej ogrody od reszty miasta. Musiała spakować się przed jutrzejszym, być może ostatnim, zadaniem.

Gdy opuściła tereny pałacowe i znalazła się w części miasta zamieszkanej przez urzędników i bogatych kupców, ponownie zatonęła w myślach. Szła przed siebie nie widząc domów wykonanych z białego kamienia i zwracając uwagi na schodzących jej z drogi ludzi. Inwazja miała oczywiste skutki dla gospodarki regionu. Tak się złożyło, że Kwiaty pokryły najżyźniejszą część równiny i pochłonęły wiele wiosek. Efektem tego był drastyczny spadek zbiorów, który odcisnął się na zaopatrzeniu Ir i Ez-Atri. Jednak rodzinę Blanci pojawienie się Kwiatów dotknęło dużo mocniej niż ludzi mieszkających w którymś z miast (nie licząc oczywiście Z'Ert). Tak się złożyło, że wioska należąca do jej ojca leżała na terenie, który stał się Czerwonymi Polami. Ich źródło utrzymania zniknęło w ciągu jednej nocy. No i tatuś musiał sobie znaleźć nowe – powiedziała do siebie, budząc zainteresowanie jakichś dwóch mijających ją wyrostków. Nie było to takie trudne. Mając dwie córki w odpowiednim wieku wystarczyło tylko ustawić dwa małżeństwa. Z jej siostrą, Itą, poszło szybko, była bowiem piękna „niczym wschód słońca nad morzem", jak to ujął jeden z idiotów starających się o jej rękę, który morze widział jedynie na rycinie. Trzeba jednak przyznać, że była wyjątkowej urody: wysoka, smukła, o jasnej skórze i czarnych jak węgiel włosach złamała nie jedno serce wychodząc za mąż. Kochana Ita… piękność o dobrym sercu, całe dnie spędzała malując, pisząc wiersze, rozmyślając… Życie poświęcone liczeniu przychodu z folwarku na pewno nie było tym, co uczyniłoby ją szczęśliwą. Monotonia przerywana jedynie sporadycznymi biesiadami powoli zabijała siostrę Bianci. W czasie którejś z wizyt, widząc wielkie, smutne oczy Ity wbite w horyzont Bianca obiecała sobie, że nigdy nie poświęci się tak ani dla swojej rodzinny, ani dla nikogo.

Zatrzymała się na chwilę. Najbogatsza, otaczającą pałac dzielnicę tworzyły szerokie, przecinające się prostopadle ulice. Jako że zarówno siedziba władcy, jak i najbogatsza część miasta leżały na wzgórzu, część z nich kończyła się schodami. Gdy zastanawiała się nad smutnym losem swojej siostry dotarła właśnie do jednego z takich zejść. Roztaczała się przed nią panorama Ir. U jej stóp rozciągała się dzielnica kupców, gdzie można było nabyć niemal wszystko: od małych, czarnych grzebienie wykonanych z kości ryb Morza Południowego, przez amulety wyrabiane przez wędrownych magów aż do biżuterii wartej tysiące denarów. Na pograniczy tej części miasta oraz dzielnicy biedoty zwanej Dolinką stała w kamienica, w której za pieniądze gildii wynajmowała pokój. Ruszyła schodami w dół. Patrząc na boki zauważyła, że gałęzie drzew rosnących po obu stronach schodów zaczynają na nie zachodzić, zwężając przejście.

Jak mamy sobie poradzić z Kwiatami, skoro nie dajemy sobie rady nawet ze zwykłą roślinnością – pomyślała. Przyspieszyła kroku pokonując po 2 schodki naraz. Ruch zawsze ją uspokajał i nadawał myślom nieco jaśniejszy odcień. Ten sposób na chandrę stawał się ostatnio coraz przydatniejszy, bowiem ostatnimi czasy smutek nawiedzał ją wielokrotnie i to bez konkretnego powodu. Teraz jednak będzie musiała skupić się na zadaniu i zapomnieć o sobie. Będzie, jak to mawiał jeden z jej mistrzów, „ostrzem Ir". Ostrzem czy młotkiem, pomyślała, dobrze, że będę miała co robić. Choć ta robota może okazać się ostatnią. Zwolniła nieco i wsunęła dłoń do kieszeni płaszcza. Namacała tam gładką powierzchnię maski. Ta deska będzie jedynym, co oddzieli mnie od szaleństwa i śmierci – pomyślała i jednym skokiem pokonała kilka ostatnich stopni. Przesunęła palcami po artefakcie.

Ktoś musiał specjalnie dla mnie ją wypolerować – przeszło jej przez myśl.

Przed oczami stanął jej jeden z tych pryszczatych uczniów magów. Na pewno jakiś Wielki Gideon (przydomki magów były wprost proporcjonalnie zabawne w stosunku do poziomu ich arogancji, a że każdy uważał się co najmniej za najlepszego w mieście, zwykle ciężko było utrzymać powagę w towarzystwie kilku znawców sztuk mistycznych) wydał polecenie swemu terminatorowi, by popracował papierem z doklejonymi kawałkami szkła nad gładkością maski. Kto wie, może to jeden z tych dzieciaków z mlekiem po nosem, którzy wodzą za nią cielęcym wzrokiem za każdym razem, gdy pojawi się w okolicach Biblioteki Magów. Uśmiechnęła się do siebie i weszła między stragany. Jak zwykle, uderzyła ją mieszanina zapachów. Mając dobry węch potrafiła rozróżnić dwie podstawowe wonie. Ciężki, zapach perfum, przywodzący na myśl suknie, wymyślne fryzury oraz kapiące złotem sale balowe dochodził od strony kilku budynków z brzoskwiniowych cegieł, wokół których zawsze kręcił się kolorowy tłumek kobiet. Nieco słabsza, a jednak wyraźna była woń przypraw sprowadzanych ze Wschodu. Na pewno wyczuła imbir i szafran. Wśród tych dwóch mieszanin poczuła jednak jeszcze jeden zapach, woń słodką, ciężką, duszącą… Woń Kwiatów. Przystanęła zaskoczona rozglądając się za kimś, kto przywiózł ze sobą śmiercionośną roślinę z czerwonych pól. Nie dostrzegła jednak niczego podejrzanego: wokół niej ludzie przepychali się, targowali i oglądali towary. Przy najbliższym stoisku gruby rzeźnik wymachiwał wielkimi jak bochny rękoma i próbował przekonać sceptycznie patrzącego jegomościa o wysokiej jakości solonego mięsa, które sprzedawał. Bianca potrząsnęła głową. Ostatni raz czuła ten zapach w dniu gdy ojciec zirytowany jej odrzuceniem kolejnego kandydata na męża, obdarował 100 denarami i wysłał do miasta. Skoro już tu to czuć, to naprawdę to to świństwo musi być już naprawdę blisko… Ruszyła w dalszą drogę.

Woń przyniosła ze sobą falę wspomnień. Oczami duszy ujrzała nabrzmiała gniewem twarz ojca celującego palcem w kierunku drzwi i wrzeszczącego „WYNOŚ SIĘ!". Przypomniała sobie jak w ciągu kilku godzin pokonała pieszo drogę do Ir, a także wypełnione uczuciem beznadziei pierwsze dni w mieście gdy nie wiedziała, co robić i większość czasu spędzała obserwując karaluchy na ścianie pokoju wynajętego w gospodzie. Z braku lepszego pomysłu zaczęła włóczyć się po mieście, co było dla dziewczyny z wiejskiej prowincji w równej mierze fascynujące, jak i niebezpieczne. Gdy teraz to analizowała, dziwiło ją, że została napadnięta dopiero czwartego dnia pobytu. Pamiętała do bardzo dokładnie: ręka w skórzanej rękawicy chwyciła ją za ramię i z zalanej słońcem szerokiej ulicy wciągnęła w cuchnące moczem boczne przejście. Napastnik, na jej szczęście, okazał się nastoletnim wyrostkiem. Szamotanina nie trwała długo. Bianca ku własnemu zaskoczeniu powaliła przeciwnika ciosami w krocze i w gardło. Walka przyszła jej równie łatwo i naturalnie co taniec na biesiadach u siostry. Gdy zdezorientowana stała i gapiła się na powalonego łotrzyka, ten jęknął coś o Stalowych i próbował odczołgać się od niej. Wtedy przerażenie w końcu utorowało sobie drogę przez jej wstrząśnięty umysł i dała nogi za pas. Potem zaś dowiedziała się z rozmów z bywalcami tawerny o Stalowej Gildii i zrozumiała, za kogo wziął ją tamten chłopak. Nie mając nic do stracenia, spróbowała się zaciągnąć…

Oderwała się od przemyśleń, gdy dotarło do niej, że jest już na miejscu. Stała przed swoją kamienicą.

Jestem oderwana od rzeczywistości, co się ze mną dzieje? – pomyślała i weszła do środka. Po pokonaniu schodów dotarła do pokoiku na piętrze który wynajmowała i zatrzasnęła za sobą drzwi. Pomieszczenie było urządzone bardzo prosto, żeby nie powiedzieć biednie. Na ziemi leżało coś w rodzaju dywanu pokrytego kolorowym wzorkiem i była to jedyna ozdoba. Na umeblowanie pomieszczenia składa się skrzynia, jedna szafa wypełnione ubraniami, głównie podróżnymi płaszczami i ciepłymi kurtami, oraz stolik z krzesłem. Pod ścianą stało zakryte siennikiem łóżko. Żaden przedmiot nie leżał na wierzchu, z wyjątkiem grubego ogarka ustawionego na stoliku. Bianca usiadła na posłaniu i wbiła wzrok w ścianę. Po chwili po deskach przebiegł karaluch. Jak za starych, dobrych czasów – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.

 

 

Koniec

Komentarze

Znając okolicę obu miast jak mało kto oraz coś, co wyglądało na maskę. -
Przed oraz powinien być przecinek, bo jest po zdaniu wtrąconym. A tak to utrudnia zrozumienie. Zauważyłem poza tym jeden błąd składniowy i jeszcze jeden taki śmieszny -
...gruby rzeźnik wymachiwał wielkimi jak bochny rękoma i próbował przekonać sceptycznie patrzącego jegomościa o wysokiej jakości solonego mięsa...
A jeśli chodzi o całośc opowiadania, czy raczej o jego fragment, jest nieźle napisane, całkiem ciekawe i przede wszystkim nie banalne. A to w przypadku fantasy duży plus.

Matko, dawno nie trafiłam tu na tak schematyczne opowiadanie. Jestem już prawie na sto procent pewna, że gdzieś w internecie istnieje wzór "jak napisać opowiadanie" z ktorego korzysta większość nastolatek z sieci.  Wszystko tu jest według schematu: historia, kraina, postaci, wydarzenia, no i bohaterka... Piękna, zdolna i najlepsza we wszystkim i ze wszystkich Mary Sue, której świat i jego ludzie nie dorastają do pięt...

(Dla jasności: to jest komentarz bardzo, ale to bardzo negatywny.)

www.portal.herbatkauheleny.pl

"Piękna, zdolna i najlepsza we wszystkim i ze wszystkich Mary Sue, której świat i jego ludzie nie dorastają do pięt..."
Suzuki, i czemu ty narzekasz? Przecież to jasne, że nikt nie chce pisać o postaciach, z którymi się nie może utoższamić.. ;).

Przeczytałem oba teksty i sięgnę po następne części. To jest, sam w sobie, komentarz bardzo, ale to bardzo pozytywny. Lubie klasyczne fantasy, a to jest interesujące i dobrze napisane poza kilkoma mankamentami, których mi się nie chce wypisywać. 

"Przy każdej wizycie w pałacu Bianca zastanawiała się, jakimi kryteriami kierują się ludzie decydujący o obsadzie stanowisk, czy na pewno chodzi o znajomość prawa i umiejętność szybkiego rozwiązywania zawiłych problemów tyczących zarządzania miastem. Może jednak starczy aparycja pajęczaka?" - Po pierwsze, ta wypowiedź będzie wyglądać lepiej i sensowniej, jeśli zamiast przecinka przed "czy" postawi się kropkę. Po drugie, skoro przyjmujesz czas przeszły narracji, to konsekwentnie się tego trzymaj.
"Mogła teraz w spokoju przyjrzeć się temu, co przekazał jej urzędas" - To fantastyczne średniowiecze, a więc unikamy slangowych anachronizmów, takich jak "urzędas"
"Oczami duszy ujrzała nabrzmiała gniewem twarz ojca" - "Nabrzmiałą"
"Gdy teraz to analizowała" - anachronizm

Ogólnie rzecz biorąc, z wielkim szokiem, stwierdzam, iż ta część jest lepsza od poprzedniej. Ktoś tu widzę wyciągnął wnioski i podszkolił warsztat podczas swojej nieobecności na portalu. Za to należą się wyrazy uznania.
Jeśli mógłbym coś zasugerować, proponowałbym ograniczyć ilość zdań miliardokrotnie złożonych, bo cierpi trochę na tym przejrzystość. Styl masz w miarę wyrobiony i całkiem fajny, więc nie jest to aż taki problem, ale mimo wszystko - zbyt wiele złożeń też szkodzi.
Poza tym, proponowałbym odbyć szybki kurs interpunkcji, bo przecinków brakuje w wielu miejscach - to akurat jest dosyć ważne, jeśli upierasz się przy tworzeniu długaśnych zdań, w których przecinki, po prostu, być muszą.
Opowiadanie, moim zdaniem, czytało się całkiem miło. Na szczęście twój styl i warsztat ratują sytuację, bo inaczej nie ździerżyłbym absolutnego braku fabuły. Tak czy inaczej, źle nie jest.
4/6



Nowa Fantastyka