- Opowiadanie: MałaWiedźma92 - Storrada

Storrada

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Storrada

Posłuchajcie cni panowie

 

 

co poeta wam opowie

 

o kobiecie w wieku kwiecie

 

co królową była w świecie…

 

 

 

~*~

 

 

 

Śpiewający w halli człowiek westchnął, jak zwykle po pierwszej zwrotce. Można było odnieść wrażenie, że to przemyślany zabieg, mający na celu zbudowanie napięcia, mężczyzna był jednak autentycznie zasmucony. Jak zawsze, gdy przypominał sobie kobietę, o której śpiewał.

 

Pieśń. Jedna pieśń, płynąca z jego ust późnym wieczorem w halli pełnej pijanej gawiedzi przeniosła go w inne czasy – te minione. Sprawiła, że w oczach pojawiły się łzy na wspomnienie twarzy kobiety jego życia. Królowej, matki, żony i kochanki, choć nigdy dla niego. Tej, która pełniła wiele ról, chociaż do żadnej nie miał się przyczynić. Bogini.

 

Stary skald znał ją dobrze. Była dla niego kimś w rodzaju nieuchwytnego celu, marzenia. Śpiewał jej wielokrotnie, choć nie zawsze się to podobało. Pamiętał zamyślony wyraz twarzy, kiedy ciałem była w jednym miejscu, a sercem w innym. Widział rozpacz, żal, panikę, niezdecydowanie. Trwał przy niej jako niemy świadek wielu ważnych momentów w życiu, będąc tylko jednym z wielu.

 

Zbyt wiele miał słów, by opisać to, co niegdyś do niej czuł. Nie potrafił się jednak przyznać do tego nawet przed samym sobą, mimo tego iż nadchodził powoli czas rozliczania sie z życiem.

 

"Wszystko mija" – zdał sobie sprawę. Jak letnie, ciepłe wieczory, zastępowane przez jesienny deszcz, który tak bardzo lubiła.

 

Gdy ponownie wznowił swą opowieść, ktoś krzyknął z drugiej części obszernej halli, nakazując mu milczenie. Óttarr znowu westchnął, tym razem z lekką irytacją.

 

Od początku wiedział, że Saga o Storradzie może nie być dobrze przyjęta w domu Haralda Grenske, straconego niegdyś z rozkazu głównej bohaterki. I poeta nie pomylił się. Głos sprzeciwu należał bowiem do córki Haralda, od niedawna żony miejscowego jarla, która uniosła się oburzona, jakby dopiero w tamtym momencie zdobyła się na odwagę, by wypowiedzieć słowa, które cisnęły jej się na usta już od kiedy zobaczyła w halli pogańskiego skalda. Jednak głos umilkł niemal natychmiast, wepchnięty do gardła przez groźne spojrzenie jej męża.

 

Kobieta poczerwieniała i wyszła, pozostawiając po sobie tylko niemiłą atmosferę.

 

– Kontynuuj – usłyszał poeta, gdy chwilowa wrzawa ucichła.

 

Miał prawo poczuć się obrażony, ale odetchnął głęboko, uspokojony tym, że nie przerodziło się to w poważniejszą sprzeczkę. Wiedział jednak jaką sławą cieszyli się wykonawcy jego profesji, był przecież honorowym gościem.

 

Mimo iż miano najlepszego w swoim fachu nie należało do niego, a od kilku godzin wydawał z siebie raczej skrzek niż piękne dźwięki, to żył już z powodzeniem od dwudziestu lat, doskonaląc się w tym co robił. Dziękował starym bogom, że Odyn ofiarował mu przy urodzeniu odrobinę świętego Miodu. Mimo to czuł się trochę nieswój i gdy tylko dokończył swą pieśń postanowił opuścić ucztę i pocieszyć stare lędźwia młodą dziewoją. Jedynym sposobem, który mógł wzbudzić w nim dawną ikrę.

 

Gdy jednak wyszedł z halli, szukając swojej ulubionej niewolnicy, natknął się na młodego mężczyznę. Jasne włosy odznaczały się na tle ciemnego nieba, z oddali dochodziły odgłosy wrzawy, a poeta omal nie zarył nosem ziemi, gdy rozpoznał nieznajomego.

 

Znał go od dziecka.

 

– Opowiedz o niej jeszcze raz Óttarr… Nie wierszem, powiedz o niej tak, jakby tu była. Znałeś ją przecież.

 

Bał się, bał się mówić o niej prawdę, ta mogła go bowiem zgubić. Skald, nie miał jednak wyjścia. Był jedynym, który śpiewał pochlebną sagę o Storradzie. Dlaczego miał nie opowiadać o głównej bohaterce jej własnemu synowi?

 

No właśnie – sam nie wiedział. Wolał się więc nie zastanawiać, choć na widok stwardniałego oblicza młodego króla przechodził go dreszcz.

 

Jak to się stało, że wcześniej go nie zauważył?

 

Zaczął.

 

 

~*~

 

 

 

Instytucja małżeństwa dla wysoko urodzonej kobiety nigdy nie była kwestią jej własnego wyboru. Często nie znała ona swego wybranka przed tym wielkim dniem, gdy pierwszy raz ujrzała go przy ołtarzu. Nikt nie pytał o ewentualne preferencje, marzenia czy aspiracje. Świętosława także nie miała zaznać tego szczęścia, poznając tylko posłów swojego przyszłego małżonka.

 

Trzej mężczyźni, którzy właśnie kłaniali się przed jej ojcem, księciem Mieszkiem, mogli przywodzić na myśl biblijnych mędrców ze wschodu, choć niewiele w sobie mieli z zaprzyjaźnionego Bizancjum. Wydali się jednak dziewczynie tak egzotyczni i jednocześnie tak dostojni, że porównanie nasunęło się samo. Nie rozumiała nic z ich dziwnej, szorstkiej mowy, bardzo różnej od jej ojczystego języka. Przerażali ją wysocy, silnie zbudowani wojownicy, którzy przybyli wraz z dyplomatami. Nie wiedziała co ma myśleć, czuć, ale zdawała sobie sprawę, że wraz z przychylną miną ojca wszystko było już przesądzone.

 

Od dłuższego czasu mówiło się o sojuszu ze Szwecją przeciwko Danii, z którą państwo księżniczki toczyło wojnę o panowanie nad Bałtykiem, od czterech lat raz ponosząc sukcesy, raz porażki. Brano pod uwagę raczej kandydaturę Adelajdy, ciotki Świętosławy. Ostatnia nie wiedziała, że jako czternastolatka została w ogóle zauważona. Mimo iż była w wieku, który był odpowiedni do zamążpójścia, miała wrażenie, że politycznie na pewno poradzi sobie lepiej starsza, już wcześniej poślubiona innemu władcy siostra ojca, nadal najpiękniejsza na gnieźnieńskim dworze. Była kobietą niezależną, znającą swą wartość i temperamentem dużo bardziej pasującą na władczynię północy. Uwielbiała suto zakrapiane uczty. Jeździła konno niczym mężczyzna. Raz zabiła nawet człowieka, podczas jednego z ukochanych polowań, doprowadzona do dzikiej furii przez jego nieporadność.

 

Ojciec Poppon, osobisty kapelan Świętosławy, nienawidził siostry Mieszka, ta nadawała się więc idealnie, jako przeciwieństwo ideału chrześcijańskiej, nieco ubezwłasnowolnionej kobiety.

 

Dziewczyna jednak się myliła. Wielokrotnie była porównywana do ciotki, nie tylko dlatego, że była do niej bardzo podobna, ale głównie z powodu gwałtownego charakteru. Według obiegowej opinii – która jednak do niej nie dotarła – Świętosława była dużo lepszą kandydatką niż ciotka, spokojniejszą i dużo bardziej taktowną, choć nadal bardzo żywą i spontaniczną. Co więcej, stawała się coraz piękniejsza, a to było istotną kartą przetargową w tej rozgrywce.

 

Została przywołana do tronu. Jako ukochane dziecko swego ojca i jedyna córka księżniczki Dobrawy, od zawsze miała szczególne miejsce obok tronu, wolała jednak nie wychylać się z cienia podczas wizyt obcych dygnitarzy, przy których nie czuła się całkiem swobodnie. Tym razem rozmowy dotyczyły jej, a jako osobiście zainteresowana zgodnie ze słowiańskim zwyczajem musiała potwierdzić swą zgodę na małżeństwo. Narzucone siłą przez rodzinę, polityczne i niechciane.

 

Skłoniła się przed ojcem, a ten uśmiechnął się do niej z aprobatą.

 

– Więc to jest słynna, książęca córka – zagadnął jeden z dyplomatów w swoim języku, co przetłumaczył skwapliwie znajomy kupiec, Duszan z Poznania. – Urodą istotnie przyćmiewa wszystkie gnieźnieńskie damy dworu.

 

Świętosława skłoniła się. Była świadoma bez mała setki oczu wpatrujących sie w nią. Szczególnie jedna para była dla niej istotna, jedna spoglądała na nią z uczuciem żalu i odrzucenia. Oczy głupiego, zapatrzonego w siebie człowieka, który nie uznawał wyższości zwierzchnictwa. Starała się o nim nie myśleć.

 

– Osąd pański jest zbyt pochopny, niemniej jednak miło mi to słyszeć – odpowiedziała.

 

– Przejdźmy do sedna sprawy – powiedział książę Mieszko, po chwili nieco nerwowej ciszy, która zapanowała w wielkiej sali, gdzie odbywała się uczta – Nadszedł czas, by oblubienica wyraziła swoje zdanie co do naszych planów. Zapewne wiesz, córko, że jeden z największych monarchów naszego świata, król Eryk, władca Szwecji chce, byś połączyła świętym przymierzem nasze dwa narody. Przyznam, że pomysł ten nie jest mi niemiły. Czy zgadzasz się na to, by spełnić swój obowiązek wobec dynastii i ojczyzny?

 

– Tak, panie. Zgadzam się i przyjmuję to z dumą – odpowiedziała. Czy miała inne wyjście? Pytanie było przecież czystą kurtuazją.

 

Ślubna wyprawa, suknia, ulubiona biżuteria i wierna służba powoli stawały się jedynymi rzeczami, które miały ją łączyć z ukochanym Gnieznem. Starała się spojrzeć na wszystko pozytywnym okiem, jednak jak czternastoletnia kobieta ma się cieszyć ze ślubu z obcym mężczyzną o trzydzieści trzy lata starszym od niej?

 

Do końca uczty pozostała po lewicy ojca, ponieważ księżna Oda oddaliła się wcześniej do swoich komnat. Świętosława przyjęła nieobecność macochy z ulgą. Jej życie od śmierci matki nie było lekkie i gdyby nie miłość Mieszka – najprawdopodobniej byłoby jeszcze gorsze. Zazwyczaj czuła się samotna – jej brat od kilku lat przebywał jako zakładnik na cesarskim dworze, a synowie Ody nie byli dla niej dobrą kompanią. Starała się jednak nie narzekać.

 

I tak wkrótce nie będzie ich już widzieć.

 

 

~*~

 

 

 

Księżniczka wsiadła na statek, który z kolorowego Wolina miał zabrać ją przez Ranę do Uppsali. Słyszała na dworze plotki, że jest tam pogańska świątynia, a sam król czci dawne bóstwa, których imion dziewczyna nie potrafiła nawet wymówić. Nigdy nie widziała ofiar składanych z ludzi, które podobno były tam częste. Wiele plotek, żadnych konkretnych informacji.

 

Do kogo ma się teraz modlić? Powinna znać odpowiedź, wyznawać tylko jedną właściwą wiarę, co ojciec Poppon przypominał jej cały czas.

 

W tamtej chwili dziewczyna, oddaliwszy wcześniej ojczulka, czuła tylko westchnienie morskiej bryzy. Chętnie rozpuściłaby swoje długie, złote warkocze, które zbyt mocno splecione sprawiały, że głowa zaczynała ją boleć. Mając jednak świadomość, że zbyt wiele oczu na nią patrzy, porzuciła ten pomysł. Zamiast tego przymknęła powieki, chcąc zapomnieć o celu swojej podróży i poczuć jeszcze przez chwilę atmosferę opuszczonego domu, który od czasów zamieszkania tam niemieckiej macochy, przestał być dla niej tak przyjaznym miejscem, jak kiedyś.

 

Zamiast tego zobaczyła odrzuconego mężczyznę, starszego od niej zaledwie o kilka lat. Mężczyznę nazywającego siebie synem króla Viku, spadkobiercą Norwegii po legendarnym Haraldzie Pięknowłosym. Wysoki, piękny, szlachetny – dokładnie taki jakiego może pokochać księżniczka. Niepewnego urodzenia, znaleziony na estońskim statku handlowym, być może niewolnik – dokładnie taki, jakiego nie może pokochać ojciec księżniczki.

 

Świętosława nie otworzyła oczu. Chciała się napawać widokiem ich ostatniego spotkania, kiedy to musiała pożegnać go na zawsze. Pokłócili się, jak zwykle z resztą. Nie mógł zrozumieć rzeczy dla Świętosławy oczywistej – że od decyzji jej ojca nie ma odwołania. Cóż dałaby im wspólna ucieczka? Niesławę, może śmierć. Nic, dzięki czemu żyliby razem dłużej niż dwa tygodnie.

 

Mimo to on pragnął podążyć za nią, a chociaż nigdy nie powiedział tego wyraźnie, to wiedziała, że z różnych powodów było mu to na rękę. Nie było go jednak na statku, a Świętosława nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. Wszystko się zmieniało. Nie miała pojęcia, czy na lepsze.

 

 

~*~

 

 

 

Było na statku miejsce przeznaczone tylko dla księżniczki, gdzie mogła choć przez chwilę poczuć sie swobodnie. Po kilku przepłakanych nocach nie była już smutna ani przerażona. Cóż powiedzieli by o niej przodkowie? Robiła dokładnie to, co jej matka szesnaście lat wcześniej, to do czego powołana była córka każdej dynastii. Spajała przymierzem dwa narody – powinna być z tego dumna. I byłaby, gdyby nie wspomnienie pewnych szarych oczu.

 

Podczas postoju w Ranie, mogła odpocząć przez kilka w pogańskiej Arkonie u księcia Wrytsleofa, co napawało przerażeniem ojca Poppona.

 

Królewski ojciec opowiadał kiedyś o starej wierze. O wolności, swobodzie którą nierzadko dawała, możliwości wyboru. Czasem chciałaby, by te czasy wróciły, były przecież wciąż widoczne na gnieźnieńskim dworze. Matka jednak by tego nie popierała. Świętosława przyrzekła sobie, że pomimo wyrzutów sumienia odwiedzi świątynie Światowida.

 

Gdy dobili do brzegów w jednej z wyciętych przez morze zatoczek, zobaczyła piękne zadrzewione połacie krajobrazu, czując się prawie jak w rodzimej Polsce. Westchnęła, ale zeszła na ląd bez niczyjej pomocy.

 

Zamieszkała w grodzie, poznając starostę, kasztelana i księcia. Wymieniła się uprzejmościami, które zniosła z cierpliwością godną "oblubienicy, niosącej poganom Chrystusa", jak wielokrotnie zwracał się do niej kapelan, co uważa za pretensjonalne. Po dwóch dniach mieli płynąć dalej, starała się więc wykorzystać każdą wolną chwilę, by odpocząć.

 

Wieczorem wymknęła się do świątyni Światowida, choć słowo "wymknąć się" niekoniecznie pasowało do sytuacji, kiedy wszyscy, prócz ojca Poppona wiedzieli gdzie się udaje. Kiedy stanęła przed chramem, poczuła się dziwnie. Wszystko zaczęło wirować jej przed oczami, mimo to weszła do środka. Było tylko jedno wejście, które było jednocześnie jedynym wyjściem, co nie do końca jej się podobało. Miała złe przeczucia, choć rozum podpowiadał jej, że w grodzie strzeżonym przez tak liczną drużynę nic nie może jej się stać.

 

Choć dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy Czterogłowy przyglądał się jej badawczo. Było w niej bowiem coś wyjątkowego. Słowiański ogień, który wypełniał jej duszę. Magia, która przenikała każdy nerw w jej ciele. Dostojność jedynej.

 

Czy to ją miał los przeznaczyć na osobę złożoną w tegorocznej ofierze? Nie, bóg wiedział, że płynęła w niej królewska krew, a więc nie mogła być wybranką.

 

Mimo to pragnął jej. Zazdrosnym uczuciem, cechującym każdego boga.

 

Kapłanka. Matka. Ziemia.

 

Będzie więc wielką. Czuł jej dar, wiedział, jaką ofiarował jej moc.

 

Czas wrócić do początku. Wzniecić ognie.

 

Wielka. Biała. Potrójna.

 

Lecz czy będzie tego godna? Czy zauważy? Narodziła się Latem. Lato płynęło w jej żyłach.

 

Los zadecyduje. Widział.

 

Wzmogły się ognie Światowida. Księżniczka przestraszyła się.

 

– To dobry znak – odezwała się drżącym młodsza kapłanka, strzegąca tego dnia płomienia. Świętosława miała jednak wrażenie, że dziewczyna nie mówiła jej wszystkiego. Dawały to do zrozumienia jej wystraszone oczy. Pokłoniła się bóstwu, oddając swoją złotą broszę, prezent ślubny od nieznajomego króla Eryka.

 

Do kogo powinna się modlić?

 

Czy stara wiara nie odwróci się do niej za morzem?

 

 

~*~

 

 

 

W Ranie dołączył do jej świty syn Bysza z Chyciny zwany Dzikiem, pochodzący z królewskiego rodu Arkony. Po raz pierwszy spotkała go, gdy pospiesznie oddaliwszy się z kąciny upuściła jedną ze złotych nausznic. Nie zwróciła wtedy na niego większej uwagi – ot, jeden z dworzaków, którzy pełnili tego wieczoru straż przy wrotach świątyni. Czy sprawił to sam Światowid czy zrządzenie losu, ale ozdoba potoczyła się pod jego nogi. Mężczyzna wiedział do kogo należał drobiazg, mógł wiec go zwrócić i jednocześnie ofiarować swoje usługi.

 

Gdy następnego dnia zwracał jej nausznicę, Świętosława miała po raz kolejny w życiu przekonać się, że pozory mogą mylić. Mimo iż Dzik wyglądał bardziej na barbarzyńskiego Warega nie zachowywał się tak jak on. Był bardzo miłym, inteligentnym mężczyzną w średnim wieku, który mógł okazać się bardzo pomocny, tym bardziej, że zaproponował Świętosławie, iż nauczy ją języka nowej ojczyzny.

 

Uśmiechnęła się na tę propozycję – i tak potrzebowała kogoś takiego, a mimo iż jedna z jej służebnic była córką wojowników z północy, dziewczyna wolała pomoc kogoś, kto nie tylko urodził się w kulturze słowiańskiej, ale był bardziej obeznany z jej nowym dworem. Poza tym coś skłaniało ją do tego by mu zaufać, jednocześnie mając wyrzuty sumienia, że to robi.

 

Wszystko zaczęło malować się w o wiele weselszych barwach. Czy sprawiło to morze czy też bóstwa przodków, które tak przychylnym okiem spoglądały na nią w świątyni?

 

 

~*~

 

 

 

Flota smoczych statków, jakie wysłał po nią przyszły mąż napawała Świętosławę dumą, uświadamiając jednocześnie, że zostanie królową państwa tak silnego jak dawna ojczyzna. Ciemne oczy, odziedziczone po matce, zapaliły jej się blaskiem rodowej ambicji, jakby przepowiadając, co może się zdarzyć w przyszłości.

 

Na razie jednak księżniczka podziwiała piękne sneki, skeidy i drakharry, próbując dostrzec z takiej odległości władcę Szwecji – Eryka, choć wiedziała, że z góry skazane jest to na niepowodzenie. Pod wpływem emocji wszystko jej się zlewało. Usiadła więc na skrzyni, przeklinając przypływ słabości, ale po chwili wbrew zawrotom głowy, wstała. Powtarzała sobie w duchu, że jest Piastówną i Przemyślidką, córką dwóch wielkich dynastii, a jej rodzicielka miała o wiele trudniejsze zadanie, ona więc nie może pozwolić sobie na panikę.

 

Mimo iż się tego domyślała, chciałaby spytać matki, co ona czuła przed pierwszym spotkaniem z Mieszkiem. Nie miała takiej możliwości, przestała więc o tym myśleć. Nigdy nie była przesadnie sentymentalna.

 

Już z uśmiechem na ustach przywitała przypływający statek, już teraz poznając stojącego na dziobie mężczyznę, a raczej intuicyjnie wyczuwając, że to on musi być królem.

 

Myliła się.

 

W takim orszaku statek Świętosławy wpłynął do Starej Uppsali.

 

 

~*~

 

 

 

Próżno wyglądała Świętosława swojego króla, bowiem ten oczekiwał na nią już u celu podróży, na bajecznym, piaszczystym brzegu wraz z całą swoją świtą. Tym razem kobieta potrzebowała pomocy przy schodzenia z trapu, bez niej z pewnością by się zachwiała.

 

Król Szwecji, zachwycony urodą oblubienicy długo nie mógł wymówić słów powitania. Widział cudownie jasną cerę, kontrastującą z ciemnymi oczami. Złote włosy, upięte w koronę, zupełnie nie pasujące do północnych klimatów, delikatne szaty ze wschodnich materiałów, smukłą sylwetkę. Biła od niej siła, dostojeństwo. Od pierwszego wejrzenia poczuł do niej szacunek, który miał utrzymać się przez dłuższy czas. Skłoniła swą delikatną głowę, a on pomyślał, że właśnie tak musiała wyglądać Idunn, gdy podawała złote jabłka w Walhalli. Wkrótce powiedział to na głos, a gdy ktoś jej to przetłumaczył, lekko się spłoniła.

 

Pomyślał, że sojusz z księciem Polan był jednak znakomitym interesem. Spróbował zwrócić się do niej po imieniu. Nie dał rady.

 

– Możesz mnie, panie, nazywać Sygryda – zaoferowała. Uśmiechnął się do niej.

 

Palatium wyglądało tego dnia pięknie, przygotowane na pojawienie się przyszłej królowej. Stoły i ławy przystrojone majowym kwieciem, podłoga świeżo zamieciona i wyłożona nowym sitowiem. Wszystko nowe, na przybycie nowej pani, która od teraz zaprowadzi nowe porządki. Począwszy od własnej ręki przy tkaniu skończywszy na ochrzczeniu dworu i jego pana.

 

Dzień przed zaślubinami miał być właśnie dniem chrztu. Jako osoba z wątpliwościami, Świętosława oczekiwała go z niejaką niecierpliwością, choć nie do końca potrafiła sobie wyobrazić, by dumny pan, jakim wydał jej się Eryk, potrafił skłonić się przed jej apodyktycznym kapelanem.

 

Zrobił to jednak, ponieważ było to zagwarantowane przez umowę z jej ojcem. Nikt nie wyobrażał sobie, by chrześcijańska księżniczka po ślubie z poganinem sama stała się poganką.

 

Nic jednak nie ma za darmo. Ku uciesze gawiedzi, a także samej księżniczki, król zażądał od ojca Poppona próby ognia. Kobieta widziała pobladłą twarz swojego kapelana – nigdy tego nie robił, był więc przerażony na tyle, że Świętosławie zrobiło się go żal. Nie na tyle jednak, by prosić króla o odwołanie całego zamieszania.

 

Rozpalone węgle ułożono przed wejściem do głównej sali dworu królewskiego. Mnich przyklęknął, modląc się żarliwie, by Bóg pomógł mu pomyślnie przejść próbę. Wszyscy chrześcijanie modlili się wraz z nim. W końcu nadeszła wyznaczona chwila, a Poppon wstąpił na rozżarzone węgle. Miał do pokonania osiem kroków – wystarczająco dużo, by każda stopa dotknęła żaru cztery razy. Nastąpiła nerwowa cisza, którą przerywało tylko mamrotanie mnicha. Pierwszy krok. Mnich syknął, jednak po krótkiej chwili ruszył dalej, już bez większych przeszkód.

 

Udało mu się. Gdy postawił stopy na ubitej ziemi, pot wstąpił na jego oblicze. Poza tym wyglądał, jakby miał sie zaraz rozpłakać. Wyszedł z całego zajścia tylko z jednym, małym poparzeniem, o którym wiedzieli nieliczni.

 

Ostatecznie próba "przekonała" do całej ceremonii króla.

 

Tego samego dnia cały dwór powrócił na brzeg morza, gdzie wcześniej pierwszy raz na szwedzkiej ziemi postawiła Świętosława – teraz zwana Sygrydą. Eryk i, później, cały jego dwór zostali zanurzeni w morzu.

 

 

~*~

 

 

 

 

"Lecz dla nas tylko jeden Bóg, Ojciec,

 

 

z którego wszystko i my dla Niego,

 

i jeden Pan, Jezus Chrystus,

 

przez którego wszystko i my przez Niego

 

Wierzymy…w Ojca panującego nad wszechświatem

 

i w Jezusa Chrystusa,

 

i w Ducha Świętego,

 

i w święty Kościół,

 

i w odpuszczenie grzechów.

 

Ja Ciebie chrzczę, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

 

Amen."

 

 

 

~*~

 

 

 

Uroczystości ślubne Świętosławy i Eryka były drugim, po chrzcie króla, chrześcijańskim obrzędem na szwedzkich ziemiach. Zdawała sobie z tego sprawę Sygryda, która cały noc poprzedzającą wspomniany ślub nie spała, myśląc o tym co utraciła, a co właściwie zyskała.

 

Wiedziała, że bezpowrotnie straciła jedyną osobę, którą kiedykolwiek kochała, starała się jednak o tym nie myśleć. Na myśl o Olafie czuła w sercu już tylko pustkę. Była może trochę bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, ale prócz tego – wszystko z nią było w porządku. W zamian za to wiatr nadawał jej rumieńców, niepokój budził, a zobowiązania oblubienicy i nauka języka zmuszały do mówienia. Mogła sobie pogratulować.

 

"Od jutra wszystko się zmieni", pomyślała. Miejsce po prawicy zajmie nowo poznany, ale mimo to nadal nieznajomy władca, który odegrał przed nią chrześcijańską farsę, zagwarantowaną w umowie z Mieszkiem.

 

Czy stało cokolwiek na przeszkodzie, żeby Sygryda mogła go pokochać? Był silnym, jasnowłosym mężczyzną, po którym – prócz kilku zmarszczek w okolicach oczu – nie było widać upływu lat. Niebieskie oczy spoglądały na nią z podziwem, co bardzo jej pochlebiało. Krótka broda dodawała charakteru, a złamany niegdyś nos przypominał o jego profesji. Mimo to nie zachowywał się jak grubianin, jak zwykło się nieraz mówić w komnatach niewieścich o Waregach. Uśmiechnęła się, starając się zapomnieć, że niebieskie oczy były tak różne od szarych, bardzo jasne, wręcz białe włosy – inne niż jasnobrązowe.

 

Nie, na razie nie miała na co narzekać. Zasnęła.

 

Nie obudzono jej aż do południa, co wydało jej się dziwne, jednak w końcu wstała, by zjeść lekkie śniadanie. Została zaprowadzona do łaźni. Długo leżała w wodzie, rozkoszując się gorącem wody obmywającej jej ciało i kropelkami pary, osiadającej na policzkach. W końcu wykąpana i namaszczona zabranymi z domu wonnymi olejkami czekała aż ubiorą ją w suknię ślubną matki.

 

Materiał potrzebny na jej uszycie pochodził aż z Rusi i mówiło się, że przynosił szczęście oblubienicy. Zausznice, wieniec z ruty, rozmarynu, tymianku, rumianku. Fioletowy powojnik.

 

Jasny płaszcz spięty fibulą, którą poprzedniego dnia dostała od swego – jeszcze przyszłego – męża.

 

Orszak ruszył. Pod gołym niebem postawiony ołtarz, gdzie czekał ojciec Poppon i Eryk. Świętosława – Sygryda podniosła dumnie brodę. Uśmiechnęła się, bijąc się jednocześnie z własnymi myślami.

 

 

~*~

 

 

 

Uczta była zaiste taka, jak przystało na władcę Szwecji. Suto zastawione stoły uginały się od jedzenia. Miód, piwo i wino – dokładnie w takiej kolejności – lały się strumieniami. Sygryda śmiała się – uwielbiała uczty. Ludzie tańczyli, gawiedź poza hallą się radowała.

 

Późno już było, gdy pojawiła się w wejściu starsza kobieta, prosząc o gościnę. Sygryda domyślała się, że volva pojawi się na ich weselu, nie myślała jednak, że jej obecność sprawi, że muzyka ucichnie a ludzie przestaną się bawić. Eryk wstał, nie ruszając się jednak zza stołu, a Sygryda intuicyjnie zrobiła to samo.

 

Volva była przygarbioną staruszką, którą jednak otaczała aura mistycyzmu. Wzbudzała strach, choć jej drobna postać odziana była w normalny, męski strój podróżny. W dłoni trzymała wysoki, ozdobiony rytualnymi nacięciami kostur, na którym opierała się, gdy szła. Widocznie kulała na prawą nogę, dokładnie jakby miała skręconą kostkę, ale przez jej twarz nie przechodziły spazmy bólu, więc Świętosława domyśliła się, że to stary, źle zagojony uraz.

 

Po pierwszych powitaniach volur została posadzona na honorowym miejscu po lewej stronie Sygrydy. Ojciec Poppon, który siedział w dalszej, mniej ważnej części sali, zakrztusił się popijanym właśnie piwem, nie skomentował jednak zajścia, czując, że nie ma na nie wpływu.

 

– Witaj, Ognista – powiedziała volva w ojczystym języku Świętosławy, gdy zabawa odzyskała poprzednią intensywność. Zaskoczona królowa spojrzała na swojego męża, ale gdy zobaczyła, że Eryk stracił zainteresowanie przybyszką, intensywnie rozmawiając o czymś z Dzikiem, wyraźnie się uspokoiła.

 

Dreszcz przeszył Sygrydę, przypominając jej o Arkonie.

 

– Co oznacza ten przydomek, wieszczko?– spytała oblubienica, marszcząc brwi, co nadało twarzy zabawny wyraz. Volur się zaśmiała.

 

– Oznacza to, że ogień jest twym żywiołem, dziecko. Ogień starej religii, choć jesteś wyznawczynią Króla Rybaka. Tak! Nie dziw się. Starzy bogowie się o ciebie upomną. Kiedyś. Dziewico.

 

– Dlaczego przynosisz mi tę wieść w dzień wesela? – zapytała Świętosława.

 

– Twój mąż obiecał coś dzisiaj Odynowi. Za dziesięć lat twój ogień go pochłonie. Pochłonie jego i pochłonie ciebie. Widziałam to w snach, bogowie dali mi tę moc. Lecz nie będzie on jedyny, dziecko, nie będzie.

 

Księżniczka – choć od tamtego dnia właściwie już królowa – nie wiedziała, czy ma brać słowa wieszczki na poważnie. Z drugiej strony, od kiedy wyruszyła z domu nic, czego jej uczono, nie było już aktualne. A od czasu wyjazdu nie minęło zbyt dużo czasu.

 

– Powinnam cię wyrzucić za to, że właśnie dzisiaj przepowiadasz śmierć mojego męża – starała się zabrzmieć beztrosko, ale wieszczka wyczuła nerwową reakcję królowej. Jej słowa powinny obrazić Volvę, ale Sygryda zdała sobie sprawę, że kapłanka bogów wie o niej więcej niż królowa by sobie tego życzyła.

 

– Jest też inna sprawa, pani. Strzeż się tego, czego wyrazić nie chcesz, bowiem to może przynieść na ciebie zgubę, co na początku odbierzesz jako zwycięstwo. Już za chwilę zrozumiesz moje słowa. Piękny jest stan, w którym teraz trwasz, nie trzymaj go jednak dla tego, którego nie możesz mieć.

 

Zamilkły. Królowa nie wiedziała co powiedzieć, a chociaż na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań, zadała tylko jedno, najmniej ważne z nich.

 

– Skąd znasz język mojego ludu, wiedząca?

 

– Czy to dziwne, że znam język mojej matki? Jej dzieje są zawiłe i trudno, żebyś się nimi interesowała, wystarczy, pani jeśli będziesz wiedzieć, że była niewolnicą, która później wyszła za wolnego człowieka. Wybacz, ale jestem zmęczona. Kogo mogę spytać o wolne miejsce tutaj?

 

Sygryda wezwała zarządcę dworu, który zaprowadził kobietę do miejsca, gdzie mogła odpocząć. Nalała sobie wybornego, warzonego w Uppsali piwa i omiotła wzrokiem salę. Chwilę potem omal się nie zakrztusiła, bowiem szare oczy znów na nią spoglądały. Co więcej – dostrzegły jej reakcję.

 

Później nadszedł czas, by młoda para oddaliła się do swojej sypialni. Królowa jęknęła ledwie dosłyszalnie.

 

Wesele miało trwać jeszcze sześć dni i siedem nocy. Ta jednak była przeznaczona tylko dla nich. Rzuciła ostatnie spojrzenie na salę i wyszła za mężem, by poznać to, co nieznane.

 

Niedługo nie będzie już Dziewicą. Więc kim, kiedy nie Matką?

 

 

~*~

 

 

 

W tym samym roku nad rzeką Fyrisvellir rozegrała się ogromna bitwa, którą Eryk przewidywał już od dłuższego czasu, śledząc niepokoje wśród niektórych poddanych. Spośród nich wybijał się Strybjorn Starka, królewski bratanek, który wybitnie dawał upust swemu niezadowoleniu knując za plecami króla Szwecji i podburzając – nadwątloną co prawda – opozycję z kraju i spoza niego. Jarla Jomsborga i Swena Duńskiego, który zyskał sobie przydomek Widłobrodego z wiadomego powodu.

 

Czy to za sprawą Odyna, któremu Eryk ofiarował życie, czy to dzięki zrządzeniu losu, przewaga sił była po stronie świeżo ochrzczonego króla. Wiedzieli o tym jego przeciwnicy, ale honor – jeżeli taki mieli – nie pozwolił im się wycofać z raz podjętego zobowiązania.

 

Latem dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku zaatakowali, paląc za sobą statki w odwadze godnej berserkerów.

 

Eryka wspomagała polska drużyna ze świty Sygrydy. Król coraz lepiej czuł się w małżeństwie z młodszą księżniczką. Coraz więcej wynosił z niego korzyści. Szybko zaszła w ciążę, miał nadzieje, że będzie to syn. Silny dziedzic rozległej krainy, odważny, sprawiedliwy i oddany bogom. Cóż dla króla niego znaczyło nowe bóstwo? Był za stary na zmiany. Martwiła go jednak oschłość żony, choć to może nie było dobre sformułowanie. Sygryda to kobieta dumna, niezwykle. Podobało mu się to, nadawało pewnego smaku ich małżeństwu, lecz królowa potrafiła być chłodna niczym skute zimą morze. Szczególnie, gdy coś nie szło po jej myśli.

 

Organizacja dworu. Imię dziecka. Wiara w jakiej zostanie wychowany, a nawet niektóre decyzje polityczne. Pewnego razu odwiedzili ich dyplomaci starzejącego się już ojca królowej. Przywieźli ze sobą ukochane przyprawy Sygrydy, ale także srebrne denary Mieszka, których z resztą nie było zbyt dużo. Mimo to postanowił wybić także swoje monety. Zażądała, by na rewersie, prócz znaków runicznych znalazł się także krzyż. Nie zgodził się. Nie odzywała się do niego przez dłuższy czas i końcu dał za wygraną.

 

Od tego czasu często ustępował dla świętego spokoju, poza tym lubił ją mieć w łożnicy uległą. Na myśl o ich wspólnych nocach często przechodził go miły dreszcz. Ułagodzona Sygryda była zdecydowanie lepsza niż Sygryda – wróg, choć miał nad nią władzę i mógł korzystać z jej ciała kiedy mu się podobało, nawet jeśli nie było to miłe bogom. Wolał mieć jednak jej rogatą duszę, pasję i życie.

 

Poza tym nie musiała o wszystkim wiedzieć, nie wszystko miało docierać do jej uszu. Potrzebował odrobiny wolności. Z drugiej strony – była córką swego ojca. Decyzje, które podejmowała zazwyczaj były przemyślane i mądre. Była też na tyle bystra, że szybko zdobyła szacunek Rady.

 

Lubił nazywać ją Idunn.

 

Tylko dlaczego jej syn ma mieć na imię Olaf?

 

 

~*~

 

 

 

Niepewność to często słodki stan. Jednak królowej on nie cieszył. Który? Do którego podobny? Czy ma nazywać siebie niewierną? Ironia, ironia…

 

 

~*~

 

 

 

Olaf urodził się zimą. Po dwóch latach, także podczas najcięższej z pór roku, na świecie pojawiła się Holmfrida, podobna do ojca niczym dwie krople wody. Później nie było już między królową a Erykiem żadnej więzi. Sygryda znienawidziła swojego męża, który po kilku latach szczęśliwego pożycia znudził się nią, znajdując w kochankach ponoć więcej zapału niż w niegdyś ognistej Słowiance, co bezpośrednio godziło w jej dumę. Jednak nadal miała wpływ na wiele rzeczy. Syn kochał ją ponad wszystko, córka była wpatrzona jak w obrazek. Królowa miała coś na wzór szczęścia.

 

W końcu pojawiło się w jej umyśle nikłe podejrzenie, iż to dlatego, że zbliżało się dziesięciolecie bitwy ze Starkiem. Od dziesięciu lat była mężatką. Dziesięć lat miała przysięga, którą mąż złożył Odynowi.

 

Eryk pokochał Thora, jakby ze strachu przed jego ojcem. Nie miała złudzeń – król nigdy nie był chrześcijaninem. Niezbyt się tym przejmowała, choć wiedziała, że powinna. Po śmierci ojca Poppona pewne sprawy stały się jej obojętne. Czasem miała z tego powodu wyrzuty sumienia.

 

Mężczyzna… Przez dłuższy czas była nawet kochana przez dwóch. Teraz uczuciem darzył ją już tylko jeden i nie był on jej mężem. W dodatku bliżej mu było do dawnej ojczyzny królowej niż do dworu w Uppsali.

 

Jarl Jormsviku, Olaf Tryggvason, pan na Srebrnym Wzgórzu. Jaka wzniosła nazwa kogoś, kto w istocie był nikim. Mogła być dumna, że trwał w dziecinnym uczuciu, to czyniło go wierniejszym sługą, bardziej podległym jej niż najpierw jej ojcu, a później bratu.

 

Brat… Rzadko miała od niego wiadomości. Wiedziała, że był wściekły, gdy usłyszał, że Polska miała zostać podzielona. Dagome iudex. Doniósł jej to sam oburzony Bolesław, obrazowo przedstawiając co zrobi macosze i jej bękartom, czyniąc wyjątek i odwiedzając siostrę w Szwecji.

 

Nie rzucał słów na wiatr, zrobił i gorsze rzeczy. Lecz cóż obchodzili ją Mieszko młodszy, Lambert czy Świętopełk?

 

Do młodej królowej nie dochodziły żadne wieści co do dalszego losu księżnej wdowy, nie chciała ich. Nie miała z nią żadnej więzi, nie czuła ani nienawiści ani czułości. Nie obchodził jej los drugiej żony zmarłego księcia. To jej matka była prawdziwą panią na Gnieźnieńskim palatium. Oda była panią w Poznaniu, który nawet nie był stolicą.

 

Śmierć, tak wiele śmierci.

 

Ciężko przeżyła utratę ojca, choć dawno go nie widziała i który zapewne bardzo się zmienił. Umarł Gejza, drugi mąż Adelajdy, ciotki, która mogła być na jej miejscu. Wszystko sie zmieniało. Czuła w kościach, że los chce od niej czegoś jeszcze.

 

 

~*~

 

 

 

Pisany nam ten sam los, wiesz?

 

Panie na dwóch krańcach świata,

 

tak samo samotne i nieszczęśliwe.

 

Matki królów i świętych.

 

Dwie perły, podobne do siebie jak dwie krople wody,

 

a jednak inne w swym smutku…

 

 

~*~

 

 

 

Sygryda stała oko w oko ze swoim mężem, chroniąc swojego małoletniego syna przed szaleństwem ojca. Ojca zwycięscy, najlepszego króla dla Szwedów. Ojca, który wraz z wojskiem jej Bolesława dopiero co pokonał Swena, króla Duńczyków. Haithabu spłynęło krwią pokonanych, sącząc szaleństwo w umysł starego króla. Zamiast triumfować ten uciekał. Wiedział, że zbliża się jego czas.

 

Żartujesz – powiedziała z niedowierzaniem.

 

Jej małoletni syn stał się królem z inicjatywy ojca. Thor do niego przemówił, podając tchórzliwe rozwiązanie nurtującego Eryka problemu.

 

Obiecał Odynowi króla. Odyn króla dostanie.

 

W ciemnościach panujących przy wejściu nie widziała zbyt dobrze twarzy męża. Dopiero gdy znalazł się przy niej na odległość cięcia mieczem zobaczyła szaleństwo w jego oczach, oświetlonych nikłym płomykiem dopalającej się świecy.

 

Nie był sam, nikt jednak nie odważył się zaatakować szanowanej, dumnej królowej, ani tym bardziej jej dziecka. Nikt, prócz jedynej osoby, która miała nad nimi władzę.

 

Po raz pierwszy poczuła się naprawdę bezbronna, bo jedyną osobą, która zdecydowała się jej pomóc, była dwórka Ingeborga. Smętnie wyglądała, trzymając się za krwawiący kikut odciętej dłoni, na którą przyjęła pierwsze cięcie skierowane w kierunku królowej. Krzyczała.

 

Sygryda miała ochotę zrobić to samo. Dzięki odważnej dziewczynie miała kilka chwil, by przeanalizować swoją sytuację, ponieważ do króla zaczynało docierać co robi. Zasłoniła sobą Olafa jeszcze szczelniej, przyciskając dziecko do ściany, czując jego drżenie. Był zdezorientowany. Oboje byli, chociaż królowa starała się trochę pozbierać.

 

Mężczyzna coś do niej powiedział, lecz nie rozumiała jego słów. Była zbyt spanikowana. Zbyt wiele emocji, uczucia tępiły jej zmysły, które powinny być klarowne.

 

W końcu ją uderzył, ugryzła go. Jego atak był zbyt bezpośredni, nie miała więc przy sobie nawet szpili do włosów. Nie spodziewała się, że wróci tak szybko, był przecież zwycięzcą!

 

Zamachnął się mieczem, cudem w nią nie trafił – była zbyt blisko, by mógł wykonać poprawny manewr. W końcu zrzucił ją z siebie, raniąc jej policzek.

 

Zabrali Olafa.

 

Sygryda zaczęła krzyczeć, a jej głos mieszał się z wyciem dwórki.

 

Chwilę zajęło jej dochodzenie do siebie, wiedziała jednak, że musi działać. Wezwała niewolników na pomoc Ingebordze, sama związała niedbale włosy i ubrała byle jaką suknię. Innego służącego wysłała do garnizonu zamkowego, by odnalazł Dzika. Sama zbiegła na dziedziniec, świadomie wybierając dłuższą drogę, by dać pomocy czas na dojście na miejsce. Miała nadzieje, że tym razem jej nie zawiodą, nie wszyscy byli przecież razem z Erykiem w Haithabu. Szczególnie Dzik uparł się, by towarzyszyć jej w tych strasznych dniach. Była mu za to wdzięczna.

 

Stajnia. Wyprowadziła ulubionego gniadosza. Liczył się przecież czas, gdyby miała biec, nie zdążyłaby.

 

Wszyscy w jedno miejsce – do świątyni w Starej Uppsali, gdzie nadal triumfy święcił bóg mądrości, magii i poezji.

 

Do kogo miała się modlić o życie swojego dziecka?

 

 

~*~

 

 

 

Gniadosz zatrzymał się przed wejściem do świątyni, a ona zeskoczyła z niego błyskawicznie. Była na tyle pełna strachu, że nie pomyślała o tym by zachować szacunek, który należał się innym bóstwom. Wiedziała, że nie miała prawa wchodzić do świętego miejsca kultu, jednak nie obchodziło jej to. Tam był jej syn.

 

Kiedy otworzyli wielkie, pozłacane odrzwia rzuciły jej się w oczy trzy olbrzymie posagi bóstw. Odyn. Thor. Frey. Nie rozpoznałaby ich, gdyby ktoś wcześniej jej tego nie powiedział. Drżała, była tam pierwszy raz.

 

Dopiero po chwili dostrzegła swojego syna, przywiązanego do stołu niczym tucznik u rzeźnika. Zadrżała po raz drugi, widząc to.

 

Krwawy orzeł.

 

Nigdy nie pomyślałaby, że będzie zdolny zrobić to własnemu synowi. Miała świadomość, że jeśli nic nie zrobi, to jej syn zostanie złożony w jednej z najkrwawszych ofiar w historii. Jak złoczyńca. Najpierw połamią mu żebra, które uformują na kształt orlich skrzydeł. Na koniec wyciągną mu płuca i posypią ranę solą, by umierał w męczarniach na ofiarę Odynowi.

 

Raz, gdy była jeszcze dzieckiem widziała zemstę krwawego orła na Pomorzu. Obraz ten wrył jej się głęboko w pamięci, nie chciała powtórki.

 

Wszyscy w świątyni spojrzeli tylko na nią. Eryk był wściekły, wiedziała, że w stanie w jakim się znajdował, nie zawahałby się przed niczym. Miał zasinioną twarz i przekrwione oczy, dokładnie tak, jak wiedźmy opętane przez bogów, o których opowiadała jej niegdyś niania.

 

Miała ochotę rzucić się na niego. Wyrwała więc miecz z ręki najbliższemu wojownikowi, którym okazał się Dzik. Rzuciła się na Eryka, jednak ktoś zagrodził jej drogę. Wiedziała jak używać miecza. Świątynia bogów spłynęła krwią.

 

Tymczasem jej syn zaczął szlochać, czego długo nie mogła zapomnieć. Był dzieckiem, bał się, tak samo jak młoda volva. Ta, już wprowadzona w charakterystyczny trans zbliżała się z nożem do pleców królewicza. Sygryda rzuciła się ku kapłance, jednak widziała, że ktoś ją ubiegł. Diksin. Jak?

 

Nagle poczuła że ktoś ją obejmuje od tyłu. Znajomy zapach. Stal przy gardle. Głupia była, dała się łatwo podejść. W jednej chwili wszystko umilkło. Krew sączyła się z gardła kapłanki. Sygryda zaczęła głośno oddychać. Olaf zemdlał.

 

Wtem ogromne odrzwia zatrzasnęły się z wielkim hukiem. Rozpętała się wichura, która pogasiła pochodnie, zapanowała ciemność. Kobieta bała się poruszyć, jej gardło nadal było zagrożone. Wtedy świątynia się zatrzęsła. Eryk się zachwiał, królowa mogła się uwolnić, nadal jednak bała się poruszyć.

 

Światło, które później ujrzeli, po chwili absolutnych ciemności, było tak oślepiające, że odruchowo przymknęli oczy. Wszyscy, oprócz Świętosławy.

 

 

~*~

 

 

 

Ujrzała jednookiego boga. Na lewym ramieniu zasiadał Hugin, na prawym – Munin. Zobaczyła też wilki. Po lewej – Geri. Po prawej – Freki. Myśl, Pamięć, Zachłanny i Srogi.

 

Sam bóg, jak przystało na Asów, był ogromny, ale słynna włócznia górowała nad nim. Ciemne włosy spięte rzemieniem z tyłu głowy, takaż broda, zapleciona w warkocz dla wygody. Uśmiech, któremu daleko było do wyrażania szczęśliwości. Przerażająco przenikliwe, jednookie spojrzenie.

 

Znał myśli każdego w tamtej sali, wiedział, że boski blask jej nie oślepia. Wybranka – wyczytał z jej twarzy. Widział strach, który go podsycał. Postanowił ją oszczędzić, mimo iż przelała krew w świętym miejscu. Zabiła jego kapłankę.

 

Dała mu jednak właściwą ofiarę w zamian. Miał do niej szacunek.

 

Podszedł do królowej. Przypominała mu Idunn z tymi cudownymi, jasnymi włosami, zgrabnym nosem, ciemnymi oczami. Mimo iż te omal nie wyszły jej z oczodołów. Ze strachu.

 

Dotknął twarzy kobiety, pojawił się grymas. Uśmiechnął się, obnażając równe, białe zęby z wydatnymi kłami. Po chwili odwrócił się do jej męża. To jego tam szukał.

 

W świątyni pojawił się piorun. Boski syn, Thor przybył bronić swego podopiecznego. Lecz to Yggr miał pierwszeństwo obietnicy. Miał dostać króla. Przyszedł więc po właściwego.

 

Myślą nakazał jednemu z wojaków wstać i odciąć swą niedoszłą ofiarę. Dziesięcioletniego chłopca, zbyt niewinnego, by mógł go zaspokoić. Spojrzał też na królową i pozwolił zbliżyć się do dziecka. Ta pobiegła i objęła syna swoimi chroniącymi ramionami. Stół opustoszał. O to mu chodziło.

 

Później ten sam drużynnik złapał Eryka. Mówili o nim Zwycięski. Bóg myślał o nim – tchórzliwy. I głupi. Gdyby zwrócił się do Lokiego, a nie do Thora, może uszedłby z życiem. Bogowie kochają mądrych.

 

Niech stanie się orłem, pomyślał. Drużynnik wykonał jego rozkaz.

 

Jeszcze raz do niej podszedł.

 

Świętosława.

 

Przez chwilę smakował w ustach jej prawdziwe imię. Powinna należeć do Światowida, do innego miejsca w innym świecie. Jednak była w zbezczeszczonej świątyni innego boga. Ironia losu?

 

Sygryda.

 

Imię przybrane stwarza nową osobę w ciele starej. Twarde imię.

 

W oddali usłyszał trzask łamanych żeber. Miły odgłos ofiary.

 

Idunn.

 

Trojaką miała naturę.

 

Nie należała do nikogo.

 

Wyczarował jedno, złote jabłko i wcisnął jej w rękę. Na widok wyciąganych żywcem z piersi Eryka płuc, zemdlała, upadając na kamienną posadzkę wraz z synem.

 

Omdlała wyglądała jak boska uśpiona córka. W sercu Odyna powstało coś na kształt uczucia. Będzie miał na nią oko.

 

Nie była jednak ni córką, ni poddaną. Jak bardzo nie zdawała sobie z tego sprawy…

 

Ofiara dokonana.

 

Gdy Thor w końcu przybył, nie wiedział co powiedzieć.

 

Jak zwykle się spóźnił.

 

 

~*~

 

 

 

Wdowa. Królowa matka. Stan idealny, kiedy kobieta, jako posiadaczka pewnego rodzaju układów, mogła przynajmniej pewnym stopniu decydować o sobie. A także o życiu swoich dzieci, kiedy szalony ojciec nie mógł już wtrącać się i wątpić w słuszność jej wyborów. Nareszcie miała władzę, a choć nigdy o nią nie zabiegała, to wkrótce odkryła, że stan ten jest bardzo wygodny.

 

Została regentką do czasu pełnoletniości swojego dziesięcioletniego syna. Przez kilka lat w Szwecji miała rządzić niezamężna kobieta. To czyniło z Sygrydy smakowity kąsek i idealną partię, tym bardziej, że sława jej urody niosła się daleko poza zasięg kraju.

 

Samą zainteresowaną trochę niepokoiły niechciane zaloty, jednak dopóki były one nieszkodliwe, starała się je przyjmować z pewną dozą cierpliwości.

 

O wydarzeniach, które doprowadziły do tego, iż zmieniła stan cywilny wolała zapomnieć. Mimo to po miesiącu, podczas którego nieco ustabilizowała się sytuacja na dworze i poza nim, rozmawiała o całym zajściu z Dzikiem. Ten pamiętał cały wieczór aż do wejścia do świątyni. Potem w pamięci zostały mu tylko skrawki wspomnień. Walka, śmierć volvy, oślepiające światło, nieprzytomna królowa i królewicz. Podobnie było z innymi świadkami zajścia, choć niektórzy niejasno zdawali sobie sprawę z ingerencji bogów w całe wydarzenie. Jej syn wyparł je z pamięci, zajęty sprawami, które szybko miały uczynić z niego dorosłego.

 

Sygryda pamiętała wszystko, choć nie chciała wierzyć swoim wspomnieniom. Złote jabłko stanowiło pewien dowód, lecz wyglądało ono tak niepozornie, jak tylko może wyglądać zwykły owoc. Któż je wiązał z boską ingerencją? Spoczywało więc sobie bezpiecznie w miejscu, znanym tylko królowej, czekając odpowiedniej chwili, by móc się przydać.

 

Na dworze zapanowały czystki. Większość z wojowników, którzy współpracowali z Erykiem, jego doradcy i część drużyny, obecnej feralnego dnia w świątyni, została odesłana do Jomsborga, do Sigwaldiego. Część została powieszona, jako bezpośrednio zamieszani w spisek, mający na celu zabicie młodego króla. Sam Eryk został ogłoszony bohaterem, o którego życie toczyli spór Odyn i Thor. Spalono świątynię w Uppsali, jako dowód boskiej ingerencji. Obok szybko powstała nowa, lecz już mniej trwała.

 

W Norwegii pokonany został jarl Haakon, a krajem rządzić zaczął Olaf Tryggvason. Nie przejęła się zbytnio tą wieścią. Dawno go już nie widziała, nie była pewna, czy pamięta jego twarz. Wolała go unikać. Jego samego i te szare oczy, w których zakochała się jako młoda dziewczyna.

 

Miała wrażenie, że wszystko powoli zaczęło wracać do normy.

 

Do czasu. Małżeństwo z królową dawało władzę.

 

 

~*~

 

 

 

Zebrani przed królową mężczyźni mieli wyraźne żądania. Myśleli, że jeśli postawią ją pod murem i powiedzą: "Wybieraj głupia, słaba kobieto!", ona stanie się podatna na ich rozkazy.

 

Sygryda była jednak sprytna niczym Penelopa, tkając powoli swą nić intrygi i zwodząc zalotników na tyle długo, by ci zatracili jakiekolwiek instynkty samozachowawcze. Po pewnym czasie byli więc pewni, że mają wpływ na tak znaczną personę, a piękna kobieta niedługo wybierze jednego z nich na męża. Każdy myślał, co też zrobi pozostałym pretendentom do ręki Sygrydy, gdy już zwycięży. Żaden nie ufał rywalom, każdy jednak wierzył w niewinność królowej, tak byli zaślepieni swoim wybujałym ego. A ono podpowiadało im, że mogą pokonać świtę królowej z garstką swojej marnej floty.

 

Król był jeszcze słaby, byli więc na tyle ograniczeni, iż myśleli, że mogą poskromić kogoś o takim temperamencie jak Piastówna.

 

Wyznaczyli datę. Śmieli wyznaczać jej terminy, gdy będzie musiała wskazać swego oblubieńca. Miała się odbyć wtedy wielka uczta na cześć zwycięscy przymusowego konkursu. Myśleli, że kobieta ma w ogóle szczęście, że może wybierać, czuli się wielce miłosierni. Czyż nie o miłosierdziu mówił Syn Boży, w którego tak wierzyła?

 

Żaden nie spodziewał się, że może dosięgnąć go zemsta urażonej królewskiej dumy. To sprawiło, że śmierć była dla nich jeszcze dotkliwsza. Król Vestfoldii, Harald Grenske. Ten był najgorszy i to właśnie jemu w głębi serca Sygryda życzyła wszystkiego najgorszego, odnosząc się do niego z ogromną niechęcią.

 

Troskliwa, jak wtedy myśleli, królowa, w dniu wyznaczonego terminu, zaprosiła wszystkich do łaźni, gdzie miała się nimi zająć najlepsza służba na dworze. Oczyścić ich przed nadchodzącym świętem.

 

Weszli do budynku wszyscy, posłuszni niczym barany prowadzone na rzeź. Nie zdziwiło ich, że drzwi zamknęły im się za plecami, budynek był nieoświetlony, a w baliach nie było przygotowanej wody. Dziwić zaczęli się dopiero w momencie, gdy dym gryzł oczy. Lecz wtedy nie było już odwrotu.

 

Krzyk i odgłosy duszenia się wypełniały ciszę, która zapanowała w palatium. Wszyscy wiedzieli, co się dzieje, nikt nie chciał pomóc żywym pochodniom. Tragedia czy zasłużona kara?

 

Od czasu tego zajścia królową zaczęto nazywać Storradą, czyli Dumną, jako królową, która nie chciała oddać się byle komu. Swym czynem zyskała nie tylko postrach, ale przede wszystkim szacunek w okrutnym świecie.

 

Okrutny był też uśmiech Storrady, gdy ta widziała z daleka płonący budynek. Ogień płynął w jej żyłach.

 

Cieszyła się więc świętym spokojem. .

 

Stała się Śmiercią. Wszechobecną. Jedyną.

 

 

~*~

 

 

 

Święty spokój jednak też się kończy. W przypadku Storrady koniec nastąpił po roku od pożaru łaźni, a w trzy lata po śmierci Eryka.

 

Pojawił się król Norwegii. Jak zawsze, bez zaproszenia ze swoimi butami wchodził w jej życie.

 

Zobaczyła go po raz pierwszy od kilku lat. Zmienił się, nosił się mniej jak Słowianin, a bardziej jak przystało na skandynawskiego króla. Zapuścił brodę, przed którą niegdyś tak skrzętnie się bronił. Zmężniał, wydoroślał i mimo iż nie powinno jej to dziwić, w końcu minęło tyle lat, to poczuła się nieswojo. Szare oczy nabrały jakiegoś chłodnego, stalowego odcienia i czegoś na kształt okrucieństwa, gdzieś na dnie. Zupełnie nie przypominał tego wesołego, niego przekornego młodzieńca, jakiego pamiętała. A ostatni raz widziała go w dwa lata po swoim ślubie, gdy został jarlem Jomsborgu i przybył na uroczyste nadanie mu tej gestii. Później nie miała sposobności go widywać.

 

Miała świadomość, że już rok może zmienić człowieka, a co dopiero jedenaście lat. Widziała to po sobie. Niewiele zostało w niej z nieco naiwnej Świętosławy Piastówny. Ta nigdy nie zabiłaby człowieka, nie zamknęłaby serca na swoją wielką miłość, nie miałaby siły by stawić czoło nordyckiemu bogu. Przez lata stała się Sygrydą Storradą. Dumną.

 

Olaf spełnił swój cel, nie rzucał słów na wiatr. Był pewien swego i dopełnił przeznaczenia. Ochrzcił się i szerzył chrześcijaństwo. Należał mu się szacunek.

 

Coś drgnęło w nieco skamieniałym sercu Sygrydy. Był przystojny, przybył do Uppsali w jednym celu, by zdobyć jej rękę wraz ze wszystkimi tego przywilejami. Czy zagrozi pozycji jej syna, który był jeszcze słaby, ale szybko się uczył?

 

W pieleszach zamkowych mówiono wielokrotnie o tym uczuciu norweskiego króla – uzurpatora, które trwać miało ponoć przez cały czas rozłąki, że nigdy o niej nie zapomniał, mimo iż miał wiele innych kobiet. Sygryda nie wiedziała czy ma w to wierzyć. Był zbyt ambitny by przedłożyć miłość nad własne interesy.

 

Uczta trwała bardzo długo, a późna już była noc, gdy w końcu towarzystwo zaczęło sie rozchodzić do swoich komnat. Oni jednak zostali. Sygryda odesłała swoją dwórkę, wierną Ingeborgę, która nadal jej służyła. Dzik jednak długo się bronił przed tym, by opuścić hallę. W końcu ustąpił, a kiedy ucichły już jego kroki, między dwojgiem niegdyś kochających się ludzi zapanowała niezręczna cisza.

 

– Jak mam się do ciebie zwracać? Przez kilka dni twojego pobytu tutaj mówiłam do ciebie Olafie, królu, panie. Jednak moja dusza się buntuje – powiedziała Sygryda pierwsza, sama nie wiedząc dlaczego.

 

– Mów tak, jak nakazuje ci zwyczaj, pani – odpowiedział wymijająco.

 

– Który zwyczaj? Ten w którym zostałam wychowana, ten który narzucono mi, gdy stałam się dorosłą kobietą, czy ten który przyjęłam wraz z nowym imieniem… panie?

 

W jej głosie było słychać stanowczą, choć nieco rozbawioną nutę.

 

– Ten, który wyznajesz, pani – padła kolejna, równie mało konkretna odpowiedź.

 

Ciężko było coś wyczytać z jego głosu, spojrzenie utkwił w ogniu kominka przy którym siedzieli. Sygryda po chwili spoglądania na profil towarzysza poszła w jego ślady i też zaczęła przyglądać się płomieniom.

 

– Zbyt wiele ich jest bym mogła którykolwiek z nich wyznawać. Nie wiem nawet jaka religia jest moją słuszną – odparła smutno.

 

– Zrób więc to, co podpowiada ci serce, ja mam za ciebie wybierać?

 

Kolejna niekonkretna odpowiedź. Zaczynało ją już to nieco irytować.

 

– A jeśli nie mam serca? – spytała nieco podniesionym głosem.

 

Zaśmiał się.

 

– A miałaś je kiedykolwiek?

 

Cisza, która zapadła trwała dłużej, niż nakazywałaby przyzwoitość. "Nie tak przyjmuje się gościa", pomyślała Sygryda, czując jednocześnie iż nie może z siebie wydać słowa. Właściwie nie miała sobie nic do zarzucenia. Od kiedy przypłynął wraz ze swoją świtą zachowywała się wzorowo. Jak przystało na królową wdową, Sygrydę Storradę. Uśmiechała się nieszczerze, mówiła z nieszczerą powagą, dbała o słowa i ruchy. Pokazała dostateczny żal po śmierci swojego męża. Prawdziwa władczyni, lecz nie dziewczyna, którą pamiętał.

 

Olaf zaczął się podnosić z ławy. Zrobiła to samo. Gdy był już niemal przy wyjściu z halli, powiedziała:

 

– Kiedyś – tak. Wiesz o tym, sam mi je zabrałeś.

 

Odwrócił się. Uśmiechnął. Nie widziała tego dokładnie, ale wiedziała, że to zrobił.

 

– Mogę ci je w każdej chwili zwrócić.

 

Rozbawiony głos brzmiał znajomo. Serce Storrady drgnęło nieco w piersi, mimo iż przed chwilą zarzucono jej, że go tam nie ma.

 

– Mam tego chcieć? – zapytała.

 

– Dlaczego akurat mnie o to pytasz? – odparł. W jego głosie zabrzmiała nutka niepokoju. Nieznaczna, jednak dla Sygrydy wyczuwalna.

 

– Nie widzę tu nikogo innego – uśmiechnęła się.

 

– Musisz sobie więc sama na to pytanie odpowiedzieć – powiedział, podchodząc. Najpierw powoli, trochę się wahając. W końcu przyspieszył kroku i po chwili znalazł się tak blisko, jak tylko oficjalny gość nie powinien znaleźć się blisko oficjalnej gospodyni.

 

– Czy muszę odpowiadać?

 

Górował nad nią wzrostem – mimo iż większość rodziny Sygrydy to rośli ludzie, sama królowa była raczej drobna. Podobało mu się to. Zawsze.

 

Dawno nie czuła na swych wargach innych ust. Jej świat zatrząsł się w posadach, a wszystko nagle stało się znajome.

 

Poza tym miło było poczuć w swoim łożu mężczyznę. Mimo iż uczucie to było niezbyt chrześcijańsko poprawne.

 

Kochanka…

 

 

~*~

 

 

 

Zima roku pańskiego dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego okazała się być wyjątkowo sroga, jednak nie powstrzymało to Olafa Tryggvasona by przypłynąć na swoje zrękowiny w Sigtunie. Od tego momentu Storrada miała być już tylko jemu przeznaczoną. Bardzo miłe było mu to uczucie.

 

Mężczyzna jednak czuł, że czas go nagli. Uczucie, jakim darzył królową miało wielu wrogów. Z resztą nie tylko ono. Król Norwegii miał wobec Sygrydy własne plany. Wobec jej syna także, choć z tym wolał się jednak nie wychylać.

 

Była jedna osoba, która szczególnie spędzała mu sen z powiek. Dzik z Chyciny, zwany Diksinem. Osobisty doradca królowej, nazywany przez samą zainteresowaną przyjacielem. Osoba blisko otoczenia królowej, która szczerze Norwega nie lubiła, a która miała swoje własne powody, ciągnące się już od czasów pobytu obojga na dworze w Poznaniu.

 

Skąd miał przecież wiedzieć, że kobieta, która jednej nocy grzała mu łoże była akurat siostrą Diksina? Nie znał go wtedy, był zbyt krótko w kraju Mieszka, by znać wszystkich.

 

Niechęć sprawiała, że doradca królowej patrzał mu na ręce, które nie były z resztą zupełnie czyste.

 

Sam Tryggvason przyznawał rację – nie był do końca szczery ze Storradą, szczególnie w kwestiach politycznych. Lecz cóż kobieta, nawet tak wybitna jak jego przyszła małżonka mogła wiedzieć o podbojach? Nigdy nie widziała prawdziwej rzezi, siedziała bezpiecznie w zamku, kiedy to on bił się za nią jako jarl Jomsborga.

 

Jakże mało ją znał…

 

Wiedział, że wkrótce wyda się sprawa z Vagne. Ziemie, które prawnie należały się Thyrze duńskiej, później – w wyniku podboju – Sygrydzie, a które zdobyły jego wojska. Wiedział, że Storrada może być zła, jednak istotnie była w nim tak zakochana, że miał pewność iż mu wybaczy nawet najgorszą zbrodnię czy oszustwo.

 

Szwecja… Syn królowej, Olaf, choć ujmujący młodzieniec tak naprawdę był tylko przeszkodą.

 

To inny Olaf, syn Tryggvy, miał nosić miano króla Skandynawów…

 

Na przeszkodzie stał jednak inny władca, równie ambitny co król – uzurpator. Swen zwany Widłobrodym, syn, który walczył z własnym ojcem.

 

Od dawna darzący pewnym uczuciem kogoś, kogo nie powinien, jako więzień Bolesława, i co za tym idzie – wróg Storrady. Sigwaldi, nowy jarl Jomsborga i zięć Bolesława faktycznie przysłużył się koalicji szwedzko – polskiej, łapiąc Duńczyka na gorącym uczynku, podczas jednej z jego łupieżczych wypraw.

 

A Swen i Olaf nie różnili się od siebie aż tak bardzo, jak powinni.

 

 

~*~

 

 

 

Czerwona krew spływała jej z kącika ust, uderzonych skórzaną rękawicą z ćwiekami. Starła ją, powoli smakując i jednocześnie ukierunkowując swój gniew na stojącego przed nią mężczyznę. Przyszłego, niedoszłego męża.

 

Uśmiechnęła się, a uśmiech ten nie miał w sobie ani krztyny szczęścia.

 

– Kiedyś możesz za to zginąć – powiedziała, świadomie cedząc słowa, nadając swojemu głosowi cyniczny ton. By mógł poczuć jej pogardę.

 

Przekroczył cienką linię, która oddziela miłość od nienawiści. A ta ostatnia nie ma przecież granic. Tak samo jak ludzka arogancja, głupota i lekkomyślność.

 

Dopiero, gdy Sygryda poczuła metaliczny posmak swojej własnej krwi zrozumiała, że Olaf miał tych wszystkich cech aż w nadmiarze.

 

Nie docenił jej, choć to potrafiłaby jeszcze znieść. Lecz jaka kobieta pozwoli siebie oszukiwać? Czyż miał ją za idiotkę, sądząc, iż ukrywając prawdę w tak nieudolny sposób, zdoła ukryć swoją winę?

 

Vagne. Należało do jej syna, w wyniku podboju jego prawowitego ojca, jako dziedzictwo! Nawet jeśli przyznane komuś innemu, Thyrze, to pierwotnie stanowiło część jego ziem. A król Norwegii bezprawnie zagarniał to, co synowi Storrady się należało, narażając jej ojczyznę na szwank a dziecko – na śmieszność, jako króla i jako człowieka. Jaka matka to zniesie?

 

Wszystko wskazywało na to, że Olaf Tryggvason naprawdę nie znał kobiet.

 

Zapytany, choć bez świadków, gdzie jest jego flota, nie potrafił odpowiedzieć jednoznacznie. Gdy spytała go wprost o sprawę Vagne, kłamał. Gdy udowodniła mu, że to robi, uderzył ją. To dało Sygrydzie wystarczający obraz tego człowieka. Wystarczający dowód przerostu ambicji nad uczuciem.

 

A ona się łudziła!

 

Jakże się zmienił!

 

Jakaż ona była głupia!

 

Jaka ona była szczęśliwa…

 

 

~*~

 

 

 

Rok tysięczny miał przynieść koniec świata, który jednak nie nastąpił. Przyniósł jednak Polsce rozliczne korzyści. W marcu do kraju Piastów zawitał sam cesarz Niemiec, Otton III, wielki przyjaciel księcia Bolesława.

 

"Nie godzi się takiego i tak wielkiego męża, jakby jednego spośród dostojników, księciem nazywać lub hrabią, lecz wypada chlubnie wynieść go na tron królewski i uwieńczyć koroną."

 

Włócznia świętego Maurycego oraz diadem cesarski naznaczyły Bolesława jako godnego władzy.

 

Tymczasem na północ od kraju nad Wisłą rozpętała się wojna, która miała przejść do historii za sprawą bitwy morskiej pod Svold.

 

W cieśninie Øresund okręty Olafa Tryggvasona, jako mniej liczne dzielnie walczyły ze sprzymierzonymi siłami szwedzko – duńskimi, wspieranymi przez świtę Bolesława i Jormswikingów.

 

Długi Wąż, statek króla norweskiego jeszcze nigdy nie wydawał się tak dostojny, choć wracał z łupieżczej wyprawy na ziemie słowiańskie, co nie podobało się księciu polskiemu. Myślał król norweski, że ma silną flotę, mina jednak zrzedła mu, gdy zobaczył, że Sigwaldi, nowy jarl Jomsborga dopuścił się zdrady. Mimo zawartych umów wybrał koalicję Polski, Szwecji i Danii.

 

Dumny Norweg nie chciał uciekać, choć miał taką możliwość. Stanął do walki z siłami mniejszymi niż myślał, przegrywając sromotnie jedną z największych bitew w swoim życiu.

 

Słowa dumnej Słowianki huczały mu w głowie. Ona była sprawczynią tej wojny, ona dała pretekst swojemu nowemu mężowi, Swenowi Widłobrodemu do ataku. To jej syn, podobny do swojego imiennika jak dwie krople wody walczył z domniemanym najeźdźcą. Tryggvason nienawidził jej i jednocześnie kochał. W końcu, w chwili gdy wiedział o swojej taktycznej ułomności, docenił ją.

 

Za późno, a nauczka okazała się zbyt sroga.

 

Gdy zaczęto atakować jego statek, bronił się jak nigdy w życiu. Zbłąkana strzała ugodziła go w końcu w ramię, prawie odsuwając od bitwy. Wielu zabił, innych dotkliwie ranił. Widział z oddali Olafa Skotkonunga, patrząc prawie że na swoje odbicie. W końcu, gdy ból stał się tak nieznośny, że uniemożliwił mu obronę, skoczył do Bałtyku.

 

Rok tysięczny oznaczał jednak dla niektórych koniec osobistego świata.

 

Skoczył do wody, mając nadzieję, że jeśli się nie uratuje, to przyjmie go łaskawe morze, które było mu matką i ojcem przez niemal całe życie.

 

Królewski skok o wszystkim zadecydował.

 

 

~*~

 

 

 

Czerwony jest Bałtyk od krwi. Bohater, czy też złoczyńca, płynie do brzegu, chcąc się uratować. Lecz zimna woda sprawia, że jego ruchy stają się coraz wolniejsze. Topi się w odmętach morza, które od dziecka tak kochał.

 

Kobieta, której łucznik ugodził bohatera jest rozdarta między tym, czy skoczyć i podążyć za nim, a tym by go dobić, choć tkwi w swojej komnacie, bezpieczna z dala od zgiełku bitewnego. Nienawidzi tonącego i kocha go. Łzy płyną jej po twarzy mimo woli. Nie wie co ma czuć. Ogień i woda, woda i ogień. Zbyt dużo różnic, by mogły ze sobą współistnieć, a nie mogą bez siebie stać się pełnią.

 

Teraz kobieta szlocha już na cały głos. Widzi jego śmierć, choć jest daleko. Czuje jak jej serce umiera. Dokładnie tak jak wtedy, gdy musiała go pożegnać. Teraz już wie, że żegna go na zawsze.

 

Według niektórych rok tysięczny miał oznaczać koniec świata.

 

Storrada zaczynała w to wierzyć. Znów staje się Śmiercią. Tym razem także dla siebie.

 

 

~*~

 

 

 

Swen… Mąż – nie mąż. Nie kochała go, lecz rodziła mu dzieci. Dwóch synów, trzy córki. Osiągała z nim spełnienie, lecz nigdy nie oddała mu swojej duszy.

 

Czuł to, lecz taktownie zadowalał się tym, co miał.

 

Aż do czasu, gdy przywdziała czerń na znak żałoby po zdrajcy, przeciwko któremu sama uknuła spisek. Zbyt widoczne stało się dawne uczucie, które – jak zapewniała – wygasło wraz z ciosem zadanym jej dumie.

 

Harald, Kanut, Estryda Małgorzata, Świętosława, Gyda.

 

Ich dzieci, które były skutkiem politycznego wyrachowania.

 

Swen czuł się jak rogacz, któremu w dodatku rogi przyprawił trup. A raczej jego wspomnienie, nie wiedział sam co gorsze. Miał świadomość, ze Norweg wygrał z nim w ostatecznym rozrachunku, mimo iż stracił życie.

 

Sygryda też je straciła.

 

Pomyślał, że Storrada musi odejść, by on mógł żyć w zgodzie ze sobą, swoim nieużywanym sumieniem i wybujałym ego.

 

Nigdy, aż do śmierci nie przestał tego żałować, a o żalu tym wiedział tylko on sam.

 

Sygryda, aż do tej samej śmierci nie zawracała sobie tym głowy. Uciekła do brata, gdzie była bezpieczna. By się wyciszyć, nauczyć żyć na nowo, wrócić do dawnego imienia i nauczyć delikatności.

 

Nie mogła uwierzyć, jak bardzo może zmienić się tak ujmujący człowiek, jakim w istocie był Swen, choć nic już nie powinno być dla niej zaskoczeniem.

 

Nowy stan drugiego męża zaskoczył ją podczas jedenastego roku pobytu w ojczyźnie, w której się wychowała. O powtórny przyjazd do Danii błagali ją synowie. Kolejne dzieci, wpatrzone w nią jak w ogień, które zmieniły się w nieco aroganckich dorosłych.

 

Swen przed śmiercią podbił państwo Anglosasów. Słyszała o ich sztuce i kulturze, szybko nauczyła się ich języka. Chciała ich odwiedzić. I mimo iż Anglia od wielu wieków była chrześcijańska, to słyszała o dawnej wierze w Boginię.

 

Wielką, Białą, Potrójną.

 

Zawierała podobno w sobie wszystkie możliwości, była swoistym uniwersum, które mogła porównać do wszechmogącego Boga Ojca. Nic dziwnego, że królowa była zafascynowana.

 

Opowieść o obcej Bogini przypominała coś królowej. Na tyle, że kobieta czuła się spokojna, gdy słuchała o bóstwie, którego wyznawać nie powinna. Jakby kiedyś już ją poznała…

 

Cóż by na to powiedział ojciec Poppon?

 

Lecz swojego syna nie znała takim, jakim go wychował ojciec. Okrutnego wikinga, bezkompromisowego, bezlitosnego, do tego cynicznego, co chyba było cechą rodzinną duńskiej rodziny panującej.

 

Kanut. Młodszy i lepiej zapowiadający się z dwójki synów, których urodziła Widłobrodemu. Inteligentny, ale przede wszystkim mający lisi spryt, który, mimo iż był młodszym synem, doprowadził go do władzy.

 

Choć Świętosława była z niego dumna, to nigdy tak naprawdę go nie kochała. Nie miała z nim takiej więzi, jak z Olafem, Holmfrydą czy Haraldem. Być może to miało zadecydować o jego wielkości.

 

Nie miał sentymentów. Był bardzo do niej podobny.

 

 

~*~

 

 

 

Dziecko pierwsze. Dziwny twór ludzkich chęci tworzenia, które odpowiednio połączone spajają ludzką duszę w okowy cielesności. Niewinności, nieznanej ukształtowanej formie, która określała rolę w społeczeństwie.

 

Minuta minutą ciągnie się w nieskończoność, dusza przechodzi w duszę niby wrzask straconego kochanka.

 

Matka płacze za swym dzieckiem, świat zatrzymuje się w jednej minucie, kiedy odbierają jej jedyną nadzieję. Nikt nie reaguje, nikt nie wie bowiem, co się dzieje. Odwieczna pogoń śmierci za światem się rozpoczyna.

 

Dziecko drugie. Dziwny twór ludzkiej duszy, które zamyka w sobie ciało. Inne, bardziej niewinne, pozbawione formy i szaleństwa homo sapiens.

 

Czy szeroki świat stanie się dla nich wąski czy przepastny? Czy pozwoli im się żyć ze względu na jego pochodzenie?

 

Książęta uciekają ze swego kraju, krew nie płynie. Matka oddaje się bestii. Żelazo we krwi wrzało widząc upokorzenie.

 

Iduna przyjmuje ich pod swoje skrzydła, dając czas na odrodzenie. Pozbawia książąt jabłek nieśmiertelności, dając im luksus życia w ukryciu.

 

Życie. Śmierć. Ogień…

 

 

~*~

 

 

 

Kiedy upewniła się, że dzieci królowej Emmy znajdują się już daleko, odetchnęła z ulgą. Nie zgadzała się ze swoim synem, który uznawał ich za zagrożenie. Małych, ujmujących swą bystrością chłopców!

 

"Jednak mali chłopcy stają się wielkimi królami. Kiedyś", powiedział jej, gdy zażądała, by odesłał dzieci do państwa swojego wuja.

 

W końcu się zgodził, a ona odetchnęła z ulgą. Stali się dla niej jak wnukowie, mimo iż swoich miała już pod dostatkiem.

 

Pięćdziesiąt sześć lat. Czuła się stara, złagodniała. Jej dzieci były dorosłe, mogła być z siebie dumna. Uroda wraz z kolejnym porodem powoli mijała, zastępowana przez gorzkie wspomnienie.

 

Tęskniła. Wielokrotnie śnił jej się czerwony od krwi Bałtyk. Duma. Ileż razy to ona nią kierowała… Nie mogła wielu rzeczy jej wybaczyć.

 

Drzwi otworzyły się, nim zdążyła się odwrócić. Miała wrażenie, że ruchy z każdym dniem ma już coraz bardziej powolne, a nie mogła sobie darować, że nie ma na to wpływu.

 

Gdy jednak zobaczyła go w drzwiach, omal nie zemdlała.

 

Był ponoć widziany w Jerozolimie. Wiele słyszała o jego domniemanym przeżyciu. A przecież widziała go tonącego, choć tylko w swych snach.

 

Jego cera była bielsza niż kiedykolwiek to pamiętała. Nawet odmęty Bałtyku nie potrafiły jej taką uczynić.

 

– Przyszedłeś po mnie, prawda?

 

Spojrzał jej głęboko w oczy i prócz Staruszki dojrzał w niej i Matkę i Dziewicę. Wszystko czym była. Sam nie potrafił jej jednak odpowiedzieć na pytanie.

 

Był tylko smętnym odbiciem dawnego siebie.

 

Ona nie zobaczyła nic. Nie czuła jego oddechu na swoich ustach, gdyż nie istniał. Mara, czy widzenie? Strach czy – wreszcie – szczęście? Stęskniony umysł sprawił jej głupiego figla?

 

Lecz w swej nierealności paradoksalnie był tak materialny, że nie mógł być tylko przewidzeniem. Zbliżyła się, cały czas patrząc w puste oczy.

 

Uśmiechnął się do niej, lecz uśmiech ten stał się jakby pozbawiony wyrazu. Podszedł i dotknął spierzchłych ust. Długo ich nikt nie całował. Coś jej to przypominało.

 

Zawsze realizowała politykę swojego ojca. Myślała tak jak powinna była to robić, nie miała nigdy możliwości wyboru.

 

Aż do chwili, gdy mogła uciec ze swojej pięknej, angielskiej komnaty lub zostać. Patrzeć i dotykać niematerialną postać tego, którego kochała, choć doprowadziła do jego śmierci.

 

Usta były zimne, lecz miały przyjemny smak wolności.

 

Myślała, że zemdlała. Czuła ostatkami świadomości jego przeraźliwie lodowate ręce na swoich plecach. Coś jednak było nie tak. Nieznośna lekkość bytu…

 

I ten krzyk!

 

"Wstań dzikie dziecko, wstań!" – usłyszała w swojej głowie.

 

Anglia, kolejna obca ziemia, którą odwiedziła. Ironia okrutnego losu. Umarła przecież w wodach Bałtyku.

 

 

~*~

 

 

 

Puste drogowskazy nie wskazywały nic. Rolę tabliczek na rozwidleniu dróg pełnili ci, którzy niegdyś wybrali ją na swoją. Który świat ma wybrać?

 

Urodziła się tam, gdzie władał pan o czterech twarzach, co widzi wszystko i wie wszystko. Cztery pary oczu prześwietlały jej słowiańską duszę, chcąc przeciągnąć ją na swoją stronę. Czuła słodki zapach miodnych kwiatów, krzyki triumfu myśliwych stały się słyszalne. Przymknęła niematerialne oczy, chcąc zastanowić się nieistniejącym umysłem. Choć nie miała ciała, myślała, jakby nadal materia tkwiła w formie. Przyzwyczajenie czy niepodzielna całość?

 

Pan, który umarł na krzyżu dla jej zbawienia spoglądał na nią wszystkowiedzącymi, miłosiernymi oczami. Jego oddech pachniał kadzidłem, a twarz wyrażała nieziemski spokój. Storrada przeraziła się, widząc go. Ona, wraz z jej dumą, smutkiem i złem, które wyrządziła temu, który po śmierci zmusił ją do wyboru, nie pasowała do tak zrównoważonego świata. Bała się, że nigdy nie odnajdzie swojego prawdziwego celu…

 

Spojrzała też w oczy jednookiemu. Strach sparaliżował ją do tego stopnia, że mocniej ścisnęła trzymane przez siebie złote jabłko. Iduna. Tak do niej się zwrócił, gdy dał je po raz pierwszy. Zastanawiała się. Całe życie upłynęło jej w pewnej części na kontemplacji tamtej chwili. Jednak wiedziała, że Odyn nie da jej tego, czego pragnęła.

 

Iduna. Świętosława. Sygryda. Storrada. Biała. Wielka. Potrójna. Dziewica. Matka. Kostucha.

 

Sok trysnął jej na dłonie, jednak zapach jabłek, który unosił się w powietrzu i nie pochodził z owocu, który trzymała w ręce.

 

Odwróciła się i zobaczyła ciemnowłosą kapłankę. Granatowy półksiężyc lśnił przedwieczną mocą na jej czole, a mgła powoli zaczynała ją otaczać. Pokłoniła się dawnej królowej.

 

Storrada ugryzła jabłko, ofiarowane jej niegdyś przez Odyna. Lecz to nie jego wybrała.

 

Wyspa Mgieł, z którą nigdy nie miała nic do czynienia, nigdy, prócz tego jednego razu w sali syna o niej nie słyszała… Jednak wiedziała. Czuła instynktownie. Zapach jabłek się nasilił, gdy zbliżyła się do kapłanki.

 

Odnalazła swój świat. Wyspa Jabłoni.

 

Imię jest kwestią wyboru. Ona stała się Gwenhwyfar.

 

Białym Duchem. Kwintesencją. Po raz pierwszy od wielu lat jej uśmiech był autentyczny.

 

 

~*~

 

 

 

– Czy to wszystko, skaldzie? – spytał sam król. Syn niepewnego pochodzenia, o czym wiedziały tylko dwie żyjące osoby, patrzące sobie głęboko w oczy. Poeta przymknął powieki. Wiedział, co nastąpi. Skinął głową, potwierdzając.

 

Syn królowej nie wierzył w bogów. Nikt tak naprawdę już nie wierzył. Lecz skald wiedział. Widział, oczami miodnego daru.

 

Śmierć, zadana przez wprawnego wojownika, była szybka i niemal bezbolesna.

 

Był do niego bardzo podobny… Do ojca, którego nigdy tak naprawdę nie poznał.

 

Nikt już nie powie prawdy o tej jedynej. O miłości, smutku i wyborze.

 

Umierający mógł się nawet się uśmiechnąć. Ostatnią rzeczą, o której pomyślał, były… jego bolące korzonki. Długo żył. Mógł się nawet poczuć zaszczycony tym, że ginie z ręki króla. Był mu przecież przyjacielem.

 

Lecz to inna historia.

 

Tak wiele śmierci…

 

Skończył.

 

 

 

Koniec

Komentarze

"Śpiewający w halli człowiek westchnął" - słówka "halli" możemy użyć chyba tylko mówiąc o "paulu halli" - takim piłkarzu. nazwę pomieszczenia zapisuje się przez jedno "l". rozumiem zakorzenione tu nordyckie wątki, ale mimo wszystko podwójne "l" jakoś mi nie pasuje.  no chyba, że się mylę i autorce chodzi o coś zupełnie innego. jeśli tak, przepraszam.

Jeśli chodzi o treść, to przede wszystkim duże wyrazy szacunku za znajomość historii. Czytając tę opowieść, naprawdę mam wrażenie, że autorka wie o czym pisze. jeśli miałbym coś tekstowi zarzucić, to nadmierne przegadanie - zwłaszcza na początku - wstęp i spotkanie z posłami w sali tronowej ciągnie się trochę za długo (moim zdaniem przynajmniej) i trochę nudzi. poza tym masz tendencję do powtarzania już raz napisanych informacji.

mimo wszystko jednak, załużyłaś sobie na wyrazy uznania z mojej strony. całkiem dobry tekst, jak na portalowy debiut.

4/6

Dziękuję za przeczytanie i ocenę. Oczywiście poprawię wskazane błędy;)

Jesli natomiast o "hallę" chodzi: http://www.vikings.com.pl/historia.php/domostwo/ takim właśnie rozmieszczeniem się kierowałam. Oczywiście mogę się mylić, ale taka była moja wizja. Dlatego "halla"

Mało brakowało. Jakby tekst odleżał jeszcze ze dwa tygodnie i byś go potem poprawiła, przeleciała korektą, zwróciła uwagę na ortografię, a napisałabym bardzo niecenzuralny komentarz o tym, co myślę o wrzuceniu czegoś takiego tutaj. Albowiem ktoś powinien Ci za to zapłacić.

Generalnie nie powinnam była tego przeczytać, bo to nie jest dobry tekst do sieci, jest po pierwsze długi, po drugie powolny, po trzecie jest mało dialogów i nie jest taki zupełnie lekki, ale to pierwszy kawałek obcego tekstu od dawna, który przeczytałam w internecie od początku do końca bez marudzenia, nawet moją ulubioną do tej pory "Kobietę zza okna" zaczęłam od drugiego akapitu bo w pierwszym był jakiśtam opis, a opisy w sieci nudzą. Nie wiem jak to zrobiłaś, bo to nie jest tak, że tekst chwyta za gardło od pierwszych zdań, raczej wciąga powoli i powoli buduje nie tyle napięcie, co emocje.

Momentami raziły mnie anachronizmy (koalicja zwłaszcza), czasem miałam wrażenie, że trochę za dużo polityki (ale z reguły to było o trzy słowa za dużo, tak, że tuż przed tym jak odpadłam coś mnie jednak zatrzymywało przy tekście), jak na mój gust za dużo powiedziałaś w scenie śmierci Olafa - początkowo byłam zachwycona, bo leciał ten, beznamiętny w sumie, opis bitwy, w której królowa była wspomniana, owszem, ale z daleka i myślałam głównie o Storradzie i naprawdę byłam dość przejęta (oraz niemogąca uwierzyć, że czytam to w internecie), a potem Storrada została mi pokazana i trochę się te emocje rozjechały. Plus, jak wspomniałam, ortografia czasem, zdaje się, że jakieś związki frazeologiczne Ci się pomyliły po drodze, ale nie znajdę ich teraz. I może nawiązania, na Jasnorzewską się uśmiechnęłam wprawdzie, ale "nieznośna lekkość bytu" już mnie trochę wybiła z rytmu.

Tak czy inaczej świetnie zbudowana postać (matka zwłaszcza, zakochane kobiety są zużyte, jakkolwiek by to nie brzmiało, a staruchy było niewiele) i naprawdę dobra historia. Naprawdę uwielbiam kiedy autor buduje emocje i relacje między postaciami takim chłodnym, zdystansowanym w sumie stylem i raczej tym, czego nie mówi niż tym, co mówi - a Ty tak zrobiłaś.

Świetnie napisane. Natomiast ofiara z orła - nie pasuje do tej sceny. Młodego królewicza nie zabijali by w ten sposób. Raczej szybko podcięli by mu gardło. Z chęcią obejrzałabym dobry film z jakimś Polskim bohaterem, może napisałabys scenariusz do filmu o Sygrydzie ;) Może znalazłby się jakiś reżyser który zrobił by z tego dobry film. Taka Sygryda to nasz polski Król Artur ;)

A ode mnie masz opierdol. Czemu, na bogów wszystkich, umieściłaś tak zajebiście napisany i dopracowany tekst na stronie internetowej? TRzeba było do razu słać do gazety, a gdyby się nie udało, to dopiero ewentualnie na stronę.

Co do samej formy, to cóż, mnie przegadanie nie przeszkadzało zupełnie. Akcja ciągła się leniwie, fakt, ale według mnie wyszło to tekstowi na dobre. Widać, że Autorka naprawdę interesuje się tym światem, ma bogatą wiedzę o kulturze, wierze i zwyczajach ludów które opisuje, jednym słowem majstersztyk.

Ode mnie zasłużone 6.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Sorry, ale nie doczytałem do końca.  Straszne nudy.

Z niemałym wstydem przyznaję się, że czytanie szło mi z niejakim trudem --- tekst kontrastuje z przeciętnością tej strony tak, że przestawienie się wymaga czasu i trudu. W dodatku temat jak gdyby nie mój, nie dla mnie... Ale, skoro przeczytałem, oznaczać to może tylko jedno: Autorka przeszła nad wysoko zawieszoną poprzeczką.
Łamię swoją zasadę, stawiam sześć.

Mam podobne odczucia co Gwidon . Zacząlem czytać opowiadanie, zachęcony niektórymi entuzjastycznymi recenzjami. Od mniej więcej polowy zacżąłem przelatywac wzrokiem tekst, aż do jego końca. 
Nudnawe. Zero emocji. Nijaka fabuła. W sumie - sfabularyzowany referat historyczny.   
Zły język narracji - wtedy znano pojęcia Szewcja, Dania, kiedy jeszcze nie znano pojęcia " Polska"?. To samo z wyrazami "dynastia", " ojczyna" itp. -Spor jest takich nadużyć. Wiele nieprzemyślanych, rozwleklych zdań.
Na pewno ambitne. 
4.6

@Fasoletti - umieściłam go na stronie, bo właśnie w gazecie się nie udało. Znaczy wysłałam tekst dwa miesiące temu, nie dostałam odpowiedzi, więc wstawiłam go tutaj. Może niepotrzebnie, nie wiem. Niemniej jednak bardzo się cieszę z tak wysokiej oceny;)

Ha ha. Miałem tak samo z opowiadaniem  "Ja, Gniewko", które wieki temu gościło na tym portalu. A na odpowiedź na tekst "...według Obolewian"  czekałem 3 tygodnie.

A ja mam bardzo mieszane uczucia względem tego tekstu. Kiedy zobaczyłem tytuł na stronie głównej, najpierw przetarłem oczy ze zdziwienia, ledwie wierząc we własne szczęście. Na tym portalu nawet o klasyczną fantasy trudno, o prozie historycznej już nie wspominając. A tu nie tylko bohaterka historyczna, ale w dodatku jeszcze pochodząca z najbliższego mi okresu. Ten początek bardzo rozbudził moje nadzieje. Przystąpiłem do lektury.

Muszę rzeczywiście uchylić kapelusza za dobrze odrobioną lekcję historii. Prawie dobrze, bo jest niestety jeden wyjątek. Rozumiem, że przystanek na Rugii-Ranie był Ci potrzebny dla wizyty w arkońskiej kącinie, jednak logicznie jest on całkowiecie nieuzasadniony. Po pierwsze dlatego, że panują tam zagorzali poganie, w przeciwieństwie do tolerancyjnych mieszkańców Jomsborga-Wolina, bardzo niechętnie odnoszący się do chrześcijan i żyjący w stanie permanentnej wojny ze wszystkimi sąsiadami, z wyjątkiem może Obodrytów. Po wtóre, głównym zajęciem Ranów jest piractwo, sama więc rozumiesz, że tę przystań rozsądniej byłoby ominąć.

Poza tym od dawna już dominuje pogląd, że znacznie poprawniejszą lekcją imienia arkońskiego boga, którego źródła nazywają "Svanthevith" jest "Świętowit" (co możnaby na współczesną polszczyznę przełożyć jako "Potężny Pan" lub "Potężny Władca"), a nie "Światowid", jak czytano w wieku XIX. Co więcej, wstęp do jego kąciny był surowo wzbroniony wszystkim, z wyjątkiem kapłanów, a i ci mogli tam wchodzić tylko w szczególnej potrzebie i przez cały czas przebywania wewnątrz nie mogli oddychać, by nie skalać świętgo powietrza. Polecam relację Saxo Gramatyka z obchodów dożynek w arkońskiej świątyni.

Imię "Świętosława", przyznasz chyba, jest szalenie długie i niewygodne; nie wyobrażam sobie, by posługiwano się nim w innych sytuacjach, niż oficjalne, uroczyste okazje. O ile mi wiadomo, używano zdrobnienia "Swat(a)wa" i nie byłoby źle, gdybyś w kilku miejscach w narracji (nie pamiętam, czy w dialogach była okazja po temu) zastąpiła właściwe imię zdrobnieniem. Takie przynajmniej moje odczucie.

Więcej zastrzeżeń do realiów nie mam, ale pamiętaj, że jestem specjalistą od Słowiańszczyzny; na Wikingach się nie znam. ;)

Co do samej opowieści, jest niezwykle ciekawa i zajmująca, jednak opowiedziana w sposób ciężki i nieprzystęony. Muszę przyznać, że miejscami jednak bardziej mnie nudziła, niż wciągała. Od strony technicznej  jest napisana w miarę poprawnie, chociaż mozna przyczepić się do paru błędów językowych, których jednak naprawdę nie mam już teraz siły wyszukiwać. Przedstawienie historii uczuć i wewnętrznych przeżyć Storrady chłodnym i zdystansowanym językiem to - od strony technicznej - bardzo ciekawy zabieg, ale niestety w moim przypadku spowodował, że tekst zupełnie mnie nie wciągnął, nie porwał. Poza tym mam wrażenie, że pewne postaci i szczegóły fabularne "wyskakują" trochę jak przysłowiowy Filip z konopii (tak było np. z Dzikiem), bez choćby słowa wyjaśnienie, dezorientując czytelnika, sprawiając, że nie bardzo wie on, co się dzieje.

Jak na mój gust opowieść jest za długa, ale  to wina stylu - napisana w inny sposób, inną techniką, mogłaby dać naprawdę genialną opowieść. Zwłaszcza, że językiem posługujesz się sprawnie, potknięć nie jest wiele, a te które są, dają się przełknąć. Myślę, że skrócenie opisów, a przekazanie części wyciętych informacji w dodanych tu i ówdzie dialogach mogłoby bardzo pomóc całokształtowi.

Podsumowując ten przydługi już wywód, mimo iż opowiadanie nie trafiło w mój gust, dałbym 5 (gdybym mógł) w uznaniu ambitnego tematu, sprawnej realizacji, a także - nie będę się tego wypierać - z sentymentu dla poruszonej przez Autorkę tematyki.

Powodzenia na przyszłość.
Ukłony. 

P.S. Zapomniałem jeszcze dodać - bardziej tytułem ciekawostki, niż jako rzeczywisty przytyk, że istnieją poważne przesłanki każące wątpić w autentyczność dokumentu Dagome iudex (ja osobiście bardzo w nią wątpię). Ale ponieważ utrzymuje się i pewnie długo jeszcze będzie, powszechna wiara w jego autentyczność, nie śmiem się tego czepiać.

Nie rozumiem tylko, dlaczego Świętosława używa tego określenia? Nie mogła widzieć, tym bardziej czytać tego dokumentu; jak sama napisałaś, dowiedziała się o nim od Bolesława...

Umieściłam go na stronie, bo właśnie w gazecie się nie udało. Znaczy wysłałam tekst dwa miesiące temu, nie dostałam odpowiedzi, więc wstawiłam go tutaj. Może niepotrzebnie, nie wiem. Niemniej jednak bardzo się cieszę z tak wysokiej oceny;)

Niepotrzebnie niestety. Doświadczenie uczy że jak nie zadzwonisz i się nie upomnisz, to z reguły nie dostaniesz odpowiedzi (znam jeden wyjątek), a jak zadzwoisz i się upomnisz, to dostaniesz odpowiedź i to czasem nawet pozytywną (to też znam ;) ).

No, ale trudno. Nie ten, to inny jak sądzę ;)

@Świętomir - nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się z twojego komentarza. Bardzo mi pomogłeś, uświadamiając wiele błędów, które popełniłam. Szczególnie jeśli chodzi o Ranę.

@June - cóż, trudno. Może po totalnej zmianie pewnych wątków wyślę do gazety jeszcze raz. Wtedy będzie to już inny tekst.

Cieszę się, że mogłem się przydać. Polecam się na przyszłość. ;)

Ukłony. 

Akcja toczy się niespiesznie, nie ma piętrowej intrygi, nie strzelają i prawie nie ma dialogów - a jednak czyta się bardzo dobrze, tekst wciąga i zapada w pamięć. Do tego pod względem stylu nie kojarzy mi się z żadnym innym, który czytałam, za co naprawdę wielki plus. Przez cały miesiąc niemal wszystkie teksty na które tu trafiłam były albo niedopracowane i szkicowe, albo były shortami, a tu wreszcie mamy tekst z początkiem, środkiem i końcem, opowiadający jakąś historię, w dodatku widać pracę w niego włożoną. Chylę czoła :)

Przedmówcy nachwalili się, więc nie ma sensu wszystkiego powtarzać. Świetny styl, doskonały warsztat - nic tylko pozazdrościć. Momentami troszkę mi się dłużyło, ale to pewnie dlatego, że nie jestem przyzwyczajony do tego typu opowiadań, a i ilość tekstu robi swoje ( choć mój debiut jest jeszcze dłuższy ^^ ).
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć kolejnych udanych tekstów i pogratulować zasłużonego wyróżnienia :)

@Dreammy - szczerze przyznam, że czekałem na komentarz pod ostatnią częścią opowiadania o Rycerzu do towarzystwa, szczególnie, że zaznaczyłaś, iż czekasz na kolejne części ;) Winę za taki stan rzeczy zrzucam na brak czasu i przesadną długość tekstu, bo mam nadzieję, że nie chodziło o nudę i skąpe umiejętności.

Pozdrawiam serdecznie obie Panie :)

Dałem ci 6. Niech to wystarczy za komentarz. Chylę czoła.

Dziękuję serdecznie;)

Jeżeli jesteś taka obcykana w historii, to pewnie wiesz, że panująca w Wielkiej Brytanii rodzina królewska ma za protoplatkę właśnie twoją bohaterkę- Świętosławę i jej syna. Chociaż zmieniały się dynastie i ich nazwiska, począwszy od podboju Anglii przez Wikingów, to wciąż ta sama rodzina, ta sama krew, panuje na Wyspach. A zdobywcą był syn Świętosławy - Kanut.

Nie mam pojęcia, aż tak bardzo nie badałam zależności rodzin panujących w Europie, ale czy przypadkiem ciągłość dynastyczna nie jest zachowana od czasów Wilhelma Zdobywcy? Mogę się oczywiście mylić. Być może tak jest;)
Generalnie bardziej chodziło mi o samą główną bohaterkę - dziwne, że nie słyszymy o niej na lekcjach historii. Wiadomo, nic - szczególnie jeśli chodzi o kobiety tamtych czasów - nie jest pewne, ale mimo to wypadałoby chociaż wspomnieć. Szkoda, że tak jednak nie jest.

Oficjana genealogia jest taka - drzewo genealogiczne rodziny królewskiej.
Czytałem jednak kilka lat temu współczesne opracowania historyków angielskich, z których wynika, że jakaś tam córka któregoś tam z najeźdzców została wydana za mąż za kogoś z rodziny Ryszarda i tak się potoczyło. Niestety nie pamiętam szczegółów- czy chodziło o Ryszarda II, czy o Roberta i czyja córka- Kanuta, Harolda, czy Hardekanuta.
Dla mnie miło było, że Anglicy przyznają się do piastowskich korzeni swoich królów i to wrażenie mi zostało.

Opanujcie się trochę, Tomaszu i Mala Wiedżmo92 z tym pisaniem na nowo historii Angli, w tym historii współczesnej ...  Elżbieta II i jej poprzednicy pochodzą z dynastii Windsor ( nazwa obowiązuje od I Wojny Swiatowej ). Ani z Kanutem ani z Wilhelmem Zdobywcą  nie mają nic wspólnego. Ryszard IIi. Henryk VII Tudor, a potem kilku królów z dynastii Stuartów, a następnie z dynastii hanowerskiej lekko uśmiechneloby się na takie stwierdzenia ...  

Roger zajrzyj na link, który wkleiłem i poczytaj o historii. Zmieniały się nazwiska, bo, na przykład król umarł bezpotomnie i na tron wsadzano syna ciotecznej siostry, lub wnuka z nieprawego łoża poprzedniego władcy- jak było z Henrykiem VII. Wtedy mówiło się o nowej dynastii, ale sięgajac wstecz, to nadal była ta sama rodzina.

Naruralnie, że patrzylem. Rzuć okiem na poprzdnio panująca w Anglii dynastię, dynastię hanowerskę. I sprawdż, skąd wywodzi sie dynastia hanowerska, a tskże, skąd wydowdzi sie dynastia Windsor.

 

Edward VII
Edward VII

9 listopada 1841
Buckingham

6 maja 1910
Buckingham

1901-1910

Albert von Sachsen-Coburg-Gotha
Wiktoria Hanowerska

64

Jerzy V
George V

3 czerwca 1865
Londyn

20 stycznia 1936
Sandringham House

1910-1936

Edward VII Koburg
Aleksandra Duńska

65

Edward VIII
Edward VIII

23 czerwca 1894
Richmond

28 maja 1972
Paryż

1936
abdykował

Jerzy V Windsor
Maria Teck

66

Jerzy VI
George VI

14 grudnia 1895
Sandringham House

6 lutego 1952
Sandringham House

1936-1952

Jerzy V Windsor
Maria Teck

67

Elżbieta II
Elizabeth II

21 kwietnia 1926
Londyn


1952-

Jerzy VI Windsor
Elżbieta Bowes-Lyon

A tu masz dynastię hanowerską. Piękne, niemieckie nzawiska, np. Wittelsbachów etc. Nie ma w tym nic zdroznego, lecz pierwszy król z tej dynastii nawet nie umial mówić po angielksu ... Co do następnych, nie wiem. Chyna się nauczyli.

57

Jerzy I
George I

28 maja 1660
Hanower

11 czerwca 1727
Osnabrueck

1714-1727

Ernest August Hanowerski
Zofia Dorota Wittelsbach

58

Jerzy II
George II

10 listopada 1683

25 października 1760

1727-1760

Jerzy I Hanowerski
Zofia Dorota z Celle

59

Jerzy III
George III

4 czerwca 1738
Londyn

29 stycznia 1820
Windsor

1760-1820

Fryderyk Ludwik Hanowerski, książę Walii
Augusta Sachsen-Gotha

60

Jerzy IV
George IV

12 sierpnia 1762
St. James's Palace

26 czerwca 1830
Windsor

1820-1830

Jerzy III Hanowerski
Charlotta Mecklenburg-Strelitz

61

Wilhelm IV
William IV

21 sierpnia 1765
Buckingham

20 czerwca 1837
Windsor

1830-1837

Jerzy III Hanowerski
Charlotta Mecklenburg-Strelitz

62

Wiktoria
Victoria

24 maja 1819
Kensington

22 stycznia 1901
wyspa Wight

1837-1901

Edward August Hanowerski, książę Kentu
Wiktoria Sachsen-Coburg-Saalfeld

@TomaszMaj - Zapewne chodziło ci o córkę Storrady, Świętosławę. Wg. historyków ponoć została wydana w rezultacie za jednego z jarlów. Nie wiem, nie wnikałam głębiej.
@RogerRedeye - nie staram się pisać nowej historii Wielkiej Brytanii. Z resztą dynastia dynastią, ale większość rodów arystokratycznych, szczególnie królewskich, jest ze sobą w jakiś sposób spowinowacona. Niemniej jednak miło poczytać ciekawą dyskusję;).

Tak się składa, że dysnastia hanowerska i Windsorowie to jedna i ta sama rodzina, która zmieniła nazwisko podczas I wojny światowej, ponieważ głupio było Anglikom być rządzonym przez hanowerczyków, a więc formalnych wrogów. ;)

Moment. Tezę  Świętomira zostawię na razie na bolu.
Popatrz Tomaszu, na swój link. Przyjmując to drzewo za wiarygodne, pierwszym znanym, bezpośrednim, męskim przodkiem obecnej królowej Anglii jest Robert I Nieustraszony, a nie Kanut.  Zobacz, jak idzie to drzewo. Wilhelm Zdobywca wywodzi się w prostej linni od Roberta. Tylko że - mimo tego, że znani są przodkowie Roberta, genealogia ich nie podaje. Nie wydaje mi się, zeby Twoja genealogia mówiła też coś o Haraldzie, królu z dynastii Sasów, zabitym przez rycerstow Wilhelma pod Hastings. Nie miał żadnych spadkobierców czy też poprzez to, że stracil tron, nie warto ich ujmowac w genealogi? Zdaje sę po prosu, że genealogia jest robiona tak, aby udowadnic, jak szerokie korzenie ma ród Windsor. A tu nieco więcej  o Robercie, już prawie klasycznym Angliku - pardon, piracie normanskim.

Ryszard I (ur. 28 sierpnia 933/4, Fécamp - zm. 20 listopada 996) - książę Normandii w latach 942-996, najstarszy syn księcia Wilhelma i Sproty bretońskiej. Uważany jest za pierwszego władcę Normandii noszącego tytuł książęcy (inni historycy twierdzą jednak, że tytuł księcia przybrał dopiero jego syn).

Ojciec został zamordowany kiedy Ryszard był jeszcze dzieckiem. Sytuację tę starał się wykorzystać jego senior, król zachodniofrankijski Ludwik IV Zamorski, który wkroczył z wojskami do Normandii. Ryszard został umieszczony pod ścisłym nadzorem w zamku Laon, z którego jednak udało mu się zbiec. W ucieczce dopomogli mu Osmund de Centeville, Bernard de Senlis (pamiętał on jeszcze czasy dziadka Ryszarda, Rolfa), Ivo de Bellèsme i Bernard Duńczyk (protoplasta rodów Harcourt i Beaumont).

Ryszard zerwał z przyjazną Karolingom polityką swojego ojca i dziada. On sam sprzymierzył się z największym wrogiem Ludwika IV i jego następcy (Ludwik zmarł w 954 r.), Lotara, mianowicie z księciem Francji i hrabią Paryża, Hugonem Wielkim. Sojusz ten umocniło małżeństwo Ryszarda z córką Hugona, Emmą. Ślub nastąpił w 960 r. Emma zmarła sześć lat później.

Sojusz z hrabią Hugonem dopomógł Ryszardowi w odbiciu Rouen i oswobodzeniu Normandii, co nastąpiło w 947 r. Sprzymierzył się on również z drugą falą normańskich osadników, która przybyła do Normandii mniej więcej w tym okresie. Ta druga fala osadnictwa, która się z księciem sprzymierzyła, a nie mu podporządkowała, zachowała swoją odrębność kulturową i językową od reszty mieszkańców Normandii. Nowi osadnicy pozostali przy swoich starych zwyczajach i języku, podczas gdy kolejne już pokolenie potomków pierwszych wikingów zdążyło się już w znacznym stopniu zasymilować z miejscową ludnością. Ten podział będzie przyczyną licznych niepokojów w księstwie Normandii.

Sam Ryszard posługiwał się zarówno językiem francuskim jak i normańskim. Wykształcenie odebrał w Bayeux. Za jego panowania nastąpiła jednak prawie całkowita galicyzacja i chrystianizacja Normandii. Wprowadzono system feudalny, co spowodowało rozwarstwienie się normańskiej społeczności. Książę otaczał się tylko ludźmi szlachetnie urodzonymi. Za jego też czasów Normanowie ze statków przesiedli się na konie, stając się wkrótce jedną z najlepszych kawalerii Europy. Mimo to, jeszcze pod koniec X w., francuski kronikarz Ryszard z Reims pogardliwie nazywał Ryszarda I "księciem piratów" (dux pyratorum).

Po śmierci Hugona Wielkiego w 956 r. Ryszard został opiekunem jego najstarszego syna, Hugona i walnie przyczynił się do tego, że jego podopieczny został w 987 r. królem Francji. Ryszard toczył również spór z królem Anglii Ethelredem II, gdyż Normandia pośredniczyła w handlu zrabowanymi w Anglii przez wikingów kosztownościami. Zmarł w wieku ok. 65 lat z przyczyn naturalnych.

Świętomirze, pisałem wcześniej, że dynastia hanowerska z przyczyn stricte polityznych zmieniła nazwię dynastii na Windsor. A tutaj notka o pierwszym wladcy z dynastii hanowerskioej. Klasyczny anglik ... Ale ciekawe jest, jak silnaą rolę w jego powolaniu przez parlament na tron odgrywały względy polityczne i religijne. Istnieli przecież pretendenci z rodu Stuartów, którzy legitymowali się lepszym prawem do tromu niż Jerzy I.  Pozdrawiam. Jerzy I Hanowerski Z Wikipedii, wolnej encyklopedii Skocz do: nawigacji, szukaj

Jerzy I Hanowerski
Z bożej łaski Wielkiej Brytanii, Francji i Irlandii król, Obrońca Wiary, książę Brunszwiku i Lüneburga, Świętego Cesarstwa Rzymskiego arcyskarbnik i książę-elektor etc.

Elektor Hanoweru

Okres panowania

od 23 stycznia 1698
do 11 czerwca 1727

Poprzednik

Ernest August

Następca

Jerzy II August

Król Wielkiej Brytanii

Okres panowania

od 1 sierpnia 1714
do 11 czerwca 1727

Poprzednik

Anna Stuart

Następca

Jerzy II Hanowerski

Dane biograficzne

Dynastia

Welfowie

Urodzony

28 maja 1660
Hanower

Zmarł

11 czerwca 1727
Osnabrück

Ojciec

Ernest August

Matka

Zofia Dorota Wittelsbach

Żona

Zofia Dorota z Celle

Dzieci

Jerzy II Hanowerski
Zofia Dorota Hanowerska

Jerzy I (urodzony jako Jerzy Ludwik, ur. 28 maja 1660 w Hanowerze, zm. 11 czerwca 1727 w Osnabrück) - pierwszy król Wielkiej Brytanii i Irlandii z dynastii hanowerskiej (od 1 sierpnia 1714). Był również elektorem Hanoweru.

Spis treści

 [ukryj

1 Wczesne lata życia

2 Rządy w Hanowerze

3 Król Wielkiej Brytanii

3.1 Wstąpienie na tron

3.2 Wojny i rebelie

3.3 Król i jego ministrowie

4 Ostatnie lata i dziedzictwo

5 Rodzina

6 Bibliografia

Wczesne lata życia[edytuj]

Od urodzenia był dziedzicem ojca w Hanowerze i Brunszwiku. Po matce (córce Elżbiety Stuart) był prawnukiem króla Anglii i Szkocji - Jakuba I Stuarta. W 1682 ożenił się z Zofią Dorotą z Celle i miał z nią dwoje dzieci. Małżonkowie nie przepadali za sobą i Jerzy wolał towarzystwo swojej wieloletniej kochanki Melusine von der Schulenburg, którą później mianował księżną Munster i Kendal w parostwie Irlandii. Miał z nią co najmniej troje dzieci.

W międzyczasie Zofia Dorota wdała się w romans ze szwedzkim hrabią Philipem Christophem von Köningsmarck. Wywołało to skandal na hanowerskim dworze i gniew Jerzego, który postanowił zabić kochanka żony. Königsmarck został zabity w lipcu 1694, a jego ciało wrzucono do rzeki. W morderstwie hrabiego brało udział czterech dworzan Jerzego. Jeden z nich otrzymał za to sumę 150 000 talarów, w owych czas roczne wynagrodzenie wysoko postawionego ministra. W grudniu 1694 Jerzy wziął rozwód z Zofią i nie ożenił się ponownie.

Działając w porozumieniu ze swoim ojcem, Jerzy osadził byłą żonę w zamku Ahlden (Aller) niedaleko jej rodzinnego Celle. Zabroniono jej kontaktowania się z dziećmi i ojcem. Zakazano jej również ponownie wyjść za mąż. Na jej utrzymanie przeznaczono pewne sumy i pozwolono jej na krótkie wyjazdy z zamku, jednak zawsze pod specjalnym nadzorem. Mogła również posiadać służbę i mały dwór. Zofia Dorota zmarła w 1726.

Rządy w Hanowerze[edytuj]

W 1698 r. Ernest August zmarł i Jerzy został kolejnym księciem brunszwickim na Lüneburgu. Odziedziczył też wszystkie ziemie ojca, oprócz biskupiego księstwa Osnabrück (tytuł książęcy nie był tytułem dziedzicznym; jego posiadacz był każdorazowo wybierany w taki sposób, aby na zmianę był to protestant albo katolik). Jerzy został również Wielkim Chorążym Rzeszy i księciem-elektorem. Na jego dworze w Hanowerze przebywało wiele wybitnych umysłów epoki, takich jak matematyk Gottfried Wilhelm Leibnitz, czy kompozytor Georg Friedrich Händel.

Kilka lat po wstąpieniu Jerzego na tron Hanoweru w Anglii Parlament uchwalił Act of Settlement (1701 r.), w którym ustalał sukcesję do brytyjskiego tronu. Po obecnie panującym monarsze, Wilhelmie III, i jego szwagierce Annie i ich potomstwu, tron miał przypaść matce Jerzego, Zofii Dorocie, i jej potomstwu. Było to spowodowane faktem, że Zofia Dorota była najbliższą protestancką krewną brytyjskiej rodziny panującej. Rozwiązanie takie nie spodobało się wszystkim w Anglii. Torysi sprzeciwiali się powołaniu obcokrajowca na tron, wigowie byli skłonni zaakceptować każdego protestanta. Był jeszcze katolicki pretendent, Jakub Franciszek Edward Stuart, przebywający we Francji i tytułujący się Jakubem III. Jerzy nie był zachwycony, kiedy dowiedział się, że ma szansę być królem Anglii, jednak jego doradcy przekonali go, że sojusz z Anglią będzie korzystny dla Hanoweru i zabezpieczy jego niemieckie posiadłości.

Niedługo po wstąpieniu Jerzego na tron wybuchła wojna o sukcesję hiszpańską. Ostatni król Hiszpanii z Domu Habsburgów, Karol II, wyznaczył na jedynego dziedzica ogromnego hiszpańskiego imperium księcia Filipa Andegaweńskiego, wnuka króla Francji Ludwika XIV. W rażący sposób naruszało to równowagę sił w Europie więc przeciwko Francji zawiązała się koalicja, w skład której weszło Cesarstwo, Anglia, Hanower i wiele innych państw niemieckich. Zobowiązali się oni popierać austriackiego pretendenta do hiszpańskiej korony, młodszego syna cesarza Leopolda I, arcyksięcia Karola.

Postawa Jerzego w zaczynającej się wojnie przydała mu trochę sympatii wśród Anglików, ale nie wywarła żadnego wrażenia na Szkotach. W 1704 r. szkocki Parlament wymusił na królowej Annie podpisanie Act of Security, który pozwalał Szkotom na wybór nowego monarchy spośród protestanckich potomków Domu Stuartów. Zachodziła obawa, że Szkoci mogą wybrać innego króla niż Anglicy, co doprowadzi do rozpadu unii, a samodzielność Szkocji może spowodować odrodzenie "Starego Sojuszu" szkocko-francuskiego. Wówczas Anglicy, stosując ekonomiczną presję, wymogli na Szkotach zacieśnienie unii. 1 maja 1707 r. wszedł w życie Akt o Unii, który w miejsce Anglii i Szkocji powoływał do istnienia królestwo Wielkiej Brytanii. Mimo to w Szkocji żywe pozostało poparcie dla Domu Stuartów, a rządy dynastii hanowerskiej nie będą się tam cieszyć popularnością. Liczni Szkoci jeszcze przez wiele lat będą wznosić toasty na cześć "króla za morzem".

W 1706 r. książę-elektor Bawarii Maksymilian II Emanuel porzucił obóz cesarski i przeszedł na stronę Francji. W odpowiedzi cesarz Józef I odebrał mu godność Wielkiego Skarbnika Rzeszy i powierzył ją właśnie Jerzemu. W 1710 r. Reichstag zatwierdził elektorski tytuł Jerzego. W 1713 r. zakończyła się wojna o sukcesję hiszpańską pokojem w Utrechcie. Korona hiszpańska pozostała przy Filipie V, ale musiał on zrezygnować ze swoich praw do francuskiego tronu.

Król Wielkiej Brytanii[edytuj]

Wstąpienie na tron[edytuj]

Herb władców Wielkiej Brytanii i Hanoweru

Matka Jerzego, księżna Zofia Dorota, zmarła 8 czerwca 1714 r. 1 sierpnia tego samego roku zmarła królowa Anna Stuart. Jerzy został więc uznany królem Wielkiej Brytanii. W owym czasie dysponował silnym poparciem ze strony wigów, ale większość w Parlamencie stanowili torysi. Do Wielkiej Brytanii przybył dopiero 18 września (w czasie jego nieobecności regencję sprawował lord Macclesfield) i 20 października został ukoronowany w Opactwie Westminsterskim.

Wraz ze wstąpieniem Jerzego na tron zmianie uległa tytulatura członków rodziny królewskiej. Do tej pory tytuł "księcia" (prince) przyznawano tylko najstarszemu synowi panującego monarchy, a tytuł "księżniczki" (princess) najstarszej córce. Pozostali członkowie domu panującego nosili tytuły "lorda" i "lady". Jerzy I przeniósł na grunt brytyjski zwyczaje niemieckie. Tytuły "księcia" i "księżniczki" miały przypadać od tej pory dzieciom i wnukom panującego monarchy z tytułem "Ich Królewskich Wysokości" (Royal Highness) oraz prawnukom i prawnuczkom z tytułem "Ich Wysokości" (Highness).

Portret Jerzego I autorstwa sir Godfreya Knellera

Jerzy I wiele czasu spędzał w Wielkiej Brytanii, ale często podróżował do Hanoweru. Podczas nieobecności króla w Wielkiej Brytanii władzę sprawował jego najstarszy syn, Jerzy August, książę Walii, lub komitet "Strażników i Obrońców Królestwa". Sprawy Hanoweru zajmowały poczesne miejsce w polityce króla Jerzego, król otaczał się także pochodzącymi stamtąd osobami. Nigdy nie nauczył się angielskiego, mówił po niemiecku i francusku, ze swoimi ministrami porozumiewał się kiepską łaciną. Ociężały i leniwy monarcha nie znał się na sprawach brytyjskich i był stopniowo odsuwany od rządzenia.

Wojny i rebelie[edytuj]

Gruszek w popiele nie zasypiali również jakobici, którzy wciąż cieszyli się poparciem w Szkocji i Anglii, a po cichu wspierała ich także większość torysów. Jakobicki pretendent, Jakub Franciszek Edward Stuart, zwany Jakubem III lub Starszym Pretendentem, postanowił zbrojnie upomnieć się o jemu przynależny tron. W 1715 r. wybuchła Pierwsza Wielka Rebelia (zwana również "pierwszym jakobickim powstaniem" lub "powstaniem 15. roku"). Zaczęło się od zwołania przez hrabiego Mar wodzów klanów szkockich na wielkie polowanie do Beamar. Tam Mar okrzyknął Jakuba III prawowitym suwerenem Szkocji. Jakub przybył do Szkocji z francuskimi posiłkami. Wkrótce powstańcy zdobyli Perth i ruszyli w głąb Anglii. Tam jednak spotkała ich klęska pod Preston. Oznaczało to faktyczny koniec rebelii. 13 listopada 1715 r. wojska księcia Argyll odbiły Perth. 4 lutego 1716 r. Jakub III odpłynął do Francji.

Kolejną próbę jakobici podjęli w 1719 r. Przy wsparciu okrętów hiszpańskich jakobici próbowali wysadzić desant w północnej Szkocji. Jednak burza na kanale La Manche spowodowała rozproszenie floty. Ostatecznie 13 kwietnia wylądowało tylko 300 ludzi do których dołączyły niewielkie posiłki. Zawiodło wsparcie klanów i oddziały hanowerskie nie miały problemu z pokonaniem powstańców 5 czerwca pod Glen Shiel.

Po wstąpieniu Jerzego I na tron brytyjski pogorszyły się jego relacje z synem. Dom następcy tronu, Leicester House, stał się miejscem spotkań polityków opozycji. W 1717 r. narodziny wnuka stały się przyczyną kłótni Jerzego I z synem. Książę i księżna Walii zostali w efekcie wyrzuceni z królewskiej rezydencji. Jerzy doszedł jednak w końcu z synem do porozumienia, ale król nie ufał już swojemu następcy.

W 1717 r. Jerzy I doprowadził do zawarcia Potrójnego Sojuszu między Wielką Brytanią, Francją i Republiką Zjednoczonych Prowincji. Po przystąpieniu do sojuszu Austrii w 1718 r. zyskał on nazwę Poczwórnego Sojuszu. Był on wymierzony przeciwko Hiszpanii, gdyż Filip V nie pogodził się z utratą praw do francuskiego tronu, co niepokoiło regenta Francji, księcia Filipa Orleańskiego. Torpedowaniu hiszpańskich ambicji miał właśnie służyć ten sojusz.

Król i jego ministrowie[edytuj]

Król od samego początku popierał wigów, nie przepadając za torysami, których posądzał, nie bez racji, o sympatie jakobickie. W 1717 r. wigowie uzyskali przewagę w Parlamencie. Najbardziej wpływowymi ministrami byli Robert Walpole, Charles Townshend, 2. wicehrabia Townshend, James Stanhope, 1. hrabia Stanhope, oraz Charles Spencer, 3. hrabia Sunderland. Ci dwaj ostatni wkrótce usunęli z gabinetu Walpole'a i Townshenda, i przejęli kontrolę nad gabinetem.

Pozycja Sunderlanda zaczęła się chwiać w 1719 r., kiedy próbował przeforsować Peerage Act, który ograniczał liczbę parów zasiadających w Izbie Lordów. Projekt ten został storpedowany przez torysów. Dodatkowo wypłynęła sprawa Kompanii Mórz Południowych (South Sea Company), powołanej w 1711 r., która prowadziła wymianę handlową z Ameryką Południową. W 1720 r. Parlament dał Kompanii monopol na ten handel, w zamian za pokrycie długu państwowego (który wynosił 30 981 712 funtów). Spekulacje giełdowe w krótkim czasie doprowadziły do kryzysu, krachu na giełdzie, strat akcjonariuszy, wykrycia nadużyć i korupcji wśród najwyższych urzędników państwowych.

Kryzys ten (zwany South Sea Bubble) przyczynił się do spadku poparcia dla Jerzego i jego ministrów. Stanhope zmarł w 1720 r., Sunderland rok później złożył rezygnację. Kierowanie wigowskim gabinetem wziął w swoje ręce Robert Walpole, który jest uznawany za pierwszego brytyjskiego premiera. Nigdy nie otrzymał on takiego tytułu, pozostał Pierwszym Lordem Skarbu. Jednak to on, wobec nieobecności króla, spowodowanej brakiem zainteresowania tematyką brytyjską i jego nieznajomością języka, przewodził gabinetowi. Walpole nie wahał się przekupywać oponentów, czemu sprzyjało przedłużenie kadencji Izby Gmin z 3 do 7 lat. Na prośbę Walpole'a król Jerzy reaktywował zapomniany już Order Łaźni, który Walpole mógł nadawać swoim stronnikom.

Gabinet Walpole'a całkowicie kontrolował politykę wewnętrzną państwa. W znacznej części kształtował też politykę zagraniczną, aczkolwiek tu król miał jeszcze coś do powiedzenia. On to odpowiadał za ratyfikację traktatu hanowerskiego, który miał chronić brytyjski handel. Niektórzy następcy Jerzego I (np. Jerzy III), próbowali odzyskać część utraconej pozycji na scenie politycznej w Anglii, ale zapoczątkowanego już procesu powstawania rządów parlamentarno-gabinetowych nie dało się już zatrzymać.

Ostatnie lata i dziedzictwo[edytuj]

Król Jerzy zmarł w Osnabrück 11 czerwca 1727 r. z powodu ataku apopleksji. Został pochowany w kaplicy pałacu Herrenhausen w swoim rodzinnym Hanowerze. Trony Wielkiej Brytanii i Hanoweru objął jego jedyny syn, Jerzy II. Jerzy I jest założycielem dynastii, która rządziła w Wielkiej Brytanii do 1901 r., a po kądzieli rządzi do tej pory.

Jerzy nie cieszył się popularnością w społeczeństwie. Nie lubiano go za nieznajomość angielskiego, przedkładanie spraw niemieckich nad angielskie, postępowanie z żoną, czy też otaczanie się Niemcami. Większość Anglików wolała jednak Jerzego od katolickiego Starszego Pretendenta. William Makepeace Thackeray pisał o królu: Jego serce było w Hanowerze. Miał ponad 54 lata, kiedy zaczął u nas panować. Wybraliśmy go, ponieważ właśnie jego chcieliśmy, ponieważ reprezentował on nasz punkt widzenia. Śmieliśmy się z jego niemczyzny i ignorowaliśmy go. Był cyniczny i samolubny, ale mimo wszystko był lepszy niż ten król z St Geramains, Starszy Pretendent, z rozkazami francuskiego króla w kieszeni, otoczony jezuitami.

Rodzina[edytuj]

21 listopada 1682 r. poślubił Zofię Dorotę (15 września 1666 - 13 listopada 1726), córkę Jerzego Wilhelma, księcia brunszwickiego na Lüneburgu, i Eleonory, hrabiny Williamsburg, córki Alexandra II d'Olbreuse, markiza de Desmiers. Małżeństwo to zakończyło się rozwodem 28 grudnia 1694 r. Jerzy i Zofia mieli razem syna i córkę:

Jerzy II (10 listopada 1683 - 25 października 1760), król Wielkiej Brytanii i elektor Hanoweru

Zofia Dorota (26 marca 1687 - 28 czerwca 1757), żona Fryderyka Wilhelma I, króla Prus, miała dzieci

Król miał również co najmniej troje nieślubnych dzieci ze związku z Melusine von der Schulenburg, księżną Munster i Kendal:

Anna Ludwika Zofia (1692 - 1773), żona Ernesta Augusta von dem Bussche-Ippenburg, nie miała dzieci

Petronilla Melusina (1693 - 16 września 1778), hrabina Walsingham, żona Philipa Stanhope'a, 4. hrabiego Chesterfield, nie miała dzieci

Małgorzata Gertruda (1703 - 1773), żona Albrechta Wolfganga von Schaumburg-Lippe, miała dzieci

Kurczę, nie chciałem offtopować, ale skoro już pojawiły sie wątki historyczne... Dagome Iudex, z tego co pamiętam, jest trzynastowiecznym odpisem wcześniejszego dokumentu. Autentyczność odpisu nie budzi wątpliwości, natomiast odniesienie treści odpisu do Państwa Mieszka opiera sie na podobieństwie nazw geograficznych w nim użytych. Co więcej sam tytuł dokumentu (Dagome Iudex znaczy tyle co sedzia Dagome) jest zniekształcony do tego stopnia, że nie wiadomo jaka w rzeczywistości była jego istota i właściwe brzmienie. 

Nie miałem wcześniej okazji napisać, że opowiadanie spodobało mi się - przede wszystkim ze względu na tematykę. Pozdrawiam.

Jak już oftopujemy... Dagome iudex jest, jak już gdzieś pisałem, dokumentem bardzo wątpliwym. W. Chrzanowski w swej Kronice Słowian (t. II) przekonująco uzasadnia prawdopodobieństwo jego sfałszowania. Koronnym argumentem za tą teroią jest fakt, że ciąg wydarzeń związanych z wydaniem tego hipotetycznego aktu prawnego, że tak nieelegancko się wyrażę, trochę nie trzyma się kupy. Przede wszystkim brak przekonywującego motywu księcia Mieszka do jego wydania (zarówno pomysły Labudy, jak i Łowmiańskiego w tym zakresie uważam za niewarte funta kłaków). Po wtóre dlaczego brak zarówno wewnątrz kraju, jak i na zawnątrz jakiejkolwiek reakcji na wyganie Ody i jej synów przez Bolesława? Wreszcie sam papieski kopista słabo się orientował w tym, co przepisuje (w niektórych odpisach czytamy wstawkę: "nie wiem, jakiego z kraju są to ludzie, domyślam się jednak, że chodzi o Sardyńczyków"), a w takiej sytuacji niezwykle łatwo o błąd. Co ciekawe czytałem gdzieś, że Sardynia w okresie powstania wspomnianych odpisów była rządzona przez czterech wybieralnych urzędników, noszących tytuł iudex (łac. sędzia). No i - zapomniałbym - wciąż nie widziałem przekonywującej teorii wyjaśniającej, dlaczego Mieszko podpisał się enigmatycznym "Dagome"...

Im dawniejsza historia, tym więcej pozostawia miejsca na snucie domysłów. Trudno jest, przy tak skąpych źródłach, o jakieś szczegółowe rozważania nad motywami lub brakiem motywów Mieszka do wydania wspomnianego dokumentu - nie mniej jednak sięgnę do Kroniki Słowian by przypomnieć sobie, co też tam napisano.

Ad rem: treść dokumentu (fałszywego czy nie) znamy tylko z odpisu wykonanego przez papieskiego kopistę, jest ów odpis JEDYNYM źródłem - wszystkie późniejsze kopie czy odpisy od niego pochodzą i są obarczone tymi samymi błędami. Oryginału nie znamy, nie wiemy też czy wspomniane enigmatyczne „Dagome" nie jest kolejnym z błędów naszego kopisty. Tym bardziej użycie tej nazwy w opowiadaniu jakoś tak mi nie pasowało. Pozdrawiam!

Roger- miesiące by mi zeszły, zanim bym przeczytał całą bibvliografię którą tutaj wkleiłeś.
Tak mniej więcej jednak kojarzę osoby na które się powołujesz.
Genealogia, którą wkleiłem oczywiście jest skrócona (nie jest też mojego autorstwa). Nie chodzi w niej o pokazanie WSZYSTKICH panujących, tylko tych głównych i ich krewnych, poprzez których zachowana jest ciągłość rodziny panującej. Dlatego nie wszystkie osoby na tym grafiku były władcami.
Pomimo twoich przebogatych argumentów, raz jeszcze napiszę - czytaj o historii. Linki które wklejasz przeczą twoim tezom. Począwszy od Ryszarda I aż do teraz istnieje ciągłość rodziny królewskiej. Udział którejś z potomkiń Sygrydy w tym drzewie genealogicznym dla niektórych jest hipotezą, a dla niektórych historyków faktem.

Tak się wtrącając - istnienie samej Storrady, w formie, w jakiej ją przedstawiłam (żony Eryka Zwycięskiego) jest dla niektórych historyków faktem, a dla innych hipotezą;)

Historia mnie nie obchodzi, ale jak ktoś się z historią umie obejść, jak Autorka tutaj, to zaczynam się interesować. zgadzam się z tymi, któym tekst przypadł do gustu, bo i mnie przypadł. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze napisany (jasne, że 99% przysłówków i 98% przymiotników można wywalić, ale - niektórzy już wiedzą - ja to tak zawsze widzę), opowieść wciąga, nastrój jest konsekwentnie budowany, tekst naprawdę dużo powyżej średniej. Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że takie teksty to tylko do gazety. Każdy, myślę, prędzej czy później zrozumie, że w necie też można pracować na nazwisko. I że to jest dobry sposób reklamowania talentu. Tutaj najlepszy tego dowód. Tekst wzrusza, porusza, dbałość o szczegóły należy docenić, a sama historia, choć nie jest dynamiczna (przynajmniej w oczach tych, którzy lubią fantasy a la rąbanka & biegi przełajowe), może dać w lekturze dużo więcej przyjemności niż wiele innych, "szybszych" tekstów. Naprawdę, Autorka zwróciła na siebie uwagę. Wspomnę Parowskiemu i oczywiście proszę nie zapominać o "NF". :)
Pozdrawiam i gratuluję. 

Dziękuję bardzo za komentarz;)

jeszcze tylko ja.
czytało się fajnie a posiadam tę nowoczesną przywarę, że bardziej krótkie teksty...
wrażenie ogromne robi praca u źródeł, przygotowanie do przedstawienia tematu, które przeblyskuje, jak dla mnie, przez cały tekst.
imponujące, jak dla mnie i dziękuję za lekcję.
pozdrawiam :)

no tak, krótkie formy, jak komenty, też warto czytać przed wypuszczeniem na wolność :]
już bez powtórzeń.

Czytałam Storradę niedługo po tym, gdy się tutaj zjawiłam i wtedy nie bardzo wiedziałam, skąd tyle zachwytów nad tekstem. Minęło kilka lat, przywędrowałam tu ponownie, przypomniałam sobie opowiadanie i nadal nie rozumiem zachwytów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Też nie rozumiem zachwytów. Doceniam wysiłek włożony w badania, dbałość o zgodność z historią, naszą, piastowską, tematykę, ale… Przeszkadzało mi przegadanie, usterki językowe, lekki chaos w tych wszystkich skandynawskich władcach (dobra, chaos to już bardziej moja wina niż Autorki).

No i fantastyka wydaje mi się wetknięta na siłę – bez sceny z interwencją Odyna w świątyni właściwie niewiele by się w opowiadaniu zmieniło.

Poza tym coś skłaniało ją do tego by mu zaufać, jednocześnie mając wyrzuty sumienia, że to robi.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Miała się odbyć wtedy wielka uczta na cześć zwycięscy przymusowego konkursu.

Rzeczownik: zwycięzca, przymiotnik: zwycięski. W innym miejscu jest ten sam błąd.

patrzał mu na ręce, które nie były z resztą zupełnie czyste.

Zresztą. W innym miejscu jest ten sam błąd.

 

Edit: Aha, od samego początku irytowały mnie ogromne, puste przestrzenie. Tekst jest wystarczająco długi i bez pustych linijek między wersami wiersza czy modlitwy.

Babska logika rządzi!

Wciągnęło. Spodobało. Trochę długie. Nie szkodzi. Nastrojowe. Polecam

Nowa Fantastyka