- Opowiadanie: Halwor - Paczka

Paczka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Paczka

Garnitur ubrany, buty wypastowane, włosy umyte, zęby umyte. Szybkie przyjrzenie się odbiciu w lustrze. Długie włosy spięte w kucyk, blada młodzieńcza twarz, kanciaste okulary a za nimi oczy spoglądające ciemno brązowymi tęczówkami w których źrenice gubiły swój kształt. Jak na faceta miałem niezwykle specyficzne rysy twarzy, płeć piękna mogła mi tylko pozazdrościć długich naturalnych rzęs. Spokojnie mógłbym udawać kobietkę, jedyne co by mnie natychmiast zdradziło to zarost rosnący niemal w oczach. Babo-chłop do jasnej cholery. Irytował mnie mój wygląd, ale tego tak łatwo nie da się zmienić. Jedyne co mi pozostało to bródka i krzaczaste brwi. Z tymi atrybutami wyglądałem przynajmniej jak facet. Dość tego rozważania wyglądu, czas zbierać się na rozmowę kwalifikacyjną. Ding-Dong.

– Kto do diabła? – otwarłem drzwi wejściowe.

– Dzień dobry. Zastałem Tomasza – kurier spojrzał na trzymaną paczkę – Gojnego?

– Tak, to ja.

– Paczka do pana.

– Nic nie zamawiałem.

– Adres się zgadza, klient się zgadza. Wystarczy tylko podpisać. Nic pan się nie martwi, zapłacone już. – podsunął mi elektroniczne ustrojstwo – Podpis tutaj i gotowe. – lekko zdezorientowany złożyłem koślawy podpis o który mnie poproszono.

– Co to właściwie jest? – odebrałem długi pancernie zapakowany przedmiot.

– Nie wiem. Jestem tylko kurierem. Miłego dnia. – nie zdążyłem zadać więcej pytań bo ten popędził do samochodu.

– Miłego dnia. – odpowiedziałem nie wiedząc jak zareagować.

Zamknąłem drzwi.

– Co ja to miałem zrobić? Ach tak, rozmowa o pracę.

Przypomniałem sobie o telefonie. Pobiegłem wraz z paczką do pokoju dziennego. Paczka wylądowała na sofie. Do kieszeni marynarki wrzuciłem telefon, słuchawki, garść żelek z opakowania leżącego na stole i miętówki. Znowu przy drzwiach wyjściowych wróciłem się po portfel z dokumentami i kluczyki do zdezelowanej Corsy, które w roztargnieniu zostawiłem na tym samym stole.

– Skup się człowieku. – nakazałem sam sobie porywając dodatkowo dokumenty aplikacyjne.

Upewniwszy się że wszystko co potrzebne zabrałem, odpaliłem samochód ruszając po zdobycie posady programisty w korporacji. Pozytywne myślenie to podstawa. Ciężkie rytmy Ramsteina umilały mi trasę do przeznaczenia.

+++
Na usta cisnęły mi się same przekleństwa. Dzieci sąsiadki na mój widok uciekły, musiałem wyglądać jak uosobienie słowa wściekłość. Uspokoiłem się, znaczy spróbowałem się uspokoić. Po zamknięciu drzwi wejściowych mój ciężki głęboki oddech przerwał wrzask wściekłości zakończony soczystą wiązanką.

– RUCHANY PRZEZ SPEDALONEGO DIABŁA SKURWYSYŃSKI ĆWOK!

Mruczek który przyszedł się przywitać popędził z miaukiem w przeciwną stronę. Cała wściekłość wyparowała jak za dotknięciem magicznej różdżki. Miałczenie dochodziło teraz z pokoju dziennego. Poszedłem tam.

– Kici kici kici. Gdzie się schował ten wszarz? – kolejny miauk dobiegł za zasłony – Mam cię.

Rudy kot próbował się wyrwać, musiałem go nieźle przestraszyć.

– Ciii, spokojnie. – po momencie zwierzak uspokoił się, drapałem go na przemian za uchem i pod brodą.

Fotel zatrzeszczał w proteście gdy ciężko na nim usiadłem. Dalej pieściłem futrzaka, niesamowite było że tak mnie to uspokoiło.

HrrrrHrrrr. No to teraz kompletnie mnie rozbroił. Przed chwilą byłem w stanie zabijać a teraz drapałem kota z bananem na ryju. Pomyślałem znowu o rozmowie kwalifikacyjnej, na moje wyraźne spięcie kot w odpowiedzi tylko głośniej zamruczał.

Myślałem że dostanę wreszcie lepszą pracę niż pomoc techniczna w MediaMarkt. Dziewięć miesięcy po skończeniu studiów informatycznych i wreszcie zadzwonili, odkopali moje CV które okazało się nadawać. No i przyszedłem na rozmowę o pracę. Kolejka była długości kilku osób. Stres zżerał mnie od środka, to przecież moja życiowa szansa. Wchodzę, rozmowa przeszła gładko, w myślach już oblewałem sukces i usłyszałem te słowa.

– Ma pan świetne kwalifikacje ale potrzebowalibyśmy osoby z doświadczeniem.

Świat fantazji runął z hukiem.

– Wasza firma pozwoliłaby mi zdobyć odpowiednie obycie w takiej pracy.

– Ma pan rację. Możemy pana zatrudnić na okres próbny ale musiałbyś mnie przekonać. – wymownie popatrzył na swoje krocze.

– Co pan ma na myśli?

– Dobrze wiesz – popatrzyłem na niego z niedowierzaniem – Chłopczyku.

– Pan żartuje?

– Nie. No nie ociągaj się. – wstałem – Dobry chłopiec.

Życiowa szansa, powtarzałem sobie. Uśmiechnąłem się, ale tak naprawdę milutko, on na to też uśmiechnął się zbereźnie. Gdy obchodziłem biurko mężczyzna odwrócił się w obrotowym krześle na dogodną pozycję przede mnie. Na biurku stał ceramiczny wazon wielkości butelki z sztucznym kwiatkiem w środku, całkiem przypadkowo znalazł mi się w dłoni i całkiem przypadkiem rozbił się na łysiejącej pale zbereźnika w kawałeczki. Cios ten nie całkiem ogłuszył jegomościa, te niedociągnięcie poprawił prawy prosty odsyłając go na jakiś czas do krainy Morfeusza.

– Mam swój honor. – podniosłem kwiatek który spadł na ziemię.

Teatralnym gestem rzuciłem go na bezwładne ciało które zsunęło się na ziemię i o wiele mniej teatralnym kopniakiem trafiłem go w krocze. Odwróciłem się by wyjść ale nie ulżyło mi jeszcze.

– I nie jestem żadnym chło… – kopniak – …pczy…– kopniak – …kiem! – ostatni kopniak był zadany z największą furią. Jęczał trochę więc poprawiłem kopniakiem w głowę by stracił na nowo przytomność.

Nagle uświadomiłem sobie że pobicie go nie było dobrym pomysłem. Z przestrachem spojrzałem na drzwi, kamień spadł mi z serca. Okazało się że są to jedne z tych śmiesznych drzwi obitych materiałem wygłuszającym, tak zawsze wyobrażałem sobie te będące w wariatkowie. To jeden problem mam z głowy, hałas który narobiłem nie wyszedł poza te ściany, teraz tylko wydostać się stąd niepostrzeżenie. Poprawiłem marynarkę, zabrałem teczkę z przyniesionymi dokumentami i skierowałem się w stronę drzwi. Wychodząc postarałem się nie otwierać ich za szeroko. Nerwowa dziewczyna chciała już wstać i wejść do pomieszczenia, była ostatnią osobą w kolejce.

– Kazano mi przekazać że będzie pięciominutowa przerwa.

Jedyny blef który przyszedł mi do głowy, oby w niego uwierzyła. Po zniknięciu za rogiem mimowolnie przyspieszyłem, po wyjściu z budynku najzwyczajniej w świecie pędziłem do samochodu.

A teraz siedzę na fotelu głaszcząc kota, roześmiałem się na groteskowość sytuacji. Myślałem że będę robić cokolwiek innego. Policja która pewnie zapuka do mojego domu zobaczy nie chuligana który skopał jaja jakiejś grubej rybie, tylko nieszkodliwego faceta z kotem.

Paczka! Przypomniałem sobie o niej dopiero gdy spojrzenie prześlizgnęło się po niej w drodze na zegar. Ciekawość była mocniejsza, Lemon bo tak wabił się rudy futrzak zasyczał gdy chciałem go przełożyć z moich kolan na drugi fotel. Efekt końcowy był taki że ugryzł mnie i pobiegł na piętro. Jak zwykle. Przesiadłem się na sofę, pakunek znalazł się na moich kolanach.

– Ciekawe co to jest? – pytanie durne, ale nie powstrzymałem się przed powiedzeniem go na głos.

Jest długa, po potrząśnięciu coś się telepało w środku, adresu zwrotnego nie ma, zapakowane tak że wytrzymałaby atak rotwailera. Moją uwagę zwrócił styl pisma adresu dostawy. Czytelny, powiedziałbym że elegancki, pozawijane litery przywodziły na myśl podręcznikowe listy pisane przez arystokratów. Nóż kuchenny i nożyczki przyniesione po chwili posłużyły mi do rozbrojenia tej niespodzianki. Po rozszarpaniu jednego z końców, moim oczą ukazał się kawałek drewna i styropianowe kulki.

– Jakiś żart, czy coś?

Po wysunięciu kawałka zawartości stwierdziłem że jest to… kij?

– Pewnie dostałem pieprzoną miotłę i list z Hogwartu. – na twarzy zagościł mi ironiczny uśmieszek, wyciągnąłem całość.

Kij był zawinięty w dość sporej części folią bąbelkową, dodatkowo wyleciał w lawinie styropianu pakunek wielkości małej książki.

– Miotła to raczej nie jest. – kij był trochę wygięty wraz z uchwytem przymocowanym mniej więcej w połowie.

Już zabierałem się za odpakowywanie końca kija gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.

Po otwarciu ich zobaczyłem dwóch panów w niebieskich mundurach.

– Dzień dobry panowie.

– Dzień dobry, mamy przyjemność rozmawiać z Tomaszem Gojny?

– We własnej osobie.

– Przyszliśmy zadać parę pytań.

– A co takiego się stało? – udawałem jakbym nie wiedział po co przyjechali.

– O niczym pan nie wie? – zapytał się z sarkazmem.

– O czym takim miałbym wiedzieć panie władzo? – nadal udawałem głupiego.

– Półtorej godziny temu pański sąsiad, Piotr Kowalski, wygrażał podobno Stefanowi Wilkowi że go zabije. Słyszał coś pan?

– Co? – teraz to naprawdę zgłupiałem.

– Pański sąsiad… – przerwałem mu machnięciem ręki.

– Wiem, zrozumiałem pana. – spodziewałem się policji ale nie w takiej sprawie. – Muszę niestety was zmartwić przed dwudziestoma minutami ledwo wróciłem z miasta. Nic nie wiem.

– To przepraszamy, sąsiadka posłała nas do pana. Życzymy miłego dnia.

– Nawzajem.

Oparłem się plecami o zamknięte drzwi, serce waliło mi jak szalone.

– Dziwny dzień.

Kowalski i Wilk byli taką parą staruszków która nie potrafiła bez siebie żyć. Niemal codziennie jeden z nich robił wyjątkowo złośliwy psikus drugiemu, tym razem musiał być to naprawdę wredny kawał. Nowakowa, moja wścibska sąsiadka, pewnie natychmiast zadzwoniła po mundurowych by zrobili porządek z podstarzałymi urwisami.

Zanim zabrałem się za dalsze odkrywanie co dostałem włączyłem radio. Leciały akurat wiadomości.

„…tragedia ta stała się dzisiejszego popołudnia (szum, poprawiłem lekko częstotliwość). Pracownik największej korporacji prowadzącej działalność w naszym mieście został zamordowany…"

Zakręciło mi się w głowie, świat zawirował, by to powstrzymać chwyciłem się mocno szafki na której stało radio.

– Zabiłem go??? – zduszony głos ledwo co wyrwał się na świat przez zaciśnięte gardło.

„…25 letnia Krystyna F. przyznała się do pobicia go i wypchnięcia z okna gabinetu znajdującego się na czwartym piętrze. Twierdzi że została wykorzystana seksualnie i chciała się zemścić. Za morderstwo z premedytacją grozi jej dożywotnie pozbawienie wolności." Beznamiętny głos reportera czytał sprawozdanie. To tamta zdenerwowana kobieta. Zabiła go a ja jej ułatwiłem zadanie. Nie żeby było mi specjalnie żal gościa, ale to był człowiek, ludzi nie zabija się od tak. Zdecydowałem się czym prędzej wyłączyć radio.

– Ten dzień jest naprawdę dziwny.

Z podejrzliwością popatrzyłem się na otwarty pakunek. Odpakowałem koniec styliska.

– To już przekracza granice absurdu. – tajemniczym przedmiotem była kosa.

– Co ja niby mam zrobić z tą kosą? Trawę mam ściąć? No dobra możecie wychodzić, świetny żart, normalnie boki zrywam!

Nikt nie wyszedł. Nikt nie zawołał „Mamy cię!".

Przeszły mnie ciarki. Rzeczywistość jakby próbowała mi udowodnić jak dziwny może być dzień. Pogładzone ostrze odskoczyło z metalicznym dźwiękiem. Do tej pory było złożone jak scyzoryk, otwierając się niewiele brakowało by zraniło mnie w palce. Stylisko kosy było proste bez żadnych zdobień, tylko wypolerowane dłońmi od ciągłego trzymania. Ostrze nieco bardziej przyciągało uwagę. Skonstruowane tak by bez problemu można nosić nieużywaną w danym momencie kosę bez ryzyka zranienia się. Przyjrzałem się bliżej. Skaza w strukturze powierzchni stali sprawiała wrażenie że widniały tam kiedyś jakieś napisy. Ostrożnie oparłem narzędzie o ścianę, niemal dostałem zawału gdy ostrze po puszczeniu styliska złożyło się z tym samym metalicznym dźwiękiem. Ciekawość natychmiast wzięła górę. Chwyciłem stylisko i nic się nie stało.

– To po prostu był zwykły zbieg okoliczności. – uspokajałem sam siebie kompletnie nie wierząc w to co powiedziałem.

Zbłąkana myśl brzmiała „kosa tak nie wygląda", przedmiot jak na przekór kolejny raz się rozłożył.

– Jezus Maria! – odruchowo odrzuciłem piekielne narzędzie rolnicze.

Zanim upadło na ziemię ostrze kosy znów złożyło się jak scyzoryk.

– Pewnie śnię. Uspokój się to tylko sen, bardzo realistyczny sen. Obudzę się, pewnie teraz drzemię na korytarzu czekając na swoją kolej do rozmowy kwalifikacyjnej. – wizja nadal uparcie trwała.

Z pewną dozą ostrożności podniosłem kosę. Na spróbowanie pomyślałem „otwórz się", ostrze otwarło się, „zamknij się" i ostrze z powrotem się złożyło. Jeszcze parę minut zajęło mi otwieranie i zamykanie ostrza tylko za pomocą myśli. Zauważyłem że odłożona kosa zawsze sama się zamykała, a na moje mentalne rozkazy jakkolwiek różnie by brzmiały, ale miały coś wspólnego z otwieraniem i zamykaniem scyzoryko-podobnego tworu, reagowała tylko wtedy gdy dotykałem styliska.

– Dziwny przedmiot. Może jakieś urządzenie działające na impulsy nerwowe, ale po jakiego diabła to dostałem? – dobrałem się do reszty rzeczy które były w paczce.

Po odpakowaniu z folii bąbelkowej trzymałem książeczkę i kopertę z jakąś dodatkową zawartością w środku, otwarłem ją. Na dłoń wysypał mi się srebrny łańcuszek z specyficznym wisiorkiem, była to koścista dłoń trzymająca między kciukiem a palcem wskazującym maleńką klepsydrę w okręgu. Okrąg był ruchomy, można było go przekręcić i szczypta piasku w klepsydrze przesypywała się. Całość wisiała na maleńkich oczkach przypiętych do kciuka i palca wskazującego. Zastanawiało mnie dlaczego tak misternie wykonaną ozdobę zrobiono z mosiądzu. List był napisany takim samym eleganckim charakterem który widniał na paczce.

 

Szanowny Panie.

Został Pan wybrany przez Najwyższą Radę. Szczegóły znajdzie Pan w książce przysłanej wraz symbolami stanowiska Panu nadanemu. Od dnia dzisiejszego obejmujesz urząd który jest decyzją Najwyższej Rady niezbywalny. Opór i negacja nie mają najmniejszego sensu. Powierzamy twemu sumieniu czy podejmiesz się zadania czy nie. Powtarzam wszystkie niezbędne szczegóły są wyjaśnione w almanachu.

 

Ma zdziwiona gęba mówiła sama za siebie. Jakaś sekta mnie dorwała? Złożyłem starannie list z powrotem do koperty. Wymieniona w liście książeczka była wielkości zeszytu szkolnego. Twardą okładkę wykonano z gładkiej i bez najmniejszego wątpienia starej skóry. Obróciłem księgę kilka razy w poszukiwaniu tytułu, nic takiego nie znalazłem. Otwarłem ją: pierwsze co zwróciło moją uwagę to że napisano ją ręcznie; drugą rzeczą było to że na pewno nie napisano jej po polsku; trzecią to że materiałem piśmienniczym nie był tradycyjny papier, domyślałem się że mógł być to pergamin; czwartą i ostatnią było to że trzymałem ją do góry nogami, świadczyła o tym rycina przedstawiająca jakąś skrzynię spętaną łańcuchami. Po odwróceniu książki litery wcale nie stały się bardziej znajome. Otworzyłem na stronie tytułowej, po przekartkowaniu ukazało mi się coś na kształt wprowadzenia, spisu treści, i faktycznej treści książki. Tytuł mimo napisania go wyraźnymi literami był nie do przeczytania z wiadomego powodu. Alfabet użyty do spisania księgi przypominał runy, z tą różnicą że na pewno zawierał więcej znaków niż standardowy alfabet łaciński. Odłożyłem książkę. Wszystko wyjaśnione zostało w almanachu, dobry żart. Tylko nie pomyślano że mogę nie znać jakiegoś dziwacznego języka.

Reszta dnia upłynęła mi pod próbami rozszyfrowania księgi, zabawy kosą i przyglądaniu się detalom na naszyjniku. Starałem się oddalić wspomnienie zasłyszanej w radiu wiadomości która dręczyła moje sumienie. Próby rozszyfrowania związane były najpierw z porównywaniem alfabetu z wszystkimi możliwymi które udało mi się wyszperać przy pomocy wyszukiwarki na komputerze, następnie stwierdziłem że może po prostu księga jest zaszyfrowana. Sprawdziłem najpierw list w poszukiwaniu klucza szyfru. Metodą poznaną w filmach podgrzałem list świeczką z nadzieję że pojawi się klucz, nadpaliłem jedynie rąbek kartki. Potem wysmarowałem go pędzelkiem zamoczonym w soku z cytryny i podgrzałem suszarką, dalej nic. Sztuczkę z sokiem z cytryny powtórzyłem z kilkoma kartami księgi, najpierw okładki, potem strony tytułowej i ostatnimi kartami które były puste. Nadal nic. W nadziei że znajdę coś ciekawego na amulecie, przebadałem go okiem uzbrojonym w lupę. Jedyne do czego doszedłem było uzmysłowienie sobie że ozdoba posiada naprawdę świetnie wykonane detale, widać było nawet łączenie pomiędzy kostkami palców. Pomiędzy dochodzenie wpakowałem takie czynności jak zjedzenie kolacji, danie karmy kotu, obejrzenia wiadomości w telewizji i wypicie piwa. W wieczornych wiadomościach dowiedziałem się że: szpital w mieście jest zapełniony osobami które uległy drobnym obrażeniom; w kraju odnotowano więcej samobójstw i śmiertelnych wypadków drogowych; jakaś gwiazda, o której dopiero dziś się dowiedziałem, wywołała sensację przychodząc na jakieś przyjęcie bez stanika. Później zobaczyłem jakiś film sensacyjny lecący w telewizji po raz setny. Po tych czynnościach stwierdziłem że codzienna papka dla mózgu została dostarczona. Do godziny dwudziestej trzeciej dwadzieścia byłem zmęczony doświadczeniami dnia dzisiejszego. Po szybkim prysznicu i przeczytaniu kawałka jakiejś bardziej czytelnej książki niż dzisiejszy prezent postanowiłem położyć się na tapczan służący mi za łóżko. Wykorzystam to że jutrzejszy dzień miałem mieć wolny od pracy wylegiwaniem się do dwunastej w południe. Zasypiając spoglądałem na czerwony licznik zegara, było po północy.

+++
Jestem w biurze i rozmawiam z gościem od rekrutacji. Nie przeszkadza mi to że jego twarz przypomina mięso mielone i z jego ust leci krew plamiąca jasnoniebieską koszulę. Podaje mu paczkę chusteczek higienicznych bo niezmiernie irytuje mnie to że gdy mówi, kropelki krwi lecą w moją stronę brudząc tym samym garnitur. Role się odwróciły, tym razem to ja zadaję mu pytania, a on lekko nerwowo na nie odpowiada. Do pokoju wchodzi kobieta, ma miły uśmiech na twarzy, rozpoznaję w niej morderczynię, przywitałem się skinieniem głowy. Przyniosła tacę z czterema filiżankami kawy, na moje pytanie po co ta czwarta filiżanka odpowiedziała że przyjdzie jeszcze jedna osoba. Siada na krześle postawionym pod ścianą i milczy. Trup po skończonej rozmowie wstaje podchodząc do mnie, odwracam się w krześle. W jego dłoni ukazuje się zwinięty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie kościstej dłoni z klepsydrą, zawiesza mi go na karku coś przy tym mówiąc. Po tej czynności podchodzi do okna otwierając je, siada na parapecie i wpatruje się w dal.

Kobieta wstaje, okazuje się że trzyma w dłoniach kosę. Przedmiot ten nie wygląda jak kosa, ale wiem że to właśnie trzyma. Macha dłonią w moją stronę zachęcając do chwycenia podarunku. Podchodzę do niej. Intensywne spojrzenie w głąb moich oczu jakby badało moją jaźń. Odebrałem narzędzie i odwróciłem się w stronę okna. Zmasakrowana twarz wpatrywała się we mnie niewidzącymi oczyma. Na dźwięk szczęku ostrza nieboszczyk skoczył w przepaść pod sobą. Drzwi do gabinetu otwarły się. Nie usłyszałem ani nie zobaczyłem tego, ale wiedziałem że w momencie skoku zmasakrowanego mężczyzny do pokoju przybyła nowa persona.

Był to cień, dym zawieszony w powietrzu na kształt człowieka. Milczał. Wizja gabinetu się rozwiała. Cień bardziej wyczuwalny niż widzialny w powstałej pustce podaje mi księgę. Chcę ją chwycić, ale zabiera mi ją spod dłoni. Palec wskazujący cienia dotyka mojego amuletu, następnie kieruje się w moją głowę, a potem na księgę. Nienaturalna cisza panująca w nicości zdaję się wdzierać wszędzie zagłuszając cokolwiek mającego wydać dźwięk. Cień wciska mi księgę, która nie chwycona upada mi pod nogi. Niejasna i zamglona rzeczywistość snu rozwiała się.

+++
Irytujący dźwięk budzika wyrwał mnie z sennych wizji, na wyświetlaczu widniała godzina piąta czterdzieści pięć. Trzasnąłem go zdenerwowany styliskiem trzymanej w dłoni kosy. Urządzenie rozpadło się bez zamiaru zaprzestania alarmu. Położyłem narzędzie na podłodze. Zwlekłem się z tapczanu zahaczając amuletem o pościel. Po doczołganiu się do zniszczonego budzika i wyciągnięciu baterii poległem, z nogami częściowo zaplątanymi w kołdrę i twarzą wprasowaną w dywan. Substancja wypełniająca moją czaszkę nie była w stanie przeanalizować sytuacji. Z lewej usłyszałem głośne miauknięcie.

– Zamknij tą zawszoną mordę i daj mi spać. – wymamrotałem.

Na kolejne miauknięcie rzuciłem w jego stronę kapciem który znalazł się w zasięgu. Nie trafiłem, kapeć nieszkodliwie zatrzymał się przed Lemonem. W klatkę piersiową uwierał mnie amulet i jakiś prostokątny przedmiot. Świadomość istnienia powróciła do mej czaszki jakby ktoś wbił ją tam kowadłem. Zerwałem się na równe nogi, czynność tę spowolniła kołdra pomagając mi skutecznie zatracić równowagę.

Kosa, amulet i książka. Na pewno nie miałem tych przedmiotów jak zasypiałem. Stojąc tak w samej pidżamie i z paniką spoglądając na wszystkie trzy przedmioty musiałem wyglądać dosyć zabawnie. Usiadłem na kraju tapczanu ukrywając niewyspaną twarz w dłoniach. Miałem dziwny sen, rzadko kiedy śniłem. Przywracanie go do pamięci przypominało spacer w mgle.

Przebrany jadłem śniadanie, kanapki z serem do tego pomidor pokrojony w ćwiartki przyprawiony solą i pieprzem. Trzy niespodziewane prezenty leżały na stole. Nie byłem w stanie ponownie zasnąć. W radiu brzęczała jakaś muzyka, jest godzina siódma, typowy początek dnia. Sen był pewnie odreagowaniem jaźni za tortury minionego dnia. Gdybym miał uwierzyć w przesłanie snu to amulet miał być pewnie kluczem do odczytania książki, a kosa tylko ozdobą ozdoba. Po śniadaniu zrezygnowany włączyłem telewizor w pokoju dziennym.

– Znowu wiadomości, posłucham co tam w świecie piszczy.

To co usłyszałem zatkało mnie. Szaleństwo chyba ogarnęło ten świat. Nagła epidemia na południowym wybrzeżu Afryki od wczorajszego dnia zebrała żniwo osiemdziesięciu sześciu ofiar. Jakiś szaleniec w Polsce strzelał do ludzi w centrum handlowym, zabił cztery osoby, trzy postrzelił, kolejne pięć ranił nożem kuchennym, po dokonanej masakrze wbił sobie owy nóż prosto w serce. Na giełdzie krach. Włochy ogłosiły bankructwo. Korea północna zagroziła odpaleniem rakiet atomowych. Rosja i Ameryka w odpowiedzi zagroziła tym samym. W Francji doszło do trzech nieudanych zamachów terrorystycznych na elektrownie atomowe.

Cień niepokoju opadł na mnie jak pogrzebowy całun.

– To nie może być prawda, może jestem w śpiączce?

Na rozmowę kwalifikacyjną jechałem dosyć nieostrożnie, mogłem przecież mieć wypadek. Wszystko to co zdarzyło się do tej pory mogło być wytworem mojej wyobraźni.

Leżę na łóżku w szpitalu podpięty do kroplówki, rodzina martwi się czy kiedykolwiek się wy budzę. Nerwowy śmiech wyrwał mi się z gardła.

– Sen, widziadło, chore marzenia! – wydarłem się – Pieprzony Matrix się zepsuł.

Poderwałem się z zamiarem wybiegnięcia z pokoju dziennego porwaniu kosy i rozpoczęciu rzezi. W drodze do kuchni gdzie na stole pozostały podarunki przewróciłem się, rudzielec przebiegł mi przed nogami. Leżałem tak przez chwilę, drugi raz tego dnia miałem tak bliskie spotkanie z podłogą. Ból i szok spowodowany upadkiem otrzeźwił mnie na tyle że zastanowiłem się nad swoim zachowaniem. Nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Myśli wydawały się być nie moje, obłęd jakby wsączał się powoli w mój umysł, teraz uświadomiłem sobie że żart z paczką może wcale nie być żartem.

Postanowiłem trzy przedmioty z kuchni przenieść do pokoju dziennego. Wpatrywałem się w nie z trwogą. Drżącymi dłońmi założyłem amulet. Strach mnie opuścił, umysł wypełnił stoicki spokój. Z zdecydowaniem otwarłem księgę, bez zawahania wiedziałem która strona jest stroną tytułową. Z zawodem stwierdziłem że litery nie zmieniły się w żaden magiczny sposób w polskie znaczki. Spróbowałem coś przeczytać.

Błysk, ciemność, chaos, ciemność, błysk, ciemność, zrozumienie, rozmyty obraz widziany przez oczy.

Doświadczenie które przeżyłem, przypominało zresetowanie mózgu, wpakowanie do niego wora wiedzy, rozsypanie go po świadomości i ułożenie w miejscach do tego odpowiednich.

Zamarłem w tej samej pozie w której byłem przedtem, byłem zaskoczony tym że nie zwinąłem się do pozycji embrionalnej albo czegoś takiego. Nie czułem teraz aż tak nienaturalnego stoickiego spokoju jak przedtem, ale nadal odczuwałem przyjemny wewnętrzny spokój.

Powróciłem do czytania, obcy język był dla mnie równie zrozumiały jak polski. Tytuł głosił „Almanach dziedzica Śmierci". Rozpocząłem czytanie wstępu.

 

Czytając to pewnie zorientowałeś się że dzieje się coś złego, może nawet sam tego doświadczyłeś. Każdy przed tobą doświadczał czegoś podobnego. Dla każdego rozsądnego człowieka pomyślenie że istnieje taka istota jak Śmierć jest czystym szaleństwem. Po części jest to prawda. Zostało nadane ci stanowisko które według śmiertelnych czyni cię Śmiercią.

Pocieszyć cię mogę tylko tym że nie będziesz odpowiedzialny za wszystkie zejścia z tego padołu. Nie jesteś odpowiedzialny za zwierzęta, ludzi umierających w chorobie, tych co umarli w spokoju i większą część samobójców. Za nich odpowiedzialne są odpowiednie istoty, pewnie wyda ci się to zabawne ale istnieje coś takiego jak Mysia Kostucha. Ty jesteś odpowiedzialny za tych którzy umierają nagłą śmiercią. Najbardziej niewdzięczne i najbardziej odpowiedzialne zadanie.

Teraz zadasz pewnie pytanie po co masz przecinać nić życia? Wszystko to byłoby bez najmniejszego sensu, prawda? Słyszałeś może kiedyś o puszce Pandory? Tak tej puszce Pandory co zawiera w sobie nieszczęścia i zło całego świata. Jesteś jej strażnikiem.

Tak naprawdę jest to artefakt łudząco podobny w działaniu do puszki Pandory. Widziałeś pewnie już rycinę w tej księdze przedstawiającą skrzynię spętaną łańcuchami. Jest ona czymś na kształt butelki lejdejskiej. Gromadzi ona wszystkie negatywne myśli, uczucia, chore pomysły, jest po prostu kwintesencją zniszczenia. Wydostając się z niej stają się prawdą. Twój najgorszy koszmar również tam jest, jeżeli się wydostanie okaże się namacalną rzeczywistością dla ciebie lub innej osoby. Nie wiem jak to dokładniej opisać, ale jeżeli wieko całkiem się otworzy nastąpiłby koniec. Nie wiem czego dokładnie koniec, ale pewnie każda Kostucha na ziemi byłaby zbędna. Dotychczasowe wydarzenia były spowodowane tylko otwarciem szczeliny niewidocznej dla oka. Łańcuchy i skrzynia są wizualizacją mocy pętającej to wszystko, moc ta powoli i nieubłaganie wypala się. W środku zamknięte lub zamknięta jest przedmiot lub istota mająca być przyczyną Końca. W końcu skrzynia zostanie otwarta, ale nie nadszedł jeszcze na to czas, chyba że ty postanowisz inaczej, będziesz wiedział jeżeli czas nastąpi.

Co ty właściwie masz wspólnego z tym? Każda istota ludzka przy śmierci pozostaje połączona z ciałem pewną więzią. Więź ta nazywana jest nicią życia, kosa służy do jej przecięcia. Podczas tej czynności wyzwalana jest pewna energia którą kosa pochłania, narzędzie to również działa jak butelka lejdejska wchłania energie która jest niezbędna do podtrzymania wytrzymałości puszki. Zabijając ludzi tak naprawdę oddajesz im przysługę.

Zegar śmierci który również otrzymałeś będzie pomagał tobie w wykonywaniu zadania. Po części nadaje ci nieśmiertelność, ale główną jego zaletą jest władza nad czasem i przestrzenią. Dzięki niemu będziesz mógł naprawdę szybko się przenosić i zarazem być w wielu miejscach naraz. Zjawisko to nazwane zostało Rozbiciem. Twoja świadomość rozbija się na kawałeczki i znajduje się tam gdzie właśnie jesteś potrzebny. Z racji tego że czas jest względny twoja świadomość może zmaterializować się zarazem wszędzie jak i tylko w jednym miejscu. W tym stanie nie jest możliwe byś spotkał samego siebie, ale w drgnienie atomu później będziesz mógł być na drugim krańcu świata. Czas podczas podróży zatrzymuje się dla otoczenia a płynie normalnie dla ciebie i duszy po którą przybyłeś.

Teraz tylko zostało pytanie czy podejmiesz się tego zadania?

 

 

Koniec

Komentarze

Cóż mogę powiedzieć... średniawe to jest. 

Po pierwsze, masz niewyrobiony warsztat. Ale to twój pierwszy tekst na tej stronie, więc może jeszcze nikt nie powiedział ci, jakie błedy popełniasz.
Oto więc kilka kwiatków:
"garnitur ubrany [a w co był ubrany ten garnitur? w jakieś ciuszki jak rozumiem? ubrania nie są obrane, tylko zakładane, nakładane, zarzucane] buty wypastowane, włosy umyte, zęby umyte. [powtórzenie]Szybkie przyjrzenie się odbiciu w lustrze. Długie włosy [znowu powtórzenie. radziłabym to "spięte w kucyk wsadzić do pierwszego zdania" spięte w kucyk, blada młodzieńcza twarz, kanciaste okulary a za nimi oczy spoglądające ciemno [chyba nie ciemno, tylko ponuro, posępnie] brązowymi tęczówkami w których źrenice gubiły swój kształt. [czyli że jakie były? jak u kota?:)]"
 Dalszy opis fizjologii jest troszkę chaotyczny. Albo facet przypomina kobietę, albo jednak wygląda jak mężczyzna:) Można to uprościć pisząc, że po prostu ukrywa swoje delikatne, kobiece rysy pod bródką ("krzaczaste brwi" są raczej chyba cechą pierwotną przedmiotu, a nie nabytą, jeśli wiesz o co mi chodzi:)
poza tym zapis dialogów:
-Wiem, zrozumiałem pana. [zbędna kropka, tylko wykrzykniki i pytajniki zapisujemy]- spodziewałem się policji [brakujący przecinek]ale nie w takiej sprawie.

Tak więc oto kilka rad:
1. Sprawdzaj znaczenie słów w słowniku
2. poświęć czas i dopracuj zapis: dialogi, przecinki, powtórzenia
3. Nie obchodź na około tego, co chcesz opisać- tak jak z tym podobieńskwem do kobiety. Najczęściej najprostsze rozwiązanie (spójny i zwięzły opis) jest najlepsze.
 4. spokojnie mógłbyś skrócić to opowiadanie, wyrzucając cały długi opis tego, co bohater robił wieczorem (btał prysznic i czytał książkę) albo że jadł kanapiki z pomidorami i pieprzem:) jak rozumiem takie opisy w Twoim odczuciu mogą nadawać pewną wiarygodność i normalność zachowaniom bohatera, ale prawda jest taka, że są to fragmenty nudne jak cholera, nic nie wnoszące, zniechęcające i śmieszne. unikaj takiego czegoś, skup się na ogólnych opisach sytuacji, ktore troszkę spowalniałyby akcję w odpowiednim momencie, były przejściem, ale jednocześnie nie sprawiałyby, że czytelnik che rzucić w cholerę twój tekst:P
5. imię kota powinno pojawić się wcześniej, wtedy gdy się pojawia o nim pierwsza wzmianka, bo zdezorientowujesz czytelnika

To z rzeczy technicznych. Ze spraw logicznych i dotyczących treści.
1. gdzie własciwie mieszka bohater? w mieszkaniu czy w domu? bo jesli w mieszkaniu, to skąd nagle pojawia się "pięterko"? chyba samotnego, szeregowego pracownika mediamarkt nie stać by było na wielopoziomowe mieszkanie czy dom jednorodzinn, a raczej smętną kawalerkę. 
2. twój bohater wydaje się mieć w sobie mnóstwo ukrytej agresji. Nie wiem, na ile było to twoje zamierzenie, na ile wypłynęlo to niechcący a na ile to moje odczucie, ale jakoś mnie to irytowało;/ wcale nie czułam do niego sympatii, a przez to nie przejmowałam sie tym, co się z nim stanie.
3. ogólnie pomysł mało oryginalny, kilka podobnych opowiadań już nawet tutaj czytałam:) poza tym, oprócz tego, że koleś tylko dostaje coś do zrobienia, nic się nie dzieje. Może gdybyś tak skrócił to opowiadanie i potraktował jako wstęp do dłuższego, w którym byłoby wiecej akcji?

tyle ode mnie:) powiem ci, że moim zdaniem nie jest tak źle. po prostu przecietność i jeszcze raz przeciętność. Ale każdy tak zaczyna. Myślę, że się rozwiniesz, ale tylko pod warunkiem przyswajania rad i stosowania się do nich w następnych tekstach.

April już szeroko opisała błędy, więc nie będę po niej powtarzał. Opowiadanie jest słabe. Szwankuje logika i widać, że fabuła nie została przemyślana. Końcówka urwana i można mieć wrażenie, że tekst jest właściwie wstępem do właściwej historii, ale wstęp ten, jak już zauważyła April, jest przydługi. Przez większość opowiadania nic się nie dzieje. Strasznie przegadane.

Dużo pracy przed Tobą.

Pozdrawiam.

Dzięki, rady przyjęte. Co do pomysłu by opowiadanie skrócić, po jego ponownym przeczytaniu z uwzględnieniem wytknięcia tego że jest przydługawe, zgadzam się w stu procentach.
Na pierwsze napisane opowiadanie stwierdzam że nie jest tak źle jak sądziłem. Następne mam nadzieję będą lepsze :)

To ja od siebie jeszcze dorzucę, że tekstowi brakuje dynamiki. Jest strasznie monotonny, a te fragmenty o kanapkach i tym podobnych jeszcze potęgują działanie usypiające. Ale najbardziej drażniło mnie konsekwentne powtarzanie "otwarłem". Ja wiem, że tak też można, ale nie przypominam sobie, żeby ktoś z ludzi z mojego otoczenia używał tej formy. U Ciebie się tak mówi?

Tak ogólnie, to można powiedzieć, że chociaż nie jest idealnie, to jesteś w dobrym punkcie wyjściowym. Przemyśl rady April, a z każdym tekstem będzie coraz lepiej :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka