
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Link do części 1: http://www.fantastyka.pl/4,6095.html
Link do części 2: http://www.fantastyka.pl/4,6100.html
* 11 *
Terreor właśnie zbierał swoje rzeczy, gdy dębowe drzwi, już bez pukania, otwarły się raptownie. Do środka gwałtownie niczym jesienna burza wpadła Rahi'ia Goldenar. Kruczowłosa kobieta przez kilka uderzeń serca wędrowała po marmurowej posadzce w te i z powrotem, rzucając na wędrownego rycerza groźne spojrzenia. W końcu, gdy obrócił się w jej stronę, stanęła przed nim i, wziąwszy się pod boki, otaksowała chłodnym spojrzeniem od góry do dołu.
– Coś sobie myślał, ty zadufany w sobie, arogancki, pyszny i najwyraźniej bezmózgi, rycerzku? – fuknęła na niego złowrogo. Terro spostrzegł, że kobieta ledwie nad sobą panuje, aby nie wydrapać mu oczu. – Co z tego, żeś nie padł trupem na tym cholernym placu, skoro narobiłeś takiego ambarasu, że prawdziwym cudem będzie, jeśli uda ci się to miasto opuścić w jednym kawałku! – Rahi'ia w geście bezradności potrząsnęła głową, posyłając w szalony taniec burzę czarnych loków, po czym zakryła twarz dłonią. – Musisz być szaleńcem, bo nikt normalny nie postąpiłby tak bezmyślnie…
– Był mordercą, zasłużył sobie na…
– Cisza! – Rahi'ia zapewne chciała wydać się groźna i stanowcza, ale piskliwy głos pokrzyżował jej plany. – Nie przerywaj mi, rycerzyku. Jeszcze nie skończyłam. – Smukłymi palcami wpierw pomasowała skronie, a potem poprawiła fryzurę, aby czarne fale nie wchodziły jej do oczu. – Musisz być szaleńcem, ale odważnym i bardzo silnym szaleńcem. To miasto, ci ludzie, nikt od dawna nie widział tu tej klasy szermierza. Jestem pewna, że gdybyś nie zbałamucił naszej młodej hrabinki, nie sprał tych trzech gołowąsów i na koniec oszczędził Itegara, to lordowie hrabstwa Tinarg, zarówno ci z gór, jak i ci z rozlewisk, wielkiej niziny i ci broniący granicy, wszyscy oni byliby gotowi się pozabijać, żebyś tylko zechciał przyjąć u nich służbę. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby któryś z nich zaoferował ci kawałek ziemi, bądź rękę córki. – Z niedowierzaniem pokręciła głową. – Ale ty wybrałeś co innego. Wybrałeś coś, co nie zapewni ci dachu nad głową, ani kromki chleba, co nie pozwoli ci spełnić marzeń i oderwać się od tego nędznego, tułaczego życia. Powiedz, proszę, dlaczego właśnie tak postąpiłeś?
– Bo tak było trzeba – odparł bez namysłu z nieśmiałym uśmiechem. – Bo inaczej nie mogłem, bo nie chciałem. Dlatego, że ci coś obiecałem i dlatego, że kiedyś, dawno temu, przysięgałem bronić słabszych i bezbronnych. Ktoś musiał pozbyć się tego skurwysyna, a ja zrobiłem to z przyjemnością, szczególnie, że dzięki temu mogłem utrzeć nosa temu staruchowi o mętnych ślepiach.
Rahi'ia, skrzyżowawszy ręce pod biustem, przyglądała mu się w milczeniu. Terro nie potrafił odczytać, czy nawet odgadnąć, o czym może myśleć. Zastanawiał się jedynie, czy wyjdzie z tej konfrontacji bez szwanku. Życie nauczyło go, że kobiety potrafią być po tysiąckroć groźniejsze nawet od najbardziej bezlitosnych szubrawców.
– To wszystko? – mruknęła jakoby od niechcenia.
– Nie – odpowiedział szybko. – Zapomniałem dodać, że była to doskonała okazja, aby uświadomić temu zafajdanemu hrabstwu, ba, całemu cholernemu królestwu, że jest w nim jeszcze rycerz, który potrafi machać mieczem. – Terreor uśmiechnął się do niej szelmowsko.
Zamarł w oczekiwaniu na reakcję kobiety, gdy przez drzwi wpadł zdyszany Astav Melter.
– Całe szczęście, jesteś jeszcze cały – wysapał z trudem. – Tumult udało się jakoś opanować, ale dla ciebie będzie znacznie lepiej, jeśli jak najszybciej stąd znikniesz. Mam ze sobą moich ludzi, ale nie wiem, gdzie cię ulokować…
– To żaden problem – wtrąciła Rahi'ia Goldenar. – Tym zajmę się ja. – W uwodzicielskim uśmiechu błysnęła bielą pięknych ząbków.
* 12 *
Terreor właśnie kończył mocować do końskiego siodła juki wypchane prowiantem przygotowanym na podróż, a także szatami i drobnymi świecidełkami, które udało mu się zebrać przez lata zabawiania możnych kobiet, gdy pierwsze promienie wschodzącego słońca zaczęły toczyć walkę z nocnymi ciemnościami. Bitwa, która rozgrywała się każdego ranka na nowo, przyniosła wyczekiwany przez wszystkich rezultat. Noc ustąpiła miejsca dniu, a księżyc wraz z tysiącem swych migotliwych kochanek oddał nieboskłon we władanie gorącej, ognistej kuli.
Nie minęło wiele czasu, a zaspane miasto ożyło tysiącem najróżniejszych odgłosów. Wędrownego rycerza zewsząd dobiegało skrzypienie otwieranych drzwi i okiennic, stukot podkutych kopyt i trzeszczenie ciągniętych przez woły wozów. W tej kakofonii królowały rzecz jasna ludzkie głosy, z których każdy wyrażał co innego; jedne nawoływały do kupna ryb, owoców czy koralików, inne zachwalały świeże pieczywo, tanie sukna i kosztowne drobiazgi, kilka skarżyło się na zbyt wysokie ceny, a jeszcze inne pomstowały na rabusiów, którzy pozbawiali nieostrożnych sakiewek.
Jak oni mogą wytrzymać w tym hałasie - zastanawiał się, dokonując ostatnich poprawek. Jeszcze raz sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy rzemienie są całe i dobrze umocowane, czy wszystkie pakunki odpowiednio zasznurowane. Nie chciał przez nieuwagę stracić czegoś ze swego niewielkiego dobytku. Wszystko będzie mi potrzebne na kolejnym dworze… – pomyślał z żalem. Będę musiał jeszcze trochę poczekać na szansę uczestniczenia w turnieju. Po wydarzeniach ostatniej nocy miał wielkie szczęście, że pozwolono mu zatrzymać darowanego konia i zabrać swoje rzeczy; nie śmiał marzyć o obiecanej zbroi. Terro, wraz z eskortą odzianych na czarno rycerzy, musiał bardzo szybko opuścić zamek hrabiny de'Grashhof i chyba tylko pośpiechowi zawdzięczał piękną, białą klacz, na której odjechał. Miałem otrzymać wierzchowca, a że lepszego nie było w stajni, gdy opuszczałem dwór… Zastanawiał się, czy będą go za to ścigać. Mają ku temu dość powodów, a koń na pewno nie jest tym najważniejszym.
Terro urękawicznioną dłonią pogłaskał mlecznobiałą końską grzywę. Klacz prezentowała się niebywale okazale. Oprócz wyjątkowego, śnieżnobiałego umaszczenia posiadała wszystkie cechy szybkobiegacza, co czyniło ją bardzo wartościową. Rycerz zdawał sobie sprawę, że smukła sylwetka i długie nogi pozwolą mu pędzić na niej niczym na błyskawicy, jak i z tego, że nie nadaje się na wierzchowca ciężkozbrojnej jazdy. Jednak do potyczek w szrankach będzie idealna. Wiedział, że czeka go sporo pracy, zanim nauczy ją wszystkiego, co umieć powinien turniejowy wierzchowiec. Miał jednak dobre przeczucia.
– Jak by cię nazwać? – prawie czule mruknął w ucho klaczy, która przestąpiła jedynie z nogi na nogę, lekko rzuciła łbem i odpowiedziała parsknięciem.
– Może Zjawa? – za plecami rycerza odezwał się kobiecy głos. – W galopie będzie wyglądała jak rozmazany duch, biała smuga na tle drzew i krzewów.
Terro, odwróciwszy się, ujrzał Rahi'ię Goldenar otoczoną przez wianuszek młodszych dziewcząt i dojrzałych kobiet, które pracowały u kruczowłosej piękności. Wszystkie ubrane były w lekkie, zwiewne szaty, mające odkrywać ich największe walory. Głębokie dekolty i wcięcia, odsłonięte ramiona, bądź lubieżnie krótkie spódnice we wszystkich kolorach tęczy musiały skutecznie przyciągać męskie spojrzenia, tak bardzo spragnione kobiecych wdzięków.
– Witaj, moja pani… – mruknął z uśmiechem Terreor . – Jestem ci ogromnie wdzięcz za nocleg.
– Dajże spokój, rycerzyku – odpowiedziała, odszukując niebieskimi oczyma jego stalowoszare spojrzenie. – Cała przyjemność po mojej stronie… – Pełne, ciemnoróżowe usta wygięły się w niejednoznacznym uśmiechu. – Ale do rzeczy. Nie przyszłam tu, żeby raczyć cię słodkimi słówkami i odgrywać ckliwe pożegnania. W nocy usłyszałeś propozycję, która w moim mniemaniu była całkiem intratna. Chciałeś czasu, żeby móc ją sobie przemyśleć i mam nadzieję, że jesteś już gotów udzielić mi, hymm… Rozsądnej odpowiedzi. – Kobieta energicznie podrzuciła podbródek, tym samym odrzucając na bok zasłaniające jej widok pasma włosów. Splótłszy ręce pod piersiami, zamarła w oczekiwaniu.
Terreor powiódł wzrokiem po grupce przyglądających mu się kobiet. Doświadczenie podpowiadało, że co najmniej połowa z nich nie wzięłaby odeń zapłaty, za oferowane przez siebie usługi. Druga połowa uległaby po chwili rozmowy – ta myśl przywołała na jego nieogolone lico szelmowski uśmieszek. Dobrze by mi się tu żyło…
– Tak – odpowiedział spokojnie. – Miałem wystarczająco wiele czasu, żeby zastanowić się nad twoją ofertą – Odpiąwszy pas z mieczem i spuściwszy wzrok, zastygł w bezruchu. – Muszę jednak odmówić – rzekł po chwili, wznosząc roziskrzone spojrzenie. – Jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie uczyniłaś w tym krótkim czasie, a choć nasza znajomość rozpoczęła się od kłamstwa, nie mam ci tego za złe. Pomogłaś mi nie tylko zachować życie, ale i przypomnieć sobie, czego tak naprawdę od niego oczekuję, czego pragnę – rycerz zawiesił na moment głos, aby przełknąć ślinę. – Nie mogę tu zostać i pracować jako wykidajło. Czeka na mnie szlak i turnieje…
– Przecież nie masz zbroi – mało subtelnie przypomniała mu Rahi'ia. – Chcesz stanąć w szranki w kaftanie i kalesonach? – Dziewki za jej plecami, słysząc bezpośredniość swej opiekunki, zachichotały radośnie.
– Właśnie dlatego ruszam na szlak, aby ją zdobyć – Terro nie dał się speszyć, ani wytrącić z równowagi. W życiu miał zbyt wiele do czynienia z kobietami, aby ich chichot mógł jeszcze na niego zadziałać. – Nawet jako najemnik zarobię więcej i szybciej, niż jako odźwierny, a i będę miał więcej do czynienia z mieczem, co by nie wypaść z wprawy. – Na poparcie swych słów wydobył z pochwy czarne ostrze, którego klinga wydawała się pochłaniać otaczające ją światło. Rycerz ze świstem zamłynkował, a powietrze wokół niego jakoby zmącił ruchliwy, nieuchwytny cień.
Z gromadki białogłowych uleciał pisk podziwu, bądź kwik zachwytu, kilka z dziwek westchnęło z rozmarzeniem, a dwie czy trzy jęknęły przerażone, robiąc przy tym ogromne oczy.
– Ta kosa już przysporzyła ci dość kłopotów – fuknęła z oburzeniem Rahi'ia.
– Tak, panie – zawtórowała jej nieśmiało jakaś blond włosa młódka, którą szturchnęła nieco starsza dziewka, poprawiając dziewczynę.
– To nie pan, tylko rycerz!
– Cicho, trzpiotki – sarknęła kruczowłosa i spiorunowała akwamarynowymi oczyma rozochocone dziewczyny. – Nikt na niego nie mówi ani pan, ani sir, a dużo, duuużo gorzej.
– Co masz na myśli? – Terro właśnie mocował pochwę z mieczem przy siodle, gdy rozmowa zeszła na temat, który go zaintrygował. – Co to znaczy, duuużo gorzej?
– Nie słyszałeś jeszcze? – Rahi'ia ponownie odrzuciła uciążliwe czarne loki, które nachalnie pchały jej się do oczu. – Od wczoraj zyskałeś kilka ciekawych przydomków, nieprawda, dziewczynki?
Wszystkie dziwki zgodnie pokiwały głowami, a kilka z nich zabrało głos:
– Jeden ze strażników pani de'Grashhof, który odwiedził mnie dziś nad ranem, powiedział, że w zamku krwawą jatkę urządził Czarny Rycerz, ale potem poprawił się, że chodziło o Rycerza od Czarnego Miecza. Nie był zbyt mądry…
– Ja byłam u jednego rycerza, bo jego narzeczona to jakaś bardzo bogobojna jest i nie chce mu wziąć w usta… W każdym razie jak byłam zajęta, to on między jękami mi opowiedział, co się stało. Wspominał o Krwawym Ostrzu, że niby się tak nazywał ten, co odciął łeb Krwawemu Garetowi…
– A mi mówili, że to Rycerz Cienia…
– Nie, nie tak, to Tnący Cienie!
– Starczy – głos ponownie zabrała właścicielka przybytku rozkoszy. – Historii i wersji jest co nie miara, ale zawsze powtarza się krew, masakra i czarny miecz… A ty, co się tak szczerzysz? Dumny jesteś z siebie?!
Terreor nie wiedział jak ma się zachować. To, co usłyszał, mocno go zmieszało. Nie żałował tego, co zrobił, ale i nie mógł być z siebie specjalnie dumny, iż na oczach tylu ludzi skończył ze swym przeciwnikiem w bardzo nieprzyjemny sposób, i nie usprawiedliwiał go nawet fakt, że tamten był nieprzeciętnym skurwysynem. W końcu nie wytrzymał i buchnął gromkim śmiechem.
– To ci dopiero… – wysapał, z trudem łapiąc oddech. – Do tej pory nie miałem choćby przezwiska, a po jednej nocy mam tuzin przydomków.
– Głupek… – Rahi'ia westchnęła teatralnie kręcąc głową z niedowierzaniem. – Powinieneś płakać, a nie zanosić się śmiechem. Za kilka dni będziesz znany w całej okolicy, hrabstwie, a może i dalej! Tego chciałeś?
– Chciałem satysfakcji i sprawiedliwości, a cała reszta mnie nie obchodzi. – Powaga wróciła na jego oblicze, a wraz z jej nadejściem wyparowała sielankowa atmosfera. Stalowoszare spojrzenie nie iskrzyło już radośnie, a gorzało posępnym płomieniem. – Wczorajszej nocy wszyscy dostali to, na co sobie zasłużyli; stręczycielstwo skończyło bez łba, a z napuszonych, pyszałkowatych arogantów uleciał nadmiar złej krwi. Na zimny, szorstki bruk tego martwego miasta trysnęła życiodajna posoka. Popłynęła jako przestroga i ostrzeżenie, jako przypomnienie i obietnica, że pewne wartości nie zginęły, że wciąż żyją i jeszcze mogą powrócić.
– Postradałeś zmysły. Jesteś szalony, błędny rycerzu – mrużąc oczy odparła Rahi'ia.
– Może i jestem, ale jestem też zmotywowany i nie zamierzam się poddać. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jedna osoba nie może zmienić świata, ale może być kamykiem, który wywoła lawinę, będącą już w stanie to zrobić.
– A ja słyszałam, że kamienie są twarde, zimne i można nimi cisnąć gdzie się chce, a po wpadnięciu do wody prędko idą na dno.
– Mam nadzieję, że ja tam nie trafię – mruknął z cicha i uśmiechnął się zawadiacko, przy czym obrócił się w stronę swego wierzchowca, aby nań wsiąść.
– Zaczekaj! – Powstrzymał go głos kruczowłosej piękności. – A wy uciekajcie, do roboty, już – gestem dłoni przegoniła swoje dziewczynki, które powoli i niechętnie wracały do pracy, co kilka kroków posyłając powłóczyste spojrzenia wędrownemu rycerzowi. Jak tylko wszystkie zniknęły za murami dwupiętrowego lupanaru, Rahi'ha zbliżyła się do Terreora na tyle, by ten mógł poczuć zapach jej perfum.
Kwiaty, czy jednak owoce? – zastanawiał się po raz wtóry, gdy kobieta zaczęła gmerać przy swoim karku.
– Co to? – zapytał ze zdziwieniem, spoglądając na srebrny wisiorek, leżący na niewielkiej dłoni Rahi'ii. Do wisiorka dołączona była wykonana z obsydianu zawieszka, która wyobrażała wyszczerzony wilczy łeb.
– Talizman – szepnęła w odpowiedzi. – Kupiłam go dawno temu, bo przyciągnął mój wzrok i nie był wcale taki drogi… Wydaje mi się, że tobie będzie bardziej pasował. – Spuściła podbródek, ale podniosła na niego niebieskie oczy.
Terro położył zawieszkę na urękawicznionej dłoni, aby się jej lepiej przyjrzeć i w końcu zamarł niczym kamienny posąg.
– Przecież… Przecież to Czarny Wilk, znak… Znak Wo…
– Nic nie mów – prędko zasłoniła mu usta drobną dłonią i spojrzała w oczy. Na samym dnie stalowoszarej toni odnalazła błysk radości i to wystarczyło jej za odpowiedź. – Wiesz, co to, a ja wiem, że należy się tobie, jak nikomu innemu. To wystarczy.
Terreor skinął głową, zaciskając równie mocno zęby, co i dłoń, w której zamknął skarb z przeszłości. Z trudem zapanował nad sobą, nad słowami, które cisnęły mu się na język, nad gestami, które pragnął uczynić i nad wodą, chcącą wyciec z jego oczu. Powstrzymał się przed tym wszystkim, a Rahi'ia nie pozwoliła mu paść na kolana.
– Nie urządzaj mi tu przedstawienia, rycerzyku – parsknęła, teatralnie przewracając oczyma. – Jak już wygrasz jakiś turniej, to liczę na rewanż, bo jak nie, to cię odnajdę i zmuszę do sprzątania po moich klientach do końca życia. Rozumiemy się? – Po raz kolejny podrzuciła smukły podbródek i chciała w niego wymierzyć wyzywające, harde spojrzenie, kiedy ten wytrącił jej wszystkie argumenty płomiennym pocałunkiem.
Gdy Rahi'ia Goldenar doszła do siebie, wędrowny rycerz już pewnie siedział w siodle swej mlecznobiałej klaczy. Przypatrywała mu się krytycznie przez moment i w końcu doszła do wniosku:
– Do rycerzy z bajań brakuje ci jeszcze lśniącej zbroi i dłuższych włosów.
– Obiecuję, że przy naszym następnym spotkaniu, nie będzie mi już brakowało niczego.
– Następnym spotkaniu? Heeej! Co to ma znaczyć?! – donośny krzyk odbił się echem od kamiennych murów otaczających plac za największym burdelem w Skalnym Mieście, ale krzyk Rahi'i Goldenar nie mógł się przebić przez szybki i donośny stukot końskich kopyt, uderzających o kamienny bruk.
* 13 *
Wędrowny rycerz zmusił mlecznobiałą klacz do przejścia z kłusa w stępa, gdy tylko znaleźli się na głównej ulicy Skalnego Miasta. Było stanowczo zbyt tłoczno, aby szybciej przebijać się ciżbę, nie narażając tym samym na uszczerbek zdrowia wierzchowca. Terro chciał co prawda jak najszybciej opuścić miasto, ważniejszym jednak było, aby uczynić to w miarę spokojnie i bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi. Rycerz domyślał się, że kilka wpływowych osób mogłoby chcieć zatrzymać go tu na dłużej, bądź złożyć mu w podarunku sztylet, posyłając go prosto między łopatki.
Już z oddali dostrzegł sporą grupę jeźdźców tłoczących się przy Skalnej Bramie. Bez pomyłki rozpoznał w nich rycerzy, którzy pełnili rolę straży przybocznej Astava. Dobrze uzbrojeni, odziani na czarno jeźdźcy, pomimo wyszytych na piersiach złotą nicią wag, skutecznie odstraszali wszystkich gapiów i ciekawskich. Terreora zaniepokoił jednak fakt, że nigdzie nie mógł wypatrzeć czarnej chorągwi, pod którą powinien poruszać się syn królewskiego namiestnika.
Znajomy głos usłyszał jeszcze zanim kopyta jego klaczy przestały w melodyjnym rytmie uderzać o bruk.
– Oto i on – Astav Melter zwrócił się do otaczających go rycerzy. – Niesławny Terreor Sworder, w Skalnym Mieście od wczorajszej nocy lepiej znany jako Terror Śmierci. – Młodzian uśmiechnął się pod nosem. – Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, czy bać, iż taka osobliwa postać będzie nam towarzyszyć, prawda panowie?
W odpowiedzi podniosło się kilka przytłumionych, dobywających się zza hełmów głosów:
– Obroni nas!
– … albo zarżnie…
– Strach się bać!
Wtem wszyscy jako jeden buchnęli radosnym śmiechem, a tym, który śmiał się najgłośniej był Astav.
Terro z niedowierzaniem pokręcił głową, po czym obojętnie wzruszył ramionami.
– Muszę przyznać, że kreatywności w wymyślaniu co raz to nowszych przydomków, dla mej skromnej osoby, nie ma końca. Jak to było? Terror Śmierci?
– Dokładnie tak – powoli dochodząc do siebie odparł Astav. – Podoba się?
– Jakże mogłoby być inaczej… – ze zrezygnowaniem westchnął wędrowny rycerz.
– Pewnie będą tobą straszyć dzieciaki, ale nie przejmuj się, na pewno ma to też swoje dobre strony.
– Chyba wolę nie wiedzieć jakie – odburknął. – Jeśli przestaliście się ze mnie wyśmiewać i nade mną pastwić, moglibyśmy już ruszać? Z każdą kolejną chwilą spędzoną w tym mieście czuję się co raz mniej pewnie. Aż mi ciarki przebiegają po plecach…
– Poniekąd rozumiem, wszak dałeś wczoraj niezłe przedstawienie. Jednak nim ruszymy muszę ci coś jeszcze powiedzieć… Ale zanim do tego przejdę, ktoś jeszcze chciał z tobą porozmawiać. – Młody rycerz uśmiechnął się tajemniczo i uniósł prawą dłoń. Na ten znak kilku jeźdźców zmusiło swe wierzchowce do zrobienia paru kroków, dzięki czemu odsłonili tęgą postać, która teraz mogła podejść do wędrownego rycerza.
– Sir Terreorze… – w łagodny sposób przemówił Otto Ryster. Potężnie zbudowany zbrojmistrz w dłoniach trzymał spory pakunek, który pozostawał jednak przesłonięty przez szarą płachtę.
– Witaj, panie Ryster… – Terro zupełnie nie spodziewał się, że przed wyjazdem spotka raz jeszcze sławnego rzemieślnika. Był tym tak zaskoczony, iż stracił płynność mowy. – Czemu zawdzięczam to, jakże nieoczekiwane i zaskakujące spotkanie?
– Odpowiedź jest oczywista – odpowiedział starszy mężczyzna, a wąsy uniosły mu się w uśmiechu. – Zapomniałeś ode mnie czegoś odebrać…
Szybkim ruchem ściągnął płachtę, a oczom zebranych ukazał się błyszczący nowością kirys. Zbroja była czarna niczym najgłębsza noc, a zdobiąca ją srebrna inkrustacja tworzyła na napierśniku zarys dwuręcznego miecza. Całość była wykonana z niezwykłą dbałością o szczegóły, które cieszyły oko, ale bez trudu można było dostrzec, że blacha jest solidna i wytrzymała, wprost doskonała do turniejowych potyczek.
Rycerze ze złotymi wagami na piersiach szeptali między sobą z zachwytem, Astav przyglądał się całemu przedstawieniu z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a Terreor nie miał bladego pojęcia, co ma zrobić.
– Wybacz, panie, ale nie mam jak zapłacić za to arcydzieło…
– O to nie musisz się martwić, sir – Otto Ryster podszedł z wolna do wędrownego rycerza i wręczył mu niezwykły podarunek. – Należności zostały już uregulowane, więc jedynym co mi pozostaje w tej sprawie, to prosić cię, abyś za bardzo nie zniszczył tej ślicznotki. Długo nad nią pracowałem.
Terro wciąż nie potrafił znaleźć słów, aby wyrazić swą wdzięczność, gdy Astav zabrał głos:
– Gdzie są giermkowie? – Para jasnoniebieskich oczu prześliznęła się po kilku młodzieńcach siedzących na ogierkach, a kryjących się za plecami rycerzy. – Do dzieła, szybko. Sam mam pomóc założyć to arcydzieło memu przyjacielowi? – Jak tylko umilkł, trójka młodziaków szparko zeskoczyła z wierzchowców i popędziła ku Terreorowi, który już stojąc na ziemi, ściskał w podziękowaniu prawicę sławnego zbrojmistrza.
– Czy mógłbyś mi zdradzić, kto…
– Niech cię to nie interesuje, sir – w pół zdania przerwał mu Otto. – Ta osoba chce pozostać anonimowa, a ja nie mogę złamać danej obietnicy.
– Rozumiem – westchnął rycerz. – W takim razie raz jeszcze dziękuję za wszystko!
– Nie ma za co, sir. Ja na tym źle nie wyszedłem – zbrojmistrz wybuchnął śmiechem, a zanim odszedł przekazał jednemu z giermków wór z pozostałymi elementami płytowej zbroi.
Terreorowi nie przyszło nic innego, jak tylko potulnie stać i cierpliwie czekać, aż trójka młodzików upora się ze wszystkimi łączeniami i rzemykami, zamykając go w środku czarnego pancerza. Przed umocowaniem kirysu, Terro chwycił czarną zawieszkę na srebrnym łańcuszku i schował ją pod ubranie, aby blacha jej nie uszkodziła.
– Jeśli pamięć mnie nie myli, miałeś mi coś jeszcze do powiedzenia? – Zadając pytanie zauważył, iż Astav spostrzegł, co schował pod koszulą.
– Musisz wiedzieć, że nie będę ci mógł towarzyszyć. Wciąż zatrzymuje mnie tu kilka spraw, które nie cierpią zwłoki. Nie martw się jednak o nic, wyślę z tobą eskortę, która dopilnuje, abyś cały i zdrowy opuścił granice Skalnego Miasta.
– Niech tak będzie. – Rycerz skinął głową ze zrozumieniem i po chwili kontynuował. – W takim razie, skoro mamy jeszcze kilka chwil, mógłbyś mi powiedzieć, co się wczoraj właściwie wydarzyło? Wydaje mi się, że reakcja Flussera nie była związana tylko i wyłącznie ze mną…
– I bardzo dobrze ci się wydaje – odrzekł Astav i utkwił swe lodowate spojrzenie w wędrownym rycerzu. – Lord Flusser planował wydać swoją siostrzenicę, twoją byłą kochankę, czyli hrabinę de'Grashhof za mąż, za syna grafa dar-Bergera. Rzecz jasna wszystko to miało się odbyć w ciszy i całkowitej tajemnicy przed koroną. Flusser namawiał dar-Bergera do tego od dawna. W ten sposób panowaliby praktycznie nad całym hrabstwem. Mogli by ustalać dla nich dogodne cła, rozdawać monopole, przywileje; zyskaliby ogromną władzę, wręcz autonomię. Na szczęście nie są tak sprytni i przebiegli jak im się wydaje.
– Czyli Flusser był wściekły, że pokrzyżowałeś mu plany; tylko gdzie w tym mój udział i rola, za którą oberwałem? – Terro, już prawie w całości odziany w nowiuteńką zbroję, wciąż nie pojmował do końca zaistniałej sytuacji.
– Po mojej interwencji musiał dojść do wniosku, że jesteśmy przyjaciółmi. Potem łatwo już było dopowiedzieć sobie, że jesteś agentem na usługach namiestnika, który wysłał cię tu byś uwiódł młodą, naiwną hrabinę i szpiegował dla niego na dworze.
– To ma sens… – przyznał Terro, który prezentował się już nie jak wędrowny rycerz, a jak jakiś bogaty lord, czy inne książątko. – Ale jak w takim razie domyślił się, kim jestem…
– Wiem, że lord Flusser potępił Rebelię Czarnego Wilka, wziął stronę Zakonu i udzielił poparcia Zdradzieckiemu Krukowi, co go w ostatecznym rozrachunku drogo kosztowało. Te wydarzenia wciąż tkwią cierniem w jego sercu, więc nie zdziwiłbym się, gdyby uważnie śledził wszystkie plotki z tym związane… Mimo pychy, arogancji i ukrytej w nim zawiści, nie można mu odmówić bystrości umysłu, możliwe więc, że skojarzył pewne fakty i widząc nas razem, doszedł do oczywistego wniosku. – Astav umilkł, wpatrzony w Terreora.
Ten, odziany w swą czarną zbroję, wyglądał niczym jeden z rycerzy, których malarze uwielbiają uwieczniać na obrazach. Prezentował się godnie i okazale; sprawiał wrażenie, że mając go u swego boku nie można przegrać nadchodzącej bitwy.
– Sam bym tego lepiej nie wymyślił – odparł wznosząc wzrok ku synowi namiestnika. – Jednakże mylił się i to mocno. – To rzekłszy, nie korzystając z pomocy wciąż krzątających się wokół niego giermków, wrócił na siodło. Biała klacz w pierwszej chwili parsknęła i zadrobiła nogami w miejscu, zapewne zdziwiona większym ciężarem jeźdźca.
– Co zamierasz teraz robić? – Zapytał po chwili młodzian o oczach przypominających skute lodem jeziora.
– Spełniać marzenia – odpowiedział z uśmiechem Terro.
– A przeszłość? Twoje przeznaczenie…
– To, co robię teraz, to, o czym marzę i to, czemu byłem przeznaczony, to trzy różne rzeczy – zaczął spokojnie wędrowny rycerz, przerywając tym samym przyjacielowi. – Przeszłości nie zmienię, nie mam na nią wpływu, tak jak dziecko nie ma wpływu na swoje życie i wybory, których dokonują za nie rodzice. Wtedy nie mogłem nic uczynić, ale teraz już mogę, mogę sam o sobie decydować i obrać drogę, która mi odpowiada. W końcu mam szansę spełnić swe marzenia i nikt, ani nic mi w tym nie przeszkodzi, a już na pewno nie wydarzenia, które miały miejsce wiele lat temu…
– Czyli wymazujesz je z pamięci?
– Nie, oczywiście, że nie – zaprzeczył gorąco. – Nigdy nie zapomnę, ale pogodziłem się z tym i zaakceptowałem, teraz pora ruszyć na przód.
– Rozumiem – z uśmiechem ukrytym w zaledwie leciutko uniesionych kącikach warg, odpowiedział Astav Melter. – Życzę ci więc powodzenia.
– A ja życzę sobie, żebyśmy mieli jeszcze okazję się spotkać.
– Za pół roku w stolicy odbędzie się wielki turniej z okazji Święta Zjednoczonych Hrabstw. Pojawią się na nim wszyscy najdzielniejsi rycerze, najpiękniejsze damy i najważniejsi lordowie z całego królestwa. Oczywiście nie może tam zabraknąć rodziny królewskiej i królewskiego namiestnika.
– Lyria… – ledwie słyszalnie szepnął Terro.
– Tak, moja siostra też tam będzie – ku zaskoczeniu Terreora Astav odpowiedział.
– Jak tylko wrócisz, przekaż jej moje pozdrowienia. – Rycerz przezwyciężył wiele oporów, aby się na to zebrać.
– Tak też uczynię… – Astav zawahał się na mgnienie oka. – Przyjacielu…
– Dziękuję za wszystko, przyjacielu. Bywaj i niech bogowie mają cię w opiece! – Zakrzyknął ku Astavowi i poderwał swą klacz do galopu. Dziesięciu rycerzy ruszyło za nim, jako eskorta. Mknąc na ich czele wyglądał jak lord, który prowadzi swych ludzi na wojnę. W ten sposób bezpiecznie opuścił Skalne Miasto.
* 14 *
Gdy wysoki, szary mur wzniesiony z granitowych kamieni został daleko za ich plecami, dowódca dziesięcioosobowej kompanii wstrzymał swych ludzi.
– Tu już nic nie powinno ci grozić, sir.
– Dziękuję za pomoc, panowie rycerze – odparł ze szczerym uśmiechem. Opuściwszy Skalne Miasto poczuł się dużo lepiej, jakoby wszystkie problemy zostawił za sobą, a cały ciężar spadł z jego zmęczonych barków. – Czy któryś z was przypadkiem nie wie, gdzie ma się odbyć najbliższy turniej?
– Musisz się udać na jedną z wysp Słodkiego Morza, sir – odpowiedział mu rycerz o szpakowatych włosach i czarnej, schludnie przystrzyżonej brodzie. – Jeden z tamtejszych lordów będzie wydawał swą najmłodszą córkę za mąż za syna przyjaciela, co obaj chcą uczcić w należyty sposób. Będąc w okolicy bez omyłki trafisz, gdzie trzeba.
– Dziękuję, sir.
Terreor już miał popędzić swego wierzchowca, gdy usłyszał jeszcze jedno pytanie.
– Kim ty właściwie jesteś, sir?
– Hymm… – Terro myślał przez moment, po czym odrzekł. – Niech będzie, że jestem rycerzem do towarzystwa – rzucił przez ramię z szelmowskim uśmiechem i piętami ścisnął boki klaczy, która wyskoczyła naprzód niby biała błyskawica.
Tym razem poprawki mam śladowych ilościach. I dobrze, bo wypadałoby tu napisać wreszcie parę słów na temat całości.
Otóż całość jak najbardziej mi się podobała. Fajna, ciekawa, całkiem nawet oryginalna historyjka. Logicznie chyba spójna, chociaż w dalszym ciągu nie rozumiem, jakim cudem Terreor nie rozpoznał Astava przy pierwszym spotkaniu w karczmie? Czytało się przyjemnie i całkiem szybko.
Masz fajny styl, który potrafisz spójnie utrzymać przez całą opowieść. Lubujesz się w szekspiryźmie (np. Rahi'ia w geście bezradności potrząsnęła głową, posyłając w szalony taniec burzę czarnych loków, po czym zakryła twarz dłonią.) i tandecie, ale efekt tego jest zabawny i w ostatecznym rozrachunku działa na plus. Przynajmniej w moim odczuciu. Zwłaszcza widać to w kwestiach Terreora - żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie mówi w ten sposób.
Bardzo podobają mi się postaci, chociaż właściwie tylko dwie, może trzy, zarysowałeś wyraźniej niż tło wydarzeń. Zdecydowana palma pierwszeństwa dla burdelmamy (wybacz, że odpuszczę sobie przepisywanie jej nazwiska :P). Terreor nie jest tak oryginalny, ale wspomniane jego wypowiedzi, dodają mu specyficznej karykaturalnej kreski.
Trochę narobiłeś błędów, głównie stylistycznych i leksykalnych, ale to drobiazg, który, spodziewam się, szybko poprawisz w następnych tekstach. Będę ich niecierpliwie oczekiwać.
Jak na debiut bardzo dobrze. :)
Noc ustąpiła miejsca dniu...
Chyba powinno być "dniowi". Mnie też to jakoś dziwnie brzmi, ale słownik nie podaje żadnego wyjątku dla celownika tego wyrazu.
Ja byłam u jednego rycerza, bo jego narzeczona to jakaś bardzo bogobojna jest i nie chce mu wziąć w usta...
Ladacznicza szczerość rozbraja. :D
Kwiaty, czy jednak owoce? - zastanawiał się po raz wtóry...
Po raz trzeci, jeśli dobrze liczyłem. Albo nawet i czwarty; na pewno jednak nie wtóry. "Wtóry" to drugi i tylko drugi.
Świętomirze, jeżeli kiedykolwiek byłoby nam dane spotkać się na żywo, możesz być pewien, że za wysiłek związany z czytaniem tego molocha postawiłbym Ci piwo ;)
A tak już całkiem serio, jeszcze raz dziękuję za czas poświęcony na lekturę tego opowiadania. Największą pochwałą dla mnie jest fakt, że dobrze Ci się je czytało, bo to był mój priorytet przy pisaniu :) Cieszę się, że wyszedłem w końcu do ludzi z moim "dziełem" i że, jak na razie, przypadło ono do gustu. Po raz wtóry nie popełnię już tego samego błędu i następne teksty, jeżeli okażą się równie długie, podzielę na więcej części, czym, mam nadzieję, zachęcę większe grono czytelników do rzucenia okiem na owe historie :)
Cieszę się, że wykreowane przeze mnie postacie dają się polubić i mogą się podobać. Archetyp rycerza jest dość jasno nakreślony, a ja nie chciałem się go zbyt kurczowo trzymać. Choć moje opowiadania są osadzone w światach zbliżonych do europejskiego średniowiecza, tak społeczeństwo i jego zachowania różnią się odeń dość mocno. Co zaś się tyczy pozostałych postaci, tekst w Wordzie ma ponad 41 str, jeśli chciałbym je lepiej przedstawić całość musiałaby się jeszcze bardziej wydłużyć, a nie wiem, czy wtedy znalazłaby jeszcze czytelników ;) Nie mniej, mam już "scenariusz" kolejnego opowiadania, gdzie Terro będzie grał pierwsze skrzypce, dlatego nie chciałem już odkrywać wszystkich kart i sekretów, które owa postać ma w zanadrzu :)
Co do błędów, to dziękuję za ich wyłuszczenie, chcę się na nich uczyć, aby ich więcej nie powtarzać. Dam z siebie wszystko, aby kolejne opowiadania były conajmniej równie ciekawe i znacznie lepiej napisane.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :)
Zapomniałem o kwestii Astava! Choć dokładnych dat jeszcze nie ustaliłem, to ogólny zarys powinien wystarczyć, aby zrozumieć, czemu Terro go nie poznał. Otóż przeszłość głównego bohatera, która ma być odsłaniana po kawałku w kolejnych opowiadaniach, jest związana z pewnymi zawirowaniami, w wyniku których ostatni raz widział Astava, gdy ten miał ok 4-6 lat, więc przez ten czas musiał się bardzo zmienić :) Więcej nie mogę zdradzić, tajemnica pisarska ;)
Ach, czyli jednak nie byli przyjaciółmi już wcześniej. Szybko się zaprzyjaźniają w takim razie. ;)
Świętomirze, jeżeli kiedykolwiek byłoby nam dane spotkać się na żywo, możesz być pewien, że za wysiłek związany z czytaniem tego molocha postawiłbym Ci piwo ;)
Nie pogardzę. Może będę kiedyś w Twojej okolicy, ale nie będę się z tym spieszył. Poczekam aż piwo jeszcze podrożeje. :p
Najpierw uwagi krytyczne-
W drugiej części: nie wydaje mi się, żeby na bal u hrabiny była zaproszona burdelmama. Nie ten stan. Z takimi osobami szlachta publicznie się nie spotyka i nie przyznaje do znajomości. Jej obecność tam mogłoby tłumaczyć tylko szlacheckie pochodzenie i/lub małżeństwo z kimś możnym; a zawód właścicieli burdelu, byłby skrzętnie ukrywanym sekretem z przeszłości.
Opis pojedynku- nie jestem w tym dobry i wszystko biorę na wiarę. Nie wyobrażam sobie tylko rycerza okutanego w zbroję, który biegnie (początek pojedynku z góralem). Prędzej porusza się ociężale.
Część trzecia- nocleg w burdelu. Wszyscy widzieli, że trzyma się z Nellą. Wrogowie właśnie tam szukaliby go najpierw. To nie jest dobra kryjówka.
Podróż w pełnej zbroi- pomysł jak z bajki dla dzieci. Rozumiem, że chciał przymierzyć nowootrzymany prezent, ale zaraz potem, lub za murami miasta, powinien zdjąć zbroję. Przecież to straszna niewygoda i dla człowieka i dla konia.
Pomysł samotnego wędrowania- jakoś nie bardzo mi pasuje. Śmiertelni wrogowie, żądni zemsty, mogliby jechać za nim i setki mil.
Z technicznych spraw- notorycznie rozdzielasz słowa, które powinno pisać się razem. Nie chce mi się szukać przykładów, ale chodzi o rzeczowniki i przymiotniki z przedrostkiem nie-, nad- itp.
Treść całościowo kapitalna. Zakończenie odrobinę chaotyczne, to o wojnie, klątwie, Wilku, Kruku.
Acha, jeżeli rycerz zna królową (prosi, żeby ją pozdrowić) to powinien znać jej brata - Astava.
Dam 6
Łoj, takiej oceny to się nie spodziewałem :) Jestem zaskoczony i wdzięczny, że chciało Ci się przeczytać całość, a także ogromnie cieszę się, że opowiadanie się spodobało :)
A teraz kilka słów uwag:
Bodajże w rozmowie z Świętomirem zaznaczyłem, że obyczaje w świecie, który kreuję, znacznie różnią się od tych nam znanych. Panuje tam nieco inna hierarchia, a akcja dzieje się w czasie wielkich zmian. Jednak najważniejsze jest miejsce akcji, czyli stolica hrabstwa, miasto, które stało się potężne dzięki kupcom, handlarzom itd., czyli ludziom, którzy mają smykałkę do interesów. Takim typem człowiekiem jest Rahi'ia, która ma swój dobrze prosperujący biznes i nikt nie chciałby pogorszenia stosunków z nią. Nie może liczyć na ślub z kimś szlachetnie urodzonym, ale na towarzystwo takowych, choćby Ci mieli nią skrycie gardzić, już tak ;)
Co do pojedynku, gdy będę poprawiał całość, zaznaczę, że nie była to zbroja typowo turniejowa, ani ta z typu bojowych, a nieco bardziej lekka, w której można walczyć na pieszo. Jednak trzeba zaznaczyć, że syn grafa był wielkim i potężnym chłopem, więc przez krótki czas, mógłby sprostać trudom walki w zbroi.
Noc w burdelu - nie opisałem wyjścia z zamku, ale w domyśle całość miała się odbyć po cichu, tylnym wyjściem, w przebraniach itd., żeby nie zostawić tropu.
Podróż w zbroi - Terro miał mieć na sobie tylko kirys, jeśli jest inaczej, znaczy, że nie poprawiłem opisu, ale będę o tym pamiętać :) Jeśli chodzi o samotne wędrowanie, to powiedzmy, że to, co go spotkało po drodze na wspomiany przy końcu turniej, zostanie zawarte w kolejnym opowiadaniu o rycerzu do towarzystwa :) No i zamotana końcówka miała wskazywać na ciąg dalszy, w którym ma się pojawić kilka nowych pytań, ale i odpowiedzi. Terro zna Astava, a chociaż znał go wiele lat temu, po prostu nie rozpoznał w dorosłym mężczyźnie kilkulatka :)
Co do spraw technicznych - zdaję sobie sprawę z faktu, że muszę jeszcze pracować nad warsztatem, umiejętnościami pisarskimi, znajomością języka i zasad nim rządzących, ale właśnie dlatego wrzuciłem moje opowiadanie na ten portal, aby czegoś się nauczyć :)
Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Ogólnie opowiadanie mi się podobało, ale trochę zabrakło, żeby typować je na jedno z najlepszych w tym miesiącu. Podczas czytania miałam wrażenie, że historia się rozmywa i trudno znaleźć jakiś punkt kulminacyjny. Pojedynek zapowiadał wstęp do jakichś większych przygód i niestety rozczarowałam się, kiedy zrozumiałam, że to on jest kulminacją przygód bohatera. Ale może to po prostu wynika z moich oczekiwań rozbudzonych przez pierwszą część ;) Z Twoich komentarzy wywnioskowałam też, że "Rycerz do towarzystwa" to część jakiejś większej całości? Może dlatego ciągle towarzyszyło mi wrażenie, że czytam początek powieści, a nie opowiadanie. Co do samego bohatera, bo to na niego zawsze najbardziej zwracam uwagę przy czytaniu - ciągle kojarzyło mi się słowo "chaotyczny", niczym z RPG ;) Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle, bo czasami jego zachowanie dziwi i wydaje się "psychologicznie nieprawdopodobne", ale potem przychodzi zastanowienie "a może on po prostu taki jest". Za to postać Rahii - przesympatyczna :)
Wszystko rozumiem i z większością się zgadzam. Terreor rzeczywiście jest dość specyficzną postacią, ale taki właśnie miał być, niestandardowy i nieprzewidywalny, trudny do rozgryzienia i zaskakujący. Nie chciałem w pierwszym opowiadaniu przedstawić wszystkich jego motywacji, bo podciął bym sobie skrzydła jeśli chodzi o jego dalsze losy, które rzeczywiście już planuję.
Tak, Rahi'ia rzeczywiście mi się udała :) Mam nadzieję, że postacie w kolejnych opowiadaniach dorównają jej poziomem.
Jestem jednak ciekaw, co sądzisz o moim stylu i warsztacie. Pamiętam, co napisałaś pod pierwszą częścią, ale chciałbym się dowiedzieć, czy to wrażenie uległo jakiejś zmianie po lekturze całości? Wiem, że muszę nad pewnymi rzeczami popracować, pozostaje jednak pytanie: czy to, co już teraz "tworzę" można czytać z przyjemnością?