
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dla ratowania Świata
Nad Fendre zapadła noc. Była to noc inna niż wszystkie dotychczasowe, od niepamiętnych czasów. Ja przynajmniej takich sobie nie przypominam. Wszystkie aleje miasta były puste i ciemne. W każdą inną noc byłyby pełne zarówno roześmianych młodzików, jak i statecznych starszych spoglądających na nich z lekkim pobłażaniem. Ciemność darsyańskiej nocy rozświetlałyby fajerwerki, a w powietrzu śmigałyby rydwany młodych arystokratów. Dzisiaj ulice są martwe, smutne. Jakby wiedziały co wkrótce czeka Fendre i resztę Darsyi. Jak będą wyglądać, gdy minie kolejny cykl? Bezmyślnie patrzyłem na przemykające w oknie pałace z kryształu i plastomienia oraz na nowsze gmachy z metalu i kolorowego szkła. Spojrzałem przed siebie. Iglica Niebios trwała jak zwykle, wysoka i smukła. Jedyna budowla, której świateł nie wygaszono. Suzeren dodawał otuchy swojemu ludowi, pomimo tego, że sam bał się jak niedouczony źrebak. Iglica zdawała się rzucać wyzwanie niebu i temu, co czekało jeszcze wyżej. Uqa skręcił i kolosalna budowla zniknęła mi z oczu. Zbliżaliśmy się do celu, równie majestatycznego gmachu na końcu szerokiej alei obsadzonej drzewami sibra. Spojrzałem po raz setny na bransoletę i wywołałem wiadomość: „O północy obu księżyców w Wielkim Chramie Teshona – to może nas uratować, bądź sam".
– To może być pułapka, sedri – odezwał się Uqa – Po co masz przychodzić do świątyni w środku nocy? Nie pomyślałeś, że ludzie mogą chcieć cię porwać i wydobyć twoje tajemnice.
– Nie podejrzewałbym ich o taką subtelność. Gdyby chcieli mnie porwać, nawet zgładzić, zrobiliby to w moim domu. Znasz mnie od wielu cykli, wierny Uqa. Innej nocy nie zrobiłbym czegoś tak pochopnego, ale dzisiaj… – zastrzygłem uszami – Dzisiaj ogarnia mnie strach i beznadzieja. Jeśli ktoś, nie wiadomo jak, dowiedział się jak uratować Darsyę to wysłucham go. A teraz zatrzymaj się, wysiądę tutaj.
– Ufam ci, sedri. Mam być w pobliżu?
– Nie. Zaczekaj przy pomniku Shu Architekta.
Wysiadłem ze śmigacza i ruszyłem przez plac Błogosławionych Tkaczy. Przede mną wznosiła się masywna sylwetka Chramu Teshona. Oglądałem go setki razy, ale nagle naszła mnie nieodparta konieczność aby zapisać go w pamięci jeszcze raz. Fronton z plastomienia, na którym uformowano sceny Stworzenia i pradawne wojny, szerokie schody prowadzące do spiżowych wrót. I przede wszystkim kryształową kopułę, potężną i jednocześnie kruchą. Arcydzieło, które może nie dotrwać następnego zachodu słońca. Powiało chłodem, otuliłem się szczelniej szatą i przyśpieszyłem. Prawie wbiegłem na schody stukając energicznie kopytami. Wielkie wrota były oczywiście zamknięte, ale otwarto małą furtkę z boku bramy. Wszedłem powoli do środka.
Świątynia była pusta. Tutaj też wygaszono lampy, ale zauważyłem, że na niektórych kolumnach palą się świece. Zacząłem iść w kierunku ołtarza rozglądając się na boki. Nieliczne świece dawały tylko tyle światła, żeby się nie potknąć jednak większą część chramu skrywał mrok. Nagle przez stukot moich kopyt przebił się inny. Zatrzymałem się gwałtownie i zacisnąłem dłoń na rękojeści noża ukrytego pod szatą.
– Kto tu jest? – spytałem
– Tylko skromny sługa Teshona – z ciemności bocznej nawy wyłonił się mnich w zielonym habicie ze świecą w ręce i pomalowanymi na żółto naręczakami, na ten widok rozluźniłem mięśnie – W czym mogę ci pomóc bracie?
– Wybacz, świątobliwy. Nie spodziewałem się zastać tutaj kogokolwiek.
Mnich wyszczerzył przednie zęby.
– Można by pomyśleć, że w taką noc przyjdzie tu wielu Darsethi. Ale widać wolą ją spędzić we własnych stadach. Z Teshonem pojednają się kiedy ich czas nadejdzie. Ja jestem tutaj, bo nie chciałem aby dom Pana pogrążony był w ciemnościach. Te kilka świec nie zwróci uwagi Ziemian – mówiąc to spojrzał w górę. Staliśmy obaj dokładnie pod kopułą, gwiazdy migotały na niebie i tym razem nie tłumiły ich światła miasta. Wiedziałem też, że wiele z gwiazd było tak naprawdę okrętami ludzi, wysoko na orbicie.
– Nie bój się, bracie. Nikomu tego nie powiem – rozejrzałem się wokół – Czy nie widziałeś tutaj nikogo poza mną?
– Nikogo nie widziałem, Strażniku.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
– Poznałeś mnie.
– Nie jesteś jakąś tajemniczą sylwetką jak szefowa policji, często stoisz u boku Suzerena. Bracia Teshona może i są samotnikami, ale nie jesteśmy też odcięci od Sieci.
– Masz rację, głupiec ze mnie.
– Nie nazwałbym cię głupcem, Strażniku. Przeciwnie. Nie sądziłem, że Teshon przywiedzie tutaj tak znamienitego obywatela. Czy mogę ci zadać pytanie?
– Oczywiście. Nie jestem Suzerenem, nie wytną ci za to języka. Podejrzewam, że chcesz wiedzieć jakie mamy szanse – zauważyłem, że mnich chce coś powiedzieć, ale przerwałem mu gestem – Tego sam nie wiem, planeta jest chroniona tarczą, obrona jest ciągle sprawna, jednak brakuje nam statków. To wszystko co mogę ci powiedzieć, bracie. Przykro mi.
– Jesteś bardzo domyślny, Strażniku – mnich podszedł do jednej z kolumn, wsunął w uchwyt świecę i skrzyżował ręce chowając dłonie w habitach – Ale mam też inne pytanie. Powiedz mi, Tolu q'Gunsari, co zrobi o świcie te sześćdziesiąt siedem okrętów Zjednoczenia?
Zamarłem.
– Skąd wiesz ile…? Co takiego? Kim ty jesteś? – ryknąłem i wyciągnąłem nóż. Mnich stał nieporuszony, tylko spoglądał na mnie z niespotykaną powagą.
– Schowaj ostrze, Strażniku Planety. Skoro przyszedłeś, wysłuchasz tego mam ci do powiedzenia. Nazywaj mnie Sanhedrynem.
Ludzkie miano. Osobnik przede mną musiał być zdrajcą, chociaż… Teraz zrozumiałem co mnie od początku tak w nim uderzało. Nie czuć było od niego tego napięcia co od innych Darsethi. Strachu przed zagładą. On wiedział, że nie ma się czego bać.
– Zdrajca! – doskoczyłem do niego i przystawiłem mu nóż do gardła. Mnich nawet się nie poruszył. Zamiast tego delikatnie odsunął ostrze swoim naręczakiem i wydał z siebie dziwny charczący odgłos.
– Nawet nie wiesz jak się mylisz, Strażniku Planety. Jestem dumnym synem Terry, więc nie obrażaj mnie. Nim ta noc minie okaże się, kto zdradzi.
– Na pewno nie ja – warknąłem – Nie możesz być po operacji. Nasze skany genetyczne wykryłyby ją. Mówisz, że nie jesteś zdrajcą. Więc pozostaje jedna możliwość, ale to chyba nie możliwe.
Mnich znowu zacharczał i stuknął o siebie naręczakami w geście uznania.
– Brawo! Nie okłamano mnie, kiedy mówiono mi o twojej inteligencji. Bardzo dobrze rozumujesz, to klonowane ciało z transferem osobowości.
– Więc jednak. Słyszałem plotki, że tworzycie takich szpiegów. Wbrew wszystkim międzycywilizacyjnym konwencjom.
– Eh, Strażniku. Nie ma co zajmować się kwestiami technicznymi. Skupmy się na tu i teraz. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Ale zaczekajmy z tym. Mam kolejne. Powiedz mi lepiej, co zrobiłbyś dla ratowania Świata?
– To co konieczne – odpowiedziałem bez wahania. Ten obcy w ciele Darsethi widział, że płonę z gniewu, a mimo to kompletnie się tym nie przejmował. Muszę się opanować i zacząć logicznie myśleć.
– Ciekawa odpowiedź. Liczyłem, że powiesz „wszystko". Czy twój sługa jest aby daleko? Wiemy, że ma implanty słuchowe.
– Tak, jest przy pomniku Architekta.
– Bardzo dobrze. Słuchaj mnie więc uważnie Tolu g'Gunsari. Dostaniesz bowiem jedyną szansę na uratowanie Darsyi i całego waszego…gatunku. I nie przerywaj mi proszę – prychnąłem na taki brak ogłady – Do pierwszej godziny świtu czasu Fendre prześlesz na orbitę kody do tarczy orbitalnej i głównych dział obrony planetarnej na określonej częstotliwości. Jeśli to zrobisz, sami wyłączymy wasz system obronny i wymusimy kapitulację stolicy. Nie skończyłem – Sanhedryn przerwał mi ostro – Jeśli tego nie zrobisz, o pierwszej godzinie świtu flota rozpocznie bombardowanie. Tarcza nas nie powstrzyma, nasi komandosi są już na powierzchni i wysadzą generatory. Wtedy na wasze metropolie spadną głowice termojądrowe. Jednocześnie nasze myśliwce zniszczą co do jednego mniejsze miasta. Spalimy dżungle i lasy, zmieciemy góry, stopimy czapy lodowe. Gdy spłonie Darsya, ten sam los spotka pozostałe kolonie, które ciągle się bronią. Darsethi staną się wymarłym gatunkiem. Oto twój wybór, Strażniku Planety – ostatnie słowa zabrzmiały jak obelga.
Wpatrywałem się niego przerażony, niezdolny wykrztusić ani jednego słowa.
– Chcesz żebym zdradził mój lud – wydukałem w końcu na co Sanhedryn znowu zacharczał, a ja zrozumiałem wreszcie co to było. Nieudana parodia tego co ludzie nazywają „śmiechem".
– Ależ oczywiście. Pomyśl tylko. Jedna zła decyzja, a piętnaście tysięcy lat historii Darsethi: wszystkie wasze cuda i osiągnięcia przepadną na wieczność.
– To nie jest żaden wybór. To szantaż! Jak możesz nawet roztaczać przede mną taką wizję. Stworzyliśmy dzieła, o których wasz marny gatunek nie może nawet śnić! A ty? Pewnie żyjesz tu od wielu cykli. Nie uwierzę, że nie nasza kultura nie ma dla ciebie znaczenia, że nie płakałbyś po niej.
– Celne stwierdzenie, ale nie trafiłeś. Nie mylisz się, że wasza cywilizacja i kultura zrobiły na mnie wrażenie. Jesteście prawdziwymi mistrzami rzemiosł: szczególnie architektury, rzeźby. Kto by pomyślał, że te płaskorzeźby – tu wskazał misterny wzór na pobliskiej kolumnie są dziełem nie palców, a tych dziwnych kości – Sanhedryn postukał paznokciem w naręczak – To również znakomita broń – błyskawicznie przystawił mi swoją kość do szyi i równie szybko ją cofnął, przez tą chwilę zauważyłem, że krawędzie jego naręczaka zostały zaostrzone – Wasze budowle, nie mają sobie równych pośród wytworów innych cywilizacji. Nawet nie wspominam o waszych statkach kosmicznych. Słyszałem o kapitanach Zjednoczenia, którzy płakali wydając rozkaz ich niszczenia.
– Więc rozumiesz mnie, Sanhedrynie.
– Rozumiem waszą kulturę. Tu masz rację. Muszę ci jednak zdradzić, że aby uniknąć takiego właśnie… skażenia obcą cywilizacją do misji tego typu wysyła się zdeklarowanych rasistów – cofnąłem się zaskoczony – Kto lepiej przeniknie do obcego środowiska niż ten, kto go nienawidzi. Dlatego też żaden argument, którego użyjesz nie przekona mnie.
– Jesteś taki pewien waszego zwycięstwa, ale możemy was jeszcze zaskoczyć.
Klon po raz kolejny zacharczał.
– Jeśli mówisz o admirale q'Rona to muszę cię srogo zawieść. Dopadliśmy jego okręty w systemie Chaya. Z waszej floty przetrwało siedem statków, które dotrą tutaj około trzeciej godziny świtu. Za nimi leci kolejne trzydzieści naszych okrętów. Jak więc widzisz nie mają szans.
Tym razem poczułem prawdziwy strach.
– Jesteś zwykłym szpiegiem. Skąd wiesz o tym wszystkim?
– Dzisiaj jestem emisariuszem Zjednoczenia, wiem tyle ile mi potrzeba.
– Ludzie – prychnąłem – Zawsze wiedziałem, że nie należy wam ufać. Jesteście jak zaraza, która rozplenia się na Galaktykę.
– Jesteśmy tylko trzeciorzędnym mocarstwem, gdzie nam do wielkich cywilizacji.
– Zawsze tak mówicie. Naprawdę powoli rośniecie w siłę, niszczycie tych, którzy mogą was przejrzeć. Jak nas.
– Nie jestem politykiem. Nie wiem co myślą przywódcy Zjednoczenia, ale cieszy mnie, że wpływy Ziemi rosną. A co do Darsethi, to przypominam, że to wy zaatakowaliście ziemski statek.
– A wy rozpętaliście w odpowiedzi wojnę totalną!
– Jakbyście byli tacy święci. Uznaliśmy, że po ksenocydzie, który dokonaliście na Rannianach nie można okazać słabości.
– To była zupełnie inna sytuacja. Rannianie byli dumną rasą, gdybyśmy tylko ich złamali wróciliby po dwudziestu cyklach i unicestwili Darsethi.
– Tak więc zabiliście ich wszystkich, a planetę skaziliście bronią biogeniczną. Cóż za miłosierdzie.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale Sanhedryn znowu mi przerwał.
– Skończmy już. To nie jest czas na dysputy filozoficzne. Masz czas do świtu. To jest częstotliwość, na którą masz przesłać kody – klon wcisnął kilka przycisków na bransolecie, poczułem przychodzący transfer danych – Wybierz dobrze. Wiesz, co spotkało Kiryę – dodał na koniec znikając między filarami. Szpieg wspomniał naszą najstarszą kolonię, z której po miesiącu walk zostały tylko dymiące zgliszcza.
– Mógłbym też cię wydać – rzuciłem w ciemność.
– Mógłbyś – usłyszałem. Wiedziałem, że tak naprawdę nic by to nie dało. Pełen rozterek i zdenerwowany wybiegłem z Chramu Teshona. Wsiadłem do śmigacza i powiedziałem wszystko Uce.
Gdy tylko Tol q'Gunsari opuścił świątynię agent Sanhedryn uniósł bransoletę i powiedział – Faza druga.
– Chyba tego nie zrobisz, sedri! – krzyknął Uqa kiedy zatrzymaliśmy się przed moim domem. Zostaliśmy jednak wewnątrz śmigacza. Nie chciałem, żeby usłyszał nas któryś ze służących. Pierwszy raz mój osobisty sługa zwracał się do mnie takim tonem, ale jednak rozumiałem go – Służę ci od siedmiu cykli. Znam cię i nie mogę uwierzyć, że wierzysz w słowa tej… abominacji. Jeśli to był rzeczywiście Ziemianin to niewątpliwie łgał. Ludzie są mistrzami kłamstwa. Ale taki szantaż? Zapewne wiedzą, że admirał q'Rona jest już blisko i dlatego to wymyślili!
– Może i masz rację, ale dobrze wiesz, że łączność międzyplanetarna została odcięta. My sami nie wiemy co z admirałem i jego statkami. Poza tym, ten szpieg zachowywał się zbyt spokojnie. Zupełnie nie jak ktoś, kto chwyta się ostatniego włosa.
– Moim zdaniem to jeszcze gorzej, sedri. Może to agent komendant q'Bin i chciał sprawdzić twoją lojalność. Wiesz dobrze, że ona ma paranoję. Lepiej żebyś od razu się z nią skontaktował.
– I powiem jej, że rozmawiałem z ludzkim szpiegiem w sklonowanym ciele, który w zamian za kody bezpieczeństwa ocali planetę. Brzmi to jak fabuła marnej sztuki. Muszę pomyśleć Uqa. Odprowadź śmigacz i przyjdź do mnie na wieżę – Uqa prychnął gniewnie, ale skinął łbem. Wysiadłem i skierowałem się do domu.
Opadłem ciężko na fotel. Po raz pierwszy w długim życiu nie wiedziałem co zrobić. Z jednej strony czułem, że szpieg, kimkolwiek był, mówił prawdę. Z drugiej słowa Uqi też miały w sobie sens. Wiedziałem, że ludzie nie zawahają się przed zniszczeniem nas. Wątpię też, czy inne gatunki przejęłyby się tym ksenocydem. Wstyd przyznać, ale nigdy nie byliśmy lubianym gatunkiem. Pozostałe cywilizacje zawsze zazdrościły nam naszych zdolności artystycznych, architektury, statków. Zawsze byliśmy aroganccy. Pamiętam, że gdy odwiedziłem kiedyś ziemską kolonię poczułem się jakbym chodził po wysypisku śmieci. A my? Rozejrzałem się po gabinecie. Jak na nasze realia był on skromny: biurko z kory srebrnego dębu, witraż przedstawiający Pierwszy Krok w Gwiazdy, misternie wykonana platynowa figurka Teshona, moje pióro w kształcie włóczni. Wiedziałem, że gdyby wszedł tutaj jakikolwiek człowiek, Arctali, Drakk czy nawet Kalanin, pomyślałby, że to biuro samego Suzerena. Westchnąłem głęboko i nalałem sobie pół kielicha soku. Włączyłem komputer na biurku. Zdziwiłem się bo chronomierz wskazywał, że do pierwszej godziny świtu został tylko kwadrans. Widać straciłem poczucie czasu. Gdzie ten Uqa – pomyślałem. Powinien już dawno przyjść. Czas dany mi przez Sanhedryna kończył się, a ja nadal nie wiedziałem co robić. Nagle usłyszałem eksplozję. Zerwałem się na kopyta i wyjrzałem przez okno. Główną alejką zbliżały się dwa pancerze bojowe i kilkunastu żołnierzy. Moja ochrona odpowiedziała ogniem, ale ich broń była za słaba przeciwko pancerzom. Rubinowe strugi z dział cząsteczkowych przeszyły mrok kosząc większość moich ochroniarzy. Kolejna salwa zniszczyła drzwi, a od wybuchu zadrżał cały dom. Usłyszałem pikanie bransolety, to był mój zarządca Rana:
– Sedri, nie zatrzymamy ich! – krzyczał. Z okna widziałem, że żołnierze ruszyli do szturmu
– Uciekajcie – poleciłem – Powiedz tylko gdzie jest Uqa.
– Wyszedł przed godziną, sedri. Mówił, że z twojego roz.. – jego głos urwał się nagle. Zrozumiałem co zrobił Uqa. Uznał mnie za zdrajcę i doniósł. I być może skazał tym Darsethi na zagładę. Zauważyłem, że większość żołnierzy wbiegła do domu. Wiedziałem, że mam tylko kilka chwil. „Co zrobisz dla ratowania Świata?" – zapytał mnie Sanhedryn. Teraz poznałem właściwą odpowiedź. Siadłem do komputera. Zacząłem gorączkowo pisać, jednocześnie uruchamiając pewien specjalny program. Kliknąłem „wyślij". Mój palec zawisł nad kolejnym przyciskiem. Program, który uruchomiłem przygotowałem na taką właśnie sytuację. W społeczeństwie, które sądzi obywateli po śmierci lepiej nie wydawać zwłok na pastwę sądu. Usłyszałem szum windy za plecami. Wierzyłem, że dobrze wybrałem. Wcisnąłem przycisk.
Admirał Anastazja Porno stała na mostku pancernika „Chwała Rewolucji". Przed nią unosił się szczegółowy hologram taktyczny Darsyi. Admirał była postawną kobietą o zielonych oczach i krótko ściętych siwych włosach. Strzepnęła niewidoczny pyłek z rękawa granatowego munduru i rzuciła przez ramię do oficera łącznościowego:
– Coś odebraliśmy, panie Pandy?
– Nie, sir. Ciągle żadnej wiadomości od Judasza.
– Ma jeszcze siedem minut – mruknęła i znowu skupiła wzrok na hologramie planety.
– Okropny kryptonim – odezwał się jej adiutant, porucznik Wojdyka – Dlaczego nie Kukliński?
– Mówiłam panu, poruczniku. To nie pańska praca dyplomowa. Jeśli tak bawi pana wymyślanie pseudonimów trzeba było iść do wywiadu albo do „Wipe-out" – warknęła admirał
– Kim jest Kukliński, poruczniku? – zapytał sternik.
– W zależności od interpretacji zdrajcą lub bohaterem – odpowiedziała za Wojdykę admirał Porno – A teraz koniec tego gadania. Minuta do końca ultimatum. Pełna gotowość – na te słowa załoga mostka skupiła się na swoich konsoletach.
– Pani admirał, odbieram coś – krzyknął łącznościowiec, admirał obróciła się z rękami założonymi do tyłu. Chorąży Pandy analizował wiadomość – To kody bezpieczeństwa i jakaś wiadomość.
– Treść?
– „Dla ratowania Świata – wszystko".
Admirał uśmiechnęła się chytrze.
– Nasz człowiek się spisał. Judasz też. Panie Pandy, połączenie z pałacem Suzerena.
Na wzgórzu z widokiem na posiadłość Tola q'Gunsari stało trzech Darsethi. Ze stoickim spokojem obserwowali jak dom Strażnika Planety eksploduje.
– Dobrze, że Tol zbudował swoją posiadłość poza Fendre – powiedział Sanhedryn, naprawdę agent wywiadu Zjednoczenia SX-255 – Ograniczy to ilość świadków. Może pomyślą, że Strażnik Planety całkiem stracił nadzieję i postanowił zabić się zanim zrobimy to my.
– To całkiem możliwe – odpowiedział Uqa d'Gere – Dobrze poznałem starego drania. Miał silny charakter, ale czasem panikował. Kilkadziesiąt wrogich okrętów na orbicie każdego może zestresować.
– Myślisz, że wysłał kody?
– Tak sądzę. Zwłaszcza, że nie zaczęli bombardowania. Biedak pewnie pomyślał, że go wydałem.
– Chyba mu nie współczujesz?
– Nie każdy potrafi być takim zimnym sukinsynem jak pan, komandorze. Przebywałem z nim tyle cykli, że trochę go polubiłem – Sanhedryn spojrzał na niego surowo – No co, wykonałem zadanie.
– Dobrze, że już wkrótce wrócimy do naszych ciał. Tak tęsknię do mojego metra sześćdziesiąt, i wina.
– Awansowałeś? – odezwał się trzeci Darsethi, samica używająca imienia Miqua q'Fedi – Nie wiedziałam.
– Nie lubię się chwalić, SX-256. Swoją drogą też świetnie się spisałaś. Komendant q'Bin zareagowała bardzo sprawnie. Mam nadzieję, że wiadomość ode mnie nie opuściła jej biura. Darsethi powinni jak najdłużej wierzyć, że sami złamaliśmy ich zabezpieczenia.
– Spokojnie, SX-255. Przekonałam ją, żeby zabrała tylko najwierniejszych ludzi. Zapewne większość zginęła w eksplozji. Ona też, zawsze lubiła osobiście wszystko załatwiać
– Zapewne, ale musimy być pewni – odpowiedział Sanhedryn – Poruczniku! – z zarośli wybiegł ziemski komandos w mundurze kamuflującym i karabinkiem plazmowym.
– Sir?
– Otoczyć teren posiadłości i wyeliminować wszystkich, którzy przeżyli – komandos zasalutował i odbiegł – Naprawdę wiele można zrobić dla ratowania świata – Sanhedryn zacharczał paskudnie.
Na plus jest to, że opowiadanie czyta się szybko i lekko.
Natomiast fabuła mnie zupełnie nie przekonała. Intryga jest, według mnie, po prostu naiwna. Nie wierzę, że ktoś, kto jest drugi po władcy planety, może być takim naiwniakiem, żeby dać się nabrać na podstęp szyty tak grubymi nićmi. Nielogiczności jest więcej. Co to za zabezpieczenia planety, że kody dostępu można wysłać z domowego komputera? Również samo "kuszenie" przez szpiega - przecież żadnych rewelacji nie odkrył. Wydaje się niewyobrażalnym, żeby nikt ze sztabu wojskowych i strategów nie wpadł do tej pory na taką oczywistość, że skoro nie możemy wygrać, to powinniśmy się poddać na jak najlepszych warunkach. Przecież to wojenne abecadło. Zakreślone tło konfliktu też wydaje mi się trochę naciągane.
Jeśli chodzi o sam pomysł, to uważam, że ma potencjał, którego niestety nie wykorzystałeś. Myślę, że opowiadanie skorzystałoby, gdyby je znacznie rozbudować i stworzyć dla pomysłu przekonującą otoczkę.
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to na początku tekst trochę ciężko się czyta, bo nawrzucałeś mnóstwo różnych nazw, zbyt dużo według mnie.
Pozdrawiam.
Jak zauważył Eferelin, faktycznie intryga jest nieco naiwna. Ale ogólnie sam zamysł mnie się podobał. Nic rewelacyjnego, ale do poczytania jak najbardziej. Aha, parsknałem śmiechem przy admirał Porno :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Nad Fendre zapadła noc. Była to noc inna niż wszystkie dotychczasowe, od niepamiętnych czasów. Dzisiaj ulice są martwe, smutne. - tutaj mieszasz czasy, najpierw piszesz w przeszłym, potem w teraźniejszym, następnie znowu w przeszłym, przez co jest trochę chaotycznie.
'bał się jak niedouczony źrebak'? - nie słyszałam o takim związku frazeologicznym...
'Nie pomyślałeś, że ludzie mogą chcieć cię porwać i wydobyć twoje tajemnice.' - czy tu na końcu nie powinien być znak zapytania?
Teraz literówki i przecinki:
'Nieliczne świece dawały tylko tyle światła, żeby się nie potknąć, jednak większą część chramu skrywał mrok.
- Kto tu jest? - spytałem.'
'- Tylko skromny sługa Teshona. - Z ciemności bocznej nawy wyłonił się mnich w zielonym habicie ze świecą w ręce i pomalowanymi na żółto naręczakami, na ten widok rozluźniłem mięśnie. - W czym mogę ci pomóc, bracie?'
'- Można by pomyśleć, że w taką noc przyjdzie tu wielu Darsethi. Ale widać wolą ją spędzić we własnych stadach. Z Teshonem pojednają się, kiedy ich czas nadejdzie. Ja jestem tutaj, bo nie chciałem, aby dom Pana pogrążony był w ciemnościach. Te kilka świec nie zwróci uwagi Ziemian - mówiąc to, spojrzał w górę.' - (pogrubiłam je, ale nie wiem, czy dobrze widać) zaznaczam, że to i tak tylko kilka zdań, nie wypisałam wszystkiego, bo zajęłoby to wieki.
Co do fabuły - nie mnie to oceniać, bo ja mam za sobą dopiero debiut, ale chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że końcówka wydaje mi się dużo słabsza od całości. Nie wiem, co jest tego przyczyną, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że była pisana na szybko.
Zaimponowało mi natomiast, że wykreowałeś całkiem nowy świat. Nie wiem jak inni, ale ja, gdy czytałam, odnosiłam wrażenie, że to jest tylko część ogromnej historii, którą ty masz w głowie w każdym najmniejszym szczególe. Może tak nie jest, ale dla mnie tak to wygląda :)
Pozdrawiam :)