
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Józek Bachleda wracał do chaty po całym dniu spędzonym nad potokiem, gdzie łowił pstrągi. Wysoki, czarnowłosy góral z orlim nosem w zamyśleniu przemierzał ukwieconą łąkę lekko chwiejnym krokiem. Na jej skraju stała drewniana, przykryta słomą chałupa. Z komina unosiła się szara smuga dymu. ‘Ciekawe jaka dziś strawa?' Mimo iż połów nie okazał się zbyt obfity, humor miał dobry, czego wyrazem było ciche pogwizdywanie. Wtem drzwi domu trzasnęły. Józek podniósł wzrok i ujrzał żonę wybiegającą mu naprzeciw.
– Jóóóózeeek! Jóóóózeeek! – tęga kobieta wymachiwała rękoma biegnąc, z zadziwiającą jak na swój wiek i tuszę, szybkością.
– Co się drzesz guptoku jedyn? – na widok żony dobry humor górala ustąpił wyraźnej odrazie, ale i strachowi. Po co robić tyle szumu, o butelkę gorzałki, którą wypił przy okazji łowienia ryb?
– Jó… Józek… Diaboł! – krzyczała dobiegając do mężczyzny – Strosny jak pierun, smrodliwy przełokrutnie, a rogi jakie mioł! To zem myśloła, ze nimi ło sufit zahacy!
– Jadźka, uspokójze sie. Godoj mi zaroz co się stoło, ale po kolei co bym mógł cosi z tego wymiarkuwać – Józek uspokajał żonę, choć wcale nie był pewien czy słusznie. Cieszył się jednak, że tym razem nie dostanie po uszach za podwędzenie kolejnej flaszki okowitki z piwnicy. Jego optymizm zniknął kiedy wysłuchał żony:
– Przysed ni wiadomo skłond! Szykowałam wtynczas klusków, bom świeże jojka mioła, to se myśle, bedom ci smakuwać. Az tu nagle! Jak nie zadymi, jak nie huknie! Alem się zestrachała! I zjowił się taki brodaty jakiś, z rogomi. A gruuuby! Nie dziwota, ze tak się zjowił, bo bez drzwi by się chyba nie przecisnoł… – Józek słuchał historii czując jak po czole spływają mu strużki potu. Nie pierwszy raz miał z diabłem do czynienia, a spotkania z nim nie należały do przyjemnych. Jadźka kontynuowała opowieść – …a musiała to być najsiarczyściejsa bestia w piekle, bo jak już zniknoł, to mi az mleko w dzbonku skisło i łoscypki sie zaśmierdły.
Józkowi ciężko było sobie wyobrazić, że oscypki mogły cuchnąć jeszcze bardziej.
– A pytoł się diaboł, kaj jo jest?
– Pytoł, a jak! To zem mu pedziała, ześ nad potokiem. To łon pedzioł cobyś tam jutro na niego cekoł.
– Piyknieś mi się sprawiła Jadziuchna! Cudnie! Tera trza mi do księdza plebana – Józek zerwał się na równe nogi i pobiegł do pobliskiej wsi, gdzie znajdował się kościół. Chciał zawiadomić o zdarzeniu proboszcza, tak jak obiecał na ostatniej spowiedzi. Wyjawiając tajemnicę o konszachtach rodziny Bachledów z bestią zwaną Bąbeluchem miał nadzieję, że uczony ksiądz Jędrzej wie jak radzić sobie z mocami nadprzyrodzonymi.
***
Dysząc ciężko góral wszedł do kuchni na plebanii. Ksiądz wskazał mu miejsce przy stole:
– Siadaj Józek. Napijesz się czegoś…? Znaczy herbaty na ten przykład – dodał w pośpiechu.
– Piyknie dzionkujo, ale mom tu cosi ze sobom – mężczyzna wyciągnął zza pasa skórzany bukłaczek i pociągnął z niego porządny łyk, albo i dwa.
– To jak mówicie, Bachleda… Bąbeluch, tak? Przypomnijcie mi jak to się zaczęło – poprosił ksiądz, a Józek przechodząc mimowolnie do szeptu opowiedział jeszcze raz historię swego dziada, Michała, który podpisał cyrograf z piekielnym łotrzykiem. Szkoda tylko, że stary Bachleda nie pomyślał jakie jego rodzina poniesie konsekwencje za wymigiwanie się od spełnienia warunków umowy!
– Czyli, że twój dziad, Michał, zgodził się zadowalać wysłannika piekieł przez kolejne trzydzieści lat za dwie beczki okowity? – dopytywał się po raz kolejny ksiądz mający problem ze zrozumieniem gwary
i mentalności mieszkańców okolicy – To czysty idiotyzm!
– Toć jo wiem, ale co mom robić kiej ten pieklarz gada ze jo mu mam dług łoddać?!
– Nie martw się. Znałem kiedyś jednego egzorcystę i myślę, że coś uda się wykombinować w twoim przypadku. Zrobimy tak… – ksiądz zniżył głos do szeptu, a góral pochylił się nad stołem i słuchał przebiegłego plebana pogwizdując co jakiś czas z uznaniem.
***
Józek siedział nad strumieniem strugając kozikiem kawałek drewna. Silenie się na obojętną minę
i spokój niezbyt mu wychodziło. Ręce drżały ze strachu, a drewniana figurka mająca przedstawiać jastrzębia przypominała raczej niekształtną krowę. Czekał na Bąbelucha już od dobrych paru godzin. Góral wstał i powoli wszedł do lodowatej wody. Opłukał nieogoloną twarz pragnąc orzeźwienia po nieprzespanej nocy.
Wtem usłyszał potężny huk niczym trzęsienie ziemi. Upadł na czworaka i nakrył głowę rękoma.
Jakieś dwa metry nad nim, gdzie brzegi strumienia tworzyły strome, zarośnięte wikliną zbocza, ukazała się gęsta chmura dymu. Mężczyzna wyczuł okropny smród, który, jak się zdawało, byłby w stanie urwać niejeden szlachecki nos. Ale z góralami nie tak łatwo!
Z dymu wysunęła się powoli paskudna postać przypominająca skrzyżowanie opasłej świni z czarną kozą. Diabeł mierzwił grubymi paluchami swą sięgającą do pasa brodę.
– No i co panie Bachleda, znów się widzimy, he-he – obywatel piekła wyszczerzył lśniące kły
w uśmiechu równie paskudnym co reszta ciała.
– Ano dy tak, dawnośmy sie nie widzieli.
– No widzisz pan, nawet pan nie zdążyłeś zatęsknić a tu… hop! I jestem. Miło, nieprawdaż? – Góral nie odpowiedział. Spuścił wzrok i wpił go w ziemię. Nie mógł wytrzymać demonicznego spojrzenia, którym obdarzył go przybysz. Zdawał sobie sprawę, że taki stary diabeł to nie przelewki. Odruchowo spojrzał za siebie. Nie uszło to uwadze Bąbelucha:
– Nie szukaj pomocy. Widzisz tu kogoś? Nikt cię nawet nie usłyszy, gdy się będziemy zabawiać – Józek głośno przełknął ślinę i pomasował ciągle obolały tyłek. Zbyt dobrze pamiętał ostatnie zabawy z piekielnym grubasem, by dać się zwieść słodkiemu głosikowi – A i uciekać nie ma sensu, nie warto – diabeł pokręcił głową, wydął usta i spojrzał na górala wzrokiem mówiącym ‘naprawdę nie warto'. Mimo to góral zdecydował się na zaplanowany akt odwagi i wybuchnął na cały głos:
– Nigdy mnie nie złapisz ty łognisty łobszczymordo! Ty dziwko Lucyfera! – mężczyzna złożył ręce w dość obraźliwym geście i rzucił się do ucieczki w górę potoku. Rozjuszony Bąbeluch wybił się mocno
i z całym impetem wpadł do płytkiej w tym miejscu wody. Nie podjął jednak pościgu. Stanął
w miejscu wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Jego policzki zaczęły drżeć, a oczy nerwowo mrugać. Na twarzy pojawił się bolesny grymas. Bestia zrobiła zeza i przewróciła się do tyłu. Bąbeluch zaczął się wić i skręcać niczym wąż wydając wreszcie przerażające dźwięki. Uderzał przy tym kosmatym ogonem o wodę i rył dno kopytami. Skóra na wielkim cielsku pękała i zwijała się w krwawe rulony, a broda skurczyła się jakby ktoś podpalił ją zapałką. W powietrzu unosił się zapach zwęglonego mięsa. Podczas, gdy diabeł ciągle wrzeszczał, ogłuszony Józek powoli podnosił się z klęczek. Nie wierzył własnym oczom patrząc na cierpienia napastnika. Na koniec okropnych męczarni stwór wydał z siebie jeszcze ostatni, przerażająco nieludzki wrzask i całkowicie zniknął.
***
– In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen – ksiądz Jędrzej wyszedł z wody czyniąc nad nią ostatni znak krzyża. Potwornie zmęczony kilkugodzinną modlitwą i błogosławieństwami skończył dopiero słysząc przerażający krzyk dochodzący z oddali. Był dumny ze swojego genialnego pomysłu
i wykonanej przez siebie roboty – No Jędrek, uratowałeś zadek Bachledzie. Józek bez wątpienia jest ci winien kwartę okowity – mruczał sam do siebie – szkoda, że matka nie widziała jak się sprawiłeś. Pokazałbyś jej, że wcale nie jesteś dupa wołowa.
***
Stary góral w czarnym kapeluszu leżał na łące bawiąc się źdźbłem trawy. Zadumał się głęboko będąc ciągle podekscytowanym wydarzeniami, które rozegrały się dzisiejszego ranka. W duchu dziękował Bogu za księdza dobrodzieja, który bez wątpienia został posłany do ich parafii właśnie w celu walki
z Bąbeluchem. Jak to dobrze, że udało się pozbyć niebezpiecznej bestii. Przyszło mu do głowy, że jakoś powinien uczcić ten wspaniały dzień i przypomniał sobie o butelce gorzałki schowanej za szafą. Od razu zrobiło mu się niebywale wesoło . Poderwał się z ziemi i ruszył do domu nucąc po drodze jedną z wielu góralskich piosenek lekko tylko przekręconą przez samego siebie:
Z góry, z góry nie z wysoka,
Skocył diabeł do potoka!
Do potoka… świnconego!
Co nie wyjdzie nigdy z niego!
Rozumiem, że momentami może się trudno czytać, gdyż część dialogów pisana jest gwarą, która (mam nadzieję) wyszła mi nieźle ;)
Hehe, zabawne. A gwara mi nie przeszkadzała, a nawet w kilku momentach rozśmieszyła.
Pozdrawiam
Mastiff
Ogórke, jeszcze za mało było na temat różnicy między stróżkami a strużkami??
(...) urwać nie jeden szlachecki nos. --- w tym użyciu 'niejeden'.
Punkt za plecami uciekiniera czy punkt przed sobą? Punkt za plecami uciekiniera znajdował się, oczywiście, przed Bąbeluchem, ale odniesienie położenia punktu do pleców Bachledy nie jest najlepszym opisem...
Błędy w zapisie dialogów. Kłopoty z imiesłowami współczesnymi. Przecinkologia utyka na lewą nogę.
--------------------
Przyjemne, lekkie, zabawne.
bardzo dziękuję za pomoc. Te najbardziej rażące błędy poprawiłem, ale jeśli chodzi o dialogi to bd musiał przysiąść i dokładnie przestudiować sprawe ;) pozdrawiam
Całkiem fajne, niezgorsze opowiadanko. Tylko mała uwaga: zgodnie z ludowymi wierzeniami, czorty, biesy i inne ciemne moce do żadnej wody nigdy nie wchodzą, nawet niepoświęconej, gdyż woda z samej swej natury jest im wroga; boją się jej.
pewnie wiesz co mówisz, ale w tym przypadku została urażona duma starego diabła, któy nie mógł tak zostawić sprawy ;P dziękuję za uwagę :)
Tylko mała uwaga: zgodnie z ludowymi wierzeniami, czorty, biesy i inne ciemne moce do żadnej wody nigdy nie wchodzą, nawet niepoświęconej, gdyż woda z samej swej natury jest im wroga; boją się jej.
Według ludowych podań kaszubskich sporo biesów, topielic czy innych dziwadeł zamieszkuje jeziora i rzeki. Jak również bagna, które też do suchych miejsc to raczej nie należą. Według Kaszubów również w Bałtyku przebywa niemała ilość wszelkiego rodzaju straszydeł.
Pozdrawiam
Mastiff
Według ludowych podań kaszubskich sporo biesów, topielic czy innych dziwadeł zamieszkuje jeziora i rzeki. Jak również bagna, które też do suchych miejsc to raczej nie należą. Według Kaszubów również w Bałtyku przebywa niemała ilość wszelkiego rodzaju straszydeł.
Wynikałoby z tego, że zdania na ten temat są jednak podzielone i zależne od tego, kogo spytać.
Witaj!
Czytało mi się całkiem przyjemnie, tym bardziej że i we mnie płynie krew góralska. Ująłeś mnie tym klimatem. :) Zabawne, a najbardziej chyba treść cyrografu. No ale czego to się nie robi po pijaku...
Pozdrawiam
Naviedzony
No ale czego to się nie robi po pijaku...
Na kacy raczej. :p
@Naviedzony, bardzo dziękuję ;) a jakie masz korzenie?
ja pochodzę z Łącka, czyli górale biali :D
powiedz mi jak oceniasz gwarę? bo to był dla mnie największy problem ;)
Niesamowite! Moja rodzina też pochodzi spod Łącka, konkretnie z Maszkowic, tuż przy granicy z Jazowskiem. A więc witaj krajanie! :)
Gwara wyszła całkiem, całkiem. Sam nie mówię gwarą, bo ta część rodziny wyemigrowała na niziny pokolenie temu, ale mój dziadek ma domek w górach i co roku spędzam tam około miesiąca. Jest więc czego się nasłuchać. Stylizcję językową w dialogach uważam więc za udaną. :)
to rzeczywiście niesamowite! no ja też nie mówię gwarą, chociażby dlatego że nie umiem, a poza tym nie chciałbym tak na co dzień. Napiszę Ci maila, ciekaw jestem czy twoja rodzina to jacyś moi znajomi ^^
Stało się! Ukryta opcja góralska zdominuje portal! ;)
oczywiście! Uwaga, czy są tu jeszcze jacyś górale? ;P
Bardzo mi spodobało się Twoje opowiadanie, choc z wybrzeża jestem ;D Stylizacja gwarowa świetnie oddała klimat a i historia jest niekiepska ;) Pozdrawiam!
Podobało mi się. Pomysł z cyrografem... diabeł pedał - tego jeszcze nie było.
Na gwarze się , nie znam, ale fajnie wyszło. Dla mnie - chłopaka z Podlasia - brzmi autentycznie.
Pomysł z poświęceniem strumienia - super. Inne wstawki, np. o smrodzie oscypków i o okowicie, dodaja smaczku.
Masz ode mnie 5
dziękuję ;D